Lennox był znany z tego, że zawsze twardo stąpał po ziemi. Jego analityczny umysł i zdolność do zimnej kalkulacji były cechami, którym niejednokrotnie zawdzięczał wygraną na sali rozpraw, lecz nie potrafił racjonalnie odpowiedzieć sobie na pytanie dlaczego właściwie znalazł się w t y m punkcie życia. Od trzech tygodni przebywał w mieście i zdążył już kilkukrotnie wpaść na dawnych znajomych ze szkoły. Gdy pytali dlaczego wrócił z jego usta wydobywało się zgrabne wyjaśnienie, które spijali nie zadając żadnych pytań. Ale on za każdym razem czuł niesmak. Zdania wydawały się kanciaste i pozbawione ikry; jawnym kłamstwem, które nawet nie próbowało ukryć fałszu.
Moja matka ma problemy ze zdrowiem –wróciłem, aby ją wesprzeć.
Prawda, choć kierowało nim raczej poczucie przyzwoitości i ciężar norm społecznych niż ciepło i współczucie.
Wszyscy moi najbliżsi znajdują się w Toronto.
W jego życiu nie było wielu bliskich. Jego narzeczona po ich niedawnym zerwaniu nie chciała zaliczać się do tego grona, a dawni koledzy nie wiedzieli nawet o jej istnieniu, bo jego media społecznościowe były całkowicie wolne od wpisów dotyczących życia prywatnego. Oprócz niej miał jeszcze jednego serdecznego przyjaciela ze studiów, który fatycznie przebywał w Toronto, lecz poza nim nie miał nikogo z kim chciałby utrzymywać regularny, bliski kontakt.
P r a w i e nie miał nikogo. Z Bennym mógł co najwyżej odbyć jednostronną, ponurą rozmowę przy grobie, a z Malen…. Och, pieprzona Malen. Przełknął gorzki smak, gdy gorąca kawa rozlała się po jego języku. Mimowolnie wykrzywił usta w grymasie obrzydzenia i czym prędzej odstawił filiżankę na spodek starając się nie myśleć za bardzo o pobudkach, które nim kierowały. Spróbował odwrócić swoją uwagę skupiając spojrzenie na parze ładnych nóg należących do jego nowej koleżanki z działu administracji, która również czekała na przydzielenie biurka, lecz jego spojrzenie uparcie wracało do napisu wiszącego na ścianie.
Dorobiła się szybciej swojego nazwiska w nazwie niż on. Po części nie mógł tego przełknąć, ponieważ to oznaczało, że wygrała kolejną rundę w ich
– Pan Maclan? Zapraszam, pańskie biuro jest już gotowe. – Uprzejma recepcjonistka pojawiła się w zasięgu jego wzorku przysłaniając mu świadectwo własnej porażki, więc bez żalu podniósł się z miejsca i podążył za kobietą. Jego pokój był położony na końcu korytarza i po wejściu okazał się mniejszy od tego, które zostawił w Calgory. Trudno. Przynajmniej widok za oknem był przyjemniejszy.
Pomimo tego, że był to jego pierwszy dzień, został w kancelarii do późna zaznajamiając się z aktami nowych spraw. Gdy podniósł głowę i odkrył, że nowy widok przybrał nocne barwy nie przejął się i tylko z czystej przyzwoitości zebrał rzeczy, ubrał marynarkę i opuścił biuro. Większość świateł była już pogaszona, lecz z jednego pokoju jarzył się ostry blask, który wpadał przez otwarte drzwi na korytarz. Mimowolnie odczytał nazwisko na etykiecie przywieszonej do ściany i serce na krótką chwilę mu zamarło.
– Myślałem, że jednym z plusów bycia imiennym partnerem jest brak nadgodzin. – Powiedział głośno i stanął w progu gabinetu. Jego oczy czujnie zeskanowały pomieszczenie, jakby wchodził na miejsce przestępstwa, a nie do biura szefowej.
– Malen – gdy wymówił jej imię jego głos zabrzmiał wręcz ciepło, lecz pozostała część zdania była pozbawiona czułości i sentymentów. – Czy właśnie trafiłem na pik Twojego szaleństwa i jestem świadkiem planowania zbrodni? – Jego oczy pochłaniały tablicę, na której widniały ciągi cyfry i automatycznie przestąpił krok do przodu.
Malen W. Vishwakar