-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Gwen Reed
— No całkiem mądre myślenie — rzuciła Mia, ale w myślach grzmiało jej: ale popierdolona typiara. Nie potrafiła zrozumieć miłych ludzi, takich pomocnych z krwi i kości. W jej myśleniu oni nie istnieli. Gdyby przeżyli tyle, co ona mieliby więcej mózgu niż wody w głowie. Smith była przekonana, że z kobietą coś musiało być nie tak. Jednocześnie była jej wdzięczna, bez niej nie miałaby szans na dalsze przeżycie. Bardziej trwała jak swego rodzaju szczur, któremu nie uda się pomóc.
— SŁUCHAM — spytała przerażona, odsuwając się od Gwen na dobre kilka metrów. Był rodzaj ludzi, których unikała. Organizacje przestępcze. Cokolwiek by nie zrobiła, unikała ich jak racjonalnie myślący człowiek miejsc radioaktywnych. Wyglądała na prawdziwe przerażoną, dla niej nie był to żart. Kilka ludzi już próbowało ją rekrutować. — to co ty mi takie kocopoły sprzedajesz? — spytała z wyraźną ulgą Smith, kręcąc głową. Pewnie rzuciła kilka przekleństw pod nosem na rozładowanie stresu — rozumiem. Wojownicza kwiaciarka — przytaknęła głową. Co prawda bardziej kupowała ją mafijna wersja tej historii, ale jakoś będzie musiała z tym przeżyć. Westchnęła cicho, nabierając powietrza do płuc.
— Na pewno? Ktoś powinien Cię obejrzeć. Byłaś szczepiona na tężec? — sama Mia chyba była. Nie wiedziała. Ludzie którzy się nią opiekowali, robili wszystko, by spełnić kryteria opieki społecznej. Tylko wtedy mogli dostać za nią pieniądze, gdy była młodsza. Nie była w stanie im zaufać, nie po tym jak jeden z jej tatuśków molestował ją, gdy była młodsza. Do dzisiejszego dnia miała ciarki, kiedy tylko o tym myślała.
— Brzmisz, jakbyś nałykała się różowych okularów — mruknęła Mia, patrząc na kobietę z pewną dozą niezrozumienia. Dobro? Ono nie istniało, każdy robił tyle, ile mógł, by mieć dobrze. Zrządzeniem losu był fakt, że nosiła kwiaciarka nosiła nóż. Tylko w ten sposób mogła ją obronić. Smith miała w sobie pełno sprzeczności. Jednocześnie próbowała być miła, a z drugiej strony denerwowało jej podejście Gwen — on mógł Ciebie i mnie zabić. Co nie zmienia faktu, że jestem wdzięczna — powiedziała suchym tonem, spuszczając wzrok. Dobro, dobrem. Jak wytłumaczyć bliskim, że wstawiło się za bezbronną kobietą? To nie miało racji bytu w normalnym świecie.
— Jasne — kiwnęła krótko głową i ruszyła za kobietą. Gdziekolwiek miałyby się udać, ważne że były we dwie. Dziwne uczucie, gdy przy kimś można było zacząć czuć się bezpiecznie. Mia tego nie znała, a kobieta budziła w niej dziwne uczucie komfortu.
— Dziękuję — wydukała z siebie, zabierając się za kanapkę. Dawno nie miała czegoś w buzi. Wyglądała jak pies, dobierający się do miski pełnej smakołyków. Po dwóch minutach wszystko zniknęło z jej talerza — dużo nie zrobiłam, wyjęłam gaz pieprzowy od znajomego. Gdzieś miałam jeszcze paralizator, ale z nerwów nie mogłam go znaleźć — brak kontroli nad sytuacją był dla niej najbardziej żałosny. Zawsze potrafiła sobie poradzić. Nieważne, w jakiej sytuacji została postawiona — dupków i dupki. Ludzie to najgorszy gatunek, jaki istnieje — parsknęła krótko pod nosem — powiedźmy, że nigdy nie miałam łatwo. Jak było z Tobą? — spytała, próbując poznać kobietę. Wbiła w nią swój wzrok, poszukując odpowiedzi. Skoro obie miały nie mieć łatwo, to jaka była jej historia? Pewnie miała rodzinę, mieszkanie, bliskich, a Mia? Miała siebie.
— No całkiem mądre myślenie — rzuciła Mia, ale w myślach grzmiało jej: ale popierdolona typiara. Nie potrafiła zrozumieć miłych ludzi, takich pomocnych z krwi i kości. W jej myśleniu oni nie istnieli. Gdyby przeżyli tyle, co ona mieliby więcej mózgu niż wody w głowie. Smith była przekonana, że z kobietą coś musiało być nie tak. Jednocześnie była jej wdzięczna, bez niej nie miałaby szans na dalsze przeżycie. Bardziej trwała jak swego rodzaju szczur, któremu nie uda się pomóc.
— SŁUCHAM — spytała przerażona, odsuwając się od Gwen na dobre kilka metrów. Był rodzaj ludzi, których unikała. Organizacje przestępcze. Cokolwiek by nie zrobiła, unikała ich jak racjonalnie myślący człowiek miejsc radioaktywnych. Wyglądała na prawdziwe przerażoną, dla niej nie był to żart. Kilka ludzi już próbowało ją rekrutować. — to co ty mi takie kocopoły sprzedajesz? — spytała z wyraźną ulgą Smith, kręcąc głową. Pewnie rzuciła kilka przekleństw pod nosem na rozładowanie stresu — rozumiem. Wojownicza kwiaciarka — przytaknęła głową. Co prawda bardziej kupowała ją mafijna wersja tej historii, ale jakoś będzie musiała z tym przeżyć. Westchnęła cicho, nabierając powietrza do płuc.
