29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

To była nienazwana bliżej relacja. Nie umiał jej nazwać, nie umiał jej określić, ale umiał ją opisać. Wiedział, że czuł się przy niej dobrze, wiedział, że mógł się czuć swobodnie. W końcu odpoczywał. Nie żył na ciągłej czujce, a także przestał podejrzewać ją o złe zamiary. Nie uważał, że musiał na nią uważać, ani jej pilnować. Przynajmniej nie w kontekście wroga. Za to przyłapywał się, że o wiele częściej się na nią oglądał. Każdego dnia coraz bardziej. Obserwował jej humor, zachowanie, a co za tym szło, gdy miała gorszy dzień, starał się zrobić coś, aby go poprawić. Oczywiście na swój mało ogarnięty sposób.
Ale to robił. Jak raz starał się dbać o drugą osobę, bo stała się mu bliska.
Był tego świadomy. Wiedział to, czuł to, ale nie umiał otwarcie o tym mówić. Więc pokazywał, że mu zależało, a przynajmniej tak mu się wydawało. Przez te trzy tygodnie dużo z nią rozmawiał, zamawiał oczywiście obiady, a nawet kilka razy, mimo rozwalonego ramienia, próbował coś sam ugotować, ale nie skończyło się to dobrze, bo danie było bez smaku, niedogotowane i spalone jednocześnie, a co za tym szło kompletnie… niejadalne. Dlatego po trzecim razie po prostu przestał, woląc coś zamówić, bo chociaż wiadomo było, że obydwoje coś zjedzą.
Można to było nazwać namiastką rodziny, albo coś w tym stylu, bo jednak spędzał z nią więcej czasu, niż z kimkolwiek innym. Kiedykolwiek. Nawet z własną matką, bo gdy zaczął dorastać we wściekłości po morderstwie ojca, to rzadko co bywał w domu, skupiając się na treningach do wojska. A potem siedział w wojsku robiąc wszystko, by wybić się jak najwyżej.
Po trupach do celu.
Wszystko po to, aby teraz skończyć tutaj, w Kanadzie, każdego wieczora zasypiając na nogach kobiety, której nigdy by nie brał za kogoś, kto mógłby tak wywrócić jego życie do góry nogami. A jednak…
I poprzedni wieczór był taki sam. Włączyli coś w łóżku, a on oparł głowę na jej udach, pozwalając się głaskać. To już w pewnym sensie był ich rytuał. Po ciężkim dniu po prostu lądowali w tym samym miejscu, w tej samej pozycji, jak gdyby nigdy nic. Teraz nawet nie było to dziwne. To po prostu było, a on do tego przywykł. Ktoś, kto nigdy by siebie nie podejrzewał, że przyzwyczai się do czyjejś obecności, wydawał się być nieco uzależniony nie tylko od niej, ale też jej dotyku.
Tak po prostu. Jakby to było normalne.
Zasnął tak samo dobrze jak zawsze, pozwalając sobie na opuszczenie gardy. Na spokój i wyciszenie, bo nie spodziewał się, że ktokolwiek im teraz zagrozi. I nie mógł zagrozić. Ale nie wiedział, że ten poranek będzie inny, bo zadzwoni jego telefon. Ten, który dostał od Giovanniego w prezencie. Ten sam, który miał mu służyć do połączeń i kontaktu ze swoim nowym pracodawcą. I chociaż ostatnie tygodnie minęły milcząco, tak jego L4 kiedyś musiało się skończyć.
I to miał być właśnie ten dzień.
Dźwięk telefonu położonego na szafce nocnej zaczął niespodziewanie grać. Z samego rana. Damon momentalnie otworzył oczy i przerzucił się na bok, aby sięgnąć do urządzenia, by je odebrać.
No? — rzucił mało przyjaźnie, niezależnie od tego z kim rozmawiał po drugiej stronie. Szybko rozpoznał znajomy głos, który nagle kazał mu się zbierać, bo robota czekała. A Włoch nienawidził zwłoki. — Cel? — mruknął, po czym westchnął ciężej, przejeżdżając dłonią po mordzie. Wyprostował się do siadu, słuchając głosu po drugiej stronie słuchawki i nawet nie dyskutując. Wiedział, że w swojej pozycji nie miał nic do gadania. Został psem na posyłki, a one głosu nie miały. — Będę gotowy — potwierdził, a zaraz po tym połączenie się zakończyło.
Odłożył telefon na stolik, palcami przeczesując czarne, roztargane po nocy włosy.
Kurwa — mruknął do samego siebie, po czym zerknął w bok, na Sennę, która także została wybudzona nie tylko przez dzwonek, ale także jego rozmowę. — Będziesz mieć trochę spokoju. Salvatore wysyła mnie do Europy — zapowiedział, chociaż przecież nie musiał jej nic mówić. A mimo to czuł się w obowiązku ją o tym powiadomić. Nie wiedzieć czemu.
Wstał z łóżka i przeszedł spokojnie do kilku półek, które mu wydzieliła i sięgnął po swoją czarną torbę, która nie była używana od czasu wycieczki do Rosji. To właśnie do niej zaczął pakować niedbale pojedyncze rzeczy. Nie miał zbytnio czasu, bo Giovanni dał mu ledwie kilka godzin na ogarnięcie się, zabranie tego, co potrzebował i pojawienie się na lotnisku.
Stamtąd miał lecieć prosto do Paryża.


Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było
Awatar użytkownika
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

003
well...
  Nie potrafiła określić, co się działo między nimi. Nie dlatego, że była wyjątkowo upośledzona i niedomyślna, ale przez fakt, że oczywistych wyjaśnień nie brała za oczywiste. Nauczona dotkliwym przypadkiem z początku relacji z nim – aby nie brać za pewnik to, co jak pewni wyglądało, a przy okazji przeświadczona o tym, o czym była – czyli że była kiepskim potencjałem na jakąkolwiek bliższą relację, nie umiała znaleźć słów, którymi opisałaby to, co niesie się pomiędzy nią a Damonem. Być może chodziło o zwyczajną, głęboką przyjaźń i nic dalej. Miała kiedyś przyjaciela, ale z drugiej strony – czuła się przy nim nieco inaczej niż przy Koreańczyku. Nie w rozumieniu: źle czy gorzej. Ale po prostu: inaczej.
  No i nawet takiemu June nie pozwalała się swobodnie przytulać, zawsze trzymając go na dystans. Chociaż, jakby ktoś zapytał ją o zdanie, to Damon też jej nie przytulał. To był nogotul, coś zupełnie innego. Mniej zobowiązującego, nie? W końcu w ten sposób nie mógł słyszeć jak żywo bije jej serce.
  Tak czy siak – to co było wcześniej gestem jej wdzięczności i pewnej troski, stało się zwyczajnie częścią ich codzienności. Nie miała problemu z tym, aby go usypiać i z każdego kolejnego dnia na kolejny, jej serce mniej ściskało się w niewytłumaczalnej, cichej panice, kiedy kładł się na jej nogach. Jej ciało bardzo powoli go akceptowało, choć ta bliskość była przecież tak nieinwazyjna. To on spoczywał na niej w pozycji bardziej podatnej na nią, niż ona na niego.
  No ale nawet jej były przyjaciel June nie miał takich przywilejów.
  Sygnał przychodzącego połączenia wybudził ją, prawie tak samo szybko, jak i jego. Ruch ze strony Damona jedynie zmazał pozostałą jeszcze senność, a tembr jego głosu całkowicie ją wybudził. Nie to, żeby go podsłuchiwała. Ale obserwowała go, poprawiając się na swoim stałym leżąco-siedzacym miejscu. Lata w wojsku pozwalały jej posiąść umiejętność zasypiania w każdej pozycji, więc to było na plus do ich terapii.
  Kręgosłup miała jeszcze młody (wcale nie).
  Samo hasło będę gotowy sprawiło, że przechyliła nieznacznie, w czujności głowę, obserwując jego sylwetkę. Kurwa która padła chwilę później utwierdzała ją w przekonaniu, że to nic dobrego, ale zasadniczo – w ich wspólnym życiu to było tylko pasmo złego i w zasadzie nic dobrego. Chociaż, jak to się odniosła do przeczytanej wcześniej wróżby – szczęście to ją już spotkało, kiedy wyciągnęła przerośniętego dziada z krzaków.
  I na tym chyba był koniec.
  Bez komentarza opracowała w myślach to, co jej powiedział. Renoir najwyraźniej chciał go zaangażować w coś większego, po tym jak ona modelowo spierdoliła zleconą jej misję. I jeszcze jej z tego nie rozliczył. Miała tylko nadzieję, że to na co wpadł teraz, nie zahaczało o jej własny dług, bo nie po to się kłóciła z Damonem, że on niczego jej nie będzie oddawał – a propos tej całej przysługi Rohana – żeby teraz dostał taką możliwość.
  Zsunęła się ze środka materaca na jego krawędź, a potem zeszła z mebla podchodząc, również bez słowa, do szafy, która i tak była otwarta. Złapała kilka ciuchów i w tym samym milczeniu wrzuciła je do jego torby. Nie mówiła nic, dopóki nie zapytał. Czy nie wniósł pretensji. Cokolwiek – na co mogła odpowiedzieć zwykłym:
  — Jadę z tobą — powiedziała to tak, jakby to było już dawno postanowione. — Możesz mnie nie zabierać ze sobą na to całe zadanie dla biednego i smutnego cywila z Korei Północnej, bo raczej będę ci tylko przeszkadzać, ale chcę być chociaż bliżej, niż pół globu dalej. — O wiele lepiej, choć wcale nie łatwiej, było kiedy można było przejmować się w pobliżu, a nie na innym kontynencie. Bo już wiedziała, że będzie miała o co się martwić. Dosłownie czuła to pod czaszką.
  — Zabookuję sobie bilet, spokojnie. — Sięgnęła po swój telefon. — Nie będziesz musiał się mu tłumaczyć. — Z nadprogramowej osoby, chociaż ona była przecież taka fajna, że zapytała czy może zabrać Damona na lotniskowiec, a on się zgodził.
  A zgodził się, bo widział na pewno tę zależność pomiędzy nimi znacznie lepiej niż oni sami.
  — Dokąd? — Bo ona chyba nie chciała dyskutować i nie zamierzała. Kto mu krawat zawiąże czy muchę poprawi czy coś.
  Pełna mobilizacja, jak w wojsku.

