-
Zagubiony gdzieś we mgle własnych wspomnieńnieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Myślał o tej (nie)randce od momentu w którym Sloane napisała wiadomość, że są umówieni. Miał nie zapomnieć głowy i majtek, ale przy okazji też nie zapomniał kwiatów. Tak dla urozmaicenia i zaskoczenia. Długo myślał i głowił się gdzie najlepiej byłoby ją zabrać, nieco zaskoczyć, sprawić przyjemność. Musiało być przecież idealnie, bo to coś nowego w jego życiu. Spoglądając na siebie w lustrze dotarło do niego, że to była jego pierwsza oficjalna randka w życiu. Wcześniej nazywał je jedynie ważnymi spotkaniami, ale nigdy czymś więcej. Dawniej podchodził do tego na luzie, bez zbędnych nadziei, nic sobie nie wmawiając. Tym razem było inaczej, bo nie chodziło o przypadkową dziewczynę poznaną w klubie. Trzymając w dłoni krawat zaczął się zastanawiać czy nie powinien założyć czegoś innego, mniej formalnego. Przecież to ich pierwsze normalne spotkanie, bo tamtych sprzed lat i to ostatnie nie można było nazwać czymś naturalnym.
Jeszcze leżąc w łóżku, wrócił myślami do przeszłości. Był buntownikiem, kimś kogo ciężko było zatrzymać, wdawał się w bójki, bo uważał, że tylko tak ucieknie od problemów. Nie zdawał sobie sprawy, że właśnie w taki sposób te problemy przyciągnie. Teraz próbował unikać kłopotów, ale nie tylko one sprawiały, że w żyłach płynęła adrenalina. Nie potrafił się jednak zmienić, próbował, ale wyszła z tego tylko gorsza wersja Bradleya. Obrona konieczna? Dzisiaj nikt w to nie uwierzy, nawet on do końca przestawał wierzyć w to, że wtedy uderzył w obronie własnej.
Uznał więc, że jeśli pokaże się Sloane takim jakim jest to wyjdzie na tym lepiej niż gdyby miał udawać. Zawiązał więc krawat uśmiechając się do siebie szeroko. Dzięki uprzejmej sąsiadce i jej żelazku wyglądał - przynajmniej we własnych oczach - w miarę przyzwoicie. Nie pamiętał kiedy czuł się tak dobrze. Świeże i zarazem nowe ciuchy, ciało całkowicie wolne od syfu, najedzony i wypoczęty, a przy okazji chwilę przed randką. Dotknął włosów szukając siwych kosmyków o których rozmawiał z kumplem w pracy, na szczęście omijały go jeszcze te nieprzyjemności. Stracił na chwilę tą pewność siebie, która nigdy zazwyczaj go nie opuszczała. Pierwszy raz od dawna chciał się komuś spodobać. A to nie wróżyło niczego dobrego.
Tego dnia porzucił nawet motor na rzecz auta. Uznał, że tak będzie mu wygodniej, w grę nie wchodziły też żadne odstępstwa, a każdy detal musiał być doprecyzowany, by przypadkiem nie pomyślała, że któryś z elementów został zaniedbany. Tym razem niczego nie spieprzy, będzie taki jakim powinien być od samego początku. Tak jak powinien się pokazać dawno temu.
Przed wyjściem pogłaskał Vincenta za uchem dodając sobie jednocześnie odrobinę odwagi. Czworonóg chyba myślał, że wychodzi z panem, ale się lekko przeliczył. Wziął w pośpiechu kluczyki do auta jeszcze raz ostatni spoglądając na siebie w lustrze. Oczy nie były zmęczone jak przy okazji ich ostatniego spotkania. Ręce mu nie drżały, głos się nie łamał, a on szczerze się uśmiechał. Zamknął drzwi od mieszkania, a potem ze spokojem zszedł na dół, by zająć miejsce po stronie kierowcy. Po drodze do mieszkania Sloane odebrał jeszcze kwiaty zamówione wcześniej i potwierdził rezerwacje w restauracji.
Kiedy zaparkował pod budynkiem poczuł jak serce bije mu szybciej. Przełknął nawet ślinę, bo ze stresu zaschło mu w gardle. Pierwsza (nie)randka w jego życiu. Pierwsza oficjalnie nazwana. Nie wiedział od czego powinien zacząć, więc stwierdził, że będzie improwizować. A mógł wcześniej obejrzeć jakąś tandetną komedię romantyczną. Wziął w dłoń kwiatki, a potem stanął przed drzwiami domku wciskając przycisk dzwonka. Drzwi się otworzyły, a on nacisnął przycisk windy i kilka chwil później stał przed Sloane wręczając kobiecie bukiecik.
- Cześć. Wyglądasz olśniewająco. - Tym razem nie były to słowa, które wypowiedział, by przyćmić pana menela, który rzucał takimi komplementami z ławki na prawo i lewo. Naprawdę tak wyglądała, a jego przez moment zatkało. - Gotowa? Stolik w hiszpańskiej knajpce na nas czeka. - Spytał jednocześnie zaznaczając, gdzie się wybierają. Wyciągnął ku niej swą dłonią, ale nie wiedział dlaczego.
Sloane Marlowe
Jeszcze leżąc w łóżku, wrócił myślami do przeszłości. Był buntownikiem, kimś kogo ciężko było zatrzymać, wdawał się w bójki, bo uważał, że tylko tak ucieknie od problemów. Nie zdawał sobie sprawy, że właśnie w taki sposób te problemy przyciągnie. Teraz próbował unikać kłopotów, ale nie tylko one sprawiały, że w żyłach płynęła adrenalina. Nie potrafił się jednak zmienić, próbował, ale wyszła z tego tylko gorsza wersja Bradleya. Obrona konieczna? Dzisiaj nikt w to nie uwierzy, nawet on do końca przestawał wierzyć w to, że wtedy uderzył w obronie własnej.
Uznał więc, że jeśli pokaże się Sloane takim jakim jest to wyjdzie na tym lepiej niż gdyby miał udawać. Zawiązał więc krawat uśmiechając się do siebie szeroko. Dzięki uprzejmej sąsiadce i jej żelazku wyglądał - przynajmniej we własnych oczach - w miarę przyzwoicie. Nie pamiętał kiedy czuł się tak dobrze. Świeże i zarazem nowe ciuchy, ciało całkowicie wolne od syfu, najedzony i wypoczęty, a przy okazji chwilę przed randką. Dotknął włosów szukając siwych kosmyków o których rozmawiał z kumplem w pracy, na szczęście omijały go jeszcze te nieprzyjemności. Stracił na chwilę tą pewność siebie, która nigdy zazwyczaj go nie opuszczała. Pierwszy raz od dawna chciał się komuś spodobać. A to nie wróżyło niczego dobrego.
Tego dnia porzucił nawet motor na rzecz auta. Uznał, że tak będzie mu wygodniej, w grę nie wchodziły też żadne odstępstwa, a każdy detal musiał być doprecyzowany, by przypadkiem nie pomyślała, że któryś z elementów został zaniedbany. Tym razem niczego nie spieprzy, będzie taki jakim powinien być od samego początku. Tak jak powinien się pokazać dawno temu.
Przed wyjściem pogłaskał Vincenta za uchem dodając sobie jednocześnie odrobinę odwagi. Czworonóg chyba myślał, że wychodzi z panem, ale się lekko przeliczył. Wziął w pośpiechu kluczyki do auta jeszcze raz ostatni spoglądając na siebie w lustrze. Oczy nie były zmęczone jak przy okazji ich ostatniego spotkania. Ręce mu nie drżały, głos się nie łamał, a on szczerze się uśmiechał. Zamknął drzwi od mieszkania, a potem ze spokojem zszedł na dół, by zająć miejsce po stronie kierowcy. Po drodze do mieszkania Sloane odebrał jeszcze kwiaty zamówione wcześniej i potwierdził rezerwacje w restauracji.
Kiedy zaparkował pod budynkiem poczuł jak serce bije mu szybciej. Przełknął nawet ślinę, bo ze stresu zaschło mu w gardle. Pierwsza (nie)randka w jego życiu. Pierwsza oficjalnie nazwana. Nie wiedział od czego powinien zacząć, więc stwierdził, że będzie improwizować. A mógł wcześniej obejrzeć jakąś tandetną komedię romantyczną. Wziął w dłoń kwiatki, a potem stanął przed drzwiami domku wciskając przycisk dzwonka. Drzwi się otworzyły, a on nacisnął przycisk windy i kilka chwil później stał przed Sloane wręczając kobiecie bukiecik.
- Cześć. Wyglądasz olśniewająco. - Tym razem nie były to słowa, które wypowiedział, by przyćmić pana menela, który rzucał takimi komplementami z ławki na prawo i lewo. Naprawdę tak wyglądała, a jego przez moment zatkało. - Gotowa? Stolik w hiszpańskiej knajpce na nas czeka. - Spytał jednocześnie zaznaczając, gdzie się wybierają. Wyciągnął ku niej swą dłonią, ale nie wiedział dlaczego.
Sloane Marlowe
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy

-
Obsession is the devil, it will take you to the dark side.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
#9
Zdecydowała. Wybrała lekką, dziewczęcą sukienkę w drobny, pastelowy wzór kwiatowy. Krój podkreśla jej talię dzięki delikatnemu ściągaczowi, a luźno falujący dół sięgał jej do połowy uda. Luźne rękawki i kwadratowy dekolt nadały całości romantycznego, wręcz młodzieńczego charakteru. Do tego dobrała białe trampki, które przełamały grzeczność stylizacji i były bardzo w jej stylu. Swobodna stylizacja, idealna na letni wieczór.
Włosy zostawiła rozpuszczone, delikatne fale spływały jej po ramionach. Makijaż był subtelny, tylko trochę różu na policzkach, trochę tuszu na rzęsach. W lustrze widziała kobietę, która udaje, że się nie boi, choć w środku wszystko w niej drżało i kompletnie nie potrafiła nad tym zapanować.
Do pokoju zapukała babcia, a Sloane aż podskoczyła.
- Jak przyjedzie, to go przyprowadź! - głos starszej kobiety brzmiał wesoło, zaczepnie. Sloane przewróciła oczami, choć kąciki ust uniosły się w uśmiechu. Oczywiście, że musi to skomentować. Zawsze musi.
Zadzwonił dzwonek do drzwi, a serce Sloane przyspieszyło, jakby chciało wyskoczyć. Jeszcze raz spojrzała w lustro. Dobra, dziewczyno. Wdech. Wydech. Idziesz. To tylko randka, nic wielkiego… nic wielkiego… Z piętnaście lat temu byłaś na randce.
