29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było

-
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapynieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
I samo ciasteczko z wróżbą się nie liczy, bo czytasz wróżbę, weźmiesz gryza i resztę wyrzucasz
— Przepraszam bardzo, od kiedy w twoje służby ochroniarskie wchodzi też monitoring? — spytała, przełamując ciasteczko, łypiąc na niego dość wymownie. — Nie zjadam, bo zostawiam dla ciebie, bo wiem, że ci smakują, ale nigdy się do tego nie przyznasz, bo przywożą je z zabobonem w środku. — Pomachała wyciągniętą z jednej połówki karteczką, która miała być właśnie tym zabobonem.
Tym samym, które ona sobie lubiła poczytać. Dla frajdy, nie dla prawdziwego wierzenia.
— Spotka cię szczęście i przezwyciężysz trudności — odczytała na głos, bo przecież na pewno chciał poznać treść jej zabobona. — No, ale trochę spóźnione — skomentowała sarkastycznie. — Wielkie szczęście to mnie już spotkało — rzuciła z teatralnym dramatyzmem. — Kiedy wyciągnęłam wyrośniętego dziada z krzaków na poboczu. — Nie spojrzała na niego, ale pewnym przecież było, do kogo piła.
I tak naprawdę nie narzekała na ten dzień. Bo po ciężkich perturbacjach doszło do tego, że czuła się w jego towarzystwie dobrze.
No a potem ten przełamany sucholec odłożyła na bok, żeby poprosić o drugie ciastko. Bo zawsze zamawiała dwa, i zawsze przy tym drugim mówiła, że ta wróżba jest dla niego. Nawet jeśli wiedziała, że on tego nie chciał, nie wierzył w to – nie żeby ona wierzyła – i w ogóle uważał to za skrajny debilizm. Druga wróżba była dla niego. Kropka. Rozłamała ciasteczko, aby wyciągnąć z niego świstek, a samo jedzenie, znów, odłożyć na bok. Dla Damona. Na później. Zerknęła na popisany, cienki pasek papieru.
— Jedno życzliwe słowo potrafi ogrzać przez lata. — Zerknęła znad zapisków na niego. — Znasz w ogóle jakieś? — spytała z tą swoją miękką uszczypliwością wszytą w ton głosu. Nie, żeby mu dokuczała, ale dokuczała.
Wróżby odłożyła na bok, aby zająć się przekładaniem na zrozumiały dla niego język powiedzeń i powiedzonek. Konkretniej tego jednego, którego użyła, a które – no zaskoczenie – spotkało się z jego pełnym niezrozumieniem.
— Tak się mówi. Jak koleżanka trzyma koleżance włosy w czasie gdy ona rzyga, to oznacza wielkie oddanie i lojalność. I że ktoś nie opuści cię nawet w takiej sytuacji. Więc to wyraz głębokiego oddania, Demonie. — Uderzyła się dwukrotnie pięścią w pierś, niczym Zdzichu (albo Edek) w Epoce Lodowcowej.
Powiedziała mu, że włosy mu potrzyma. Bo naprawdę było co. Jakby faktycznie było, to pewnego dnia obudziłby się ze snu z nią nad swoją głową. Uzbrojoną w nożyczki. Bo niby pozwalała mu, aby nosił się jak chciał – w końcu kim była, aby ingerować w jego życie i wizerunek, ale w jej domu wyrośniętego mopa nie będzie tolerowała.
Uśmiechnęła się słabo, ledwie dostrzegalnie, na jego stanowczość. I coś, co teoretycznie mogłaby podpiąć pod faktyczną troskę. Mogłaby, ale Damon, jak wiadomo, nauczył ją że dopóki sam czegoś nie wyłoży, jak czarno na białym, to nie musiało być realne.
Więc na niektóre rzeczy sobie poczeka. Niektórych się pewnie nie doczeka.
— Stawiam dychę — znowu, szajbuska — że do rana to nie pociągnie, bo opędzlujesz to w środku nocy mając kolejne ssanie. — Jakkolwiek to brzmiało. Chodziło o ssanie w żołądku. O ile dobrze kojarzyła, a kojarzyła dobrze innego ssania w jej domu nie miał i całe szczęście. Nie to, żeby była zazdrosna, ale to już dało się ustalić, że trochę była.
Nie przyznawała tego oficjalnie, ale te jego wyjścia niewiadomego powodu były dla niej pewną solą w oku. Zwłaszcza, że on sam nie do końca wyglądał na szczęśliwego, kiedy ona szykowała się do wyjścia i spotkania z mężczyzną.
Tyle, że ona dla niego została. I nawet nie rozwałkowywała tego tematu. Po prostu wystarczyło jej, aby odpowiedział na pytanie, czy chciał, aby została.
Westchnęła ciężko, może nawet trochę dramatycznie, słysząc jak się ugina.
— Nie podobasz mi się, jak jesteś taki uległy — powiedziała, odwracając się nieznacznie w jego stronę (oficjalnie sygnalizując, że film to średnio ją ciekawił).
Nie podejmował walki, ustępował i jeszcze chciał jej dać sesję głaszczącą. Może i by się cieszyła, gdyby nie było rzucone to na oślep, bo jak miała się nad tym głębiej zastanowić, to nawet nie była pewna, czy jej skóra była na to gotowa. Dopiero byli na etapie niezobowiązującego trącania jej kolanem przez niego. Z jej strony było trochę więcej, ale to było łatwiejsze, bo to była bliskość, którą ona kontrolowała.
— Jak raz będę dla ciebie miła i zgodzę się oddać ci walkowerem tę sesję. I tak ci ją obiecałam. — W tym głupim, nawiedzonym motelu. Ciekawe czy babushka zorientowała się, że nie ma już syna. A może ona też nie żyła? — Ale jak coś, nie będę tego robić na podłodze. Już mnie dupa boli. — Koreańczycy, choć nie wiadomo jak Północni, to lubili tak sobie mieć meble do siedzenia tylko po to, aby na nich nie siedzieć tylko siedzieć obok nich. Ona Koreanką nie była (już).
Damon Tae
— Przepraszam bardzo, od kiedy w twoje służby ochroniarskie wchodzi też monitoring? — spytała, przełamując ciasteczko, łypiąc na niego dość wymownie. — Nie zjadam, bo zostawiam dla ciebie, bo wiem, że ci smakują, ale nigdy się do tego nie przyznasz, bo przywożą je z zabobonem w środku. — Pomachała wyciągniętą z jednej połówki karteczką, która miała być właśnie tym zabobonem.
Tym samym, które ona sobie lubiła poczytać. Dla frajdy, nie dla prawdziwego wierzenia.
— Spotka cię szczęście i przezwyciężysz trudności — odczytała na głos, bo przecież na pewno chciał poznać treść jej zabobona. — No, ale trochę spóźnione — skomentowała sarkastycznie. — Wielkie szczęście to mnie już spotkało — rzuciła z teatralnym dramatyzmem. — Kiedy wyciągnęłam wyrośniętego dziada z krzaków na poboczu. — Nie spojrzała na niego, ale pewnym przecież było, do kogo piła.
I tak naprawdę nie narzekała na ten dzień. Bo po ciężkich perturbacjach doszło do tego, że czuła się w jego towarzystwie dobrze.
No a potem ten przełamany sucholec odłożyła na bok, żeby poprosić o drugie ciastko. Bo zawsze zamawiała dwa, i zawsze przy tym drugim mówiła, że ta wróżba jest dla niego. Nawet jeśli wiedziała, że on tego nie chciał, nie wierzył w to – nie żeby ona wierzyła – i w ogóle uważał to za skrajny debilizm. Druga wróżba była dla niego. Kropka. Rozłamała ciasteczko, aby wyciągnąć z niego świstek, a samo jedzenie, znów, odłożyć na bok. Dla Damona. Na później. Zerknęła na popisany, cienki pasek papieru.
— Jedno życzliwe słowo potrafi ogrzać przez lata. — Zerknęła znad zapisków na niego. — Znasz w ogóle jakieś? — spytała z tą swoją miękką uszczypliwością wszytą w ton głosu. Nie, żeby mu dokuczała, ale dokuczała.
Wróżby odłożyła na bok, aby zająć się przekładaniem na zrozumiały dla niego język powiedzeń i powiedzonek. Konkretniej tego jednego, którego użyła, a które – no zaskoczenie – spotkało się z jego pełnym niezrozumieniem.
— Tak się mówi. Jak koleżanka trzyma koleżance włosy w czasie gdy ona rzyga, to oznacza wielkie oddanie i lojalność. I że ktoś nie opuści cię nawet w takiej sytuacji. Więc to wyraz głębokiego oddania, Demonie. — Uderzyła się dwukrotnie pięścią w pierś, niczym Zdzichu (albo Edek) w Epoce Lodowcowej.
