37 y/o, 165 cm
chirurg ogólny | mount sinai hospital
Awatar użytkownika
oh I do believe in all the things you say what comes is better that what came before
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Siedziała w milczeniu, dłonie miała splecione na kolanach, a spojrzenie uciekało gdzieś obok niego - w pustkę, w cień, w to, co nie było nim, a jednak od niego nieustannie się odrywało. Cisza była gęsta, lepiła się do gardła, ale tym razem to nie ona próbowała ją przerwać. Kiedyś, dawno temu, potrafiła w nią wpleść uśmiech, jeden lekki komentarz, który uwalniał w Milesie tę miękkość, jaką lubiła najbardziej. Teraz bała się, że każde słowo będzie jak kamień wrzucony w mętną wodę - tylko wzburzy to, co i tak tonęło. Nie powinna była tu przychodzić. Wiedziała o tym, gdy stała w progu, kiedy patrzył na nią tym swoim tęsknym wzrokiem - takim, który przypominał jej o wszystkim, o czym miała już dawno zapomnieć. O ich pierwszej wspólnej kuchni, w której pachniało czosnkiem i świeżą kolendrą, bo Miles zawsze przesadzał z przyprawami, tłumacząc, że jedzenie bez smaku to jak życie bez sensu. O wieczorach, gdy potrafili siedzieć na podłodze z butelką wina i oglądać absurdalne filmy, wyśmiewając każdy dialog. O tym, jak uczył ją grać w szachy, a ona w zamian zdradzała mu tajemnice z dyżurów, nigdy te istotne, ale zawsze takie, które sprawiały, że patrzył na nią jak na kogoś wyjątkowego. To wszystko wydawało się teraz nierealne, jakby należało do innych ludzi.
Patrzyła, jak wstaje, jak zbiera ich szklanki, jak porusza się po kuchni z tym nerwowym, cichym zamętem, który znała aż za dobrze. Słuchała jego słów, a każde z nich ocierało się o tę starą, zapomnianą tkliwość. Mogła mu odpowiedzieć - powiedzieć, że wcale nie chodziło o ciszę, że jej spokój nigdy nie był wymierzony przeciw niemu. Że nie zostawiła go dla Marka. Ale wiedziała, że prawda i tak nie naprawi już tego, co zgniło.
Przejechała palcem po krawędzi blatu, jakby szukała punktu zaczepienia.
Miles… — Zaczęła cicho, i sama się zdziwiła, jak miękko to zabrzmiało. — To nie jest kwestia tego, że mówiłeś za dużo. Ani że ja chciałam ciszy. To… kwestia tego, że oboje przestaliśmy słuchać. Siebie samych i siebie nawzajem.
Unikała jego wzroku, bo wiedziała, że gdyby na niego spojrzała, mogłaby pęknąć. Mogłaby zapomnieć, że są po tej stronie granicy, którą sami wytyczyli. Pomyślała o tamtym wieczorze, sprzed lat, kiedy wrócił późno z pracy, zmęczony, ale z bukietem chryzantem w dłoni. Chryzantem, które wtedy skomentowała półżartem: Przecież to kwiaty na pogrzeb. A on wtedy uśmiechnął się szeroko i odpowiedział: Na pogrzeb wszystkiego, co dziś poszło nie tak. Przytulił ją wtedy tak mocno, że aż zabrakło jej tchu. A potem całował ją - wpierw delikatnie: w usta, policzki, skroń i czoło. Później nieco bardziej zachłannie, lawirując dłońmi po jej ciele. Cała złość minionego dnia, całe poczucie straty po nieudanej reanimacji pacjenta, cały żal po kłótni z kolegą w pracy... na pogrzeb wszystkiego, co dziś poszło nie tak. Teraz tęskniła za tym uściskiem i pocałunkami. Tęskniła za chryzantemami, które ozdabiały stół w kuchni przez następny tydzień.
To, czego się nauczyła przez miniony rok, to fakt, że tęsknota potrafi być gorsza niż strata.
Nie jestem głodna — Dodała w końcu, z pozornym spokojem, który miał ukryć, że każde jego zdanie wbijało się w nią jak szpilka. — Ale… dziękuję.
Nie była pewna, czy mówiła o tej propozycji jedzenia. Nagle jej oczy wypełniły łzy - tak słone, że gdy w końcu pociekły po policzku i znalazły swój koniec w kąciku ust, poczuła to nazbyt mocno. Najpierw jedna, pojedyncza, potem kolejna i kolejna, aż zaczynały skapywać na granat jej jeansów i blat, przy którym wciąż siedziała. Cichy szloch opuścił jej wargi, a oddech przyspieszył. Czuła ból w klatce piersiowej i palący skręt żołądka - być może wszystkich wnętrzności. Płakała tak mocno, że brakowało jej powoli tchu, a obraz przed oczami całkowicie się zamazał. Jej umysł zalała fala wspomnień wyświetlanych niczym film - pierwsze spotkanie w bibliotece, pierwszy wspólny lunch; urodziny jej najlepszej przyjaciółki, sylwester i pocałunek o północy. Pierwsze kocham cię i ich pierwszy raz w dniu zakończenia szkoły. Byli tacy niewinni w swojej miłości, namiętności i nagości. Gdy księżyc wzniósł się wysoko na niebie, a na tafli jeziora odbijały się gwiazdy. Wśród gwiazd oni, spleceni w jedność.

