

Nie wiem ile miałem. Może trzy lata. Może cztery. Albo nie – tak z trzy lata i kurwa dwieście dwadzieścia dziewięć dni. O. Tak. Tyle miałem, jak zorientowałem się (ahahaha, ta, wiem, jak to brzmi), że świat nie będzie się ze mną pierdolił. Skąd ta wiedza? Ano już spieszę wyjaśnić. Matka ogarniała chatę, stary pił – a, i tutaj uwaga! – kurwa ja też nie wiem, skąd wzięła się moja młodsza siostra. No bo serio – taka patola trochu na chacie. Jak stary chciał pociupciać, to w sumie to dostawał. Może „dlatego” się pojawiła? Albo „mmm yes, cum inside me”. Nie wiem. Jebać. Więc tak – matka ogarniała dom, ojciec – no pił. Wiecie, stary zarobiony, głowa rodziny, forma relaksu, który mu się należał. Co zabawne, ci jego kumple, to w sumie nie jakieś tam łebki spod monopolowego. Nie. Gdzieś tam przewinął się jakiś początkujący poseł, zastępca komendanta jednostki pożarniczej, co to gaszą pożary, a nawet kilku gliniarzy. No i tyle o nim na tę chwilę. Była jeszcze ona – babcia. A tam, co ja pierdolę babcia. To była BABCIA! Jest w sensie. Babula. Raz, ale to Wam spojler zrobię, jak przyjechała po mnie policja do mieszkania, a ja siedziałem w drugim pokoju, zapytana przez funkcjonariuszy, gdzie jestem, odpowiedziała: „Jak to gdzie? W Missisipi pracuje”. Taaaa. Kochana, nie? I co – no tyle, jeśli chodzi o familię. To znaczy, jest jeszcze moja młodsza siostra, ale ona nie pasuje do tej całej układanki. To znaczy tak – ona jest dobra, miła, ciepła, pomocna i ma jakiegoś narzeczonego teraz – kolejny spojler – i w sumie tak jak na to patrzę, to ona chyba jest jakiegoś listonosza (ahaha suchar zaliczony), sąsiada czy kogoś innego. Jest – szczerze – niesamowita. Na tym, na ten moment zaprzestańmy, co? Ok. Rodzinę jako tako moją znacie, imiona nie padły, bo tam (po chuj) nie trzeba. To co? Next? Wjo!
Niewiele się tam zmieniało. Tak wiecie – albo nie – do dziesiątego roku życia to była jakaś rutyna. Matka, albo babcia odprawiały nas do szkoły, zajmowały się domem, robiły obiad, w tym samym czasie robiąc pranie, a potem witały z uśmiechem na twarzy. One na bank nie wiedziały, co je czeka ze mną w przyszłości, bo pewnie już wtedy powiesiłyby mnie za sąsiednim blokiem na jakiejś huśtawce, albo starym drzewie. Chuj. Nie ważne. Pomimo tak młodego wieku wiedziałem, że trzeba być twardym. Ojciec wracał z roboty, i teraz uwaga, bo to ważne. Wracał pijany i wkurwiony, wracał wkurwiony, ale nie pijany, albo wracał tak pijany, że nie było czasu na wkurwienie. Jak już coś tam pierdolił, to zazwyczaj jakieś bzdury o tym, co tam ten jego kolega w pracy powinien, a czego nie, albo dlaczego nie ma większej kasy. No jakby – pizda była. To znaczy, odnoście starego. Co do babci i matki nic się nie zmieniało. Ogarniały dom. Dom. Jakby wam to kurwa powiedzieć. Potem, jak w szkole nasłuchałem się, to wydawało mi się (nie, nie „mnie się”) że ten „dom” to powinien inaczej wyglądać. I chyba to tak strasznie mocno wjebiało mnie w święta. Czaicie ten klimat? No to fajnie, bo ja nie. I dobra, o ile całe to przyozdabianie domów, w środku czy na zewnątrz było spoko, to chyba – a zresztą. Po chuj ja to piszę. W każdym razie ten akapit zamknę krócej. "Żyło się". Zajebiste podsumowanie, co? Inaczej nie było. I nie będzie przez jeszcze dwa lata. Trzy. A może cztery i sto osiemnaście dni.
Tak wam to opowiadając, to się zastanawiam, czy to w ogóle ma sens. Ta cała opowieść. No bo co ja mam wam powiedzieć? Tu się niewiele zmieniało. Babcia i mama? No nie zgadniecie, co robiły. Ojciec – ejj, no chyba nie poszedł na terapię, nie? A ja? Co ja? Byłem coraz starszy, jak k u r w a wszyscy dookoła! Matula, jak to ona, martwiła się, bo widziała, co robię. Wracałem do domu z podbitym okiem, czasem z rozjebaną koszulką, albo krwią na spodenkach nienależącą do mnie. Ej, i kurwa wtedy ojciec mnie zauważył. Pierdolił o tym, że w życiu trzeba być twardym, że nie można sobie dać na ryj napluć, że jak biją, to oddajesz, a nie spierdalasz. Szkoda tylko, że nie był taki mądry kilka "bań" wcześniej. No co? Chlał dalej. Ja to się dziwię mojej matce, że ona z nim wytrzymała (jeszcze, ale tym razem bez spojlera) tyle czasu. Nie było imprezy, na którą by jej nie zabrał, z której to ona by go prowadziła na chatę najebanego. Patologia, nie? No tylko w tym całym syfie jest moja siostra. Ona, no serio, na bank nie jest jego. To znaczy, jest, ale brzmi to tak trochu ciekawiej, nie? Więc jak to czytasz i myślisz, że na końcu pojawi się info o tym, że mamy innych ojców to nie – sorry gościu/gościarko. Ale dalej! Babcia. Punkt, obok którego przejść obojętnie nie można. To ona ciągle mi powtarzała: „Ash, tego nie…” albo „Ash, wal go na…”. Wydaje wam się to absurdalne? Babulka była – cholera, nie wiem co z tymczasem przeszłym – jest osobą, która nauczyła mnie najwięcej. Co prawda nie pokazała mi, jak miesza się zioła, które nałożone bezpośrednio na ranę przyśpieszają gojenie, ale wiedziałem, że jak mam kłopoty – „choć no tu!” Ach, złote czasy. Kiedyś wam to wyjaśnię, dobra?
