ODPOWIEDZ
33 y/o, 195 cm
adwokat vishwakar, bradford & grant llp
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

#1
Lennox był znany z tego, że zawsze twardo stąpał po ziemi. Jego analityczny umysł i zdolność do zimnej kalkulacji były cechami, którym niejednokrotnie zawdzięczał wygraną na sali rozpraw, lecz nie potrafił racjonalnie odpowiedzieć sobie na pytanie dlaczego właściwie znalazł się w t y m punkcie życia. Od trzech tygodni przebywał w mieście i zdążył już kilkukrotnie wpaść na dawnych znajomych ze szkoły. Gdy pytali dlaczego wrócił z jego usta wydobywało się zgrabne wyjaśnienie, które spijali nie zadając żadnych pytań. Ale on za każdym razem czuł niesmak. Zdania wydawały się kanciaste i pozbawione ikry; jawnym kłamstwem, które nawet nie próbowało ukryć fałszu.
Moja matka ma problemy ze zdrowiem –wróciłem, aby ją wesprzeć.
Prawda, choć kierowało nim raczej poczucie przyzwoitości i ciężar norm społecznych niż ciepło i współczucie.
Wszyscy moi najbliżsi znajdują się w Toronto.
W jego życiu nie było wielu bliskich. Jego narzeczona po ich niedawnym zerwaniu nie chciała zaliczać się do tego grona, a dawni koledzy nie wiedzieli nawet o jej istnieniu, bo jego media społecznościowe były całkowicie wolne od wpisów dotyczących życia prywatnego. Oprócz niej miał jeszcze jednego serdecznego przyjaciela ze studiów, który fatycznie przebywał w Toronto, lecz poza nim nie miał nikogo z kim chciałby utrzymywać regularny, bliski kontakt.
P r a w i e nie miał nikogo. Z Bennym mógł co najwyżej odbyć jednostronną, ponurą rozmowę przy grobie, a z Malen…. Och, pieprzona Malen. Przełknął gorzki smak, gdy gorąca kawa rozlała się po jego języku. Mimowolnie wykrzywił usta w grymasie obrzydzenia i czym prędzej odstawił filiżankę na spodek starając się nie myśleć za bardzo o pobudkach, które nim kierowały. Spróbował odwrócić swoją uwagę skupiając spojrzenie na parze ładnych nóg należących do jego nowej koleżanki z działu administracji, która również czekała na przydzielenie biurka, lecz jego spojrzenie uparcie wracało do napisu wiszącego na ścianie.

vishwakar, bradford & grant llp

Dorobiła się szybciej swojego nazwiska w nazwie niż on. Po części nie mógł tego przełknąć, ponieważ to oznaczało, że wygrała kolejną rundę w ich cichej zagorzałej rywalizacji, lecz po części był z niej dumny – czego oczywiście nigdy by przed nią nie przyznał.
– Pan Maclan? Zapraszam, pańskie biuro jest już gotowe. – Uprzejma recepcjonistka pojawiła się w zasięgu jego wzorku przysłaniając mu świadectwo własnej porażki, więc bez żalu podniósł się z miejsca i podążył za kobietą. Jego pokój był położony na końcu korytarza i po wejściu okazał się mniejszy od tego, które zostawił w Calgory. Trudno. Przynajmniej widok za oknem był przyjemniejszy.
Pomimo tego, że był to jego pierwszy dzień, został w kancelarii do późna zaznajamiając się z aktami nowych spraw. Gdy podniósł głowę i odkrył, że nowy widok przybrał nocne barwy nie przejął się i tylko z czystej przyzwoitości zebrał rzeczy, ubrał marynarkę i opuścił biuro. Większość świateł była już pogaszona, lecz z jednego pokoju jarzył się ostry blask, który wpadał przez otwarte drzwi na korytarz. Mimowolnie odczytał nazwisko na etykiecie przywieszonej do ściany i serce na krótką chwilę mu zamarło.
– Myślałem, że jednym z plusów bycia imiennym partnerem jest brak nadgodzin. – Powiedział głośno i stanął w progu gabinetu. Jego oczy czujnie zeskanowały pomieszczenie, jakby wchodził na miejsce przestępstwa, a nie do biura szefowej.
– Malen – gdy wymówił jej imię jego głos zabrzmiał wręcz ciepło, lecz pozostała część zdania była pozbawiona czułości i sentymentów. – Czy właśnie trafiłem na pik Twojego szaleństwa i jestem świadkiem planowania zbrodni? – Jego oczy pochłaniały tablicę, na której widniały ciągi cyfry i automatycznie przestąpił krok do przodu.

