-
Jingle bells, jingle bells
Jingle all the way
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
- Oj tak, to prawda. Było pięknie i ten tort mmm. Zjadłbym go jeszcze raz. - powiedział, klepiąc się po brzuchu. Ogólnie naszła go ochota na zjedzenie ciasta, ale to może najwyżej po grze w bingo wstąpią do jakiejś kawiarni lub Eric kupi po babeczce w najbliższym sklepie.
- Totalnie... do kogo mogę zgłosić zażalenie? - spytał, udając, że rozgląda się dookoła pokoju, jakby faktycznie szukał kogoś, komu mógłby się pożalić i zapytać, czy można to jakoś zmienić, bo jego żona zasługiwała na szmaragdy i diamenty.
Skinął głową i posłał Lucky ciepły uśmiech, nie dodając nic więcej od siebie i mimo wszystko czując jakieś takie ciepło, ponieważ było mu naprawdę miło, że Martino uważała go za kogoś bliskiego - w sumie, ona mu także była bliska; gdyby było inaczej, to na pewno nie żartowałby sobie z nią w taki sposób i długo by się zastanawiał, czy faktycznie chce się bawić w przebieranki i grać przeciwko starszym ludziom w bingo.
Ucieszył się, kiedy usłyszał, że Lu nie miała nic przeciwko, aby po Bingo poszukać miejsca, gdzie można było porzucać gumowym kółkiem.
- Cieszy mnie, że tak uważasz. Czyli już wiemy, gdzie idziemy później. - powiedział radośnie, a jego wyraz twarzy potwierdzał, że ta odpowiedź go naprawdę uradowała, a jednocześnie usatysfakcjonowała. Tak więc Stones miał kolejną misję do wykonania, czyli przeszukanie neta w celu znalezienia miejsca, które umożliwiało zagranie w ringo. Ringo, bingo... flamingo... ale nie ma takiej gry, a przynajmniej ja nie kojarzę. powiedział do samego siebie w myślach.
No ale jego myśli wróciły na ziemię - próbował wytężyć wszystkie zmysły, a najbardziej słuchu i wzroku, lecz niestety, pierwsza runda nie należała do nich.
Connor westchnął dość głośno - miał ochotę po prostu wstać i wyjść, lecz ostatecznie na westchnięciu się skończyło, ponieważ przed nimi jeszcze kilka rund.
- Nie przejmuj się. Teraz nam pójdzie lepiej. A przynajmniej mam taką nadzieję, bo jak nie... o tyle dobrze, że to wydarzenie było darmowe, bo bolałoby go serce, gdyby zapłacił miliony monte za wejście, a potem poszedł z torbami (albo raczej nawet i bez nich). Po wypowiedzeniu tych słów, poklepał Lu po pleckach, chcąc tym jej dodać nieco otuchy.
Po rozdaniu wszystkim kart na drugą rundę, Eric nie mógł się jej doczekać. Niech zacznie się zabawa. pomyślał, zaciskając rękę na długopisie. Nie mógł uwierzyć, że pierwszy wyczytany numer, faktycznie znajdował się na jego oraz współtowarzyszy liście, siedzących przy jednym stoliku. Chyba z pięć razy się przyglądał, czy aby na pewno wzrok go nie mylił.
Lucky Martino
-
Forza!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjipostaćautor
— Zaraz znajdziemy odpowiedni urząd i zrobimy im papierkową masakrę — zadeklarowała, ze spokojem kiwając głową, jakby naprawdę zamierzała znaleźć instytucję odpowiedzialną za ich braki w kamieniach szlachetnych. Gdyby faktycznie takowa istniała, to pewnie właśnie Martino miałaby największe szanse na zostanie koszmarem każdego urzędnika. Jak już zostało ustalone, umiała się kłócić i szło jej tym lepiej, im bardziej błaha była sprawa. Do takich sporów można było podejść bez zbędnych emocji, z jasnym celem i zwyczajnie bawić się interakcją, zamiast martwić o rezultat.
Podobnie zresztą działała wyprawa na bingo, bo chociaż chciała jak najbardziej zobaczyć porażkę nielubianej baby, to tak poza tym nie miała żadnych konkretnych oczekiwań. Mogli mieć kompletnego pecha, zmienić plany w trakcie, albo właśnie pobić kogoś krzesłem, właściwie wszystko jeszcze mogło się wydarzyć. Może właśnie w rzucaniu do celu okażą się jakoś wyjątkowo dobrzy? Los mógł przynieść wiele zaskakujących wniosków, których teraz nikt by się nie domyślał.
