-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkitakpostaćautor
Kiedyś oboje znali wzajemnie swoje granice, kiedyś były one z góry ustalone, on wiedział czego się może spodziewać po swojej żonie, a one wiedziała czego może wymagać od męża, ale teraz wszystko wymknęło się spod kontroli, teraz wszystko straciło sens. Nawet to, że byli małżeństwem, było jakieś bez sensu. Teraz na nowo musieli sprawdzić do czego są zdolni, a jak się okazywało byli zdolnie do o wiele gorszych rzeczy niżby się o to nawzajem podejrzewali.
Może nawet nowa Ivy, ta która wsadziła sobie lufę jego pistoletu do ust, ta która prowokowała go każdym słowem, zamiast zamówić na kolację sałatkę, to zjadłaby krwistego steka? A zamiast tego sernika, to podałaby szarlotkę z lodami? Któż to wie?
Mógł zacisnąć palce na jej szyi, mógł uderzyć ją w twarz, krzyczeć, żeby się zamknęła, odepchnąć ją od siebie, mógłby... Tylko, że tu właśnie chyba już dawno przestało chodzić o ciało, bo to siedziało mu w głowie, gdzieś głęboko i mówiło do niego jej głosem - nie zrobisz mi krzywdy Wade. To go chyba najgorzej denerwowało, doprowadzało go to do szału, że siedziała mu w głowie tak mocno zakorzeniona, że naprawdę by nie potrafił.
A może by potrafił?
Może odpowiednio sprowokowany, może gdyby zamknął oczy, może gdyby nie miał wyjścia?
Chyba jednak nie.
Za dobrze go czytała, chociaż teraz stał przed nią zupełnie inny człowiek, niż jej mąż, to ona wciąż za dobrze go znała, a on za dużo emocji jej pokazywał, a to go tylko jeszcze bardziej denerwowało. Chodził po tym pokoju jak tykająca bomba zegarowa. Nie powinien w ogóle pozwalać się jej dotknąć, bo kiedy go dotykała, to on się rozpraszał, to on robił rzeczy, których nie powinien robić. A później szalał, kiedy się od niej odsuwał, nie mógł znieść, że przez nią jest taki słaby. A słabość to było najgorsze co mogło mu się teraz przydarzyć.
Odwrócił się powoli, kiedy się odezwała. Czy ona wydawała mu polecenia? Ona? Jemu?
Jedna jego brew powędrowała ku górze, Ivy czasem go o coś prosiła, ale nigdy mu nie rozkazywała. Nawet nie próbowała.
- Nie mów mi co mam robić - warknął, ale w głowie zanotował, co ona od niego chce. Kwaśne żelki i mokre chusteczki?
- A może jeszcze kurwa tampony i kilogram pierogów - wywrócił tymi swoimi zimnymi jak lód, niebieskimi ślepiami - i jak TY niby chcesz sobie załatwić ubrania? Pójdziesz w tej rozwalone kiecce na zakupy, czy zamówisz coś na zalando i zapłacisz swoją kartą kredytową, a później będziesz tu na to czekać... księżniczko? - zapytał kpiąco. Dla niego Ivy nie była kobietą czynu, a była raczej... no właśnie, księżniczką. Córeczką tatusia, ślicznym klejnotem koronnym swojego męża, nic wię-cej. Zmrużył powieki patrząc na nią, gdy weszła na parapet? Co ona kombinuje? Nie miał pojęcia, nie czytał jej w myślach, chociaż w tym momencie może nawet by chciał. Wiedzieć co ta wariatka ma w głowie, wiedzieć czego się po niej spodziewać.
Założył na siebie marynarkę, zapiął ją żeby ukryć plamę krwi i ruszył do drzwi, stanął przy nich z ręką na klamce. Spojrzał na Ivy, nie chciał jej zostawiać. Ale jeszcze bardziej nie chciał jej prosić, żeby z nim poszła. Bo nie przeszłoby mu to przez gardło.
- Wrócę za godzinę i będę miał samochód, a Ty nie rób po prostu głupot, ok? - jeszcze raz na nią spojrzał, a później wyszedł z tego pokoju, przeszedł przez parking i wsiadł do ich suva, był całkiem wygodny, ale za bardzo rzucający się w oczy, a przede wszystkim wszyscy, którzy życzyli im źle, na pewno znali już te blachy na pamięć, tak jak i ich rysopisy.
ivenna hawke
Może nawet nowa Ivy, ta która wsadziła sobie lufę jego pistoletu do ust, ta która prowokowała go każdym słowem, zamiast zamówić na kolację sałatkę, to zjadłaby krwistego steka? A zamiast tego sernika, to podałaby szarlotkę z lodami? Któż to wie?
Mógł zacisnąć palce na jej szyi, mógł uderzyć ją w twarz, krzyczeć, żeby się zamknęła, odepchnąć ją od siebie, mógłby... Tylko, że tu właśnie chyba już dawno przestało chodzić o ciało, bo to siedziało mu w głowie, gdzieś głęboko i mówiło do niego jej głosem - nie zrobisz mi krzywdy Wade. To go chyba najgorzej denerwowało, doprowadzało go to do szału, że siedziała mu w głowie tak mocno zakorzeniona, że naprawdę by nie potrafił.
A może by potrafił?
Może odpowiednio sprowokowany, może gdyby zamknął oczy, może gdyby nie miał wyjścia?
Chyba jednak nie.
Za dobrze go czytała, chociaż teraz stał przed nią zupełnie inny człowiek, niż jej mąż, to ona wciąż za dobrze go znała, a on za dużo emocji jej pokazywał, a to go tylko jeszcze bardziej denerwowało. Chodził po tym pokoju jak tykająca bomba zegarowa. Nie powinien w ogóle pozwalać się jej dotknąć, bo kiedy go dotykała, to on się rozpraszał, to on robił rzeczy, których nie powinien robić. A później szalał, kiedy się od niej odsuwał, nie mógł znieść, że przez nią jest taki słaby. A słabość to było najgorsze co mogło mu się teraz przydarzyć.
Odwrócił się powoli, kiedy się odezwała. Czy ona wydawała mu polecenia? Ona? Jemu?
Jedna jego brew powędrowała ku górze, Ivy czasem go o coś prosiła, ale nigdy mu nie rozkazywała. Nawet nie próbowała.
- Nie mów mi co mam robić - warknął, ale w głowie zanotował, co ona od niego chce. Kwaśne żelki i mokre chusteczki?
- A może jeszcze kurwa tampony i kilogram pierogów - wywrócił tymi swoimi zimnymi jak lód, niebieskimi ślepiami - i jak TY niby chcesz sobie załatwić ubrania? Pójdziesz w tej rozwalone kiecce na zakupy, czy zamówisz coś na zalando i zapłacisz swoją kartą kredytową, a później będziesz tu na to czekać... księżniczko? - zapytał kpiąco. Dla niego Ivy nie była kobietą czynu, a była raczej... no właśnie, księżniczką. Córeczką tatusia, ślicznym klejnotem koronnym swojego męża, nic wię-cej. Zmrużył powieki patrząc na nią, gdy weszła na parapet? Co ona kombinuje? Nie miał pojęcia, nie czytał jej w myślach, chociaż w tym momencie może nawet by chciał. Wiedzieć co ta wariatka ma w głowie, wiedzieć czego się po niej spodziewać.
Założył na siebie marynarkę, zapiął ją żeby ukryć plamę krwi i ruszył do drzwi, stanął przy nich z ręką na klamce. Spojrzał na Ivy, nie chciał jej zostawiać. Ale jeszcze bardziej nie chciał jej prosić, żeby z nim poszła. Bo nie przeszłoby mu to przez gardło.
- Wrócę za godzinę i będę miał samochód, a Ty nie rób po prostu głupot, ok? - jeszcze raz na nią spojrzał, a później wyszedł z tego pokoju, przeszedł przez parking i wsiadł do ich suva, był całkiem wygodny, ale za bardzo rzucający się w oczy, a przede wszystkim wszyscy, którzy życzyli im źle, na pewno znali już te blachy na pamięć, tak jak i ich rysopisy.
ivenna hawke
-
find what you love and let it kill younieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Była zbyt zdenerwowana, rozdygotana i wściekła by wykrzesać z siebie cierpliwość dla jego dziecinady. Nie, nie mieli czasu na bawienie się w dominującego mężczyznę i uległą kobietkę - ten świat pogrzebał przyjmując zlecenie na jej rodzinę. Teraz liczyło się prymitywne, surowe przetrwanie - nie pozory, nie to co jedno myślało o drugim i czy Wade nie preferował przypadkiem formy kochanie, czy mógłbyś, proszę którą jego Ivy stosowała tak nieznośnie słodko dotychczas. Jego Ivy opatrywała każdą prośbę czułym pocałunkiem, lub pieszczotą dłoni sunącej w dole męskich pleców by wywołać dreszcze, lub tym spojrzeniem szczeniaczka które sprawiało, że gotów był paść przed nią na kolana. Przynajmniej w wersji udawanej.
Ale nie mieli warunków na jego Ivy, ona została przy zwłokach ojca kawał drogi od zgrzybiałego motelu. Tutaj miał do czynienia z kobietą zdolną zrobić i poświęcić wiele, by nie ugiąć się niczemu i nikomu.
Chyba, że Wade stawiał żądania, które w drodze wyjątku i w ramach wielkiej łaski mogła rozważyć.
— Niech będzie — rzuciła od niechcenia, choć jej ciało wypełniała ulga; mimo dysonansu pomiędzy mężem a nie-mężem, Wadem wczoraj a Wadem dziś, Ivenna patrząc w jego stronę wciąż widziała swojego partnera, swojego powiernika sekretów, swojego towarzysza ziemskiej drogi i odrobina życzliwości pomagała przetrwać niemożliwą sytuację.
Gdy zniknął, skupiła się na działaniu. Włamała do kilku pokojów które okazały puste, aż trafiła na jeden którego najemcy widocznie nie wrócili jeszcze z nocnych wojaży. Z walizki kobiety wyciągnęła spodnie dresowe, tiszert i bluzę dla siebie; z męskiej uroczy, czekoladowy sweter który przypominał Ivy ostatnie święta. Miał na sobie coś podobnego, choć horrendalnie drogiego i pewnie ręcznie tkanego przez zakonnice z klasztoru w Madrycie, ale głęboki odcień brązu podkreślał kolor jego oczu; tych tęczówek, w których odbijało się ciepłe, żółte światło lampek choinkowych i ułuda szczęścia, które nie było prawdziwe.