Powiedziała mu, że włosy mu potrzyma. Bo naprawdę było co. Jakby faktycznie było, to pewnego dnia obudziłby się ze snu z nią nad swoją głową. Uzbrojoną w nożyczki. Bo niby pozwalała mu, aby nosił się jak chciał – w końcu kim była, aby ingerować w jego życie i wizerunek, ale w jej domu wyrośniętego mopa nie będzie tolerowała.
Uśmiechnęła się słabo, ledwie dostrzegalnie, na jego stanowczość. I coś, co teoretycznie mogłaby podpiąć pod faktyczną troskę. Mogłaby, ale Damon, jak wiadomo, nauczył ją że dopóki sam czegoś nie wyłoży, jak czarno na białym, to nie musiało być realne.
Więc na niektóre rzeczy sobie poczeka. Niektórych się pewnie nie doczeka.
— Stawiam dychę — znowu, szajbuska — że do rana to nie pociągnie, bo opędzlujesz to w środku nocy mając kolejne ssanie. — Jakkolwiek to brzmiało. Chodziło o ssanie w żołądku. O ile dobrze kojarzyła, a kojarzyła dobrze innego ssania w jej domu nie miał i całe szczęście. Nie to, żeby była zazdrosna, ale to już dało się ustalić, że trochę była.
Nie przyznawała tego oficjalnie, ale te jego wyjścia niewiadomego powodu były dla niej pewną solą w oku. Zwłaszcza, że on sam nie do końca wyglądał na szczęśliwego, kiedy ona szykowała się do wyjścia i spotkania z mężczyzną.
Tyle, że ona dla niego została. I nawet nie rozwałkowywała tego tematu. Po prostu wystarczyło jej, aby odpowiedział na pytanie, czy chciał, aby została.
Westchnęła ciężko, może nawet trochę dramatycznie, słysząc jak się ugina.
— Nie podobasz mi się, jak jesteś taki uległy — powiedziała, odwracając się nieznacznie w jego stronę (oficjalnie sygnalizując, że film to średnio ją ciekawił).
Nie podejmował walki, ustępował i jeszcze chciał jej dać sesję głaszczącą. Może i by się cieszyła, gdyby nie było rzucone to na oślep, bo jak miała się nad tym głębiej zastanowić, to nawet nie była pewna, czy jej skóra była na to gotowa. Dopiero byli na etapie niezobowiązującego trącania jej kolanem przez niego. Z jej strony było trochę więcej, ale to było łatwiejsze, bo to była bliskość, którą ona kontrolowała.
— Jak raz będę dla ciebie miła i zgodzę się oddać ci walkowerem tę sesję. I tak ci ją obiecałam. — W tym głupim, nawiedzonym motelu. Ciekawe czy babushka zorientowała się, że nie ma już syna. A może ona też nie żyła? — Ale jak coś, nie będę tego robić na podłodze. Już mnie dupa boli. — Koreańczycy, choć nie wiadomo jak Północni, to lubili tak sobie mieć meble do siedzenia tylko po to, aby na nich nie siedzieć tylko siedzieć obok nich. Ona Koreanką nie była (już).
Damon Tae
-
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
— Zjadam je, aby jedzenie się nie zmarnowało. Nie przywykłem do tego, że się je po prostu wyrzuca — powiedział, patrząc na nią dość wymownie. Już powinna dawno temu zauważyć, że ją obserwował. Że obserwował na dobrą sprawę wszystko i wszystkich, bo taką miał po prostu naturę. A to, że była w jego zasięgu o wiele bliżej oraz częściej niż inni, to znaczyło też tyle, że… patrzył na nią częściej. Nie to, że miał z tym problem, ale zauważał rzeczy, przyswajał je i to się działo samoczynnie. Nie mogła mu mieć tego za złe!
Brew mu drgnęła wyżej, gdy przeczytała mu jedną ze swoich wróżb i spojrzał na nią wzrokiem pełnym… politowania, jakby chciał zapytać „serio?”. Ale ona się tym niespecjalnie przejmowała, bo jeszcze go obraziła. Chyba.
— Widzisz? Nie dziękuj — rzucił, kiedy uznała go za swoje wielkie szczęście. Nawet nie mógł zaprzeczyć, że był dziadem. I nie mógł się też kłócić z tym, że był przerośnięty, bo w swoich kręgach zdecydowanie był większy i wyższy niż… no, reszta. Niby nie było to trudne w Korei, ale patrząc na jego gabaryty, to zdecydowanie się wyróżniał.
Szkoda tylko, że jemu też miała znaleźć w tym wszystkim jakąś przepowiednię.
— Spierdalaj jest życzliwe — uznał. Jak dla niego to było miłe, ale on akurat nie był dobrym człowiekiem do wyróżniania takich rzeczy. Miał nieco zaburzone poczucie „życzliwości”.
Mówiło się, że to Korea Północna była dziwna, a jak tak słuchał tych zwyczajów, które miał zachód, to wydawało się, że… to oni tu byli dziwni. Znaczy, dobra, Danon miał dyktatorów i każdy tam chodził jak w teatrze, odgrywał swoje role i nie mógł się wyróżniać, bo inaczej on oraz cała jego rodzina byli przeklęci przez kilka pokoleń. Jednak wygrywał.
— Serio? — Serio, Danon. Przyzwyczaisz się. Jeszcze trochę pobędziesz wśród normalnych ludzi i sam tak będziesz mówić. Co prawda twoim jedynym znajomym jest Senna, bo innych do siebie nie dopuszczasz i nawet nie chcesz z nimi nie rozmawiać, nie mówiąc o tym, że nawet nie chodzisz do klubów czy innych publicznych miejsc, gdzie możesz kogoś spotkać. I szczerze mu to nie przeszkadzało. Dopuścił do siebie Senne i całkowicie mu to wystarczało. Ona sama będzie robić za przyjaciela i nauczyciela życia. — Macie jeszcze jakieś dziwne powiedzonka? — Na cholerę się pytasz, Danon. Zaraz ona ci coś powie i dowali takiego, że w ogóle twoja głowa się spali.
Jeszcze trochę i nie będziesz tak odstawał od społeczeństwa.
Prychnął rozbawiony pod nosem, kręcąc w niedowierzaniu głową, kiedy stawiała kolejne pieniądze na zakłady. Pewnie to była ta sama dycha, którą chciała postawić na to, że wszystko zje i się porzyga, a że się poddał walkowerem, to teraz mogła postawić na coś innego. Równie prawdopodobnego.
— Ty już więcej hajsu nie przepierdalaj — powiedział, zerkając na nią wymownie. Chociaż o to akurat mógł się z nią założyć, bo coś czuł, że jak dzisiaj zaśnie, w dodatku ululany, to naprawdę padnie jak zabity i tym razem ciężko będzie go dobudzić. Tu raczej nie liczył na nóż wbity w plecy, bo Senna mogłaby to zrobić dawno temu… chociaż z ich szczęściem może lepiej będzie jak jednak zachowa odrobinę czujności.
Spojrzał na nią z wymownie uniesioną brwią, przekrzywiając bardziej głowę w jej stronę.
— A normalnie ci się podobam? — spytał. Sama się na minę właśnie wrzuciła. I w zasadzie nie umiał określić czy miało to znaczenie, czy nie. Normalnie miał na to wyjebane, ale ona była tym dziwnym przypadkiem, wyjątkiem od reguły. Nie dość, że się nią interesował bardziej niż powinien, to jeszcze o nią dbał. I odpierdalał dla niej szajs.
I nie zauważył kiedy stała się na tyle ważna, by tak się działo.
Ale fakt, że chciała mu oddać wygraną walkowerem, a co za tym szło, dać mu sesję usypiającą, było dość ciekawym zjawiskiem… w dodatku przyjemnym, chociaż przecież nie przyzna tego na głos, bo wtedy by wyszło, że mu się podobało.
— Przyznaj, że po prostu boisz się, że moje sesje będą tak dobre, że się uzależnisz — powiedział luźno, wzruszając ramionami, jakby to było oczywiste.
Zaraz jednak podniósł się z ziemi, aby ogarnąć nieco jedzenie z podłogi, aby… no Tex już go nie zje, ale chociaż aby się nie walało.
