-
bozia dała piękną gębę - nie moja wina
lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczynanieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
To nie było tak, że Evina ją oszukiwała. Zaylee wiedziała, że ona nie kłamie. Ale równie dobrze wiedziała, że nie mówi jej wszystkiego. Że gdzieś pomiędzy wymiętym kartonikiem Marlboro a tym westchnieniem czai się coś więcej. Nie musiała nawet silić się na zgadywanie, zbyt dobrze znała Swanson i to, że narzeczona zataja przed nią całą prawdę wydawało się tak samo oczywiste jak fakt, że papieros za chwilę wyląduje między jej wargami.
Spojrzała na nią spod lekko zmrużonych powiek. Serio? Naprawdę myślała, że ją na to nabierze? Przecież Zaylee nie była głupia, a tym bardziej nawwna. Może wyglądała czasami tak, jakby pozwalała wciągać się pewne uchybienia, ale w rzeczywistości chłonęła każdy szczegół jak drżenie rąk, zawahanie w głosie, albo jak Evina szukała wymiętej paczki papierosów, choć obie dobrze wiedziały, że to tylko pretekst, żeby nie patrzeć w oczy. Miller znała ten manewr. Nerwowe przeszukiwanie kieszeni, ślizgające się dłonie po materiale, co wcale nie świadczyło o głodzie nikotynowym. To była potrzeba, żeby czymś zająć usta, i dłonie, żeby przykryć czymś brak odpowiedzi.
— Powiedziałaś mi tyle, ile było ci wygodnie — uniosła brew i sama sięgnęła do kieszeni marynarki po paczkę papierosów. — A co z resztą? Ile sobie z tego zostawiłaś, co? — zaciekawiła się i pomimo że już miała fajkę przy ustach, ostatecznie schowała ją z powrotem do paczki i nie wiedząc, co zrobić z rękami, ukryła je w kieszeniach spodni.
Przez moment nie było niczego poza szelestem liści i cichym syknięciem zapalniczki, gdy Swanson w końcu odpaliła papierosa. Dym uniósł się, zawirował w powietrzu i wślizgnął się między nie. Zaylee skrzywiła się lekko, ale oczywiście nie ze względu na zapach, a dlatego, że jej rodzice dowiedzieli się o czymś, co sprawiło, że momentalnie zmienili nastawienie względem Eviny. I z jednej strony Miller pokrzepiała ta chwila, bo chyba nie spodziewała się, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym jej ojciec wysili się na gest poklepania Swanson po plecach, ale i tak w całej tej sytuacji było coś dziwnego, żeby nie powiedzieć nienaturalnego.
Evina J. Swanson
Spojrzała na nią spod lekko zmrużonych powiek. Serio? Naprawdę myślała, że ją na to nabierze? Przecież Zaylee nie była głupia, a tym bardziej nawwna. Może wyglądała czasami tak, jakby pozwalała wciągać się pewne uchybienia, ale w rzeczywistości chłonęła każdy szczegół jak drżenie rąk, zawahanie w głosie, albo jak Evina szukała wymiętej paczki papierosów, choć obie dobrze wiedziały, że to tylko pretekst, żeby nie patrzeć w oczy. Miller znała ten manewr. Nerwowe przeszukiwanie kieszeni, ślizgające się dłonie po materiale, co wcale nie świadczyło o głodzie nikotynowym. To była potrzeba, żeby czymś zająć usta, i dłonie, żeby przykryć czymś brak odpowiedzi.
— Powiedziałaś mi tyle, ile było ci wygodnie — uniosła brew i sama sięgnęła do kieszeni marynarki po paczkę papierosów. — A co z resztą? Ile sobie z tego zostawiłaś, co? — zaciekawiła się i pomimo że już miała fajkę przy ustach, ostatecznie schowała ją z powrotem do paczki i nie wiedząc, co zrobić z rękami, ukryła je w kieszeniach spodni.
Przez moment nie było niczego poza szelestem liści i cichym syknięciem zapalniczki, gdy Swanson w końcu odpaliła papierosa. Dym uniósł się, zawirował w powietrzu i wślizgnął się między nie. Zaylee skrzywiła się lekko, ale oczywiście nie ze względu na zapach, a dlatego, że jej rodzice dowiedzieli się o czymś, co sprawiło, że momentalnie zmienili nastawienie względem Eviny. I z jednej strony Miller pokrzepiała ta chwila, bo chyba nie spodziewała się, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym jej ojciec wysili się na gest poklepania Swanson po plecach, ale i tak w całej tej sytuacji było coś dziwnego, żeby nie powiedzieć nienaturalnego.
Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai, postów o niczym, jak ktoś nie pcha fabuły do przodu
-
The world is not enough
But it is such a perfect place to start, my love
And if you're strong enough
Together we can take the world apartnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Nie kłamała, ale nie chciała mówić też zbyt wiele jeśli nie było takie potrzeby. Nie zamierzała się uchylać od pytań lecz póki te nie nadeszły decydowała się na zwyczajne przemilczenie faktów lub ubranie je w słowa, które nie budziłyby zbyt wielu negatywnych emocji w narzeczonej.
Celowo przeciągała ten moment. Przynajmniej wyjęcie papierosa z paczki uchroniło ją przed udzieleniem natychmiastowej odpowiedzi. Miała jeszcze chwilę, którą mogła spożytkować na ułożenie sobie wszystkiego w głowie. Pojedyncze słowa powoli formowały zdania, które po trzykrotnym przemyśleniu mogłaby wypowiedzieć na głos.
Wkrótce filtr znalazł się między jej wargami, a do drugiego końca szluga przytknęła płomień z zapalniczki. Planowała przekazać go także narzeczonej, ale zauważyła, że Zaylee zrezygnowała z palenia.
Zaciągnęła się mocno dymem, który po chwili wypuściła z ust. Ten rozwiał się natychmiast, nie pozwalając na to, aby nikotynowe obłoki zawisły między nimi na dłuższy czas.
- Opowiedziałam im o Samie - wyznała w końcu, przenosząc spojrzenie z rozżarzonej końcówki papierosa na ciemne oczy narzeczonej. - Powiedziałam, że może to sobie uroiłam, ale odniosłam wrażenie, że mogłaś nabrać delikatnych wątpliwości co do dzieci. Nie omówiłyśmy tego wciąż jednak, więc nie mam pewności.