— Na pewno? Ktoś powinien Cię obejrzeć. Byłaś szczepiona na tężec? — sama Mia chyba była. Nie wiedziała. Ludzie którzy się nią opiekowali, robili wszystko, by spełnić kryteria opieki społecznej. Tylko wtedy mogli dostać za nią pieniądze, gdy była młodsza. Nie była w stanie im zaufać, nie po tym jak jeden z jej tatuśków molestował ją, gdy była młodsza. Do dzisiejszego dnia miała ciarki, kiedy tylko o tym myślała.
— Brzmisz, jakbyś nałykała się różowych okularów — mruknęła Mia, patrząc na kobietę z pewną dozą niezrozumienia. Dobro? Ono nie istniało, każdy robił tyle, ile mógł, by mieć dobrze. Zrządzeniem losu był fakt, że nosiła kwiaciarka nosiła nóż. Tylko w ten sposób mogła ją obronić. Smith miała w sobie pełno sprzeczności. Jednocześnie próbowała być miła, a z drugiej strony denerwowało jej podejście Gwen — on mógł Ciebie i mnie zabić. Co nie zmienia faktu, że jestem wdzięczna — powiedziała suchym tonem, spuszczając wzrok. Dobro, dobrem. Jak wytłumaczyć bliskim, że wstawiło się za bezbronną kobietą? To nie miało racji bytu w normalnym świecie.
— Jasne — kiwnęła krótko głową i ruszyła za kobietą. Gdziekolwiek miałyby się udać, ważne że były we dwie. Dziwne uczucie, gdy przy kimś można było zacząć czuć się bezpiecznie. Mia tego nie znała, a kobieta budziła w niej dziwne uczucie komfortu.
— Dziękuję — wydukała z siebie, zabierając się za kanapkę. Dawno nie miała czegoś w buzi. Wyglądała jak pies, dobierający się do miski pełnej smakołyków. Po dwóch minutach wszystko zniknęło z jej talerza — dużo nie zrobiłam, wyjęłam gaz pieprzowy od znajomego. Gdzieś miałam jeszcze paralizator, ale z nerwów nie mogłam go znaleźć — brak kontroli nad sytuacją był dla niej najbardziej żałosny. Zawsze potrafiła sobie poradzić. Nieważne, w jakiej sytuacji została postawiona — dupków i dupki. Ludzie to najgorszy gatunek, jaki istnieje — parsknęła krótko pod nosem — powiedźmy, że nigdy nie miałam łatwo. Jak było z Tobą? — spytała, próbując poznać kobietę. Wbiła w nią swój wzrok, poszukując odpowiedzi. Skoro obie miały nie mieć łatwo, to jaka była jej historia? Pewnie miała rodzinę, mieszkanie, bliskich, a Mia? Miała siebie.
-
Pracuje w kwiaciarni i zaczęła przygodę z muzyką w grupie grającej pirate metal; sympatyczna, uśmiechnięta, towarzyskanieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Gwen widziała, że ludzie patrzyli na nią dziwnie. Była osobą, która wierzyła w dobro i raczej się to nie zmieni. Dlaczego? Bo nawet widząc zło, było coś dla przeciwwagi. Ludzie byli różni, to prawda, ale nie każdy był zły.
- Nie patrz tak, to moja filozofia życia i jeszcze się na niej nie przejechałam – powiedziała lekko urażona, ale machnęła ręką i to dosłownie. – Facet mógł nas bez problemu zabić – potwierdziła, ale szybko dodała:
- Ale mu się nie udało, więc my jesteśmy górą. Mam nadzieję, że ktoś zwinie tego popierdoleńca, bo tacy nie powinni chodzić po ulicach. No ale miasto jest duże, może na niego więcej nie trafimy – trzeba było się trzymać właśnie takiej myśli, była pocieszająca.
- Nic mi nie będzie – znów odruchowo dotknęła rany. Szczepiona była, bo musiała mieć najważniejsze za sobą. Jednak pracowała w warunkach, gdzie można się było zaciąć i ukłuć, a różnie bywało z tym, co miała pod ręką. Zresztą można było zauważyć, że jej dłonie są przyzwyczajone do pracy.
- Wiesz co, wszystko się liczy, bo jednak coś osiągnęłaś. Miałaś coś do obrony, tylko potrzebowałaś chwili, nie? Kobiety muszą sobie radzić, szczególnie jeśli są same. Kiedyś zamierzałam się nauczyć kilku chwytów na kursie samoobrony, ale jakoś nie poszłam. A szkoda, mogłoby się przydać – może teraz spróbuje? Na naukę zawsze była dobra pora.
- Tak, ja wiem, że ludzie bywają najgorszymi istotami na tym świecie – zgodziła się. – Ale nie każdy jest wynaturzonym skurwysynem. Zdarzają się porządne osobniki i wolą pomóc, niż uprzykrzać innym życie. I żeby było wszystko jasne, spotykam takich bardzo często. Musisz mieć pecha, że trafiasz na tych złych, skoro nie dostrzegasz też tych lepszych. Nie znam cię, więc nie będę cię przekonywać, ale życzę ci z całego serca, byś jednak znalazła kogoś, kto nie będzie cię oceniać, wykorzystywać czy napadać. Wbrew pozorom tacy istnieją – wgryzła się w kanapkę i podjęła nową myśl dopiero wtedy, gdy pogryzła i przełknęła kęs. Nie chciała się zadławić biedula.