— Na brydża też bym kiedyś poszła, ale to już raczej nie w cosplayu — stwierdziła, odrobinę zamyślona. Przyjemnie byłoby zagrać z obcymi ludźmi i sprawdzić się przeciwko może trudniejszym przeciwnikom niż seniorzy z rodziny. Tylko że przy grze w karty nie było już mowy o przebierankach, pozostali uczestnicy siedzieli zbyt blisko, by nie przejrzeć budżetowej charakteryzacji. Wtedy to już musiałaby iść na turniej dla niewidomych, co wydawało jej się lekką przeginką.
Pokiwała głową i uśmiechnęła się nieco szerzej, chcąc pokazać że wcale nie traci ducha. Pierwsza runda nie poszła im wybitnie, ale przecież nie była to kwestia braku umiejętności czy dobrej woli, ale tylko i wyłącznie pecha. Pozostało im jeszcze sporo kart do pozakreślania zanim poznają ostateczny wynik, a może teraz właśnie szczęście się do nich uśmiechnie? Nie warto się rozpraszać, gra toczyła się w końcu całkiem dynamicznie i już w moment później kolejne numery padały z ust prowadzącego, podczas gdy uczestnicy skrupulatnie sprawdzali swoje plansze.
— Mamy — wskazała spokojnie na pierwszą liczbę z ich karty, chociaż wewnątrz już czuła delikatne podekscytowanie. Początek drugiej tury zapowiadał się jakby lepiej, szczególnie że następny wylosowany numer również odnalazła w sąsiednim rzędzie. Później padło kilka takich, których na karcie nie mieli, ale za to następny do zakreślenia układał się w linię z poprzednimi.
— No dawaj — mruknęła, próbując wywołać w myślach odpowiedni los. Czy da się telepatycznie wpłynąć na maszynkę wypluwającą liczby? Gdyby tak, to nikt w tym momencie nie starał się o to silniej niż Lucky.
Eric Stones
-
Jingle bells, jingle bells
Jingle all the way
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
- Może potem skoczymy do kawiarni? - zapytał, bo w zależności czy wygrają czy przegrają, będą mogli zjeść jakieś ciacho - i albo będzie to ciacho z okazji zwycięstwa albo jako nagroda pocieszenia. Do tego herbatka z prądem albo kawka i można uznać dopełnienie dnia za udane (chyba, że zamiast tego, skoczą na coś mocniejszego typu drink, to Stones nie planował odmawiać).
- Zrobimy napad na urząd a potem będziemy sławni, bo będą o nas pisać w gazetach. - dodał, parskając śmiechem, bo wyobraził sobie, jakby faktycznie mieli wykonać skok, by zmusić urzędników do oddania kamieni i Erica by nie obchodziło, że nie mają. Kamienie albo życie.... tak by powiedział, podstawiając jakieś narzędzie lub broń, by nastraszyć "wybrańca".
No ale przestał sobie wyobrażać dalej tę scenę, bo jego skupienie musiało obrać inny kierunek tj. bingo, czyli słuchanie i sprawdzanie, bo chwila nieuwagi i mogli znowu ponieść porażkę - a tego nie chciał, choć oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że to tylko rozrywka. Rozrywka, którą potraktował bardzo poważnie, jakby do wygrania było coś niesamowitego i bardzo wartościowego, typu kamień szlachetny. Z tego wszystkiego przypomniał sobie, jak kilka lat temu odwiedził jakiś sklep z kamieniami szlachetnymi ale miał wrażenie, że to podróby sprowadzone z Chin. Nieważne, że sprzedawca deklarował, iż są w stu procentach autentyczne, Ericowi nie zgadzała się waga oraz przy niektórych kolor.
