28 y/o
For good luck!
185 cm
Blade against the rain, carving out your name
Awatar użytkownika
You're like this diamond, a way I'm forever reminded. That home is wherever we find it.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona, jej
typ narracji3 osoba
czas narracjiprzeszły
postać
autor

after the silence
Years have reshaped us, leaving only traces of who we were.
Yet in this moment, the past feels close enough to touch.
  Wystarczyło kilka odwiedzin w prywatnym przedszkolu i pokaźna suma pieniędzy przekazana wraz z opłatą z góry za trzy miesiące, aby Rose otrzymała miejsce w grupie tygrysków dużo szybciej, niż inne dzieci, wpisane na listę oczekujących. Wiedział, że dla Rose tak nagła przeprowadzka, nowa sytuacja, otoczenie, obce dzieci, to wszystko na pewno było dużym obciążeniem, ale córka była dzielna i pozytywnie nastawiona do zmian, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Na pewno czuła, że atmosfera bywała chwilami napięta, ale zarówno Pablo, jak i Edward starali się, żeby nie obarczać jej sprawami dorosłych.
  Rivera odwiózł Eddiego do studia tatuażu, a potem pojechał z kilkulatką do przedszkola i odprowadził ją, upewniając się, że zabrali wszystko na jej pierwszy dzień. Rose miała za sobą adaptację przedszkolną, więc pożegnanie nie trwało długo, chociaż mężczyzna przedłużył przytulenie, bardziej sam tego potrzebując. Patrzył na swoje dziecko jeszcze przez chwilę, obserwując jak wita się z przedszkolanką i podchodzi do jednego ze stolików z pudełkiem śniadaniowym, a potem ruszył się, na odchodne przypominając jeszcze kierowniczce, że nikt poza nim i Edwardem nie ma prawa odebrać Rose i o każdej próbie ma natychmiast zostać poinformowany.
  Ostatnio był jeszcze bardziej wyczulony na każdy najmniejszy gest, okazując czułość Eddiemu i Rose jeszcze bardziej, niż zwykle, zdając sobie sprawę przy każdym rozstaniu, nawet na zaledwie kilka godzin, że może to być ostatni raz, kiedy ich widzi. Zawsze żył w napięciu, mniejszym lub większym. martwiąc się o coś lub o kogoś. Tragiczna śmierć Marii, matki Rose, boleśnie przypomniała mu, że to samo może spotkać i każdą inną bliską mu osobę. W każdej chwili.
  Zaparkował na parkingu podziemnym, jak najbliżej miejsca pracy Milo. Odpalił szluga w wyznaczonym do palenia miejscu i naciągnął kaptur czarnej bluzy na głowę, wciągając dym do płuc, jednocześnie rozglądając się uważnie, bo trudna sytuacja nie zwalniała go z bycia czujnym i przygotowanym na wszystko, wręcz przeciwnie.
  Wyciągnął dłoń z papierosem nad kosz z popielniczką i strzepnął popiół, wodząc wzrokiem po tablicy przedstawiającej rozkład podziemnych uliczek targowych oraz reklamy, a potem sprawdził ile znajduje się wyjść ewakuacyjnych i wyjazdów z tego parkingu. Zdusił peta na metalowej obręczy śmietnika, wsunął dłonie do kieszeni i ruszył powolnym krokiem do jednego z wyjść i przeszedł przez zaniedbany korytarz, pokryty kurzem i pajęczynami, z którego wyszedł na jedną z podziemnych ulic. Była szeroka, a z obu stron ciągnęły się rzędy sklepów, restauracji, warsztatów i innych lokali, było chaotycznie i kolorowo, chociaż o tej porze, kiedy wszyscy zdążyli już zjeść śniadanie i dojść do pracy, stosunkowo spokojnie.
  Był tu już kilka razy, żeby rozeznać się po otoczeniu i rzucić okiem na lokal, w którym pracował jego młodszy brat. Informację o miejscu pracy znalazł na jego koncie na Instagramie, więc nie włożył w te poszukiwania jakiegoś wielkiego wysiłku. Wcześniej, kiedy ten był jeszcze w rodzinie zastępczej, trochę mu zajęło, aby go namierzyć, ale później wszystko szło już z górki, szczególnie odkąd chłopak zaczął udzielać się w sieci. Wyglądało na to, że młody ułożył sobie życie i radził sobie całkiem nieźle, co było akurat bardzo pozytywnym akcentem.
  Podszedł bliżej wejścia do Simply Fix It, rozejrzał się jeszcze ukradkiem, po czym wszedł do środka, wybierając moment, w którym nie było klientów. Niepostrzeżenie obrócił tabliczkę z otwarte na zamknięte i jak gdyby nigdy nic ruszył do zagraconej lady, nasłuchując odgłosów dobiegających zza jednego z niedużych regałów. Pablo oparł się o drewniany blat, pokryty smarem, klejem i czymś, czego nie potrafił nazwać, bokiem i bez zniecierpliwienia czekał, aż Milo wyłoni się zza półek i do niego podejdzie. W końcu usłyszał irytujący dźwięk dzwonka nad drzwiami.
  Przesunął kciukiem po swojej dolnej wardze i nabrał powietrza przez nos, wbijając wzrok w twarz młodego chłopaka z kręconymi włosami, który właśnie się do niego zbliżał. Ostatni raz widzieli się wiele lat temu. Jeden był wtedy dzieckiem, drugi wchodził w wiek nastoletni, wszystko było inne. Obaj się zmienili i gdyby Pablo nie widział jego aktualnych zdjęć w sieci, to być może w ogóle by go nie poznał, gdyby minęli się gdzieś w tłumie.
  一 Cześć 一 odezwał się swobodnie, rezygnując z oficjalnego dzień dobry czy zwracania się na Pan. Uniósł powoli dłoń i zsunął kaptur z głowy, pociągając przy tym krótko nosem. 一 Szukam prezentu dla męża. Lubi vintage, jakiś fajny sprzęt. Chcę mu zrobić niespodziankę, ale sam kompletnie się na tym nie znam 一 przyznał, przyjmując na twarz lekki uśmiech i odrobinę fałszywego poczucia winy. Jedyną prawdziwą informacją było to, że ma męża, ale nie miał z powodu kłamstw jakichś wielkich wyrzutów. Od czegoś musiał przecież zacząć, a na pewno nie chciał zaczynać z grubej rury.

