-
You're like this diamond, a way I'm forever reminded. That home is wherever we find it.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona, jejtyp narracji3 osobaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Kolejna myśl, która przyszła do niego, kiedy Milo dalej brzęczał mu przy uchu jak spragniony krwi komar, była taka, że młody chyba zapomniał kim był Pablo i kim był on sam oraz o tym, jak wyglądała kiedyś ich relacja, czego go nauczył i jakie wartości i zasady próbował w nim zakorzenić, wbrew temu czego uczył ich ojciec. Przede wszystkim zależało mu, aby Milo najpierw analizował i myślał, a potem robił. Zdecydowanie dalej mu to nie wychodziło. Nie miał w sobie ani krzty opanowania i umiejętności odłączania swoich dziecięcych uczuć od dojrzałego analizowania faktów, w tym analizy czegoś takiego jak mniejsze zło i dostrzegania czegoś poza czubkiem własnego nosa.
Może kiedyś zobaczy, że na tym, co wydarzyło się w przeszłości wyszedł najlepiej, bo jest bardzo wiele gorszych rzeczy, niż poczucie porzucenia i samotność. Chyba spodziewał się, że etap użalania się nad sobą już minął i Milo będzie mógł spojrzeć trzeźwym okiem na pewne kwestie. Wyglądało jednak na to, że bardzo się w tej kwestii mylił.
Nie przykładał się jakoś specjalnie do analizowania konkretniej jego wypowiedzi i kiepsko wyciągniętych wniosków, bo zdawał sobie sprawę, że są wypowiadane i wyciągane pod wpływem emocji, a im mniej ktoś był opanowany, tym więcej gadał głupot, dopiero na spokojnie i po czasie dochodząc do czegoś zupełnie innego. Nabrał powietrza głęboko w płuca, a potem leniwie wypuścił je spomiędzy warg, przesuwając lśniącymi oczami najpierw po rozgniewanej twarzy młodszego brata, a potem ukradkiem po otoczeniu, bardzo szybko rejestrując większość przydatnych przedmiotów i mebli w pobliżu. Spokojnie cofnął dłoń z telefonem, zanim chłopak zdążył ją chociaż dotknąć i schował urządzenie do kieszeni spodni, tej węższej, aby nie wysunął się przy gwałtowniejszych ruchach.
Tym razem miało pójść jeszcze łatwiej, bo Milo nie spodziewał się ataku, skupiając na swoich wielu żalach i przywołując bolesne wspomnienia z przeszłości. Wyrwał mu nóż szybkim, precyzyjnym ruchem, prawie w tym samym momencie, w którym przyciągnął go do siebie i zakrył mu usta dłonią, jak już ostrze spoczęło w kieszeni jego bluzy, a potem przytrzymał go na tyle mocno, że bez większego problemu przeniósł go na zaplecze. Chłopak był niski i szczupły, ważył tyle co nic. Nie zadał sobie wiele trudu, żeby usadzić go na krześle i okręcić wątły tułów srebrną, mocną taśmą, co kupiło mu akurat tyle czasu, by do oparcia i nóg krzesła przymocować mu dłonie oraz stopy, na koniec kupując sobie błogą ciszę zaklejeniem mu ust.
一 Od razu lepiej 一 mruknął pod nosem, stwierdzając sucho fakt. Zadrapaniami rąk też się nie przejął, bo tylko tyle mógł zrobić Milo, kiedy jeszcze próbował się wyrwać. Mężczyzna przyjrzał się jeszcze raz niezadowolonemu chłopakowi, upewniając się, że ma odsłonięty nos, a do kończyn dopływa krew, po czym oparł się o blat stołu roboczego i sięgnął po jabłko, które ktoś tam zostawił. Edward pewnie będzie z niego dumny, że zjadł na śniadanie coś zdrowego. Wyciągnął nóż Milo i odkroił niewielki kawałek jabłka, który zaraz wsunął sobie z pomocą ostrza do ust i zaczął przeżuwać. Było słodkie i soczyste. Być może właśnie zjadał przekąskę młodego, dlatego po wszystkim prześle mu kosz owoców w ramach rekompensaty. Starał się nie pozostawać nikomu dłużny.