- Nie nie, na brydża już pójdziemy normalnie. - powiedział, bo faktycznie, nie było sensu bawić się w przebierańce, ponieważ w brydża grały osoby należące do przeróżnych grup wiekowych. Ogólnie do gier karcianych raczej nie trzeba było udawać kogoś, kim się nie było - co najwyżej w pokerze, jeżeli wolało się pozostać anonimowym. Eric jeśli o karty chodziło, to bardzo lubił makao, a kilka razy uczestniczył w grze w pokera ale niestety szło mu niezbyt dobrze, dlatego po dwóch rundach zrezygnował. Kilka razy próbował też swoich sił online, ale ostatecznie też dość szybko się wycofywał - wolał bukmacherkę i zabawę z kryptowalutami.
Uśmiechnął się, kiedy usłyszał głos Lucky. Lubił słyszeć takie informacje, dlatego zaraz uniósł dłoń, by przybić z nią piąteczkę. I żeby nie było smutno, przybił też piąteczką ze starszą panią, siedzącą obok niego.
Potem wyczytane zostało kilka kolejnych numerków i po którymś, Ericowi zaświeciły się oczy.
- Mamy! Ile nam zostało do wygrania tej rundy? - spytał, choć nie kierował pytania do kogoś konkretnie, tylko zadał je na głos, choć pierwotnie miało być jedynie w myślach. Tak czy inaczej by wygrać, brakowało im naprawdę niewiele.
- Mamy szansę. - rzucił, zaciskając dłoń na długopisie tak, jakby sprawdzał jego wytrzymałość.
Lucky Martino
-
Forza!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjipostaćautor
— Możesz zgarnąć wszystkie laury — uznała wielkodusznie i wyszczerzyła się w nieco łobuzerski sposób. — Nie ciągnie mnie do sławy, wolę pozostać anonimowa. — Za to bawiłaby się doskonale, gdyby na jej kolegę faktycznie spłynął splendor popularności, złej lub dobrej, bo to dałoby jej doskonały materiał do przytyków — takich z miłością, rzecz jasna. Wszystkie uszczypliwostki, jakimi traktowała swoich bliskich, zawsze wynikały wyłącznie z najczystszej sympatii. Czymś przecież trzeba równoważyć słodzenie sobie nawzajem, żeby od tego cukru człowieka nie zemdliło.
Na razie i tak była daleka od słodzenia komukolwiek, skupiona ostro na rywalizacji, nawet jeśli na przebieg losowania nie mogła mieć wpływu. Na pewno jednak nie zamierzała się rozpraszać, a oprócz ich własnej karty śledziła także nielubianą babuszkę, krzywiąc się z niezadowoleniem za każdym razem, gdy tamta zakreślała jakąś liczbę. Że tez musiała sobie wybrać taką dyscyplinę, w której nie można jej pokonać umiejętnościami! Wtedy przynajmniej Lucky mogłaby wytrenować się na mistrza, z montażem jak w filmach (a w tle obowiązkowo Eye of the Tiger) i wgnieść rywalkę w glebę. To by przynajmniej miało wymierne szanse, a tak? Wszystko w rękach losu.
Brydż byłby sto razy lepszy.
— Ale pójdziemy, to na pewno — potaknęła, bo jak już raz ten pomysł padł na głos, to bardzo jej się spodobał. Pewnie potem będzie tego żałowała, jak ją jacyś sportowi gracze rozłożą na łopatki, ale co szkodzi spróbować? Na pewno byłoby to nowe, interesujące doświadczenie i coś do wspominania na starość, kiedy siwizna już nie będzie peruką, a zmarszczki scenicznym makijażem. Do tego momentu zostało co prawda jeszcze sporo czasu, ale przeżycia można zbierać od razu.
— Mamy jeszcze trochę, więc postaraj się nie połamać długopisu — podsunęła, zaśmiawszy się bezgłośnie. Może i byli na dobrej drodze do zebrania numerów w jednym rzędzie, ale kilka kolejnych losowań w ogóle nie zawierało liczb z ich karty. Szczęście raczej nie było po ich stronie tak w tej rundzie, jak i w poprzedniej, bo wkrótce inny stolik zgłosił bingo. Ramiona Lucky opadły w akompaniamencie cichego westchnięcia, ale i tak sięgnęła po nową planszę. W końcu to dopiero dwa przegapione punkty z dziesięciu, zdecydowanie zbyt wcześnie, by się poddawać.
Eric Stones
-
Jingle bells, jingle bells
Jingle all the way
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Spojrzał uważnie na Lucky, jakby przetwarzał to, co właśnie usłyszał, bo nie spodziewał się, że Lu zechce oddać swoją część sławy - choć pytanie, czy we wspomnianych przez Stonesa gazetach, pisano by w superlatywach, skoro zaplanował napad...