Milo Rivera
Myre
Sterowanie cudzą postacią bez uzgodnienia. Nie gram z AI.
23 y/o
Welkom in Canada
170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjigłównie przeszły
postać
autor

Poniedziałki zawsze kojarzyły mu się z dostawami i zamieszaniem, dezorganizacją i Lianem spóźniającym się o parę godzin, proszącym o alibi. W przeciwieństwie do wielu innych osób i powszechnej opinii, jakoby ten dzień tygodnia był z góry naznaczony jakąś trafnością, Milo wcale w to nie wierzył. Wierzył natomiast w nieuchronność nadchodzących obowiązków i w to, że chcąc nie chcąc, będzie zmuszony wyjść poza strefę napraw i zająć się papierkologią.
Właśnie dlatego nienawidził poniedziałków.
Jedynym plusem tych dni była mniejsza aktywność klientów (większość przychodziła jednak bliżej weekendu, jakby dopiero wtedy łapali oddech i przypominali sobie o rzeczach niezwiązanych z pracą) przez co miał więcej czasu na śledzenie z wypiekami na twarzy stron z komponentami, zamawianie ich i katalogowanie, aby wszystko miało swoje miejsce jak już kurier rzucał mu paczkę pod nogi.
No nienawidził tego pryszczatego pierdolca.
Dzień był deszczowy, rano Toronto zaatakowała gęsta mżawka z rodzaju tych, co nie formowały się w większe krople, lecz tych, które wisiały w powietrzu i oblepiały człowieka zaraz po wyjściu spod dachu. Milo po paru krokach czuł się tak, jakby wciągnął na grzbiet świeżo wypraną bluzę i jeansy, co to nie zdążyły jeszcze doschnąć.
Nienawidził tego uczucia na skórze.
Ale były plusy: przynajmniej nie był skazany na przemykanie cichcem przez korytarz własnego mieszkania, bo od kiedy Dylan przeniósł się do wolnego pokoju i przyszło im dzielić przestrzeń na porządku dziennym, Rivera czuł się tam jak w więzieniu. I nie chodziło o to, że go nie lubił. Przeciwnie, lubił aż za bardzo i na tym właśnie polegał problem.
Lubił swoją pracę tak długo, jak polegała ona na grzebaniu w elektronice, projektowaniu nowych układów i od czasu do czasu spaleniu czegoś albo z przypadku (rzadziej) albo dla funu (zdecydowanie częściej).
Dzwonek nad drzwiami rozwrzeszczał się na cały sklep, a Milo, który właśnie przeprowadzał delikatną operację polegającą na podgrzewaniu starej cyny i odklejaniu mikroprocesora od płyty głównej westchnął z irytacją, tak, że pewno słychać go było w części przeznaczonej dla klientów. No szlag by trafił tego, kto akurat w tym momencie musiał wpierdolić się tu z butami.
Wyłączył lutownicę, odłożył dyszę na widełki, pęsetką puścił swojego pajączka na cieniutkich miedzianych nóżkach i choć nie ruszył się z miejsca od razu, przez bardzo wymowną minutę nasłuchiwał i patrzył krzywo w stronę drzwi prowadzących z zaplecza za ladę. Może, jeśli tylko wmówi to sobie dostatecznie mocno, delikwent się zniecierpliwi i da mu święty spokój?
A za chuj, jak stanął tak stał i chyba oczekiwał obsługi.

Joder 一 sapnął podkurwiony, że przeszkadza mu się przy tak wymagającym skupienia zabiegu, zamknął mocno oczy, aż zobaczył pod powiekami plamy i wyjątkowo niechętnie odsunął się od roboczego blatu.
Typ był wyższy co najmniej o dwie głowy od niego (co już się nie spodobało, jakby nie liczyć samego faktu, że nieznajomy w ogóle się tu pojawił), gapił się jak sroka w gnat (i to też go drażniło, bo na litość boską, wiedział, że jest utytłany na przodzie koszuli, ale nie przychodził tu żeby wyglądać) i do tego jeszcze przylazł bez jakiegokolwiek konkretu. Innymi słowy, ulubiony sort klienta nie tylko na poniedziałek, na kiedykolwiek.
Stanął za ladą, oparł obie dłonie o krawędź blatu i wsparł się o niego całym swoim niezbyt imponującym ciężarem. Chodziło wyłącznie o efekt.

Aha 一 podsumował krótko, lakonicznie i bez entuzjazmu. 一 No to wysepka z tym... tym tam, sto jeden prezentów na rocznicę jest koło Taco Bell, me vale.
I couldn't care less doskonale oddawało wyraz twarzy, jakim Rivera emanował w tym momencie i to w każdym języku, żywym czy wymarłym. Z jakiegoś powodu mężczyzna sterczący między regałami nie budził w nim zaufania, pewnikiem Milo nie powierzyłby mu nawet czajnika, więc tylko z tego powodu nie pożegnał się i nie wrócił do swoich krzemowych skarbów na zapleczu. Zamiast tego obserwował go uważnie celowo unikając unoszenia spojrzenia. Miał problem z utrzymywaniem tak bezpośredniego kontaktu wzrokowego, dlatego częściej patrzył ludziom na buty i dłonie.
Dlaczego ten człowiek tak go wkurwiał?
Nie rozumiał skąd to nieprzyjemne uczucie zimna i cierpnięcia na karku, a ścisk w żołądku też nie kojarzył mu się z poranną porcją płatków Kapitana Cruncha. Coś było nie tak, nie wiedział tylko co.

Nie lepiej byłoby zajrzeć do sklepu z antykami? 一 podsunął ostrożnie, ważąc słowa na końcu języka. To, że mężczyzna nie opuścił sklepu pomimo dość szorstkiego nawet jak na Milo powitania już budziło podejrzenia, więc należało ostrożnie zbadać teren. Jedna dłoń Rivery dyskretnie osunęła się pod blat, gdzie palcami wyczuł scyzoryk. Dopiero go wyczyścił, wymienił kilka śrubek i naoliwił mechanizm, a chociaż kusiło by mocno ścierną pastą polerską usunąć wyżłobione na rączce P, to nadal dało się je wyczuć pod opuszką.
Jego szósty zmysł od dawna milczał, mniej więcej od czasów, kiedy Estella zgarnęła go z ulicy i wyprowadziła jako tako na ludzi, nie mniej, Milo wciąż miał w sobie to zdziczenie charakterystyczne dla osób, które pół życia spędziły w ruchu i były zdane same na siebie. Teraz się rozbudziło, trąciło zaspaną intuicję i kazało czekać.



