1.
Te słowa powtarzała sobie Maze, najpierw sporządzając raport z ostatniej zamkniętej sprawy, by potem płynnie przejść do porządkowania powstałej sterty papierków i papierów na biurku. Zawsze musiała sobie ponarzekać, choć tak naprawdę układanie wszystkiego po kolei, według odpowiedniej sprawy, dawało jej poczucie przyjemnego spokoju. I kontroli również. Z pewnością był on mniej stresujący niż faktyczny przebieg niektórych napaści, które większości osób spędzałyby sen z powiek.
Ale nie jej. Przynajmniej nie w tym sensie.
Z ciężkim westchnieniem zgarnęła ostatnią kupkę z biurka, przeglądając parę kartek z kolei i finalnie kładąc je do otwartej szuflady, którą potem zasunęła. Trzask, który rozległ się przy tej czynności, był jednocześnie jej dzwonkiem oznajmującym powrót do domu. Ledwie widoczny grymas na jej twarzy idealnie odzwierciedlał to, jak się z tym czuła.
Niechętnie podniosła się z krzesła, gdy jej oczom ukazała się sylwetka kobiety, która z dość sporym zagubieniem rozglądała się właśnie po wydziale przestępstw seksualnych.
Czyżby nowa sprawa?
Winters nie wahała się nawet przez moment i od razu ruszyła w kierunku nietypowej osoby. W jej głowie już przewijały się setki pytań, które zadawała już chyba z milion razy. Czuła też delikatny smutek, że być może kolejna kobieta padła ofiarą napaści, a Mazarine nie była w pobliżu, by temu zapobiec. To zdecydowanie nie wprawiało ją w dobry nastrój.
— Przepraszam, czy w czymś mogę pomóc? — przemówiła do kobiety, gdy już znalazła się w odpowiednio bliskim dystansie. Momentalnie starała się nawiązać kontakt wzrokowy, przyjmując też poważniejszy wyraz twarzy. Na to akurat nie musiała się zbytnio silić - uśmiech na twarzy Mazarine był niczym tęcza. Rzadki do ujrzenia, ale mający natychmiastowe działanie. Do niego pewnie przejdzie, ale z doświadczenia wiedziała, że ofiary mogą różnie reagować na powitalny optymizm.
Meena Evans