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Spodziewał się tego, że Giovanni się w końcu odezwie. To było bardziej niż pewne, zważając na to jaki był i kim był. Damon już jakiś czas temu podpisał kontrakt z diabłem, sprzedając mu swoją duszę, a co za tym szło - swoje umiejętności oraz czas. Teraz tylko czekał na znak, bo miał być jak pies na posyłki, co nie było też dla niego żadną nowością, ani zaskoczeniem. Całe życie tak działał. Chodził na misje, odwalał brudną robotę, pokrywał swoje ręce krwią różnych ludzi, bo takie dostał polecenie. Miał na sumieniu wiele różnych przestępstw, jedne większe inne mniejsze. Kradzieże, oszustwa, porwania, tortury, morderstwa, szantaże. To była jego codzienność przez wiele lat.
I wiedział, że Salvatore był tego w pełni świadomy.
Dlatego teraz nawet się nie kłócił. I tak miał długą przerwę od Rosji, a teraz wychodziło na to, że należało wracać do roboty, albo raczej - zaczynać tą, za którą miał mieć płacone. Nie musiał wiedzieć na czym będzie polegać jego robota, wystarczały mu polecenia jak te, że ma się gdzieś wstawić i nie pytać. A co ważne - on nigdy nie pytał.
Nie zamierzał jednak brać Senny ze sobą, bo… dana misja nie miała mieć z nią nic wspólnego. Nie mówiąc o tym, że raczej nie chciał ryzykować jej zdrowiem czy życiem. Skoro Giovanni go zaprzęgał do roboty, to raczej nie po to, aby skosił mu ogródek w willi we Francji. Mógł się spodziewać, że nie będzie łatwo i nie będzie bezpiecznie, a tutaj, w Toronto, ona miała być właśnie taka - bezpieczna. I szczerze mówiąc, to nie spodziewał się, że nawet wykaże chęć jechania z nim… tak jak niegdyś on, gdy miała wyjechać na lotniskowiec.
Tylko wtedy ich relacja była jeszcze nieokreślona. Teraz też była, ale była bardziej…
Po prostu była bardziej.
Jadę z tobą.
Nie jedziesz. — powiedział za nią, obserwując jak wrzuca mu swoje rzeczy do torby. Bez pytania, bez żadnego słowa. Po prostu postanowiła, że zabiera się z nim do Europy, na jakąś pojebaną, bliżej nieokreśloną misję. I słyszał po jej tonie głosu, że było to już postanowione. Bo po prostu chciała być bliżej. Tylko on wiedział, że to mógł być zły pomysł patrząc na to, że nie jechał tam na wakacje.
Szczerze, nie wiedział jak się z tym czuje. Z jednej strony to było… dziwnie miłe, bo też czułby się lepiej mając ją przy sobie, ale z drugiej strony, wolałby, aby została w bezpiecznym miejscu. W domu. Tam, gdzie nic jej nie groziło. Bo nie mógł powiedzieć czego się spodziewać w Paryżu i co ich będzie czekać.
Senna — powiedział twardo, ale ona go raczej nie słuchała, tylko mówiła, że sama sobie zabookuje bilet. Westchnął ciężej, wiedząc, że nie ma co z nią dyskutować, bo widział zapał w jej działaniach. I to, że dla niej decyzja już zapadła. Ale nie dla niego. — Lepiej będzie, jak tu zostaniesz. Nie wiadomo czego Giovanni chce, a nie zamierzam cię wpierdalać w coś, w co nie muszę — powiedział, sięgając po kolejne rzeczy, aby je wrzucić niedbale do torby. — Zwłaszcza, że twoja ręka dalej nie jest sprawna. — A tam mogłaby jej potrzebować, co spowodowałoby, że znowu pogorszy jej stan.
Już teraz ją próbowała rehabilitować, więc lepiej tego nie zaprzepaszczać.
Przeszedł się po pokoju zabierając kilka kolejnych rzeczy, tym razem bardziej praktycznych, wrzucając je do torby. Zawsze był przygotowany na wszystko. Ubrał się na szybko i przerzucił czarny podkoszulek przez głowę, aby zaraz ulokować w niej swoje spojrzenie.
Zostań — powiedział, jakby chciał ją tym samym usadzić na miejscu, bo nie podobał mu się pomysł, aby jechała z nim. Nie dlatego, że by mu przeszkadzała, ale dlatego, że wolał ją mieć tam, gdzie wiedział, że nic się nie stanie. — Dojdź do siebie. Odpocznij. Niedługo wrócę — zapewnił, zatrzymując się przed nią, może trochę za blisko, ale po ostatnich trzech tygodniach mógł sobie na to pozwolić. A przynajmniej tak mu się wydawało. Spojrzał na nią z góry, ale mimo twardości swojego spojrzenia, była tam też ta dziwna, niespotykana u niego łagodność. — Nie ma sensu, abyś się tam wpierdalała.


Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było
Awatar użytkownika
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