Pablo Rivera-Sahin
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
28 y/o
For good luck!
185 cm
Blade against the rain, carving out your name
Awatar użytkownika
You're like this diamond, a way I'm forever reminded. That home is wherever we find it.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona, jej
typ narracji3 osoba
czas narracjiprzeszły
postać
autor

   Od wielu lat przykładał ogromną wagę do szczegółów. Wypracował nawyki, dzięki którym był wyjątkowo spostrzegawczy i nie tylko zapamiętywał przedmioty, kolory i słowa, ale zwracał uwagę na najmniejsze gesty, mimikę twarzy i wzrok. Wystarczyła krótka obserwacja Milo, żeby zauważył nie tylko poplamione ubranie, co absolutnie go nie obchodziło, ale i uciekający wzrok i spięcie mięśni, świadczące o tym, że nie czuje się zbyt komfortowo. Przez chwilę zastanawiał się w ogóle czy to możliwe, że go rozpoznał. Zaraz jednak przekonał się, że nie. W zasadzie nie było nic dziwnego w tym, że chłopak był nieufny. Pablo w końcu nie wyglądał jak nieszkodliwy pracownik biurowy, który zabłądził.
   Kiedy się odezwał, mężczyzna o mało co się nie uśmiechnął, rozbawiony nastawieniem brata. Schował się w swoim małym sklepie, pewnie w jeszcze mniejszym świecie, zatracając w otoczeniu sprzętu, który na pewno był dużo bardziej przystępny i prostszy w obsłudze, niż ludzie. W końcu to ludzie byli źródłem jego problemów, zdradzonego zaufania, porzucenia, trudności w adaptacji, braku poczucia bezpieczeństwa. Pablo był jednym z nich. A mimo wszystko tu byli, znowu razem.
   一 Chyba nie masz zbyt wiele klientów z takim podejściem 一 mruknął lekko zachrypniętym głosem, co było dla niego bardzo charakterystyczne. Czasami brzmiało to jakby mruczał, zamiast mówić. Nie zdradził się ze znajomością hiszpańskiego, przynajmniej jeszcze nie. Nadal obserwował go uważnie, bo nie wiedział czego może się spodziewać, bo też darzył obcych ograniczonym zaufaniem, bo też miał swoje demony, które bardzo trudno było uśpić. Przesunął językiem po swoich wargach, rejestrując powolny ruch, dłoń, która zniknęła z pola widzenia.
   一 Nie 一 powiedział zdecydowanie i twardo, jakby chciał podkreślić, że nie tylko nie było lepiej iść do sklepu z antykami, ale absolutnie nie ma, i nie miał, tego w planach. To już mogło nasunąć myśli, że nie wybrał tego lokalu przypadkowo. Nie ruszał się z miejsca, za to umyślnie wsunął dłonie w kieszenie bluzy, jakby chciał po coś sięgnąć. 一 Jestem pewien, że to właśnie tutaj znajdę to, czego szukam 一 odparł, nieznacznie przekrzywiając głowę. W przeciwieństwie do Milo nie bał się nawiązywać kontaktu wzrokowego, wręcz przeciwnie. Czasami robił to nawet nachalnie, z premedytacją, bo to najczęściej pod presją ludzie zdradzali się z prawdziwymi zamiarami. Wystarczyło się skoncentrować. Nachylił się trochę w jego stronę i kiwnął głową na wnętrze sklepu.
   一 Na pewno masz coś, co mnie zainteresuje 一 dodał, a potem zrobił krok w jego stronę. Ruch nie był szybki i gwałtowny, chociaż poczuł spięcie mięśni, świadczące o tym, że był gotowy na wszystko. Nie wiedział czego się spodziewać, co było zawsze najgorszą możliwą opcją, ale i w pewien sposób interesującą. Od kilku lat nie czuł czegoś podobnego, a teraz chcąc czy nie chcąc musiał wrócić do gry i chociaż wolałby tego nie robić, to jakaś jego cząstka chyba trochę za tym tęskniła.
   Pomyślał o Edwardzie, co nie było niczym dziwnym, bo ten gościł w jego myślach przez prawie cały czas. Specjalnie wybrał na odwiedziny młodszego brata czas, w którym jego mąż pracował. Nie rozmawiał z nim dużo o swoim planie odnośnie nawiązania kontaktu z Milo, co już samo w sobie było niecodzienne. Mówił bardzo ogólnikowo, unikając tematu; chciał to załatwić sam, a obecność Eddiego mogłaby go w trakcie rozpraszać. Trudno było mu się z nim rozstawać, nawet na chwilę, ale wiedział, że ta sytuacja jest niecodzienna i wymaga niecodziennego podejścia. Przynajmniej narazie.
   一 Więc rusz się i zaproponuj coś. Cena nie gra roli 一 dodał, a ton jego głosu i ostry wzrok mógłby zmieszać pobocznego obserwatora. Czy na pewno dalej chodziło o zwykłe zakupy? Dochodziła dziesiąta rano w poniedziałek i wątpliwe, aby ktokolwiek w najbliższym otoczeniu spodziewał się ujrzeć taką scenę w zapomnianym przez boga sklepiku. I nikt nie ujrzy, bo szarzy ludzie nie zwykli ignorować tabliczek z napisem zamknięte. Na chuj drążyć?

Milo Rivera
Myre
Sterowanie cudzą postacią bez uzgodnienia. Nie gram z AI.
23 y/o
Welkom in Canada
170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjigłównie przeszły
postać
autor

W przeciwieństwie do przykrego człowieka psującego mu jak dotąd całkiem udany poniedziałek, Milo miał w dupie szczegóły i zazwyczaj nie czaił się na każdego przypadkowego wannabe criminal zaglądającego do sklepu po wskazówkę topograficzną, pytającego o drobne czy inne głupoty, jakie zwykł zbywać wzruszeniem ramion. Tym razem nie sposób było nie zwrócić uwagi na przekręconą tabliczkę na drzwiach - i to nie jego własną ręką - czy ton, jakim posługiwał się ten gringo na jego terenie.
Coś było nie tak.
Słysząc kolejne bardzo wymijające wtrącenia, Rivera parsknął niemal bezgłośnym, przydechowym śmiechem niewiele mającym wspólnego z wesołością.