一 Widzę, że masz pretensje, bo z jakiegoś powodu miałeś względem mnie oczekiwania, których w twojej opinii nie spełniłem. Prawda jest taka, że nie mam sobie nic do zarzucenia. U c i e s z y ł e m się, że ojciec odciął cię od rodziny. Poczułem ulgę, że chociaż tobie się udało. Radziłeś sobie, wiem, bo w przeciwieństwie do reszty dalej się interesowałem. Nie przyjechałem tu jednak, żeby rozmawiać o naszym dzieciństwie, bo przeszłość dawno zostawiłem za sobą 一 powiedział i zrobił to, żeby ostatecznie zamknąć dyskusję o tym. I tak powiedział za dużo, ale chyba powinien był napomknąć cokolwiek, skoro Milo ewidentnie mocno w tym dalej tkwił.
Przesunął językiem po wargach, po czym odkroił kolejny kawałek jabłka i przez chwilę przeżuwał go, przyglądając się Milo, który w końcu był spokojny i cichy, przynajmniej zewnętrznie. Pablo mógł na spokojnie zebrać myśli. Przełknął i odkroił kolejną część jabłka, ale narazie przytrzymywał ją kciukiem.
一 Rose miała dziewięć miesięcy, kiedy zmarła Maria, jej biologiczna matka. Została zastrzelona, trzymając naszą córkę na rękach 一 powiedział w pewnym momencie, chociaż bez większych emocji, jakby rozmawiał właśnie o pogodzie. 一 Od tamtego momentu wychowuję ją z moim mężem, Edwardem. Jesteśmy tylko we trójkę 一 dodał, unosząc powoli skrawek jabłka do ust. 一 Początkowo chciałem, żeby tak pozostało.
Przeżuł i zjadł większą część owocu, pozostała jeden kawałek, który po przełknięciu zawartości ust zaczął dokładnie odkrawać. Obserwował jak ostrze zagłębia się w jasnej strukturze, przepełnionej sokiem. Widział jak z ogryzkach wysunęło się kilka ziarenek, które potem spadły na podłogę. Odetchnął głębiej i wrócił spojrzeniem na unieruchomionego brata. Właściwie nie potrzebował zajmować mu więcej czasu.
一 Nie zawsze jednak otrzymujemy to, co chcemy. Powtórzę się pierwszy i ostatni raz. Chciałbym, żeby Rose poznała kogoś z rodziny. Myślałem, że ty jesteś najlepszym i w zasadzie jedynym kandydatem, którego dopuściłbym do niej bliżej. Wybór należy do ciebie 一 dokończył, po czym zjadł do końca jabłko, a ogryzek wyrzucił do kosza na śmieci. Wpisał swój numer do jego telefonu, przeciął taśmę, krepującą mu jedną z dłoni, po czym wsunął mu między palce rękojeść noża. Chwilę później wychodził z warsztatu z kapturem naciągniętym na głowę. W drodze do auta odpalił szluga, a za kierownicą siedział przez chwilę w milczeniu, zanim nie odpalił silnika i nie ruszył do domu.
Milo Rivera
-
I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhatevertyp narracjitrzecioosobowaczas narracjigłównie przeszłypostaćautor
Instytucja rodzinnych relacji posiadających wspólny mianownik wyłącznie w ojcu i matce - opcjonalnie jednym z nich - nie funkcjonowała u Milo w klasycznym pojęciu, o ile w ogóle. Po blaknących jak kolor na słońcu wspomnieniach nie zostało zbyt wiele, mimo to żal, niezrozumienie i rozgoryczenie wciąż się w nim tliły, gotowe wybuchnąć jeśli tylko dmuchnąć w nie tak, jak robił to Pablo.
Pamiętał go jednak trochę inaczej i teraz nie był już w stanie obiektywnie stwierdzić, czy była to kwestia młodzieńczego idealizowania starszego brata, który wówczas urastał do rangi największego bohatera i wzoru zderzona boleśnie z rzeczywistością te kilkanaście lat później, czy po prostu Pablo zmienił się na tyle, by wywołać ogromny dysonans poznawczy. Jedno się za to z pewnością nie zmieniło: starszy Rivera wciąż mylił arogancję z pewnością siebie.