Płakała tak bardzo, że wydawało jej się, że traci przytomność.
Płakała tak bardzo, że aż pękało jej serce.
Jak mogła pozwolić na to, by stracić go na zawsze?

Miles W. Waits
38 y/o, 191 cm
detektyw | Policja Konna Toronto
Awatar użytkownika
Oficjalnie: detektyw w wydziale konnym torontońskiej policji.
Nieoficjalnie: facet, który lepiej dogaduje się z końmi niż z ludźmi.
Zna na pamięć rozkład ulic w Toronto i każdy błąd, który popełnił w ostatnich dziesięciu latach.
Samotnik, który nie lubi samotności.
Facet, który trzyma się zasad - chyba że chodzi o czyjeś życie, wtedy potrafi złamać je wszystkie na raz.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

Według Milesa to wszystko rzeczywiście należało teraz do innych ludzi. Do Paige i do Marka. Ta butelka wina przy najgorszych komediach na świecie, te niedokończone rozdania szachów, te opowieści z dyżurów i oczy wpatrzone w siebie, jakby patrzyły w wieczność.

A może do niego i do Cece? Do filmów, których nawet nie obejrzeli do końca, bo zawsze usnęli przed, do karaoke, śmieciowego jedzenia i chwili, w której na moment mógł zapomnieć.

Starał się zapomnieć. Tak jak ona zapomniała. Był pewny, że zapomniała, skoro zaczęła się spotykać z innym facetem.

Ale wtedy znowu zobaczył te chryzantemy na straganie i przypominał sobie jak kiedyś przywlókł je do domu. Cholerne pogrzebowe kwiaty. Jak miał jeden ze swoich najgorszych dni w życiu, musiał wyciągnąć broń, nacisnąć na spust, ratować komuś życie, a potem przez tydzień się z tego tłumaczyć. Później tylko żałować swojej decyzji. Wziąć udział w pogrzebie i patrzeć jak rodzina tego chłopaka płacze nad jego grobem, ale przecież on wtedy musiał wybrać, albo on, albo ta dziewczyna, która miała przed sobą całe życie. Wybrał ją. Dał jej życie, a jemu odebrał. Żałował, bo mógł wtedy inaczej wymierzyć, ale to była gra na czas, musiał zareagować szybko. Zrobił to, zrobił to aż za dobrze. Nie powiedział wtedy o tym Paige, nie powiedział jej tak wielu rzeczy, ale wcale nie musiał, bo wystarczyło, że przy nim była.

Teraz znowu stał przed wyborem, może jeszcze trudniejszym i kiedy myślał, że już jest pewny, na dobrej drodze, żeby to skończyć. To Paige wypowiedziała jego imię, tak jak to robiła zawsze i tego najcięższego dnia w jego życiu i wtedy, kiedy był najlepszy. Może to był ich ślub? Może miesiąc miodowy? Może wakacje na kempingu, zaraz gdy skończyli szkołę, a może ten dzień, gdy powiedziała, że pójdzie z nim na szejka i dała mu nieść swoje książki. Opowiadała wtedy, że w przyszłości zostanie lekarzem, że uwielbia biologię, ale z chemii musi się podciągnąć. A Miles słuchał, a później mimo, że wcale nie lubił chemii to uczył się jej tak długo, żeby tylko móc usiąść z Paige w bibliotece i pomóc jej z jakimś zadaniem. Mieli dużo tych dobrych dnia, aż ciężko było wybrać jeden.

Patrzył jej w twarz, w oczy, które błądziły po blacie, które wcale nie chciały na niego spojrzeć. A przecież kiedyś budziła się specjalnie przed nim i przed budzikiem, żeby leżeć i na niego patrzeć, jak śpi, nie raz ją na tym przyłapał. A teraz nie potrafiła na niego spojrzeć.
Przede wszystkim chyba samych siebie.
Miles do tej pory nie wiedział, czemu zamiast tak cholernie Cię nadal kocham Paige, powiedział - dobrze, jutro zadzwonię do adwokata i się spakuję.
- Chyba nie tak to się miało skończyć... - rzucił tylko cicho i westchnął ciężko. Bo to w ogóle nie miało się kończyć, miało trwać do grobowej deski, w zdrowiu i chorobie, w szczęściu i nieszczęściu. Co poszło nie tak?


- Yhym… To dobrze - mruknął tylko, kiedy podziękowała za jedzenie. Kiedyś wspólne gotowanie to był ich mały rytuał, porozkładane na blacie książki kucharskie, składniki, z których i tak powstawało coś zupełnie innego niż planowali, lubili eksperymentować, z jedzeniem, z kinem klasy b i z najdziwniejszymi miejscami, w których mogli się kochać. Chociaż byli ze sobą przeszło dwadzieścia lat, to wciąż między nimi tliła się ta iskra pożądania, którą potrafili w momencie rozpalić, a potem ona nagle zgasła. A pocałunki, w usta, policzki i skroń zamieniły się w speszone i ukradkowe spojrzenia. Jak te teraz, kiedy Paige zaczęła płakać.
Milesowi w gardle urosła gula wielkości jabłka. Z jednej strony doskonale wiedział co powinien zrobić, z drugiej wcale nie powinien tego robić. Jej szloch rozniósł się po mieszkaniu. Jeszcze kilka lat temu nie pozwoliłby jej tak płakać, nienawidził kiedy płakała. Bo każda jej łza była dla niego jak cios prosto w serce, teraz też to czuł, jakby krople które spadały na blat wbijały mu szpilki prosto w serce...