Ajajaj, lecimy dalem. Dalej. Nie wiem, pomazałem korektorem monitor, ale błąd został. Także tak. Szkoła średnia. Co ja miałem, kwadrans na budziku? Szkoła. Mało o niej gadałem, bo nie ma o czym. Jak ktoś mnie wkurwił, dostawał cepa na ryj. Serio, nie te wszystkie książki mnie ukształtowały, a to, co znalazłem na ulicy. Przemoc. Drobne kradzieże. Jakieś narkotyki, ale jak ktoś pyta, to ja nie wiem. Lałem się dla idei. Ktoś się krzywo popatrzył? Może być. Ktoś powiedział znajomej, że ma ryj jak podbierak do basenu? Jeszcze lepiej. A jak ktoś wjechał na temat mojej siostry – znaczny zaznaczmy jedno, żadne tam karate, aikido, jujitsu, nie. Jak miałem pod ręką cegłówkę, to ona, jak był to wózek inwalidzki, to jakiś element też się nadał. Spuszczałem wpierdol każdemu, kto – nie umiem w te pauzy, wiecie? Myślniki. Chodziło mi o to, że waliłem na pizdę każdego, kto mi nie spasował. A cel? Jaki k u r w a cel. Chociaż czasem parę baksów się na tym zarobiło. Znajomi? Jacy tam znajomi. Na palcach jednej ręki ślepego drwala można policzyć tych wartościowych. No ale ok, byli? Byli. Nauczyciele? Dacie wiarę, że część z nich chciała mnie „naprawić”? Jakbym był jebaną zabawką, co to tu jej rączki brakuje, tam peleryny, a w sumie samochodzik to też już jest do wyjebania. Także taka szkoła. Fajna, nie? Zaliczałem klasy, koleżanki, a nawet taką starszą babkę – kurwa. Bez spojlerów. Tego i tak nie będzie. Coś jeszcze? Ach, no tak, prawie bym zapomniał. Stary zdechł. Dosłownie. Wiem, jak umierają ludzie. On d o s ł o w n i e zdechł. I teraz najlepsze. Wszyscy, ale to kurwa wszyscy wiedzieli, że chlał, ale gdy już wywinął fikoł, to pamiętam matkę i siostrę, co to gadały: „miał raka”. Taaa, chuja tam. Pod koniec życia miał oczy żółte jak kukurydza. Ba! Cały był pomarańczowy, jakby wpadł do kadzi z – pomarańczami (ja pierdolę, ale błyskotliwe). No ale. Tyle w tym akapicie. Jak coś pominąłem, to albo zapomniałem, albo to nie ma znaczenia, albo cholera wie.
No to co? Przerwy między lekcjami skupiające się na joincie, bójki – ej, niektóre nawet były za kasę – a do tego troszkę alko. Hah! Troszkę. Zabawne, nie? Alko to ja waliłem, jak miałem co – z 15 lat? A teraz to już trochę po. Tylko żeby zimne było! W wielkim skrócie – zgonowałem tu, tam, siam. Odbierała mnie matka, a potem siostra, gdy znajomi zadzwonili. I teraz ten paradoks, gdzie śmiałem się, jak ona – moja matka – mogła wytrzymać tyle czasu z moim ojcem, nie? No to coś wam powiem. Miałem dziewczynę. Krótko. Ładna, miła. Ale nie rozumiała. Próbowała mnie “naprawić”, jakbym był popierdoloną zabawką. Nie brzmi jakoś kurwa znajomo? A poza tym „skoro nie akceptowała mnie pijanego, nie była godna, by spędzać ze mną czas, gdy byłem trzeźwy”. Kolejny suchar zaliczony? Cieszę się. W końcu odeszła. Nawet nie próbowałem jej zatrzymać. No nie czarujmy się, kogo obchodzi chłopak z marginesu, który patrzy na świat jak na wroga? No nie wiem, co ja mam wam napisać, co powiedzieć. Twardym trzeba być, nie? No to byłem. Pomimo wybuchowego charakteru, tego tak zwanego krótkiego lontu, oganiałem swoje życie. Czaicie – trochę jak pies dla swoich, wierny, lojalny, uczciwy – a z drugiej strony jak kot dla całego świata, typ co jednak swoimi ścieżkami chodzi, a mimo to nadal „potrafi w ludzi”.