

Fotografia analogowa i cyfrowa, od chaotycznych zdjęć ulicznych po perfekcyjnie skomponowane martwe natury. Ma wyczucie światła i cienia, które sprawia, że jego prace wyglądają jak kadry z filmu.
Umie „czytać” miejsca zbrodni jak obraz, patrzy na plamy, rozkład przedmiotów, światło i wyciąga wnioski, które umykają innym.
Podstawy medycyny sądowej, sekcje, dokumentacja, praca przy stole z lekarzem sądowym. Wie, jak zachować sterylność i spokój w ciszy prosektorium.
Zna łacinę medyczną lepiej, niż wskazywałby jego głośny charakter.
Prawo jazdy na motocykl (ścigacz w kolorze, którego nie da się przegapić, tak samo głośny jak on sam). Jeździ dynamicznie, ale pewnie, z aparatem zawsze w plecaku.
Umie rozmawiać z każdym, od bezdomnego po profesora medycyny. Łamie lody w kilkanaście sekund.
Potrafi malować słowem, jego opowieści są tak barwne, że słuchacze widzą to, co opisuje.
Gotuje chaotycznie, ale pysznie, zwłaszcza makarony i jajecznicę na milion sposobów.
Świetnie tańczy, nie uczył się nigdy, ale wyczuwa rytm i potrafi pociągnąć tłum za sobą na parkiecie.
Zorganizuje wernisaż w opuszczonym magazynie w jeden dzień, jeśli dostanie kawę i wolną rękę.
Potrafi wtrącić cytat z poezji w rozmowę o zupełnie niepoetyckich rzeczach, i sprawić, że pasuje.
Zna się na ludziach, widzi drobne zmiany w spojrzeniu, tonie głosu, w sposobie, w jaki ktoś trzyma dłonie.
Wstać wcześnie, jeśli nie ma absolutnie żelaznego powodu, jego dzień zaczyna się kawą o porze, gdy inni są już w połowie obowiązków.
Zachować milczenie dłużej niż dwie minuty, nawet w kostnicy znajdzie sposób, żeby coś skomentować.
Trzymać porządku w pracowni czy pokoju, szkicowniki, klisze, notatki i kubki po kawie żyją u niego własnym chaotycznym życiem.
Odmawiać spontanicznym planom, jeśli ktoś o drugiej w nocy zaproponuje wypad na dach albo do baru, Lawrence już zakłada kurtkę.
Ograniczyć się do jednego projektu naraz, zaczyna trzy naraz, a potem walczy, żeby skończyć choć jeden.
Zapanować nad impulsem kupienia czegoś „bo jest ładne”, od kolorowych butów po zabytkowy aparat, którego nigdy nie użyje.
Słabe punkty:
Strach przed byciem zapomnianym, boi się, że jeśli nie będzie „widoczny” i głośny, przestanie dla kogoś istnieć.
Ucieczka w humor, gdy robi się poważnie, im bardziej coś go dotyka, tym więcej żartuje.
Brak cierpliwości do procedur i biurokracji - w medycynie sądowej bywa to problemem.
Niewyobrażalna wrażliwość na zapachy, potrafi zapamiętać i skojarzyć aromat z osobą lub miejscem, co czasem w pracy go rozprasza lub przytłacza.
Skłonność do przeciążania się bodźcami, muzyka, światła, ludzie, projekty, a potem nagły spadek energii i wypalenie.
Lojalność wobec ludzi, którzy na nią nie zasługują, wierzy, że każdy może się zmienić, i czasem płaci za to zbyt wysoką cenę.
Urodził się w dzielnicy, w której ludzie rozpoznawali go po włosach widocznych z trzech przecznic i aparacie zawieszonym na szyi. Dziecko, które nigdy nie potrafiło być cicho, nastolatek, który wypełniał szkicowniki szybciej, niż zdążył je kupić. Mama - nauczycielka sztuk wizualnych, wiecznie pachnąca olejnymi farbami. Ojciec - technik medyczny, który opowiadał historie z dyżurów przy kolacji. Oboje nauczyli go patrzeć na świat inaczej: ona widzieć kolory, on widzieć szczegóły.