Problemem okazało się obuwie - Ivenna była gotowa na poświęcenia, ale nie takie bestialskie, jak włożenie stopy w cudzy but. Prędzej sama strzeliłaby sobie prosto w serce, gdyby Wade zostawił jej broń. Mimo wielu trudności przemogła się i zmusiła do wzięcia prysznica; zmyła resztki zniszczonego makijażu, krwi i ekskluzywny zapach niszowych perfum, który zdradzał ją z kilometra. Założyła swoją dresową stylizację - nawet przez moment uśmiechając się kącikowo do nadrukowanego na tyle bluzy napisu, którego w innej sytuacji absolutnie by nie założyła. Związała włosy w niedbały kok ukradzioną z pokoju sąsiadów gumką i czekała. Czekała cierpliwie, choć głupoty kusiły, cisza rozrywała bębenki jej uszu i z każdą sekundą miała coraz bardziej nieodparte wrażenie, że jest obserwowana.
Tymczasem to ona uważnie obserwowała parking z okna, a kiedy z auta wysiadł Wade, nie była w stanie pobiec i rzucić mu się w ramiona.
Nie w szpilkach z dresami.
Nawet ucieczka przed mafią nie uzasadniała popełnienia tak ohydnych wykroczeń.
Pomachała mu więc tymi drogimi bucikami trzymanymi w dłoni z bardzo bezradną minką, bo oto był jej potrzebny prawdziwy mężczyzna. Tu leżała granica jej niezależności.
— Musisz mnie zanieść — poinformowała cicho, acz stanowczo. Nie było opcji, że wyjdzie boso na ulicę tak samo jak nie było opcji, że zadźga resztki swojej własnej godności takim połączeniem modowym. Nie, tutaj niezbędny był asystent który podniesie ją w punkcie A i odłoży w punkcie B, a potem punkcie C - kolejnej kryjówce.
Już widziała wzbierającą w nim wściekłość czy frustrację, ale i tak jej wypomniał bycie nierezolutną księżniczką, a poradziła sobie całkiem sensownie. Nie miała więc wyrzutów sumienia, ani trochę, uparcie stojąc w miejscu i oczekując jego asysty.
Wade W. Jones
Ale nie mieli warunków na jego Ivy, ona została przy zwłokach ojca kawał drogi od zgrzybiałego motelu. Tutaj miał do czynienia z kobietą zdolną zrobić i poświęcić wiele, by nie ugiąć się niczemu i nikomu.
Chyba, że Wade stawiał żądania, które w drodze wyjątku i w ramach wielkiej łaski mogła rozważyć.
— Niech będzie — rzuciła od niechcenia, choć jej ciało wypełniała ulga; mimo dysonansu pomiędzy mężem a nie-mężem, Wadem wczoraj a Wadem dziś, Ivenna patrząc w jego stronę wciąż widziała swojego partnera, swojego powiernika sekretów, swojego towarzysza ziemskiej drogi i odrobina życzliwości pomagała przetrwać niemożliwą sytuację.
Gdy zniknął, skupiła się na działaniu. Włamała do kilku pokojów które okazały puste, aż trafiła na jeden którego najemcy widocznie nie wrócili jeszcze z nocnych wojaży. Z walizki kobiety wyciągnęła spodnie dresowe, tiszert i bluzę dla siebie; z męskiej uroczy, czekoladowy sweter który przypominał Ivy ostatnie święta. Miał na sobie coś podobnego, choć horrendalnie drogiego i pewnie ręcznie tkanego przez zakonnice z klasztoru w Madrycie, ale głęboki odcień brązu podkreślał kolor jego oczu; tych tęczówek, w których odbijało się ciepłe, żółte światło lampek choinkowych i ułuda szczęścia, które nie było prawdziwe.
Problemem okazało się obuwie - Ivenna była gotowa na poświęcenia, ale nie takie bestialskie, jak włożenie stopy w cudzy but. Prędzej sama strzeliłaby sobie prosto w serce, gdyby Wade zostawił jej broń. Mimo wielu trudności przemogła się i zmusiła do wzięcia prysznica; zmyła resztki zniszczonego makijażu, krwi i ekskluzywny zapach niszowych perfum, który zdradzał ją z kilometra. Założyła swoją dresową stylizację - nawet przez moment uśmiechając się kącikowo do nadrukowanego na tyle bluzy napisu, którego w innej sytuacji absolutnie by nie założyła. Związała włosy w niedbały kok ukradzioną z pokoju sąsiadów gumką i czekała. Czekała cierpliwie, choć głupoty kusiły, cisza rozrywała bębenki jej uszu i z każdą sekundą miała coraz bardziej nieodparte wrażenie, że jest obserwowana.
Tymczasem to ona uważnie obserwowała parking z okna, a kiedy z auta wysiadł Wade, nie była w stanie pobiec i rzucić mu się w ramiona.
Nie w szpilkach z dresami.
Nawet ucieczka przed mafią nie uzasadniała popełnienia tak ohydnych wykroczeń.
Pomachała mu więc tymi drogimi bucikami trzymanymi w dłoni z bardzo bezradną minką, bo oto był jej potrzebny prawdziwy mężczyzna. Tu leżała granica jej niezależności.
— Musisz mnie zanieść — poinformowała cicho, acz stanowczo. Nie było opcji, że wyjdzie boso na ulicę tak samo jak nie było opcji, że zadźga resztki swojej własnej godności takim połączeniem modowym. Nie, tutaj niezbędny był asystent który podniesie ją w punkcie A i odłoży w punkcie B, a potem punkcie C - kolejnej kryjówce.
Już widziała wzbierającą w nim wściekłość czy frustrację, ale i tak jej wypomniał bycie nierezolutną księżniczką, a poradziła sobie całkiem sensownie. Nie miała więc wyrzutów sumienia, ani trochę, uparcie stojąc w miejscu i oczekując jego asysty.
Wade W. Jones
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
ivy
nic o niczym
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkitakpostaćautor
Ale co na to poradzić, kiedy on wciąż w niej widział tę słabą kobietę, która prosiła, która piszczała na widok pająka w łazience, która szeptała mu na ucho, która w markecie nie potrafiła ściągnąć papieru toaletowego z najwyższej półki, tylko prosiła o to jego. Wade jeszcze nie wiedział, że Ivy też udawała, bo nigdy nie poznał jej drugiej natury, nigdy sobie jej nawet nie wyobrażał, dla niego była słodką Ivenne, czasem tak słodką, że było mu niedobrze. A czasem tak słodką, że idealnie trafiała w jakiś punkt jego duszy i patrzył na nią tak, jak nigdy nie powinien.
Nie wyobrażał jej sobie działającej, a już na pewno w tak patowej sytuacji, a już na pewno w jakiś taki sposób, który nie pozwoliłby ich zdemaskować. Księżniczki przecież nie znają się na mafii, na broni i na samochodach. Księżniczki leżą i pachną, przymierzają ciuszki i kupują je w butikach, albo w sieci, a na pewno nie kradną z cudzych pokojów.
Parsknął śmiechem, kiedy mu powiedziała, niech będzie - ale to nie było takie bezczelne parsknięcie, raczej szczere, które po prostu oznaczało, że nie mógł powstrzymać śmiechu. Rozbawiła go, czasami potrafiła go po prostu powalić na łopatki, później znowu będzie tego żałował.
Ukłonił się przed nią delikatnie i wywrócił niebieskimi ślepiami.
- Dziękuję łaskawa Pani - znowu się zaśmiał i to jakoś tak ciepło, trochę jak ten Wade - jej mąż. Pokręcił głową i w końcu wyszedł, ale w głowie miał wciąż jej słowa. A właściwie to wciąż miał to, że ona nawet bez broni umiała go kompletnie rozbroić. Straszne.
Wade wrócił dokładnie po czterdziestu ośmiu minutach, na podjeździe zaparkował Hondę Odyssey z 2011 roku, w zwyczajnym stalowym kolorze. Okropne auto, które wcale nie rzucało się w oczy. Wysiadł i przeszedł przez parking. Zerknął tylko w kierunku recepcji licząc, że nie zauważą tej zmiany, ale to w zasadzie nie było takie ważne, bo zaraz mieli się stąd wynosić.
Wszedł do środka, miał ze sobą papierową torbę, którą postawił na fotelu przy drzwiach, zamknął drzwi na cztery spusty i dopiero spojrzał na Ivy. Aż szczęka mu opadła, jeszcze jej nie widział w takim wydaniu.
- Wyglądasz okropnie - rzucił zanim zdążył ugryźć się w język. Zresztą może teraz wcale nie musiał się gryźć?
Kiedy pomachała tymi szpilkami, to Wade uniósł jedną brew, a potem nawet drugą, ale potem zamiast znowu się na nią zdenerwować, to znowu parsknął śmiechem. Może on już kompletnie oszalał?
- A co ja jestem Twoją niańką? - zapytał kręcąc głową. Na łopatki... Potrafiła go rozłożyć na łopatki.
- Zresztą musze się najpierw przebrać, śmierdzę benzyną - Wade nie próżnował, zrobił zakupy, to o co prosiła, dodatkowo maszynkę do golenia i kanister pełny ropy. Później musiał jechać do swojej kryjówki, tej tylko swojej, żeby spakować kilka rzeczy, pieniądze, broń, jakieś ubrania, dokumenty na obce nazwiska, na wszystko był przygotowany, taki zawód. Niestety nie miał przygotowanego nic dla Ivy, więc kupił jej tylko koszulkę z napisem "I love truckers" i szorty w hawajskie kwiatki, na stacji benzynowej, bo naprawdę nie wierzył, że ona sobie coś załatwi, a tu jednak. Wade pomyślał też o butach, może nie była to Balenciaga, ale sportowe adidasy spoczywały na dnie torby, nie był tylko pewny, czy trafił z rozmiarem. Ich stare auto już pewnie się dopalało, bo skończyło zepchnięte z jakiegoś klifu. Później musiał załatwić samochód, na szczęście znał takie komisy, gdzie wystarczyła odpowiednia suma gotówki i nikt o nic nie pytał. Naprawdę już nie zdążył się ogarnąć.
Ruszył do łazienki, ale stanął w drzwiach.
- Tam masz zakupy - wskazał na nie głową, a później wszedł do środka. Stanął przed lusterkiem i przeczesał rękami ciemne włosy, zaraz je zgoli, ale w zasadzie wcale nie było mu szkoda. Zapuścił je tylko dlatego, żeby wyglądać bardziej jak jakiś facet z rozkładówki, kiedy dostał zlecenie na Ivenne. Rozebrał się i wszedł pod prysznic, puścił wodę.
ivenna hawke
Nie wyobrażał jej sobie działającej, a już na pewno w tak patowej sytuacji, a już na pewno w jakiś taki sposób, który nie pozwoliłby ich zdemaskować. Księżniczki przecież nie znają się na mafii, na broni i na samochodach. Księżniczki leżą i pachną, przymierzają ciuszki i kupują je w butikach, albo w sieci, a na pewno nie kradną z cudzych pokojów.