- Naprawdę? Och... dziękuję. - odparł, wykonując lekki ukłon w stronę Lucky, udając wielce poruszonego.
- Nawet jeśli zapewniłoby Ci to niezłą sumę pieniędzy? - spytał, bo zwyczajnie ciekawiła go odpowiedź Lu. Bądź co bądź, sława często równała się pieniądzom - czasami nawet ludzie za wyprawianie głupot dostawali niekiedy lepsze pieniądze, niż osoby uczciwie pracujące. Eric cóż... lubił mieć pieniądze, ponieważ dzięki nim mógł kupować co chciał, nie musiał się martwić o mieszkanie i mógł jeździć gdzie chciał - bo przecież paliwo kosztowało. Poza tym, to dzięki ojcu nie były mu obojętne, i zastanawiało go, czy gdyby pisali o nim w mediach, to ten zwróciłby na swojego syna uwagę, bo do tej pory, dla Stonesa Seniora, rodzina nie grała jakiejś ważnej roli - a przynajmniej Eric to tak odczuwał i zastanawiał się, dlaczego? Rzecz jasna, nie był jeszcze milionerem, ale niejednokrotnie zastanawiał się, kiedy byłoby go stać na willę z basenem, czy prywatny jacht, którym by sobie pływał po jeziorze. Oczywiście Lucky też by zabrał na wycieczkę po jeziorze, bo należała do grona jego najlepszych przyjaciół.
- Bardzo mnie to cieszy. - odpowiedział, planując po grze w Bingo poszukać miejsca, które organizowało rozgrywki brydżowe. Oprócz miejsca, zostanie im jeszcze ustalenie dogodnego terminu, choć Eric sądził, iż skoro sprawnie poszło im wybranie się na BINGO, to podobnie będzie z brydżem.
- Wolę nic nie obiecywać. - powiedział, posyłając Lu ciepły uśmiech - chodziło mu o to, że wolał nie rzucać słów na wiatr, bo przypuśćmy, że powiedziałby coś w stylu "obiecuję, że go nie złamię" a okazałoby się inaczej i co? A tak przynajmniej nikogo nie rozczaruje.
- Powinni mieć tutaj dużo długopisów. - dodał jeszcze od czapy, w razie gdyby jednak uszkodził narzędzie służące do pisania. Zamiast złamać długopis, rzucił nim przed siebie, gdy kolejna runda dobiegła końca - znów nie zakończona korzystnie dla drużyny Erica i Lucky; długopis notabene przeturlał się po stole i spadł na jakiegoś dziadka, a potem na podłogę.
- O przepraszam. Nie sądziłem że tak poleci. - powiedział wstając z krzesła i idąc po długopis. Starszy pan chyba nawet nie ogarnął, bo nawet nie spojrzał na Erica.
- Czyżby do trzech razy sztuka? - spytał Lucky, choć nie wymagał od niej odpowiedzi.
- Jeśli znowu przegramy, robię w domu fikołka. - mówił serio. Nawet pozwoli Lucky go nagrać, by mieć pamiątkę.
Lucky Martino
-
Forza!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjipostaćautor
— Ejże! — Zmierzyła kumpla wybitnie twardym spojrzeniem. — Laury, powiedziałam, ale od hajsu łapy precz! Zyskami dzielimy się po równo — zapowiedziała hardo. Światła reflektorów to jedno, ale żyć też trzeba mieć za co. Lucky nie widziała problemu z dzieleniem się tym, co tylko miała, ale na pewno nie zrezygnowałaby z dobrego zarobku lekką ręką. Ze swojej sytuacji finansowej wcale nie była dumna i robiła co mogła, żeby nie pokazywać jak bardzo czasami brakuje jej od pierwszego do pierwszego, ani ile wysiłku kosztuje uciułanie na czesne. Starała się nie żalić na brak pieniędzy i zachowywać tak, jak normalny człowiek, chociaż niejednokrotnie zdarzało jej się znaleźć wymówkę dla jakiegoś wyjścia czy inicjatywy tylko dlatego, że miała do wyboru albo kilka godzin zabawy, albo tydzień wyżywienia. Uważne oko na pewno dostrzegłoby te wszystkie wymówki, podobnie jak cerowane dyskretnie ciuchy czy przedmioty klejone na taśmę.