  Nie jedziesz.
  No i szlag wziął jej wycieczkę do Europy.
  Chociaż nie, po tych słowach to ona nie zareagowała kompletnie, bo przecież nie będzie jej facet mówić, co ma robić. Zwłaszcza, że jej rozwiązanie, na pozór, wydawało się dobre i mało inwazyjne. No ale jej to się mogło wydawać. Im więcej przemawiał za tym, żeby posadziła dupę i nie jechała z nim, tym bardziej przemawiało do niej, że jeśli pojedzie, to stanie się balastem. Niepotrzebnym, takim który wcisnął się na siłę. A na który on musiałby się oglądać.
  Wcale nie musiałby.
  Nie spakowała już niczego i milczała. Do kolejnego, albo raczej, do konkretnego: zostań. Patrzyła na niego w ciszy, a jej ciało ani drgnęło, gdy się zbliżył. Bo ani ruch nie był nagły, ani ten krótki dystans nie działał na nią źle. To było coś, co już przerobili. Ale coś, czego przerobienie wymagało sporo pracy. Pracy, aby ona się nie wzdrygnęła, ani nie cofała jak kiedyś. Nawet przed nim.
  Podniosła głowę, krzyżując się z nim spojrzeniem. Normalnie postawiłaby na swoim i miała gdzieś, jakie on ma zdanie – nawet jeśli na co dzień się z nim jako tako liczyła. Ale teraz była kwestia, że to jego zadanie, jego mobilizacja, a ona faktycznie nie była mu tam potrzebna.
  — Moja ręka nie stanie się sprawna na przestrzeni kilku dni czy paru tygodni — Ciekawe przez ile miałoby go nie być. Ona miała planowo przecież dwa tygodnie. Tak czy siak to, co działo się teraz z jej dłonią to był przydługi proces. A i tak o niewiadomym zakończeniu. Ale to jej jednocześnie coś uświadomiło. — Ale masz rację, nie ma sensu. — Ustąpiła. W mniejszym stopniu przez to, że był przekonujący. W większym przez to, że wiedziała, że nie będzie żadną pomocą dla niego na miejscu, jedynie zbędnym balastem w obcym miejscu. Nie ukradnie śmigłowca po to, aby wlecieć na pełnej na Syberię, aby mu pomóc. Nie poskłada czterech wojskowych i nie zadusi psychopaty z nożem do chleba. Generalnie wsparcie takie jak żadne, nawet jeśli nie chodziło jej w pierwszej kolejności o to, by faktycznie i fizycznie pchać się tam, gdzie on.
  Tylko, aby po prostu – być bliżej niż na innym kontynencie. A przede wszystkim: nie zostawać samej w domu. Mierząc się z nową rzeczywistością, gdzie nie było już przy nim Texa. Ale jeszcze, mimo to wszystko, uznała że będzie to dla niej dobre. Aby do tej nowej rzeczywistości się przyzwyczaić. Bo była wciąż przekonana, że pewnego dnia po prostu nie wróci. I to nie dlatego, że ubije go jakiś psychopata, tym razem z końcówką od miksera, ale po prostu. Ocknie się w innych krzakach, z innym tajemniczym celem.
  Więc to był dobry moment, żeby się zaprawić.
  Gdy głośno przyznała mu rację, że faktycznie nie ma sensu, aby się tam wpierdalała na jana, obeszła go by sięgnąć do tej torby i wydłubać swoje rzeczy. Nie było ich na szczęście dużo i nie były one zakopane aż tak pod jego bagażem.
  Odłożyła je, w nieładzie, na jedną ze swoich półek. Nie chodziło teraz o to, żeby manifestować focha, swoją obrazę majestatu, bo faktycznie – zgodziła się z nim. Lecenie za nim na inny kontynent tylko po to, aby sobie faktycznie posiedziała jedynie na miejscu w hotelu było głupie. I śmierdziało trochę desperacją. W żaden sposób mu się nie przyda tam, więc rozwiązanie było po prostu niepraktyczne. Damon nie lubił rzeczy niepraktycznych. Damon lubił, jak mu się wszystko kalkulowało w tym jego świecie układu danych.
  Odwróciła się od szafy.
  — Uważaj na siebie — powiedziała, tak samo jak przed tym, kiedy rozstali się, aby wykonać swoją część planu uprowadzenia Iljuszyna. — I jeśli planujesz wrócić, to żywy i w jednym kawałku. Nadpruty może być. — Nadpruty, a nie napruty to była ważna różnica. Poharatany, ale żywy.
Bo co jej innego zostało? Wiedziała, że to było niezależne od niego. Bo jak dostanie strzała w łeb to może wróci nadpruty, ale nieżywy. A misje dla Renoir były niebezpieczne i wiedziała to po sobie. A nawet nie była towarzyszem Tae.

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Szczerze mówiąc nie spodziewał się, że od razu przytaknie na jego słowa. Myślał raczej, że będzie z nim dyskutować, kłócić się. Że będzie się upierać i stawać na swoim. Bo była uparta i wiedział, że jak już coś postanowi, to tak zrobi. I tyle. On był jednak równie uparty i wiedział, że ta misja o której w zasadzie nie wiedział wiele, mogła być wszystkim i niczym. Jeśli jednak Giovanni w końcu się odezwał i kazał mu się wstawić na lotnisku, aby z nim lecieć do Paryża… to nie po to, aby po prostu go pilnować na jakiejś gali.
Chociaż na dobrą sprawę nie wiedział czego się spodziewać.
Damon roboty się nie bał. Był od wszystkiego i wiedział, że Giovanni także był tego świadom. Już na pierwszym spotkaniu pokazał, że wie kim był. Nawet jeśli starał się ukrywać swoją tożsamość, to on wiedział. Skąd? Jak? Czy wiedział wszystko czy tylko część? Tego nie był w stanie powiedzieć na ten moment, ale znał ten typ człowieka. Człowieka pełnego informacji, wpływowego. A skoro podpisał pakt z diabłem, to wiedział, że nie będzie to nic łatwego. To będą po prostu kolejne czyny i krew, którymi splami ręce.
Dlatego nie chciał, aby jechała. Dlatego obawiał się, że jak pojedzie, to Senna znajdzie się w środku czegoś poważniejszego i niebezpiecznego, chociaż nie musiała. Bo Salvatore prosił o niego. Dlaczego więc miała ryzykować, skoro nie musiała? Skoro mogła siedzieć w domu i nie martwić się niczym?
No, chyba, że o niego. Z jakiegoś powodu.
Senna — zaczął, ale nie podjął dalej tematu, kiedy zaczęła się rozpakowywać. Obserwował to w milczeniu, z jakiegoś powodu czując nie tylko ulgę, ale też coś jeszcze. Jakby sprawił jej tym przykrość. I dlaczego go to interesowało? Każda inna osoba by wiedziała dlaczego, a on… chociaż podświadomie zdawał sobie z tego sprawę, to chyba w dalszym ciągu to do niego tak otwarcie nie dochodziło. A może dochodziło, tylko nie wiedział co z tym zrobić.
Westchnął ciężej, kiedy się wypakowała. Nawet jeśli nie było tego dużo.
Uważaj na siebie.
Senna — ponowił raz jeszcze, z jakiegoś powodu tym razem czując, że powinien powiedzieć coś więcej. Zrobić cokolwiek.
Był człowiekiem, który nigdy się nie tłumaczył. Nikomu. Po prostu robił to co uważał za konieczne, za słuszne. A teraz miał wrażenie, że powinien jej się wytłumaczyć z własnych decyzji. Wystarczyła mu ta jej mina, albo raczej - postawa. Nie wiedział dlaczego miała na niego wpływ, ale nie podobało mu się to.
To nie tak, że cię tam nie chcę i jesteś mi niepotrzebna, lub uważam, że będziesz kulą u nogi, bo nie jesteś w pełni sprawna — zaczął, nie spuszczając z niej spojrzenia. Chwycił kilka jeszcze rzeczy, aby wpakować je do torby i zapiąć. — Potrzebuję cię — przyznał otwarcie, podnosząc na nią spojrzenie z zamka błyskawicznego. — Potrzebuję też, abyś była bezpieczna. — Bo to pomoże mu w pełni działać. To uspokoi jego głowę, która normalnie by pracowała na najwyższych obrotach. Dlatego właśnie uważał, że posiadanie bliskich było słabością. Posiadanie kogoś, o kogo chciało się dbać. O kogo się troszczyło. To sprawiało, że nie musiałeś myśleć tylko o sobie, ale też o tym kimś.
Podszedł do niej raz jeszcze.
Nie chcę tobą ryzykować, bo stawiam, że nie będzie to wycieczka po parku, a ty w dalszym ciągu jesteś ranna — powiedział, zerkając na jej opatrzoną dłoń, która nie była jeszcze sprawna. Zaraz jednak podniósł spojrzenie na jej oczy. — Wiem, że poradzisz sobie w każdej sytuacji, już to widziałem. Jesteś silna i uparta. Ale wiem, że jeśli tam będziesz, to będę się oglądał przede wszystkim na ciebie, a nie na niego. — A to o niego miało się rozchodzić. Bo jeśli przyjdzie taki moment, gdzie będzie musiał robić za żywą tarczę i bodyguarda, to zamiast skupić się na swoim „szefie”, to jego myśli będą obracać się wokół niej oraz tego czy jest bezpieczna. Zwłaszcza jeśli znajdą się nie daj boże w tym samym pomieszczeniu. Z wrogiem. Bo nawet jeśli miała po prostu być w tym samym mieście, to obawiał się, że sprawy mogłyby się na tyle skomplikować, że jej udział w misji nie ograniczałby się tylko do siedzenia w pokoju hotelowym. — A potem ten się wkurwi i coś z tym zrobi, a wolałbym, aby cię nie mieszał w syf bardziej niż to konieczne. — Miał świadomość, że jeśli Giovanni wyczuje, że Senna jest jego słabym punktem (o ile już tego nie wyczaił), to z chęcią wykorzysta to przeciwko niemu, aby go odpowiednio ustawić i „zmotywować” do działania. — Rozumiesz?
Pytanie, Damon, czy ty to rozumiałeś. Bo właśnie wychodziło, że się o nią zwyczajnie bałeś i troszczyłeś.


Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było
Awatar użytkownika
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

  Damon zaczął mówić. I to w momencie, w którym jej wydawało się, że wszystko co potrzebne już padło. Wśród jego, dobrze jej znanej, oszczędności w słowach, znalazł jednak miejsce na więcej zdań, niż mogłaby przypuszczać, że usłyszy.
  Chociaż zaczął od zaprzeczenia faktom – byłaby kulą u nogi. Nie tak wprawiona jak on, jeszcze w dodatku z niesprawną ręką, która miała być dominująca.
  Zatrzymała jednak się w zdarzeniach, podobnie jak zatrzymał się jej oddech, gdy padło sakralne potrzebuję cię. Wielki indywidualista, mistrz pracy solo, człowiek który sam wykładał uzbrojonych wojskowych, jak i pół garnizonu przyznawał, że jej potrzebował.
  Wiedząc o tym, jak wszystko u niego musiało być praktyczne i poukładane – nasuwało się jednak pytanie: do czego?
  Zachłyśnięta na wcześniejszym oddechu, z niewypowiedzianym pytaniem w gardle, obserwowała go, gdy się zbliżał. Nie przypomniała mu, że przecież też nie był w pełni zagojony, bo po takim czasie powinien był wracać do lekkiej aktywności; nie kłóciła się z tym, że poradzi sobie w każdej sytuacji, bo zbiegłe zdarzenia mówiły same za siebie – zamarzłaby, gdyby nie on. I nie odbiłaby Iljuszyna, gdyby nie on. I, prawdopodobnie – gdyby nie on – leżałaby martwa z nożem do chleba w ręce.
  Milczała też, gdy opowiadał o tym, że nie zachowa odpowiednich, a raczej – wyczekiwanych od niego – priorytetów, jeśli ona tam będzie. Było to z jednej strony zrozumiałe. Z drugiej strony – niekoniecznie. Nie pasowało to do kreacji: zadaniowca, którym miał być.
   Rozumiesz, Senna, o co mu chodziło?
  Poniekąd. Choć może nie tak, jak by sobie każdy czytelnik życzył.
  — Nie musisz mi niczego tłumaczyć. — W istocie – nie musiał. Nie miała pojęcia, co go zachęciło do rozwinięcia tematu, zwłaszcza kiedy uznała, że wszystko co potrzebne już padło. A ona pożyczyła mu powodzenia. Chociaż teraz, jak się nad tym zastanowiła, to było to po prostu bardziej głupie i rozckliwione, niż praktyczne. — Rozumiem, że nie chcesz, żebym tam była, bo niczego to nie ułatwi i zrozumiałam że moja obecność tam to będzie tylko wynik mojego głupiego, posttraumatycznego kaprysu. — Konkretniej: wynik jej własnej obawy przed zostaniem samą i jednocześnie tego dziwnego przywiązania. Postanowiła sobie, że woli być po tej samej części globu, w razie gdyby coś się stało. Nie chciała wchodzić mu w drogę, ani pakować się w to, co planował Renoir. Zresztą – raczej by temu nie przyklasnął. — Przyznałam ci przecież rację i przyznałam, że nie ma sensu, abym się z tobą zabierała. Pracujesz sam. Zawsze pewnie pracowałeś. To jest ta część ciebie, o której nie opowiadasz i niech tak po prostu będzie. Pomysł był głupi i niepraktyczny, a ty jesteś człowiekiem, który lubi rozsądek i pragmatyzm, dlatego przyznałam ci rację. — No czy to za mało? Czy może chodziło o to, że on zgrywał hard to get. Akurat o to by go nie podejrzewała, bo gdyby się nad tym zastanowić to i tak był: hard to get. — Nie zamierzam ci niczego utrudniać czy wchodzić w paradę, nie chcę abyś musiał oglądać się na mnie, kiedy masz swoją robotę, więc zrobię to co powiedziałeś. Zostanę. Jedyne o co ja poprosiłam, to abyś na siebie uważał, ale jak się nad tym lepiej zastanowić: to też niepraktyczne. Bo przecież uważałbyś i tak. Na logikę. — Więc nie miała nic praktycznego, co mogłaby mu powiedzieć. Żadnej praktycznej porady, której sam by nie znał. Żadnego użytecznego powiedzonka.
  Schwyciła go delikatnie – na tyle na ile pozwalała jej kontuzja – dłońmi za poły rozpiętej, lekkiej kurtki przeciwdeszczową, tej którą właśnie kazałam mu założyć dla fabuły, tuż przy zamku, poprawiając ułożenie materiału. Robiąc to, powiedziała, choć nie patrząc na niego a na swoje własne dłonie.
  — Lubisz jak wszystko jest poukładane i logiczne — powiedziała, pozwalając sobie na uśmiech. Drobny, ale taki, który miał zdradzić, że nie była ani zła, ani zawiedziona. Być może taki, którym chciała przekonać samą siebie. Nie była jednak ani to, ani to. Miała pewną obawę przed zostaniem tutaj, kiedy on będzie gdziekolwiek indziej. To był nieprzyjemny blend obawy przed tym, że pojedzie i nie wróci – z jakiego bądź powodu i obawa przed tą pustką w domu. Bo przyzwyczaił ją do tego, że po prostu był. Jeśli znikał, to i tak po to, aby wrócić jeszcze tego samego dnia, najdalej parę godzin po północy. A teraz miało być inaczej. I oprócz tego, że miało nie być jego, to miało też nie być kogoś, kto znacznie dłużej był rezydentem tego domu.
  Miała zostać całkowicie sama.
  — Więc będzie poukładane i logiczne — zamknęła wcześniejszą wypowiedź, zaraz po tym jak podniosła na niego spojrzenie, ostatecznie wypuszczając materiał kurtki z palców, zaraz po tym jak trzymała go dłużej, niż było to potrzebne.
  Sięgnęła jeszcze powoli, bez nagłości do jego głowy, a konkretniej do jego włosów, by – dla odmiany – nie mierzwić ich głaskaniem, a doprowadzić do porządku i ładu, układając je.
  — Ty wychodzisz, ja czekam — powiedziała przy tym. Pewien układ, który – na dobrą sprawę – obowiązywał od samego początku. Z tą różnicą, że teraz będzie się po prostu martwić. Wyjątkowo intensywnie. — Ty wracasz, ja z powrotem zaczynam normalnie oddychać.
  I powiedziałaby, aby pisał, ale po pierwsze – wiedziała, że jedzie na misję, a nie na wycieczkę krajoznawczą do Europy, gdzie będzie cykał foteczki pod zabytkami i przesyłał jej razem z buziaczkami, a po drugie – dalej nie była pewna, czy Damon ogarniał smatfony do tego stopnia, żeby wdać się w SMS-adę.