Parsknął śmiechem, kiedy mu powiedziała, niech będzie - ale to nie było takie bezczelne parsknięcie, raczej szczere, które po prostu oznaczało, że nie mógł powstrzymać śmiechu. Rozbawiła go, czasami potrafiła go po prostu powalić na łopatki, później znowu będzie tego żałował.
Ukłonił się przed nią delikatnie i wywrócił niebieskimi ślepiami.
- Dziękuję łaskawa Pani - znowu się zaśmiał i to jakoś tak ciepło, trochę jak ten Wade - jej mąż. Pokręcił głową i w końcu wyszedł, ale w głowie miał wciąż jej słowa. A właściwie to wciąż miał to, że ona nawet bez broni umiała go kompletnie rozbroić. Straszne.
Wade wrócił dokładnie po czterdziestu ośmiu minutach, na podjeździe zaparkował Hondę Odyssey z 2011 roku, w zwyczajnym stalowym kolorze. Okropne auto, które wcale nie rzucało się w oczy. Wysiadł i przeszedł przez parking. Zerknął tylko w kierunku recepcji licząc, że nie zauważą tej zmiany, ale to w zasadzie nie było takie ważne, bo zaraz mieli się stąd wynosić.
Wszedł do środka, miał ze sobą papierową torbę, którą postawił na fotelu przy drzwiach, zamknął drzwi na cztery spusty i dopiero spojrzał na Ivy. Aż szczęka mu opadła, jeszcze jej nie widział w takim wydaniu.
- Wyglądasz okropnie - rzucił zanim zdążył ugryźć się w język. Zresztą może teraz wcale nie musiał się gryźć?
Kiedy pomachała tymi szpilkami, to Wade uniósł jedną brew, a potem nawet drugą, ale potem zamiast znowu się na nią zdenerwować, to znowu parsknął śmiechem. Może on już kompletnie oszalał?
- A co ja jestem Twoją niańką? - zapytał kręcąc głową. Na łopatki... Potrafiła go rozłożyć na łopatki.
- Zresztą musze się najpierw przebrać, śmierdzę benzyną - Wade nie próżnował, zrobił zakupy, to o co prosiła, dodatkowo maszynkę do golenia i kanister pełny ropy. Później musiał jechać do swojej kryjówki, tej tylko swojej, żeby spakować kilka rzeczy, pieniądze, broń, jakieś ubrania, dokumenty na obce nazwiska, na wszystko był przygotowany, taki zawód. Niestety nie miał przygotowanego nic dla Ivy, więc kupił jej tylko koszulkę z napisem "I love truckers" i szorty w hawajskie kwiatki, na stacji benzynowej, bo naprawdę nie wierzył, że ona sobie coś załatwi, a tu jednak. Wade pomyślał też o butach, może nie była to Balenciaga, ale sportowe adidasy spoczywały na dnie torby, nie był tylko pewny, czy trafił z rozmiarem. Ich stare auto już pewnie się dopalało, bo skończyło zepchnięte z jakiegoś klifu. Później musiał załatwić samochód, na szczęście znał takie komisy, gdzie wystarczyła odpowiednia suma gotówki i nikt o nic nie pytał. Naprawdę już nie zdążył się ogarnąć.
Ruszył do łazienki, ale stanął w drzwiach.
- Tam masz zakupy - wskazał na nie głową, a później wszedł do środka. Stanął przed lusterkiem i przeczesał rękami ciemne włosy, zaraz je zgoli, ale w zasadzie wcale nie było mu szkoda. Zapuścił je tylko dlatego, żeby wyglądać bardziej jak jakiś facet z rozkładówki, kiedy dostał zlecenie na Ivenne. Rozebrał się i wszedł pod prysznic, puścił wodę.
ivenna hawke
-
find what you love and let it kill younieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Usłyszawszy krytyczną uwagę mężczyzny, Ivy automatycznie spojrzała po sobie krzywiąc się w reakcji. Z jednej strony wiedziała, że to już nie ma żadnego znaczenia - z drugiej, słowa wychodziły z ust człowieka, jakiego do tego wieczoru uważała za najbliższego. I bolały, nawet w obliczu tragicznej śmierci ojca, nagłej ucieczki i wszystkich okrutności, które sobie od tamtej chwili zrobili. Nic jednak nie mówiła, ani na tę zaczepkę ani na kolejną. Ani, gdy się śmiał. Znaleźli się w sytuacji, w której z jakiegoś nienazwanego powodu nie rozdzielali a jednocześnie nic nie wskazywało na to, że są przy sobie z wyboru.
To znaczy - ona wybrała jego.
On nie wybrał jej.
Ona zakochiwała się w teatralnym przedstawieniu, on je wiernie odgrywał pobierając wynagrodzenie.
Była w stanie zrozumieć mafijne przekręty. Zlecenie morderstwa, jak najbardziej, sam ojciec - RIP - jej to tłumaczył gdy była na to stanowczo za młoda. Ale reszta? To wyrafinowane, wysublimowane świństwo które jej wykręcił? Tego nie rozumiała. To nie było potrzebne.
Z torby wyjęła nożyczki i farbę. Dołączyła do Wade’a w łazience, jednak nie patrzyła w jego stronę. Chciała poprosić by był ostrożny i nie zalał szwów, bo nici których użyła nie nadają się do takich warunków i puszczą szybciej, ale ugryzła się w język. Nie była jego niańką, tak jak on nie był jej.
Jasne.
Rozłożyła na umywalce potrzebne przedmioty, przeczesała włosy palcami i zaczęła pasmo po pasmie je ścinać. Blond loki opadały na podłogę i do ceramicznej muszli, gdy skracała je radykalnie, do ramion. Czasem podnosiła wzrok poza swoje własne odbicie w lustrze; tam, gdzie odbijała się sylwetka mężczyzny pod gorącą wodą i parą.
— Jak brzmiało zlecenie, Wade? — zapytała spokojnie, ale rzeczowo. Musieli o tym w końcu porozmawiać, a jej cisnęło się na usta bardzo dużo uwag. — Kiedy odbierałeś instrukcje od pracodawcy… Jak brzmiała lista zadań? — dociekała. Skończywszy cięcie otrzepała się i zaczęła łączyć składniki do pudełkowej farby, by pożegnać identyfikujący ją blond i stać się mniej rozpoznawalną szatynką.
— Dostałeś pieniądze za to, żeby się ze mną pieprzyć? — o ironio, to ona udawała tanią dziwkę by wydostać ich z tej sytuacji a to on, rzekomo, pobierał opłatę za pożycie intymne z obcą babą. — Co jeszcze? Zapłacili ci za to, żebyś tulił mnie do snu? Za odkręcanie słoików? Za wspólne prysznice, też? — nałożywszy piankę koloryzującą na swoje włosy, odwróciła się przodem do mężczyzny. Usiadła na klapie sedesu po turecku - kolejna rzecz, która nigdy wcześniej nie miała prawa się wydarzyć - i wpatrywała w niego smutno.
— Nie — odpowiedziała sama sobie. — Mogłeś zrealizować zadanie inaczej. Nie musiałeś robić tego wszystkiego — pokręciła głową.
On w y b r a ł ocieranie jej łez, i mycie jej włosów, i całowanie każdego centymetra ciała, i zapamiętywanie jej ulubionych restauracji, i zasuwanie jej sukienek, i nazwiska koleżanek z pracy.
Mógł tego wszystkiego nie robić.
Robił.
Tak zabił ją podwójnie, choć wciąż oddychała.
— Chcę rozwodu.
Och, przecież jeszcze godzinę temu warczał, że wcale nie jest jego żoną, więc nie powinien mieć z tymi słowami żadnego problemu. A jednak dla niej było ważne, by powiedzieć to na głos, bo ona przysięgę składała uczciwie i z pełną intencją dotrzymania jej aż razem zestarzeją się i umrą. Teraz to było nieaktualne i, by mogła spojrzeć samej sobie w oczy, musiała postawić sprawę jasno.
Bała się pytać dlaczego jej to zrobił. Dlaczego wybrał bardziej okrutną ścieżkę, dlaczego zamiast tylko ją zabić - upokorzył i wykorzystał, dlaczego zamiast tylko zdobyć informacje - rozkochał.
Bała się tego nawet bardziej, niż lufy pistoletu w ustach i bardziej, niż jego silnych rąk zaciśniętych na jej drobnym ramieniu.
A najbardziej bała się tego, co wciąż do niego czuła, pod lawiną zdrady i żalu.
I ostatniego, niewypowiedzianego pytania: czy byłby w stanie zobaczyć ją u boku innego mężczyzny?
Wade W. Jones
To znaczy - ona wybrała jego.
On nie wybrał jej.
Ona zakochiwała się w teatralnym przedstawieniu, on je wiernie odgrywał pobierając wynagrodzenie.
Była w stanie zrozumieć mafijne przekręty. Zlecenie morderstwa, jak najbardziej, sam ojciec - RIP - jej to tłumaczył gdy była na to stanowczo za młoda. Ale reszta? To wyrafinowane, wysublimowane świństwo które jej wykręcił? Tego nie rozumiała. To nie było potrzebne.
Z torby wyjęła nożyczki i farbę. Dołączyła do Wade’a w łazience, jednak nie patrzyła w jego stronę. Chciała poprosić by był ostrożny i nie zalał szwów, bo nici których użyła nie nadają się do takich warunków i puszczą szybciej, ale ugryzła się w język. Nie była jego niańką, tak jak on nie był jej.
Jasne.
Rozłożyła na umywalce potrzebne przedmioty, przeczesała włosy palcami i zaczęła pasmo po pasmie je ścinać. Blond loki opadały na podłogę i do ceramicznej muszli, gdy skracała je radykalnie, do ramion. Czasem podnosiła wzrok poza swoje własne odbicie w lustrze; tam, gdzie odbijała się sylwetka mężczyzny pod gorącą wodą i parą.
— Jak brzmiało zlecenie, Wade? — zapytała spokojnie, ale rzeczowo. Musieli o tym w końcu porozmawiać, a jej cisnęło się na usta bardzo dużo uwag. — Kiedy odbierałeś instrukcje od pracodawcy… Jak brzmiała lista zadań? — dociekała. Skończywszy cięcie otrzepała się i zaczęła łączyć składniki do pudełkowej farby, by pożegnać identyfikujący ją blond i stać się mniej rozpoznawalną szatynką.