To sklep z elektroniką, a nie kościół. Mogę pomóc z reanimacją drobnego AGD, ale jak szukasz pojęć abstrakcyjnych, sensu istnienia czy innych głupot, to spróbuj za rogiem.
Absurdalnie rzucający się w oczy Luca, najbardziej odklejony i najmniej incognito gość od trawy jakiego Rivera kiedykolwiek poznał, zwykle urzędował pod budką z zapiekankami i oferował alternatywę dla wszystkiego, co akurat zdawało się być kłopotem potencjalnego nabywcy. Milo wolał jednak nie proponować rozwiązania, skoro nieznajomy ewidentnie przyszedł szukać problemu.
Nagłe ukrócenie dystansu skręciło mu wnętrzności w supełek i na kokardkę, ale z wyrazu Rivera wciąż był płaski, nieelastyczny i oporny, mimo, że dłoń spoczywająca pod ladą na rączce rozkładanego właśnie scyzoryka bielała gdy zaciskał mocno palce.

No to proponuję wypierdalać 一 odparł płasko, bo skoro musiał, również potrafił być przyjemny i serdeczny w obyciu jak papier ścierny. Nie lubił kiedy mu grożono, a nawet jeśli nieznajomy nie wyłożył niczego wprost, sama jego obecność po tej stronie drzwi wystarczała aby Milo przeszedł twardo do defensywy. Na tym etapie rozważał wyłącznie, czy wizytę zawdzięczał komuś, komu lekkomyślnie zaaranżował przelew na parę dyszek z konta oszczędnościowego na miejscowe schronisko dla kotów, czy był to rezultat drobnych prac dodatkowych, jakie wykonywał parę lat temu w Sacramento. Zawsze wierzył w nieuchronność podatków, cywilizacje pozaziemskie i wybiórczość karmy.
Poza tym, że Rivera źle reagował na groźby, równie kiepsko znosił gdy zapędzano go w róg i osaczano, a uwięziony pomiędzy wąską klitką za ladą a kimś, kto widocznie musiał być jakimś pamiętliwym pędzlem nie uznającym prawa przedawnienia, zaczynał myśleć kategoriami dotąd przytłumionymi. Dyplomacja na nic się nie zdała, takie niepraktyczne fanaberie można było zastosować kiedy miało się luksus czasu i znajomość człowieka, stąd Milo płynnie pocwałował w kierunku rozwiązań praktycznych.
Nie uraczył go żadnym wstępem godnym głównego bohatera filmu akcji, nie ostrzegł w żaden werbalny sposób; życie niejednokrotnie mu udowodniło, że lepiej być nierozmownym gburem niż wygadanym krzykaczem z obitym ryjem, a w to, że ten poniedziałek okaże się jego szczęśliwym i ktoś ruszy mu z odsieczą zwyczajnie nie wierzył. W jego dotychczasowym doświadczeniu nie było podziału na takie dni, albo zapracował sobie na przysłowiowy kawałek chleba i ciepły kąt (faktyczną pracą lub włamaniem) albo koczował nocami na parkingach wielkopowierzchniowych marketów. Albo był dość inteligentny, aby przekonać, że o wiele bardzie opłaca się go posadzić za ekranem komputera, albo lizał rany i przenosił się do innego miasta na wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, bo tych wysepek ludzkich, modnych aglomeracji o akceptowalnej temperaturze i wygodnym dostępem do nieostrożnych turystów było tam do wyboru do koloru.
Tylko, że jeszcze nikomu nie strzeliło do łba, żeby nachodzić go w miejscu pracy i to nie dawało mu spokoju. Kimkolwiek był człowiek wkurwiający go od samego wejścia i na dzień dobry, zadał sobie trud, by wcześniej wybadać gdzie mógłby być potencjalnie najprostszym celem, a Milo nie miał ochoty sprawdzać do czego.
W wyraźnej kontrze ich wzrostu i postury, Rivera miał tę łatwość, że w ciasnocie dobrze znanego sobie metrażu potrafił poruszać się na oślep, mieścił się między regałami i choć dawno nie wietrzył głowy na dachach gęstej, municypalnej sieci zabudowań, niewiele utracił z dawnej zwinności. Postawił wszystko na jedną kartę skoro i tak czuł, że nie ma innego wyboru, wywinął się zza rogu podniszczonej lady i na widok wyciąganej do niego ręki odbił gwałtownie w bok, zmieniając odrobinę obrany kurs. Liczył na element zaskoczenia, jako że z jakiegoś powodu większość znanych mu osób (a szczególnie często tych zupełnie obcych) uważała go za niegroźnego i godnego najwyżej klepnięcia przez plecy z politowaniem, nauczył się jednak, że dzięki temu zyskał dodatkowy atut, nawet jeśli odrobinę cierpiało przy tym jego ego. No cóż, zdecydowanie większe szkody był w stanie wyrządzić przy klawiaturze porządnego komputera.
Zamierzał się na klatkę piersiową, która chwilę temu ładnie odsłonięta prezentowała się na cel, ale w dynamice ich zaimprowizowanego tańca między półkami stracił okazję i wybrał żebra znajdujące się przynajmniej na dogodnej wysokości. To był moment, mimo że świat nagle zdawał się zawężać do Simply Fix It.
Niestety, żebra simply nie chciały dać się dziabnąć, bo mężczyzna w ostatnim momencie zasłonił się asekuracyjnie ręką i ostrze scyzoryka wplątało się w materiał bluzy.
Przez chwilę Milo nie wiedział nawet czy w ogóle sięgnął celu, dopiero ciepło jakie odczuł na palcach nie upewniło go, że przynajmniej drasnął skórę. Inna rzecz, że obecnie w ogóle nie operował pojęciami logicznymi, właściwie – Milo nie myślał w ogóle. Raz uruchomiony tryb przetrwania skutecznie odcinał zbędne procesy, takie jak nadmierne zastanawianie się czy wytykanie ewentualnych konsekwencji, na ten moment Rivera był intuicyjny, reagujący i wiedziony automatyzmem.