W końcu przeszło jej to przez gardło. Teraz mogła jedynie czekać na reakcję koronerki. Dłoń nie drżała jej chyba wyłącznie dlatego, że była zbyt skupiona na trzymaniu i przykładaniu do rozchylonych warg tlącego się papierosa. W zasadzie wyłącznie to dawało jej teraz chwiejne oparcie i zakotwiczało w rzeczywistości.
zaylee miller
Celowo przeciągała ten moment. Przynajmniej wyjęcie papierosa z paczki uchroniło ją przed udzieleniem natychmiastowej odpowiedzi. Miała jeszcze chwilę, którą mogła spożytkować na ułożenie sobie wszystkiego w głowie. Pojedyncze słowa powoli formowały zdania, które po trzykrotnym przemyśleniu mogłaby wypowiedzieć na głos.
Wkrótce filtr znalazł się między jej wargami, a do drugiego końca szluga przytknęła płomień z zapalniczki. Planowała przekazać go także narzeczonej, ale zauważyła, że Zaylee zrezygnowała z palenia.
Zaciągnęła się mocno dymem, który po chwili wypuściła z ust. Ten rozwiał się natychmiast, nie pozwalając na to, aby nikotynowe obłoki zawisły między nimi na dłuższy czas.
- Opowiedziałam im o Samie - wyznała w końcu, przenosząc spojrzenie z rozżarzonej końcówki papierosa na ciemne oczy narzeczonej. - Powiedziałam, że może to sobie uroiłam, ale odniosłam wrażenie, że mogłaś nabrać delikatnych wątpliwości co do dzieci. Nie omówiłyśmy tego wciąż jednak, więc nie mam pewności.
W końcu przeszło jej to przez gardło. Teraz mogła jedynie czekać na reakcję koronerki. Dłoń nie drżała jej chyba wyłącznie dlatego, że była zbyt skupiona na trzymaniu i przykładaniu do rozchylonych warg tlącego się papierosa. W zasadzie wyłącznie to dawało jej teraz chwiejne oparcie i zakotwiczało w rzeczywistości.
zaylee miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
-
bozia dała piękną gębę - nie moja wina
lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczynanieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
od samego początku wiedziała, że Evina coś sobie ubzdurała. Nie miała pojęcia, jak zrodziło się w niej przekonanie o jakichkolwiek wątpliwościach, zwłaszcza tych związanych z dziećmi, skoro nigdy nie padło z jej ust nic, co mogłoby na to wskazywać. Była kobietą konkretną, racjonalną, a kiedy coś mówiła, zwykle robiła to wprost. Tym bardziej irytowało ją, że jej narzeczona zbudowała w głowie całą narrację, której fundamenty nie istniały poza jej własną wyobraźnią.
— Naprawdę? — z niedowierzaniem potrząsnęła głową, a niesforne kosmyki opadły jej na twarz. — Powiedziałaś im o Samie i przy okazji dorobiłaś do tego historię, że niby ja mam jakieś dylematy co do dzieci? — uniosła brwi, odgarniając ręką smugę dymu. — Skąd ty to w ogóle wzięłaś? Bo nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek dała ci do zrozumienia coś takiego — dodała i nie dało się nie zauważyć, że wyrzuty w końcu przebiły się przez wcześniejsze opanowanie.
Miała do niej pretensje za to, że Swanson tworzyła sobie w głowie obraz, a potem karmiła go, jakby to była jakaś jebana prawda objawiona. Jednak to Zaylee została postawiona w sytuacji, w której musiała teraz tłumaczyć się z cudzych wymysłów.
— Nie rób tego, Swanson — zastrzegła z determinacją. Pewnie i mocno. Dobitnie. Żeby w końcu do to niej dotarło. — Nie przypisuj mi myśli, których nigdy nie miałam.
Ale czy rzeczywiście nie miała takich myśli? Czy nawet przez ułamek sekundy nie myślała o tym, że mogłyby zaadoptować Sama i stworzyć z nim kochającą rodzinę?
I znów powrócił do niej widok blondwłosego chłopca o dużych, niebieskich oczach, niepewnym uśmiechu i spojrzeniu, w którym dało się dostrzec dużo dorosłego zmęczenia. Raz złapała się na tym, że chciałaby go znowu zobaczyć, ale potraktowała to jako chwilowy sentymentalizm, który trzeba było szybko zdusić w zarodku. I tak też zrobiła. Schowała go w środku, w miejscu, do którego rzadko zaglądała. A jednak czuła ukłucie, takie delikatne, dokładnie gdzieś pod żebrami, kiedy Evina o tym wspomniała. Bo w głębi wiedziała, że to, co tak stanowczo nazywała wymysłem, miało w sobie ziarno prawdy.
— W naszym związkowym bingo nigdy nie było miejsca na dziecko — powiedziała cicho, obserwując, jak narzeczona kolejny raz zaciąga się papierosem. Tylko czy cokolwiek innego początkowo miało swoje miejsce? Nie planowały przeprowadzki do Toronto, a teraz kupiły tu dom. Zaręczyły się szybciej niż niejedne pary z wieloletnim stażem. Cholera, tutaj miało nawet nie być żadnego związku, a co dopiero całej reszty.
Evina J. Swanson
— Naprawdę? — z niedowierzaniem potrząsnęła głową, a niesforne kosmyki opadły jej na twarz. — Powiedziałaś im o Samie i przy okazji dorobiłaś do tego historię, że niby ja mam jakieś dylematy co do dzieci? — uniosła brwi, odgarniając ręką smugę dymu. — Skąd ty to w ogóle wzięłaś? Bo nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek dała ci do zrozumienia coś takiego — dodała i nie dało się nie zauważyć, że wyrzuty w końcu przebiły się przez wcześniejsze opanowanie.
Miała do niej pretensje za to, że Swanson tworzyła sobie w głowie obraz, a potem karmiła go, jakby to była jakaś jebana prawda objawiona. Jednak to Zaylee została postawiona w sytuacji, w której musiała teraz tłumaczyć się z cudzych wymysłów.
— Nie rób tego, Swanson — zastrzegła z determinacją. Pewnie i mocno. Dobitnie. Żeby w końcu do to niej dotarło. — Nie przypisuj mi myśli, których nigdy nie miałam.
Ale czy rzeczywiście nie miała takich myśli? Czy nawet przez ułamek sekundy nie myślała o tym, że mogłyby zaadoptować Sama i stworzyć z nim kochającą rodzinę?