Malen W. Vishwakar
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
33 y/o, 167 cm
(jeszcze) pani adwokat w vishwakar, bradford & grant llp
Awatar użytkownika
In another life, I think I would have really liked just doing laundry and taxes with you.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

2.
i have a new plan:
to go mad.
malen & lennox

Gabinet tonął w chaosie.
Akta - które zawsze alfabetycznie, niemalże z namaszczeniem układała na półkach wysłużonego regału - teraz zdawały się pokrywać każdą dostępną powierzchnię w kolejności bliżej niezidentyfikowanej (pozory, Malen nawet w bałaganie miała s y s t e m). Kolorowe markery, nożyczki, kartki papieru i urywki taśmy porozrzucane na biurku i podłodze mogłyby sugerować napad zorganizowany przez gang wyjątkowo żądnych przygód przedszkolaków, ale nie, one również stanowiły jedynie część procesu twórczego, który od kilkunastu godzin kiełkował w jej głowie.
K i e ł k o w a ł.
Od kilkunastu g o d z i n.
W normalnych okolicznościach o tej porze wiedziałaby już wszystko; bez mrugnięcia okiem umiałaby wskazać sprawcę, kierujące nim motywy, cholera, nawet przygotowałaby przesadnie dramatyczny monolog, którym w przyszłości uraczyłaby jego obrońcę, pokazując w ten sposób swoją w y ż s z o ś ć. Teraz jednak jedynie jedno zdanie uciążliwie kołatało się jej po głowie; nieważne, ile razy próbowała zmienić stację, jak zacięta płyta ciągle powracała do tej pierwotnej.
Coś tutaj nie grało.
Co gorsza, spoglądając na dzieło swojego szaleństwa, na tablicę wypełnioną po brzegi przestarzałymi wycinkami z gazet, zdjęciami wykonanymi z ukrycia, wydrukami ze stron internetowych, a także jej osobistymi zapiskami z licznymi znakami zapytania, nie umiała jednoznacznie wydedukować, w czym konkretnie tkwił problem. Jak sęp - okazyjnie pociągając łyk zimnej kawy z kubka o chwytliwym napisie zaufaj mi, jestem prawnikiem - krążyła wokół zebranych dowodów, łączyła kropki i mimo to... nie potrafiła znaleźć satysfakcjonującego ją rozwiązania.
B ł ą d - nie dostrzegała żadnego. Odstawiwszy kubek z łoskotem na biurko, z irytacją złapała się za nasadę nosa i wypuściła z płuc powietrze z cichym świstem. Nie musiała nawet patrzeć na zegarek, by wiedzieć, że już dawno powinna być w domu, pochłonięta analizą spraw, które f a k t y c z n i e dokądś zmierzały. Powinna odpuścić. Zniszczyć tablicę, odłożyć dokumenty na ich stałe miejsce, zgasić jaskrawe światło rodem z prosektorium i pójść do domu. Ale nie potrafiła. Oparta o kant mahoniowego biurka, z ciemnymi włosami splątanymi od nerwowego przeczesywania, ze wzrokiem wściekle utkwionym w wytworze swoich rąk - nie potrafiła o d p u ś c i ć. I kiedy już myślała, że nie mogło być gorzej, do jej uszu dotarł (upierdliwy) głos, który rozpoznałaby o każdej porze dnia i nocy, ponieważ tak bardzo nauczona była nim wzgardzać. Momentalnie obróciła głowę w stronę źródła nieproszonego hałasu i westchnęła. G ł o ś n o. Jakby nie mogła uwierzyć, że los AŻ tak jej nienawidził.
Oczywiście, że tak myślałeś. W końcu - popraw mnie, jeżeli się mylę - nigdy nim nie byłeś, prawda? — spytała pozornie niewinnie, ale bez trudu dało się dostrzec, iż niebotyczną satysfakcję sprawiło jej wytknięcie faktu, że go przegoniła. Będąc w tak tragicznym położeniu, przez moment napawała się tym małym zwycięstwem, jednocześnie lustrując go uważnie. Zapewne n o r m a l n i ludzie - którzy nie widzieli się od lat - wymieniliby się w uprzejmościami i kto wie, może nawet umówiliby się na kawę w celu powspominania dawnych czasów. Ale Malen i Lennox nigdy nie wpisywali się w tę definicję, grając według własnych niekonwencjonalnych zasad. Zamiast wdawać się w pogawędkę pod tytułem co Ty, do diabła, tu robisz?, Vishwakar podążyła za linią jego wzroku i błyskawicznie odepchnęła się od blatu biurka i własnym ciałem obronnie zasłoniła tablicę, posyłając mężczyźnie mało przychylne spojrzenie.
Nie sądzę, żeby to była Twoja sprawa — burknęła dziecinnie, nie ruszając się ani o milimetr, czując całkowicie uzasadnioną chęć zatajenia przed nim rzeczy, która nie była p e r f e k c y j n a. Inaczej by to wyglądało, gdyby rzeczywiście wszystkie dowody łączyły się w zrozumiałą całość - wtedy bardzo chętnie pochwaliłaby się swoim nieograniczonym geniuszem. — Poważnie. Nic nie widziałeś. Nie było Cię tu — może i zabrzmiałoby to groźnie, gdyby nie zmęczenie, które zdawało się promieniować od niej na kilometr. Poza tym było już raczej za późno na próby udawania, że Lennox stanowił jedynie wytwór jej chorej wyobraźni, prawda? P r a w d a?