- Przyjechałam do Toronto za lepszym życiem. Czy je znalazłam? Nie wiem, tak pół na pół. Znalazłam pracę, a nawet ich kilka i jakoś żyję, chociaż ledwo wiążę koniec z końcem. Niedługo po przybyciu tutaj jeden koleś zwinął mi całą wypłatę i musiałam żyć praktycznie o samym chlebie i wodzie. Nie zapłaciłam za prąd, więc mi go odłączyli. Ledwo miałam na utrzymanie miejsca zamieszkania, ale właściciel się zlitował i poczekał, aż będę w stanie zapłacić. Nieraz śpiewałam na ulicy i starałam się zarobić na zwykłą kanapkę. Mam rodzinę, ale tak naprawdę od nich zwiałam i niczego nie chcę – siostra była dla niej najważniejsza i dla niej też starała się coś więcej zarobić, by nie klepała takiej biedy jak Gwen.
- I widzisz, mimo wszystko wierzę w dobro i ludzi, bo to też mnie spotkało – nie będzie jej opowiadać jak ją wypatrzono i zaangażowano do zespołu, bo to nie było teraz istotne.
- Dziękuję losowi każdego dnia za to, że żyję. Mimo burz, przychodzi też słońce, czasami potrzeba wytrwałości, ale udaje się – zakończyła opowieść i jadła sobie dalej.
Mia Smith
- Nie patrz tak, to moja filozofia życia i jeszcze się na niej nie przejechałam – powiedziała lekko urażona, ale machnęła ręką i to dosłownie. – Facet mógł nas bez problemu zabić – potwierdziła, ale szybko dodała:
- Ale mu się nie udało, więc my jesteśmy górą. Mam nadzieję, że ktoś zwinie tego popierdoleńca, bo tacy nie powinni chodzić po ulicach. No ale miasto jest duże, może na niego więcej nie trafimy – trzeba było się trzymać właśnie takiej myśli, była pocieszająca.
- Nic mi nie będzie – znów odruchowo dotknęła rany. Szczepiona była, bo musiała mieć najważniejsze za sobą. Jednak pracowała w warunkach, gdzie można się było zaciąć i ukłuć, a różnie bywało z tym, co miała pod ręką. Zresztą można było zauważyć, że jej dłonie są przyzwyczajone do pracy.
- Wiesz co, wszystko się liczy, bo jednak coś osiągnęłaś. Miałaś coś do obrony, tylko potrzebowałaś chwili, nie? Kobiety muszą sobie radzić, szczególnie jeśli są same. Kiedyś zamierzałam się nauczyć kilku chwytów na kursie samoobrony, ale jakoś nie poszłam. A szkoda, mogłoby się przydać – może teraz spróbuje? Na naukę zawsze była dobra pora.
- Tak, ja wiem, że ludzie bywają najgorszymi istotami na tym świecie – zgodziła się. – Ale nie każdy jest wynaturzonym skurwysynem. Zdarzają się porządne osobniki i wolą pomóc, niż uprzykrzać innym życie. I żeby było wszystko jasne, spotykam takich bardzo często. Musisz mieć pecha, że trafiasz na tych złych, skoro nie dostrzegasz też tych lepszych. Nie znam cię, więc nie będę cię przekonywać, ale życzę ci z całego serca, byś jednak znalazła kogoś, kto nie będzie cię oceniać, wykorzystywać czy napadać. Wbrew pozorom tacy istnieją – wgryzła się w kanapkę i podjęła nową myśl dopiero wtedy, gdy pogryzła i przełknęła kęs. Nie chciała się zadławić biedula.
- Przyjechałam do Toronto za lepszym życiem. Czy je znalazłam? Nie wiem, tak pół na pół. Znalazłam pracę, a nawet ich kilka i jakoś żyję, chociaż ledwo wiążę koniec z końcem. Niedługo po przybyciu tutaj jeden koleś zwinął mi całą wypłatę i musiałam żyć praktycznie o samym chlebie i wodzie. Nie zapłaciłam za prąd, więc mi go odłączyli. Ledwo miałam na utrzymanie miejsca zamieszkania, ale właściciel się zlitował i poczekał, aż będę w stanie zapłacić. Nieraz śpiewałam na ulicy i starałam się zarobić na zwykłą kanapkę. Mam rodzinę, ale tak naprawdę od nich zwiałam i niczego nie chcę – siostra była dla niej najważniejsza i dla niej też starała się coś więcej zarobić, by nie klepała takiej biedy jak Gwen.
- I widzisz, mimo wszystko wierzę w dobro i ludzi, bo to też mnie spotkało – nie będzie jej opowiadać jak ją wypatrzono i zaangażowano do zespołu, bo to nie było teraz istotne.
- Dziękuję losowi każdego dnia za to, że żyję. Mimo burz, przychodzi też słońce, czasami potrzeba wytrwałości, ale udaje się – zakończyła opowieść i jadła sobie dalej.