I znów powrócił do niej widok blondwłosego chłopca o dużych, niebieskich oczach, niepewnym uśmiechu i spojrzeniu, w którym dało się dostrzec dużo dorosłego zmęczenia. Raz złapała się na tym, że chciałaby go znowu zobaczyć, ale potraktowała to jako chwilowy sentymentalizm, który trzeba było szybko zdusić w zarodku. I tak też zrobiła. Schowała go w środku, w miejscu, do którego rzadko zaglądała. A jednak czuła ukłucie, takie delikatne, dokładnie gdzieś pod żebrami, kiedy Evina o tym wspomniała. Bo w głębi wiedziała, że to, co tak stanowczo nazywała wymysłem, miało w sobie ziarno prawdy.
— W naszym związkowym bingo nigdy nie było miejsca na dziecko — powiedziała cicho, obserwując, jak narzeczona kolejny raz zaciąga się papierosem. Tylko czy cokolwiek innego początkowo miało swoje miejsce? Nie planowały przeprowadzki do Toronto, a teraz kupiły tu dom. Zaręczyły się szybciej niż niejedne pary z wieloletnim stażem. Cholera, tutaj miało nawet nie być żadnego związku, a co dopiero całej reszty.
Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai, postów o niczym, jak ktoś nie pcha fabuły do przodu
-
The world is not enough
But it is such a perfect place to start, my love
And if you're strong enough
Together we can take the world apartnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Owszem, mogła to sobie ubzdurać, ale była przekonana o tym, że zna swoją narzeczoną na tyle, aby faktycznie wiedzieć, co działo się w jej głowie. Wciąż jednak wszystko było jedynie jej własnymi domysłami. Nie czytała jej w myślach chociaż czasami naprawdę chciałaby to robić. Dzięki temu z pewnością uniknęłyby wielu różnych konfliktów, ale z kolei inne na pewno wynikły by z tego faktu, że dostałaby dostęp do myśli, które nie bez powodu pozostawały często ukryte.
- Dokładnie to powiedziałam. Dorobiłam sobie historyjkę, ale nie sądzę, aby faktycznie była ona aż tak bezpodstawna - odpowiedziała, walcząc z odruchem, aby unieść dłoń i odgarnąć niesforne kosmyki z twarzy koronerki. - Widziałam jak reagowałaś wtedy, gdy u nas był. Czuję, że to było coś więcej niż zwyczajne współczucie.
To po prostu nie pasowało jej do Miller. Musiało zadziać się, coś więcej, co sprawiło, że nie mogła łatwo się otrząsnąć i potrzebowała momentu na to, aby w samotności dojść do siebie. Z daleka od ciekawskich oczu przygarniętego na chwilę dziewięciolatka, który siedział na kanapie pomiędzy nimi, oglądając z fascynacją Gwiezdne Wojny.
- Jeśli tylko powiedziałabyś, co myślisz i czujesz nie musiałabym ci nic przypisywać - odparowała, świadoma tego, że jednak ich komunikacja chociaż uległa znacznej poprawie to i tak wciąż pozostawiała dosyć wiele do życzenia.
Była zmęczona. Naprawdę zmęczona. O wiele bardziej niż powinna być po prostym obiedzie z przyszłymi teściami. Z drugiej strony biorąc pod uwagę napięcia rodzinne to niczym dziwnym nie było, że interakcje w tym gronie były dla niej wyczerpujące.
Do tego dochodziła jeszcze ta cała sytuacja między nią a Zaylee. Nie oczyściły wcześniej dostatecznie sytuacji i pozwoliły na to, aby po raz kolejny napięcie nagromadziło się między nimi. Kolejnie nieporozumienia, popełniane błędy i słowa, które nie powinny paść były dla nich prawdziwą zmorą.
- Zaylee, proszę cię - niemal prychnęła, strzepując popiół na chodnik i raz jeszcze wlepiła spojrzenie szarych oczu w te należące do koronerki. - W naszym związkowym bingo nie było, kurwa, niczego.
Taka była prawda. Praktycznie niczego nie planowały w poprawny sposób. Wszystko wychodziło samo z siebie w naturalny sposób. Jedynie oświadczyny i przeprowadzka były czymś, co zostało w jakiś sposób przemyślane i poczynione z rozmysłem.
- Po prostu rzeczy nam się przydarzają i wtedy działamy coś w związku z nimi... Nawet kota znalazłyśmy w kartonie. Nie chciałyśmy go wcześniej przyjmować pod swój dach i spójrz teraz na nas - przypomniała jej, rzucając niedopałek pod stopy.
Nie porównywała teraz dziewięciolatka do kota, cóż, może trochę, ale w sumie ten przypadek chyba jednak był nieco podobny.
zaylee miller
- Dokładnie to powiedziałam. Dorobiłam sobie historyjkę, ale nie sądzę, aby faktycznie była ona aż tak bezpodstawna - odpowiedziała, walcząc z odruchem, aby unieść dłoń i odgarnąć niesforne kosmyki z twarzy koronerki. - Widziałam jak reagowałaś wtedy, gdy u nas był. Czuję, że to było coś więcej niż zwyczajne współczucie.
To po prostu nie pasowało jej do Miller. Musiało zadziać się, coś więcej, co sprawiło, że nie mogła łatwo się otrząsnąć i potrzebowała momentu na to, aby w samotności dojść do siebie. Z daleka od ciekawskich oczu przygarniętego na chwilę dziewięciolatka, który siedział na kanapie pomiędzy nimi, oglądając z fascynacją Gwiezdne Wojny.
- Jeśli tylko powiedziałabyś, co myślisz i czujesz nie musiałabym ci nic przypisywać - odparowała, świadoma tego, że jednak ich komunikacja chociaż uległa znacznej poprawie to i tak wciąż pozostawiała dosyć wiele do życzenia.
Była zmęczona. Naprawdę zmęczona. O wiele bardziej niż powinna być po prostym obiedzie z przyszłymi teściami. Z drugiej strony biorąc pod uwagę napięcia rodzinne to niczym dziwnym nie było, że interakcje w tym gronie były dla niej wyczerpujące.
Do tego dochodziła jeszcze ta cała sytuacja między nią a Zaylee. Nie oczyściły wcześniej dostatecznie sytuacji i pozwoliły na to, aby po raz kolejny napięcie nagromadziło się między nimi. Kolejnie nieporozumienia, popełniane błędy i słowa, które nie powinny paść były dla nich prawdziwą zmorą.
- Zaylee, proszę cię - niemal prychnęła, strzepując popiół na chodnik i raz jeszcze wlepiła spojrzenie szarych oczu w te należące do koronerki. - W naszym związkowym bingo nie było, kurwa, niczego.