— Dostałeś pieniądze za to, żeby się ze mną pieprzyć? — o ironio, to ona udawała tanią dziwkę by wydostać ich z tej sytuacji a to on, rzekomo, pobierał opłatę za pożycie intymne z obcą babą. — Co jeszcze? Zapłacili ci za to, żebyś tulił mnie do snu? Za odkręcanie słoików? Za wspólne prysznice, też? — nałożywszy piankę koloryzującą na swoje włosy, odwróciła się przodem do mężczyzny. Usiadła na klapie sedesu po turecku - kolejna rzecz, która nigdy wcześniej nie miała prawa się wydarzyć - i wpatrywała w niego smutno.
— Nie — odpowiedziała sama sobie. — Mogłeś zrealizować zadanie inaczej. Nie musiałeś robić tego wszystkiego — pokręciła głową.
On w y b r a ł ocieranie jej łez, i mycie jej włosów, i całowanie każdego centymetra ciała, i zapamiętywanie jej ulubionych restauracji, i zasuwanie jej sukienek, i nazwiska koleżanek z pracy.
Mógł tego wszystkiego nie robić.
Robił.
Tak zabił ją podwójnie, choć wciąż oddychała.
— Chcę rozwodu.
Och, przecież jeszcze godzinę temu warczał, że wcale nie jest jego żoną, więc nie powinien mieć z tymi słowami żadnego problemu. A jednak dla niej było ważne, by powiedzieć to na głos, bo ona przysięgę składała uczciwie i z pełną intencją dotrzymania jej aż razem zestarzeją się i umrą. Teraz to było nieaktualne i, by mogła spojrzeć samej sobie w oczy, musiała postawić sprawę jasno.
Bała się pytać dlaczego jej to zrobił. Dlaczego wybrał bardziej okrutną ścieżkę, dlaczego zamiast tylko ją zabić - upokorzył i wykorzystał, dlaczego zamiast tylko zdobyć informacje - rozkochał.
Bała się tego nawet bardziej, niż lufy pistoletu w ustach i bardziej, niż jego silnych rąk zaciśniętych na jej drobnym ramieniu.
A najbardziej bała się tego, co wciąż do niego czuła, pod lawiną zdrady i żalu.
I ostatniego, niewypowiedzianego pytania: czy byłby w stanie zobaczyć ją u boku innego mężczyzny?
Wade W. Jones
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
ivy
nic o niczym
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkitakpostaćautor
Woda spływała mu po plecach i ramionach, uważał na szwy, ale nie szczególnie, po prostu starła się ich nie moczyć. Kiedy Ivenna weszła do łazienki to zerknął w jej kierunku przez ramię, ale wcale sobie nie przeszkadzał. Użył nawet jakiegoś śmierdzącego żelu, który znalazł pod prysznicem, to pewnie jakiś zapach Brutal, czy coś w tym stylu, było go czuć w całej łazience i wcale nie pachniał luksusowo. Kiedy zapytała go o zlecenie, to nawet się nie odwrócił. Zlecenie było proste, zdobyć jej zaufanie, wyciągnąć od niej informacje, przeniknąć do domu wroga i się go pozbyć, pozbyć się też jej, bo dłużej nie było potrzebna. Ktoś już wiedział, że najlepsza droga do jej tatusia będzie właśnie przez nią. Ktoś inny wiedział też, że Ivenna Hawke lubiła czasem wypić drinka z koleżankami w jednym z modnych klubów, wtedy pojawił się Wade. Czarujący, z takim uśmiechem, który mówił, że od razu wpadła mu w oko. Postawił jej drinka, jej ulubionego. Obserwował ją już wcześniej, wiedział gdzie i jaką pija kawę, gdzie robi zakupy, co kupuje, gdzie wychodzi się zabawić i z kim. Wiedział o niej więcej niż się spodziewała, bo później udawał, że zgaduje, ale jakimś dziwnym trafem zawsze trafiał.
Sam nie miał pojęcia dlaczego zawalił.
Przecież nie był nowicjuszem, znał się na swojej robocie.
W którym momencie stracił nad tym kontrolę? To pytanie nie dawało mu spokoju.
Zakręcił wodę i wyszedł spod prysznica, sięgnął po ręcznik i najpierw wytarł nim sobie włosy, a potem okręcił na biodrach.
- To ma teraz dla Ciebie największe znaczenie? Czy pieprzyłem się z Tobą za pieniądze? - uniósł jedną brew, była niemożliwa. Może powinna zacząć w ogóle od tego dla kogo pracuje, albo jakie informacje wyciągnął, albo dlaczego akurat ona, i jak ją powiązali z jej ojcem, a ona pyta, czy płacili mu za to, że z nią sypiał.
Spojrzał na nią dziwnie, kiedy usiadła po turecku, na sedesie, w pokoju motelowym P o k u s a.
- Jeśli to Cię najbardziej dręczy Ivy, to akurat to był całkiem przyjemny bonus - rzucił. Na jej kolejne słowa znowu wywrócił oczami.
- Bo Ty akurat znasz się na takich rzeczach. Zrobiłem to co musiałem. Wykonałem swoje zadanie najlepiej jak się dało... Do pewnego momentu - do momentu, w którym nagle nie postanowił jej ratować. Wszystko szło jak z płatka. Mógłby teraz siedzieć w jakiejś przyjemnej knajpce, popijać czerwonym winem stek midium rare i zastanawiać się, gdzie teraz powinien sobie zrobić wakacje. A on zamiast tego siedzi z nią w jakiejś zapyziałej dziurze.
To co powiedziała później sprawiło, że znowu parsknął śmiechem, ale tym razem jego śmiech wypełniał motelowy pokój przez dłuższą chwilę.
- To dzwoń do prawnika, niech tu przyjedzie, tylko niech weźmie ze sobą dwa czarne worki, a najlepiej dużo rozpuszczalnika i linę, to może od razu nas zutylizują - pokręcił głową. Najpierw chciała, żeby nosił ją na rękach, a teraz chciała rozwodu. Może jednak kupił złe żelki?
- Ty w ogóle zastanowiłaś się przez moment w jakiejś jesteś sytuacji? W jakiejś właściwie jesteśmy razem? Będziemy mieć szczęście, jeśli szybko nas zapierdolą i pochowają w jednym grobie, a Tobie się zachciało rozwodu, może jeszcze kiedy będą Ci strzelać w łeb to ich poproś, żeby tylko odsunęli Twoje zwłoki od moich, żebyśmy się nie dotykali przypadkiem - westchnął i odwrócił się, żeby od niej odejść, ale jeszcze stanął w drzwiach - przysięgałem Ci przed Bogiem i teraz przed Bogiem przysięgam, że jeśli z tego wyjdę, to będziesz miała rozwód i cokolwiek zechcesz - wrócił do pokoju i z torby, którą przyniósł wyjął sobie czyste ubrania, nie rzucające się w oczy. Ciemne, klasyczne, trochę dziwnie wyglądałby z Ivy, gdyby rzeczywiście ubrała te ciuchy, które jej kupił, aż się sam do siebie uśmiechnął na tę myśl.
Wrócił do łazienki z maszynką do golenia, ale taką regulowaną, bo jednak nie golił się na zero, ale pozbywał tych swoich ładnych, zapuszczanych specjalnie dla niej włosków.
ivenna hawke
Sam nie miał pojęcia dlaczego zawalił.
Przecież nie był nowicjuszem, znał się na swojej robocie.
W którym momencie stracił nad tym kontrolę? To pytanie nie dawało mu spokoju.
Zakręcił wodę i wyszedł spod prysznica, sięgnął po ręcznik i najpierw wytarł nim sobie włosy, a potem okręcił na biodrach.
- To ma teraz dla Ciebie największe znaczenie? Czy pieprzyłem się z Tobą za pieniądze? - uniósł jedną brew, była niemożliwa. Może powinna zacząć w ogóle od tego dla kogo pracuje, albo jakie informacje wyciągnął, albo dlaczego akurat ona, i jak ją powiązali z jej ojcem, a ona pyta, czy płacili mu za to, że z nią sypiał.
Spojrzał na nią dziwnie, kiedy usiadła po turecku, na sedesie, w pokoju motelowym P o k u s a.
- Jeśli to Cię najbardziej dręczy Ivy, to akurat to był całkiem przyjemny bonus - rzucił. Na jej kolejne słowa znowu wywrócił oczami.
- Bo Ty akurat znasz się na takich rzeczach. Zrobiłem to co musiałem. Wykonałem swoje zadanie najlepiej jak się dało... Do pewnego momentu - do momentu, w którym nagle nie postanowił jej ratować. Wszystko szło jak z płatka. Mógłby teraz siedzieć w jakiejś przyjemnej knajpce, popijać czerwonym winem stek midium rare i zastanawiać się, gdzie teraz powinien sobie zrobić wakacje. A on zamiast tego siedzi z nią w jakiejś zapyziałej dziurze.
To co powiedziała później sprawiło, że znowu parsknął śmiechem, ale tym razem jego śmiech wypełniał motelowy pokój przez dłuższą chwilę.
- To dzwoń do prawnika, niech tu przyjedzie, tylko niech weźmie ze sobą dwa czarne worki, a najlepiej dużo rozpuszczalnika i linę, to może od razu nas zutylizują - pokręcił głową. Najpierw chciała, żeby nosił ją na rękach, a teraz chciała rozwodu. Może jednak kupił złe żelki?
- Ty w ogóle zastanowiłaś się przez moment w jakiejś jesteś sytuacji? W jakiejś właściwie jesteśmy razem? Będziemy mieć szczęście, jeśli szybko nas zapierdolą i pochowają w jednym grobie, a Tobie się zachciało rozwodu, może jeszcze kiedy będą Ci strzelać w łeb to ich poproś, żeby tylko odsunęli Twoje zwłoki od moich, żebyśmy się nie dotykali przypadkiem - westchnął i odwrócił się, żeby od niej odejść, ale jeszcze stanął w drzwiach - przysięgałem Ci przed Bogiem i teraz przed Bogiem przysięgam, że jeśli z tego wyjdę, to będziesz miała rozwód i cokolwiek zechcesz - wrócił do pokoju i z torby, którą przyniósł wyjął sobie czyste ubrania, nie rzucające się w oczy. Ciemne, klasyczne, trochę dziwnie wyglądałby z Ivy, gdyby rzeczywiście ubrała te ciuchy, które jej kupił, aż się sam do siebie uśmiechnął na tę myśl.