Przez większość młodości chciał ratować życie, dosłownie. Medycyna miała być jego drogą, a chirurgia spełnieniem marzeń. Był typem studenta, który umiał rozładować napięcie na sali wykładowej jednym żartem, a jednocześnie bez problemu zdawał egzaminy z anatomii na najwyższe oceny. Wszystko szło według planu… dopóki nie wydarzyło się coś, co na zawsze zmieniło jego spojrzenie na medycynę.
To było późnym latem, na kilka tygodni przed rozpoczęciem ostatniego roku przed specjalizacją. Zaginęła dziewczynka z jego sąsiedztwa, ta sama, której kiedyś pomógł nauczyć się jeździć na rowerze. Całe osiedle jej szukało. W końcu znaleziono ciało w zaroślach nad rzeką. Lawrence był w grupie, która tam trafiła. Widział ją pierwszy, bladą, nieruchomą, w sukience w żółte kwiaty. Widział też pracę lekarza sądowego, który przyjechał na miejsce. Patrzył, jak uważnie dokumentuje każdy szczegół, jak odczytuje z ciała historię, której nikt inny nie potrafił już opowiedzieć. I wtedy zrozumiał, że ratowanie życia nie zawsze jest możliwe… ale nawet po śmierci można ratować prawdę.
Kilka miesięcy później złożył papiery na medycynę sądową. Bez planu, bez pewności, że to wytrzyma psychicznie, ale z poczuciem, że musi to zrobić, bo inaczej zwariuje.
Dziś jest na stażu w Zakładzie Medycyny Sądowej Uniwersytetu Toronto. Lawrence notuje więcej, niż każe program, pyta o wszystko i robi zdjęcia, których nikt nie zobaczy w żadnej galerii. A mimo to w pracy pozostaje sobą: głośnym, kolorowym elementem w miejscu, które większość ludzi postrzega jako ciche i sterylne.
Po godzinach pędzi na swoim ścigaczu w kolorze krwistej czerwieni, a w plecaku zawsze ma aparat i szkicownik. Czasem mówi, że między prosektorium a miastem jest tylko cienka granica, w obu trzeba patrzeć uważnie, żeby dostrzec szczegóły, które innym umykają.
Ma kask w kolorze neonowego żółtego i krwisto czerwony ścigacz. Twierdzi, że dzięki temu nikt go na ulicy nie przegapi.
Kolekcjonuje stare aparaty, ale większość z nich nie działa. Mówi, że są „jak wspomnienia, ważne, nawet jeśli nic już z nich nie wychodzi”.
Zawsze nosi w plecaku dwa szkicowniki, jeden do rysunków, drugi do notatek z pracy. Czasem przez pomyłkę pokazuje komuś anatomiczny przekrój serca zamiast portretu.
Ma na kostce tatuaż małego aparatu. Zrobił go w wieku 17 lat, w garażu kumpla, który „miał maszynkę i wolne popołudnie”.
Potrafi rozpoznać rodzaj filmu fotograficznego po samym zapachu kliszy.
W pracy pije kawę tylko z jednego kubka z napisem „Smile, it’s Monday”. Nie znosi poniedziałków, ale kubek go bawi.
Słucha muzyki podczas jazdy na ścigaczu, ma playlistę o nazwie „Jeśli zginę, puszczajcie to na pogrzebie” i tam same energetyczne kawałki.
Ma słabość do pastelowych słodyczy z japońskich sklepów, pocky, mochi, żelki w kształcie zwierząt.
Nigdy nie potrafi powiedzieć „nie” zwierzętom. Przez tydzień opiekował się kotem znalezionym na parkingu prosektorium, zanim znalazł mu dom.
Jego rekord w nieplanowanej jeździe po mieście to 5 godzin ciągłego krążenia - „bo było ładne światło”.