Głupiec...
Kłamca, misternie przed swym lustrzanym odbiciem tworzącym piękną nieprawdę o przypadkowości podjętych w ostatnim czasie decyzji. I był w tych wytrwałych czynach tak sprawny, iż wszelkie wątpliwości zostały po prostu zepchnięte gdzieś w odległe miejsce, potocznie nazywane tyłem głowy. Wcale przecież nie bawił się nerwowo sygnetem należącym niegdyś do dziadka, a teraz d u m n i e spoczywającym na jego palcu, gdy błądził wzrokiem w tłumie przechodniów w poszukiwaniu; czego? Dla świętego spokoju Cesare nazwałby to dobijającą niewiadomą, za którą nie zamierzał wszak podążać, momentalnie przechwytując w kajdany swe niespokojne spojrzenie.
Teraz jednakże krocząc ulicą największego kanadyjskiego miasta, przyświecał mu jeden cel, którym zręcznie zagłuszał wszelkie rozpraszacze. Przekroczywszy próg miejskiej biblioteki w piątkowy wieczór, mógłby sprawiać wrażenie szalenie oddanego pracy i historycznym poszukiwaniom, lecz tak naprawdę potrzebował ukrycia. Leczącej c i s z y, kiedy ciało nadal ogarniały skutki wczorajszego maratonu po tutejszych barach, który zakończył się wraz z pierwszymi promieniami słońca.
Tuż po odszukaniu wolnego i zarazem oddalonego od innych stolika, przerzucił niedbale kurtkę przez oparcie jednego z krzeseł stojącego przy nim. Mając za osobą przywłaszczenie niczyjego terenu, podwinął rękawy wełnianego swetra o kolorze bliskim
— Przebacz mi moje ohydne morderstwo... — Szeptem wręcz skalał biblioteczną ciszę, czując przy tym gorycz słów goszczącą na jego języku. Zawiesił swoje spojrzenie dłużej na ostatnim słowie, wstrzymując się przed dalszą recytacją. Czyż on nie uciekał przed swoją spowiedzią? Kaszlnął wymownie, jakby starając się usunąć z własnych ust resztki pozostałości po szekspirowskich słowach. I przede wszystkim zatrzymać to, co mogło wybrzmieć tuż po tym... nawet jeżeli ujęte wyłącznie w jego myślach.
Zwykły przypadek; z przymkniętymi powiekami koił swoją duszę tą zabawną myślą. Wcale przecież podświadomie dłonią nie wędrował po grzbietach ksiąg, dążąc niestrudzenie do "H". Do sztuki znanej tak dobrze, że głupiec uwierzyłby wyłącznie w takie nieszczęsne zrządzenie losu. Ważył w dłoni
Yvonne M. Wyatt