Ale nawet jeśli potrzeba zarobku była realna, to nie zamierzała tego tematu wyciągać w żartach o bójce na krzesła, bo ani to na miejscu, ani też nie widziała potrzeby, żeby się do swojej biedy przyznawać. Mieli inne rzeczy na głowie.
Na przykład planowanie dalszych rozrywek dla staruszków, nawet takich młodych ciałem, a także pilnowanie dobrostanu długopisów zapewnianych graczom w bingo. Jak się okazuje, wcale nie jest to taka oczywista sprawa.
— Może, ale to nie zna- — -czy że mamy je psuć, dokończyła w myślach, z uchylonymi w pół słowa ustami obserwując jak wspomniany przyrząd wiruje w powietrzu, lecąc przez salę. W kilka sekund później już chowała twarz w dłoniach, dla postronnych pewnie wyglądając jak załamana, ale pod pasiastym swetrem ramiona trzęsły się od śmiechu. Musiała szybko się opanować, żeby napływające do oczu łzy nie rozmazały makijażowego kamuflażu, ani tym bardziej nie ściągnęły na nich niepotrzebnej uwagi.
— Jeśli nie uda nam się wygrać, to zawsze możesz skosić konkurencję — parsknęła półszeptem, ale i tak zabrała długopis z rąk Erica. Może lepiej, żeby na razie w nikogo jednak nie rzucać.
— I trzymam za słowo. Brzmi jak całkiem niezła nagroda pocieszenia. — Wystawiła zaczepnie koniuszek języka, po czym jak gdyby nigdy nic odwróciła się w kierunku prowadzącego, by nasłuchiwać kolejnych wymienianych przez niego liczb. Zabawa zabawą, a tu gra się przecież toczy!
Eric Stones
-
Jingle bells, jingle bells
Jingle all the way
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
- Ależ ja nigdy nie chciałem ich przywłaszczać. Za kogo mnie masz? - prychnął teatralnie i pokręcił głową, udając że jest wręcz zażenowany jej postawą. Już zapytać człowiek nie może, bo mu tu zarzucają przywłaszczenia, pfffff. Spojrzał Lu prosto w oczy i to był błąd bo to spowodowało, że parsknął śmiechem, który zaraz przykrył machaniem ręki.
- Gorąco tutaj. Czy klima w ogóle działa? - po tych słowach, kilka osób tak jak Lucky wcześniej, spiorunowała go spojrzeniem. Jeeny, i znowu zapytać nie wolno. A przecież nie powiedziałem, żeby ją włączyć czy coś. Po prostu zapytałem czy działa. powiedział do samego siebie w myślach, powracając spojrzeniem na kartę z liczbami. Może będzie lepiej, jak po prostu zamilknie i skupi się na grze? Tylko sęk w tym, że to raczej było awykonalne. Jedyną opcją by zamilkł, było zaklejenie mu buzi taśmą.
Westchnął głośno, teatralnie wyrzucając ręce do góry, a potem uderzył czołem blat stołu. Był doprawdy podirytowany tą grą.
- Ciekawe czy ten gość nie jest przekupiony... - wycedził, nachylając się do Lucky, by go usłyszała. Naprawdę powoli zaczynał tak myśleć, bo nie do uwierzenia było, żeby na tyle rund, szło im aż tak.... beznadziejnie. Tylko czy takie przekupstwo miało sens? Kij wie, ludzie w sumie byli zdolni do wszystkiego, szczególnie jeśli chodziło o rywalizację.
Parsknął śmiechem gdy usłyszał o możliwości skoszenia konkurencji.
- Że przejadę po nich kosiarką? - zapytał, oczywiście żartując - po prostu wykorzystał słowo kosić. A że kosił ostatnio trawę za domem rodzinnym no to no.
- Kochana... ja ZAWSZE dotrzymuję obietnicy. Pozwolę Ci to nawet nagrać. - powiedział, posyłając Lucky szczery uśmiech. Nie żartował. Naprawdę był gotów do wykonania tego, co zadeklarował. Nie był kurczakiem.
