jude "judah" abernathy


data i miejsce urodzenia
10.10.1985, toronto, cazaimki
on/jegozawód
front-end developermiejsce pracy
microsoft canadaorientacja
heteroseksualnydzielnica mieszkalna
distillery districtpobyt w toronto
mieszka tu od urodzeniaumiejętności
zawodowo: HTML, CSS (Sass, Tailwind), JavaScript (ES6+), React.js, Git, Jira, Confluence - opanowane perfekcyjnie, dba o czyste commity, poprawne branchowanie, rebase zamiast merge; życiowo: prawo jazdy kategorii g, zarządzanie czasem, drobne naprawy przedmiotów domowych, sprawne zarządzanie finansami, orientacja w terenie, porządek (w otoczeniu i cyfrowy)słabości
niechęć do zmian, nie rozmawia o uczuciach, trzyma wszystko "na później", raczej wycofa się, niż powie, że coś go frustruje, trudność z improwizacją (np. w pracy), nie lubi podejmować ryzyka, sztywno trzyma się pierwotnego planu, nie lubi spontaniczności, potrzebuje swoich rytuałów, narzędzi, porządku (jeśli coś zostanie naruszone, bardzo trudno mu się skupić)Ulica, na której dorastał, miała tę specyficzną aurę, której nie znalazł później nigdzie indziej. Sięgając po wspomnienia sprzed lat, pamięta głównie zapach herbaty i jeziora, które mógł oglądać ze swojego niewielkiego okna. Toronto jego dzieciństwa nie było metropolią z billboardów — było zamglonym, wilgotnym miastem, w którym czas zdawał się płynąć inaczej.
Była ich czwórka; nieidealna, ale wpasowana w schemat. Ktoś kiedyś umarł zbyt wcześnie, ktoś odszedł bez pożegnania, ale o tym się nie mówiło. Ojciec zasłaniał się gazetą nawet wtedy, gdy dzieci znikały z domu, tym częściej w obliczu jakichkolwiek rodzinnych problemów. Matka mówiła półsłówkami i zdawała się funkcjonować w trybie przetrwania, jakby zawsze czegoś brakowało, choć radzili sobie naprawdę dobrze. Siostra — młodsza o kilka lat — miała w sobie gniew, którego nikt nie umiał nazwać i potrzebę ucieczki tak silną, że zaczęła pakować się w głowie jeszcze zanim nauczyła się dobrze pisać. Była tam i jej nie było, jakby tylko czasem zbiegała po schodach z głośnymi krokami, by przypomnieć o swoim istnieniu, po czym znikała znów — za zamkniętymi drzwiami, w słuchawkach, we własnym świecie.
Jego dzieciństwo toczyło się w rytmie powtarzalnych dźwięków: stuk kół tramwaju za oknem, skrzypienie schodów na szkolnym korytarzu, szum lamp w bibliotece. Kochał te rzeczy, bo były stałe, a stałość była jedynym, co dawało mu poczucie bezpieczeństwa. Nie należał do tych, którzy mieli grupkę przyjaciół z podwórka, raczej do tych, które obserwowały z daleka, ale nigdy na to nie narzekał. Z tamtych lat zostały mu dwa nazwiska zapisane na kartce w książce telefonicznej matki i jedna osoba, do której czasem jeszcze dzwoni, choć coraz rzadziej. Reszta odeszła albo zniknęła, zostawiając za sobą tylko mgliste wspomnienia.
Po szkole nie chciał wyjeżdżać daleko. Nie był jednym z tych dzieciaków, które rzucają wszystko i lecą w nieznane, a jego decyzje zawsze miały twarde podłoże przemyślanych decyzji. Wybrał Guelph, nie dlatego, że marzył o konkretnym kierunku, ale dlatego, że było wystarczająco blisko, by wrócić w razie potrzeby i wystarczająco daleko, by nikt nie wpadał bez zapowiedzi. Studiował informatykę z naciskiem na projektowanie interfejsów, kierunek może niezbyt romantyczny, ale konkretny i z perspektywą zatrudnienia. I właśnie o to mu chodziło. Doceniał spokój wynikający z przewidywalności.
Nie brylował na imprezach, ale czasem siadał w kuchni akademika z kubkiem herbaty i słuchał, jak inni opowiadają o świecie, do którego nie czuł większej przynależności. Miał swoją grupkę ludzi zbyt zmęczonych, by się popisywać i zbyt skupionych, by angażować się w uniwersyteckie dramaty. Lubili go za to, że pamiętał, kto jest uczulony na orzechy, potrafił naprawić zepsuty ekspres do kawy i zawsze miał przy sobie zapasową ładowarkę.