- Paige, proszę Cię nie płacz - nie powinien tego robić. Nie powinien tego robić.
A jednak wstał i wyminął blat i stanął przed nią, przymknął powieki, bo w głowie miał mętlik. Jakiś głos krzyczał, że to nie jest w porządku, wobec niej, wobec Marka, wobec samego siebie, bo wiedział, że to tylko sprawi jeszcze więcej bólu. Jakby go mieli mało.
Objął ją ramieniem i przytulił do siebie, pozwalając, żeby jej łzy kapały na tę jego koszulkę z heavy metalowym zespołem i robiły na niej mokrą plamę na jego klatce piersiowej. Pozwalając sobie poczuć zapach jej ziołowego szamponu, drżenie jej oddechu i bicie jej serca.
Pozwalając żeby przez krótką chwilę było jak kiedyś.
Jeszcze przez chwilę.
Zanim ona wróci do Marka, a Miles znowu nie będzie próbował o niej zapomnieć. Już teraz na zawsze.


Paige Ellery
37 y/o, 165 cm
chirurg ogólny | mount sinai hospital
Awatar użytkownika
oh I do believe in all the things you say what comes is better that what came before
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Wzrok pełen łez uniosła na niego - na jego policzki oprószone za długim zarostem, na oczy, które wyrażały troskę, do której przyzwyczajała się od lat. Jego silne ramię, które otoczyło ją z tą samą czułością - zupełnie jakby miniony rok nie istniał.
Może powinnam mu wtedy odpowiedzieć od razu, kiedy słowa zawisły w powietrzu cięższe od wszystkiego, co kiedykolwiek pomiędzy nami padło. „Jutro zadzwonię do adwokata i się spakuję” - powiedział, a ja po raz pierwszy naprawdę poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Mogłam to przewidzieć, wiedziałam, że nie ma już w nas tego, co kiedyś. A jednak, kiedy to wypowiedział, kiedy uderzyła we mnie ostateczność tej decyzji, poczułam tak potworną pustkę, jakby ktoś brutalnie wyrwał ze mnie serce. Przez te wszystkie miesiące oszukiwałam samą siebie. Wmawiałam sobie, że potrafię żyć normalnie, z kimś nowym; że można odbudować życie od zera, tak jak zmienia się meble w salonie albo maluje ściany, żeby ukryć ślady dawnego wystroju. Ale prawda jest taka, że nic nie zostało przykryte, nic nie zostało wymazane. Ty wciąż jesteś we wszystkim – w poranku, w dźwięku czajnika, w rozchlapanej pianie podczas mycia naczyń, w książkach, które stoją na półkach i które udaję, że czytam, choć zamiast słów widzę nas. I nie wiem, kiedy to zaczęło się rozpadać. Może wtedy, kiedy przestałam mówić ci o wszystkim? A może wtedy, kiedy ty przestałeś pytać? Może powinnam była wtedy usiąść z tobą i opowiedzieć, że jestem przerażona - że boję się naszej codzienności, która staje się cięższa niż dyżury w szpitalu, niż najgorsze noce przy respiratorach. Bo przy tobie zawsze czułam się bezpieczna, a potem… nagle już nie. Nagle poczułam, że ty jesteś gdzie indziej - w swoich myślach, w swoich ranach, do których nie dawałeś mi dostępu. A ja - zamiast walczyć, zamiast dobijać się do twojego serca - zaczęłam odchodzić powoli, prawie niezauważalnie. Nie chciałam cię zranić, Miles. Chciałam tylko przestać płakać w nocy, przestać udawać, że wszystko jest w porządku. A jednak, choć miałam odwagę odejść, nie miałam odwagi naprawdę zapomnieć. Kiedy teraz trzymasz mnie w ramionach, kiedy twoja koszulka nasiąka moimi łzami, czuję ten sam zapach, ten sam ciężar, tę samą bliskość, która była moim domem. I nienawidzę siebie za to, że to czuję. Bo przecież wiem, że wrócę do Marka, tak jak ty zostaniesz z tym, co zostało po nas. A przecież, Miles, chciałabym ci powiedzieć: kocham cię. Tak prosto, bez warunków. Ale te słowa uwięzły we mnie jak drzazgi. Bo miłość nie powinna być więzieniem, a nasza stała się celą, z której oboje próbujemy uciec, choć żadnemu z nas tak naprawdę się to nie udaje. Nie wiem, czy to koniec. Nie wiem, czy potrafię się pożegnać na zawsze.
Nie... potrafię... przestać — Wydusiła z siebie, dławiąc się łzami. Nie mogła przestać płakać, choć tak bardzo tego chciała - odzyskać spokój, równowagę, jego. Och, na Boga, Paige - twoja szansa dawno przeminęła. A poza tym, Mark...
Jedna z jej rąk, ta będąca najbliżej niego, mimowolnie powędrowała w górę. Swoje palce zacisnęła na jego koszulce i objęła go, gdzieś na wysokości jego pasa. Chłonęła jego zapach i jego bliskość w każdym, łapanym oddechu. Pragnęła zapamiętać tę chwilę, nawet jeśli miał to być ostatni raz.