— Dobra, ale laptopa przenieś, bo chce wiedzieć co dalej — rzucił, chociaż nawet nie wiedział co włączył. Ale to nie miało znaczenia. Wziął się za sprzątanie. Jako takie. Mimo, że był facetem, to był dość porządnym. Dlatego nieco uprzątnął ten ich bufet i zaniósł resztki do kuchni, a później wrócił do sypialni, aby zalec jaj na łóżku, jak taki wielki (naprawdę wielki) naleśnik, brzuchem do materaca. — Twoje łóżko jest wygodniejsze niż kanapa — powiedział, odwracając mordę w kierunku ekranu. — Możemy się tam przenieść, bo jak zasnę tutaj, to mnie już nie przeniesiesz — powiedział. Skoro to miała być sesja usypiająca, to musiała się liczyć z tym, że to ona będzie spać na kanapie. Albo z nim tutaj.
Candace Callahan
Brew mu drgnęła wyżej, gdy przeczytała mu jedną ze swoich wróżb i spojrzał na nią wzrokiem pełnym… politowania, jakby chciał zapytać „serio?”. Ale ona się tym niespecjalnie przejmowała, bo jeszcze go obraziła. Chyba.
— Widzisz? Nie dziękuj — rzucił, kiedy uznała go za swoje wielkie szczęście. Nawet nie mógł zaprzeczyć, że był dziadem. I nie mógł się też kłócić z tym, że był przerośnięty, bo w swoich kręgach zdecydowanie był większy i wyższy niż… no, reszta. Niby nie było to trudne w Korei, ale patrząc na jego gabaryty, to zdecydowanie się wyróżniał.
Szkoda tylko, że jemu też miała znaleźć w tym wszystkim jakąś przepowiednię.
— Spierdalaj jest życzliwe — uznał. Jak dla niego to było miłe, ale on akurat nie był dobrym człowiekiem do wyróżniania takich rzeczy. Miał nieco zaburzone poczucie „życzliwości”.
Mówiło się, że to Korea Północna była dziwna, a jak tak słuchał tych zwyczajów, które miał zachód, to wydawało się, że… to oni tu byli dziwni. Znaczy, dobra, Danon miał dyktatorów i każdy tam chodził jak w teatrze, odgrywał swoje role i nie mógł się wyróżniać, bo inaczej on oraz cała jego rodzina byli przeklęci przez kilka pokoleń. Jednak wygrywał.
— Serio? — Serio, Danon. Przyzwyczaisz się. Jeszcze trochę pobędziesz wśród normalnych ludzi i sam tak będziesz mówić. Co prawda twoim jedynym znajomym jest Senna, bo innych do siebie nie dopuszczasz i nawet nie chcesz z nimi nie rozmawiać, nie mówiąc o tym, że nawet nie chodzisz do klubów czy innych publicznych miejsc, gdzie możesz kogoś spotkać. I szczerze mu to nie przeszkadzało. Dopuścił do siebie Senne i całkowicie mu to wystarczało. Ona sama będzie robić za przyjaciela i nauczyciela życia. — Macie jeszcze jakieś dziwne powiedzonka? — Na cholerę się pytasz, Danon. Zaraz ona ci coś powie i dowali takiego, że w ogóle twoja głowa się spali.
Jeszcze trochę i nie będziesz tak odstawał od społeczeństwa.
Prychnął rozbawiony pod nosem, kręcąc w niedowierzaniu głową, kiedy stawiała kolejne pieniądze na zakłady. Pewnie to była ta sama dycha, którą chciała postawić na to, że wszystko zje i się porzyga, a że się poddał walkowerem, to teraz mogła postawić na coś innego. Równie prawdopodobnego.
— Ty już więcej hajsu nie przepierdalaj — powiedział, zerkając na nią wymownie. Chociaż o to akurat mógł się z nią założyć, bo coś czuł, że jak dzisiaj zaśnie, w dodatku ululany, to naprawdę padnie jak zabity i tym razem ciężko będzie go dobudzić. Tu raczej nie liczył na nóż wbity w plecy, bo Senna mogłaby to zrobić dawno temu… chociaż z ich szczęściem może lepiej będzie jak jednak zachowa odrobinę czujności.
Spojrzał na nią z wymownie uniesioną brwią, przekrzywiając bardziej głowę w jej stronę.
— A normalnie ci się podobam? — spytał. Sama się na minę właśnie wrzuciła. I w zasadzie nie umiał określić czy miało to znaczenie, czy nie. Normalnie miał na to wyjebane, ale ona była tym dziwnym przypadkiem, wyjątkiem od reguły. Nie dość, że się nią interesował bardziej niż powinien, to jeszcze o nią dbał. I odpierdalał dla niej szajs.
I nie zauważył kiedy stała się na tyle ważna, by tak się działo.
Ale fakt, że chciała mu oddać wygraną walkowerem, a co za tym szło, dać mu sesję usypiającą, było dość ciekawym zjawiskiem… w dodatku przyjemnym, chociaż przecież nie przyzna tego na głos, bo wtedy by wyszło, że mu się podobało.
— Przyznaj, że po prostu boisz się, że moje sesje będą tak dobre, że się uzależnisz — powiedział luźno, wzruszając ramionami, jakby to było oczywiste.
Zaraz jednak podniósł się z ziemi, aby ogarnąć nieco jedzenie z podłogi, aby… no Tex już go nie zje, ale chociaż aby się nie walało.
— Dobra, ale laptopa przenieś, bo chce wiedzieć co dalej — rzucił, chociaż nawet nie wiedział co włączył. Ale to nie miało znaczenia. Wziął się za sprzątanie. Jako takie. Mimo, że był facetem, to był dość porządnym. Dlatego nieco uprzątnął ten ich bufet i zaniósł resztki do kuchni, a później wrócił do sypialni, aby zalec jaj na łóżku, jak taki wielki (naprawdę wielki) naleśnik, brzuchem do materaca. — Twoje łóżko jest wygodniejsze niż kanapa — powiedział, odwracając mordę w kierunku ekranu. — Możemy się tam przenieść, bo jak zasnę tutaj, to mnie już nie przeniesiesz — powiedział. Skoro to miała być sesja usypiająca, to musiała się liczyć z tym, że to ona będzie spać na kanapie. Albo z nim tutaj.
Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było

-
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapynieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Stwierdziła, i to nawet głośno, że zapamięta sobie, że u niego spierdalaj było życzliwością. Wyciągnie to pewnie, z myślą że robi to przeciwko niemu, a on się zapewne nawet nie przejmie. Chociaż, w takiej abstrakcyjnej sytuacji, on może szukać bliskości (chociaż powie, że wcale nie), a ona mu powie to jego życzliwe spierdalaj. Ciekawe co wtedy.
— Nie wyciągnę ci teraz z miejsca, bo to nie będzie to samo. Chcę, żebyś jednak pamiętał, że w razie czego potrzymam ci włosy, jak będzie ci źle. No i potrzymam ci torebkę, jak będziesz rozwalał komuś życie. — Dorzuciła mu jeszcze jedno, ale spodziewała się odpowiedzi. „Nie mam torebki”. Ale Damon był mądry, może doszuka się sensu sam, skoro dała mu przykład oparty na analogii.
Wyprychała go. I tylko tyle. Bo ona pieniędzy przecież nie przepierdalała. Właśnie chodziło o to, że cały czas je miała bo wygrywała zakłady z nim. Bo albo ich nie podejmował, albo sam się podkładał.
Jakby ją zabrał do kasyna to pewnie by przepadła, biorąc pod uwagę jej ciągoty do zakładów.
Zatrzymała się, tylko na chwilę, nad jego pytaniem. Krótką chwilę, która pozwoliła jej skomponować w myślach odpowiednią odpowiedź na tę sytuację.
— Nie sądzę, aby to miało jakieś znaczenie — odpowiedziała, posyłając mu półuśmiech. Ani nie radosny, ani nie zmieszany czy zawstydzony. Chyba najbardziej neutralny i nic nie znaczący w całym jej życiu. Jakakolwiek odpowiedź w tym zakresie nie miała raczej żadnego większego znaczenia, bo mogła przecież przyznać otwarcie, że owszem – uważa go za przystojnego i byłoby to pewną odpowiedzią, która unikałaby sedno. Sedna sama nie znała – dalej była zbłąkana w tej relacji, ale jednocześnie nie chciała sobie pozwolić na zbyt wiele, bo to się wiązało z wieloma, naprawdę wieloma komplikacjami. Zaczynając przede wszystkim od tego, że gdyby miało to być zainteresowanie odwzajemnione – w co niekoniecznie by wierzyła – to ona nieszczególnie się do tego nadawała.