Mia Smith
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Gwen Reed
— Nie mówiłaś, że nie miałaś łatwo w życiu? — spytała, by delikatnie uporządkować sytuację. Zmarszczyła porządnie brwi, wyglądając przy tym jak prawdziwy mędrzec yedi. Nie była w stanie zrozumieć kobiety. Dobro nie istniało, świat był w odcieniach szarości, a ludzie byli popierdoleni. Mia nie wiedziała, co by musiało się stać, by zmieniła zdanie. Pewnie świnie musiałyby zacząć latać — tacy jak on nie powinni chodzić po ulicach — powtórzyła Mia. Wyglądała, jakby zgodziła się z Gwen. Prawda była inna. Sama była jak ten mężczyzna. Kradła, dealowała, a momentami musiała zmusić się do ulicznej bójki. Niczym się nie różniła od niego. Pewnie była gorszym ścierwem, nie miała nawet domu, w którym mogłaby się zatrzymać. Zabolało ją stwierdzenie od losowej osoby, dodatkowo takiej której nadałaby pseudonim świętej.
— Jesteś pewna, że nic Tobie nie jest? — uniosła do góry jedną brew. Wydawało się jej, że słucha jakiegoś dziwaka. Widzi świnie latające na niebie. Coś osiągnęła? Potrzebowała chwili? Prawda była taka, że całą sytuację zjebała po całości. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę i nie było tutaj nic nadzwyczajnego. Z resztą mogła się zgodzić, ale trafiła chyba na niezwykły przypadek czystego dobra. Inaczej nie była w stanie zrozumieć słów, które wypowiadała Reed.
— Cieszy mnie, że zdajesz sobie z tego sprawę — wymruczała niezbyt zadowolona Mia. Czy kiedykolwiek była zadowolona? Raczej nie. Częściej chodziła posępna, smutna, albo szukała okazji, by móc zarobić więcej pieniędzy — masz w sobie dużo beztroski, jeśli myślisz, że są dobrzy ludzie — stwierdziła krótko Mia, patrząc na nią posępnym wzrokiem. Wystarczyło popatrzeć na jej życie. Miała jedną sensowną rodzinę, po czym okazało się, że byli największymi bestiami. Już dawno przestała wierzyć w ludzki gatunek. Nie miał on sensu i racji bytu.
— Nie miałaś prądu, ani na czynsz — powtórzyła Mia, próbując wytłumaczyć sobie, że nie miała lepiej od niej. Tylko nie była w stanie. Gwen miała rodzinę, mieszkanie, pracę, a ona? Ją przerzucali między domami dziecka, była bita, molestowana, później już nauczyła samodzielnie sobie radzić. Dzisiaj była zbyt słaba, a ulica słabości nie wybacza.
— Jesteś przesłodka — rzuciła z przekąsem Mia. Sama nie wiedziała, czy był to komplement, czy wręcz odwrotnie — ja zostałam sierotą, bo matka przećpała. Ojciec się nigdy do mnie nie przyznał, a powiedzmy, że domy dziecka nie są zbyt dobrym miejscem dla dzieci. Faktycznie ludzie są cudowni — nie zwierzała się. Tak sobie mówiła w głowie. Mia jedynie przekonywała na temat zła, które ciążyło na całej kuli ziemskiej. Ludzie nie byli dobrzy. Zdarzały się wyjątki, ale tylko po to by potwierdzić regułę.
— Nie mówiłaś, że nie miałaś łatwo w życiu? — spytała, by delikatnie uporządkować sytuację. Zmarszczyła porządnie brwi, wyglądając przy tym jak prawdziwy mędrzec yedi. Nie była w stanie zrozumieć kobiety. Dobro nie istniało, świat był w odcieniach szarości, a ludzie byli popierdoleni. Mia nie wiedziała, co by musiało się stać, by zmieniła zdanie. Pewnie świnie musiałyby zacząć latać — tacy jak on nie powinni chodzić po ulicach — powtórzyła Mia. Wyglądała, jakby zgodziła się z Gwen. Prawda była inna. Sama była jak ten mężczyzna. Kradła, dealowała, a momentami musiała zmusić się do ulicznej bójki. Niczym się nie różniła od niego. Pewnie była gorszym ścierwem, nie miała nawet domu, w którym mogłaby się zatrzymać. Zabolało ją stwierdzenie od losowej osoby, dodatkowo takiej której nadałaby pseudonim świętej.
— Jesteś pewna, że nic Tobie nie jest? — uniosła do góry jedną brew. Wydawało się jej, że słucha jakiegoś dziwaka. Widzi świnie latające na niebie. Coś osiągnęła? Potrzebowała chwili? Prawda była taka, że całą sytuację zjebała po całości. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę i nie było tutaj nic nadzwyczajnego. Z resztą mogła się zgodzić, ale trafiła chyba na niezwykły przypadek czystego dobra. Inaczej nie była w stanie zrozumieć słów, które wypowiadała Reed.
— Cieszy mnie, że zdajesz sobie z tego sprawę — wymruczała niezbyt zadowolona Mia. Czy kiedykolwiek była zadowolona? Raczej nie. Częściej chodziła posępna, smutna, albo szukała okazji, by móc zarobić więcej pieniędzy — masz w sobie dużo beztroski, jeśli myślisz, że są dobrzy ludzie — stwierdziła krótko Mia, patrząc na nią posępnym wzrokiem. Wystarczyło popatrzeć na jej życie. Miała jedną sensowną rodzinę, po czym okazało się, że byli największymi bestiami. Już dawno przestała wierzyć w ludzki gatunek. Nie miał on sensu i racji bytu.
— Nie miałaś prądu, ani na czynsz — powtórzyła Mia, próbując wytłumaczyć sobie, że nie miała lepiej od niej. Tylko nie była w stanie. Gwen miała rodzinę, mieszkanie, pracę, a ona? Ją przerzucali między domami dziecka, była bita, molestowana, później już nauczyła samodzielnie sobie radzić. Dzisiaj była zbyt słaba, a ulica słabości nie wybacza.