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Nie musisz mi tego tłumaczyć.
Dokładnie, nie musiał. A jednak to zrobił. To było dziwne, niespotykane i zupełnie nie w jego stylu, bo on nigdy nikomu nie mówił gdzie wychodzi, po co i dlaczego. Nie spowiadał się ze swoich misji, nawet matce. Ona żyła w słodkiej nieświadomości przez większość czasu, przynajmniej do momentu jak nie nadszedł dzień zero, a Damon nie musiał jej wywieźć z dnia na dzień. A i tak nawet wtedy nie wiedziała absolutnie wszystkiego, ale i tak by to niczego nie zmieniało, bo jeśli by ją dorwano, to by ją zabili niezależnie od tego ile wie.
Słuchał jej i z jakiegoś powodu było mu lepiej, że rozumiała. Że nie musiał tłumaczyć dlaczego nie chciał, aby z nim jechała. Bo to była jego praca. To miało być jego zadanie, a on się skupiał na nich w pełni, chcąc wykonać je perfekcyjnie. Niezależnie od tego co miał zrobić. I nie chciał, aby znalazła się tam bo będzie jego rozpraszaczem, bo będzie musiał zwracać uwagę na dwie osoby, a nie tylko na jedną w razie problemów.
Ale miała rację - pracował sam. Zawsze pracował. Tak się nauczył, do tego przywykł. Jak musiał, to oczywiście dostosowywał się do nowej sytuacji, do nowych warunków, ale kiedy miał wybór, niezależnie od wszystkiego wolał pracować sam. Miał już swoje naleciałości, swoje zasady. To było wygodniejsze, łatwiejsze. Nie musiał się z nikim komunikować, z nikim synchronizować i ustalać plan działania, tylko robił to, co uważał za słuszne, w czasie, który uważał za idealny. I nie musiał się tłumaczyć, a ewentualne potknięcia czy konsekwencje brał po prostu na siebie.
I to nie chodziło też o to, że ona byłaby mu kulą u nogi.
Po prostu nie umiał i nie lubił pracować w zespole.
Nie odzywał się. Po prostu lustrował ją spojrzeniem, kiedy mówiła, gdy przyznawała mu rację. Nie ruszył się nawet kiedy schwyciła go za kurtkę, którą zdążył na siebie zarzucić jeszcze zanim wyszedł. Bo był już gotowy do wyjścia. Giovanni nie dał mu wiele czasu na ogarnięcie się, a on nie zamierzał też wystawiać jego cierpliwości na próbę, bo kto jak kto, ale Damon akurat znał niebezpiecznych ludzi i wiedział przy kim raczej nie mógł sobie pozwolić na naciąganie granic.
Miała rację też w tym, że lubił jak było wszystko poukładane i logiczne. Jak miało to ręce i nogi, jak coś wychodziło z czegoś. Jak miało swoje powody. I chociaż normalnie nie miałby problemu, aby z nim jechała, to teraz, na misję, gdzie według Salvatore nie była potrzebna… nie musiała jechać. Mogła zostać w bezpiecznym domu. Ostatnio miała w swoim życiu wystarczająco dużo przeżyć, aby jeszcze jej dokładać. A przynajmniej on tak uważał, ale co on się znał na ludziach, ich emocjach i potrzebach.
Nie drgnął nawet, gdy sięgała do jego zwichrowanych po nocy włosów. Wciąż miał spojrzenie ulokowane w jej twarzy, gdy mówiła, że będzie czekać, aż wróci. Bo przecież zawsze wracał, prędzej czy później. I jak jej to powiedział raz, tak zamierzał dotrzymać obietnicy, niezależnie od tego co musiał zrobić.
A pewnie musiał po prostu przeżyć.
Wrócę nim się obejrzysz — powiedział, chociaż domyślał się, że misja mogła się przeciągnąć. Na dobrą sprawę nie wiedział ile to potrwa. Dzień? Dwa? Tydzień? Miesiąc? Nie wiedział na co się pisał i czego od niego oczekiwano, bo wszystkie informacje miał dostać na miejscu. Nie mógł więc mieć pewności, że będzie to tak szybkie, jak by chciał.
Sięgnął do jej ramienia, aby powoli przejechać po nim dłonią w kierunku przedramienia, a potem też nadgarstka, na którym zatrzymał się nieco dłużej.
Odpoczywaj. I nie martw się zanadto. Dalej do tego nie przywykłem — rzucił, a kącik ust mu drgnął wyżej w delikatnym smirku na rozluźnienie atmosfery. Jakby to miało jej wystarczyć i pocieszyć, chociaż wiedział, że nie wystarczy. Bo się z jakiegoś powodu o niego troszczyła. O niego. Człowieka, który na to nie zasługiwał, który tego nie miał i nie oczekiwał. A jednak była tam, aby o niego dbać, opatrzeć jego głupie skaleczenia czy nawet usypiać, aby jak raz odpoczął.
I chyba nie zauważał momentu w którym stawało się to codziennością.
Nie przeciągając dłużej pożegnania, wziął swoją torbę i wyszedł, zabierając też telefon. Może nie był biegły w korzystaniu z niego, ale już wiedział, że był on cholernie potrzebny.

Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było
Awatar użytkownika
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

  — Przywieź mi breloczek — odpowiedziała na jego deklarację. Wolała chwycić się czegoś przyziemnego, a w jej przypadku nawet – absurdalnego jak przywiezienie pamiątki. Breloczka czy magnesu na lodówkę. Tym zająć myśli, niż rozważaniem, że te jego słowa mogłyby być złożoną obietnicą bez pokrycia. Bo czy miał pojęcie o tym, ile to wszystko zajmie? Być może miał – nie podsłuchiwała jego rozmowy. Ale, nauczona jednym przypadkiem i zdrową logiką, wnioskowała że Damon nie dostał wielu informacji przez telefon. Te mogły być podsłuchiwane, połączenia przechwytywane.
  Jak ona ruszała na misje wojskowe to nie wracała po paru dniach. Nawet jak pakowała się na misję dla samego Renoir, to przecież to się przeciągało. Może tylko dlatego, że dawano jej czas na trening i adaptację, ale istniało prawdopodobieństwo, że i on coś takiego dostanie.
  Więc mogło go nie być naprawdę długo.
  A to oznaczało powrót do samotności. Do smutnej, szarej rzeczywistości.
  Nie odpowiedziała na jego kolejną wypowiedź, będąc bardziej myślami w jego geście niż w słowach. Choć nie opuściła spojrzenia, to była świadoma tego, że jego palce przesunęły się po jej skórze w dość subtelnym, nienachalnym geście. Takim, który nie sprawiał, że jej ciało podnosiło alarm. Co najwyżej przyspieszało delikatnie bicie serca.
I przez chwilę tylko pojawiła się myśl, aby cały ten układ przesunąć na tyle, aby zaczepić o jego dłoń palcami, ale zadeptała koncept szybciej, niż w ogóle się pojawił.
  — Spadaj już — powiedziała po chwili ciszy, jaka rozciągnęła się między nimi. Nie chciał troski, czułość była dla niego niezręczna, więc dostał prosty, czysty komunikat. Aby spadał. Nie wypowiedziała tego oczywiście z agresją czy złośliwością; było to zaczepne, a jedynie podszyte tą niewygodną dla niego czułością.
  Kiedy zamknął za sobą w końcu drzwi, poczuła jak jej oddech staje się cięższy, a płuca z wolna stają się jak z betonu. I stała przez parę dobrych minut patrząc się w punkt, w którym jeszcze chwilę temu go widziała. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, bo z chwili na chwilę weszła po prostu w inną rzeczywistość. Jeszcze cięższej niż parę miesięcy temu. Bez June, bez Damona, bez Texa.
  Więc jej dom przestał być Domem.
~*~