Wrócił do łazienki z maszynką do golenia, ale taką regulowaną, bo jednak nie golił się na zero, ale pozbywał tych swoich ładnych, zapuszczanych specjalnie dla niej włosków.
ivenna hawke
-
find what you love and let it kill younieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Paradoksalnie teraz, gdy małżeństwem nie byli, pierwszy raz zachowywali się jak małżeństwo. Ona nie udawała już damy, która nie korzysta z toalety i siedziała z tą farbą we włosach, w dresie - tak, jak nigdy nie pozwoliłaby mu się zobaczyć w życiu p r z e d katastrofą. On zaś, zamiast na wszystko jej przytakiwać, daleki był od ideału, a przestrzeń między nimi wypełniały ataki, pretensje i złośliwości. Pewnie tak wyglądała większość związków koleżanek Ivy, pod warstwą pięknych zdjęć na instagramie z opisami dozgonnej miłości.
Może właśnie ta bajkowa nie miała prawa istnieć, ale to bolało, gdy bańka mydlana pękła po kilku latach szczęśliwej ułudy.
— Tak, to ma dla mnie największe znaczenie — stawiała na szczerość, bo nie zostało im już nic więcej. Westchnęła, błądząc za nim spojrzeniem kobiety zranionej. Chciałoby się rzec, że piekło nie zna większej furii niż kobieta wzgardzona i to właśnie rozgrywało się przed oczami Wade’a, choć Ivenna nie była chaotycznym, głośnym ogniem pożerającym wszystko na swojej drodze. Była jak tsunami, w perfekcyjnej ciszy oddalając się od brzegu po to, by zbudować wystarczające napięcie do ataku, który nie pozostawi żywych. Zdradzeni zleceniodawcy Wade’a byli jego najmniejszym zmartwieniem. — Rozumiem ten biznes. Pobić kogoś - biznes, okraść - biznes. Zabić, porwać, wymuszać, torturować, zastraszać - biznes. Masz zlecenie? Biznes. Nic osobistego — wzruszyła ramionami. Znał ją jako kobietę chcącą nieść pomoc w terenach objętych wojną, znał ją z miękkości puszka na wietrze, z empatii i z czułości, które okazywała mu każdego dnia. Ale istniała druga strona Ivy, ta która dorastała w Bratvie i na wartościach Bratvy. Za sprawą swojego wychowania wiedziała czym są zawodowe porachunki. — W tej branży zawsze ktoś chce kogoś zabić, zawsze ktoś chce zwiększyć udział w rynku, zawsze ktoś spiskuje. Ryzyko zawodowe — wstała i pochyliła się nad prysznicem, by spłukać farbę.
Gdy woda była czysta, wyprostowała się i owinęła włosy ręcznikiem. Nie miała czasu ich suszyć, więc zajęła się szybkim ogarnianiem śladów ich obecności w łazience.
— Ale ty pomieszałeś pracę z życiem osobistym i to podłość, od której mnie mdli — dokończyła. — Nie miałabym pretensji o to, że wykonujesz swoją pracę. Gdybyś wykonywał ją higienicznie. Pieprzenie ofiary to niechlujstwo — związała plastikowy woreczek który mieli ze sobą zabrać, ze względu na zakrwawione opatrunki i kupkę jej pięknych, blond loków.
Wróciła do sypialni i założyła buty, które jej kupił. Nie były idealne, ale zdecydowanie lepsze niż szpilki, które odłożyła do siatki z zakupami - były pamiątką po życiu które lubiła i nie chciała ich stracić.
— Więc tak, chcę rozwodu. Nawet jeśli jutro będę puchnąć w czarnym worku. Bo cię kochałam, Wade, a twoje przysięgi były i są chuja warte, więc możesz sobie darować — rozejrzała się ostatni raz by sprawdzić, czy wszystko wzięła. — Zaczekam w samochodzie.
Wbrew temu co sądził, doskonale zdawała sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znaleźli. Ale jej honor - zasady, jakich nauczył ją martwy już ojciec - nie pozwalał przemilczeć tej kluczowej sprawy. Jeśli jutro trafi do piachu, to przynajmniej uczciwie ze sobą. Ryzyko bycia zamordowaną było nieuchronne w jej pozycji i spodziewała się, że to może się kiedyś wydarzyć. Nie panikowała z tego powodu, choć odczuwała strach. W tej chwili jednak dominowało w niej obrzydzenie zdradą, jakiej dopuścił się mężczyzna, któremu obiecała całe swoje życie.
Zgodnie z zapowiedzią wsiadła do samochodu, na fotelu pasażera zwijając się w kuleczkę niczym małe kocię. Zmęczona dniem, z narastającym bólem głowy i niesmakiem który rósł w gardle. Utknęła z człowiekiem, który nie chciał jej obok, ale nie chciał jej też puścić. Utknęła z człowiekiem, którego nie chciała obok, ale nie chciała go też puścić.
Fatalna pomyłka.
Wade W. Jones
Może właśnie ta bajkowa nie miała prawa istnieć, ale to bolało, gdy bańka mydlana pękła po kilku latach szczęśliwej ułudy.
— Tak, to ma dla mnie największe znaczenie — stawiała na szczerość, bo nie zostało im już nic więcej. Westchnęła, błądząc za nim spojrzeniem kobiety zranionej. Chciałoby się rzec, że piekło nie zna większej furii niż kobieta wzgardzona i to właśnie rozgrywało się przed oczami Wade’a, choć Ivenna nie była chaotycznym, głośnym ogniem pożerającym wszystko na swojej drodze. Była jak tsunami, w perfekcyjnej ciszy oddalając się od brzegu po to, by zbudować wystarczające napięcie do ataku, który nie pozostawi żywych. Zdradzeni zleceniodawcy Wade’a byli jego najmniejszym zmartwieniem. — Rozumiem ten biznes. Pobić kogoś - biznes, okraść - biznes. Zabić, porwać, wymuszać, torturować, zastraszać - biznes. Masz zlecenie? Biznes. Nic osobistego — wzruszyła ramionami. Znał ją jako kobietę chcącą nieść pomoc w terenach objętych wojną, znał ją z miękkości puszka na wietrze, z empatii i z czułości, które okazywała mu każdego dnia. Ale istniała druga strona Ivy, ta która dorastała w Bratvie i na wartościach Bratvy. Za sprawą swojego wychowania wiedziała czym są zawodowe porachunki. — W tej branży zawsze ktoś chce kogoś zabić, zawsze ktoś chce zwiększyć udział w rynku, zawsze ktoś spiskuje. Ryzyko zawodowe — wstała i pochyliła się nad prysznicem, by spłukać farbę.
Gdy woda była czysta, wyprostowała się i owinęła włosy ręcznikiem. Nie miała czasu ich suszyć, więc zajęła się szybkim ogarnianiem śladów ich obecności w łazience.
— Ale ty pomieszałeś pracę z życiem osobistym i to podłość, od której mnie mdli — dokończyła. — Nie miałabym pretensji o to, że wykonujesz swoją pracę. Gdybyś wykonywał ją higienicznie. Pieprzenie ofiary to niechlujstwo — związała plastikowy woreczek który mieli ze sobą zabrać, ze względu na zakrwawione opatrunki i kupkę jej pięknych, blond loków.
Wróciła do sypialni i założyła buty, które jej kupił. Nie były idealne, ale zdecydowanie lepsze niż szpilki, które odłożyła do siatki z zakupami - były pamiątką po życiu które lubiła i nie chciała ich stracić.
— Więc tak, chcę rozwodu. Nawet jeśli jutro będę puchnąć w czarnym worku. Bo cię kochałam, Wade, a twoje przysięgi były i są chuja warte, więc możesz sobie darować — rozejrzała się ostatni raz by sprawdzić, czy wszystko wzięła. — Zaczekam w samochodzie.
Wbrew temu co sądził, doskonale zdawała sobie sprawę z sytuacji, w jakiej się znaleźli. Ale jej honor - zasady, jakich nauczył ją martwy już ojciec - nie pozwalał przemilczeć tej kluczowej sprawy. Jeśli jutro trafi do piachu, to przynajmniej uczciwie ze sobą. Ryzyko bycia zamordowaną było nieuchronne w jej pozycji i spodziewała się, że to może się kiedyś wydarzyć. Nie panikowała z tego powodu, choć odczuwała strach. W tej chwili jednak dominowało w niej obrzydzenie zdradą, jakiej dopuścił się mężczyzna, któremu obiecała całe swoje życie.
Zgodnie z zapowiedzią wsiadła do samochodu, na fotelu pasażera zwijając się w kuleczkę niczym małe kocię. Zmęczona dniem, z narastającym bólem głowy i niesmakiem który rósł w gardle. Utknęła z człowiekiem, który nie chciał jej obok, ale nie chciał jej też puścić. Utknęła z człowiekiem, którego nie chciała obok, ale nie chciała go też puścić.
Fatalna pomyłka.
Wade W. Jones
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
ivy
nic o niczym
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkitakpostaćautor
Ich małżeństwo to zawsze była gra, gra słów, uśmiechów, gestów. Przynajmniej ze strony Wade'a, chociaż łapał się na tym, że momentami we wszystkim co robił było coś prawdziwego. Wtedy wydawało mu się to nieważne, ale teraz już wiedział, jak bardzo zaważyło to na tym, co się wydarzyło dzisiaj.
Wywrócił oczami, dla niego w tej chwili, właściwie w żadnej poprzedniej też, nie miało to znaczenie, nie rozróżniał... Nie, on starał się po prostu o tym nie myśleć, nie dopuszczać do siebie tego, co robi w ramach zlecenia na nią, a co nie. Bo wszystko co robił, powinno być tylko wykonywaniem zadania. Nawet seks z nią - zadanie, które po prostu wykonywał perfekcyjnie. Tylko, że właśnie w pewnym momencie Wade przestał się gubić w tych zadaniach.
Patrzył na nią z uniesioną brwią, brzmiała dla niego tak dziecinnie, tato, ale ja rozumiem, że dwa plus dwa jest cztery, przecież jestem mistrzem matematyki. Tylko, że Wade w ogóle nie podejrzewał Ivy, że ona cokolwiek wie o biznesie jej ojca, a tym bardziej jak takie sprawy załatwia Bratva.
- Jakby to było takie proste... Ale to nie jest takie proste Ivy, bo w tym świecie, którego Ty kompletnie nie rozumiesz, każdy ruch ma znaczenie. Myślisz, że jakbym Cię porwał i torturował, to bym się dowiedział tego wszystkiego? Podałabyś mi jak na tacy rozkład pomieszczeń w domu swojego ojca, opisała ze szczegółami wszystkich jego ochroniarzy? Narysowała mapki, namalowała patyczkowe ludziki z pistoletami w odpowiednich miejscach, a na koniec zapisała kod do jego sejfu - parsknął i znowu strzelił oczami, z jednej strony doprowadzała go do furii, z drugiej rozczulała swoją naiwnością. Ale chyba nie powinien się rozczulać? Bo na tym znowu straci.