Pablo Rivera-Sahin
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
28 y/o
For good luck!
185 cm
Blade against the rain, carving out your name
Awatar użytkownika
You're like this diamond, a way I'm forever reminded. That home is wherever we find it.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona, jej
typ narracji3 osoba
czas narracjiprzeszły
postać
autor

   Pominął fakt, że wyraźnie powiedział o poszukiwaniach prezentu, bo przecież to był tylko pretekst, być może swojego rodzaju prowokacja ze strony Pablo i on już wiedział, że Milo też wie. Nie wiedział jednak do czego to wszystko zmierzało. Pablo potrzebował go sprawdzić, dowiedzieć się o nim czego więcej, zanim podejmie próbę uświadomienia go w tym, co się dzieje i powierzy najważniejsze zadanie w jego stosunkowo krótkim życiu. Na tym tempie nie wiedział o nim w zasadzie zupełnie nic. Nie miał pojęcia nad jakimi cechami charakteru przez te wszystkie lata pracował, jakim stał się człowiekiem i czy mógł mu w ogóle zaufać. Najlepiej było to sprawdzić w sytuacji stresowej i do tego zmierzał.
   Zmierzał, bo to jeszcze nie chodziło nawet o ten moment.
   Był uważny, dużo bardziej, niż się wydawało. Od dziecka brał udział w coraz bardziej skomplikowanych stresowych sytuacjach i nauczył się dokładnej obserwacji i refleksu, którym mało kto mógł się pochwalić. Dodając do tego umiejętności Edwarda nikt chyba nie dziwił się, że w końcu skończyli jako duet i wykonywali najważniejsze operacje, które zlecano im w pełnym zaufaniu. Tego, czego nikt się nie spodziewał to to, że zaczną dogadywać się nie tylko w pracy i że jednak zaufano im za bardzo. Pablo nie wahał się ani sekundy, żeby tuż po śmierci Marii, zhakować konta organizacji i zabezpieczyć jego, Edwarda i Rose na tyle, aby uciec przed wojną gangów i nie tylko przeżyć, ale zapewnić również przyszłość córce. Gdzieś popełnił jednak błąd i życie właśnie ich teraz weryfikowało. Dlatego potrzebował pomocy.
   No to proponuję wypierdalać.
   Uśmiechnął się lekko, a przez ostry, przeszywający wzrok przebiła się jakaś ciepła iskra, której nie mógł powstrzymać, nawet gdyby chciał. Zapamiętał go właśnie jako upartego, zawziętego małego osła, który pchał się tam, gdzie nie powinien i ostatecznie tylko przeszkadzał. Niektórzy bracia mieli go dosyć, ale Pablo nie. Udawał, że nie widzi, kiedy ten po kryjomu wymykał się, żeby do nich dołączyć, a potem rozkładał ręce, gdy było już za późno, aby odstawić go do domu. Wtedy nie było to może najbezpieczniejsze, ale młody się uczył, również na błędach, a i tak zawsze miał na niego oko. Nawet po ich rozłące w 2014 roku.
   Nie lekceważył go, absolutnie nie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że mógł być zdolny do wielu rzeczy, o które przeciętniacy by go nie podejrzewali, widział to w nim już dawno i podejrzewał, że przez ostatnie lata zdobył jeszcze więcej doświadczenia i umiejętności. Był mimo wszystko ciekawy do czego Milo się posunie i jak wybrnie z tej nieciekawej dla niego sytuacji. Zauważył szybki ruch, szybszy nawet, niż oczekiwał, ale bez problemu zdążył się zasłonić. Dostrzegł błysk ostrza i rozpoznał ten scyzoryk. Zamruczał pod nosem, czując że przeciął mu nie tylko bluzę, ale i skórę, co było godne podziwu. Poczuł pieczenie i gorącą krew zalewającą mu przedramię, ale nie przejął się tym i nie czekał na dalszy rozwój akcji.
   Chwycił chłopaka sprawnie i mocno za nadgarstek, pociągnął zdecydowanie i obrócił, przyciskając jego drobne ciało plecami do swojego torsu. Uderzył jego dłonią o ścianę, co spowodowało, że nóż spadł na ziemię. Wszystko działo się bardzo szybko i cicho. Jedną ręką przytrzymał jego rękę i zaciskał nią wokół jego brzucha, drugą przycisnął jego głowę do swojego ramienia, z wyczuciem częściowo odcinając go na moment od tlenu. Gdyby chciał, mógłby spokojnie i bez ani jednego dźwięku pozbawić go tutaj życia i ulotnić się, zanim ktokolwiek by się zorientował co zaszło.
   一 Tranquilo, Tope 一 powiedział, przytrzymując go na tyle mocno i pewnie, aby nie miał manewru, ale nie na tyle bezwzględnie, żeby całkowicie odciąć mu dopływ powietrza lub sprawić ból. Bardziej jak własne dziecko, które powstrzymuje się od zrobienia sobie krzywdy. Z rozmysłem nazwał go tak, jak robił to kiedyś. Tylko on używał tej charakterystycznej ksywki i robił to pieszczotliwie. Czekał cierpliwie aż poczuje, że jego ciało chociaż trochę się rozluźnia i stopniowo poluźniał również uścisk, ale dalej zachowują ostrożność. Scyzoryk przytwierdził do podłogi ciężkim butem, w razie gdyby Milo chciał się wyswobodzić i po niego sięgnąć. Krew kapała miarowo z jego dłoni, ale to nie było teraz jakoś specjalnie ważne. 一 Soy yo, Pablo.