Taka była prawda. Praktycznie niczego nie planowały w poprawny sposób. Wszystko wychodziło samo z siebie w naturalny sposób. Jedynie oświadczyny i przeprowadzka były czymś, co zostało w jakiś sposób przemyślane i poczynione z rozmysłem.
- Po prostu rzeczy nam się przydarzają i wtedy działamy coś w związku z nimi... Nawet kota znalazłyśmy w kartonie. Nie chciałyśmy go wcześniej przyjmować pod swój dach i spójrz teraz na nas - przypomniała jej, rzucając niedopałek pod stopy.
Nie porównywała teraz dziewięciolatka do kota, cóż, może trochę, ale w sumie ten przypadek chyba jednak był nieco podobny.
zaylee miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
-
bozia dała piękną gębę - nie moja wina
lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczynanieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Prychnęła i odwróciła wzrok, bo zupełnie nie zgadzała się z tym, co przed chwilą padło. To nie było tak. Naprawdę. W słowach Swanson nie było żadnego sensu. Czy ona w ogóle się słyszała? Gdyby zdecydowały się na posiadanie dziecka, ich życie byłoby całkowicie temu podporządkowane.
— To nie jest nasze marzenie, Evina — stwierdziła twardo, a w duchu skinęła z satysfakcją głową. Jej kłamstwo, doprawione szczątkami emocji i tylko dozą szczerości, wydawało się przekonujące.
No bo jakie to było proste, przecież wystarczyło przekazać to w sposób, który wydawał się naturalny. Zawsze mogła jeszcze przywołać swoją logikę, że świat nie potrzebuje od nich kolejnego pokolenia i że dzieci po prostu nie wpisywały się w ich plany.
Powiodła spojrzeniem za przejeżdżającym boczną ulicą samochodem i zatrzymała na nim wzrok dłużej, kiedy ten zatrzymał się na chwilę na pasach. Ale światło zaraz zmieniło się z czerwonego na zielone i Zaylee westchnęła cicho, próbując zebrać odwagę, żeby powiedzieć to na głos. Palce nerwowo błądziły po materiale marynarki, w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby zająć ręce.
— Może faktycznie przeszło mi przez myśl, żeby adoptować Sama, okej? — wyrwało się w końcu z jej ust, jednak szybko uciekła oczami w stronę niedopałka, którego Swanson przydeptała czubkiem buta. — Ale to wciąż nie jest dobry pomysł. Nie dla nas — powiedziała i tak, w tym momencie mówiła za nie obie. Nie robiłaby tego, gdyby nie ich praca, która była zbyt ryzykowna i zbyt czasochłonna. — Co, jeśli którejkolwiek z nas coś by się stało i Sam znów zostałby bez rodziców? Nawet teraz kiedy ktoś poluje na koronerów we wszystkich prowincjach. Och, nie patrz tak na mnie — wymierzyła w narzeczoną palcem. — Przecież nie mamy pewności, co się wydarzy. Nawet mój dał nam dobitnie odczuć, że mogę być na celowniku. I ja to wiem. I ty też to wiesz. Nie chcę wciągać dzieciaka w wir takich wydarzeń. Nie chcę ciągle się zamartwiać, że i jemu coś może się stać. Nie mam na to siły. Ani czasu. Właśnie to chciałaś usłyszeć? — warknęła i już nie wiedziała, czy złości się na Evinę, czy na samą siebie. — No to teraz już wiesz, co myślę i co czuję, więc przestań przypisywać własne przypuszczenia! — podniosła niekontrolowanie głos, a echo wzbiło się w powietrze, odbijając od pobliskich domów.
Zaylee mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści. Krew pulsowała jej w skroniach. Wzięła głęboki oddech, ale frustracja trzymała ją w żelaznym uścisku. Po co to powiedziała? Po co podzieliła się przemyśleniami, skoro to wszystko i tak nie miało znaczenia i tylko doprowadzi do kolejnej niepotrzebnej kłótni?
Evina J. Swanson
— To nie jest nasze marzenie, Evina — stwierdziła twardo, a w duchu skinęła z satysfakcją głową. Jej kłamstwo, doprawione szczątkami emocji i tylko dozą szczerości, wydawało się przekonujące.
No bo jakie to było proste, przecież wystarczyło przekazać to w sposób, który wydawał się naturalny. Zawsze mogła jeszcze przywołać swoją logikę, że świat nie potrzebuje od nich kolejnego pokolenia i że dzieci po prostu nie wpisywały się w ich plany.
Powiodła spojrzeniem za przejeżdżającym boczną ulicą samochodem i zatrzymała na nim wzrok dłużej, kiedy ten zatrzymał się na chwilę na pasach. Ale światło zaraz zmieniło się z czerwonego na zielone i Zaylee westchnęła cicho, próbując zebrać odwagę, żeby powiedzieć to na głos. Palce nerwowo błądziły po materiale marynarki, w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby zająć ręce.
— Może faktycznie przeszło mi przez myśl, żeby adoptować Sama, okej? — wyrwało się w końcu z jej ust, jednak szybko uciekła oczami w stronę niedopałka, którego Swanson przydeptała czubkiem buta. — Ale to wciąż nie jest dobry pomysł. Nie dla nas — powiedziała i tak, w tym momencie mówiła za nie obie. Nie robiłaby tego, gdyby nie ich praca, która była zbyt ryzykowna i zbyt czasochłonna. — Co, jeśli którejkolwiek z nas coś by się stało i Sam znów zostałby bez rodziców? Nawet teraz kiedy ktoś poluje na koronerów we wszystkich prowincjach. Och, nie patrz tak na mnie — wymierzyła w narzeczoną palcem. — Przecież nie mamy pewności, co się wydarzy. Nawet mój dał nam dobitnie odczuć, że mogę być na celowniku. I ja to wiem. I ty też to wiesz. Nie chcę wciągać dzieciaka w wir takich wydarzeń. Nie chcę ciągle się zamartwiać, że i jemu coś może się stać. Nie mam na to siły. Ani czasu. Właśnie to chciałaś usłyszeć? — warknęła i już nie wiedziała, czy złości się na Evinę, czy na samą siebie. — No to teraz już wiesz, co myślę i co czuję, więc przestań przypisywać własne przypuszczenia! — podniosła niekontrolowanie głos, a echo wzbiło się w powietrze, odbijając od pobliskich domów.