Był powód, dla którego trzymała mężczyzn na dystans. A widać było po tym, jak jej ciało reagowało na bliskość. Nie nadawała się po prostu do tego. Nie mówiąc już o tym, że sporą część własnej wartości odbierała sobie przez zdarzenia przeszłe. I nawet jeśli kogoś mogłaby zacząć postrzegać za potencjalnie kogoś, przy kim mogłaby całkowicie opuścić gardę, to w tym wszystkim to ona wciąż czuła się brudna, zużyta i bez większej wartości jako potencjalna partnerka.
Też potrafiła być wymagająca w kontekście pracy nad sobą samą, nawet jeśli przez ostatnie tygodnie to Damon wydawał się taki być.
Ale hej, radziła sobie z nim. Całkiem dobrze.
— Oczywiście. Jeszcze by doszło do tego, że uzależniłabym się od twojego dotyku i nie potrafiłabym bez niego zasnąć — rzuciła, przewracając oczami. Kompletna głupota przecież. Abstrakcja, do pośmiania się. Najpierw musiałaby przeboleć bliskość, której sama nie kontroluje, nawet jeśli chodziło o coś kompletnie niewinnego.
I tak już miała problemy z zasypaniem.
Podniosła się, jak na komendę, gdy sam wstał. Zanim zabrała się za laptopa, wyszła za nim, by przejść do drzwi i zakluczyć je, jednocześnie uruchamiając alarm z jednostki przy nich. Zwykłe czujniki otwarcia na oknach i drzwiach, które niektórzy tutaj też mają, a nigdy nie używali. Potem zawróciła do sypialni, zahaczając o łazienkę, aby przebrać się w coś luźniejszego i świeższego, bo od powrotu nie miała na to czasu.
Dotarła do sypialni, aby zobaczyć placek zaległy u niej na materacu. Wzięła laptopa i przestawiła go na szafkę nocną.
— No pewnie, że jest. Gdyby tak nie było, to ty spałbyś tutaj, a ja tam. — No co będzie ukrywać, że wybrałaby dla siebie wygodniejszą opcję. Zawróciła, choć z pewnym wahaniem, po urnę, która została w tym samym miejscu, na którym postawiła ją na początku i podniosła ją, odkładając na drugą szafkę nocną. To chyba było jedyne dobre miejsce.
— Leż już — powiedziała, też niekoniecznie skupiona dokładnie na tym, co powiedział. Jeszcze chwilę wpatrywała się w tę nieszczęsną doniczkę, zanim odwróciła od niej wzrok. Z tą ciężkością w płucach. Weszła na wolną stronę materaca, siadając na początku po turecku, frontem do niego i do ekranu laptopa.
Co to za różnica gdzie jej zalegnie? Istniała nawet szansa, że tutaj się bardziej wyśpi, a należało mu się to po tych paru tygodniach.
— A ząbki umyte, królewiczu? — zapytała uszczypliwie. — Nie chcę ryzykować, że chuchniesz mi tą swoją koreańszczyzną. — Chociaż on to nią chuchał jej w zasadzie codziennie, skoro sam był Koreańczykiem, hehe. Przesunęła się tak, by wyciągnąć nogi, a grzbiet oprzeć o wezgłowie łóżka. — Chodź. I pamiętaj, że mam tylko jedną sprawną rękę. — Druga była kompletnie słaba, jeszcze wywoływała dyskomfort przy najdrobniejszym ruchu. Czekały ją tygodnie, jeśli nie miesiące rehabilitacji. Nauki na nowo pisania, trzymania przedmiotów, a ona… Była dość niecierpliwa. Dlatego szybciej stanie się leworęczna, niż doprowadzi do porządku prawą dłoń. Zmierzała w tym kierunku, aczkolwiek szło to na razie wiadomo jak.
Damon Tae
— Nie wyciągnę ci teraz z miejsca, bo to nie będzie to samo. Chcę, żebyś jednak pamiętał, że w razie czego potrzymam ci włosy, jak będzie ci źle. No i potrzymam ci torebkę, jak będziesz rozwalał komuś życie. — Dorzuciła mu jeszcze jedno, ale spodziewała się odpowiedzi. „Nie mam torebki”. Ale Damon był mądry, może doszuka się sensu sam, skoro dała mu przykład oparty na analogii.
Wyprychała go. I tylko tyle. Bo ona pieniędzy przecież nie przepierdalała. Właśnie chodziło o to, że cały czas je miała bo wygrywała zakłady z nim. Bo albo ich nie podejmował, albo sam się podkładał.
Jakby ją zabrał do kasyna to pewnie by przepadła, biorąc pod uwagę jej ciągoty do zakładów.
Zatrzymała się, tylko na chwilę, nad jego pytaniem. Krótką chwilę, która pozwoliła jej skomponować w myślach odpowiednią odpowiedź na tę sytuację.
— Nie sądzę, aby to miało jakieś znaczenie — odpowiedziała, posyłając mu półuśmiech. Ani nie radosny, ani nie zmieszany czy zawstydzony. Chyba najbardziej neutralny i nic nie znaczący w całym jej życiu. Jakakolwiek odpowiedź w tym zakresie nie miała raczej żadnego większego znaczenia, bo mogła przecież przyznać otwarcie, że owszem – uważa go za przystojnego i byłoby to pewną odpowiedzią, która unikałaby sedno. Sedna sama nie znała – dalej była zbłąkana w tej relacji, ale jednocześnie nie chciała sobie pozwolić na zbyt wiele, bo to się wiązało z wieloma, naprawdę wieloma komplikacjami. Zaczynając przede wszystkim od tego, że gdyby miało to być zainteresowanie odwzajemnione – w co niekoniecznie by wierzyła – to ona nieszczególnie się do tego nadawała.
Był powód, dla którego trzymała mężczyzn na dystans. A widać było po tym, jak jej ciało reagowało na bliskość. Nie nadawała się po prostu do tego. Nie mówiąc już o tym, że sporą część własnej wartości odbierała sobie przez zdarzenia przeszłe. I nawet jeśli kogoś mogłaby zacząć postrzegać za potencjalnie kogoś, przy kim mogłaby całkowicie opuścić gardę, to w tym wszystkim to ona wciąż czuła się brudna, zużyta i bez większej wartości jako potencjalna partnerka.
Też potrafiła być wymagająca w kontekście pracy nad sobą samą, nawet jeśli przez ostatnie tygodnie to Damon wydawał się taki być.
Ale hej, radziła sobie z nim. Całkiem dobrze.
— Oczywiście. Jeszcze by doszło do tego, że uzależniłabym się od twojego dotyku i nie potrafiłabym bez niego zasnąć — rzuciła, przewracając oczami. Kompletna głupota przecież. Abstrakcja, do pośmiania się. Najpierw musiałaby przeboleć bliskość, której sama nie kontroluje, nawet jeśli chodziło o coś kompletnie niewinnego.
I tak już miała problemy z zasypaniem.
Podniosła się, jak na komendę, gdy sam wstał. Zanim zabrała się za laptopa, wyszła za nim, by przejść do drzwi i zakluczyć je, jednocześnie uruchamiając alarm z jednostki przy nich. Zwykłe czujniki otwarcia na oknach i drzwiach, które niektórzy tutaj też mają, a nigdy nie używali. Potem zawróciła do sypialni, zahaczając o łazienkę, aby przebrać się w coś luźniejszego i świeższego, bo od powrotu nie miała na to czasu.
Dotarła do sypialni, aby zobaczyć placek zaległy u niej na materacu. Wzięła laptopa i przestawiła go na szafkę nocną.
— No pewnie, że jest. Gdyby tak nie było, to ty spałbyś tutaj, a ja tam. — No co będzie ukrywać, że wybrałaby dla siebie wygodniejszą opcję. Zawróciła, choć z pewnym wahaniem, po urnę, która została w tym samym miejscu, na którym postawiła ją na początku i podniosła ją, odkładając na drugą szafkę nocną. To chyba było jedyne dobre miejsce.
— Leż już — powiedziała, też niekoniecznie skupiona dokładnie na tym, co powiedział. Jeszcze chwilę wpatrywała się w tę nieszczęsną doniczkę, zanim odwróciła od niej wzrok. Z tą ciężkością w płucach. Weszła na wolną stronę materaca, siadając na początku po turecku, frontem do niego i do ekranu laptopa.
Co to za różnica gdzie jej zalegnie? Istniała nawet szansa, że tutaj się bardziej wyśpi, a należało mu się to po tych paru tygodniach.