- W tej branży skarbie zawsze ktoś ma na ciebie haka i kiedy tylko popełnisz mały błąd, to wbije ci go pod żebra i zakręci. A hakiem na Twojego ojca byłaś Ty Ivy, ja tylko musiałem odpowiednio... cię zakręcić - oparł się ręką o prysznica, gdy płukała farbę, obserwował przez chwilę jej plecy, ale w końcu się odsunął i stanął przed lustrem, włączył maszynkę do golenia, łazienkę wypełnił cichy brzęk.
- Ojej, chyba złamałem kodeks złego gościa, co teraz będzie? - rzucił z kpiną i przejechał sobie maszynką po głowie, a później odwrócił się, żeby na nią spojrzeć - Ivenne, tylko że tam nie ma żadnych kodeksów, żadnych zasad, nikt nie mówi ci zrób co w twojej mocy, tylko nie pierdol się po kątach z jego córką - pokręcił głową. Chwilę trwało zanim zgolił wszystkie włosy, a potem zawinął je w ręcznik, którym się wycierał. Spojrzał na woreczek Ivenny a jeden kącik jego ust delikatnie uniósł się ku górze.
- Jestem w szoku, że poradziłaś sobie ze śmieciami bez naszej portorykańskiej sprzątaczki - powiedział i wyszedł z łazienki. Jej kolejne słowa skwitował kolejnym prychnięciem. Rozwód. Rozwód. Rozwód. Jakby to w ogóle miało jakieś znaczenie. Jakby poślubił ją z miłości, albo chociaż z jakiejkolwiek sympatii, stał na ślubnym kobiercu i było mu słabo, zgonił to wszystko na wieczór kawalerski, a tak naprawdę chciało mu się rzygać, bo Ivenna w sukni ślubnej wyglądała tak pięknie, że pierwsze co sobie wtedy o niej pomyślał - to anioł.
- Idź już stąd - rzucił, kiedy powiedziała, że zaczeka w samochodzie, miał jej dość. W tej chwili znowu robiło mu się niedobrze. Idiotka będzie mu jęczeć o rozwodzie, kiedy mają tyle ważniejszych rzeczy na głowie.
Posprzątał swoje rzeczy, ale rozgrzebał pościel, zerknął jeszcze raz na ten pokój i wyszedł. Oddał na recepcji klucz, zostawił jakiś napiwek i wyszedł na parking, nawet kiedy szedł do tego samochodu to gwizdał pod nosem, normalny facet.
Dopiero kiedy wsiadł do auta z ciężkim westchnieniem i spojrzał na nią to jego twarz znowu stężała.
- Zapnij pas - rzucił tylko sięgając po swój. Odpalił silnik i powoli wyjechał z podjazdu, ruszył drogą, która prowadziła na obrzeża Toronto, jeszcze dalej od tego miasta. W lusterku samochodu neonowy szyld P o k u s a stawał się mniejszy i mniejszy, aż w końcu kompletnie zniknął.
Wade nie odzywał się całą drogę, dopiero kiedy skręcił na jakąś leśną dróżkę, to zerknął w kierunku Ivy.
- Jesteś gotowa? - zapytał, ale wcale nie wyjaśniał o co mu chodzi, a jego twarz też nic nie zdradzała. Kompletnie. Mógł ją w tym lesie zabić, poćwiartować i zakopać. Albo wypuścić i kazać iść na piechotę do miasta. Z tym człowiekiem ciężko było stwierdzić co siedzi mu w głowie.
ivenna hawke
Wywrócił oczami, dla niego w tej chwili, właściwie w żadnej poprzedniej też, nie miało to znaczenie, nie rozróżniał... Nie, on starał się po prostu o tym nie myśleć, nie dopuszczać do siebie tego, co robi w ramach zlecenia na nią, a co nie. Bo wszystko co robił, powinno być tylko wykonywaniem zadania. Nawet seks z nią - zadanie, które po prostu wykonywał perfekcyjnie. Tylko, że właśnie w pewnym momencie Wade przestał się gubić w tych zadaniach.
Patrzył na nią z uniesioną brwią, brzmiała dla niego tak dziecinnie, tato, ale ja rozumiem, że dwa plus dwa jest cztery, przecież jestem mistrzem matematyki. Tylko, że Wade w ogóle nie podejrzewał Ivy, że ona cokolwiek wie o biznesie jej ojca, a tym bardziej jak takie sprawy załatwia Bratva.
- Jakby to było takie proste... Ale to nie jest takie proste Ivy, bo w tym świecie, którego Ty kompletnie nie rozumiesz, każdy ruch ma znaczenie. Myślisz, że jakbym Cię porwał i torturował, to bym się dowiedział tego wszystkiego? Podałabyś mi jak na tacy rozkład pomieszczeń w domu swojego ojca, opisała ze szczegółami wszystkich jego ochroniarzy? Narysowała mapki, namalowała patyczkowe ludziki z pistoletami w odpowiednich miejscach, a na koniec zapisała kod do jego sejfu - parsknął i znowu strzelił oczami, z jednej strony doprowadzała go do furii, z drugiej rozczulała swoją naiwnością. Ale chyba nie powinien się rozczulać? Bo na tym znowu straci.
- W tej branży skarbie zawsze ktoś ma na ciebie haka i kiedy tylko popełnisz mały błąd, to wbije ci go pod żebra i zakręci. A hakiem na Twojego ojca byłaś Ty Ivy, ja tylko musiałem odpowiednio... cię zakręcić - oparł się ręką o prysznica, gdy płukała farbę, obserwował przez chwilę jej plecy, ale w końcu się odsunął i stanął przed lustrem, włączył maszynkę do golenia, łazienkę wypełnił cichy brzęk.
- Ojej, chyba złamałem kodeks złego gościa, co teraz będzie? - rzucił z kpiną i przejechał sobie maszynką po głowie, a później odwrócił się, żeby na nią spojrzeć - Ivenne, tylko że tam nie ma żadnych kodeksów, żadnych zasad, nikt nie mówi ci zrób co w twojej mocy, tylko nie pierdol się po kątach z jego córką - pokręcił głową. Chwilę trwało zanim zgolił wszystkie włosy, a potem zawinął je w ręcznik, którym się wycierał. Spojrzał na woreczek Ivenny a jeden kącik jego ust delikatnie uniósł się ku górze.
- Jestem w szoku, że poradziłaś sobie ze śmieciami bez naszej portorykańskiej sprzątaczki - powiedział i wyszedł z łazienki. Jej kolejne słowa skwitował kolejnym prychnięciem. Rozwód. Rozwód. Rozwód. Jakby to w ogóle miało jakieś znaczenie. Jakby poślubił ją z miłości, albo chociaż z jakiejkolwiek sympatii, stał na ślubnym kobiercu i było mu słabo, zgonił to wszystko na wieczór kawalerski, a tak naprawdę chciało mu się rzygać, bo Ivenna w sukni ślubnej wyglądała tak pięknie, że pierwsze co sobie wtedy o niej pomyślał - to anioł.
- Idź już stąd - rzucił, kiedy powiedziała, że zaczeka w samochodzie, miał jej dość. W tej chwili znowu robiło mu się niedobrze. Idiotka będzie mu jęczeć o rozwodzie, kiedy mają tyle ważniejszych rzeczy na głowie.
Posprzątał swoje rzeczy, ale rozgrzebał pościel, zerknął jeszcze raz na ten pokój i wyszedł. Oddał na recepcji klucz, zostawił jakiś napiwek i wyszedł na parking, nawet kiedy szedł do tego samochodu to gwizdał pod nosem, normalny facet.
Dopiero kiedy wsiadł do auta z ciężkim westchnieniem i spojrzał na nią to jego twarz znowu stężała.
- Zapnij pas - rzucił tylko sięgając po swój. Odpalił silnik i powoli wyjechał z podjazdu, ruszył drogą, która prowadziła na obrzeża Toronto, jeszcze dalej od tego miasta. W lusterku samochodu neonowy szyld P o k u s a stawał się mniejszy i mniejszy, aż w końcu kompletnie zniknął.
Wade nie odzywał się całą drogę, dopiero kiedy skręcił na jakąś leśną dróżkę, to zerknął w kierunku Ivy.
- Jesteś gotowa? - zapytał, ale wcale nie wyjaśniał o co mu chodzi, a jego twarz też nic nie zdradzała. Kompletnie. Mógł ją w tym lesie zabić, poćwiartować i zakopać. Albo wypuścić i kazać iść na piechotę do miasta. Z tym człowiekiem ciężko było stwierdzić co siedzi mu w głowie.
ivenna hawke
-
find what you love and let it kill younieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Wade miał zupełnie inny zamiar, ale Ivenna usłyszała jedno: to ona zabiła swojego ojca.
Słowa odbijały się echem w jej czaszce, dzwoniły w uszach jak kreda na tablicy, jak szkło o chodnik. To co zrobił m ą ż stało się niewybaczalne podwójnie. Zdradził i doprowadził do śmierci jej ojca, ale także… Pozwolił jej przeżyć, a teraz musiała oddychać, mrugać, pompować krew przez serce myśląc o tym, że gdyby nie ona, ojciec wciąż by żył.
I może świat nie stracił szczególnie na jego nieobecności zważywszy na biznes jakim się parał, ale wciąż - jakie dziecko chce żyć ze świadomością, że zamordowało własnego rodzica?
Nie wiedziała ile czasu minęło nim Wade dołączył do niej w samochodzie, ale wcale jej się do tego nie spieszyło. Może przy sobie utknęli, może w pewnym sensie była jego zakładniczką i wciąż nie mogła mieć pewności, po co trzymał ją przy sobie. Jednocześnie wszystko zaczęło jej być obojętne w obliczu strasznego wniosku i nawet, gdyby w tym samochodzie założył jej worek na łeb… Nie bolałoby bardziej, niż już boli.
Wyglądała nieprzytomnie przez okno, a uwagę o zapięciu pasu zignorowała. Mogłaby w kolizji wypaść przez przednią szybę i nigdy więcej nie otworzyć oczu - to nie byłoby takie najgorsze. Nie, nawet Wade jasno tłumaczył jej w jak patowej sytuacji się znaleźli i jakim fartem byłaby szybka śmierć.