Miles W. Waits
38 y/o, 191 cm
detektyw | Policja Konna Toronto
Awatar użytkownika
Oficjalnie: detektyw w wydziale konnym torontońskiej policji.
Nieoficjalnie: facet, który lepiej dogaduje się z końmi niż z ludźmi.
Zna na pamięć rozkład ulic w Toronto i każdy błąd, który popełnił w ostatnich dziesięciu latach.
Samotnik, który nie lubi samotności.
Facet, który trzyma się zasad - chyba że chodzi o czyjeś życie, wtedy potrafi złamać je wszystkie na raz.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

A jednak miniony rok istniał, istniały też te wcześniejsze momenty ciszy. Wieczory, kiedy słowa wisiały w powietrzu niewypowiedziane, ukradkowe spojrzenia i spuszczanie wzroku. Istniało to coś, co doprowadziło do rozwodu, chociaż oboje nie potrafili tego określić, a jednak od czegoś to musiało się zacząć, a później ewoluować, później psuć się od środka, by tę miłość, kiedyś piękną i bezwarunkową zamienić w to, co teraz trawiło ich oboje. Ból i tęsknotę.

Miles też nie potrafił o niej zapomnieć, starał się. Czasami już dochodził do takiego momentu w swoim życiu, że mówił, to dzisiaj. Dzisiaj wykasuję numer Paige, pozwolę jej odejść. Pozwolę jej ułożyć sobie życie na nowo, bo przecież ona na to zasługuje. A później zamiast skasować ten cholerny numer, to on dzwonił, tylko po to, żeby zapytać jak się czuje, a tak naprawdę tylko po to, żeby ją usłyszeć.
Nie potrafił się z nią pożegnać, ale tez nie potrafił jej wybaczyć. Nie potrafił przestać jej kochać, i nie potrafił kochać ją nadal. Tak jakby serce, które kiedyś w całości należało do niej, z dniem tego ich definitywnego rozstania, rozwodu, pękło na kawałki. A problem polegał na tym, że teraz te kawałki już wcale do siebie nie pasowały.
Kiedyś wytarłby jej łzy z policzków, przepraszał, tulił, głaskał jej włosy, zapewniał, że będzie dobrze. Teraz stał nad nią jakoś tak sztywno, trzymał ją w ramionach, ale czuł, że w tej całej układance on jest jak najbardziej nie na miejscu. Bo może to powinien być Mark?
A może to w ogóle nie powinna być Paige?
Przecież oboje podjęli tę decyzję. Nie padły żadne słowa, a może jeszcze spróbujmy, a może dajmy sobie szansę. Prosta wymiana zdań: rozwód, tak. I koniec.


To powinien być koniec. A jednak oni wciąż się spotykali, wciąż krążyli wokół siebie, nie potrafiąc się odciąć, a to tylko sprawiało jeszcze więcej bólu. Miles już nie potrafił sobie z tym bólem radzić, dlatego sięgał po brandy. A później znowu lądował na dywaniku u szefa, bo może nie był pijany, ale wczorajszy. Jak tak dalej pójdzie to go wyleją z roboty. Ale może wtedy będzie mógł się spakować, w te kilka kartonów, w których było całe jego życie i stąd wyjechać?
Może powinien stąd wyjechać i dać jej święty spokój?


- Będzie... dobrze, tylko musimy... chyba od siebie odpocząć - wydusił z siebie w końcu, ale to było tak cholernie trudne. Nawet chyba trudniejsze niż wtedy propozycja rozwodu. Bo tamta propozycja była im-pul-sem. A te słowa które padły teraz były wyważone, przemyślane, postawione na fundamencie z tych wszystkich bolesnych nocy, z tego całego bólu, który się w nim zbierał przez ten miniony rok.
Nie chciał od niej odpoczywać, tak teraz, tak jak wtedy, nie chciał tego tak kończyć. Ale jednak czuł, że powinien. Czuł, że jeśli tego nie zrobi, to oni wciąż będą krążyć na swoich orbitach bólu i tęsknoty, a to nie było dla żadnego z nich dobre.
To niszczyło ich oboje.
Miles nie mógł pozwolić, żeby Paige przez niego więcej płakała, nie chciał na to pozwolić, a przecież dawał jaj takie przyzwolenie za każdym razem, gdy dzwonił, gdy do niej pisał, gdy spotykał ją niby przypadkiem na targu.
- Wiesz, zaproponowali mi przeniesienie, na jakiś czas, do innego oddziału - powiedział, chociaż w zasadzie to wcale nie brał tego pod uwagę, do tej pory. Ale może to by było dobre wyjście?
Oparł brodę o czubek jej głowy, oplótł ją ramionami, przytulił do siebie, tak jak kiedyś, zaciągnął się zapachem tego ziołowego szamponu i przymknął powieki, czy to miało być pożegnanie? To prawdziwe.