— Jesteś przesłodka — rzuciła z przekąsem Mia. Sama nie wiedziała, czy był to komplement, czy wręcz odwrotnie — ja zostałam sierotą, bo matka przećpała. Ojciec się nigdy do mnie nie przyznał, a powiedzmy, że domy dziecka nie są zbyt dobrym miejscem dla dzieci. Faktycznie ludzie są cudowni — nie zwierzała się. Tak sobie mówiła w głowie. Mia jedynie przekonywała na temat zła, które ciążyło na całej kuli ziemskiej. Ludzie nie byli dobrzy. Zdarzały się wyjątki, ale tylko po to by potwierdzić regułę.
-
Pracuje w kwiaciarni i zaczęła przygodę z muzyką w grupie grającej pirate metal; sympatyczna, uśmiechnięta, towarzyskanieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Chyba się nie dogadają, ale mimo wszystko Gwen ciągnęła po swojemu.
- Są ludzie, którzy mają gorzej. Ty przynajmniej nie masz problemów zdrowotnych. A co mają powiedzieć nieuleczalnie chorzy? Albo osoby niepełnosprawne? Znam kilku tych drugich i potrafią mnie zaskoczyć swoją pokorą i tym, że mimo wszystko chcą żyć i widzą dobro tego świata. Nikt nie rodzi się złym – zauważyła.
- Możesz myśleć, że jestem głupia, ale trzymam się swojego – powiedziała to takim tonem, że naprawdę nie było wątpliwości co do tego, że nie zmieni swojego zdania. Dało się wiele zrobić, ale trzeba było chcieć i się starać. A nawet jeśli się nie dało ruszyć, to trzeba było zaufać komuś jeszcze.
- Musiałaś mieć cały czas pod górkę w życiu, ale powiedz mi coś. Jeśli dobro nie istnieje, to dlaczego ci pomogłam? Przecież mogłam udać, że nic nie usłyszałam albo nie chciałabym się mieszać, bo się bałam. Mimo to przyszłam z pomocą. Nie ma dobra? To, co to było? – zapytała i dokończyła kanapkę. Na chwilę zapanowała cisza.
- Przeszłości nie zmienimy, ale przyszłość jest w naszych rękach. Można się przejechać na ludziach, ale uwierz mi, że ktoś cię w końcu pozytywnie zaskoczy. Pewnie się już nie spotkamy, ale nie zapomnę naszej przygody i rozmowy. Masz w sobie wiele gniewu i jak słyszę wiele przeżyłaś, ale życzę ci, żebyś spotykała na swojej drodze lepszych ludzi, niż tych dotychczas. Bo naprawdę na sto osób, dziewięćdziesiąt dziewięć będzie debilami, ale jedna okaże się kimś porządnym – bardzo chciała, żeby dziewczyna w to uwierzyła. Gwen była uparciuchem i lubiła mieć swoje zdanie, ale nie będzie już więcej przekonywać do swojej opinii. Chciała to zostawić jej osądowi i miała nadzieję, że chociaż trochę dała jej do myślenia.
- Nic nie jest z góry przesądzone. To, że dzisiaj masz pecha, nie oznacza, że jutro też tak będzie. Bądź uważna i wypatruj znaków, może coś dobrego jest ci pisane już wkrótce. Życie jest niesprawiedliwe, to prawda, ale jest też nieprzewidywalne – powtórzyła słowa pewnego starszego człowieka, z którym uwielbiała rozmawiać, gdy przychodził do jej pierwszej kwiaciarni. Zawsze powiedział jej coś mądrego i pocieszał, gdy widział, że miała zły dzień.
- Ja jestem tylko nic nieznaczącą osobą, ale są mądrzejsi, których warto słuchać i przekazuję ci także ich słowa. Nie wiemy, co nas spotka następnego dnia.
Mia Smith
- Są ludzie, którzy mają gorzej. Ty przynajmniej nie masz problemów zdrowotnych. A co mają powiedzieć nieuleczalnie chorzy? Albo osoby niepełnosprawne? Znam kilku tych drugich i potrafią mnie zaskoczyć swoją pokorą i tym, że mimo wszystko chcą żyć i widzą dobro tego świata. Nikt nie rodzi się złym – zauważyła.
- Możesz myśleć, że jestem głupia, ale trzymam się swojego – powiedziała to takim tonem, że naprawdę nie było wątpliwości co do tego, że nie zmieni swojego zdania. Dało się wiele zrobić, ale trzeba było chcieć i się starać. A nawet jeśli się nie dało ruszyć, to trzeba było zaufać komuś jeszcze.
- Musiałaś mieć cały czas pod górkę w życiu, ale powiedz mi coś. Jeśli dobro nie istnieje, to dlaczego ci pomogłam? Przecież mogłam udać, że nic nie usłyszałam albo nie chciałabym się mieszać, bo się bałam. Mimo to przyszłam z pomocą. Nie ma dobra? To, co to było? – zapytała i dokończyła kanapkę. Na chwilę zapanowała cisza.