— A ząbki umyte, królewiczu? — zapytała uszczypliwie. — Nie chcę ryzykować, że chuchniesz mi tą swoją koreańszczyzną. — Chociaż on to nią chuchał jej w zasadzie codziennie, skoro sam był Koreańczykiem, hehe. Przesunęła się tak, by wyciągnąć nogi, a grzbiet oprzeć o wezgłowie łóżka. — Chodź. I pamiętaj, że mam tylko jedną sprawną rękę. — Druga była kompletnie słaba, jeszcze wywoływała dyskomfort przy najdrobniejszym ruchu. Czekały ją tygodnie, jeśli nie miesiące rehabilitacji. Nauki na nowo pisania, trzymania przedmiotów, a ona… Była dość niecierpliwa. Dlatego szybciej stanie się leworęczna, niż doprowadzi do porządku prawą dłoń. Zmierzała w tym kierunku, aczkolwiek szło to na razie wiadomo jak.
Damon Tae
-
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Zapamięta, że w razie potrzeby potrzyma mu torebkę. Może nie miał i nie nosił torebek, ale mogła ona być synonimem plecaka czy na przykład broni, nie? W zależności od tego kto co ze sobą zabierał w różne miejsca. Aluzję jednak powoli zaczynał rozumieć, więc może faktycznie jeszcze trochę i zacznie przypominać normalnego, społecznego człowieka, który łapie tutejsze słówka oraz powiedzonka. I jeśli kiedyś Senna zdecyduje się z nim gdzieś iść, to nie będzie aż tak odstawał.
Kącik ust mu jednak drgnął wyżej w momencie jak usłyszał jej odpowiedź na jego pytanie. Szczerze mówiąc, to nie wiedział czego się spodziewać i czy w ogóle czegoś oczekiwał. Bo to nie tak, że zależało mu na tym, aby się jej podobać. Nigdy o tym nie myślał, aby się komuś specjalnie przypodobać. Nie starał się i nie zmieniał się dla kogoś, a jednak w tym przypadku był ciekawy jej odpowiedzi. Nie wiedzieć czemu.
— Może ma — rzucił krótko, ale nie rozwodził się nad tym bardziej niż powinien. Nie zastanawiał się nawet co by się stało i jak by to na niego wpłynęło, gdyby odpowiedziała twierdząco. Możliwe, że nic by to nie zmieniło, bo niby czemu by miało? On ją uważał za atrakcyjną fizycznie. Była drobna, ładna, miała duże oczy, ładny uśmiech, chociaż rzadko z niego korzystała. Zauważał takie rzeczy, bo widział wiele, chociaż nie wyglądał. Była zdecydowanie w jego typie, nawet jak nigdy go nie określał na dobrą sprawę.
Nie planował niczego zmieniać między nimi. To co było, miało być stabilne i dobre. No ale też nie planował tego, że zostanie dłużej niż to było konieczne, a nie oszukując się, już dawno temu mógłby odejść. Nie musiałby robić wielu rzeczy, nie musiałby ryzykować, ani tu siedzieć. Nie musiałby z nią rozmawiać, tylko odejść i zająć się swoimi sprawami, które z jakiegoś powodu już dawno temu zeszły na drugi plan. Nie zapomniał o swoim celu, ale nagle nie był on aż tak ważny. Nie przyćmiewał wszystkiego dookoła.
A to była jej zasługa.
— Tak myślałem — powiedział, prychając pod nosem w rozbawieniu. Patrząc na to kim była oraz jakie przejścia za sobą miała, to nie spodziewał się raczej takiego obrotu spraw. I to nigdy. Ale żartować chociaż z tego mogli, bo co im zostało? Mogli się dalej załamywał, w zasadzie ona, ale niczego to nie zmieni. Podobnie jak on mógł żartować ze śmierci swojego ojca, nawet jak do śmiechu mu nie było.
No i oczywiście, Danon, że kanapa była mniej wygodna niż łóżko. Pamiętaj przy tym kto był właścicielem domu, a kto jedynie dodatkowym lokatorem.
Niemniej nie zamierzał się teraz ruszać, bo po tej całej podróży, jak dotarli już do domu, a on był gotowy do odpoczynku. Ciężko było już wstać, chociaż zwykle nie miał problemu z przejściem do innego pokoju, bo przecież znał swoje miejsce. Musiał ją jednak ostrzec, że jeśli zaśnie, to ona go pewnie nawet z kopa nie zrzuci z łóżka. Zwłaszcza jak miała tylko jedną sprawną rękę.
A ząbki umyte królewiczu?
— Nie będziemy się całować — mruknął w pościel, nawet się nie ruszając, ale już wiedział, że zaraz będzie musiał podnieść swoją doskonale ulokowaną, rozleniwioną już dupę. Dlatego też westchnął ciężej, aby zaraz się podeprzeć na rękach. — Dobra, idę już… jakbym słyszał własną matkę — rzucił, schodząc z łóżka, aby skierować się do ich wspólnej łazienki, by faktycznie umyć zęby. Te to na pewno błagały o pomstę do nieba po tej ich wyprawie w Rosji. Co prawda w Ameryce mogli doprowadzić się do porządku, bo jednak dano im wszystkie środki czystości, ale wiadomo… dom, to był dom.
Wrócił do niej i ponownie zaległ na łóżku, bliżej niej, co by nie musiała się sama do niego przysuwać, tylko wyciągnąć swoją zdrową rękę.
— Tylko upewnij się tym razem, że nikt na nas nie napadnie, a w razie konieczności, to uderz typa w jaja, lub poświęć prawą rękę. Nie ma sensu poświęcać jeszcze lewej. — Bo lepiej mieć jedną sprawną dłoń niż żadną.
Candace Callahan
Kącik ust mu jednak drgnął wyżej w momencie jak usłyszał jej odpowiedź na jego pytanie. Szczerze mówiąc, to nie wiedział czego się spodziewać i czy w ogóle czegoś oczekiwał. Bo to nie tak, że zależało mu na tym, aby się jej podobać. Nigdy o tym nie myślał, aby się komuś specjalnie przypodobać. Nie starał się i nie zmieniał się dla kogoś, a jednak w tym przypadku był ciekawy jej odpowiedzi. Nie wiedzieć czemu.
— Może ma — rzucił krótko, ale nie rozwodził się nad tym bardziej niż powinien. Nie zastanawiał się nawet co by się stało i jak by to na niego wpłynęło, gdyby odpowiedziała twierdząco. Możliwe, że nic by to nie zmieniło, bo niby czemu by miało? On ją uważał za atrakcyjną fizycznie. Była drobna, ładna, miała duże oczy, ładny uśmiech, chociaż rzadko z niego korzystała. Zauważał takie rzeczy, bo widział wiele, chociaż nie wyglądał. Była zdecydowanie w jego typie, nawet jak nigdy go nie określał na dobrą sprawę.
Nie planował niczego zmieniać między nimi. To co było, miało być stabilne i dobre. No ale też nie planował tego, że zostanie dłużej niż to było konieczne, a nie oszukując się, już dawno temu mógłby odejść. Nie musiałby robić wielu rzeczy, nie musiałby ryzykować, ani tu siedzieć. Nie musiałby z nią rozmawiać, tylko odejść i zająć się swoimi sprawami, które z jakiegoś powodu już dawno temu zeszły na drugi plan. Nie zapomniał o swoim celu, ale nagle nie był on aż tak ważny. Nie przyćmiewał wszystkiego dookoła.
A to była jej zasługa.
— Tak myślałem — powiedział, prychając pod nosem w rozbawieniu. Patrząc na to kim była oraz jakie przejścia za sobą miała, to nie spodziewał się raczej takiego obrotu spraw. I to nigdy. Ale żartować chociaż z tego mogli, bo co im zostało? Mogli się dalej załamywał, w zasadzie ona, ale niczego to nie zmieni. Podobnie jak on mógł żartować ze śmierci swojego ojca, nawet jak do śmiechu mu nie było.
No i oczywiście, Danon, że kanapa była mniej wygodna niż łóżko. Pamiętaj przy tym kto był właścicielem domu, a kto jedynie dodatkowym lokatorem.
Niemniej nie zamierzał się teraz ruszać, bo po tej całej podróży, jak dotarli już do domu, a on był gotowy do odpoczynku. Ciężko było już wstać, chociaż zwykle nie miał problemu z przejściem do innego pokoju, bo przecież znał swoje miejsce. Musiał ją jednak ostrzec, że jeśli zaśnie, to ona go pewnie nawet z kopa nie zrzuci z łóżka. Zwłaszcza jak miała tylko jedną sprawną rękę.
A ząbki umyte królewiczu?