Lennox Maclan
-
niewiele rzeczy mi przeszkadza - nie lubię jedynie, gdy ktoś steruje moją postacią
33 y/o, 195 cm
adwokat vishwakar, bradford & grant llp
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Coś w nim zadrgało – znajomego i od dawana stłamszonego.
Walczył z większością ludzi przez niemal całe życie. L a t a zajęło mu okiełznanie tej niecierpliwej, kłótliwej natury, ponieważ dostrzegł że dzięki niej nie wygrywa. Po studiach szybko zdołał się przekonać, że wyniki nie wystarczą, aby zajść dalej, ludzie – którzy osiągali gorsze wyniki i mieli mniejszą skuteczność – zdobywali to czego chciał on. Tylko dlatego, że byli lubiani. To sprawiło, że musiał nieco złagodnieć. Wygładzić ton wypowiedzi; zacisnąć zęby i nie powiedzieć prawdy, która mogła być niewygoda; nie wyjaśniać rzeczy, które tego wymagały; puścić niektóre sprawy w niepamięć.
Ale to często i tak okazywało się niewystarczające. Dla innych wciąż był t r u d n y, ale on nie potrafił zmienić się bardziej.
Ale z Malen było inaczej… Nie widzieli się od lat, choć kiedyś byli nierozłączni. Mieli identyczny plan lekcji, chodzili na te same zajęcia dodatkowe, godzinami czytali i zakuwali ramię w ramię w bibliotece, a potem spędzali razem czas poza szkołą. Mimo to nigdy się nie oszczędzali — zawsze wymieniali ciosy. Walka przychodziła im naturalnie, lekko. A jednak w tej walce nie było miejsca na osądzanie. Potrafili osiągać porozumienie w tej rywalizacji, choć większość ludzi dawno straciłaby wzajemną wiarę i szacunek. Może właśnie dlatego ci, którzy obserwowali ich z boku, zastanawiali się, dlaczego wciąż trzymają się razem, skoro nieustannie grają przeciwko sobie.
Nigdy by się do tego przed nią nie przyznał, ale przy nikim innym nie czuł się tak zrozumiany i akceptowany.
Może właśnie dlatego krew zawrzała mu w żyłach, a serce przyspieszyło, gdy tylko otworzyła usta. Niewinny ton nie złagodził ciosu, tylko bardziej go ucieszył podkurwił. Rozumiał dlaczego sięgnęła po ten argument, na jej miejscu zrobiłby to samo. Satysfakcja w jej oczach zakuła jego ego tylko odrobinę.
– A Ty jak długo jeszcze nim będziesz? – zapytał wręcz łagodnie, jakby z troską kryjącą się w tonie. Oczy miał jednak ciemne i bezlitosne, twardo wbiły się postać brunetki stojącej na tle tablicy. Nigdy otwarcie nie skomentował ostatnich nagłówków, w których zawarte było jej nazwisko, lecz był świadom jakie oskarżenia ciążyły na Vishwakar. Nie poczuł zadowolenia, gdy przeczytał o skandalu, który ją dosięgnął. Wygrywanie z nią dawało mu dziką przyjemność, lecz patrzenie na jej upadek, który nie miał nic wspólnego z ich rozgrywką, nie napawał go żadną satysfakcją.