Zaylee mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści. Krew pulsowała jej w skroniach. Wzięła głęboki oddech, ale frustracja trzymała ją w żelaznym uścisku. Po co to powiedziała? Po co podzieliła się przemyśleniami, skoro to wszystko i tak nie miało znaczenia i tylko doprowadzi do kolejnej niepotrzebnej kłótni?
Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai, postów o niczym, jak ktoś nie pcha fabuły do przodu
-
The world is not enough
But it is such a perfect place to start, my love
And if you're strong enough
Together we can take the world apartnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Wiedziała, że Miller się z nią nie zgadza. Wciąż obstawiała przy swoim i nie chciała dopuścić o siebie myśli o tym, że mogło chodzić o coś więcej. Nie miała już pojęcia czy faktycznie koronerka próbowała przekonać zarówno ją jak i siebie samą, że to wszystko nie miało znaczenia czy może faktycznie tak było, ale ona sama tego nie dostrzegała.
- Na pewno? Czy może jednak gdzieś wewnątrz czai się taka maleńka fantazja? - zapytała, obserwując reakcje narzeczonej z taką zaciętością jakby właśnie miała przed sobą podejrzanego w pokoju przesłuchań. - Może i to była zabawa, ale jak pojechałyśmy nad jezioro brzmiałaś naprawdę szczerze opowiadając o tym potencjalnym dziecku, które mogłoby być w naszym życiu... A teraz los podtyka nam takie pod nos.
Nie mogła dać jej o tym zapomnieć. Wtedy nie traktowały tego poważnie. Nie sądziły bowiem, że kiedyś w ogóle może się znaleźć w sytuacji, gdy podobna fantazja mogłaby się ziścić. Właśnie przez to teraz nachodziły ją różne myśli.
Miała mętlik w głowie. Co prawda ustaliły już coś dawno temu. Mówiły przecież o tym głośno. Zaylee nie chciała dzieci. Evina miała już własne odchowane i nie czuła się zbyt dobrze w roli matki, a jednak... A jednak było coś w takich drobnych momentach, co sprawiało, że zastanawiała się czy aby na pewno właśnie tego chciały.
Nawet nie wiedziała w jakim napięciu czekała na jej odpowiedź. Czuła jednak, że uszło z niej jakieś napięcie w momencie, gdy Miller przyznała jej rację. Wiedziała, że musiała o czymś takim pomyśleć. Teraz w końcu miała tego potwierdzenie. Jej mięśnie mimowolnie spięte rozluźniły się, uwalniając zgromadzoną w ramionach i karku nerwowość.
- Wiedziałam... - mruknęła, przestępując z nogi na nogę po czym zrobiła krok w kierunku narzeczonej. - On już jest w to wplątany, Zaylee. Widział jak zabójca porzuca zwłoki.
Tego nie dało się przeoczyć. W końcu kontakt z Samem nawiązały dlatego, że dziewięciolatek widział jak morderca koronerów zawiesza ciało dawnego mentora Zaylee na drzewie. Za jego zeznania jednak musiały zapewnić mu maraton Gwiezdnych Wojen przez to, że nie miał okazji obejrzeć wszystkich części w sierocińcu. Nie był to też jej pomysł, a narzeczonej. Może i skuteczny, ale nie miała pojęcia skąd się wziął.
- Chciałam w końcu usłyszeć prawdę - odpowiedziała, podchodząc na tyle blisko, że mogła oprzeć się czołem o to należące do Miller i zacisnąć palce na materiale jej marynarki, nie chcąc pozwolić na to by się zbytnio odsunęła. - Chcę o tym porozmawiać. Szczerze... Bo może to nie jest tak fatalny pomysł jak nam się wydaje?
Sama nie wiedziała, co właściwie mówi, ale była pewna, że powinny obie usiąść w domu i na spokojnie postarać się spojrzeć na tę kwestię z każdej możliwej strony.
zaylee miller
- Na pewno? Czy może jednak gdzieś wewnątrz czai się taka maleńka fantazja? - zapytała, obserwując reakcje narzeczonej z taką zaciętością jakby właśnie miała przed sobą podejrzanego w pokoju przesłuchań. - Może i to była zabawa, ale jak pojechałyśmy nad jezioro brzmiałaś naprawdę szczerze opowiadając o tym potencjalnym dziecku, które mogłoby być w naszym życiu... A teraz los podtyka nam takie pod nos.
Nie mogła dać jej o tym zapomnieć. Wtedy nie traktowały tego poważnie. Nie sądziły bowiem, że kiedyś w ogóle może się znaleźć w sytuacji, gdy podobna fantazja mogłaby się ziścić. Właśnie przez to teraz nachodziły ją różne myśli.
Miała mętlik w głowie. Co prawda ustaliły już coś dawno temu. Mówiły przecież o tym głośno. Zaylee nie chciała dzieci. Evina miała już własne odchowane i nie czuła się zbyt dobrze w roli matki, a jednak... A jednak było coś w takich drobnych momentach, co sprawiało, że zastanawiała się czy aby na pewno właśnie tego chciały.
Nawet nie wiedziała w jakim napięciu czekała na jej odpowiedź. Czuła jednak, że uszło z niej jakieś napięcie w momencie, gdy Miller przyznała jej rację. Wiedziała, że musiała o czymś takim pomyśleć. Teraz w końcu miała tego potwierdzenie. Jej mięśnie mimowolnie spięte rozluźniły się, uwalniając zgromadzoną w ramionach i karku nerwowość.
- Wiedziałam... - mruknęła, przestępując z nogi na nogę po czym zrobiła krok w kierunku narzeczonej. - On już jest w to wplątany, Zaylee. Widział jak zabójca porzuca zwłoki.
Tego nie dało się przeoczyć. W końcu kontakt z Samem nawiązały dlatego, że dziewięciolatek widział jak morderca koronerów zawiesza ciało dawnego mentora Zaylee na drzewie. Za jego zeznania jednak musiały zapewnić mu maraton Gwiezdnych Wojen przez to, że nie miał okazji obejrzeć wszystkich części w sierocińcu. Nie był to też jej pomysł, a narzeczonej. Może i skuteczny, ale nie miała pojęcia skąd się wziął.
- Chciałam w końcu usłyszeć prawdę - odpowiedziała, podchodząc na tyle blisko, że mogła oprzeć się czołem o to należące do Miller i zacisnąć palce na materiale jej marynarki, nie chcąc pozwolić na to by się zbytnio odsunęła. - Chcę o tym porozmawiać. Szczerze... Bo może to nie jest tak fatalny pomysł jak nam się wydaje?