Młodość nie była dla niego okresem wielkich miłości, a raczej próbą zrozumienia swojego miejsca. Uczył się istnieć obok innych, nie będąc do końca z nimi, pomału otwierać na relacje i wpuszczać ludzi do swojego świata. Był w jednej, poważnej relacji, ale jak to bywa, ich drogi rozeszły się po studiach: kilka lat później jego wybranka wzięła ślub z innym chłopakiem z ich roku i założyli szczęśliwą rodzinę, a Jude nadal dostaje od nich pocztówki z wakacji i życzenia bożonarodzeniowe.
Ze studiów, prócz wiedzy, zabrał ze sobą zeszyty z zapiskami, dwie kurtki, których nie potrafi wyrzucić i nawyk zapisywania ważnych dat w notesie, mimo że wszystko jest już w telefonie. Wciąż zdarza mu się myśleć o Guelph z nostalgią, najczęściej w listopadzie: o zamglonych porankach, o bibliotekach pachnących kurzem i kawą, o tym spokoju, który przychodzi, kiedy wie się, że nikt niczego od ciebie nie chce.
Dorosłość przyszła po cichu, jak wszystko w jego życiu. Nie było jednego dnia, kiedy poczuł się dorosły, raczej dziesiątki drobnych decyzji o wczesnym wstawaniu, o zostaniu dłużej w biurze, o zaplanowaniu posiłków na tydzień naprzód. Najbardziej skupiał się jednak na pracy: to ona dawała mu strukturę, sens, przestrzeń, w której wszystko miało swoje miejsce. Front-end był jak porządkowanie myśli, nic nie pozostawało przypadkowe, wszystko miało początek i koniec.
Przez lata budował swoje portfolio i reputację, najpierw w mniejszych firmach, potem w coraz większych. Nie pił z zespołem po godzinach, nie wchodził w biurowe konflikty, robił swoje. Kiedy w końcu zaproponowano mu posadę w Microsoft Canada, przyjął je bez zawahania. Praca była intensywna, ale przewidywalna, a czasem nawet satysfakcjonująca. Choć nie zawsze było mu łatwo z ludźmi, z technologią dogadywał się doskonale.
Związków w jego życiu przez te lata nie było. Podjął parę prób, może z ciekawości, może z presji, żeby czegoś spróbować, ale kończyły się szybciej, niż zdążył przywyknąć do czyjejś obecności. Aż pojawiła się ona., jego późniejsza narzeczona. Była dla niego istotą zupełnie nie z jego świata, podróżująca, głośna, zmienna jak pogoda. Wnosiła chaos, który na początku go przerażał, ale potem zaczął za nim tęsknić, kiedy choćby na moment milknął.
Spędzili ze sobą pięć lat. Nauczyli się siebie trochę jak dwóch różnych języków: płynnie. On był dla niej był punktem oparcia, do którego mogła wracać. Ona dla niego była wszystkim, czego nie umiał przewidzieć i to dzięki niej na moment przestał kontrolować. Przez chwilę sądził, że to będzie ich ostateczna wersja, że wyznaczą datę ślubu, kupią mieszkanie z oknami na zachód i będą żyć, tak zwyczajnie, ze sobą. Był cierpliwy, ale jego cierpliwość kurczyła się pomału, wreszcie rozpływając się całkowicie, kiedy ona znów spakowała walizkę. Kolejny zawodowy projekt, tym razem na drugim końcu świata, tym razem bez konkretnej daty powrotu. Rozeszli się kilka miesięcy temu, bez dramatów, ale też bez złudzeń, że dałoby się to jeszcze odbudować.
Od tamtej pory mieszkanie znów jest ciche. Tylko kubek, z którego piła, stoi jeszcze w kuchni, nie z sentymentu, tylko z jego osobliwej nieumiejętności wyrzucania rzeczy, które miały w jego życiu swoje miejsce.
- Intrygują go rozmaite nowinki technologiczne i te ze świata astronomii, uważnie śledzi publikacje NASA i przeróżnych uniwersytetów, aby być na bieżąco.
- Jakiś czas temu przygarnął niewidomego kociaka. Nazwał go Felix.
- Jest ekspertem od kawy przelewowej: w domu ma V60, wagę, termometr i kilka rodzajów ziaren z konkretnymi opisami.
- Ma dwie śledziony, czego dowiedział się przez przypadek, podczas rutynowych badań. Jego znajomi żartują, że mógłby jedną sprzedać i nieźle na tym zarobić.