Schodziła po schodach, czując, jak miękną jej nogi. Babcia już czekała w przedpokoju, z tym swoim spojrzeniem, które mówiło: no pokaż, pokaż.
- No idź, idź, ale przyprowadź go, chcę zobaczyć tego przystojniaka! - szepnęła z zadowoleniem.
- Babciu… - jęknęła Sloane, ale nie potrafiła powstrzymać nerwowego chichotu.
Drzwi otworzyły się. On tam stał, z kwiatkami w ręce, jakby to była cena z filmu. Dlaczego on musi tak wyglądać? To nie fair.
- No, no, Sloane, nie mówiłaś, że on ma taką ładną brodę! - rozległ się głos babci zza jej pleców.
Kobieta przewróciła tylko oczami i posłała uśmiech Bradleyowi:
- Ty również cudownie wyglądasz - wspięła się na palce, żeby ucałować go w policzek i przygarnąć bukiet.
Babcia wyciągnęła ręce do kobiety: - Dawaj ten bukiet. Wsadzę go do wody, a wy już jedźcie i bawcie się dobrze, dzieci.
Sloane oddała więc bukiet i poszła razem z Bradleyem w kierunku samochodu czując się, jakby znów miała szesnaście lat. Zbyt szeroki uśmiech i drżące ręce. Pozwoliła sobie otworzyć drzwi i kiedy usiadła w fotelu wypuściła z ust powietrze. Ciśnienie jakoś nie mogło z niej zejść.
- Mam nadzieje, że Eleonora Marlowe cię nie przeraziła - zagadnęła zapinając pasy i poprawiając sukienkę, która teraz odsłaniała o wiele więcej jej ud.
Bradley Ayers
-
Zagubiony gdzieś we mgle własnych wspomnieńnieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Czy powinien czegoś oczekiwać od tej randki? Nie. Nie powinien. Stojąc w progu drzwi, które prowadziły do wnętrza domku w którym mieszkała Sloane, zdał sobie sprawę, że idzie na spotkanie z osobą, której praktycznie nie zna. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że nie miał zielonego pojęcia, że kobieta z kimś mieszka? Nie znał jej ulubionego koloru, ani filmu. I to właśnie był ten dreszczyk emocji. Dreszczyk, który kazał mu jednak wierzyć, że może coś dobrego się jednak wydarzy.
Uśmiechnął się delikatnie na słowa starszej kobiety i nawet niekontrolowanie, dotknął swojej brody. Czy to znak, że powinien ją zgolić? Wiele głosów słyszał, jedne przeczyły drugim, ale nigdy nie wypowiadała ich babcia. Lekko zmieszany i zarumieniony wręczył Sloane kwiaty, kiwając na przywitanie jej babci, która odebrała bukiet od Sloane. Miał tylko nadzieję, że jego zdziwienie uszło uwadze obu paniom. Cała ta sytuacja miała swoje pozytywy, nieco też rozbawiały Bradleya, powodując u niego rozluźnienie.
Po chwili szli już w kierunku auta, zostawiając za sobą babcie, która zapewne stała w oknie za firanką. Ayers nie miał jednak odwagi, żeby się odwrócić, więc jedynie delikatnie, na tyle na ile potrafił i umiał, objął Sloane w pasie podprowadzając pod drzwi samochodu.
- Drżą ci dłonie. Czy to dobry znak, czy mam się martwić? - Spytał, ale w podświadomości czuł, że powinien czerpać z tego pozytywy.
Gdy oboje wsiedli do pojazdu, Bradley spojrzał na swoją towarzyszkę jeszcze raz. Nieco uważniej, bo sytuacja mu na to pozwoliła. Wiedział, że ma kilka sekund, by nacieszyć się tym widokiem, bo obawiał się, że zaraz starsza pani wybiegnie i zapyta czemu jeszcze nie odjechali.
- Nie. To całkiem miła kobieta. A przynajmniej na taką wygląda. - Powiedział przekręcając kluczyk w stacyjce, by odpalić auto. Chwilę później byli już na drodze głównej, a jakie czas potem pod restauracją. Tym razem nie mógł pozwolić żeby sama otworzyła sobie drzwi, więc szybko wybiegł i zachował się jak facet. Albo przynajmniej jak większość mężczyzn, którzy powinni tak robić.
Cholera. To jego pierwsza randka. Sam do końca nie wiedział co robi dobrze, a co źle. Na szczęście będzie się tym martwić później.
- A więc, mieszkasz z babcią, tak? - Nie odkrył niczego wielkiego, nie ciężko się było tego domyślić. - Wychowywała cię czy to chwilowa sytuacja? - Był jej ciekawy, chciał się dowiedzieć o niej wszystkiego, a przynajmniej tyle na ile starczy im czasu.
Po wejściu do restauracji kelner wskazał im stolik przy oknie, gdzieś na końcu sali, w cichym, ale przytulnym miejscu. Idealnie. Bradley lubił ciszę. Chciał się skupić wyłącznie na Sloane i tej kolacji. Podsunął jej krzesło, usiadł na przeciwko, a w tym samym momencie podano im menu.
- Zniknęłaś wtedy, nad ranem. Vincent stał pod drzwiami i czekał, nie dostał porannego smaczka. - Wyznał zaglądając w kartę dań, a na twarzy, jeśli dobrze by się przyjrzała, mogłaby dostrzec przyjemny uśmiech.
Sloane Marlowe
Uśmiechnął się delikatnie na słowa starszej kobiety i nawet niekontrolowanie, dotknął swojej brody. Czy to znak, że powinien ją zgolić? Wiele głosów słyszał, jedne przeczyły drugim, ale nigdy nie wypowiadała ich babcia. Lekko zmieszany i zarumieniony wręczył Sloane kwiaty, kiwając na przywitanie jej babci, która odebrała bukiet od Sloane. Miał tylko nadzieję, że jego zdziwienie uszło uwadze obu paniom. Cała ta sytuacja miała swoje pozytywy, nieco też rozbawiały Bradleya, powodując u niego rozluźnienie.
Po chwili szli już w kierunku auta, zostawiając za sobą babcie, która zapewne stała w oknie za firanką. Ayers nie miał jednak odwagi, żeby się odwrócić, więc jedynie delikatnie, na tyle na ile potrafił i umiał, objął Sloane w pasie podprowadzając pod drzwi samochodu.
- Drżą ci dłonie. Czy to dobry znak, czy mam się martwić? - Spytał, ale w podświadomości czuł, że powinien czerpać z tego pozytywy.
Gdy oboje wsiedli do pojazdu, Bradley spojrzał na swoją towarzyszkę jeszcze raz. Nieco uważniej, bo sytuacja mu na to pozwoliła. Wiedział, że ma kilka sekund, by nacieszyć się tym widokiem, bo obawiał się, że zaraz starsza pani wybiegnie i zapyta czemu jeszcze nie odjechali.
- Nie. To całkiem miła kobieta. A przynajmniej na taką wygląda. - Powiedział przekręcając kluczyk w stacyjce, by odpalić auto. Chwilę później byli już na drodze głównej, a jakie czas potem pod restauracją. Tym razem nie mógł pozwolić żeby sama otworzyła sobie drzwi, więc szybko wybiegł i zachował się jak facet. Albo przynajmniej jak większość mężczyzn, którzy powinni tak robić.
Cholera. To jego pierwsza randka. Sam do końca nie wiedział co robi dobrze, a co źle. Na szczęście będzie się tym martwić później.
- A więc, mieszkasz z babcią, tak? - Nie odkrył niczego wielkiego, nie ciężko się było tego domyślić. - Wychowywała cię czy to chwilowa sytuacja? - Był jej ciekawy, chciał się dowiedzieć o niej wszystkiego, a przynajmniej tyle na ile starczy im czasu.
Po wejściu do restauracji kelner wskazał im stolik przy oknie, gdzieś na końcu sali, w cichym, ale przytulnym miejscu. Idealnie. Bradley lubił ciszę. Chciał się skupić wyłącznie na Sloane i tej kolacji. Podsunął jej krzesło, usiadł na przeciwko, a w tym samym momencie podano im menu.
- Zniknęłaś wtedy, nad ranem. Vincent stał pod drzwiami i czekał, nie dostał porannego smaczka. - Wyznał zaglądając w kartę dań, a na twarzy, jeśli dobrze by się przyjrzała, mogłaby dostrzec przyjemny uśmiech.
Sloane Marlowe
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy

-
Obsession is the devil, it will take you to the dark side.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Sloane westchnęła cicho, opierając głowę o zagłówek. Dłonie wróciły już do normalności. Jakby miała kogoś zszywać w tym momencie to blizna raczej nie należałaby do zbyt eleganckich.
- To zależy - rzuciła, zaciskając palce na pasku torebki. - Jeśli interpretujesz to jako ekscytację, to tak. A jeśli jako atak paniki... to też tak.
Spojrzała na niego kątem oka i posłała mu subtelny uśmiech. Randka. Cholernie prawdziwa randka. Co ja wyprawiam?
- Po prostu nie randkuję zbyt często. A już na pewno nie z kimś, kto wygląda jakby wyszedł z reklamy perfum. - Niezaprzeczalnym było, że naprawdę dobrze prezentował się w marynarce w tych odrobinę nieokrzesanych włosach, kiedy próbował być gentelmanem. Szczególnie, kiedy ta wizja mieszała się ze wspomnieniami spod prysznica.
Reszta drogi minęła prawie, że w ciszy, ale to była dobra cisza. Taka, w której napięcie nie bolało, tylko drżało gdzieś w powietrzu. Wysiadając z samochodu uśmiechnęła się i pilnowała, żeby sukienka była na miejscu w odpowiednich momentach. W końcu nie zsiadała z motocykla w jeansach. Naprawdę próbujesz, Ayers? Bo jeśli tak, to jesteś niebezpieczny, bo za dobrze ci idzie.
Gdy weszli do restauracji, atmosfera zmieniła się na bardziej intymną - ciche światło, spokojne kąty, kelner z uważnym spojrzeniem, który zaprowadził ich do stolika przy oknie. Sloane usiadła, poprawiając sukienkę i właśnie wtedy padło: „A więc, mieszkasz z babcią, tak? Wychowywała cię czy to chwilowa sytuacja?”
Zamarła tylko na moment, ale nie dała nic po sobie poznać.
- Wychowywała - odpowiedziała spokojnie. - Przez pewien czas robiła to nawet z dziadkiem, ale ten zmarł kilka lat temu.