一 ...hej!
Tylko tyle zdążył z siebie wyrzucić, kiedy pęd z jakim Pablo wyrwał się do przodu i docisnął do siebie jak kurczaka wyłowionego na rosół wyparł mu powietrze z płuc. Zamknięty scyzoryk został mu wypleciony z zaciśniętych palców, mimo, że po jego złożeniu Milo nie wyrażał już otwartej i jawnej chęci by wypatroszyć brata bez ostrzeżenia.
Wściekłość wybuchła w nim raz jeszcze, zdławiona żelaznym chwytem miażdżącym mu żebra i uciskającym przeponę oraz dłonią tłumiącą przekleństwa w każdym języku z jakim przynajmniej się osłuchał. Próbował go zresztą ugryźć z intencją odgryzienia palców, ale głęboko odchylona głowa drastycznie uszczupliła manewrowość wespół w zespół z częściowym brakiem tlenu.
Wściekłość Milo osiągnęła apogeum w momencie, w którym Pablo wepchnął go w krzesło i unieruchomił szarą taśmą, a szczytem bezczelności było zaklejenie mu ust, przez co całe jego ciało drżało w przymusowo ustatycznionej furii.
Gdyby spojrzenie mogło zabić, Pablo nie miałby większych szans na ujście z życiem, tymczasem niestety w praktyce było inaczej.
Pospiesznie szacując szanse i podsumowując sytuację ustalił, że Pablo jednak nie był tak głupi - ręce związał mu osobno, po obu stronach oparcia, w innym wypadku Milo być może dałby radę wywalczyć sobie jakąś swobodę przynajmniej jednej ręki.
Utkwił nieczytelny wzrok w okrajanym jabłku, w głębi duszy życzeniowo licząc na to, by Pablo się nim udławił.
Widzę, że masz pretensje, bo z jakiegoś powodu miałeś względem mnie oczekiwania, których w twojej opinii nie spełniłem. Prawda jest taka, że nie mam sobie nic do zarzucenia.
Przez taśmę wydostał się jedynie mocno wygłuszony, krótki i wysoki dźwięk, bo Milo nie wytrzymał; odchylił mocno głowę w tył przez parę długich sekund obserwując sufit, śmiejąc się w duchu z tak optymistycznego założenia z jakim Pablo budował swoją narrację.
To, że faktycznie miał niegdyś jakąś wyimaginowaną wizję starszego brata i sentyment - to, dokładnie to - spoczywało po jego stronie ciążąc winą wynikającą ze zwyczajnej naiwności i idiotycznej, ale ludzkiej potrzeby przynależności. Cała reszta, łącznie z brakiem jakiejkolwiek skruchy ciążyła na Pablo.
Ucieszyłem się, że ojciec odciął cię od rodziny. Poczułem ulgę, że chociaż tobie się udało. Radziłeś sobie, wiem, bo w przeciwieństwie do reszty dalej się interesowałem.
Może i dobrze się stało, że tkwił pośrodku zaplecza przyklejony solidnie do krzesła. W innym wypadku Pablo dostałby prosto w pysk, za tak uproszczony i powierzchowny obraz jego dotychczasowego życia, jaki brał za pewnik. Nawet Milo nie był aż tak bezczelny by rościć sobie prawo do posiadania wiarygodnego wglądu w życie którejkolwiek z osób, które znał od lat wraz z ich wadami, zaletami, opowiadanymi po kilku głębszych historiami oraz hasłami do większości portali, a niekiedy zawartością dysków z jakimi przychodzili by odzyskać dane. Znał swój cyfrowy ślad bo sam skrupulatnie go wykreował, wiedząc, że istniało przynajmniej kilka osób - spośród których Pablo nigdy nie był nawet brany pod uwagę - które chętnie traktowało ten kolorowy witraż pikseli, celowo uchylonych furtek w zabezpieczeniach i fragmentów kodów porzuconych po drodze niczym wabik jak coś pewnego. Milo chętnie śledził ich wędrówki poprzez rozsiane po świecie serwery, strony z podstawionymi certyfikatami zabezpieczeń i zdublowaną, równoległą sieć domową, bo uważał to za całkiem ciekawy poznawczo proces, ponadto bardzo lubił wiedzieć jak konkurencja radziła sobie pod presją. Mógł być słabszy, mniej odporny na ból, mniej elastyczny emocjonalnie, wiedział jednak, że nie nadrobi przepaści, że zawsze znajdzie się większa ryba, że nie do każdego nosa doskoczy dość by go złamać. Dlatego wybrał intelekt, dostrzegając w tym swoją szansę i największe forte.