- Przeszłości nie zmienimy, ale przyszłość jest w naszych rękach. Można się przejechać na ludziach, ale uwierz mi, że ktoś cię w końcu pozytywnie zaskoczy. Pewnie się już nie spotkamy, ale nie zapomnę naszej przygody i rozmowy. Masz w sobie wiele gniewu i jak słyszę wiele przeżyłaś, ale życzę ci, żebyś spotykała na swojej drodze lepszych ludzi, niż tych dotychczas. Bo naprawdę na sto osób, dziewięćdziesiąt dziewięć będzie debilami, ale jedna okaże się kimś porządnym – bardzo chciała, żeby dziewczyna w to uwierzyła. Gwen była uparciuchem i lubiła mieć swoje zdanie, ale nie będzie już więcej przekonywać do swojej opinii. Chciała to zostawić jej osądowi i miała nadzieję, że chociaż trochę dała jej do myślenia.
- Nic nie jest z góry przesądzone. To, że dzisiaj masz pecha, nie oznacza, że jutro też tak będzie. Bądź uważna i wypatruj znaków, może coś dobrego jest ci pisane już wkrótce. Życie jest niesprawiedliwe, to prawda, ale jest też nieprzewidywalne – powtórzyła słowa pewnego starszego człowieka, z którym uwielbiała rozmawiać, gdy przychodził do jej pierwszej kwiaciarni. Zawsze powiedział jej coś mądrego i pocieszał, gdy widział, że miała zły dzień.
- Ja jestem tylko nic nieznaczącą osobą, ale są mądrzejsi, których warto słuchać i przekazuję ci także ich słowa. Nie wiemy, co nas spotka następnego dnia.
Mia Smith
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Gwen Reed
— Noo, może jest coś ze mną nie tak. Nie byłam u lekarza od dobrych paru lat — parsknęła krótko Mia, kręcąc głową. Słowa Gwen nie robiły na niej wrażenia. Wierzyła w dobro, które nie istniało. Bóg nie istniał. Ludzie byli skurwysynami. Teraz przez te ciągłe monologi, zaczęła się poważnie zastanawiać, czy naprawdę wszystko było z nią w porządku. Nie rozumiała Gwen, dla niej jej poglądy były grubo przesadzone — trzymaj się, nie zabraniam Ci — odparła, wzruszając przy tym ramionami. W końcu nie kazała jej nic zmieniać. Mogła zostać aniołem, o którym będą nagrywane piosenki. Fakty były takie, że nic w życiu Mii się nie zmieni. Dalej będzie w pierdolonym dołku, szukając własnego miejsca.
— No masz rację — ale tak naprawdę, to jesteś głupia, przeszło jej przez myśl. Sama Smith nigdy nie poświęciłaby się dla drugiej osoby. Na pewno nie obcego. Pewnie wyjście na pomoc Laurentinowi byłoby już dla niej przeszkodą. Nie rozumiała ludzi, którzy nie byli egoistami. Tylko Ci którzy myślą o sobie, mogą zapewnić sobie byt.
— Widocznie u mnie jesteś pierwsza — stwierdziła, wpatrując się w kobietę. Chociaż chyba ją okłamała. Był jeden chłopak, który dał jej pieniądze przy automacie. Poznała go u kumpla. Wydawał się być całkiem w porządku. Nie miała do niego żadnych ale... Tylko wydawał się mieć zbyt dobre serce na ten świat.
— Mówisz, że ktoś mnie przygarnie pod swój dach? — spytała, kręcąc głową. To było jej największe marzenie. Tylko z jej profesją łatwiej było się, co chwilę przenosić. Umowy, rachunki nie wchodziły w grę. Niepotrzebnie by ją denerwowały wszystkie zobowiązania — no nie wiemy, następnego dnia mogę kopnąć w kalendarz — rzuciła, poniekąd przyznając Gwen rację. Innego dnia mogli ją zabić, poćwiartować, zgwałcić. Świat nigdy nie zostanie dobry. Katastrofy będą się działy, a dobre rzeczy będą na marginesie.
— Noo, może jest coś ze mną nie tak. Nie byłam u lekarza od dobrych paru lat — parsknęła krótko Mia, kręcąc głową. Słowa Gwen nie robiły na niej wrażenia. Wierzyła w dobro, które nie istniało. Bóg nie istniał. Ludzie byli skurwysynami. Teraz przez te ciągłe monologi, zaczęła się poważnie zastanawiać, czy naprawdę wszystko było z nią w porządku. Nie rozumiała Gwen, dla niej jej poglądy były grubo przesadzone — trzymaj się, nie zabraniam Ci — odparła, wzruszając przy tym ramionami. W końcu nie kazała jej nic zmieniać. Mogła zostać aniołem, o którym będą nagrywane piosenki. Fakty były takie, że nic w życiu Mii się nie zmieni. Dalej będzie w pierdolonym dołku, szukając własnego miejsca.
— No masz rację — ale tak naprawdę, to jesteś głupia, przeszło jej przez myśl. Sama Smith nigdy nie poświęciłaby się dla drugiej osoby. Na pewno nie obcego. Pewnie wyjście na pomoc Laurentinowi byłoby już dla niej przeszkodą. Nie rozumiała ludzi, którzy nie byli egoistami. Tylko Ci którzy myślą o sobie, mogą zapewnić sobie byt.
— Widocznie u mnie jesteś pierwsza — stwierdziła, wpatrując się w kobietę. Chociaż chyba ją okłamała. Był jeden chłopak, który dał jej pieniądze przy automacie. Poznała go u kumpla. Wydawał się być całkiem w porządku. Nie miała do niego żadnych ale... Tylko wydawał się mieć zbyt dobre serce na ten świat.