Gdy zatrzymali się na leśnej drodze, była senna i obolała. Przetarła twarz dłońmi i obróciła się w stronę kierowcy.
— Na co? — westchnęła. — Sprawdzimy, czy nowa fryzura komponuje się z płytkim grobem, który sama sobie wykopię? — miała wrażenie, że Wade nie potrafi żyć z realiami decyzji, jaką podjął. Ratując życie swojej ofierze rozpoczął bieg zdarzeń którego nie dało się już odkręcić, a jednocześnie w każdej sekundzie zdawał tego żałować. Czuła, jak niewiele dzieli go od tego, by zrobić jej krzywdę, choć tak zarzekała się że jej by nie potrafił.
Może potrafił lepiej, niż sądziła.
— Nieważne — nacisnęła klamkę i wysiadła. Co gorszego mogło jej się przydarzyć w tym lesie niż to, czego doświadczyła przez ostatnich kilka godzin? — Rób co musisz, tylko bez zbędnego patosu. Jak masz mnie zabić, to zabij, bez pieprzenia o tym, że „to nie jest takie proste, nic nie rozumiesz, nie mam wyboru” — poprosiła zmęczonym, zachrypniętym już głosem i czekała. Dopóki nie wskaże jej, w którą stronę idą, zapuszczanie się w ciemny las byłoby idiotyzmem. Nie próbowała biec przed siebie jak idiotka z horroru klasy B, która zaraz potyka o kamień czy konar i łamie nogę. Nie, jej panika nic by nie dała. Spokój może nie uratuje, ale przynajmniej pozwoli zachować resztki godności.
Przecież nie mogła wtulić się w niego, zamknąć oczu i udawać, że wszystko jest po staremu.
Nic nie było.
Wade W. Jones
Słowa odbijały się echem w jej czaszce, dzwoniły w uszach jak kreda na tablicy, jak szkło o chodnik. To co zrobił m ą ż stało się niewybaczalne podwójnie. Zdradził i doprowadził do śmierci jej ojca, ale także… Pozwolił jej przeżyć, a teraz musiała oddychać, mrugać, pompować krew przez serce myśląc o tym, że gdyby nie ona, ojciec wciąż by żył.
I może świat nie stracił szczególnie na jego nieobecności zważywszy na biznes jakim się parał, ale wciąż - jakie dziecko chce żyć ze świadomością, że zamordowało własnego rodzica?
Nie wiedziała ile czasu minęło nim Wade dołączył do niej w samochodzie, ale wcale jej się do tego nie spieszyło. Może przy sobie utknęli, może w pewnym sensie była jego zakładniczką i wciąż nie mogła mieć pewności, po co trzymał ją przy sobie. Jednocześnie wszystko zaczęło jej być obojętne w obliczu strasznego wniosku i nawet, gdyby w tym samochodzie założył jej worek na łeb… Nie bolałoby bardziej, niż już boli.
Wyglądała nieprzytomnie przez okno, a uwagę o zapięciu pasu zignorowała. Mogłaby w kolizji wypaść przez przednią szybę i nigdy więcej nie otworzyć oczu - to nie byłoby takie najgorsze. Nie, nawet Wade jasno tłumaczył jej w jak patowej sytuacji się znaleźli i jakim fartem byłaby szybka śmierć.
Gdy zatrzymali się na leśnej drodze, była senna i obolała. Przetarła twarz dłońmi i obróciła się w stronę kierowcy.
— Na co? — westchnęła. — Sprawdzimy, czy nowa fryzura komponuje się z płytkim grobem, który sama sobie wykopię? — miała wrażenie, że Wade nie potrafi żyć z realiami decyzji, jaką podjął. Ratując życie swojej ofierze rozpoczął bieg zdarzeń którego nie dało się już odkręcić, a jednocześnie w każdej sekundzie zdawał tego żałować. Czuła, jak niewiele dzieli go od tego, by zrobić jej krzywdę, choć tak zarzekała się że jej by nie potrafił.
Może potrafił lepiej, niż sądziła.
— Nieważne — nacisnęła klamkę i wysiadła. Co gorszego mogło jej się przydarzyć w tym lesie niż to, czego doświadczyła przez ostatnich kilka godzin? — Rób co musisz, tylko bez zbędnego patosu. Jak masz mnie zabić, to zabij, bez pieprzenia o tym, że „to nie jest takie proste, nic nie rozumiesz, nie mam wyboru” — poprosiła zmęczonym, zachrypniętym już głosem i czekała. Dopóki nie wskaże jej, w którą stronę idą, zapuszczanie się w ciemny las byłoby idiotyzmem. Nie próbowała biec przed siebie jak idiotka z horroru klasy B, która zaraz potyka o kamień czy konar i łamie nogę. Nie, jej panika nic by nie dała. Spokój może nie uratuje, ale przynajmniej pozwoli zachować resztki godności.
Przecież nie mogła wtulić się w niego, zamknąć oczu i udawać, że wszystko jest po staremu.
Nic nie było.
Wade W. Jones
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
ivy
nic o niczym
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkitakpostaćautor
Wade nie zdawał sobie sprawy, co dzieje się w jej głowie, a mogło wszystko. W jednej sekundzie była zła i krzyczała, a w drugiej... no właśnie taka. W swoim poprzednim życiu widok smutnej małżonki, smutnej Ivenne, ciążył mu, zawsze próbował ją pocieszyć, bo to był kolejny krok do celu. Otarcie łez z jej policzka, opowiedzenie jej żartu, rozładowanie sytuacji. Dzisiaj postanowił zostawić ją w spokoju. Emocje opadały, w aucie nie grało nawet radio, było cicho, było słychać tylko ich oddechy i szum wentylacji. Krajobraz za oknami samochodu się zmieniał, miasto ustępowało miejsca naturze i to też działało uspokajająco.
Kiedy Ivy nie zapięła pasów, to Wade wywrócił oczami, jeśli ktoś cię ściga to kolejna zasada, to jest zapinać pasy, a co jeśli nagle okazało by się, że są śledzeni, wtedy na pasy może być za późno, nie raz ta błaha rzecz uratowała mu życie. Wolał mieć odbity na klatce piersiowej pas, niż łeb rozwalony o szybę. Jechał dość ostrożnie, zerkając co rusz we wsteczne lusterko. Nie zobaczył żadnego podejrzanego auta, na razie było spo-koj-nie.
Kiedy dojechali do lasu, a Wade zatrzymał auto, to spojrzał na Ivy. Znowu strzelił oczami na jej słowa, odchylił do tyłu głowę.
- Jakbym chciał, to nie żyłabyś już dawno, las i kopanie grobu jest bardzo melodramatyczne, kto ma na to czas - westchnął i odpiął pas - wysiadaj - rzucił, po czym sam otworzył drzwiczki i wysiadł z samochodu. Powietrze w lesie było przyjemne, rześkie, zupełnie inne niż w Torono. Wade nabrał go w płuca. Zajrzał na tylne siedzenie auta, z torby z zakupami wyjął papierosy, wsadził sobie w zęby jednego z nich i odpalił. Zabrał torby, chociaż jedną wręczy Ivy.
- Weź to, tam jest łopata - spojrzał jej w oczy, ale teraz to sobie z niej żartował. Zamknął auto, zabrał jeszcze tablice rejestracyjne i wskazał jej głową kierunek.
- Jakiś kilometr stąd, nie dało się bliżej podjechać - wyjaśnił, ale wciąż nie wyjaśnił co tam się znajduje. Poszedł przodem, jakby doskonale znał drogę, chociaż las wszędzie wyglądał tak samo. Zerknął tylko na swój drogi zegarek, w którym miał kompas. Nowoczesna technologia jednak czasem się przydawała.
Wade szedł w milczeniu, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że rozkoszował się lasem, było cicho, chłodno, przy-jem-nie.
Po jakimś czasie stanęli na zboczu, a w dole majaczyła drewniana, myśliwska chatka. Spojrzał na Ivy.
- To nie są luksusy, ale nikt o niej nie wie. Odpoczniesz, a ja pozbieram myśli - rzucił, już miał ruszyć w dół, ale zatrzymał się jeszcze, żeby wyciągnąć do niej rękę, było dość stromo. Mógł sobie gadać, mógł mówić, że nic nigdy dla niego nie znaczyła, a jednak wciąż się łapał na tym, że te jego małe gesty, kiedy poprosił, żeby zapięła pasy, kiedy dał jej spokój, kiedy wyciągał do nie rękę w tym lesie. To, że w ogóle ją tutaj przywiózł, do swojego azylu. Mówiło samo za siebie.
Zeszli na dół, chatka była niewielka, zakurzona, ale panował w niej taki spokój. Wade'owi najlepiej się tu myślało, korzystał z tego miejsca czasem nawet będąc z Ivy.
ivenna hawke
Kiedy Ivy nie zapięła pasów, to Wade wywrócił oczami, jeśli ktoś cię ściga to kolejna zasada, to jest zapinać pasy, a co jeśli nagle okazało by się, że są śledzeni, wtedy na pasy może być za późno, nie raz ta błaha rzecz uratowała mu życie. Wolał mieć odbity na klatce piersiowej pas, niż łeb rozwalony o szybę. Jechał dość ostrożnie, zerkając co rusz we wsteczne lusterko. Nie zobaczył żadnego podejrzanego auta, na razie było spo-koj-nie.
Kiedy dojechali do lasu, a Wade zatrzymał auto, to spojrzał na Ivy. Znowu strzelił oczami na jej słowa, odchylił do tyłu głowę.
- Jakbym chciał, to nie żyłabyś już dawno, las i kopanie grobu jest bardzo melodramatyczne, kto ma na to czas - westchnął i odpiął pas - wysiadaj - rzucił, po czym sam otworzył drzwiczki i wysiadł z samochodu. Powietrze w lesie było przyjemne, rześkie, zupełnie inne niż w Torono. Wade nabrał go w płuca. Zajrzał na tylne siedzenie auta, z torby z zakupami wyjął papierosy, wsadził sobie w zęby jednego z nich i odpalił. Zabrał torby, chociaż jedną wręczy Ivy.
- Weź to, tam jest łopata - spojrzał jej w oczy, ale teraz to sobie z niej żartował. Zamknął auto, zabrał jeszcze tablice rejestracyjne i wskazał jej głową kierunek.
- Jakiś kilometr stąd, nie dało się bliżej podjechać - wyjaśnił, ale wciąż nie wyjaśnił co tam się znajduje. Poszedł przodem, jakby doskonale znał drogę, chociaż las wszędzie wyglądał tak samo. Zerknął tylko na swój drogi zegarek, w którym miał kompas. Nowoczesna technologia jednak czasem się przydawała.