Milo Rivera
Myre
Sterowanie cudzą postacią bez uzgodnienia. Nie gram z AI.
23 y/o
Welkom in Canada
170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjigłównie przeszły
postać
autor

Spodziewał się tego. Prędzej czy później przeszłość musiała tym bądź innym równie nieprzyjemnym sposobem przypomnieć o sobie, nie wiedział tylko kiedy i jak. Istniał również bardzo dobry powód, dla którego Milo chętniej ukrywał się za ekranem swojego laptopa lub telefonu niż uczestniczył w szarpaninach i innej maści aktywnościach wykraczających poza wystukiwanie w klawiaturę swoich małych, destrukcyjnych kodów: był raczej mikrej postury, a choć jego atutem w przypadku sytuacji newralgicznych była wyrobiona latami uciekania przed psami (co rozumieć należało w dwójnasób) kondycja przekładająca się na szybkość, w ciasnym pomieszczeniu i przy odciętej drodze ucieczki z człowiekiem, który przerastał go co najmniej o dwie głowy Rivera czuł, że pozostawało mu bardzo niewiele opcji.
Żałował tylko, że to musiało się stać akurat teraz, kiedy sprawy z Dylanem poniekąd się wyklarowały, w perspektywie dwóch, góra trzech miesięcy miał dostać odpowiedź na temat wakacyjnego stażu w CSA, a Baudet miał mu pozwolić przejechać się po podmiejskich zadupiach swoim Camaro. Kurwa, no najgorszy moment na nieestetyczne wykrwawienie się na zapleczu starej budy, do nerek był przywiązany emocjonalnie i poza tym wszystkim naprawdę ale to naprawdę nie miał ochoty odpokutowywać za jakieś głupoty zawinione w okresie, w jakim łapał się czegokolwiek, co mogło zapewnić mu parę groszy w kieszeni.
Ponadto nie podobało mu się, że facet, kimkolwiek był, wyglądał niepokojąco znajomo.
Chwilę później wszystko potoczyło się wyboistym, rozpędzonym tempem, impulsywnie, bez udziału rozumu, głównie dzięki mięśniowym automatyzmom i intuicji, która finalnie po raz kolejny zrobiła go w chuja.
Poczuł jak scyzoryk grzęźnie w materiale bluzy, ale to, że udało mu się przeciąć nim skórę zaskoczyło nawet jego i to na tyle, że unieruchomiony przez kluczowe kilka sekund w stuporze dał się łatwo spacyfikować i przydusić.
Jod...er! Puść! 一 wysapał rozjuszony, czerwieniejąc na twarzy z wysiłku (bezskutecznie próbował ugryźć mężczyznę w przedramię) i wijąc się jak przyciśnięty podeszwą do ziemi koralowiec. Pamiętał, że bracia czasami łapali te pasiaste węże i robili zakłady kto dotknie ogona, a kto stchórzy. Milo wolał zabawę z aretuzami, wśród których należało przejść się zatoką nie dotykając żadnej z nich i unikając parzydełek. Parokrotnie udała mu się ta sztuka, ale raz Pablo musiał wyciągnąć go z wody z paskudnym, rozległym oparzeniem na prawym udzie. Miał wówczas sześć lat i gdyby nie stał wtedy po pas w wodzie wszyscy dowiedzieliby się, że zmoczył kąpielówki.
Metaliczny dźwięk przesuniętego butem scyzoryka nieco go otrzeźwił i Rivera miotnął się jeszcze raz, prawie uderzając mężczyznę w szczękę czubkiem swojej głowy.

Jeżeli wiszę ci jak... jakiś, kurwa, hajs, to... mmmów ile, no! 一 wydyszał, z przerwami na oddech. Nie szarpał się już z taką werwą jak na początku, zgrzał się i zmęczył, mimo to nadal próbował ugryźć mężczyznę w ciasno przyciskające go przedramię. Zaczęła mu też drętwieć prawa ręka, którą wciąż miał uwięzioną w żelaznym uścisku palców, które - i co do tego Rivera nie miał większych złudzeń - pewno gruchotały kości takim pieniaczom jak on.
Panika dźgnęła go precyzyjnie w żołądek, albo może po prostu to był jego własny łokieć, a Milo z przerażeniem odkrył, że nie jest w stanie trzeźwo myśleć ani formułować żadnych logicznych wniosków. To ostudziło go i sprawiło, że odrętwiał z przerażenia jak pozbawiony kości sznycel.

Tope.
Nie załapał od razu, natomiast umarszczył brwi jakby się przesłyszał.
Co?

Tope.
Nie zwrócił nawet uwagi na to, że nieznajomy przeszedł płynnie na jego język ojczysty, Rivera wchłonął to jak zdanie w języku angielskim i nie pojmował, dlaczego ma być spokojny i o co chodzi z tym spowalniaczem dla...


Wiedział, że pomiędzy dedukcją a osiągnięciem pełnego zrozumienia zagnieździło się jeszcze parę myśli, emocje zbyt obce i silne, aby Milo poza ich spostrzeżeniem był w stanie je rozpoznać, nie potrafiłby jednak jednoznacznie stwierdzić ile czasu minęło odkąd Pablo zwrócił się do niego w ten charakterystyczny sposób. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że od paru chwil znów był wolny, swobodny i zdolny do nabierania głębokich oddechów. Nie od razu, w każdym razie.
Pablo?! Neta?!
To, że mężczyzna zarobił piękne, czyste cięcie swoim własnym scyzorykiem było dla Milo jednocześnie tak ironiczne i głupie, że aż miał ochotę się rozpłakać.
Właściwie, to właśnie zapercypował, że wcale nie miał wczesnoprzeziębieniowego kataru, a oczy nie mogą piec go od soczewek, bo ich kurwa nie nosił. Pociągnął dramatycznie nosem ze wzrokiem wbitym w kompletnym niezrozumieniu w prawego buta Pablo, rękawem upstrzonym w plamy po soldermaskach różnej barwy otarł sobie i przycisnął na krótko powieki. Tę samą rękę w chaotycznym, nieprzemyślanym układzie zaraz przytknął sobie do ust, pierś unosiła mu się z każdym głębokim oddechem, a cisza jaka rozwinęła się między nimi była tak uciążliwa, że Milo niemal czuł jej fizyczny ciężar.
Dopiero po dłuższej chwili był w stanie na niego spojrzeć teraz dopiero zauważając kilka znajomych rzeczy, które sprawiały, że Pablo był Pablo.
A potem z precyzją i pełnym rozmysłem kopnął go prosto w piszczel, z mściwą satysfakcją i gorzkim uśmiechem.
Cóż. Milo też nadal był Milo.

Nie chcę cię kurwa widzieć. Wynoś się, ahorita! Ahoritititita, pronto, vete a la chingada!