— Mówisz, że ktoś mnie przygarnie pod swój dach? — spytała, kręcąc głową. To było jej największe marzenie. Tylko z jej profesją łatwiej było się, co chwilę przenosić. Umowy, rachunki nie wchodziły w grę. Niepotrzebnie by ją denerwowały wszystkie zobowiązania — no nie wiemy, następnego dnia mogę kopnąć w kalendarz — rzuciła, poniekąd przyznając Gwen rację. Innego dnia mogli ją zabić, poćwiartować, zgwałcić. Świat nigdy nie zostanie dobry. Katastrofy będą się działy, a dobre rzeczy będą na marginesie.
-
Pracuje w kwiaciarni i zaczęła przygodę z muzyką w grupie grającej pirate metal; sympatyczna, uśmiechnięta, towarzyskanieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Gwen westchnęła.
- Bredzę? Brzmię jak ostatnia kretynka? – zapytała wprost. Nie lubiła okłamywania się, wolała posłuchać, co naprawdę miała na myśli. – Nie krępuj się, dawaj – zachęcała.
- Nie będziesz pierwszą osobą, która by mi to wypomniała. Ja naprawdę słyszałam już wiele komentarzy na ten temat, ale uwierz mi, że mam to gdzieś – taka była jej filozofia życia i nie wyznawała jej przypadkiem. Ona tego doświadczyła na własnej skórze.
- Może teraz wydaje ci się, że nie mam racji, ale mam nadzieję, że pewnego dnia powiesz, wspominając to spotkanie, że naprawdę coś się sprawdzi i zmienisz nawet odrobinę zdanie. Nikt tak naprawdę nie zrozumie tego, co przeżywasz, jeśli sam tego nie doświadczy, ale mimo wszystko dobro istnieje, no i na nasze szczęście bywa, że ukazuje się w najmniej spodziewanych momentach. Czasem los przysyła kogoś naprawdę wspaniałego, a czasem taką wariatkę, jak ja, Ważne, że jestem po jasnej stronie mocy – to już było coś. Nie sądziła, by miały się kiedyś dogadać, ale Gwen w głębi duszy chciałaby ją kiedyś spotkać, by przekonać się na własnej skórze, że zrozumiała, co teraz myślała. Pragnęła ją zobaczyć w lepszym stanie i z nadzieją w oczach. Wiara czyniła czasami cuda, jeśli się dobrze złapie sprawy w swoje ręce, była duża szansa na to, że wszystko będzie się układać lepiej, krok po kroku, ale solidnie do przodu.
- Ja to spotkanie potraktuję jako dobrą lekcję życia, wiesz? Od każdego można się nauczyć czegoś nowego, więc ja też tak zrobię. Wyciągnę wnioski, chociaż i tak zrobiłabym drugi raz to samo. Niektórzy ludzie już tacy są, że zawsze wybiorą trudniejszą drogę i pomoc – i dla niej to było naturalne, bo już to sprawdziła „w praniu”.
- Trzymam kciuki za ciebie i za to, żebyś wpadała na lepszych ludzi niż dotychczas. Może jeszcze się spotkamy, kto wie? – brzmiało to trochę jak pożegnanie i w sumie to Gwen pomyślała, że to chyba okazja do odejścia. Czekała jeszcze na kumpla, ale gdzie byli ludzie i kamery, tam było bezpieczniej.
Mia Smith
- Bredzę? Brzmię jak ostatnia kretynka? – zapytała wprost. Nie lubiła okłamywania się, wolała posłuchać, co naprawdę miała na myśli. – Nie krępuj się, dawaj – zachęcała.
- Nie będziesz pierwszą osobą, która by mi to wypomniała. Ja naprawdę słyszałam już wiele komentarzy na ten temat, ale uwierz mi, że mam to gdzieś – taka była jej filozofia życia i nie wyznawała jej przypadkiem. Ona tego doświadczyła na własnej skórze.
- Może teraz wydaje ci się, że nie mam racji, ale mam nadzieję, że pewnego dnia powiesz, wspominając to spotkanie, że naprawdę coś się sprawdzi i zmienisz nawet odrobinę zdanie. Nikt tak naprawdę nie zrozumie tego, co przeżywasz, jeśli sam tego nie doświadczy, ale mimo wszystko dobro istnieje, no i na nasze szczęście bywa, że ukazuje się w najmniej spodziewanych momentach. Czasem los przysyła kogoś naprawdę wspaniałego, a czasem taką wariatkę, jak ja, Ważne, że jestem po jasnej stronie mocy – to już było coś. Nie sądziła, by miały się kiedyś dogadać, ale Gwen w głębi duszy chciałaby ją kiedyś spotkać, by przekonać się na własnej skórze, że zrozumiała, co teraz myślała. Pragnęła ją zobaczyć w lepszym stanie i z nadzieją w oczach. Wiara czyniła czasami cuda, jeśli się dobrze złapie sprawy w swoje ręce, była duża szansa na to, że wszystko będzie się układać lepiej, krok po kroku, ale solidnie do przodu.
- Ja to spotkanie potraktuję jako dobrą lekcję życia, wiesz? Od każdego można się nauczyć czegoś nowego, więc ja też tak zrobię. Wyciągnę wnioski, chociaż i tak zrobiłabym drugi raz to samo. Niektórzy ludzie już tacy są, że zawsze wybiorą trudniejszą drogę i pomoc – i dla niej to było naturalne, bo już to sprawdziła „w praniu”.