Wade szedł w milczeniu, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że rozkoszował się lasem, było cicho, chłodno, przy-jem-nie.
Po jakimś czasie stanęli na zboczu, a w dole majaczyła drewniana, myśliwska chatka. Spojrzał na Ivy.
- To nie są luksusy, ale nikt o niej nie wie. Odpoczniesz, a ja pozbieram myśli - rzucił, już miał ruszyć w dół, ale zatrzymał się jeszcze, żeby wyciągnąć do niej rękę, było dość stromo. Mógł sobie gadać, mógł mówić, że nic nigdy dla niego nie znaczyła, a jednak wciąż się łapał na tym, że te jego małe gesty, kiedy poprosił, żeby zapięła pasy, kiedy dał jej spokój, kiedy wyciągał do nie rękę w tym lesie. To, że w ogóle ją tutaj przywiózł, do swojego azylu. Mówiło samo za siebie.
Zeszli na dół, chatka była niewielka, zakurzona, ale panował w niej taki spokój. Wade'owi najlepiej się tu myślało, korzystał z tego miejsca czasem nawet będąc z Ivy.
ivenna hawke
-
find what you love and let it kill younieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Posłusznie wysiadła z samochodu w środku lasu. Coś w zachowaniu Wade’a kazało jej trzymać się tej naiwnej nadziei, że żył w nim pierwiastek mężczyzny który ją kochał. Może nie wystarczający, by mieli szansę na normalną relację - wciąż była jego celem, wciąż brzemieniem które dźwigał. Ale… Wystarczającym, by uratował jej życie. To się liczyło, choć z wiadomych względów nie rzucała mu się na szyję w geście głębokiej wdzięczności. Przecież wcale nie byłaby w tej sytuacji, gdyby nie on, więc należało zachować rozsądek. Nie rozdawała nagród za to, że po kilku latach kłamania i zwodzenia zachował się w porządku. Ale doceniała odwagę jakiej to wymagało i, choć nie była w stanie tego powiedzieć, jej kobiece ego rosło odrobinę na tę myśl. Wade - jak się okazało - był mężczyzną zdolnym do wielu rzeczy, ale w praktyce… Niezdolnym do pożegnania Ivy na zawsze.
Coś w tym musiało być.
— Bardzo śmieszne, Wade — wywróciła oczami biorąc wskazaną torbę. — Podwójnie, bo w domu nie potrafiłeś znaleźć niczego bez mojej pomocy. „Ivy, w lodówce nie ma obiadu, no przecież patrzę, NIE MA” — przedrzeźniała rolę stereotypowego męża, który nawet stojąc na wprost proszku do prania twierdził, że się skończył. Jeśli zaś chodziło o jego własne narzędzia do majsterkowania i zabawki - jak łopata do kopania grobów - potrafił z milimetrową precyzją wskazać, że śrubka 1.8mm leży w szesnastej przegródce w trzecim rzędzie w kredensie po prawej, nie po lewej.
Nawet jeśli i to udawał by związek przypominał normalność, tęskniła za tym.
Myślała o wszystkich sytuacjach małżeńskiego życia idąc tym lasem, nieświadoma dokąd i po co, choć podejrzewała że będzie to jakaś kryjówka. Zdziwiła się jednak, iż myśliwska chatka była całkiem romantycznym miejscem jak na ich sytuację. Odosobnienie… Miejsce, w którym nikt ich nie usłyszy. Ani jej krzyków, gdy Wade wreszcie rzuci siekierą w jej czoło, ani romantycznych deklaracji, gdyby byli normalnymi ludźmi szukającymi relaksu w naturze.
Na to drugie nie było co liczyć, ale brak luksusów nie przeszkadzał Ivy po koszmarze motelu Pokusa. Tam brzydziła się usiąść na myśl o gościach tego przybytku, tutaj - wszystkie jej mięśnie puściły, wyraz twarzy rozluźnił się i spojrzenie zmiękło, gdy z ulgą myła ręce, a zaraz im obojgu wstawiała wodę na herbatę. Kilka razy otworzyła złą szafkę w poszukiwaniu kubków, ale dzięki temu poczuła bardziej domowo. W dramacie jaki właśnie rozgrywał się przed nimi, te momenty były naprawdę wyjątkowe.
Pozwoliła Wade’owi zająć się swoimi sprawami, a sama przebrała w koszulkę ze stacji benzynowej i hawajskie szorty jako piżamę. Mężczyzna długo nie dołączył do niej w maleńkiej kuchni, więc złapała oba kubki w dłonie i odszukała go w salonie.
Chciała go zwyzywać, pobić, udusić, wszystko naraz, ale jednocześnie nie chciała, żeby był zbyt daleko. Odstawiła napoje na drewnianym stoliku, a potem delikatnie usiadła na kolanach mężczyzny. Jedną dłonią objęła męski kark, drugą z czułością gładziła policzek. Jej usta łagodnie musnęły skroń, szczyt kości jarzmowej, kącik ust. Tak jak on nie potrafił powstrzymać uwagi o zapięciu pasów czy wyciągnięcia ku niej dłoni, Ivenna nie potrafiła odpoczywać bez niego.
— Mógłbyś zbierać myśli w łóżku — szepnęła smutno spoglądając w jego oczy, w tę zatroskaną twarz. Jakby nic się nie zmieniło - on zawsze chciał siedzieć do późna, ona zaś kłaść się o wyznaczonej porze. Niejeden raz prosiła, by zostawił pracę i dołączył do niej w sypialni, bo nie potrafiła zasnąć dopóki nie czuła na materacu ciężaru i ciepła jego ciała.
Westchnęła podejrzewając, że próba była z góry skazana na porażkę. O ile wcześniej ulegał - bo odgrywał rolę - teraz nie miał wobec niej żadnych zobowiązań i nie musiał ani trochę przejmować się kobietą przewracającą z boku na bok w sypialni. Sięgnęła po swój kubek i upiła łyk herbaty. Chciałaby, by świat zatrzymał się w tej stopklatce choć na chwilę. W kadrze nie było krwi ani broni; ani zwłok ani pościgów. Tylko kobieta ufnie zapadająca w ramiona mężczyzny, ciepło drewnianego wystroju i parującej herbaty.
I cisza, bo Ivy nie chciała zepsuć tej krótkiej, pięknej chwili swoim jazgotem, który pewnie doprowadziłby do kłótni.
A przecież chciała tylko, by był obok.
Wade W. Jones
Coś w tym musiało być.
— Bardzo śmieszne, Wade — wywróciła oczami biorąc wskazaną torbę. — Podwójnie, bo w domu nie potrafiłeś znaleźć niczego bez mojej pomocy. „Ivy, w lodówce nie ma obiadu, no przecież patrzę, NIE MA” — przedrzeźniała rolę stereotypowego męża, który nawet stojąc na wprost proszku do prania twierdził, że się skończył. Jeśli zaś chodziło o jego własne narzędzia do majsterkowania i zabawki - jak łopata do kopania grobów - potrafił z milimetrową precyzją wskazać, że śrubka 1.8mm leży w szesnastej przegródce w trzecim rzędzie w kredensie po prawej, nie po lewej.
Nawet jeśli i to udawał by związek przypominał normalność, tęskniła za tym.
Myślała o wszystkich sytuacjach małżeńskiego życia idąc tym lasem, nieświadoma dokąd i po co, choć podejrzewała że będzie to jakaś kryjówka. Zdziwiła się jednak, iż myśliwska chatka była całkiem romantycznym miejscem jak na ich sytuację. Odosobnienie… Miejsce, w którym nikt ich nie usłyszy. Ani jej krzyków, gdy Wade wreszcie rzuci siekierą w jej czoło, ani romantycznych deklaracji, gdyby byli normalnymi ludźmi szukającymi relaksu w naturze.
Na to drugie nie było co liczyć, ale brak luksusów nie przeszkadzał Ivy po koszmarze motelu Pokusa. Tam brzydziła się usiąść na myśl o gościach tego przybytku, tutaj - wszystkie jej mięśnie puściły, wyraz twarzy rozluźnił się i spojrzenie zmiękło, gdy z ulgą myła ręce, a zaraz im obojgu wstawiała wodę na herbatę. Kilka razy otworzyła złą szafkę w poszukiwaniu kubków, ale dzięki temu poczuła bardziej domowo. W dramacie jaki właśnie rozgrywał się przed nimi, te momenty były naprawdę wyjątkowe.
Pozwoliła Wade’owi zająć się swoimi sprawami, a sama przebrała w koszulkę ze stacji benzynowej i hawajskie szorty jako piżamę. Mężczyzna długo nie dołączył do niej w maleńkiej kuchni, więc złapała oba kubki w dłonie i odszukała go w salonie.
Chciała go zwyzywać, pobić, udusić, wszystko naraz, ale jednocześnie nie chciała, żeby był zbyt daleko. Odstawiła napoje na drewnianym stoliku, a potem delikatnie usiadła na kolanach mężczyzny. Jedną dłonią objęła męski kark, drugą z czułością gładziła policzek. Jej usta łagodnie musnęły skroń, szczyt kości jarzmowej, kącik ust. Tak jak on nie potrafił powstrzymać uwagi o zapięciu pasów czy wyciągnięcia ku niej dłoni, Ivenna nie potrafiła odpoczywać bez niego.
— Mógłbyś zbierać myśli w łóżku — szepnęła smutno spoglądając w jego oczy, w tę zatroskaną twarz. Jakby nic się nie zmieniło - on zawsze chciał siedzieć do późna, ona zaś kłaść się o wyznaczonej porze. Niejeden raz prosiła, by zostawił pracę i dołączył do niej w sypialni, bo nie potrafiła zasnąć dopóki nie czuła na materacu ciężaru i ciepła jego ciała.
Westchnęła podejrzewając, że próba była z góry skazana na porażkę. O ile wcześniej ulegał - bo odgrywał rolę - teraz nie miał wobec niej żadnych zobowiązań i nie musiał ani trochę przejmować się kobietą przewracającą z boku na bok w sypialni. Sięgnęła po swój kubek i upiła łyk herbaty. Chciałaby, by świat zatrzymał się w tej stopklatce choć na chwilę. W kadrze nie było krwi ani broni; ani zwłok ani pościgów. Tylko kobieta ufnie zapadająca w ramiona mężczyzny, ciepło drewnianego wystroju i parującej herbaty.
I cisza, bo Ivy nie chciała zepsuć tej krótkiej, pięknej chwili swoim jazgotem, który pewnie doprowadziłby do kłótni.
A przecież chciała tylko, by był obok.
Wade W. Jones
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
ivy
nic o niczym