Zrobił kolejne kroki w głąb pomieszczenia czując jakby wkraczał w całkiem inny świat; pełen śladów, poszlak i tajemnic, a przecież otaczała go tylko sterta papierów, która przypominała kupę śmieci. Oczy, czujne i skupione, podążały do dokumentów połączonych ze sobą za pomocą sznurków i kolorowych pinezek. Starał się rozgryźć tok rozumowania; znaleźć nić za pomocą, której będzie mógł dostać się do kłębka. Jednak jego obraz widzenia uparcie skurczał się do drobnej postaci, która była za mała, aby zakryć sobą to dzieło.
Była na wyciągnięcie ręki, a jej znajomy zapach wpychał się do jego nosa i osadzał na ustach; mącił mu spokój i zacierał ostrość umysłu. Boże, nic się nie zmieniła. Nieproszone zdanie przemknęło mu przez głowę, gdy po raz kolejny zahaczył wzorkiem o jej sylwetkę. Wydało mu się, że w pokoju jest cholernie ciepło, choć słyszał cichy pomruk pracującej klimatyzacji. Czuł, że zaraz się udusi, sięgnął dłonią do krawata i poluzował supeł, a następnie odpiął dwa górne guziki.
– Nie ma mnie tu – powiedział cicho ignorując całą resztę jej wypowiedzi. Nie potrafił barć jej na serio, nie gdy wyglądała jak cień człowieka, którego kiedyś znał. Emanowała zmęczeniem, które wydawało się niemal namacalne. Otaczało ją niczym kokon kryjąc się w zgarbionych ramionach, napięciu na twarzy, tonie jej głosu. Zbłąkany pukiel zawisnłą obok jej policzka i poczuł nieodpartą chęć odgarnięcia go.
Zdusił w sobie tę niedorzeczną zachciankę – Boże, musiał być potwornie zmęczony - i przeczytał dwa krótkie wycinki prasowe na temat ostatnich inwestycji w mieście. Czerwona linia łączyła je z twarzą nieznanego mu mężczyzny, a od niej ślad prowadził do inicjałów, które wydawały się mu dziwnie znajome. Gruba zmarszczka pojawiła się na jego czole, gdy wytężył pamięć szukając odpowiedniego powiązania.
Odłożył na ziemię torbę, kusiło go, aby zdjąć również marynarkę, ale szczerze wątpił czy Kamala pozwoli mu się na tyle rozgościć.
– Nie mam, kurwa, pojęcia co Ty wyprawiasz, ale… domyślam się czemu. I nie dziwię Ci się. – Gdyby był w jej płożeniu zrobiłby wszystko, aby odzyskać dobre imię. Sięgnął po wykaz kont bankowych i transakcji, które były do nich przypisane. Pozwól mi na to zerknąć. –

Malen W. Vishwakar
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
ODPOWIEDZ

Wróć do „Vishwakar, Bradford & Grant Llp”