Zerknęła w menu, choć nie przeczytała ani jednej pozycji. Palcem bezwiednie kreśliła wzór na karcie.
- Miałam dziesięć lat. Nie było zbyt wiele do wyboru, ale ona była jak skała. Twarda, uparta, z zasadami i brydżem z sąsiadkami co niedzielę. - Przygryzła wewnętrzną stronę policzka i wzruszyła ramionami.
- Teraz... po prostu jesteśmy przyzwyczajone. Nie chce zostawiać jej samej. Właściwie to ze względu na nią zaczęłam... No wiesz. Przyjmować różnych pacjentów w piwnicy i na telefon. Dziadek miał długi o których nie wiedziała i mogłyśmy stracić dom. Fajnie jest wracać jak ktoś czeka. Nawet jeżeli muszę się tłumaczyć jakby miała szesnaście lat.
Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. Ten temat był ciężki, ale już nie bolesny. Bardziej... głęboko zakorzeniony.
Słoane uniosła powoli wzrok znad menu, kiedy usłyszała zarzut o zniknięciu.. Uśmiechnęła się tak, jak tylko ona potrafiła pół drwiąco, pół z zakłopotaniem.
- Vincent był ofiarą systemu. Wiem, że to zabrzmi źle, ale nie było kawy, Bradley. A ja mam zasady.
Wzięła głęboki oddech, jakby przygotowywała się do procesu sądowego.
- Poza tym... nie chciałam cię obudzić. Wyglądałeś tak spokojnie. I... nie wiedziałam, co bym powiedziała. „Hej, fajnie było. Dzięki za... noc?”
Oparła łokieć na stole, pozwalając sobie na ten moment szczerości, zanim znowu założy zbroję.
– Ale Vincent to sweet boy. Wybaczy mi, jak przyjdę z wielką kością następnym razem?
Bradley Ayers
- To zależy - rzuciła, zaciskając palce na pasku torebki. - Jeśli interpretujesz to jako ekscytację, to tak. A jeśli jako atak paniki... to też tak.
Spojrzała na niego kątem oka i posłała mu subtelny uśmiech. Randka. Cholernie prawdziwa randka. Co ja wyprawiam?
- Po prostu nie randkuję zbyt często. A już na pewno nie z kimś, kto wygląda jakby wyszedł z reklamy perfum. - Niezaprzeczalnym było, że naprawdę dobrze prezentował się w marynarce w tych odrobinę nieokrzesanych włosach, kiedy próbował być gentelmanem. Szczególnie, kiedy ta wizja mieszała się ze wspomnieniami spod prysznica.
Reszta drogi minęła prawie, że w ciszy, ale to była dobra cisza. Taka, w której napięcie nie bolało, tylko drżało gdzieś w powietrzu. Wysiadając z samochodu uśmiechnęła się i pilnowała, żeby sukienka była na miejscu w odpowiednich momentach. W końcu nie zsiadała z motocykla w jeansach. Naprawdę próbujesz, Ayers? Bo jeśli tak, to jesteś niebezpieczny, bo za dobrze ci idzie.
Gdy weszli do restauracji, atmosfera zmieniła się na bardziej intymną - ciche światło, spokojne kąty, kelner z uważnym spojrzeniem, który zaprowadził ich do stolika przy oknie. Sloane usiadła, poprawiając sukienkę i właśnie wtedy padło: „A więc, mieszkasz z babcią, tak? Wychowywała cię czy to chwilowa sytuacja?”
Zamarła tylko na moment, ale nie dała nic po sobie poznać.
- Wychowywała - odpowiedziała spokojnie. - Przez pewien czas robiła to nawet z dziadkiem, ale ten zmarł kilka lat temu.
Zerknęła w menu, choć nie przeczytała ani jednej pozycji. Palcem bezwiednie kreśliła wzór na karcie.
- Miałam dziesięć lat. Nie było zbyt wiele do wyboru, ale ona była jak skała. Twarda, uparta, z zasadami i brydżem z sąsiadkami co niedzielę. - Przygryzła wewnętrzną stronę policzka i wzruszyła ramionami.
- Teraz... po prostu jesteśmy przyzwyczajone. Nie chce zostawiać jej samej. Właściwie to ze względu na nią zaczęłam... No wiesz. Przyjmować różnych pacjentów w piwnicy i na telefon. Dziadek miał długi o których nie wiedziała i mogłyśmy stracić dom. Fajnie jest wracać jak ktoś czeka. Nawet jeżeli muszę się tłumaczyć jakby miała szesnaście lat.
Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. Ten temat był ciężki, ale już nie bolesny. Bardziej... głęboko zakorzeniony.
Słoane uniosła powoli wzrok znad menu, kiedy usłyszała zarzut o zniknięciu.. Uśmiechnęła się tak, jak tylko ona potrafiła pół drwiąco, pół z zakłopotaniem.
- Vincent był ofiarą systemu. Wiem, że to zabrzmi źle, ale nie było kawy, Bradley. A ja mam zasady.
Wzięła głęboki oddech, jakby przygotowywała się do procesu sądowego.
- Poza tym... nie chciałam cię obudzić. Wyglądałeś tak spokojnie. I... nie wiedziałam, co bym powiedziała. „Hej, fajnie było. Dzięki za... noc?”
Oparła łokieć na stole, pozwalając sobie na ten moment szczerości, zanim znowu założy zbroję.
– Ale Vincent to sweet boy. Wybaczy mi, jak przyjdę z wielką kością następnym razem?
Bradley Ayers
-
Zagubiony gdzieś we mgle własnych wspomnieńnieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Gdyby dobrze na niego spojrzała, to mogłaby ujrzeć delikatny uśmiech. Uśmiech satysfakcji. Nie dlatego, że mogła odczuwać panikę w związku z ich spotkaniem, ale z powodu tej ekscytacji. To znaczyło, że w jakiś sposób, podobny do niego, również nie zaliczała tego jak kolejnej kolacji z przypadkową osobą.
- Reklama perfum? - Pokręcił głową, by chwilę później obejrzeć się w lusterku. - Mogłaś mówić, że kręcą cię faceci z ławki pod blokiem. Następnym razem ubiorę coś bardziej odpowiedniego. - Puścił do niej oczko żeby rozładować atmosferę. Nie uważał się nigdy za osobę, która mogłaby zwrócić czyjąś uwagę. Cieszył się, więc, że chociaż ona widziała jego starania.
Przy niej czuł, że cisza to coś mało krępującego. Chyba oboje byli stworzeni do milczenia, do chowania swoich uczuć, do udawania, że wszystko w porządku. W głowie obmyślał plan, chciał żeby wyszło idealnie, ale przecież nigdy nie jest tak jak ktoś sobie zażyczy. Powinien skupić się na tej chwili.
Nie mógł nie spojrzeć. Prezentowała się wyśmienicie, pięknie, zupełnie inaczej niż w tamtą noc. Ale na tyle samo seksownie, że jego wzrok spoczął na dłoniach, które zatrzymywały sukienkę na pośladkach. W końcu był mężczyzną, wzrokowcem, a ona działała na niego jak nikt inny do tej pory.
Wystarczyło kilka sekund, jedno niewygodne pytanie, a powietrze między nimi stało się nieco poważniejsze. Bradley słuchał, odłożył swoje menu, stwierdzając że wybierze danie dnia. Obserwował Sloane uważnie, każdy ruch jej ciała, nacisk na wypowiadane słowa, a potem sam wyciągnął ku niej swą dłoń. Odruchowo, nie liczył na to, że ją ujmie, ale uważał, że właśnie tak trzeba.
- Nie wiedziałem. Gdybym znał prawdę płaciłbym ci więcej. - Pamiętał, że kręciło się w tym domu wiele osób, Ayers nie znał ich wszystkich, zazwyczaj załatwiał swoje sprawy i znikał nie interesując się tym jaka historia kryje się za dziewczyną, która wielokrotnie go ratowała. - Przepraszam. Domyślam się, że to ciężko temat, nie powinienem go w ogóle poruszać. - Tyle, że skąd mógł wiedzieć? Mógł. Gdyby tylko bardziej się nią interesował, gdyby nie uciekał przy pierwszej okazji. Zdał sobie sprawę, że w większości przypadków, każdy traktował ją tak jak on kiedyś. Westchnął cicho, teraz miał szansę to naprawić.
- Następnym razem będę mieć na uwadze, że kawa i śniadanie do łóżka to priorytet! - Tamtego poranka mogłoby tak być, ale nie sądził, że tak szybko ucieknie. - Masz rację. To kiczowate, już chyba wolę ucieczkę o poranku. - Nie miał do niej pretensji, przecież żadne z nich niczego nie oczekiwało. Zwykła chwila zapomnienia, nic więcej. Mimo to, teraz siedzą razem w restauracji, rozmawiają normalnie jak starzy znajomi. Warto było wtedy zaryzykować.
- Na pewno, lubi przekupstwa. - Wzruszył ramionami uśmiechając się szeroko. - To znajda, nie ma połowy lewego ucha, ale widać to dopiero, gdy je podniesie. Dlatego nazwałem go Vincent. Niezły z niego artysta. - W tym samym momencie podszedł kelner gotowy przyjąć zamówienie. Nagle przeszła mu ochota na jedzenie, najchętniej zabrałby Sloane na spacer, potem może kupił hot doga z budki i zabrał na maszyny, by wygrać jej pluszaka. Wkraczał myślami na niebezpieczne tereny.
Sloane Marlowe
- Reklama perfum? - Pokręcił głową, by chwilę później obejrzeć się w lusterku. - Mogłaś mówić, że kręcą cię faceci z ławki pod blokiem. Następnym razem ubiorę coś bardziej odpowiedniego. - Puścił do niej oczko żeby rozładować atmosferę. Nie uważał się nigdy za osobę, która mogłaby zwrócić czyjąś uwagę. Cieszył się, więc, że chociaż ona widziała jego starania.
Przy niej czuł, że cisza to coś mało krępującego. Chyba oboje byli stworzeni do milczenia, do chowania swoich uczuć, do udawania, że wszystko w porządku. W głowie obmyślał plan, chciał żeby wyszło idealnie, ale przecież nigdy nie jest tak jak ktoś sobie zażyczy. Powinien skupić się na tej chwili.
Nie mógł nie spojrzeć. Prezentowała się wyśmienicie, pięknie, zupełnie inaczej niż w tamtą noc. Ale na tyle samo seksownie, że jego wzrok spoczął na dłoniach, które zatrzymywały sukienkę na pośladkach. W końcu był mężczyzną, wzrokowcem, a ona działała na niego jak nikt inny do tej pory.