Rose miała dziewięć miesięcy, kiedy zmarła Maria, jej biologiczna matka. Została zastrzelona, trzymając naszą córkę na rękach.
Na moment przestał się wiercić i powoli wrócił do niego spojrzeniem, jakkolwiek obarczony zupełnie innym ładunkiem emocjonalnym niż ten, na jaki być może liczył Pablo. Wyraz jego twarzy zdawał się mówić kpiąco: jaki ojciec taki syn.
Od tamtego momentu wychowuję ją z moim mężem, Edwardem. Jesteśmy tylko we trójkę. Początkowo chciałem, żeby tak pozostało.
To, co Milo odebrał z tego przekazu było mniej więcej to, że aż dotąd nie był uwzględniany w tym spisie, stąd nagła chęć zacieśnienia rodzinnych więzów wydała mu się tym bardziej zastanawiająca. Nie potrafił jednak skupić się nad tym dość aby wątpliwość rozwinąć o dodatkowe perspektywy, bo dźwięk krojonego i ogryzanego jabłka doprowadzał go do kurwicy.
Nie zawsze jednak otrzymujemy to, co chcemy. Powtórzę się pierwszy i ostatni raz. Chciałbym, żeby Rose poznała kogoś z rodziny. Myślałem, że ty jesteś najlepszym i w zasadzie jedynym kandydatem, którego dopuściłbym do niej bliżej. Wybór należy do ciebie.
Milo zakończył zmianę dwie godziny temu, a brzęczący i miotający się wściekle od wibracji telefon zostawiony na ladzie przypominał mu o tym nieustannie. Wyświetlacz co jakiś czas jaśniał blado w półmroku - zapewne Dylan usiłował się dobić, zapytać kiedy raczy wrócić do domu i co go zatrzymało go na tyle, by ominąć zapiekankę makaronową.
Siedział na tym samym krześle na zapleczu, nieskrępowany, pochylony, z łokciami wspartymi o uda i obiema dłońmi zatopionymi we włosach. Sterczące fragmenty taśmy zdawały się szczerzyć do niego kpiąco, tak, jakby przypominały, że gdziekolwiek by się schował i tak odnalazłoby go to samo nieznośne fatum i pech, jakie ciągnęły się za nim jeszcze z Prescott.
Nie odbierał telefonu, nie ruszył się o krok ze sklepu, czując, że za każdym razem ilekroć myśl o Pablo wypływała na wierzch, to samo robiła wciąż żywa wściekłość, wolał zatem zaczekać, aż przynajmniej odrobinę przygaśnie zanim stanie oko w oko z Gauthierem żądnym wyjaśnień i zapieklonym, by wcisnąć w niego jakiś ciepły posiłek.
Tak, to było to; krótki przebłysk, jedno sięgnięcie wyobraźnią w stronę Dylana stojącego w progu, ocieplonego światłem padającym mu zza pleców z kuchni, może w fartuchu, może w samym podkoszulku. Rozdrażnionego, owszem, ale z tą już znajomą zmarszczką na czole sugerującą, że zmartwienie brało górę nad złością. Jego usta układające się do zadania pierwszego pytania, które dla odmiany nie brzmiało jak wyrzut, bardziej jak troska.
Uśmiechnął się. Blado, za chwilę kwaśno, bo pod żebrami i na szyi formowały mu się już pierwsze, świeże czerwone plamy mające w ciągu kolejnych dni przetoczyć się przez pełną skalę fioletów aż do zieleni i żółci.
Wstał chwiejnie, przytrzymał się oparcia krzesła i odetchnął płytko, mrużąc oczy i krzywiąc się; nie wiedział, czy bardziej zabolała go duma czy coś innego.
[z/t x 2]
Pablo Rivera-Sahin