Paige Ellery
37 y/o, 165 cm
chirurg ogólny | mount sinai hospital
Awatar użytkownika
oh I do believe in all the things you say what comes is better that what came before
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Słuchała jego słów, a w piersi miała wrażenie, jakby nagle zabrakło jej powietrza. Te proste zdania - że muszą od siebie odpocząć, że rozważają przeniesienie - brzmiały jak wyrok, choć nie miały w sobie gniewu, żadnej agresji. Były miękkie, ciche, wypowiedziane głosem człowieka, który już tyle razy w duchu roztrząsał tę decyzję, że teraz potrafił ją wyartykułować niemal spokojnie. A jednak dla niej każde słowo było ciosem. Trwała przy nim, przytulona - czuła ciężar jego brody na czubku głowy, ciepło ramion, które pamiętała aż nazbyt dobrze. Te ramiona przez lata były dla niej domem. Ileż razy w ten sposób gasł jej płacz, ile razy tym uściskiem zdejmował z niej ciężar świata? A teraz - choć gest był ten sam - krył w sobie coś obcego, coś nieodwracalnego. Przytulenie, które pachniało pożegnaniem.
Czuła w gardle gulę, której nie była w stanie przełknąć. Gdyby mogła, krzyczałaby, żeby nie odchodził, żeby nie proponował tego odpoczynku. Bo przecież wiedziała, że to nie będzie chwilowe. Że każdy krok w tył, każdy dystans, to tak naprawdę kolejny gwóźdź w trumnie czegoś, co oboje próbowali udawać, że jeszcze istnieje. A jednocześnie… czy nie miała świadomości, że on miał rację? Że krążyli w kółko, że powracali do siebie tylko po to, by rozdrapywać rany, które nigdy się nie zabliźniły? Serce miała rozdarte jak nigdy. Każdy fragment jej istoty krzyczał, żeby go zatrzymała. Powiedziała mu, że nie wyobraża sobie, by odszedł naprawdę. Ale w głowie, gdzieś obok rozszalałych emocji, rodziła się świadomość: przecież to ich niszczyło. Spotkania, rozmowy, te przypadkowe i nieprzypadkowe chwile wciąż wiązały ich niewidzialną nicią, a jednocześnie odbierały im prawo do życia dalej. Nie pozwalały pójść do przodu. Ani jemu, ani jej.
Zamknęła oczy i przez chwilę pozwoliła sobie tylko trwać w tym objęciu, jakby czas mógł się zatrzymać, jakby mogli jeszcze raz uwierzyć, że nic się nie skończyło. Przeszłość wracała do niej obrazami - ich kuchnia o poranku, kubek kawy zostawiony dla niej na stole, śmiech, który rozbrzmiewał kiedyś w czterech ścianach ich wspólnego domu. To wszystko wydawało się nagle tak bliskie, niemal na wyciągnięcie ręki. A przecież było dawno, minęło, rozsypało się w drobny pył. Otworzyła usta, ale słowa nie chciały przejść przez gardło. Miała mu powiedzieć, żeby został, czy pozwolić, by podjął decyzję, której ona bała się wypowiedzieć na głos? Miała prosić, czy odpuścić? Czuła, że jeśli go zatrzyma, to tylko odłoży w czasie nieuniknione. A jeśli pozwoli odejść - będzie to wyglądało jak zdrada wobec własnego serca. Wewnętrzna wojna, której nie mogła wygrać.
Miles… – Wyszeptała w końcu, tak cicho, że miała wrażenie, że to imię rozproszyło się w powietrzu szybciej, niż mogło dotrzeć do niego. – Ja… ja chyba nie wiem, jak się od ciebie odpoczywa.
Nie była w stanie dodać nic więcej. Wszystko, co mogłaby powiedzieć, wydawało się albo zbyt błagające, albo zbyt okrutne. Była uwięziona pomiędzy tym, czego chciała, a tym, co podpowiadał rozum. Pomiędzy tęsknotą a świadomością, że każde kolejne spotkanie przybliżało ich do dna, które oboje znali aż za dobrze. I w tym jednym momencie Paige poczuła się jak dziecko, które trzyma w dłoniach coś kruchego, co już pękło, ale nie potrafi tego wyrzucić. Czy miała odwagę pozwolić mu naprawdę odejść? Czy była gotowa, by wypuścić z rąk coś, co kiedyś stanowiło całe jej życie? A może - czy była gotowa żyć z ciężarem tej miłości, która, choć umarła, wciąż była tak boleśnie obecna?
Trwała tak w jego ramionach, wiedząc, że odpowiedzi nie nadejdą ani teraz, ani jutro. Że pozostanie tylko cisza. A cisza bywała gorsza od krzyku.
W końcu podniosła się i stanęła naprzeciw niego wciąż czując miejscami jego dotyk na swoim ciele. Musiała zadrzeć mocno głowę by jej spojrzenie dotarło do jego. Wpatrywała się w jego oczy, szukając w nich potwierdzenia, że wciąż ją kocha. Bowiem ona, niezaprzeczalnie, wciąż kochała jego.
Z gorącym oddechem i mokrymi policzkami, chciała odezwać się. Zamiast tego wyciągnęła ręce do góry, a jej dłonie spoczęły na jego policzkach. Kciukami zaczęła gładzić jego skórę; przymknęła powieki i mimowolnie uśmiechnęła się. Co za cudowny moment - moment, który przywołał ciarki na jej ciele i wspomnienia. Moment, który będzie pamiętać do końca swoich dni.
Gdy otworzyła oczy i ponownie na niego spojrzała jej wzrok wyrażał ogromny smutek. Rozdarcie. Bitwę pomiędzy rzeczywistością a marzeniami.
Zawsze kochałeś swoją pracę i byłeś najlepszy w tym, co robiłeś. Taka zmiana może przynieść ci nowe doświadczenie, a to cenne w zawodach, które pełnimy — Był najlepszy. W jej oczach na pewno. I zawsze mu to powtarzała, nawet jeśli nie do końca rozumiała sprawę, którą zajmował się w tamtej chwili. — O ósmej muszę być w szpitalu, mam zaplanowany zabieg… — Wyszeptała, wiedząc, że godzina była późna - być może zbyt późna. Ale nie poszłaby spać spokojnie ze świadomością, że nie wie co się z nim dzieje. Zresztą… po tym wieczorze raczej będzie jej ciężko zasnąć.
Przejechała dłońmi z jego policzków po szyi, obojczykach i ramionach. Zatrzymała je dopiero przy nadgarstkach mężczyzny; powoli przesunęła je na dłonie, a swoje palce zaczepiła o jego.