- Prowadzi listy: rzeczy do zapamiętania, cytaty z książek, pomysły na usprawnienia w pracy.
- Ma słabość do miejskiej infrastruktury. Gdyby nie został devem, pewnie pracowałby w urbanistyce.
- Kolekcjonuje przedmioty, z którymi wiążą się wspomnienia: czasem są to jedyne rzeczy, które zostały mu po jakiejś osobie, miejscu lub etapie życia.
Była ich czwórka; nieidealna, ale wpasowana w schemat. Ktoś kiedyś umarł zbyt wcześnie, ktoś odszedł bez pożegnania, ale o tym się nie mówiło. Ojciec zasłaniał się gazetą nawet wtedy, gdy dzieci znikały z domu, tym częściej w obliczu jakichkolwiek rodzinnych problemów. Matka mówiła półsłówkami i zdawała się funkcjonować w trybie przetrwania, jakby zawsze czegoś brakowało, choć radzili sobie naprawdę dobrze. Siostra — młodsza o kilka lat — miała w sobie gniew, którego nikt nie umiał nazwać i potrzebę ucieczki tak silną, że zaczęła pakować się w głowie jeszcze zanim nauczyła się dobrze pisać. Była tam i jej nie było, jakby tylko czasem zbiegała po schodach z głośnymi krokami, by przypomnieć o swoim istnieniu, po czym znikała znów — za zamkniętymi drzwiami, w słuchawkach, we własnym świecie.
Jego dzieciństwo toczyło się w rytmie powtarzalnych dźwięków: stuk kół tramwaju za oknem, skrzypienie schodów na szkolnym korytarzu, szum lamp w bibliotece. Kochał te rzeczy, bo były stałe, a stałość była jedynym, co dawało mu poczucie bezpieczeństwa. Nie należał do tych, którzy mieli grupkę przyjaciół z podwórka, raczej do tych, które obserwowały z daleka, ale nigdy na to nie narzekał. Z tamtych lat zostały mu dwa nazwiska zapisane na kartce w książce telefonicznej matki i jedna osoba, do której czasem jeszcze dzwoni, choć coraz rzadziej. Reszta odeszła albo zniknęła, zostawiając za sobą tylko mgliste wspomnienia.
Po szkole nie chciał wyjeżdżać daleko. Nie był jednym z tych dzieciaków, które rzucają wszystko i lecą w nieznane, a jego decyzje zawsze miały twarde podłoże przemyślanych decyzji. Wybrał Guelph, nie dlatego, że marzył o konkretnym kierunku, ale dlatego, że było wystarczająco blisko, by wrócić w razie potrzeby i wystarczająco daleko, by nikt nie wpadał bez zapowiedzi. Studiował informatykę z naciskiem na projektowanie interfejsów, kierunek może niezbyt romantyczny, ale konkretny i z perspektywą zatrudnienia. I właśnie o to mu chodziło. Doceniał spokój wynikający z przewidywalności.
Nie brylował na imprezach, ale czasem siadał w kuchni akademika z kubkiem herbaty i słuchał, jak inni opowiadają o świecie, do którego nie czuł większej przynależności. Miał swoją grupkę ludzi zbyt zmęczonych, by się popisywać i zbyt skupionych, by angażować się w uniwersyteckie dramaty. Lubili go za to, że pamiętał, kto jest uczulony na orzechy, potrafił naprawić zepsuty ekspres do kawy i zawsze miał przy sobie zapasową ładowarkę.
Młodość nie była dla niego okresem wielkich miłości, a raczej próbą zrozumienia swojego miejsca. Uczył się istnieć obok innych, nie będąc do końca z nimi, pomału otwierać na relacje i wpuszczać ludzi do swojego świata. Był w jednej, poważnej relacji, ale jak to bywa, ich drogi rozeszły się po studiach: kilka lat później jego wybranka wzięła ślub z innym chłopakiem z ich roku i założyli szczęśliwą rodzinę, a Jude nadal dostaje od nich pocztówki z wakacji i życzenia bożonarodzeniowe.
Ze studiów, prócz wiedzy, zabrał ze sobą zeszyty z zapiskami, dwie kurtki, których nie potrafi wyrzucić i nawyk zapisywania ważnych dat w notesie, mimo że wszystko jest już w telefonie. Wciąż zdarza mu się myśleć o Guelph z nostalgią, najczęściej w listopadzie: o zamglonych porankach, o bibliotekach pachnących kurzem i kawą, o tym spokoju, który przychodzi, kiedy wie się, że nikt niczego od ciebie nie chce.