Wystarczyło kilka sekund, jedno niewygodne pytanie, a powietrze między nimi stało się nieco poważniejsze. Bradley słuchał, odłożył swoje menu, stwierdzając że wybierze danie dnia. Obserwował Sloane uważnie, każdy ruch jej ciała, nacisk na wypowiadane słowa, a potem sam wyciągnął ku niej swą dłoń. Odruchowo, nie liczył na to, że ją ujmie, ale uważał, że właśnie tak trzeba.
- Nie wiedziałem. Gdybym znał prawdę płaciłbym ci więcej. - Pamiętał, że kręciło się w tym domu wiele osób, Ayers nie znał ich wszystkich, zazwyczaj załatwiał swoje sprawy i znikał nie interesując się tym jaka historia kryje się za dziewczyną, która wielokrotnie go ratowała. - Przepraszam. Domyślam się, że to ciężko temat, nie powinienem go w ogóle poruszać. - Tyle, że skąd mógł wiedzieć? Mógł. Gdyby tylko bardziej się nią interesował, gdyby nie uciekał przy pierwszej okazji. Zdał sobie sprawę, że w większości przypadków, każdy traktował ją tak jak on kiedyś. Westchnął cicho, teraz miał szansę to naprawić.
- Następnym razem będę mieć na uwadze, że kawa i śniadanie do łóżka to priorytet! - Tamtego poranka mogłoby tak być, ale nie sądził, że tak szybko ucieknie. - Masz rację. To kiczowate, już chyba wolę ucieczkę o poranku. - Nie miał do niej pretensji, przecież żadne z nich niczego nie oczekiwało. Zwykła chwila zapomnienia, nic więcej. Mimo to, teraz siedzą razem w restauracji, rozmawiają normalnie jak starzy znajomi. Warto było wtedy zaryzykować.
- Na pewno, lubi przekupstwa. - Wzruszył ramionami uśmiechając się szeroko. - To znajda, nie ma połowy lewego ucha, ale widać to dopiero, gdy je podniesie. Dlatego nazwałem go Vincent. Niezły z niego artysta. - W tym samym momencie podszedł kelner gotowy przyjąć zamówienie. Nagle przeszła mu ochota na jedzenie, najchętniej zabrałby Sloane na spacer, potem może kupił hot doga z budki i zabrał na maszyny, by wygrać jej pluszaka. Wkraczał myślami na niebezpieczne tereny.
Sloane Marlowe
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy

-
Obsession is the devil, it will take you to the dark side.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
- Oj, przestań - parsknęła pod nosem, gdy rzucił coś o ławce pod blokiem i reklamie perfum. - Gdybym lubiła facetów spod sklepu, już dawno miałabym dzieci, psa i mieszkanie socjalne.
Spojrzała na niego z rozbawieniem: - A poza tym… nie udawaj, że nie wiedziałeś, jak wyglądasz w tej marynarce. Sam siebie obejrzałeś. Skromność ci nie wychodzi, Bradley.
To był żart, ale podszyty czymś więcej. Ciepłem. I faktem. Bo wyglądał tak dobrze, że aż ją to drażniło.
A potem - dłoń. Wyciągnięta przez stół, tak po prostu. Sloane zamarła na ułamek sekundy, jakby czas lekko się zawiesił. Spojrzała na jego palce, na ten jeden prosty gest - zbyt ludzki, zbyt szczery, jak na miejsce, które pachniało białym winem i ambicją.
Nie wiedziała, co powinna zrobić. Uciekaj. Zbyj. Zażartuj. Zamiast tego po prostu ujęła jego dłoń. Jej palce zadrżały lekko, zanim się uspokoiły, splatając z jego. I wtedy kciukiem, niemal nieświadomie, pogładziła jego skórę. Jeden raz. Krótko.
Jego dłoń była ciepła, duża i pewna. Nie patrzyła na nią, patrzyła na jego oczy. Ciemniejsze niż zwykle, może przez światło, może przez napięcie. Było w nich coś, co kazało jej zostać w tym geście chwilę dłużej, niż powinna. Potem wycofała dłoń.
- Nie przepraszaj - powiedziała, spuszczając wzrok na moment. - Nie miałeś skąd wiedzieć. Nie jesteś jasnowidzem. Chyba że coś ukrywasz. - Uniosła brew, chcąc rozładować to, co napięło się między nimi jak lina.
Powietrze zrobiło się zbyt gęste. Zbyt prawdziwe.
Na szczęście uratował ją żartem o śniadaniu i kawie. Odetchnęła.
- Kawa to fundament każdej relacji - przyznała, już z bardziej pewnym uśmiechem. - I tylko ostrzegam: mam standardy. Zero rozpuszczalnej chemii. Minimum 60% arabiki, najlepiej coś z palarni, która ma więcej roślin niż klientów.
Miała dorzucić coś jeszcze, gdy zaczął mówić o Vincencie i jego historii - o uchu i o imieniu. Uniosła kąciki ust. Ten moment był taki zwyczajny. Ludzki. Jakby pokazywał jej kawałek siebie bez filtra.
Posłała mu dłuższe spojrzenie, ale nie był to flirt, czy zachwyt, tylko uważność.
- No pięknie - mruknęła, opierając brodę o dłoń. - Gentelman, pies z tragiczną przeszłością i imieniem jak z katalogu bohemy.
I wtedy podszedł kelner.
Rzuciła jedno spojrzenie na kartę. Drugie na Bradleya. Trzecie na salę. Białe obrusy, miękki jazz w tle, ludzie pochłonięci rozmowami o niczym.
Nie pasowali tu. Ani trochę.
Westchnęła, przesunęła się lekko w stronę stołu i nachyliła ku niemu.
- Ufasz mi? - Zapytała cicho, bez ostrzeżenia. W jej głosie nie było gry.
Nie czekała na odpowiedź. Zamknęła kartę i zwróciła się do kelnera.
- Wie pan co, jednak będzie na wynos. Dwie butelki tego rzemieślniczego piwa z czerwoną etykietą. Mini burgery z ostrymi krewetkami. Empanadas z chorizo i chimichurri. Sos osobno.
Wymieniała to bez zająknięcia. Jakby plan miała już od dawna albo znała kartę na pamięć. Kelner tylko skinął głową, a wtedy ona znowu skupiła swoją uwagę na Bradleyu. Patrzyła spokojnie, padając jego reakcję.
A potem uniosła dłoń.
- Nie pytaj - rzuciła krótko. - Jeszcze minuta w tej knajpie i zacznę mówić o tak samo jak tamta kobieta w ciemnozielonej sukience. Niczym znudzona życiem kobieta w trakcie rozwodu.
Bradley Ayers
Spojrzała na niego z rozbawieniem: - A poza tym… nie udawaj, że nie wiedziałeś, jak wyglądasz w tej marynarce. Sam siebie obejrzałeś. Skromność ci nie wychodzi, Bradley.
To był żart, ale podszyty czymś więcej. Ciepłem. I faktem. Bo wyglądał tak dobrze, że aż ją to drażniło.
A potem - dłoń. Wyciągnięta przez stół, tak po prostu. Sloane zamarła na ułamek sekundy, jakby czas lekko się zawiesił. Spojrzała na jego palce, na ten jeden prosty gest - zbyt ludzki, zbyt szczery, jak na miejsce, które pachniało białym winem i ambicją.
Nie wiedziała, co powinna zrobić. Uciekaj. Zbyj. Zażartuj. Zamiast tego po prostu ujęła jego dłoń. Jej palce zadrżały lekko, zanim się uspokoiły, splatając z jego. I wtedy kciukiem, niemal nieświadomie, pogładziła jego skórę. Jeden raz. Krótko.
Jego dłoń była ciepła, duża i pewna. Nie patrzyła na nią, patrzyła na jego oczy. Ciemniejsze niż zwykle, może przez światło, może przez napięcie. Było w nich coś, co kazało jej zostać w tym geście chwilę dłużej, niż powinna. Potem wycofała dłoń.
- Nie przepraszaj - powiedziała, spuszczając wzrok na moment. - Nie miałeś skąd wiedzieć. Nie jesteś jasnowidzem. Chyba że coś ukrywasz. - Uniosła brew, chcąc rozładować to, co napięło się między nimi jak lina.
Powietrze zrobiło się zbyt gęste. Zbyt prawdziwe.
Na szczęście uratował ją żartem o śniadaniu i kawie. Odetchnęła.
- Kawa to fundament każdej relacji - przyznała, już z bardziej pewnym uśmiechem. - I tylko ostrzegam: mam standardy. Zero rozpuszczalnej chemii. Minimum 60% arabiki, najlepiej coś z palarni, która ma więcej roślin niż klientów.
Miała dorzucić coś jeszcze, gdy zaczął mówić o Vincencie i jego historii - o uchu i o imieniu. Uniosła kąciki ust. Ten moment był taki zwyczajny. Ludzki. Jakby pokazywał jej kawałek siebie bez filtra.
Posłała mu dłuższe spojrzenie, ale nie był to flirt, czy zachwyt, tylko uważność.
- No pięknie - mruknęła, opierając brodę o dłoń. - Gentelman, pies z tragiczną przeszłością i imieniem jak z katalogu bohemy.
I wtedy podszedł kelner.
Rzuciła jedno spojrzenie na kartę. Drugie na Bradleya. Trzecie na salę. Białe obrusy, miękki jazz w tle, ludzie pochłonięci rozmowami o niczym.
Nie pasowali tu. Ani trochę.
Westchnęła, przesunęła się lekko w stronę stołu i nachyliła ku niemu.
- Ufasz mi? - Zapytała cicho, bez ostrzeżenia. W jej głosie nie było gry.
Nie czekała na odpowiedź. Zamknęła kartę i zwróciła się do kelnera.
- Wie pan co, jednak będzie na wynos. Dwie butelki tego rzemieślniczego piwa z czerwoną etykietą. Mini burgery z ostrymi krewetkami. Empanadas z chorizo i chimichurri. Sos osobno.
Wymieniała to bez zająknięcia. Jakby plan miała już od dawna albo znała kartę na pamięć. Kelner tylko skinął głową, a wtedy ona znowu skupiła swoją uwagę na Bradleyu. Patrzyła spokojnie, padając jego reakcję.
A potem uniosła dłoń.
- Nie pytaj - rzuciła krótko. - Jeszcze minuta w tej knajpie i zacznę mówić o tak samo jak tamta kobieta w ciemnozielonej sukience. Niczym znudzona życiem kobieta w trakcie rozwodu.