  Męczyła się z każdym kolejnym dniem. Jeszcze w dniu jego wyjazdu dostała od Damona SMS-a z dokładnym miejscem, do którego lecieli. Samo serce Kalabrii. Nie pytała czemu tam, jedynie napisała, aby dał znać, jak już będą na miejscu.
  Nie dał znać. Ani tego samego dnia, ani później. Wolała założyć, że po prostu zajął się tym swoim zadaniem i nie miał czasu na coś, co pewnie w jego świecie uchodziło za bezsensowną pisaninę. Nie mówiąc już o tym, że miał nie być przyzwyczajony do tego, że ktoś się o niego martwi. Zostawiła to więc i próbowała zająć się sobą. Nie chciała mu smarować kolejnych wiadomości, bo wyszłoby głupio. A nie chciała też go wytrącać z równowagi, kiedy pewnie był zajęty głównie zadaniem i nie myślał o niej. Która została tutaj. I się martwiła. Jedyne co, to kazał jej się zbytnio nie martwić.
  Łatwo powiedzieć.
  Po dziesiątym dniu, bez żadnego „żyję” ani bez żadnego „zajęty” zwyczajnie zaczęła się niepokoić. Próbowała do niego dzwonić już wcześniej, ale jej połączenia się odbijały bez skutku. To jednocześnie ją martwiło, ale jednocześnie pozwalało myśleć, że być może po prostu, jako technologicznie upośledzony, nie pomyślał że musi włączyć roaming, aby móc kontaktować się z krajem innym niż Włochy. Ale jednocześnie coś rezonowało jej pod czaszką. Niewytłumaczalne uczucie niepokoju.
  A nie miała już zobowiązań tutaj, w Toronto, nie pracowała jeszcze więc…
  Ledwie kilka godzin później była już w samolocie lecącym do Bari (niestety nie „na Bali”). Stamtąd miała złapać tylko zasięg w lokalnej sieci, aby się połączyć, opierdolić go przy okazji, a potem wypić kawę i wrócić, aby nie wyjść na desperatkę, która pojechała prosto do Kalabrii bo facet jej nie odpisywał, ale jako że po wylądowaniu połączenia w włoskiej sieci dalej wyrzucało, to całe uczucie w czaszce zaczęło narastać.
  Durna pała była w pociągu z Bari do wskazanego wcześniej, miasta Lamezia Terme, w którym mieli być. Oczywiście po drodze przerobiła wszystkie logiczne i mniej logiczne scenariusze, które miały mieć miejsce. I sięgnęła po stary kontakt. Taki, do którego nie chciała pisać na początku – bo wydawało się to głupie. Ale teraz, kiedy była na miejscu i dalej było głucho, nie wydawało się aż takie głupie. Krótka rozmowa, powołanie na starą przysługę, trochę przekonywania. Aż po czacie dostała na telefon ostatnią znaną lokalizację telefonu sprzed paru godzin. Niewielkie, nadmorskie miasteczko, kilkadziesiąt minut drogi od stolicy regionu.
  Gdy przesiadała się na stacji głównej Lamezia Terme, przesiadając się do tego, który miał zabrać do miejsca docelowego, analizowała rejestry przesłane z BTS (ale nie chodziło o zespół koreański) i coraz mocniej jej to wszystko nie pasowało. Do Pizzo dotarła już grubo po zmierzchu. I szczerze – to była pora, w którym najmniej lubiła wychodzić na nieznane ulice, w dodatku sama. Ale czego się nie robi dla… no, kolegi. Własnego uchodźcy. Własnej znajdy.
  Dość długo kluczyła po wąskich, brukowanych uliczkach. Kompletnie nieświadoma, że Damon w tym czasie zbierał kolejny wpierdol na zapleczu u rzeźnika. Kolejne przesłuchanie, tym bardziej brutalne. Tym bardziej bezwzględne. W dodatku takie, na które nawet jakby chciał, to nie miałby odpowiedzi. A przynajmniej nie wszystkie.
  Nie wiedziała też, że był co sesję podwieszany za ręce na haku rzeźniczym, w wielkiej chłodni i to tylko po to, by schłodzić jego ciało i aby ów chłód podrażnił receptory przez co kolejne przesłuchanie było jeszcze bardziej bolesne od poprzedniego.
  Poddałaby się, gdyby nie to, że wśród mroku w jednym z przyulicznych sklepików mrugnęło światło. Miała wrażenie, że była przeczulona, bo przecież ktoś mógłby pracować, gdyby nie to, że sklep – konkretniej masarnia – wyglądała już na dawno nieużywaną a jej lokalizacja rażąco pokrywała się z tym, co dostała z BTSa.
  Światło błysnęło tylko na chwilę i zgasło. A potem znów. Jakby wzzierało się zza otwieranych i zamkanych dalej drzwi, daleko za kontuarem sprzedawcy, w głębi sklepu. I nie wiedzieć czy prowadziła ją bardziej intuicja czy może desperacja. Może coś zupełnie innego. Bo, zaskakująco – drzwi były otwarte. Choć świadomie uchyliła je bardzo powoli, jak gdyby spodziewając się tego charakterystycznego dzwonka nad wejściem, który wcześniej zwiastował przybycie klienta. Ledwie wślizgnęła się do środka a uderzył w nią chłód. Zimno, jak z lodówki. Mróz, który wkradał się do głównego pokoju przez niedomknięte drzwi za ladą.
  Dwie rzeczy uderzyły w nią, kiedy przekroczyła próg do kolejnego pomieszczenia. Intensywniejsze zimno. I smród. Rozkładającego się mięsa. To drugie nie było zaskoczeniem, gdy jej wzrok zarejestrował w mroku, rozbitym jedynie delikatnym światłem jej wyświetlacza – nie tak ostrym jak latarka – stare, podgniłe tusze zwierząt hodowlanych podwieszone w rzędach pod sufitem.
  I teraz już chyba tylko Jezus kazał jej iść dalej w to bagno, przeglądając rząd po rzędzie. Bo nikt normalnie nie wlazłby do środka i nie siedziałby w pomieszczeniu takim jak to dłużej niż to konieczne. Albo była naprawdę, naprawdę zdesperowana.
  Albo po prostu wypruta z nadziei.
  Ale jej paranoja lub wytrwałość były wynagrodzone. Choć ciężko to było nazwać nagrodą. Widok zmroził jej krew w żyłach i sprawił, że na moment, na ułamek sekundy, jej serce zwyczajnie zapomniało że ma pracować. A potem ścisnęło się tak mocno, że aż zabolało. Wśród starych, podgniłych świńskich trucheł, zawieszona była jej świna zguba. Choć na pierwszy rzut oka mogłaby pomyśleć, że to po prostu kolejne martwe, wypatroszone zwierzę – bo tak bardzo nie przypominał siebie. Całe ciało miał pokryte zaschniętą, czarniejącą krwią – w niektórych miejscach tak grubą, że tworzyła skorupę, pękającą przy każdym, minimalnym drgnięciu zawieszonego ciała. Przez tę warstwę nawet ciężko było określić jak wiele mu zrobiono, ale jednocześnie ta sama warstwa zdradzała, że naprawdę wiele. Że nie był bity czy kopany, tylko katowany z premedytacją. Nie byłby tak obficie pokryty krwią, gdyby nie był gęsto usiany ranami. A nawet jeśli nie miał na sobie koszulki – hehe – to ciężko było stwierdzić w mroku, jakie dokładnie miał rany.
  Ledwo widziała jego usta, które było rozcięte, wyharatane od kącika aż po policzek. Ale widziała jego oczy. Półprzytomne, mętne spojrzenie, które reagowało na światło, a to znaczyło, że jeszcze żył.
  Będąc w wojsku i na misjach, pracując później jako ratownik medyczny, widziała różne rzeczy, ale czegoś takiego – nigdy. To było w zasadzie nic przy widoku urwanych kończyn czy wyprutych flaków. Nic w przypadku tego, jak przyjeżdżała w miejsce fatalnego wypadku motocyklisty, który skończył w kawałkach.
  Ale to może przez tę różnicę, że tego motocyklisty nigdy nie poznała, a tego mężczyznę tutaj znała bardzo dobrze.
  Dotknęła delikatnie zalepionej krwią skóry na jego policzku, chcąc wyczuć jak bardzo wychłodzony był. Nie było źle, ale nie było dobrze. Nie wiedziała, że on tu sobie tak nie dyndał cały czas, tylko systematycznie był zabierany na kolejną sesję.
  Nie miała czasu się rozckliwiać, bo po pierwsze – jego stan był niepewny, wciąż się wychładzał (a chociaż niska temperatura spowalniała ewentualne wykrwawianie się, to w takich warunkach ryzykował k o l e j n y m zakażeniem. No i była świadoma tego, że to miejsce nie było bezpieczne. Z drugiego końca korytarza widać było wzierające się pod szparą między podłogą a drzwiami światło. To samo, które ją zwabiło. Które pewnie wpuszczono do środka, kiedy szli go odwiesić.
  A to znaczyło – że nie byli tu sami. A ona nie była super smutnym cywilem, który sam składał wojskowych. Może sama była wojskowa, ale nie na takie warunki. I nie była piechotą. Tylko pilotem.