Dorosłość przyszła po cichu, jak wszystko w jego życiu. Nie było jednego dnia, kiedy poczuł się dorosły, raczej dziesiątki drobnych decyzji o wczesnym wstawaniu, o zostaniu dłużej w biurze, o zaplanowaniu posiłków na tydzień naprzód. Najbardziej skupiał się jednak na pracy: to ona dawała mu strukturę, sens, przestrzeń, w której wszystko miało swoje miejsce. Front-end był jak porządkowanie myśli, nic nie pozostawało przypadkowe, wszystko miało początek i koniec.
Przez lata budował swoje portfolio i reputację, najpierw w mniejszych firmach, potem w coraz większych. Nie pił z zespołem po godzinach, nie wchodził w biurowe konflikty, robił swoje. Kiedy w końcu zaproponowano mu posadę w Microsoft Canada, przyjął je bez zawahania. Praca była intensywna, ale przewidywalna, a czasem nawet satysfakcjonująca. Choć nie zawsze było mu łatwo z ludźmi, z technologią dogadywał się doskonale.
Związków w jego życiu przez te lata nie było. Podjął parę prób, może z ciekawości, może z presji, żeby czegoś spróbować, ale kończyły się szybciej, niż zdążył przywyknąć do czyjejś obecności. Aż pojawiła się ona., jego późniejsza narzeczona. Była dla niego istotą zupełnie nie z jego świata, podróżująca, głośna, zmienna jak pogoda. Wnosiła chaos, który na początku go przerażał, ale potem zaczął za nim tęsknić, kiedy choćby na moment milknął.
Spędzili ze sobą pięć lat. Nauczyli się siebie trochę jak dwóch różnych języków: płynnie. On był dla niej był punktem oparcia, do którego mogła wracać. Ona dla niego była wszystkim, czego nie umiał przewidzieć i to dzięki niej na moment przestał kontrolować. Przez chwilę sądził, że to będzie ich ostateczna wersja, że wyznaczą datę ślubu, kupią mieszkanie z oknami na zachód i będą żyć, tak zwyczajnie, ze sobą. Był cierpliwy, ale jego cierpliwość kurczyła się pomału, wreszcie rozpływając się całkowicie, kiedy ona znów spakowała walizkę. Kolejny zawodowy projekt, tym razem na drugim końcu świata, tym razem bez konkretnej daty powrotu. Rozeszli się kilka miesięcy temu, bez dramatów, ale też bez złudzeń, że dałoby się to jeszcze odbudować.
Od tamtej pory mieszkanie znów jest ciche. Tylko kubek, z którego piła, stoi jeszcze w kuchni, nie z sentymentu, tylko z jego osobliwej nieumiejętności wyrzucania rzeczy, które miały w jego życiu swoje miejsce.
Ciekawostki
- Przepada za podróżowaniem pociągami. Nie ma obecnie wielu okazji ku temu, ale zawsze gdy jakaś się nadarza, wybiera właśnie ten środek transportu.- Intrygują go rozmaite nowinki technologiczne i te ze świata astronomii, uważnie śledzi publikacje NASA i przeróżnych uniwersytetów, aby być na bieżąco.
- Jakiś czas temu przygarnął niewidomego kociaka. Nazwał go Felix.
- Jest ekspertem od kawy przelewowej: w domu ma V60, wagę, termometr i kilka rodzajów ziaren z konkretnymi opisami.
- Ma dwie śledziony, czego dowiedział się przez przypadek, podczas rutynowych badań. Jego znajomi żartują, że mógłby jedną sprzedać i nieźle na tym zarobić.
- Prowadzi listy: rzeczy do zapamiętania, cytaty z książek, pomysły na usprawnienia w pracy.
- Ma słabość do miejskiej infrastruktury. Gdyby nie został devem, pewnie pracowałby w urbanistyce.
- Kolekcjonuje przedmioty, z którymi wiążą się wspomnienia: czasem są to jedyne rzeczy, które zostały mu po jakiejś osobie, miejscu lub etapie życia.
zgoda na powielanie imienia
niezgoda na powielanie pseudonimu
nieZgody MG
poziom ingerencji
niskizgoda na śmierć postaci
niezgoda na trwałe okaleczenie
niezgoda na nieuleczalną chorobę postaci
niezgoda na uleczalne urazy postaci
niezgoda na utratę majątku postaci
niezgoda na utratę posady postaci
nie