Bradley Ayers
-
Zagubiony gdzieś we mgle własnych wspomnieńnieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Lubił obserwować ludzi, taką już miał pracę, weszło mu to w nawyk, którego nie zamierzał się pozbywać. Spokój. To właśnie przy niej czuł, pierwszy raz od dawna był sobą w czyimś towarzystwie. Oczywiście nie licząc ich ostatniego spotkania.
- Czyżbyś się tego bała? Zazwyczaj widzisz mnie w innym wydaniu. - Spojrzał na marynarkę, która podobno, a przynajmniej w jej oczach, wyrażała więcej niż on mógłby powiedzieć. Nigdy nie zwracał na to uwagi, wolał sportowe ciuchy, bardziej pasujące na motor niż coś eleganckiego co szkoda pobrudzić smarem. - To może nie skromność, a zbyt dużo komplementów jak na jeden raz. - Rzadko kiedy, ktoś mówił do niego w taki sposób, bez wymuszenia i zbędnego podziwu. Ona patrzyła na niego jak na człowieka, zwykłego, normalnego, bez przeszłości.
Wyciągnięcie dłoni było odruchowe, zwyczajny moment, ruch, którego nie kontrolował, ale którego nie żałował. Czuł jak jej palce drżą, ale po chwili się uspokoiły, a wraz z tym spokojem, kamień spadł mu z serca. Ten jeden, krótki ruch kciukiem po jego skórze został z nim dłużej, niż powinien. Jej dotyk był lekki, ale zostawiał ślad. Ciepły, przyjemny. O dziwo uśmiech nie schodził mu z ust.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? – Wyrwało mu się szeptem, prawie niesłyszalnie. Zawsze wiedział, że najpierw powinien pomyśleć, a dopiero później mówić. Przecież on również się w nią wpatrywał, nie widział swojego wyrazu twarzy, ale był zapewne podobny. Pełen ciekawości, nowej przygody.
Kiedy wycofała dłoń, nie próbował jej zatrzymać. Zamiast tego skinął lekko głową. Rozumiał, to i tak było więcej niż mógł się spodziewać.
- Nawet nie wiesz ile mam w sobie z cienia. Ale to rozmowa na kolejną randkę. - Miała rację, nie przeprasza się za coś czego nie można przewidzieć. Tyle, że wtedy Bradley naprawdę był skupiony na sobie, nie zwracał uwagi na innych, a powinien.
Potrafiła rozładować napięcie. Wystarczyło wspomnieć o kawie, a Ayers już się uśmiechał. Ponownie szeroko.
- Fundament, tak? - Uniósł brwi, szukając odpowiednich słów. - Nie wiem jak mam ci to powiedzieć, ale nie pije kawy. - Wyznał, a dłoń położył na sercu czekając na reakcję. - A gotować mam dla ciebie w samym fartuszku? - Stres całkowicie z niego zszedł, teraz czuł się tak jakby byli przyjaciółmi od dawna. Nie musiał obawiać się przekroczenia granicy, wypowiadanych słów czy spojrzeń.
Kelner pokrzyżował im plany, Bradley już był przygotowany na to, że będzie musiał coś zamówić. Ale Sloane ponownie go zaskoczyła. Widział jak obserwuje sale, jak spogląda to na kelnera to na niego, a potem krótkie pytanie, a Ayers wiedział, że zrobi co będzie chciała.
- Nie wiem czy to właściwie pytanie, ale chyba właśnie zaczynam. - Odpowiedział cicho nie spuszczając z niej wzroku. - Jedno piwo bezalkoholowe. - Wspomniał na szybko kelnerowi, który nieco zdziwiony odszedł od ich stolika, by złożyć zamówienie na kuchni. Po prostu oddał Sloane inicjatywę i to bez wahania.
Rzucił wzrokiem w kierunku kobiety w zielonej sukience. Rzeczywiście wyglądała na znudzoną życiem, na trochę nieszczęśliwą, może zagubioną. Nie jemu to oceniać.
- Więc mówisz, że kręci cię kredyt hipoteczny, stare auto bez klimy i wakacje nad jeziorem w kamperze? - Cieszył się, że zrobiła krok w stronę w którą Bradley bał się iść. Że zaraz ich tutaj nie będzie. Że gdzieś tam, może na końcu miasta, jest ławka, która da im więcej prywatności niż ta restauracja.
Sloane Marlowe
- Czyżbyś się tego bała? Zazwyczaj widzisz mnie w innym wydaniu. - Spojrzał na marynarkę, która podobno, a przynajmniej w jej oczach, wyrażała więcej niż on mógłby powiedzieć. Nigdy nie zwracał na to uwagi, wolał sportowe ciuchy, bardziej pasujące na motor niż coś eleganckiego co szkoda pobrudzić smarem. - To może nie skromność, a zbyt dużo komplementów jak na jeden raz. - Rzadko kiedy, ktoś mówił do niego w taki sposób, bez wymuszenia i zbędnego podziwu. Ona patrzyła na niego jak na człowieka, zwykłego, normalnego, bez przeszłości.
Wyciągnięcie dłoni było odruchowe, zwyczajny moment, ruch, którego nie kontrolował, ale którego nie żałował. Czuł jak jej palce drżą, ale po chwili się uspokoiły, a wraz z tym spokojem, kamień spadł mu z serca. Ten jeden, krótki ruch kciukiem po jego skórze został z nim dłużej, niż powinien. Jej dotyk był lekki, ale zostawiał ślad. Ciepły, przyjemny. O dziwo uśmiech nie schodził mu z ust.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? – Wyrwało mu się szeptem, prawie niesłyszalnie. Zawsze wiedział, że najpierw powinien pomyśleć, a dopiero później mówić. Przecież on również się w nią wpatrywał, nie widział swojego wyrazu twarzy, ale był zapewne podobny. Pełen ciekawości, nowej przygody.
Kiedy wycofała dłoń, nie próbował jej zatrzymać. Zamiast tego skinął lekko głową. Rozumiał, to i tak było więcej niż mógł się spodziewać.
- Nawet nie wiesz ile mam w sobie z cienia. Ale to rozmowa na kolejną randkę. - Miała rację, nie przeprasza się za coś czego nie można przewidzieć. Tyle, że wtedy Bradley naprawdę był skupiony na sobie, nie zwracał uwagi na innych, a powinien.
Potrafiła rozładować napięcie. Wystarczyło wspomnieć o kawie, a Ayers już się uśmiechał. Ponownie szeroko.
- Fundament, tak? - Uniósł brwi, szukając odpowiednich słów. - Nie wiem jak mam ci to powiedzieć, ale nie pije kawy. - Wyznał, a dłoń położył na sercu czekając na reakcję. - A gotować mam dla ciebie w samym fartuszku? - Stres całkowicie z niego zszedł, teraz czuł się tak jakby byli przyjaciółmi od dawna. Nie musiał obawiać się przekroczenia granicy, wypowiadanych słów czy spojrzeń.
Kelner pokrzyżował im plany, Bradley już był przygotowany na to, że będzie musiał coś zamówić. Ale Sloane ponownie go zaskoczyła. Widział jak obserwuje sale, jak spogląda to na kelnera to na niego, a potem krótkie pytanie, a Ayers wiedział, że zrobi co będzie chciała.
- Nie wiem czy to właściwie pytanie, ale chyba właśnie zaczynam. - Odpowiedział cicho nie spuszczając z niej wzroku. - Jedno piwo bezalkoholowe. - Wspomniał na szybko kelnerowi, który nieco zdziwiony odszedł od ich stolika, by złożyć zamówienie na kuchni. Po prostu oddał Sloane inicjatywę i to bez wahania.
Rzucił wzrokiem w kierunku kobiety w zielonej sukience. Rzeczywiście wyglądała na znudzoną życiem, na trochę nieszczęśliwą, może zagubioną. Nie jemu to oceniać.
- Więc mówisz, że kręci cię kredyt hipoteczny, stare auto bez klimy i wakacje nad jeziorem w kamperze? - Cieszył się, że zrobiła krok w stronę w którą Bradley bał się iść. Że zaraz ich tutaj nie będzie. Że gdzieś tam, może na końcu miasta, jest ławka, która da im więcej prywatności niż ta restauracja.
Sloane Marlowe
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy

-
Obsession is the devil, it will take you to the dark side.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Sloane parsknęła krótkim, cichym śmiechem, kiedy wspomniał o skromności i zbyt wielu komplementach. Patrzyła na niego z tym swoim przewrotnym, ale łagodnym spojrzeniem, może odrobinę zbyt intensywnym.
- Nie przesadzaj. Mówię ci tylko prawdę, a to nie to samo co komplement – odparła, krzyżując nogi i poprawiając sukienkę na udach. - Po prostu wyglądasz inaczej niż zwykle. Pytanie, czy czujesz się sobą w tym wydaniu?
Kiedy spytał, dlaczego tak na niego patrzy, zamilkła tylko na moment. Nie uciekła spojrzeniem.
- Bo nie wyglądasz, jakbyś kłamał. Ani kombinował. Ani uciekał - powiedziała cicho, prawie szeptem. - A ja jestem przyzwyczajona do ludzi, którzy zawsze coś ukrywają. Więc... to chyba po prostu miła odmiana.
Gdy wspomniał o kolejnym spotkaniu, przekrzywiła głowę. Sama jeszcze nie myślała o następnej randce, ta nadal była wyjątkowo spontaniczna. Bo nawet jeżeli cicho liczyła, że napisze lub zadzwoni, kiedy zostawiała mu numer to jednak zawsze była przygotowana na najgorsze i nigdy nie robiła sobie nadziei.
- Kolejna randka, mówisz? - Uniosła brew. - Myślisz, że to możliwe?
Ale się nie cofnęła. Jeszcze nie.
A potem...
- Nie pijesz kawy?! - Powtórzyła głosem, jakby mu właśnie oznajmiła, że cierpi na nieuleczalną chorobę. - Bradley Ayers, to jest chyba najgorsze co usłyszałam kiedykolwiek od mężczyzny.
Wyprostowała się i teatralnie westchnęła. Potem nachyliła się, udając konspirację:
- Ale jeśli mówisz mi, że jesteś gotowy gotować w samym fartuszku, to mogę rozważyć kompromis.
Rzuciła mu rozbawione spojrzenie. Kpiące, ale podszyte czymś jeszcze. Trochę ciepłem, trochę próbą złapania dystansu.