Miles W. Waits
38 y/o, 191 cm
detektyw | Policja Konna Toronto
Awatar użytkownika
Oficjalnie: detektyw w wydziale konnym torontońskiej policji.
Nieoficjalnie: facet, który lepiej dogaduje się z końmi niż z ludźmi.
Zna na pamięć rozkład ulic w Toronto i każdy błąd, który popełnił w ostatnich dziesięciu latach.
Samotnik, który nie lubi samotności.
Facet, który trzyma się zasad - chyba że chodzi o czyjeś życie, wtedy potrafi złamać je wszystkie na raz.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

Chociaż te kilka słów wypowiedział jakimś takim miękkim tonem, to były one chyba jednymi z najtrudniejszych w jego życiu, na podium gdzieś z tymi, które zadecydowały o rozwodzie i tymi, które rzucił, gdy powiedziała, że się z kimś spotyka. Każde z tych zdań zamykało jakiś rozdział jego życia, każde na swój sposób zacierało ścieżkę powrotu do tego co było kiedyś. Już mieli tych ścieżek coraz mniej, a zaraz może się okazać, że nie ma ich wcale...
Więc się rozwiedźmy.
Więc ułóż sobie z nim życie i bądź szczęśliwa.
Więc powinniśmy od siebie odpocząć.
Więc to koniec? Definitywny?


Ten koniec miał już nastać wieki temu, a oni wciąż tuptali w miejscu, lawirowali na granicy pomiędzy rozstaniem, a powrotem. Ale czy ten powrót miałby jeszcze jakiś sens? Czy nie sprawiłby tylko, że znowu wpadliby w spiralę bólu? Ile bólu jest w stanie znieść jeden człowiek? Sprawdzali to codziennie, ale Miles Waits chyba powoli pękał. Bo czy oni, oboje, też nie zasługiwali na coś lepszego? Na szczęście?
A do tego mogli dojść już chyba tylko osobno. Ona z Markiem, a Miles może... z Cece?
Czasami trzeba zrobić coś naprawdę traumatycznego, żeby później poczuć ulgę. To było jak zerwanie plastra, który zbyt długo pozostaje na skórze, wiesz, że to zaboli, bo powinieneś się go pozbyć już dawno temu, boisz się tego bólu, ale wiesz też doskonale, że potem poczujesz ulgę. Miles wiedział, że oboje ją poczują. Musiał tylko... zerwać ten plaster. Zerwać kontakt z Paige.
Chociaż sama myśl o tym sprawiała, że serce mu stawało, tak jakby rozstanie z nią, to definitywne, miało go zabić, zatrzymać już na zawsze to poranione serce.


Kiedy wypowiedziała jego imię na moment przymknął powieki, znowu zaciągnął się znajomym zapachem jej włosów, może nieco mocniej ją do siebie przytulił. Mocniej niż powinien. Dlaczego to spieprzyli? Dlaczego nie mogłaby teraz powiedzieć, Miles znowu nie sprzątnąłeś ze stołu talerza, znowu nie wrzuciłeś skarpetek do kosza na pranie, tylko zamiast tego powiedziała ja chyba nie wiem, jak się od ciebie odpoczywa, on też nie wiedział jak odpoczywa się od niej. Każda komórka jego ciała tego nie chciała, a jednak to powiedział...
- Bo ja chyba nigdy nie dałem Ci szansy Paige, to moja wina... Ale już teraz Ci pozwolę - odpocząć, odejść, być szczęśliwą.


A wystarczyło by, żeby powiedziała, Miles wróć do mnie, bo Mark się tak naprawdę nie liczy. A wystarczyłoby, żeby on jej powiedział, że wcale nie chce jej pozwalać od siebie odpoczywać. Ale w tym ich marazmie, który zbudowali na fundamencie z niewypowiedzianych słów i tłumionych emocji, już dawno zabrakło komunikacji. Dusili w sobie wszystkie uczucia, zabijali w zarodku to, co może jeszcze mogłoby wykiełkować, co może potrzebowało odrobiny czasu, samozaparcia, przebaczenia, żeby przerodzić się w coś pięknego. Może jeszcze mogliby coś z tego wykrzesać?
Przecież nie każda rozbita porcelanowa lalka nadaje się od razu do kosza.


Cisza. To ta cisza ich zniszczyła.