- Trzymam kciuki za ciebie i za to, żebyś wpadała na lepszych ludzi niż dotychczas. Może jeszcze się spotkamy, kto wie? – brzmiało to trochę jak pożegnanie i w sumie to Gwen pomyślała, że to chyba okazja do odejścia. Czekała jeszcze na kumpla, ale gdzie byli ludzie i kamery, tam było bezpieczniej.
Mia Smith
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Gwen Reed
— Brzmisz, jakbyś nałykała się tabletek na sranie dobrem na prawo i lewo — rzuciła, cenzurując delikatnie swoje myśli. Smith nie przepadała za cukierkowatymi osobami, przypominały jej jak ma chujowo w życiu. W końcu musiała się ukrywać, teraz jeszcze mocniej. Kto wie co się stanie, gdy podniesie kamień? Tam nagle ktoś wyjedzie na nią z nożem. Nie oto chodziło w życiu, nie o strach. Taka Gwen miała stosunkowo proste życie, Mia musiała się gimnastykować, by zjeść hotdoga z K Circle — no to dobrze dla Ciebie, ale mam nadzieję, że masz twardą dupę. Z takim podejściem upadki muszą być bolesne — dorzuciła, unosząc delikatnie kąciki ust. Czego by nie powiedziała na temat Reed, wzbudziła w niej sympatię. Tylko Smith nie była osobą, która pokazywała to. Pokazywała uczucia pod płaszczem wrednych docinek. Choć w normalnych okolicznościach nie polubiłaby kwiaciarki, tak po tej wielkiej bójce musiała jej oddać honor. Trzymała się tego, co mówiła.
— A z Ciebie co? Jakiś wojownik, gwiezdnych wojen mistrz Yoda? — parsknęła, słuchając mądrości przekazywanych przez Gwen. Dziewczyny mogły nie mieć do siebie podejścia, trzymać się z daleka, nigdy więcej się nie zobaczyć, ale coś trafiało do Mii. Pod wielkim płaszczem zła i rozpaczy widziała w niej anioła. Gdyby była Polką, pewnie zaśpiewałaby jej: jak anioła głos, powiedziała patrz tak to on...
— Lekcję czego? — to jedno słowo było dla niej kluczowe. Nienawidziła nauki całą sobą. Do dzisiaj pamiętała tego surowego nauczyciela, mówiącego że nic nie osiągnie. Cóż, nie mylił się — serio jestem wdzięczna za uratowanie mojej dupy, ale też nie rozumiem, po co to zrobiłaś — ryzykowanie własnego zdrowia i życia było bezmyślnością. — skąd się wzięła ta decyzja — pomocy dla osoby, której nie się nie znało, która była równie zepsuta jak napastnik — no może do zobaczenia. Następnym razem ja Ci uratuję tyłek — rzuciła, unosząc kąciki ust. Po paru sekundach wstała i wyszła. Miała prosty plan zaszycia się u znajomego, póki kurz nie opadnie. Przede wszystkim zmianę koloru włosów.
z/t ?
— Brzmisz, jakbyś nałykała się tabletek na sranie dobrem na prawo i lewo — rzuciła, cenzurując delikatnie swoje myśli. Smith nie przepadała za cukierkowatymi osobami, przypominały jej jak ma chujowo w życiu. W końcu musiała się ukrywać, teraz jeszcze mocniej. Kto wie co się stanie, gdy podniesie kamień? Tam nagle ktoś wyjedzie na nią z nożem. Nie oto chodziło w życiu, nie o strach. Taka Gwen miała stosunkowo proste życie, Mia musiała się gimnastykować, by zjeść hotdoga z K Circle — no to dobrze dla Ciebie, ale mam nadzieję, że masz twardą dupę. Z takim podejściem upadki muszą być bolesne — dorzuciła, unosząc delikatnie kąciki ust. Czego by nie powiedziała na temat Reed, wzbudziła w niej sympatię. Tylko Smith nie była osobą, która pokazywała to. Pokazywała uczucia pod płaszczem wrednych docinek. Choć w normalnych okolicznościach nie polubiłaby kwiaciarki, tak po tej wielkiej bójce musiała jej oddać honor. Trzymała się tego, co mówiła.
— A z Ciebie co? Jakiś wojownik, gwiezdnych wojen mistrz Yoda? — parsknęła, słuchając mądrości przekazywanych przez Gwen. Dziewczyny mogły nie mieć do siebie podejścia, trzymać się z daleka, nigdy więcej się nie zobaczyć, ale coś trafiało do Mii. Pod wielkim płaszczem zła i rozpaczy widziała w niej anioła. Gdyby była Polką, pewnie zaśpiewałaby jej: jak anioła głos, powiedziała patrz tak to on...
— Lekcję czego? — to jedno słowo było dla niej kluczowe. Nienawidziła nauki całą sobą. Do dzisiaj pamiętała tego surowego nauczyciela, mówiącego że nic nie osiągnie. Cóż, nie mylił się — serio jestem wdzięczna za uratowanie mojej dupy, ale też nie rozumiem, po co to zrobiłaś — ryzykowanie własnego zdrowia i życia było bezmyślnością. — skąd się wzięła ta decyzja — pomocy dla osoby, której nie się nie znało, która była równie zepsuta jak napastnik — no może do zobaczenia. Następnym razem ja Ci uratuję tyłek — rzuciła, unosząc kąciki ust. Po paru sekundach wstała i wyszła. Miała prosty plan zaszycia się u znajomego, póki kurz nie opadnie. Przede wszystkim zmianę koloru włosów.
z/t ?