I wreszcie, gdy spytał czy mu ufa, a ona zamówiła jedzenie na wynos, poczuła, jak napięcie puszcza. Na sekundę. Może dwie. Kiedy rzucił jeszcze ten tekst o kredycie, aucie bez klimy i kamperze, spojrzała na niego z ukosa, z udawaną powagą.
- Zależy jaki kamper. Jeśli ma moskitierę i lodówkę na piwo, to nawet mogę rozważyć wspólne lato. Ale kredyt hipoteczny to gruba deklaracja, Ayers. Nie szalej.
Kelner z torbą i rachunkiem zjawił się przy nim wyjątkowo szybko, nie pchała się, żeby płacić. Jak tak kiedyś zrobiła to usłyszała od faceta, że go rozdziera z męskości, a później następnej randki nie było.
Sloane zsunęła się z krzesła i bez słowa złapała torbę z jedzeniem. Uchwyt szeleszczący papierem zadrżał lekko w jej dłoni, kiedy ruszyła w stronę drzwi. Kelner tylko skinął głową, chyba zdążył już zorientować się, że ta dwójka to nie typowi klienci. I dobrze. Bo oni naprawdę nie pasowali do tej elegancji, białych obrusów i cierpkiego wina.
Na zewnątrz pachniało sierpniową nocą. Asfalt był jeszcze lekko nagrzany od słońca, ale powietrze zdążyło się już ochłodzić. Latarnie migotały, a gdzieś dalej przejechał tramwaj. Wszystko było znajome, ale też... inne. Przesycone napięciem, które niosło się między nimi jak niewypowiedziana obietnica.
- Kluczyki - wyciągnęła dłoń w jego stronę, odwracając się przez ramię z nonszalanckim uśmiechem. - Daj, ja prowadzę.
Zrobiła dwa kroki, zanim dodała z nieco niższym głosem:
- Nie mam już prawa jazdy. Znaczy… mam, ale nie pamiętam, kiedy ostatni raz prowadziłam. Może... pięć lat temu? Albo siedem?
Oczywiście, że dramatyzowała. Miała prawo jazdy. Ale minę miała poważną, i tylko oczy się śmiały. Nie kłamała z tym, że samochodu nie prowadziła od dawna. W końcu miała tylko swój stary motocykl.
- Postaram się nie porysować - rzuciła jeszcze, kiedy odebrała kluczyki z jego dłoni, zbyt blisko, zbyt pewnie.
Jedzenie wylądowało w bagażniku, a ona usiadła na fotelu kierowcy i zamknęła za sobą drzwi. Uśmiechnęła się do Bradley, odpaliła silnik i spojrzała w lusterko, żeby móc swobodnie dołączyć się do ruchu.
Zerknęła na mężczyznę, siedział obok niej. Wyglądał na pewnego i zrelaksowanego, ale może tylko sprawiał takie wrażenie. Przeniosła spojrzenie na jego dłonie spoczywające na udach. Dłonie, które znała z tamtej nocy. Dłonie, które pamiętała między swoimi łopatkami, w splocie włosów, na…
Zacisnęła palce mocniej na kierownicy i ukradkowo polizała dolną wargę. Fantazja ją poniosła, bo widziała właśnie jak jego palce przesuwają się po jej udzie i podwijają w górę materiał sukienki. Jak robi to tak mimowolnie, lekko i niedbale. Z całym spokojem. Zacisnęła uda i przełknęła ślinę. Nagle zrobiło jej się wyjątkowo gorąco.
Jechała bez słowa przez kilka minut, w końcu odbijając w boczną drogę, lekko pod górę, przez park, gdzie zieleń stopniowo ustępowała niskim latarniom i rozległemu widokowi.
Jechali do miejsca, gdzie nikt nie zapuszczał się o tej porze. Przed nimi rozciągała się panorama miasta. Toronto nocą, ciche i lśniące, z wieżowcami niczym świecznikiem na urodzinowym torcie. Zaparkowała tyłem, tak żeby mogli usiąść w bagażniku i mieć widok na miasto. Zgasiła silnik.
- No to jesteśmy – powiedziała cicho i spojrzała na niego.
Bradley Ayers
- Nie przesadzaj. Mówię ci tylko prawdę, a to nie to samo co komplement – odparła, krzyżując nogi i poprawiając sukienkę na udach. - Po prostu wyglądasz inaczej niż zwykle. Pytanie, czy czujesz się sobą w tym wydaniu?
Kiedy spytał, dlaczego tak na niego patrzy, zamilkła tylko na moment. Nie uciekła spojrzeniem.
- Bo nie wyglądasz, jakbyś kłamał. Ani kombinował. Ani uciekał - powiedziała cicho, prawie szeptem. - A ja jestem przyzwyczajona do ludzi, którzy zawsze coś ukrywają. Więc... to chyba po prostu miła odmiana.
Gdy wspomniał o kolejnym spotkaniu, przekrzywiła głowę. Sama jeszcze nie myślała o następnej randce, ta nadal była wyjątkowo spontaniczna. Bo nawet jeżeli cicho liczyła, że napisze lub zadzwoni, kiedy zostawiała mu numer to jednak zawsze była przygotowana na najgorsze i nigdy nie robiła sobie nadziei.
- Kolejna randka, mówisz? - Uniosła brew. - Myślisz, że to możliwe?
Ale się nie cofnęła. Jeszcze nie.
A potem...
- Nie pijesz kawy?! - Powtórzyła głosem, jakby mu właśnie oznajmiła, że cierpi na nieuleczalną chorobę. - Bradley Ayers, to jest chyba najgorsze co usłyszałam kiedykolwiek od mężczyzny.
Wyprostowała się i teatralnie westchnęła. Potem nachyliła się, udając konspirację:
- Ale jeśli mówisz mi, że jesteś gotowy gotować w samym fartuszku, to mogę rozważyć kompromis.
Rzuciła mu rozbawione spojrzenie. Kpiące, ale podszyte czymś jeszcze. Trochę ciepłem, trochę próbą złapania dystansu.
I wreszcie, gdy spytał czy mu ufa, a ona zamówiła jedzenie na wynos, poczuła, jak napięcie puszcza. Na sekundę. Może dwie. Kiedy rzucił jeszcze ten tekst o kredycie, aucie bez klimy i kamperze, spojrzała na niego z ukosa, z udawaną powagą.
- Zależy jaki kamper. Jeśli ma moskitierę i lodówkę na piwo, to nawet mogę rozważyć wspólne lato. Ale kredyt hipoteczny to gruba deklaracja, Ayers. Nie szalej.
Kelner z torbą i rachunkiem zjawił się przy nim wyjątkowo szybko, nie pchała się, żeby płacić. Jak tak kiedyś zrobiła to usłyszała od faceta, że go rozdziera z męskości, a później następnej randki nie było.
Sloane zsunęła się z krzesła i bez słowa złapała torbę z jedzeniem. Uchwyt szeleszczący papierem zadrżał lekko w jej dłoni, kiedy ruszyła w stronę drzwi. Kelner tylko skinął głową, chyba zdążył już zorientować się, że ta dwójka to nie typowi klienci. I dobrze. Bo oni naprawdę nie pasowali do tej elegancji, białych obrusów i cierpkiego wina.
Na zewnątrz pachniało sierpniową nocą. Asfalt był jeszcze lekko nagrzany od słońca, ale powietrze zdążyło się już ochłodzić. Latarnie migotały, a gdzieś dalej przejechał tramwaj. Wszystko było znajome, ale też... inne. Przesycone napięciem, które niosło się między nimi jak niewypowiedziana obietnica.
- Kluczyki - wyciągnęła dłoń w jego stronę, odwracając się przez ramię z nonszalanckim uśmiechem. - Daj, ja prowadzę.
Zrobiła dwa kroki, zanim dodała z nieco niższym głosem:
- Nie mam już prawa jazdy. Znaczy… mam, ale nie pamiętam, kiedy ostatni raz prowadziłam. Może... pięć lat temu? Albo siedem?
Oczywiście, że dramatyzowała. Miała prawo jazdy. Ale minę miała poważną, i tylko oczy się śmiały. Nie kłamała z tym, że samochodu nie prowadziła od dawna. W końcu miała tylko swój stary motocykl.
- Postaram się nie porysować - rzuciła jeszcze, kiedy odebrała kluczyki z jego dłoni, zbyt blisko, zbyt pewnie.
Jedzenie wylądowało w bagażniku, a ona usiadła na fotelu kierowcy i zamknęła za sobą drzwi. Uśmiechnęła się do Bradley, odpaliła silnik i spojrzała w lusterko, żeby móc swobodnie dołączyć się do ruchu.
Zerknęła na mężczyznę, siedział obok niej. Wyglądał na pewnego i zrelaksowanego, ale może tylko sprawiał takie wrażenie. Przeniosła spojrzenie na jego dłonie spoczywające na udach. Dłonie, które znała z tamtej nocy. Dłonie, które pamiętała między swoimi łopatkami, w splocie włosów, na…
Zacisnęła palce mocniej na kierownicy i ukradkowo polizała dolną wargę. Fantazja ją poniosła, bo widziała właśnie jak jego palce przesuwają się po jej udzie i podwijają w górę materiał sukienki. Jak robi to tak mimowolnie, lekko i niedbale. Z całym spokojem. Zacisnęła uda i przełknęła ślinę. Nagle zrobiło jej się wyjątkowo gorąco.
Jechała bez słowa przez kilka minut, w końcu odbijając w boczną drogę, lekko pod górę, przez park, gdzie zieleń stopniowo ustępowała niskim latarniom i rozległemu widokowi.
Jechali do miejsca, gdzie nikt nie zapuszczał się o tej porze. Przed nimi rozciągała się panorama miasta. Toronto nocą, ciche i lśniące, z wieżowcami niczym świecznikiem na urodzinowym torcie. Zaparkowała tyłem, tak żeby mogli usiąść w bagażniku i mieć widok na miasto. Zgasiła silnik.
- No to jesteśmy – powiedziała cicho i spojrzała na niego.
Bradley Ayers
-
Zagubiony gdzieś we mgle własnych wspomnieńnieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Nie powinien się w nią tak wpatrywać, szukać jej spojrzenia i tego uśmiechu do którego zdążył przywyknąć. Niby zwykły wieczór, owszem nazwany randką, ale pewnie żadne z nich nie planowało z tym niczego zobowiązującego. Jednak dla Bradleya każdy gest Sloane miał w sobie coś co go przyciągało, całkiem niepozornie, ale przyciągało.