Lucky Martino
-
Forza!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjipostaćautor
— To ten ogień rywalizacji — mruknęła cichutko. Też zaczynało jej się robić odrobinę za ciepło, ale nie mogła pozbyć się swetra, żeby nie zepsuć swojego przebrania. Nie było wyjścia! Musieli jakoś dotrwać do końca, bo zgromadzeni seniorzy nie wyglądali na takich, co by chcieli lada moment podkręcić klimę albo otwierać okna. Wręcz przeciwnie, wszyscy wyglądali na dość solidnie zapatulonych, mimo temperatur panujących na zewnątrz. Może po przekroczeniu pewnego wieku człowiekowi już jest po prostu zawsze zimno?
Zachichotała ponownie, słysząc jak bardzo jej towarzysz frustruje się niepowodzeniami w grze. A to niby Lucky miała tu do załatwienia osobiste porachunki! Zaangażowanie chłopaka było za to naprawdę przeuroczo ujmujące, aż objęła go wokół ramion i ścisnęła lekko w pocieszającym geście.
— A komu by się chciało? To jest gra o pietruszkę — przypomniała. Przekupstwo, szczególnie finansowe, wiązałoby się ze stratą — w końcu konkurs nie przewidywał nagrody. A to już zupełnie osobno od faktu, że w tego rodzaju grze byłoby naprawdę ciężko oszukać system.
— Tak, kosiarką z długopisu — potaknęła, a nawet chwyciła wspomniany przedmiot w dwa palce pośrodku i pokręciła nim energicznie jak małym niby-śmigiełkiem. Całkiem przypominał noże od kosiarki!
— Okej, trzymam za słowo. — Błysnęła zębami w kolejnym uśmiechu. Nagrań z materiałem szantażowym- znaczy, ze wspomnieniami, nigdy za wiele! Bez względu na to, czy wygrają czy przegrają, na pewno będą mieli z czego się cieszyć i z czego śmiać, tak samo dzisiaj jak i może za kilka lat, z nostalgiczną nutką. Takie przygody przecież wspomina się najlepiej.
Eric Stones
-
Jingle bells, jingle bells
Jingle all the way
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
- Pewnie tak... tylko, żebyśmy się nie spalili... a dobra, tam widzę gaśnice. - oczywiście żartował, chociaż oczyma wyobraźni widział, jak gasi Lucky i siebie taką gaśnicą, bo trzeba było jakoś ugasić tenże mogący wywołać poparzenia płomień. Po chwili parsknął śmiechem, ponieważ bardzo mu się spodobała odpowiedź Lu. Chcąc się nieco ochłodzić, zaczął machać ręką przed twarzą - zawsze coś (może nie dawało takiego efektu jak wiatraczek ale przynajmniej poczuł troszeczkę tego chłodniejszego powietrza).
Uśmiechnął się lekko, słysząc chichot przyjaciółki i poklepał ją lekko po ręce gdy go przytuliła - szczerze? Zaskoczyła go tym. Nie spodziewał się tulasa ale bardzo chętnie go przyjął.
- Wiesz co? Może i o pietruszkę, ale ludzie to ludzie, a to oznacza, że mają naprawdę różne pomysły. Poza tym, niektórzy bardzo poważnie podchodzą do rywalizacji. - odparł, pijąc do tego, że mimo, iż gra była dla samego funu, to na pewno na sali siedziały osoby, które byłyby w stanie przekupić pana prowadzącego, byleby tylko wygrać, a potem szczycić się przed innymi i stroić piórka niczym paw w parku.
Ryknął śmiechem i klasnął w dłonie - co przestraszyło kilka osób, bo nagle można było usłyszeć głośne klaśnięcie - ciesząc się z tego, że Lucky podłapała jego żart i nawet wizualnie przedstawiła koszenie długopisem. Śmiał się tak, że aż brzuch go rozbolał, dlatego umieścił na nim rękę, a poza tym poczuł, że oczy zaczynały mu się pocić.
- To dopiero porządna kosiarka a nie jakieś spalinówki, pfff! - kontynuował temat kosiarki, kręcąc głową, jakby naprawdę uważał, że taka kosiarka była o niebo lepsza niż takie zwykłe.