Sama nie wiedziała, co właściwie mówi, ale była pewna, że powinny obie usiąść w domu i na spokojnie postarać się spojrzeć na tę kwestię z każdej możliwej strony.
zaylee miller
Ostatnio zmieniony pt sie 29, 2025 11:49 pm przez Evina J. Swanson, łącznie zmieniany 1 raz.
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
-
bozia dała piękną gębę - nie moja wina
lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczynanieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Zacisnęła szczęki tak mocno, że aż zabolało. Wiedziała, co Evina próbuje zrobić – wbić klin i wyciągnąć z niej coś, czego nie chciała ani czuć, ani tym bardziej przyznać na głos. Do cholery, przecież mówiła jasno. Nie. Nie chciała dzieci. Nigdy. Koniec, kropka.
— Kurwa, Evina — syknęła, kiedy narzeczona podeszła na tyle bliżej, że zetknęły się czołami. — Na litość boską, to była jebana gadka nad jeziorem, nic więcej. Pierdolenie jak o wygranej w totka albo o tym, że mogłybyśmy zamieszkać w zamku we Francji. To nie znaczy, że mamy nagle wszystkim rzucać, bo jakiś dzieciak pojawił się na chwilę w naszym życiu — wypuściła cicho powietrze i przymknęła powieki.
Nerwy mieszały się ze strachem, bo gdzieś w głębi Evina usiłowała wydrapać spod jej skóry obraz dziecka, jego śmiechu i ich dwóch z kimś jeszcze. Ale Zaylee wolałaby się udusić niż przyznać do tego, że faktycznie tego właśnie chce.
Próbowała się uspokoić, ale kiedy zamykała oczy, widziała tego chłopca. Jasne włosy, wiecznie rozwichrzone, jakby dopiero co wybiegł z boiska i niebieskie oczy ze spojrzeniem zbyt poważnym, jak na swój wiek. I to ją wkurwiało najbardziej, że gdzieś tam pod tą całą warstwą zaprzeczeń coś w niej drgnęło.
— On ma dziewięć lat. Dziewięć — rozchyliła powieki, żeby wyrzucić z głowy obraz Sama. — To nie jest żadna fantazja czy niewinne a co by było gdyby? To jest żywe dziecko, które już ma za sobą połowę pieprzonego dzieciństwa. A my nawet go nie znamy. Nie mamy pojęcia, czy nie wyrośnie z niego mały psychopata — prychnęła, bo w zasadzie oprócz tego, że Samuel był świadkiem w sprawie, wiedziały o nim tylko tyle, że lubił Gwiezdne Wojny, nie znosił papryki, bał się, kiedy dorośli podnosili głos, a jego najlepszy przyjaciel miał na imię Finn. Nic poza tym. I dlaczego, do cholery, zapamiętywała takie detale? Miller oczywiście usprawiedliwiała to swoją umiejętnością zapamiętywania szczegółów. Zresztą nie zmieniało to faktu, że nie miały pojęcia o jego przyzwyczajeniach i nie znały jego przeszłości.
— Gówno wiesz, Swanson. To fatalny pomysł. Najgorszy na świecie — mruknęła, ale już trochę łagodniej. — Popełniłybyśmy błąd i zniszczyłybyśmy mu życie — dodała i oderwała czoło od czoła narzeczonej, żeby móc popatrzeć jej w oczy. — Nie nadajesz się na matkę, czas to pokazał. A ja... — urwała, zastanawiając się, co właściwie powiedzieć. Że się bała? Przecież nie przeszłoby jej to przez gardło.
Evina J. Swanson
— Kurwa, Evina — syknęła, kiedy narzeczona podeszła na tyle bliżej, że zetknęły się czołami. — Na litość boską, to była jebana gadka nad jeziorem, nic więcej. Pierdolenie jak o wygranej w totka albo o tym, że mogłybyśmy zamieszkać w zamku we Francji. To nie znaczy, że mamy nagle wszystkim rzucać, bo jakiś dzieciak pojawił się na chwilę w naszym życiu — wypuściła cicho powietrze i przymknęła powieki.
Nerwy mieszały się ze strachem, bo gdzieś w głębi Evina usiłowała wydrapać spod jej skóry obraz dziecka, jego śmiechu i ich dwóch z kimś jeszcze. Ale Zaylee wolałaby się udusić niż przyznać do tego, że faktycznie tego właśnie chce.
Próbowała się uspokoić, ale kiedy zamykała oczy, widziała tego chłopca. Jasne włosy, wiecznie rozwichrzone, jakby dopiero co wybiegł z boiska i niebieskie oczy ze spojrzeniem zbyt poważnym, jak na swój wiek. I to ją wkurwiało najbardziej, że gdzieś tam pod tą całą warstwą zaprzeczeń coś w niej drgnęło.
— On ma dziewięć lat. Dziewięć — rozchyliła powieki, żeby wyrzucić z głowy obraz Sama. — To nie jest żadna fantazja czy niewinne a co by było gdyby? To jest żywe dziecko, które już ma za sobą połowę pieprzonego dzieciństwa. A my nawet go nie znamy. Nie mamy pojęcia, czy nie wyrośnie z niego mały psychopata — prychnęła, bo w zasadzie oprócz tego, że Samuel był świadkiem w sprawie, wiedziały o nim tylko tyle, że lubił Gwiezdne Wojny, nie znosił papryki, bał się, kiedy dorośli podnosili głos, a jego najlepszy przyjaciel miał na imię Finn. Nic poza tym. I dlaczego, do cholery, zapamiętywała takie detale? Miller oczywiście usprawiedliwiała to swoją umiejętnością zapamiętywania szczegółów. Zresztą nie zmieniało to faktu, że nie miały pojęcia o jego przyzwyczajeniach i nie znały jego przeszłości.
— Gówno wiesz, Swanson. To fatalny pomysł. Najgorszy na świecie — mruknęła, ale już trochę łagodniej. — Popełniłybyśmy błąd i zniszczyłybyśmy mu życie — dodała i oderwała czoło od czoła narzeczonej, żeby móc popatrzeć jej w oczy. — Nie nadajesz się na matkę, czas to pokazał. A ja... — urwała, zastanawiając się, co właściwie powiedzieć. Że się bała? Przecież nie przeszłoby jej to przez gardło.
Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai, postów o niczym, jak ktoś nie pcha fabuły do przodu
-
The world is not enough
But it is such a perfect place to start, my love
And if you're strong enough
Together we can take the world apartnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Próbowała z niej wyciągnąć dokładnie to co chciała. Wiedziała, że Zaylee była na tyle inteligentna, aby przejrzeć jej zagrywki, ale z drugiej strony nie potrafiła ich odeprzeć. Nie w momencie, gdy tak ją dręczyła i wierciła dziurę w brzuchu, domagając się kolejnych odpowiedzi.
- Wiem, że to nie były prawdziwe plany, ale... Myślę sobie, że skądś musiało to wyjść - westchnęła, przesuwając dłonie na talię narzeczonej. - Że jednak nie rozmawiałybyśmy o tym, gdyby nie to, że gdzieś wewnątrz zrodziła się taka myśl.
W końcu nie sądziła, aby takie pomysły brały się znikąd. Wygrana w totka czy zamek we Francji również brały się z jakiegoś faktycznego marzenia: posiadania wielkiego bogactwa czy zamiłowania do tego konkretnego stylu i klimatu, który w podobnym miejscu mógłby panować. W takim razie może i myśl o tym, że mogłyby kogoś przygarnąć do swojej rodziny również nie była niczym niesprowokowana.
Znała upór Zaylee. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie potrafiłaby się przyznać do tego, że jednak zmieniła zdanie w jakiejś kwestii. Skoro już raz ustaliła, że jednak nie chcą dzieci to zamierzała przy tym obstawać. Nawet jeśli w głębi pojawiały się myśli o tym, że może jednak nie do końca tak było.
Sam pojawił się niespodziewanie. Niespodziewanie też wywołał w nich całą gamę uczuć oraz odruchów, które były niebezpiecznie blisko tego macierzyństwa, którego chciały uniknąć. Miały być tylko one dwie i koty, które nie wymagały od nich przesadnej opieki, a jednak zapewniały towarzystwo w czasie, gdy któraś była zmuszona do samotnego siedzenia w domu. Jednak może faktycznie mogłoby być inaczej i nie byłaby to kompletna katastrofa?
- Dlatego właśnie chciałam to z tobą przedyskutować, Zaylee - odpowiedziała powoli. - Może faktycznie jest to chujowy pomysł, a może nie byłoby tak źle. Jest to coś, co musiałybyśmy dokładnie rozważyć, aby nie żałować którejkolwiek z decyzji.
Psychopaci mogli wyrosnąć w każdych możliwych warunkach. Oczywiście niektóre mogły wypaczyć dziecko bardziej niż inne, ale faktem było, że nic nigdy nie było przesądzone. W końcu była to jednostka chorobowa. Mówiono, że Fred West nie byłby brutalnym mordercą, gdyby nie to, że w wyniku wypadku motocyklowego uszkodził część mózgu odpowiedzialną za poczucie moralności. Wszystko zatem mogło się zdarzyć.
- A ty, co? - zapytała może nieco zbyt oschle, wpatrując się w nią uważnie. - Starasz się usilnie przekonać nas obie o tym, że czekałoby go z nami najgorsze możliwe życie. Może i faktycznie nie byłybyśmy wzorowymi rodzicami, ale czy ktokolwiek jest?
Westchnęła ciężko, odsuwając się od niej. Miała coraz bardziej dość tego wszystkiego. Na pewno też nie chciała przeprowadzać takiej rozmowy na chodniku w czasie powrotu z podrzędnej restauracji. Powinny to wszystko omówić w domu.
zaylee miller
- Wiem, że to nie były prawdziwe plany, ale... Myślę sobie, że skądś musiało to wyjść - westchnęła, przesuwając dłonie na talię narzeczonej. - Że jednak nie rozmawiałybyśmy o tym, gdyby nie to, że gdzieś wewnątrz zrodziła się taka myśl.
W końcu nie sądziła, aby takie pomysły brały się znikąd. Wygrana w totka czy zamek we Francji również brały się z jakiegoś faktycznego marzenia: posiadania wielkiego bogactwa czy zamiłowania do tego konkretnego stylu i klimatu, który w podobnym miejscu mógłby panować. W takim razie może i myśl o tym, że mogłyby kogoś przygarnąć do swojej rodziny również nie była niczym niesprowokowana.
Znała upór Zaylee. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie potrafiłaby się przyznać do tego, że jednak zmieniła zdanie w jakiejś kwestii. Skoro już raz ustaliła, że jednak nie chcą dzieci to zamierzała przy tym obstawać. Nawet jeśli w głębi pojawiały się myśli o tym, że może jednak nie do końca tak było.
Sam pojawił się niespodziewanie. Niespodziewanie też wywołał w nich całą gamę uczuć oraz odruchów, które były niebezpiecznie blisko tego macierzyństwa, którego chciały uniknąć. Miały być tylko one dwie i koty, które nie wymagały od nich przesadnej opieki, a jednak zapewniały towarzystwo w czasie, gdy któraś była zmuszona do samotnego siedzenia w domu. Jednak może faktycznie mogłoby być inaczej i nie byłaby to kompletna katastrofa?
- Dlatego właśnie chciałam to z tobą przedyskutować, Zaylee - odpowiedziała powoli. - Może faktycznie jest to chujowy pomysł, a może nie byłoby tak źle. Jest to coś, co musiałybyśmy dokładnie rozważyć, aby nie żałować którejkolwiek z decyzji.
Psychopaci mogli wyrosnąć w każdych możliwych warunkach. Oczywiście niektóre mogły wypaczyć dziecko bardziej niż inne, ale faktem było, że nic nigdy nie było przesądzone. W końcu była to jednostka chorobowa. Mówiono, że Fred West nie byłby brutalnym mordercą, gdyby nie to, że w wyniku wypadku motocyklowego uszkodził część mózgu odpowiedzialną za poczucie moralności. Wszystko zatem mogło się zdarzyć.
- A ty, co? - zapytała może nieco zbyt oschle, wpatrując się w nią uważnie. - Starasz się usilnie przekonać nas obie o tym, że czekałoby go z nami najgorsze możliwe życie. Może i faktycznie nie byłybyśmy wzorowymi rodzicami, ale czy ktokolwiek jest?