Pablo Rivera-Sahin
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
28 y/o
For good luck!
185 cm
Blade against the rain, carving out your name
Awatar użytkownika
You're like this diamond, a way I'm forever reminded. That home is wherever we find it.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona, jej
typ narracji3 osoba
czas narracjiprzeszły
postać
autor

   Trzymał go pewnie, mocno i stabilnie, na tyle, że jego taniec obronny właściwie na nic się nie zdał. Pablo nawet specjalnie nie drgnął, stojąc pewnie i stabilnie w jednym miejscu. Kiedyś był przywiązany do młodszego brata i z jakichś przyczyn, których nie analizował, wybrał sobie ulubieńca i tak to się kręciło, kiedy grał rolę starszego, opiekuńczego brata, pewnie w części zastępując Milo ojca, może i oboje rodziców w jednym. Poczuł satysfakcję, widząc jak młody sobie radzi i chociaż nie miał wiele siły, to był szybki i sprytny, a co najważniejsze nieufny. Pablo uważał, że ludziom nie należy ufać, na to trzeba było bardzo ciężko zapracować. Ponadto atak był dobrą formą obrony, jeżeli ucieczka była niemożliwa. Przynajmniej w ich świecie. Z ulgą, i dumą, przyjął więc, że przez te wszystkie lata Milo dalej miał to we krwi, a lekcje z dawnych lat dalej pozostały głęboko w nim zakorzenione.
   Tamten świat, w którym dorastali razem, dawno przestał istnieć i Pablo długo zastanawiał się czy niepokojenie Milo w jego nowym, z pozoru poukładanym życiu to dobry pomysł. Ostatecznie doszedł do wniosku, że nie miał wyboru, a w jego postrzeganie rzeczywistości wkradło się kilka nut desperacji, wszystko, żeby ochronić tych, na których mu zależało. Wcale mu się nie podobało, że w pewnym sensie musi wybrać mniejsze zło, ale jeszcze miał nadzieję, że wyjdzie z tego chociaż coś dobrego. Najbardziej się bał, że już za późno i wszystko, co robił, pójdzie na marne.
   Ze stoickim spokojem był niemym świadkiem całej gamy emocji, która przeszła przez drobne ciało Milo. Pozwolił mu w swoim czasie dojść do odpowiednich wniosków, aż wszystko do niego dotrze i minie pierwsza porcja niedowierzania, może nawet lekkiego szoku. Zdawał sobie sprawę z tego, że to nim wstrząsnęło, a reakcje mogą być różne. Czekał cierpliwie, zerkając tylko przelotnie na powiększającą się na podłodze plamę krwi. Nie było jej jednak na tyle dużo, aby miał się tym przejąć, więc czas nikogo nie gonił, przynajmniej narazie.
   Zerknął na niego uważniej dopiero wtedy, kiedy i ten uniósł na niego spojrzenie. Zauważył, że go rozpoznał, że w końcu się upewnił i możliwe że trochę go to uspokoiło. Chyba cała jego reakcja wywołała w nim raczej pozytywne odczucia. Najbardziej obawiał się obojętności, bo z tym najtrudniej byłoby mu walczyć, o ile w ogóle byłby sens. Obojętni, wyprani z emocji ludzie byli jak zakotwiczone w jednym miejscu i czasie dusze, takie które dawno zapomniały kim były i jaki miały cel.
   Kopniak był niespodziewany, ale pomimo zaskoczenia i bólu, Pablo drgnął i parsknął rozbawiony, posłusznie uznając, że sobie na to zasłużył. Odchrząknął krótko i opuścił na chwilę głowę, a kiedy już ją podniósł, zrobił krok do przodu, musnął ustami czubek głowy brata i wyminął go, kierując się w stronę lady, bo zauważył za nią drzwi chyba na zaplecze.
   一 Masz apteczkę gdzieś tutaj? Chętnie bym sobie krwawienie zatamował, zanim się wyniosę 一 mruknął pod nosem, lekko zachrypniętym głosem, przyciskając do rozcięcia podarty rękaw, żeby nie narobić jeszcze więcej bałaganu. Zazwyczaj w takich lokalach apteczka była standardowa i dobrze widoczna w intuicyjnym miejsce, dlatego rozglądał się mimo wszystko, nie czekają na odpowiedź. Znalazł ją pod ladą, nawet nie musiał pakować się na pomieszczenie z tyłu. Otworzył czerwone pudełko sprawnie i wyciągnął gazę, opakowanie otwierając zębami. Dopiero wtedy puścił rękaw i podniósł go, a materiałem zebrał krew i przycisnął do rozciętej skóry. Wzrokiem już szukał bandaża, żeby owinąć to, nawet niedbale. Nie przejmował się dezynfekcją czy trwałością opatrunku, bo wiedział, że w domu Edward mu nie odpuści i zamieni się w pielęgniarkę rodem z piekła.
   一 Źle oceniłeś mój wzrost i się zawahałeś 一 wytknął mu, unosząc wzrok znad blatu, żeby odnaleźć brata spojrzeniem, wyrażającym dalej delikatne rozbawienie, trochę troski i odrobinę tęsknoty. Kącik ust drgnął mu lekko, co mogło być uznane za grymas bliski uśmiechowi. 一 Dbasz o ostrze 一 dodał po chwili tonem, w którym można było usłyszeć dodatkowo uznanie. Zdecydowanym ruchem owinął bandaż wokół przedramienia, przyciskając tym samym do rany gazę i naciągnął materiał zębami, a potem rozdał końcówkę na dwie mniejsze części i szybko oraz sprawnie związał je razem na zwykły, chamski supeł.