— Nie będziemy się całować — mruknął w pościel, nawet się nie ruszając, ale już wiedział, że zaraz będzie musiał podnieść swoją doskonale ulokowaną, rozleniwioną już dupę. Dlatego też westchnął ciężej, aby zaraz się podeprzeć na rękach. — Dobra, idę już… jakbym słyszał własną matkę — rzucił, schodząc z łóżka, aby skierować się do ich wspólnej łazienki, by faktycznie umyć zęby. Te to na pewno błagały o pomstę do nieba po tej ich wyprawie w Rosji. Co prawda w Ameryce mogli doprowadzić się do porządku, bo jednak dano im wszystkie środki czystości, ale wiadomo… dom, to był dom.
Wrócił do niej i ponownie zaległ na łóżku, bliżej niej, co by nie musiała się sama do niego przysuwać, tylko wyciągnąć swoją zdrową rękę.
— Tylko upewnij się tym razem, że nikt na nas nie napadnie, a w razie konieczności, to uderz typa w jaja, lub poświęć prawą rękę. Nie ma sensu poświęcać jeszcze lewej. — Bo lepiej mieć jedną sprawną dłoń niż żadną.
Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było

-
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapynieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Ugryzła się w język.
Nie zapytała, jakie miałoby to mieć znaczenie. Może dlatego, że nie chciała podejmować tej dyskusji. I tak wystarczyło jej to, że samo pytanie wywołało w niej odczucia skrajne. Włącznie z pewną paniką. Ale to był moment tak podobny do tego, który był nie tak dawno temu. Kiedy on wziął ją z zaskoczenia i zapytał, czy ona go lubi – co też przyszło od słowa do słowa, od zaczepki do zaczepki i prawdopodobnie sama się podłożyła – a wtedy przyznała się i powiedziała, że tak.
Nic przecież do stracenia nie miała, poza tym – wydawało się to być oczywiste, skoro go znosiła, zaczepiała i spędzała z nim czas na głupiej pizzy i filmie. Kwestia „podobania się” nie zawsze była tak czytelna.
Ale tu ustąpiła i nie podjęła rękawic.
Bo znów – jakie to tak naprawdę miało mieć znaczenie? Biorąc pod uwagę jej zaniżone poczucie własnej wartości w takich kwestiach jak relacje bliższe – nie miało żadnego.
Uśmiechnęła się, słabo i bez wyrazu na jego komentarz, który usłyszała w odpowiedzi na jej własne słowa. Tak naprawdę nie robiło jej różnicy, czy jej chuchnie tą koreańszczyzną czy nie, ale dokuczyć mu musiała. Wzięła jednak poprawkę na to, żeby już więcej tego nie robić, bo która kobieta to by chciała być w takim wydźwięku wyzywana od cudzych matek.
W motherzone jeszcze nikogo nie miałam.
Tak naprawdę nie chodziło jej, aby faktycznie wysyłać go na wieczorną toaletę. Spędziła długie lata w wojsku, między różnymi żołnierzami i w różnych warunkach, więc umycie zębów, tak naprawdę, było czymś co ją najmniej martwiło w tym wszystkim. Było, ot, zwykłą złośliwością.
Chociaż nie można było powiedzieć, że nieco ją zaskoczyło, że się zastosował.
Gdy wrócił, spojrzała na niego, jak się ułożył.
— Wybacz, że wolał machać nożem a nie swoimi jajami w zasięgu mojej ręki. Poprawię się na następny raz. — Przewróciła oczami, zaraz jednak dodając: — Zamknęłam dom, włączyłam alarm. Więcej nie jestem w stanie zrobić. — Poza czuwaniem. Plus – Amerykanie pewnie ich sami pilnowali, mając ich pod obserwacją. Być może nie była ona aż tak wnikliwa, jak mogło się wydawac, ale jeszcze to nie miała pojęcia czego się po nich spodziewać.
Cała ta akcja z Iljuszynem wyglądała po prostu słabo i mocno śmierdziała. A ich wyjaśnienia były mętne. I tak naprawdę nic nie wyjaśniały.
Nie zamierzała go zachęcać, aby przesunął się i pokładał na niej, jak wcześniej. Skoro się ułożył tak, a ona miała go w zasięgu, to głupie i niezręczne byłoby zachęcanie go, aby spoczął, hehe, na jej łonie. Wyszłaby jeszcze na zdesperowaną czy coś.
Sięgnęła więc zdrową dłonią do jego głowy, by wyuczonym już, na jednym razie, ruchem, wsunąć ją między jego czarne pukle, przeczesując jego włosy. Miękko, niespiesznie, wszystko powtarzając jeszcze raz i jeszcze, zanurzając palce w jego ciemnych włosach. Później już musnęła opuszkami palców jego skalp, znów tymi samymi delikatnymi ruchami zataczając kółka na skórze jego głowy. Przesuwając się z jednej strony jego głowy na drugą. Zsunęła się do linii jego włosów na karku i ciut niżej, by stanowczym, ale nie przesadnym ruchem uciskać te jego pospinane mięśnie.
Nic już nie mówiła, bo nie miała co. Zresztą – to miała być sesja usypiająca, a nic chyba bardziej nie zaburzało takiej niż babskie peplanie.
Sama przeniosła spojrzenie na półmrok pokoju przed nią, nawet nie na film. Raz jeszcze mierząc się z tym dziwnym uczuciem, że nie była po prostu sama, kiedy wewnętrznie czuła ten ciężar straty.
Ale wiadomo – nie przyzwyczajała się do tego za bardzo. Tak jak, nie tak dawno temu, miała to przeświadczenie, że on pewnego dnia po prostu też odejdzie – bo wszyscy odchodzili, w ten czy inny sposób – i wtedy nie będzie już jego ja zawsze wracam do jej ja zawsze czekam. Damon to było siedemdziesiąt procent sekretów, dwadzieścia procent sarkazmu i dziesięć procent społecznej niezręczności. Ciężko więc było wierzyć, że w końcu nie załatwi tego, po co tu przyszedł – bo po coś na pewno, skoro wiedziała, że nie był biednym i smutnym cywilem, a potem odmelduje się i to być może w tej samej bazie, z której rzekomo uciekł.
Damon Tae
Nie zapytała, jakie miałoby to mieć znaczenie. Może dlatego, że nie chciała podejmować tej dyskusji. I tak wystarczyło jej to, że samo pytanie wywołało w niej odczucia skrajne. Włącznie z pewną paniką. Ale to był moment tak podobny do tego, który był nie tak dawno temu. Kiedy on wziął ją z zaskoczenia i zapytał, czy ona go lubi – co też przyszło od słowa do słowa, od zaczepki do zaczepki i prawdopodobnie sama się podłożyła – a wtedy przyznała się i powiedziała, że tak.
Nic przecież do stracenia nie miała, poza tym – wydawało się to być oczywiste, skoro go znosiła, zaczepiała i spędzała z nim czas na głupiej pizzy i filmie. Kwestia „podobania się” nie zawsze była tak czytelna.
Ale tu ustąpiła i nie podjęła rękawic.
Bo znów – jakie to tak naprawdę miało mieć znaczenie? Biorąc pod uwagę jej zaniżone poczucie własnej wartości w takich kwestiach jak relacje bliższe – nie miało żadnego.
Uśmiechnęła się, słabo i bez wyrazu na jego komentarz, który usłyszała w odpowiedzi na jej własne słowa. Tak naprawdę nie robiło jej różnicy, czy jej chuchnie tą koreańszczyzną czy nie, ale dokuczyć mu musiała. Wzięła jednak poprawkę na to, żeby już więcej tego nie robić, bo która kobieta to by chciała być w takim wydźwięku wyzywana od cudzych matek.
Tak naprawdę nie chodziło jej, aby faktycznie wysyłać go na wieczorną toaletę. Spędziła długie lata w wojsku, między różnymi żołnierzami i w różnych warunkach, więc umycie zębów, tak naprawdę, było czymś co ją najmniej martwiło w tym wszystkim. Było, ot, zwykłą złośliwością.
Chociaż nie można było powiedzieć, że nieco ją zaskoczyło, że się zastosował.
Gdy wrócił, spojrzała na niego, jak się ułożył.
— Wybacz, że wolał machać nożem a nie swoimi jajami w zasięgu mojej ręki. Poprawię się na następny raz. — Przewróciła oczami, zaraz jednak dodając: — Zamknęłam dom, włączyłam alarm. Więcej nie jestem w stanie zrobić. — Poza czuwaniem. Plus – Amerykanie pewnie ich sami pilnowali, mając ich pod obserwacją. Być może nie była ona aż tak wnikliwa, jak mogło się wydawac, ale jeszcze to nie miała pojęcia czego się po nich spodziewać.
Cała ta akcja z Iljuszynem wyglądała po prostu słabo i mocno śmierdziała. A ich wyjaśnienia były mętne. I tak naprawdę nic nie wyjaśniały.
