—
Lubią mundury, Ernie. M U N D U R Y — uśmiechnęła się do niego słodko. Trochę w taki sposób, w jaki uśmiecha się do noworodka, który dopiero co poznaje świat, a zamiast mózgu miał kaszkę mannę. Nachyliła się nad ladą, opierając dłonie o otwarty zeszycik, w którym notowała swoje złote myśli i spojrzała Andrewsowi w oczy. —
A nie kurierskie łaszki — dodała zadziornie. Absolutnie nie twierdziła, że wyglądał w nim źle, co to to nie, jednak na pewno daleko było temu outfitowi do takiego, na którego widok dziewczynki śliniłyby koszulki albo z którego robiłyby sobie tablice na pintereście.
Szczerze mówiąc nie oczekiwała, że Ernie zgodzi się na wystylizowanie. Ba, była przekonana, że jedyne co zrobi, to ją wyśmieje i może jeszcze ewentualnie nazwie przy tym szajbuską. Jakież było jej wielkie zaskoczenie, kiedy podczas gdy ona zabrała się a odpalanie szałwii i przepędzenie złych duchów z dostarczonych pudeł, z ust Erniego wybrzmiała zgoda. Aż się kurwa ruda sama zadławiła dymem z kadzidła — w tak wielkim szoku była.
—
S-erio mó-wisz? — kasłała niemiłosiernie, a dłoń chodziła na lewo i prawo, żeby odpędzić chociaż trochę tego dymu, który zaczął wciskać się jej do płuc i dławić. —
Kurwa — musiała aż odejść trochę na bok, żeby doprowadzić się do porządku, przy okazji spojrzała na Erniego z klepnęła go wesoło w ramie. —
A coś ty, NA KOSZT FIRMY — rzuciła zadowolona i spokojnie wróciła sobie do opalania pudeł szałwia. —
To tak w geście wdzięczności za tego gościa, o tam — szybkim gestem głowy wskazała miejsce na kanapie, na którym wygodnie rozłożony siedział sobie misiek z festynu. Miał na sobie nie tylko kowbojski kapelusz, który był na jego głowie w chwili przygarnięcia ale również i maleńkie conversy dziecięce, okulary przeciwsłoneczne i koszulka z napisem
I’m the boss, bitch. No kto jak kto ale misiek wyglądał kurwa ZAJEBIŚCIE.
—
Dobra, dzisiaj tak na szybko — mruknęła pod nosem, gasząc haszcze. W końcu miała teraz o wiele ważniejsze rzeczy do roboty, niż opalanie ciuszków, chociaż bare minimum trzeba było zrobić! Nie było odpuszczania. —
Weź je przesuń tam pod ścianę, kochanieńki, a ja w tym czasie zobaczę co tu możemy z tobą zrobić — rozedelegowała obowiązki, a raczej poprosiła Erniego o przeniesienie pudeł. Przecież nie mogły tak stać cały czas na środku sklepu.
Pewnym krokiem ruszyła w stronę wieszaczków z męskimi ciuchami i zaczęła wertować materiały. Z początku skupiła się na koszulkach, bo to było z tego wszystkiego najłatwiejsze. A najłatwiejsze, bo zgarnęła po prostu biały podkoszulek na ramiączkach ustalając z samą sobą, że to będzie baza do każdego z outfitów. Następnie tak na oko zgarnęła ciemną kurtkę, kilka brązowych koszul, jedną beżową, jedną niebieską i jeszcze fikuśnie oliwkowo-czerwoną, tak dla urozmaicenia.
—
Jaki masz rozmiar gaci? — spytała, wciąż przechodząc do gaci, a kiedy nie usłyszała odpowiedzi, odwróciła się w stronę Erniego. —
No ile masz w pasie? Jaki obwód? — doprecyzowała, patrząc na niego jak na debila. No bo co za facet nie znał swoich rozmiarów w obwodzie? —
Essssu, chodź no tutaj — przewróciła oczami i cisnęła ciuchami z ręki na kanapę, przy okazji łapiąc metr krawiecki z oparcia.
Ernie podszedł niepewnie, chyba nie do końca wiedząc co go czeka, a przecież Mio nie miała całego dnia, wiec szybciutko przerzuciła metrem za jego plecami i bezczelnie go sobie przysunęła jeszcze bliżej siebie, skupiając się na jego pasie. No mogło to wyglądać trochę dwuznacznie, szczególnie, kiedy sobie przyklękła dla lepszych obliczeń, ale przecież jak inaczej miała mu dobrać odpowiednie spodnie?
—
Osiemdziesiąt osiem — odezwała się po chwili z dołu, po czym wstała, zrównując się z nim (a raczej z jego klatką piersiową, zadzierając głowę). —
Centymetrów. Masz w biodrach osiemdziesiąt osiem centymetrów. Zapamiętaj sobie na przyszłość — sprzedała mu kuksańca w bok i ruszyła jeszcze dobrać spodnie do każdej ze stylizacji.
Finalnie przygotowała mu
pięć zestawów.
— Idź to przymierzyć.
ernie andrews