Kiedy Paige wstała to z jego płuc wyrwało się ciężki westchnienie, tylko tyle, albo aż tyle. Odwrócił wzrok gdzieś na bok, bo każde spojrzenie wprost na nią działało tylko tak, że to przeciągał. A już nie mógł tego przeciągać, już miał to skończyć. Zerwać jak ten stary plaster.
Kiedy oparła mu dłonie na policzkach szorstkich od kilkudniowego zarostu, te dłonie, na których znał na pamięć każdy pieprzyk, które kiedyś były mu najbliższe na świecie, to po plecach przeszedł mu dreszcz. Dreszcz tych wspomnień, które już miały nie wracać, a wciąż wracały. Wzdrygnął się mimowolnie.
Wciąż brodzą w miejscu, chociaż zapadli się już w tym po kolana, to nie potrafią z tego wyjść, nie potrafią ściągnąć tego pieprzonego plastra.
Zwrócił twarz w jej kierunku, ale kiedy widział w tych jej pięknych oczach, które kiedyś zawsze się do niego śmiały tylko smutek, to znowu docierało do niego, że przecież nie może na to pozwolić. A pozwala, za każdym razem jak dzwoni, jak pisze.
- Paige ja... - zaczął, ale sam nie wiedział co jej chce powiedzieć, co jej powinien powiedzieć. Chociaż nie, to akurat wiedział. To co POWINNIEN dokończyć.
- Mogę się nie odzywać przez jakiś czas, bo będę musiał się urządzić w tej nowej jednostce, ale Ty się już nie przejmuj - czyli słowo się rzekło. Czyli to już postanowione, zerwanie plastra. Teraz tylko zaboli najbardziej na świecie, ale to tylko chwila, później już będzie tylko lepiej. Skinął głową, kiedy powiedziała, że musi być w szpitalu o ósmej, chociaż przez głowę przeszła mu myśl, że ten szpital i to jej oddanie pracy też odrobinę tutaj zawiniło. Ale czy on miał jakiekolwiek prawo być na nią o to zły? Przecież ratowała ludzi. Przecież nigdy nie narzekała na jego robotę, którą przynosił do domu.
Teraz... to już w ogóle nie miał żadnych praw.
- Nie-zatrzymuję-Cię - powiedział cicho, bo te słowa ledwo przeszły mu przez gardło, bo podskórnie czuł, że powinien ją zatrzymać. Ale powinien to zrobić dawno temu, a teraz to już chyba było za późno?
Jej dłonie, które wędrowały po jego ciele, po policzkach, szyi, obojczykach i ramionach. To było jak spełnienie marzeń, jak "powrót do przyszłości", a zarazem jak wsadzanie palca we wciąż krwawiącą, świeżą ranę.
Ujął delikatnie jej dłonie, długo walczył ze sobą, żeby nie poczuć znowu jej jedwabistej skóry na swoich ustach, ale w końcu powiedział.
- Nie róbmy już sobie tego Paige - bo wiedział, czuł to w każdym calu, że jeśli teraz musnąłby chociaż ustami wierzch jej dłoni, co było w sumie niewinnym gestem, to by sią złamał. Znowu by się złamał i znowu by w tym trwał. I znowu dawał przyzwolenie na ten trawiący ich oboje ból.
A to miało być zerwanie plastra. Teraz gdy ona wyjdzie zaboli tak jak jeszcze nigdy dotąd. Ale później przyjdzie ulga.
Później może oni w końcu nauczą się jak się od siebie odpoczywa, jeśli Miles da jej w końcu szansę.


Paige Ellery
37 y/o, 165 cm
chirurg ogólny | mount sinai hospital
Awatar użytkownika
oh I do believe in all the things you say what comes is better that what came before
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Wiedziała, że powinna się odezwać. Że powinna wykrztusić cokolwiek, nawet najbardziej błahe, nieistotne słowo, żeby rozbić tę gęstą ciszę, która wlewała się pomiędzy nich jak smoła i unieruchamiała każdą myśl, każdy oddech. Ale nie potrafiła. A może nie chciała. Bo przecież wiedziała, że każde słowo będzie jak cios - w nią, w niego, w to, co zostało z ich wspólnego życia.
Jego słowa osiadły w niej ciężko, jakby ktoś wrzucił kamień do wody i patrzył, jak ten tonie - bez końca. Nie róbmy już sobie tego. Zdanie proste, niemal banalne, a jednak rozdarło jej wnętrze na strzępy. Bo ile razy wcześniej mówiła sobie dokładnie to samo? Ile razy przysięgała, że nie odbierze telefonu, że nie odpisze, że nie da się namówić na kolejne spotkanie, które skończy się łzami i bólem? A jednak zawsze wracała, jak zahipnotyzowana, jak więzień, który po tylu latach w celi nie umie oddychać na wolności. Patrzyła na niego i widziała wszystkie ich lata - te szczęśliwe, i te późniejsze, kiedy szczęście coraz częściej przypominało akt desperacji, próby sklejenia tego, co i tak pękało. W jego oczach wciąż był człowiek, którego pokochała, który śmiał się z nią przy brudnym stole pełnym pustych talerzy, który zasypiał z głową wtuloną w jej szyję, który całował ją jakby to był pierwszy i ostatni raz. A jednocześnie widziała w nim teraz kogoś obcego - zmęczonego, zamkniętego, kogoś, kto właśnie podejmował decyzję, od której nie będzie odwrotu.
Jej dłonie, które jeszcze chwilę temu przesuwały się po jego twarzy, po jego karku, jakby chciały zapamiętać każdą linię, każdy szczegół, teraz powoli opadły. Miała wrażenie, że odbiera jej je z ostrożnością, taką jakby obawiał się, że pęknie, że rozpadnie się w jego ramionach. I może rzeczywiście by tak było.
Miles... — Wyszeptała w końcu, ale to jedno imię miało w sobie tyle bólu, że nie była w stanie dodać nic więcej. Jakby całe jej serce skurczyło się do tego jednego słowa.
Pragnęła mu powiedzieć, że nie umie żyć bez jego głosu, że nie umie wstać rano i nie pomyśleć o nim, że Mark był tylko cieniem, jakąś rozpaczliwą próbą wypełnienia pustki, której nie dało się wypełnić. Ale wiedziała, że jeśli to powie, on się złamie. Że jeśli teraz wyzna prawdę, oboje znów zostaną w tym miejscu – zawieszeni pomiędzy rozstaniem a powrotem, zbyt słabi, żeby zbudować cokolwiek, a zbyt uparci, by pozwolić sobie odejść.
A przecież on miał rację. To wszystko było jak plaster, który ktoś powinien był zerwać już dawno temu.
Podniosła na niego oczy - zasnute mgłą łez, które wciąż trzymała na uwięzi. Chciała go pocałować, tak po prostu, choćby ostatni raz. Ale nie zrobiła tego. Tylko przysunęła czoło do jego policzka, na sekundę, jakby dotyk ten miał być pożegnaniem.
Potem się wyprostowała. Jej dłonie drżały. Podniosła swoją torebkę z podłogi, założyła kurtkę. Każdy ruch wykonywała powoli, starając się nie myśleć, że to naprawdę jest ostatni raz.
Odpocznij, Miles — Powiedziała w końcu, cicho, prawie szeptem. — Nowa jednostka to... to naprawdę ciekawa perspektywa dla ciebie i... na pewno będziesz świetny. Zawsze byłeś — Ostatnie słowa wydukała ze ściśniętym gardłem, czując narastającą gulę w środku. Cała się trzęsła. Jej zęby uderzały o siebie, jej ciałem rządziły drgawki. Była w stanie sobie wyobrazić, że takie emocje towarzyszą sercu wyrywanemu z piersi.
I nim zdążył odpowiedzieć, nim zdołał sięgnąć po nią jeszcze raz, wyszła. Za drzwiami oparła się o ścianę, zamknęła oczy i pozwoliła, żeby łzy wreszcie spłynęły po policzkach. Bo przecież nikt nie uczy, jak się od kogoś odpoczywa.
Dopiero po chwili wyszła z budynku. I wiedziała jedno - że nawet jeśli uda jej się od niego odejść, nigdy nie nauczy się od niego nie tęsknić.