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Damon wiedział, że Giovanni nie bez powodu przyciągnął go do Kalabrii.
To miała być szybka misja, rozmowy w małym gronie, wymiana usług, cementowanie interesów. Nic, co wymagałoby jego nazwiska na liście uczestników. Nie miało to być coś, czego już w życiu nie robił. Nic wymagającego, chociaż patrząc na to z kim podróżował, mógł się przecież spodziewać absolutnie wszystkiego. I na to miał też być przygotowany. Zawsze wolał liczyć na najgorsze, bo wtedy nic nie było w stanie go zaskoczyć. Damon miał być jego cieniem, kimś, kto dostrzeże, co inni próbują ukryć.
I dostrzegł. Może za dużo.
Kilka rozmów podsłuchanych na zapleczu restauracji, może kilka pytań zadanych nie tym ludziom, co trzeba. I to wystarczyło, aby zaczęli uważać go za kogoś, kto za dużo węszy. Za kogoś, kto wie trochę za dużo. Tae już wiedział, że będzie piekło. W pewnym momencie, w cichą, spokojną noc, ktoś wyciągnął broń. Wycelowaną nie tylko w niego. Damon rzucił się przodem, aby wypchnąć Giovanniego w stronę auta, osłaniając go ogniem z własnego pistoletu. To była instynktowna reakcja, Salvatore miał być bezpieczny, a on był żywą tarczą. Nie pierwszy raz.
Problem w tym, że przewaga była zbyt duża. Kilku padło, zanim skończył mu się magazynek. Nie miał zamiaru poddać się bez walki. Gdy broni już nie było, improwizował. Nawet jeśli wiedział, że nie miał szans. To właśnie wtedy zaczął obrywać raz, drugi i kolejny. Stawiał się do końca, dopóki nie zgasło mu światło.
Obudził się podwieszony za ręce w jakiejś ubojni… i wtedy już wiedział, że najpewniej albo tu umrze, albo stanie się cud. Chociaż na to drugie nie liczył.
Czas w pewnym momencie przestał istnieć. Były tylko kolejne fale bólu, trzaski otwieranych drzwi, ciężkie kroki, te same pytania. Nie natrafił na amatorów, doskonale wiedzieli co robili, gdy wciskali ostrze w jego skórę raz za razem. Gdy znęcali się i katowali, sprawiając mu ból w taki sposób, aby cierpiał. Długo. Nie wiedział, ile to trwało. Mógł to być dzień, mógł być tydzień. Każda próba liczenia kończyła się w tej samej plamie czerni, która wdzierała się do głowy, gdy odpływał. Jedynym pewnym punktem było to, że wciąż oddychał, i że dopóki oddychał, nie powiedział im ani słowa.
I to ich irytowało. Jego zachowanie. Jego durne smirki na twarzy, gdy ich wyśmiewał za próby przekonania go, do wyśpiewania wszystkiego co wie. Wkurzały ich jego sarkastyczne wstawki i uwagi, które nie były odpowiedziami na pytania. Jego prychania, które były nagminne, nawet jeśli obrywał za to raz za razem. Bo nawet gdy cierpiał katusze, a oni stawali na rzęsach, aby go złamać, Damon nie tracił animuszu.
A oni go nie zabijali, bo byli pewni, że w końcu pęknie.
Wisiał bez sił. Nie miał ich. Nie czuł własnych rąk, które tak długo znajdowały się w górze, że chyba już w pełni zdrętwiały. Jego mętne, puste spojrzenie zatrzymało się na jakiejś plamie. Możliwe, że to była zaschnięta krew. Jego? A może dawno zarżniętej świni? Czekał. Wyczekiwał ich ciężkich butów stąpających po ziemi oraz jasnego światła, które oznaczało, że wracają na kolejną rundę.
Nie usłyszał nowej osoby, co mogło świadczyć o tym jak słaby jest. Jak obolały. I przez to też nie spodziewał się delikatnego, ledwo wyczuwalnego dotyku na policzku, który tak nie pasował do wszystkiego, co działo się na przestrzeni ostatnich dni. Drgnął, ledwo wyczuwalnie, a jego ledwo obecne spojrzenie przesunęło się na sylwetkę, która zarysowała się w mroku.
Senna.
Jej obecność w tym brudnym, zimnym wnętrzu była absurdem, jakimś wyłamaniem z reguł, które rządziły tym koszmarem. Nie powinno jej tu być. Czy to była jakaś halucynacja, bo już zjeżdżał przez utratę krwi oraz swoje obrażenia? Powinna. Tak byłoby lepiej. Tylko, że widział ją wyraźniej z każdą sekundą, a co gorsza, wraz z tym obrazem narastała też świadomość, że jeśli naprawdę się tu dostała, to właśnie znalazła się w środku piekła, w którym on sam ledwo się trzymał przy życiu.
Widok jej twarzy wyrwał go na moment z odrętwienia. Nagle poczuł zupełnie coś innego. Ale to nie była radość na jej widok, raczej mieszanka niedowierzania i rosnącego strachu.
Serce zabiło mu mocniej, ale ciało nie drgnęło. Nawet gdyby chciał, nie miał czym walczyć. W barkach czuł pulsujący ogień, nadgarstki miał drętwe, a nogi tak zdrętwiałe, że nie wiedział czy są jeszcze jego. Gardło miał wysuszone na wiór, a każdy ruch języka przypominał, że usta są popękane i rozcięte. Próbował poruszyć się, by ją powstrzymać, ale ciężar własnego ciała, trzymanego tylko przez nadgarstki, wbił się falą bólu od barków aż po kręgosłup.
A mimo to zebrał resztki głosu i sił, które miał aby wydać z siebie:
Uciekaj… — wyszeptał, a brzmiało to bardziej jak charczenie niż rozkaz. — Już. — Wiedział, że jeśli ich tu znajdą, on będzie tylko kulą u nogi. Nie miał siły stanąć prosto, a co dopiero biec czy walczyć.
Dość instynktownie spojrzał w kierunku, z którego zawsze przychodzili. Mogli wrócić w każdej chwili… i to właśnie miało się wydarzyć. Charakterystyczny odgłos zbierania się, który mu jasno dawał do zrozumienia, że nadeszła pora na powtórkę. Tylko, że jeśli ją znajdą, to wezmą się też za nią, a to będzie o wiele boleśniejsze niż wszystko to, co dotychczas mu zrobiono.
Chowaj się — wycharczał. Mogli zostać zwabieni przez dźwięki, a może po prostu przyszedł czas, aby się znowu nad nim poznęcać. Cokolwiek to było, nie mogli jej znaleźć, bo zważając na to kim byli, nie mieliby żadnych skrupułów, aby posunąć się do najgorszych sposobów złamania drugiej osoby.


Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było
Awatar użytkownika
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