Westchnęła ciężko, odsuwając się od niej. Miała coraz bardziej dość tego wszystkiego. Na pewno też nie chciała przeprowadzać takiej rozmowy na chodniku w czasie powrotu z podrzędnej restauracji. Powinny to wszystko omówić w domu.
zaylee miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
-
bozia dała piękną gębę - nie moja wina
lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczynanieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Potrafiła działać pod presją. Umiała odeprzeć ataki wszystkich, którzy próbowali jej wmówić niestworzone rzeczy. Ale przy Swanson było inaczej. Mogła zapierać się rękami i nogami, a i ta i tak wyciągała z niej wszystko, kawałek po kawałku. To tylko dobitnie uświadamiało Zaylee, jak wielką miała słabość do Eviny. Była jej pierdolonym kryptonitem, piętą achillesową i przez nią stawała się totalnie bezbronna. Zwłaszcza kiedy tak na nią patrzyła tymi swoimi ładnymi oczami.
Zwykle miała argumenty na wszystko, podważała opinie nie do podważenia, żeby tylko wyszło tak, jak sama chciała, ale tutaj pokłady racji zaczynały się wyczerpywać. Bo to Swanson miała rację. I to doprowadzało Miller do wewnętrznego szału.
Nie mogła przewidzieć, jak zmieniłoby się ich życie, kiedy faktycznie zdecydowałyby się na adopcję dziecka. Jakiegokolwiek dziecka. Nie musiał to byś Samuel Ellis, mogło być to każde inne dziecko. Ale sęk w tym, że chodziło właśnie o Sama. To on poruszył serce Zaylee w dziwny, nieznany do tej pory sposób. Poczuła z nim niezrozumiałą więź, chociaż spotkały się z nim zaledwie dwa razy, gdzie przy pierwszym musiały go przesłuchiwać, bo chłopiec widział rzeczy, których absolutnie widzieć nie powinien.
— Niby ja staram się nas przekonać, że to zły pomysł? — fuknęła niczym kot. Trochę jak Elvira, kiedy Rademedes pojawiał się w pobliżu i zakłócał jej spokój. — A co ty teraz robisz, co? Próbujesz mi wmówić, że ta decyzja wcale nie jest najgorsza. Z naszym funkcjonowaniem. Z naszą pracą. Zapomniałaś już, jak prawie zginęłyśmy w Nowym Początku? Jak ty omal nie zginęłaś wcześniej? Mam pokazać bliznę, żeby odświeżyć ci pamięć? — zapytała, ledwo powstrzymując się od podciągnięcia materiału bluzki. — Sama mam serce w gardle, kiedy bierzesz udział w jakiejś akcji, bo nie wiem, czy wrócisz do domu. Dlatego nie mów mi, że to jest zajebisty pomysł, Swanson — prychnęła, wkurwiona na to, że obnażyła się z własnych lęków. Ale to była prawda, od której nie dało się uciec.
Bo Zaylee Miller bała się wielu rzeczy, choć nigdy nie bała się o własne życie. Natomiast jeśli chodziło o zdrowie bliskich, zwłaszcza Eviny i rodzeństwa, odczuwała wewnętrzny lęk, że coś może się wyjebać i frustrowało ją, że nad pewnymi rzeczami nie posiadała żadnej kontroli.
— Jestem kurewsko zmęczona — powiedziała ciszej, przecierając dłonią twarz. — Chodźmy już — zarządziła i nie czekając na reakcję narzeczonej, ruszyła przodem.
W domu nie wróciły do tej rozmowy, choć obie wiedziały, że temat znów powróci. I może będzie równie wyczerpujący i w pewnym sensie bolesny, jednak Zaylee po cichu liczyła na to, że przyjdzie nieprędko. Albo, że Swanson jakimś cudem o tym zapomni i puszczą to w niepamięć, co byłoby naturalnie najbardziej wygodną opcją.
Evina J. Swanson
Zwykle miała argumenty na wszystko, podważała opinie nie do podważenia, żeby tylko wyszło tak, jak sama chciała, ale tutaj pokłady racji zaczynały się wyczerpywać. Bo to Swanson miała rację. I to doprowadzało Miller do wewnętrznego szału.
Nie mogła przewidzieć, jak zmieniłoby się ich życie, kiedy faktycznie zdecydowałyby się na adopcję dziecka. Jakiegokolwiek dziecka. Nie musiał to byś Samuel Ellis, mogło być to każde inne dziecko. Ale sęk w tym, że chodziło właśnie o Sama. To on poruszył serce Zaylee w dziwny, nieznany do tej pory sposób. Poczuła z nim niezrozumiałą więź, chociaż spotkały się z nim zaledwie dwa razy, gdzie przy pierwszym musiały go przesłuchiwać, bo chłopiec widział rzeczy, których absolutnie widzieć nie powinien.
— Niby ja staram się nas przekonać, że to zły pomysł? — fuknęła niczym kot. Trochę jak Elvira, kiedy Rademedes pojawiał się w pobliżu i zakłócał jej spokój. — A co ty teraz robisz, co? Próbujesz mi wmówić, że ta decyzja wcale nie jest najgorsza. Z naszym funkcjonowaniem. Z naszą pracą. Zapomniałaś już, jak prawie zginęłyśmy w Nowym Początku? Jak ty omal nie zginęłaś wcześniej? Mam pokazać bliznę, żeby odświeżyć ci pamięć? — zapytała, ledwo powstrzymując się od podciągnięcia materiału bluzki. — Sama mam serce w gardle, kiedy bierzesz udział w jakiejś akcji, bo nie wiem, czy wrócisz do domu. Dlatego nie mów mi, że to jest zajebisty pomysł, Swanson — prychnęła, wkurwiona na to, że obnażyła się z własnych lęków. Ale to była prawda, od której nie dało się uciec.
Bo Zaylee Miller bała się wielu rzeczy, choć nigdy nie bała się o własne życie. Natomiast jeśli chodziło o zdrowie bliskich, zwłaszcza Eviny i rodzeństwa, odczuwała wewnętrzny lęk, że coś może się wyjebać i frustrowało ją, że nad pewnymi rzeczami nie posiadała żadnej kontroli.
— Jestem kurewsko zmęczona — powiedziała ciszej, przecierając dłonią twarz. — Chodźmy już — zarządziła i nie czekając na reakcję narzeczonej, ruszyła przodem.
W domu nie wróciły do tej rozmowy, choć obie wiedziały, że temat znów powróci. I może będzie równie wyczerpujący i w pewnym sensie bolesny, jednak Zaylee po cichu liczyła na to, że przyjdzie nieprędko. Albo, że Swanson jakimś cudem o tym zapomni i puszczą to w niepamięć, co byłoby naturalnie najbardziej wygodną opcją.
koniec
bubek
nie lubię postów z ai, postów o niczym, jak ktoś nie pcha fabuły do przodu