zt.

Miles W. Waits
38 y/o, 191 cm
detektyw | Policja Konna Toronto
Awatar użytkownika
Oficjalnie: detektyw w wydziale konnym torontońskiej policji.
Nieoficjalnie: facet, który lepiej dogaduje się z końmi niż z ludźmi.
Zna na pamięć rozkład ulic w Toronto i każdy błąd, który popełnił w ostatnich dziesięciu latach.
Samotnik, który nie lubi samotności.
Facet, który trzyma się zasad - chyba że chodzi o czyjeś życie, wtedy potrafi złamać je wszystkie na raz.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimki
postać
autor

Już tyle razy się żegnali... A i tak zawsze do siebie wracali. Ale tym razem było jakoś inaczej, tym razem jakby to rzeczywiście miało coś znaczyć. Odpocznijmy od siebie.
Nie tragiczne i dobitne żegnaj, bo tego nie dało się powiedzieć, po tylu latach Paige po prostu nie dało się od tak wymazać z jego wspomnień, z jego myśli, z jego serca. Nie żadne do zobaczenia, które sugerowało to rychłe spotkanie, gdy tylko Miles wypije za dużo brandy, gdy ona stwierdzi, że musi go zobaczyć.
Odpocznijmy od siebie - teraz, w tej chwili, dajmy sobie czas. Czas, który może w końcu zaleczy te rany? Czas, który może sprawi, że niedługo, kiedyś... Będziemy mogli inaczej na siebie spojrzeć, bez tego całego bólu. Tylko czy tak się w ogóle dało? Czy rok to nie było wystarczająco dużo czasu, żeby się tego pozbyć? Rok, ale w tym roku ile spotkań, ile smutnych spojrzeń w swoje oczy, ile znowu słów, które więzły w gardle.
Patrzył w jej oczy, ale to tylko sprawiało, że serce pękało mu na pół, rozpadało się na milion kawałków, z którego każdy był inny od drugiego, taki, że chyba już nigdy nie dało się ich do siebie dopasować. Nigdy nie chciał, żeby Paige płakała, zwłaszcza przez niego, a dzisiaj to robił. A robił to już tyle razy. Powinien od razu po rozwodzie to przerwać, ale nie potrafił. A teraz będzie potrafił?
Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale kiedy jej czoło dotknęło jego policzka, to wszystkie słowa uwięzły w gardle, zamiast nich pojawiła się wielka gula, której nie mógł przełknąć.
Odpocznij Miles... Będziesz świetny, zawsze byłeś. - wszystkie te słowa sprawiły, że zrobił mu się słabo, zamknął na moment powieki, nawet nie mógł na nią spojrzeć. Nie, nie dlatego, że nie chciał, chciał nad życie, ale czuł, że jeszcze minuta, jeszcze jedno jej spojrzenie, a się złamie, tak, jak za każdym razem.
Wyciągnął rękę, ale jej już nie było... Wbił wzrok w zamknięte drzwi, gdyby widział jak się za nimi rozsypała, to nie umiałby stać w miejscu obojętnie. Na szczęście nie wiedział. Na szczęście zniknęła, ale czy kiedyś zniknie również z jego serca? Całkowicie?


Paige Ellery
/koniec
ODPOWIEDZ

Wróć do „#21”