  Gdyby nie okoliczności i to, że nie była w nastroju do żartów, pewnie rzuciłaby coś uszczypliwego na te jego „rozkazy”.
  To nie był czas, ni miejsce na złośliwie i zaczepne pyskówki. Milczała, po prostu ignorując jego pierwsze słowa. Mogłaby rzucić, aby oszczędzał siły, ale to też by go raczej nie zatrzymało. Zamiast tego robiła rozeznanie w mechanizmie haka rzeźniczego, próbując opracować to, w jaki sposób miałaby ściągnąć z niego Damona, nie robiąc przy tym zbyt wiele hałasu. W idealnym świecie spadłby na nogi i zachował równowagę, ale nie chciała tego zakładać, patrząc po jego stanie. Albo raczej po tym – jak jego stan był jedną wielką niewiadomą zalaną krwią i brudem.
  Opuściła na niego wzrok dopiero w momencie, w którym znów się odezwał, a światło z pomieszczenia na tyłach chłodni znów zajrzało do pomieszczenia. Wygasiła telefon i cofnęła się między świńskie tusze, w ciemności i po omacku przesuwając się do tyłu, na tyle ostrożnie, by nie wprawić ciężkich trucheł w choćby najmniejszy ruch. Dotarła pod ścianę, spojrzeniem śledząc zarys przesuwających się sylwetek, rozświetlanych przez światło sąsiedniego pomieszczenia i latarkę.
  Widziała dwóch.
  Absolutnie nie rozumiała o czym mówią, bo komunikowali się, oczywiście, po włosku.
  W normalnych warunkach wycofałaby się po prostu i opracowała plan. Znalazła broń, bo była bez niczego, ale kiedy usłyszała kolejne zdania, składane po angielsku z mocnym, włoskim akcentem, które sugerowały tyle, że znowu chcieli się za niego wziąć, to coś sprawiło, że ten zdrowy rozsądek przestał tak dobrze funkcjonować.
  Zwłaszcza kiedy słyszalnie spadł na ciało Damona kolejny cios, zadany czymś ciężkim i metalowym. Jeden za drugim. Na rozgrzewkę do pytań.
  Jej serce zacisnęło się boleśnie na sam ten dźwięk i urwany oddech katowanej postaci. Rusz dupę, Senna. Masz za sobą lata w wojsku, misje, a teraz tylko słuchasz jak po poprzednim ciosie następuje kolejny.
  Przesunęła się kawałek dalej, aż w pomieszczeniu nie rozległ się cichy, metaliczny dźwięk. Jakby coś metalowego zostało ruszonego. Wpadła na jebaną rurkę od wieszaka na tusze. I ów hałas, choć niewielki, zatrzymał ruch jednego z Włochów w połowie jego zamachu. Spojrzeli po sobie, wymienili może po zdaniu. Jeden z nich wyglądał na kompletnie nieprzejętego, ale drugi był wciąż zaalarmowany. Coś powiedział, a potem zniknął ze swoją latarką pomiędzy świńskimi truchłami. Drugi korzystał okładając Damona już bez większego opamiętania. Ale z mniejszym – miał bić tak, żeby nie zabić.
  Zatrzymał się dopiero, gdy usłyszał kolejny metaliczny huk, a potem ciężkie łupnięcie. Dwa kolejne brzdęki i jeszcze jeden. Spojrzał na Damona, jakby ten miał coś wiedzieć i może jeszcze mu powiedzieć, ale ostatecznie zawołał swojego kolegę. A to, że ten mu nie odpowiedział było dla niego sygnałem alarmującym.
  Czujnie rozglądał się, ale zdawał się nie dostrzegać tego cienia, który wyrósł za nim. Uzbrojonego w pokrytą świeżą krwią rurkę od wieszaka na tusze A jednak, gdy ów cień zamachnął się na niego, to nie zdążył zadać ciosu. Włoch złapał Sennę za nadgarstek jednej ręki i wykręcił boleśnie, a jej ciało naturalnie się wygięło, uciekając od bólu.
  A potem wypuścił ją, odpychając od siebie z impetem. Szczęście Amerykanki zakończyło się w tym momencie, bo próbując nie stracić równowagi wpadła na coś śliskiego. Może świeża krew, może stara po tuszach, może inny śluz. Jak grzmotnęła na ziemię, to aż zabolało.
  Włoch to wykorzystał i dopadł ją. Najpierw przydepnął dłoń, sprawiając że wypuściła metalowy przedmiot, a to już nie było przyjemne bo to była ta sama, którą dalej rehabilitowała, a potem złapał ją za gardło. Nie zrozumiała słów, które wypowiedział po włosku, ale czuła jak ton i intencja rezonują przerażająco pod jej czaszką. Coś, co brzmiało jak koszmarna obietnica zza granicy traumy. Chwycił ją za włosy u nasady, aby boleśnie pociągnąć za sobą. Przez brud, śluz i krew. Wlokąc w stronę pokoju. Jej rozpędzone serce budziło całe ciało. Przerażony umysł napinał mięśnie w alarmie.
  Schwyciła jego nadgarstek dłoni, którą ją trzymał nie po to, by próbować złapać jego chwyt, nie miała do tego siły. Złapała się na tyle, by podciągnąć się i odwrócić korpus, wyrzucając nogi w stronę jego nóg. Oplotła się wokół jednej z nich, co już znacznie utrudniło mu poruszanie się, a gdy zaczął się z nią szarpać, zatrzymując przy tym sprzedała mu solidnego kopa w drugie kolano, którego poprawiła raz i jeszcze, bo dwa poprzednie nie przyniosły skutku. Czwarte kopnięcie połączyło się z gruchnięciem stawu. Upadł, ale nie stał się bezbronny. Nie zdążyła mu się wyślizgnąć, bo złapał ją i wciągnął się na nią.
  Jej serce zabiło w panice ale tylko na krótką chwilę, bo chociaż sytuacja wyglądała jak wyglądała i w tym wszystkim prowadziła do jednego, to przecież po pierwsze -była po wojsku. A po drugie – szkoliła się, aby bronić przed takimi sytuacjami.
  Aby więcej się one nie powtórzyły.
  Bezbłędnie, chociaż tyle, założyła mu jeden z chwytów, triangle choke, oplatając się wokół jego szyi i ramienia własny ramieniem i udami, zamykając go tak, że ani nie mógł jej uderzyć, ani się wyrwać, a jej napinające się mięśnie zaczęły odcisnąć mu dopływ tlenu. Aż posłała go do spanka. Nie udusiła go – chyba – ale stracił przytomność. Kiedy rozpoznała, że nie udaje tylko faktycznie odleciał, ostrożnie i powoli rozluźniła chwyt i wyczołgała się spod jego bezwładnego ciała.
  Brudna od krwi i wszystkiego tego, co ściekało z martwych świń. Wcale nie lepsza od Damona, chociaż ten przesiąkł chyba już do szpiku tym zapachem. Jej wystarczył porządny prysznic. Przeszukała jego kieszenie – Damon ją dobrze nauczył – wyciągając kluczyki od vana, w którym przywieźli tu najpewniej swojego sympatycznego, przerośniętego kolegę.
  Cofnęła się pospiesznie do rzędu, w którym zawieszony był Damon, również w obawie, że może pojawić się więcej Włochów. Chociaż raban, jakiego narobili, skutecznie wyciągnąłby resztę z zaplecza. Ale to nie znaczyło, że kolejni nie mogli wpaść w odwiedziny.
  Przyciągnęła jakąś skrzynię, żeby móc na niej stanąć i ostrożnie przepiłować znalezionym nożem pęta na nadgarstkach Damona, wcześniej ostrzegając go. Spróbowała go nawet przytrzymać, aby nie gruchnął na glebę, ale biorąc pod uwagę ich gabaryty skończyło to się tak, że pociągnął ją za sobą na ziemię. Nie był to jakiś długi lot, pod nim po prostu nogi nie wytrzymały, a ona poleciała ze skrzyneczki, ale hej – przynajmniej był wolny.
  Poniekąd.
  Pomogła mu, jako tako, podeprzeć się o pobliską ścianę grzbietem, sadzając go.
  — Znajdę ich auto i cię stąd zabieram — powiedziała, bezwiednie odgarniając zalepione krwią i potem włosy z jego czoła. Nie wiedziała jeszcze gdzie go zabierze, bo jakikolwiek hotel odpadał przy ich wyglądzie (i zapachu), ale o to zamierzała martwić się gdy już będą oddalali się z tego miejsca.
  Jak powiedziała, tak zrobiła. Namierzyła pojazd, na zdrowy rozsądek, najpierw kierując się na zaplecze, które przejrzała uważnie, a stamtąd drzwiami na niewielki parking między kamienicami. Jeden z pojazdów odpowiedział na przycisk przy kluczykach, więc w kolejnej chwili leciała już po Damona i to po to, aby pomóc mu się podnieść i, rzucając coś o kolejnej przepuklinie, którą dzięki niemu będzie miała, pomóc mu – mniej lub bardziej, zależnie od stanu – przenieść się do pojazdu. Wpakowała go do środka i nawet pas mu zapięła, aby jej nie latał po wnętrzu na zakrętach. Chociaż nie zaciskała go na jego ciele, w obawie że już może mieć to i owo połamane, a na pewno ostro stłuczone.
  Jak odpaliła tego rzęcha i wytoczyła się traumatycznie wąskimi uliczkami na ulicę, która była już prawie normalnej szerokości jak na jednokierunkową, wyciągnęła telefon. Nawet nie pytała o szpital. To nie była opcja. Nie jeśli Amerykanie tez mieli na nich patrzeć. Hotel też odpadał, a także każde szanujące się Airbnb. Ale znalazła, za przykładem Huntera, na bookingu coś, co opatrzone było nazwą „self-check in” i to jej wystarczyło.
  Starała się skupiać na drodze, chociaż dławiły ją pytania, które i tak chciała mu zadać. Nie chodziło o to, jak to się stało. Tylko to, co dokładnie mu robili, aby mogła chociaż oszacować jak źle z nim było
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Po Świecie”