Nie zamierzała go zachęcać, aby przesunął się i pokładał na niej, jak wcześniej. Skoro się ułożył tak, a ona miała go w zasięgu, to głupie i niezręczne byłoby zachęcanie go, aby spoczął, hehe, na jej łonie. Wyszłaby jeszcze na zdesperowaną czy coś.
Sięgnęła więc zdrową dłonią do jego głowy, by wyuczonym już, na jednym razie, ruchem, wsunąć ją między jego czarne pukle, przeczesując jego włosy. Miękko, niespiesznie, wszystko powtarzając jeszcze raz i jeszcze, zanurzając palce w jego ciemnych włosach. Później już musnęła opuszkami palców jego skalp, znów tymi samymi delikatnymi ruchami zataczając kółka na skórze jego głowy. Przesuwając się z jednej strony jego głowy na drugą. Zsunęła się do linii jego włosów na karku i ciut niżej, by stanowczym, ale nie przesadnym ruchem uciskać te jego pospinane mięśnie.
Nic już nie mówiła, bo nie miała co. Zresztą – to miała być sesja usypiająca, a nic chyba bardziej nie zaburzało takiej niż babskie peplanie.
Sama przeniosła spojrzenie na półmrok pokoju przed nią, nawet nie na film. Raz jeszcze mierząc się z tym dziwnym uczuciem, że nie była po prostu sama, kiedy wewnętrznie czuła ten ciężar straty.
Ale wiadomo – nie przyzwyczajała się do tego za bardzo. Tak jak, nie tak dawno temu, miała to przeświadczenie, że on pewnego dnia po prostu też odejdzie – bo wszyscy odchodzili, w ten czy inny sposób – i wtedy nie będzie już jego ja zawsze wracam do jej ja zawsze czekam. Damon to było siedemdziesiąt procent sekretów, dwadzieścia procent sarkazmu i dziesięć procent społecznej niezręczności. Ciężko więc było wierzyć, że w końcu nie załatwi tego, po co tu przyszedł – bo po coś na pewno, skoro wiedziała, że nie był biednym i smutnym cywilem, a potem odmelduje się i to być może w tej samej bazie, z której rzekomo uciekł.
Damon Tae
-
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Damon nie ogarniał relacji i nie wiedział czego wymagać od drugiej strony. Nie miał także pojęcia jak okazać zainteresowanie, bo nigdy żadnego nie czuł w stosunku do kogokolwiek. Nie chciał się do kogoś zbliżyć, opuszczać gardy i dopuszczać kogoś do samego siebie. Nie oglądał się za laskami na mieście czy w klubach, nie oceniał ich wyglądu i nie był typowym samcem, który patrzył na kobietę i myślał „ale bym ją ruchał”. Oceniał ludzi nieco pod innymi względami i kryteriami, głównie skupiając się na tym, czy druga osoba mu pasuje do danego celu. I czy jest mu potrzebna, ale nie emocjonalnie, tylko do czegoś.
Więc też nie bardzo wiedział jak pokazać zainteresowanie, nie mówiąc o tym, że nie wiedział czy to było to. I czy w ogóle powinien był się do niej przywiązywać w taki sposób, bo też zważając na jej przeszłość, mogła nie chcieć niczego z innym facetem. Ale… gdyby tak było, to nie proponowała wspólnego mieszkania. Wspólnych seansów na kanapie, wyjazdów i picia piwa. Nie proponowałaby mu sesji usypiającej, nie rozmawiałaby z nim i nie zwierzała.
Więc z jednej strony uważał, ale z drugiej strony dawała mu sygnały, których nie powinien ignorować, zwłaszcza jeśli była jedną z osób, które dopuścił do siebie tak blisko. Na dobrą sprawę, jakby miał się zastanowić, to była jedyną, która widziała go w takiej odsłonie - z opuszczoną gardą, bez ciągłej analizy oraz trybu zadaniowego. Miał je, ale potrafiły się przy niej na moment wyłączyć, albo raczej - przejść w tryb czuwania.
— Dobra, zapomnij, może lepiej abyś nie łapała cudzych jaj w ręce — powiedział, krzywiąc się na jej słowa. Nie to, że byłby zazdrosny, że miałaby jakieś jaja, ale… no, nawet na spotkanie z jakimś mężczyzną nie chciał jej puszczać i to nie tylko dlatego, że się miał o nią martwić. Więc raczej wolał, aby nie łapała kogoś za jaja. Chyba, że jego, znaczy co.
I to nie po to, aby go zabić.
Położył się, albo raczej walnął na brzuchu nieopodal niej, będąc w zasięgu jej zdrowej ręki, zaraz czując jak jej palce spokojnie i powoli przesuwają się po jego włosach. Normalnie nie przepadał za tego typu dotykiem, który do niczego nie prowadził. Ale jej palce były jak ukojenie na jego całe ciało. Po prostu momentalnie się rozluźniał pod ich wpływem. Czuł jak wszelkie napięcia z jego ciała uciekają, a mięśnie w końcu przestają czekać na nagły ruch.
To było przyjemne, dość niespotykane, ale mógł się do tego przyzwyczaić.
Gdy w pewnym momencie poczuł się zbyt dobrze, drgnął pod jej dotykiem i podniósł się nieznacznie na przedramionach.
— Czekaj — rzucił, tylko po to, aby się przenieść i głowę umieścić na jej nogach, tak jak tamtego wieczora w Rosji, gdy siedzieli w obrzydliwym motelu. I dokładnie tak samo się też umościł, bo wciąż brzuchem do materaca. Dość ostrożnie, ale w miarę zdecydowanie także otoczył ją rękoma. Zupełnie jakby chciał objąć poduszkę, ale to ona była poduszką. — Tak lepiej — rzucił i odetchnął ciężko, jakby ten gest był dla niego strasznie męczący. — Nie przestawaj — mruknął, wygodniej wtulając mordę w jej nogi.
Nie wiedział czy może się w ten sposób zachować, ale zaryzykował, czując się przy niej na tyle swobodnie. Najwyżej go przecież cofnie i wytyczy kolejną granicę, a on ją zapamięta. Zauważał jednak, że te, które były kiedyś, w pewnym momencie zaczęły się przesuwać. I nie chodziło tylko o nią, bo także o niego. Ona kiedyś nie pozwalała się do siebie zbliżać, nie mówiąc o dotyku, ale coś się zmieniło i teraz… teraz wydawało się, że mógł sobie pozwolić na coś więcej.
A on? Jak wcześniej jej do siebie nie dopuszczał i trzymał na dystans, warczał i gryzł, tak teraz… właśnie się kładł, aby mogła go smyrać palcami po włosach. Gdyby go kiedyś spotkali ludzie z którymi pracował w Korei Północnej, to by nie uwierzyli, póki by nie zobaczyli.
Candace Callahan
Więc też nie bardzo wiedział jak pokazać zainteresowanie, nie mówiąc o tym, że nie wiedział czy to było to. I czy w ogóle powinien był się do niej przywiązywać w taki sposób, bo też zważając na jej przeszłość, mogła nie chcieć niczego z innym facetem. Ale… gdyby tak było, to nie proponowała wspólnego mieszkania. Wspólnych seansów na kanapie, wyjazdów i picia piwa. Nie proponowałaby mu sesji usypiającej, nie rozmawiałaby z nim i nie zwierzała.
Więc z jednej strony uważał, ale z drugiej strony dawała mu sygnały, których nie powinien ignorować, zwłaszcza jeśli była jedną z osób, które dopuścił do siebie tak blisko. Na dobrą sprawę, jakby miał się zastanowić, to była jedyną, która widziała go w takiej odsłonie - z opuszczoną gardą, bez ciągłej analizy oraz trybu zadaniowego. Miał je, ale potrafiły się przy niej na moment wyłączyć, albo raczej - przejść w tryb czuwania.
— Dobra, zapomnij, może lepiej abyś nie łapała cudzych jaj w ręce — powiedział, krzywiąc się na jej słowa. Nie to, że byłby zazdrosny, że miałaby jakieś jaja, ale… no, nawet na spotkanie z jakimś mężczyzną nie chciał jej puszczać i to nie tylko dlatego, że się miał o nią martwić. Więc raczej wolał, aby nie łapała kogoś za jaja. Chyba, że jego, znaczy co.
I to nie po to, aby go zabić.