Uśmiechnął się, a potem jeszcze raz spojrzał w dół na siebie, swój ubiór i całą otoczkę jaką prezentował. Niczego zbytnio nie zmieniał, wyciągnął po prostu z szafy bardziej eleganckie ubranie. Nic więcej.
– Czuję się sobą. - Powiedział w końcu lekko wzruszając ramionami, ale w głowie zaraz pojawiło się dziwne uczucie. A może tylko próbuje być sobą? Dopiero od niedawna uczył się tego jak to jest być tym kim jest i nikogo nie udawać. Nie sądził, że to aż takie trudne. Zazwyczaj mówił to co myślał, ale po głębszej analizie, a przy niej słowa same płynęły. Bez zbędnego pchania ich naprzód.
- Lubię kiedy ktoś mówi, to co myśli. - Przesunął dłonią po karku, udawał obojętnego, ale tak naprawdę ten gest pomagał Bradleyowi odzyskać kontrolę i grunt pod nogami. - Wolę szczerość niż grę w komplementy i otwarte zakończenia. - Rzucił szybko, bardziej do siebie niż do niej, ale był pewny, że to usłyszała.
Zadrżał. Przez jednej krótki moment myślał, że ucieknie. W momencie, gdy wspomniał o następnej randce obserwował ją kątem oka. Jakby od niechcenia. Bradley nie lubił momentów zawieszenia, ciszy, takiej niezręcznej, która pojawia się, gdy ktoś próbuje - w tym przypadku on - nazwać coś zbyt wcześnie. A jednak powiedział to całkiem świadomie, a ona nie uciekła.
Cieszyło go to, bo praktycznie strzelił dwie gafy jednocześnie. Nie sądził, że brak miłości do kawy to poważne wykroczenie, aż podniósł dłonie w górę w obronnym geście.
- No weź! Musiały być gorsze rzeczy wypowiedziane z męskich ust! - Przewrócił oczami, ale kąciki ust ciągle były podniesione mu górze. Naprawdę dobrze mu było w jej towarzystwie, mógł próbować ją przekonać do swoich racji, ale nie lubił się sprzedawać. Wolał, gdy dwa różne charaktery poznawały się powoli, bez zbędnego fałszu i zakłamania.
Zaufanie. Słowo, które padło z ust Bradleya całkowicie przypadkowo. Nie wiedział w ogóle od kiedy przejmował się czymś takim jak zaufanie. Przecież ludzie nigdy w stu procentach nikomu nie zawierzali.
- Czyli przynajmniej wiem, że jesteś chętny na wakacje w dziczy. - Zagryzł dolną wargę spoglądając na Sloane. Nie trzeba było wiele żeby coś zepsuć, ale musiało minąć dużo czasu żeby coś naprawić. Ayers chyba właśnie zaczynał naprawiać stare znajomości.
Rachunek zapłacił odruchowo. Nie chodziło o zasady, bardziej o to, że i tak by to zrobił, nawet gdyby podejście kobiety było inne niż jego. Na zewnątrz powietrze było ciepłe, ale czuć było, że niedługo przyjdą chłodne wieczory. Pachniało benzyną, miastem, które pędzi do domów, by zasnąć.
- Słucham? Ty prowadzisz? - Myślał, że się przesłyszał, że wcale nie wspominała o kluczykach i że to zwykły żart. Jednak się mylił, a co najdziwniejsze oddał Sloane breloczek z kluczem bez cienia sprzeciwu. Zawahał się dosłownie na sekundę, tylko w momencie, gdy jego palce musnęły brzeg jej dłoni.
- Pamiętaj tylko, że jeśli nas zabijesz to będę ci to wypominał do końca życia. - Pogroził jej palcem, ale chwilę później się rozluźnił i uśmiechnął.
Usiadł obok, na miejscu pasażera. Było to dziwne uczucie, bo rzadko kiedy przebywał po tej stronie auta.
- Trochę nieswojo się czuje. Zazwyczaj nikomu nie oddawałem kierownicy. - Mruknął patrząc przed siebie.
Nie zapytał, dokąd jadą. Może dlatego, że czasem lepiej jest nie wiedzieć. Oglądał świat z innej perspektywy, wracał myślami do wieczoru w którym tak bardzo się do siebie zbliżyli. Myślał, że to tylko chwila zapomnienia. I chyba się pomylił.
Odwrócił wzrok w jej kierunku, była skupiona na jeździe, a przynajmniej na taką wyglądała. Niepewnie, powoli dotknął uda kobiety, przejechał palcem wzdłuż, a potem jak gdyby nigdy nic powrócił do wcześniejszej pozycji.
Kiedy skręciła w boczną drogę, poczuł ten znajomy rodzaj ciekawości. Uchylona szyba wpuściła chłód, zapach drzew, sierpniowej nocy, która nie była jeszcze jesienią, ale też już nie całkiem latem.
– Lubisz takie miejsca? - Zapytał cicho, wciąż patrząc przed siebie. – A może jesteśmy tu, bo chcesz mi zaimponować? - Widok rozciągał się przed nimi szeroko, jakby miasto chciało pokazać wszystkie swoje dobre jak i te złe strony.
Odepchnął się od oparcia, otworzył bagażnik od środka. Palce przez moment zatrzymały się na klamce.
- Wybacz, ale muszę coś zrobić zanim przejdziemy do kolacji. - Rzucił uśmiechając się lekko, tym razem jednak nie szukał spojrzenia Sloane, a raczej przyzwolenia. Zajęło mu to dosłownie kilka sekund, odwrót, przyciągnięcie i pocałunek. Delikatny, muskające ledwie jej wargi, ale słodki. Taki jak pamiętał go za tamtej nocy. - Jednak nie śnie. - Wyznał, a potem wyszedł z auta odczuwając coś na wzór satysfakcji.
Sloane Marlowe
Uśmiechnął się, a potem jeszcze raz spojrzał w dół na siebie, swój ubiór i całą otoczkę jaką prezentował. Niczego zbytnio nie zmieniał, wyciągnął po prostu z szafy bardziej eleganckie ubranie. Nic więcej.
– Czuję się sobą. - Powiedział w końcu lekko wzruszając ramionami, ale w głowie zaraz pojawiło się dziwne uczucie. A może tylko próbuje być sobą? Dopiero od niedawna uczył się tego jak to jest być tym kim jest i nikogo nie udawać. Nie sądził, że to aż takie trudne. Zazwyczaj mówił to co myślał, ale po głębszej analizie, a przy niej słowa same płynęły. Bez zbędnego pchania ich naprzód.
- Lubię kiedy ktoś mówi, to co myśli. - Przesunął dłonią po karku, udawał obojętnego, ale tak naprawdę ten gest pomagał Bradleyowi odzyskać kontrolę i grunt pod nogami. - Wolę szczerość niż grę w komplementy i otwarte zakończenia. - Rzucił szybko, bardziej do siebie niż do niej, ale był pewny, że to usłyszała.
Zadrżał. Przez jednej krótki moment myślał, że ucieknie. W momencie, gdy wspomniał o następnej randce obserwował ją kątem oka. Jakby od niechcenia. Bradley nie lubił momentów zawieszenia, ciszy, takiej niezręcznej, która pojawia się, gdy ktoś próbuje - w tym przypadku on - nazwać coś zbyt wcześnie. A jednak powiedział to całkiem świadomie, a ona nie uciekła.
Cieszyło go to, bo praktycznie strzelił dwie gafy jednocześnie. Nie sądził, że brak miłości do kawy to poważne wykroczenie, aż podniósł dłonie w górę w obronnym geście.
- No weź! Musiały być gorsze rzeczy wypowiedziane z męskich ust! - Przewrócił oczami, ale kąciki ust ciągle były podniesione mu górze. Naprawdę dobrze mu było w jej towarzystwie, mógł próbować ją przekonać do swoich racji, ale nie lubił się sprzedawać. Wolał, gdy dwa różne charaktery poznawały się powoli, bez zbędnego fałszu i zakłamania.
Zaufanie. Słowo, które padło z ust Bradleya całkowicie przypadkowo. Nie wiedział w ogóle od kiedy przejmował się czymś takim jak zaufanie. Przecież ludzie nigdy w stu procentach nikomu nie zawierzali.
- Czyli przynajmniej wiem, że jesteś chętny na wakacje w dziczy. - Zagryzł dolną wargę spoglądając na Sloane. Nie trzeba było wiele żeby coś zepsuć, ale musiało minąć dużo czasu żeby coś naprawić. Ayers chyba właśnie zaczynał naprawiać stare znajomości.
Rachunek zapłacił odruchowo. Nie chodziło o zasady, bardziej o to, że i tak by to zrobił, nawet gdyby podejście kobiety było inne niż jego. Na zewnątrz powietrze było ciepłe, ale czuć było, że niedługo przyjdą chłodne wieczory. Pachniało benzyną, miastem, które pędzi do domów, by zasnąć.
- Słucham? Ty prowadzisz? - Myślał, że się przesłyszał, że wcale nie wspominała o kluczykach i że to zwykły żart. Jednak się mylił, a co najdziwniejsze oddał Sloane breloczek z kluczem bez cienia sprzeciwu. Zawahał się dosłownie na sekundę, tylko w momencie, gdy jego palce musnęły brzeg jej dłoni.
- Pamiętaj tylko, że jeśli nas zabijesz to będę ci to wypominał do końca życia. - Pogroził jej palcem, ale chwilę później się rozluźnił i uśmiechnął.
Usiadł obok, na miejscu pasażera. Było to dziwne uczucie, bo rzadko kiedy przebywał po tej stronie auta.
- Trochę nieswojo się czuje. Zazwyczaj nikomu nie oddawałem kierownicy. - Mruknął patrząc przed siebie.
Nie zapytał, dokąd jadą. Może dlatego, że czasem lepiej jest nie wiedzieć. Oglądał świat z innej perspektywy, wracał myślami do wieczoru w którym tak bardzo się do siebie zbliżyli. Myślał, że to tylko chwila zapomnienia. I chyba się pomylił.
Odwrócił wzrok w jej kierunku, była skupiona na jeździe, a przynajmniej na taką wyglądała. Niepewnie, powoli dotknął uda kobiety, przejechał palcem wzdłuż, a potem jak gdyby nigdy nic powrócił do wcześniejszej pozycji.
Kiedy skręciła w boczną drogę, poczuł ten znajomy rodzaj ciekawości. Uchylona szyba wpuściła chłód, zapach drzew, sierpniowej nocy, która nie była jeszcze jesienią, ale też już nie całkiem latem.