Skinął głową, przyjmując i akceptując fakt, iż uwieczniony zostanie jego fikołek jeżeli tę rundę przegrają. Prowadzący zaczął wyczytywać kolejne cyfry, lecz długo trzeba było czekać, by Eirc mógł krzyknąć mamy!. Cóż, nie sytuacja na kartce nie wyglądała zbytnio pozytywnie ale kto wie, może nagle miał się zdarzyć cud? Dopóki cyfry w grze, wszystko było możliwe - o ile zaraz przy innym stoliku ktoś nie krzyknie słowa, kończącego rundę.
Lucky Martino
-
Forza!
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjipostaćautor
— Na gaśnice może być za późno — dodała żartobliwie, chociaż już z nieco słabszym entuzjazmem. Gorąc naprawdę zdawał się coraz bardziej uciążliwy, a skoro pozbycie się warstw odzieży-przebrania nie wchodziło w grę, to trzeba sobie było radzić inaczej.
Spojrzenie Martino padło na wykorzystane karty z numerami, te na których zakreślili ledwie parę okienek i niczego nie uzyskali. Papier był nieco sztywny, ale nadal całkiem normalny, zaś arkusiki na tyle duże, że mogły okazać się całkiem niezłym wachlarzem. Ułożyła razem dwie poprzednie karty i stuknęła nimi lekko o blat, żeby leżały razem idealnie równo, a tak złożoną konstrukcją pomachała sobie przed twarzą. O wiele lepiej! Nie była to co prawda klimatyzacja czy dobry wiatrak, ale zawsze coś. Musiała tylko uważać, żeby przypadkiem nie powiać na siedzących nieopodal seniorów, bo mogłoby im się to nie spodobać. Starzy ludzie potrafią być pod tym względem dziwni, wiecznie im zimno i nie znoszą nawet najlżejszej bryzy! Nie wszyscy oczywiście, ale niestety najczęściej ci najbardziej zrzędliwi.
— Może bardzo lubią pietruszkę? — podsunęła, oczywiście nie na serio. Zdawała sobie sprawę z tego, że duch rywalizacji potrafił wywoływać naprawdę niesamowite reakcje i popychać ludzi do niezwykle osobliwych decyzji. Do takich na pewno należałoby przekupienie prowadzącego i sabotowanie urządzenia losującego, co też nie miała pojęcia czy było w ogóle możliwe. Ale podobno lepiej jest wierzyć w nawet najbardziej nieprawdopodobne opcje, a wtedy nic człowieka nie zaskoczy.
— Tak? To zapraszam z tym długopisem do ogródka, akurat przydałoby się skosić — prychnęła. Już od wielu lat dzieliła obowiązki z rodzicami i dziadkami, bo tak akurat się złożyło, że nikt szczególnie nie lubił jeździć kosiarą po trawniku. Może nawet tym bardziej dlatego, że powierzchnia nie była szczególnie wielka, za to wyboista. No i spady z nieszczęsnej jabłonki, której nie chcieli wycinać, ale wciąż gubiła niedojrzałe owoce. Te trzeba było zbierać z ziemi nie tylko po to, żeby nie zrobić z nich sałatki, ale przede wszystkim żeby nie tępić niepotrzebnie ostrzy. Nie dość, że robota głupiego — czasem ledwo człowiek obszedł z jednym wiadrem do kompostownika, w trawie już leżały nowe jabłka — to jeszcze zabójcza dla kręgosłupa.
Plecy bolały ją na samo wspomnienie, skupiła się więc na słuchaniu wyczytywanych liczb, żeby odwrócić myśli od nieprzyjemnych obowiązków. Z początku seria była niezwykle pechowa i wydawać się mogło, że polegną po raz kolejny. Z sali nie odzywało się jednak za wiele głosów, więc chyba wszyscy mieli chwilowo trochę pecha. Kiedy w końcu padł numer, który mieli na swojej karcie, Lucky o mało tego nie przegapiła.
— Siedemnaście — powtórzyła po dwóch sekundach, jakby wyrwana z transu. — Mamy! — Trąciła kolegę w ramię, żeby zaznaczył odpowiednią kratkę. W chwilę później ożywiła się jeszcze bardziej, gdy w przeciągu zaledwie kilku nowych losowań zyskali kolejne dwa pola. Brakowało tak niewiele, że miała ochotę wstać z krzesła, tak jakby dzięki temu wyniki mogły szybciej wpaść jej do ucha. Ale to naprawdę było tak blisko!
Eric Stones