Położył się, albo raczej walnął na brzuchu nieopodal niej, będąc w zasięgu jej zdrowej ręki, zaraz czując jak jej palce spokojnie i powoli przesuwają się po jego włosach. Normalnie nie przepadał za tego typu dotykiem, który do niczego nie prowadził. Ale jej palce były jak ukojenie na jego całe ciało. Po prostu momentalnie się rozluźniał pod ich wpływem. Czuł jak wszelkie napięcia z jego ciała uciekają, a mięśnie w końcu przestają czekać na nagły ruch.
To było przyjemne, dość niespotykane, ale mógł się do tego przyzwyczaić.
Gdy w pewnym momencie poczuł się zbyt dobrze, drgnął pod jej dotykiem i podniósł się nieznacznie na przedramionach.
— Czekaj — rzucił, tylko po to, aby się przenieść i głowę umieścić na jej nogach, tak jak tamtego wieczora w Rosji, gdy siedzieli w obrzydliwym motelu. I dokładnie tak samo się też umościł, bo wciąż brzuchem do materaca. Dość ostrożnie, ale w miarę zdecydowanie także otoczył ją rękoma. Zupełnie jakby chciał objąć poduszkę, ale to ona była poduszką. — Tak lepiej — rzucił i odetchnął ciężko, jakby ten gest był dla niego strasznie męczący. — Nie przestawaj — mruknął, wygodniej wtulając mordę w jej nogi.
Nie wiedział czy może się w ten sposób zachować, ale zaryzykował, czując się przy niej na tyle swobodnie. Najwyżej go przecież cofnie i wytyczy kolejną granicę, a on ją zapamięta. Zauważał jednak, że te, które były kiedyś, w pewnym momencie zaczęły się przesuwać. I nie chodziło tylko o nią, bo także o niego. Ona kiedyś nie pozwalała się do siebie zbliżać, nie mówiąc o dotyku, ale coś się zmieniło i teraz… teraz wydawało się, że mógł sobie pozwolić na coś więcej.
A on? Jak wcześniej jej do siebie nie dopuszczał i trzymał na dystans, warczał i gryzł, tak teraz… właśnie się kładł, aby mogła go smyrać palcami po włosach. Gdyby go kiedyś spotkali ludzie z którymi pracował w Korei Północnej, to by nie uwierzyli, póki by nie zobaczyli.
Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było

-
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapynieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Był, jak to kiedyś powiedziała, jedynym mężczyzną, któremu pozwoliła być tak blisko. Wytknęła mu to podczas tej przesympatycznej rozmowie, jaką odbyli pomiędzy jej próbą wyjścia z domu, a późniejszym pojawieniem się Renoir w jej skromnych prograch. To była dość ciężka w konsekwencjach rozmowa, chociaż, na dobrą sprawę, wcale nie powiedzieli sobie zbyt wiele. Akurat w tamtym momencie to cisza między nimi mówiła znacznie więcej. A potem to, co on przyznał i to, co ona zrobiła dla niego. Zaryzykowała własnym karkiem, bo on przyznał, że chciał aby została.
Bo dziad był po prostu zazdrosny o to, że odstrzeliła się jak szczur na otwarcie kanału i to nie dla niego. Jak ją kiedyś gdziekolwiek zaprosi, to może potraktuje sytuacje podobnie, ale na to se mogła poczekać
Zamiast tego, to kazał jej łapać za jaja a nie za nóż, od którego miałby zginąć.
A nie, jednak zmienił zdanie, bo chyba sens zarzutu dotarł do niego wczas.
Ciężko było się jednak domyślić, że to z jakiejkolwiek zazdrości czy chęci, aby to jego jaja były jedynymi łapanymi, ale co poradzić. Jej to na, hehe, rękę było, że odwołał swoje polecenie. Nie to, żeby faktycznie się miała go słuchać.
Na swój sposób przeczesywanie jego włosów, cała ta sesja głaszcząca, była i dla niej kojąca. Miała czym zająć myśli, nawet jeśli sam ruch był dość machinalny, ale jednak – znajdowanie pod palcami kolejnych spiętych, pomniejszych mięśni w pewien sposób angażowało ją. Na tyle, żeby nie znalazła dla siebie dłuższej chwili na obarczanie się winą za to, że nie było jej przy Texie, gdy ten oddał ostatnie tchnienie.
Przynajmniej Nadir upewnił ją, że nie był wtedy sam, bo on akurat był w domu, ale jednocześnie – pies mógł myśleć, że na sam koniec po prostu oddała go w inne ręce i…
Całe szczęście, że nie miała właśnie możliwości by o tym myśleć. Jej ruchy, choć powtarzalne, to pochłaniały całą jej świadomość. Aż do momentu, kiedy drgnął, co jej mogło zdradzić tyle, że już faktycznie zasypiał.
Ale jednak nie.
Nie mówiła jednak nic, kiedy przemieścił się na miejsce, które zajął w pewnym momencie w motelu. Nie na początku, nie w tym układzie, ale już na sam koniec, kiedy ona zwyczajnie nie miała serca go przepędzać, bo ledwie się odwrócił i wcisnął w ów nogotul, ale faktycznie odpłynął. Zostawiając ją z bijącym sercem i pewnym napięciem w ciele, wywołanym bliskością. Stopniowo wtedy odpuszczającym, im bardziej świadoma była jego tymczasowej bezbronności.
Nie odpowiedziała, a jedynie wsunęła palce zdrowej ręki znów między jego czarne włosy, tę upośledzoną dłoń wkrótce opierając w górnej części jego grzbietu. Nie robiła nią nic wielkiego, bo wciąż była słaba, ale po prostu była. I generowała ciepło. To druga ręka znów powtarzała swój kurs. Od przeczesywania, przez głaskanie i sunięcie palcami po jego skalpie, po uciskanie napiętych punktów. I tak znów. Dopóki nie była pewna, że zasnął, ale nawet wtedy nie przestała.
Jeszcze dłuższą chwilę go gładziła, zanim jej dłoń nie spoczęła na jego karku, zatrzymując się w ruchu, kiedy ona sama zasnęła.
eot
Zamiast tego, to kazał jej łapać za jaja a nie za nóż, od którego miałby zginąć.
A nie, jednak zmienił zdanie, bo chyba sens zarzutu dotarł do niego wczas.
Ciężko było się jednak domyślić, że to z jakiejkolwiek zazdrości czy chęci, aby to jego jaja były jedynymi łapanymi, ale co poradzić. Jej to na, hehe, rękę było, że odwołał swoje polecenie. Nie to, żeby faktycznie się miała go słuchać.
Na swój sposób przeczesywanie jego włosów, cała ta sesja głaszcząca, była i dla niej kojąca. Miała czym zająć myśli, nawet jeśli sam ruch był dość machinalny, ale jednak – znajdowanie pod palcami kolejnych spiętych, pomniejszych mięśni w pewien sposób angażowało ją. Na tyle, żeby nie znalazła dla siebie dłuższej chwili na obarczanie się winą za to, że nie było jej przy Texie, gdy ten oddał ostatnie tchnienie.
Przynajmniej Nadir upewnił ją, że nie był wtedy sam, bo on akurat był w domu, ale jednocześnie – pies mógł myśleć, że na sam koniec po prostu oddała go w inne ręce i…
Całe szczęście, że nie miała właśnie możliwości by o tym myśleć. Jej ruchy, choć powtarzalne, to pochłaniały całą jej świadomość. Aż do momentu, kiedy drgnął, co jej mogło zdradzić tyle, że już faktycznie zasypiał.
Ale jednak nie.
Nie mówiła jednak nic, kiedy przemieścił się na miejsce, które zajął w pewnym momencie w motelu. Nie na początku, nie w tym układzie, ale już na sam koniec, kiedy ona zwyczajnie nie miała serca go przepędzać, bo ledwie się odwrócił i wcisnął w ów nogotul, ale faktycznie odpłynął. Zostawiając ją z bijącym sercem i pewnym napięciem w ciele, wywołanym bliskością. Stopniowo wtedy odpuszczającym, im bardziej świadoma była jego tymczasowej bezbronności.
Nie odpowiedziała, a jedynie wsunęła palce zdrowej ręki znów między jego czarne włosy, tę upośledzoną dłoń wkrótce opierając w górnej części jego grzbietu. Nie robiła nią nic wielkiego, bo wciąż była słaba, ale po prostu była. I generowała ciepło. To druga ręka znów powtarzała swój kurs. Od przeczesywania, przez głaskanie i sunięcie palcami po jego skalpie, po uciskanie napiętych punktów. I tak znów. Dopóki nie była pewna, że zasnął, ale nawet wtedy nie przestała.
Jeszcze dłuższą chwilę go gładziła, zanim jej dłoń nie spoczęła na jego karku, zatrzymując się w ruchu, kiedy ona sama zasnęła.
eot