– Lubisz takie miejsca? - Zapytał cicho, wciąż patrząc przed siebie. – A może jesteśmy tu, bo chcesz mi zaimponować? - Widok rozciągał się przed nimi szeroko, jakby miasto chciało pokazać wszystkie swoje dobre jak i te złe strony.
Odepchnął się od oparcia, otworzył bagażnik od środka. Palce przez moment zatrzymały się na klamce.
- Wybacz, ale muszę coś zrobić zanim przejdziemy do kolacji. - Rzucił uśmiechając się lekko, tym razem jednak nie szukał spojrzenia Sloane, a raczej przyzwolenia. Zajęło mu to dosłownie kilka sekund, odwrót, przyciągnięcie i pocałunek. Delikatny, muskające ledwie jej wargi, ale słodki. Taki jak pamiętał go za tamtej nocy. - Jednak nie śnie. - Wyznał, a potem wyszedł z auta odczuwając coś na wzór satysfakcji.
Sloane Marlowe
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy

-
Obsession is the devil, it will take you to the dark side.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Słońce już dawno zniknęło za linią horyzontu, a światło miasta odbijało się w jej źrenicach jak w kalejdoskopie. W tle słyszała szum drzew, szelest ich liści poruszanych wieczornym powiewem. Noc pachniała dymem z pobliskich kominów i czymś jeszcze - może ich jedzeniem, może jego wodą kolońską. Może chwilą, która zdawała się unosić nad maską auta, niepewna jeszcze, czy stać się wspomnieniem, czy początkiem czegoś więcej.
Kiedy usłyszała jego pytanie, odchyliła głowę lekko, jakby miała się lepiej przyjrzeć miastu.
- Lubię takie miejsca - przyznała cicho. - Tylko nie potrafię ich zatrzymać. Takich momentów. Tych… spokojnych.
Ale zanim zdążyła się zreflektować, że zabrzmiało to zbyt poważnie, dodała:
- A jeśli chodzi o imponowanie, to… - przeniosła wzrok na niego, gotowa rzucić kolejną uszczypliwość, gdy powiedział, że musi coś zrobić.
Nie spodziewała się tego, co zrobił.
Ani odwrócenia. Ani przyciągnięcia. Ani pocałunku.
Na początku zesztywniała, jakby nie dowierzała. Zawahała się - dokładnie tyle, ile trwało jedno uderzenie serca - a potem zareagowała instynktownie. Uniosła lewą dłoń i przyłożyła gdzieś na granicy szyi i szczęki, jakby nie chciała, żeby jeszcze się odsunął. Mimowolnie rozchyliła usta, chłonąć gest zaskakującej czułości. Nie była na to gotowa. Nie planowała tego. A jednak… to było cholernie dobre. I kiedy się odsunął, przez moment tylko patrzyła za nim. Bez słowa. Z sercem bijącym nieprzyzwoicie szybko.
Parsknęła pod nosem na jego Jednak nie śnię.
- Dobrze, bo śpiący jesteś dużo mniej przydatny - rzuciła, z typową dla siebie złośliwością, która miała ukryć jedno: że podobało jej się to bardziej, niż chciała przyznać.
Wysiadła w końcu z samochodu i otworzyła klapę bagażnika i pochyliła się, sięgając do środka po torbę z jedzeniem. Materiał szeleszczący w palcach nagle wydawał się nieproporcjonalnie głośny wobec ciszy, która nastała między nimi - tej trochę zbyt gęstej, trochę zbyt głośnej, mimo że żadne z nich nic nie mówiło.
Rzuciła mu krótkie spojrzenie, zanim rozłożyła ich jedzenie na tyle auta.
- Nie wiem, czy zasłużyłeś na burgera po takim tekście, ale jestem wspaniałomyślna - podała mu jedno z pudełek, sama zostawiając sobie empanadę, którą rozłamała palcami, pozwalając aromatowi przypraw wypłynąć w powietrze.
Siedli obok siebie, ich ramiona ocierające się o siebie ledwie wyczuwalnie, ale wystarczająco, by prąd przeszedł jej po plecach. Czuła jego obecność - fizycznie i dobitnie. Czuła jego dłoń, która wcześniej dotknęła jej uda, i teraz nie mogła przestać o tym myśleć. Działał na nią wyjątkowo mocno.
Każdy drobny ruch przy nim miał znaczenie. Każdy kontakt skóry, nawet przypadkowy, powodował, że ciało miała napięte do granic. A przecież jeszcze chwilę temu prowadziła samochód z tym pozornym spokojem, zaciskając uda, fantazjując o jego dłoni przesuwającej się wyżej po jej skórze.
Przełknęła kawałek ciasta i spojrzała na niego kątem oka, z czymś na kształt rozbawienia.
- Wiesz, że to prawie wygląda jak scena z filmu? - zapytała. - Ucieczka z restauracji, widok na miasto, kolacja z bagażnika i spontaniczny pocałunek.
Podniosła butelki z piwem i otworzyła obie - jedną o drugą. Taki garażowy trick. Wręczyła mu tę bezalkoholową wersję, a ze swojej pociągnęła łyk.
- Za chwilę pewnie się okaże, że miałeś w dzieciństwie złamane serce, a ja jestem zamknięta emocjonalnie i wszystko zmierza do dramatycznego rozstania w trzecim akcie – dodała teatralnie. - Tylko bez umierania, bo szkoda sukienki.
To był ten moment: oddech w tej całej gęstości. Świadome pchnięcie powietrza między nimi, zanim zrobi się zbyt intensywnie, zbyt nagle, zbyt serio.
Ale nie uciekła wzrokiem.
Bo kiedy patrzyła na niego teraz - w świetle miejskich refleksów i ciszy, która nadawała wagę drobnostkom - widziała coś więcej niż tylko jego oczy. Widziała jak na nią działa. Jak ją spala, drażni, przyciąga. Jak sprawia, że wszystko w niej krzyczy zachowaj dystans, podczas gdy ciało nieustannie sięga bliżej.
- Co ty ze mną robisz, Ayers? - zapytała szeptem, bardziej do siebie niż do niego.
Bradley Ayers
Kiedy usłyszała jego pytanie, odchyliła głowę lekko, jakby miała się lepiej przyjrzeć miastu.
- Lubię takie miejsca - przyznała cicho. - Tylko nie potrafię ich zatrzymać. Takich momentów. Tych… spokojnych.
Ale zanim zdążyła się zreflektować, że zabrzmiało to zbyt poważnie, dodała:
- A jeśli chodzi o imponowanie, to… - przeniosła wzrok na niego, gotowa rzucić kolejną uszczypliwość, gdy powiedział, że musi coś zrobić.
Nie spodziewała się tego, co zrobił.
Ani odwrócenia. Ani przyciągnięcia. Ani pocałunku.
Na początku zesztywniała, jakby nie dowierzała. Zawahała się - dokładnie tyle, ile trwało jedno uderzenie serca - a potem zareagowała instynktownie. Uniosła lewą dłoń i przyłożyła gdzieś na granicy szyi i szczęki, jakby nie chciała, żeby jeszcze się odsunął. Mimowolnie rozchyliła usta, chłonąć gest zaskakującej czułości. Nie była na to gotowa. Nie planowała tego. A jednak… to było cholernie dobre. I kiedy się odsunął, przez moment tylko patrzyła za nim. Bez słowa. Z sercem bijącym nieprzyzwoicie szybko.
Parsknęła pod nosem na jego Jednak nie śnię.
- Dobrze, bo śpiący jesteś dużo mniej przydatny - rzuciła, z typową dla siebie złośliwością, która miała ukryć jedno: że podobało jej się to bardziej, niż chciała przyznać.
Wysiadła w końcu z samochodu i otworzyła klapę bagażnika i pochyliła się, sięgając do środka po torbę z jedzeniem. Materiał szeleszczący w palcach nagle wydawał się nieproporcjonalnie głośny wobec ciszy, która nastała między nimi - tej trochę zbyt gęstej, trochę zbyt głośnej, mimo że żadne z nich nic nie mówiło.
Rzuciła mu krótkie spojrzenie, zanim rozłożyła ich jedzenie na tyle auta.
- Nie wiem, czy zasłużyłeś na burgera po takim tekście, ale jestem wspaniałomyślna - podała mu jedno z pudełek, sama zostawiając sobie empanadę, którą rozłamała palcami, pozwalając aromatowi przypraw wypłynąć w powietrze.
Siedli obok siebie, ich ramiona ocierające się o siebie ledwie wyczuwalnie, ale wystarczająco, by prąd przeszedł jej po plecach. Czuła jego obecność - fizycznie i dobitnie. Czuła jego dłoń, która wcześniej dotknęła jej uda, i teraz nie mogła przestać o tym myśleć. Działał na nią wyjątkowo mocno.
Każdy drobny ruch przy nim miał znaczenie. Każdy kontakt skóry, nawet przypadkowy, powodował, że ciało miała napięte do granic. A przecież jeszcze chwilę temu prowadziła samochód z tym pozornym spokojem, zaciskając uda, fantazjując o jego dłoni przesuwającej się wyżej po jej skórze.
Przełknęła kawałek ciasta i spojrzała na niego kątem oka, z czymś na kształt rozbawienia.
- Wiesz, że to prawie wygląda jak scena z filmu? - zapytała. - Ucieczka z restauracji, widok na miasto, kolacja z bagażnika i spontaniczny pocałunek.
Podniosła butelki z piwem i otworzyła obie - jedną o drugą. Taki garażowy trick. Wręczyła mu tę bezalkoholową wersję, a ze swojej pociągnęła łyk.
- Za chwilę pewnie się okaże, że miałeś w dzieciństwie złamane serce, a ja jestem zamknięta emocjonalnie i wszystko zmierza do dramatycznego rozstania w trzecim akcie – dodała teatralnie. - Tylko bez umierania, bo szkoda sukienki.
To był ten moment: oddech w tej całej gęstości. Świadome pchnięcie powietrza między nimi, zanim zrobi się zbyt intensywnie, zbyt nagle, zbyt serio.
Ale nie uciekła wzrokiem.
Bo kiedy patrzyła na niego teraz - w świetle miejskich refleksów i ciszy, która nadawała wagę drobnostkom - widziała coś więcej niż tylko jego oczy. Widziała jak na nią działa. Jak ją spala, drażni, przyciąga. Jak sprawia, że wszystko w niej krzyczy zachowaj dystans, podczas gdy ciało nieustannie sięga bliżej.
- Co ty ze mną robisz, Ayers? - zapytała szeptem, bardziej do siebie niż do niego.
Bradley Ayers