Milo Rivera
Myre
Sterowanie cudzą postacią bez uzgodnienia. Nie gram z AI.
23 y/o
Welkom in Canada
170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjigłównie przeszły
postać
autor

Nie miał pojęcia jakiego rodzaju fikoł logiczny przekonał Pablo do odnalezienia go w innym kraju, ale nie chciał wiedzieć. Nie dlatego, że nic go to nie obchodziło, lecz dlatego, że właśnie obchodziło i to wręcz za bardzo. Nie chciał przechodzić tego kolejny raz - krótkiego, euforycznego etapu nadziei, wiary, że coś się zmieni, że tym razem ktoś z nim zostanie, tylko po to, by po raz kolejny zderzyć się z rzeczywistością, w której ludzie nawet nie oglądają się przez ramię odchodząc, kiedy przestawał być potrzebny. I nie wątpił, że mimo nieznajomości powodów, które przygnały Pablo aż do Toronto Milo obstawiał, ba, rękę dałby sobie uciąć, że nie jest to wynik wyłącznie starego, braterskiego sentymentu.
Pochylił się by podnieść scyzoryk, otarł czubek ostrza o spodnie i złożył go jedną ręką. Drugą rozmasował sobie krtań; łatwość z jaką zbierał siniaki była wręcz fenomenalna.
Nie przypominam sobie, żebym cię kurwa zapraszał na zaplecze. Spieprzaj 一 zgrzytnął chłodno; brew drgała mu na widok plam krwi wsiąkających w podłogę, nie dlatego, że w jakimkolwiek stopniu go to ruszało. Naoglądał się jej dość w stosunkowo krótkim czasie, często swojej, znacznie rzadziej czyjejś, bo nie był z natury brutalny. Większe szkody był zresztą w stanie uczynić siedząc za ekranem swojego komputera, za to czasami mu płacili. Nie znosił natomiast dodatkowej roboty, a wiedział, że krwi nie zmywało się łatwo.
Słysząc przytyk Milo spojrzał na mężczyznę spod byka i mało brakowało, a czymś by w niego rzucił.

Owszem. Gdybym wiedział, że to ty, nie popełniłbym tego błędu 一 odparował z miną tak kwaśną, że zważyłaby mleko. Nie rozumiał skąd nagle ta wzruszająca potrzeba odkurzenia relacji, która dla niego od lat była martwa.
Przez moment patrzył na niego kątem oka, oceniająco i niechętnie, trzymając się bezpiecznej odległości ponad metra. Miał przynajmniej dość ludzkiej przyzwoitości by pozwolić mu się załatać, ale była to obecnie jedyna taryfa ulgowa na jaką był w stanie się zdobyć.
Gdyby to był ktokolwiek inny, któryś z pozostałych braci czy starszych, proszących się o zapomnienie znajomych Milo być może spuściłby z tonu, może nawet wysiliłby się na jakiś boleśnie niezręczny small talk zanim wymigałby się nawałem roboty. Ale Pablo? Jego miał ochotę wykopać za drzwi natychmiast, najlepiej bez słowa i permanentnie.
Bo Pablo miał być inny i dlatego tak bardzo bolało, nawet po latach i względnie ułożonym życiu o jakie zabiegał tyle czasu. Bo ze wszystkich osób w pokurwionej rodzinie z jakiej obaj pochodzili Pablo sprawiał wrażenie, jakby mu zależało. A potem zniknął z nimi wszystkimi, zostawił go w tyle i Milo nie potrafił już dłużej wierzyć, że był w jego historii czymś więcej niż tylko zostawionym w tle przystankiem.

Czego chcesz? 一 zapytał zmęczonym, pozornie obojętnym tonem, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Na widok potencjalnego klienta dyszącego w szybę i wskazującego na tabliczkę z zachęcającym "wracam za kwadrans" wykonał jakiś gest, zapewne wulgarny, bo twarz w okienku zniknęła momentalnie i już się więcej nie pojawiła. 一 Jeżeli pieniędzy, to nie mam grosza przy dupie, źle trafiłeś. Jeżeli przysługi, to nic ci nie jestem winien. Jeżeli nie wiem, kurwa, rozgrzeszenia, to gratuluję odnalezienia nowej drogi w życiu, ale ja mam w to wyjebane. Po prostu... uch 一 urwał na chwilę pozwalając, by reszta zdania utonęła w ciężkim, zniecierpliwionym westchnieniu. Gdyby przewracanie oczami było dyscypliną olimpijską, miałby gwarantowane złoto. 一 Co do chuja, Pablo? Znalazłeś mnie, gratuluję, mój ślad cyfrowy jest raczej oczywisty, lista studentów dostępna na stronie uczelni. Tylko po co, bo kompletnie nie rozumiem i nie wiem czy chcę.
Znacząco zerknął na zegar wiszący krzywo nad drzwiami na zaplecze; wiedział, że Dylan czekał na niego z obiadem i jeżeli miał się spóźnić, to lepiej by istniał ku temu zajebiście dobry powód.



Pablo Rivera-Sahin
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
28 y/o
For good luck!
185 cm
Blade against the rain, carving out your name
Awatar użytkownika
You're like this diamond, a way I'm forever reminded. That home is wherever we find it.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona, jej
typ narracji3 osoba
czas narracjiprzeszły
postać
autor

   Pablo wbrew pozorom był naprawdę bardzo uważny na to co Milo robił, co mówił i jak mówił. Zwracał uwagę na każdy szczegół, każde drgnięcie mięśnia i drżenie głosu lub sam dobór słów do wypowiedzi, które rwącym potokiem wylewały się z spomiędzy jego warg, w jego opinii, niezbyt przemyślanie. Wszystko to rejestrował, nawet jeżeli sprawiał wrażenie średnio zainteresowanego tym, co dzieje się wokół. Taką miał technikę i wykorzystał ją już wiele razy, na ogół działała. Milo był młody i niedojrzały, nawet jako osoba, która musiała dosyć szybko dorosnąć. A może właśnie dlatego? W okresie, w którym powinien przebyć w odpowiedni sposób okres dorastania, tak jak większość chłopaków w jego wieku, on musiał dalej walczyć o przetrwanie i żeby nie było, dał sobie z tym bardzo dobrze radę. Każdy miał swój bagaż, który musiał nieść. Ich był po prostu trochę cięższy, lepiej wyposażony, chociaż głównie w noże i bandaże.
   Za zbyt szybkie mówienie o rzeczach, których nie rozumie, został skarcony cichym cmokaniem i krótkim kręceniem głową. Być może przez chwilę zapomniał czego jeszcze, oprócz władania nożem, nauczył go Pablo. To prawda, że ich relacja nie wyglądała jak relacja z innymi braćmi, nawet ojcem. Również dlatego Pablo był teraz tutaj, a nie w domu lub miejscu pracy innych członków rodziny Rivera. Nigdy nie był mówcą, raczej unikał wielkich słów i długich zdań, chociaż nie dlatego, że nie miał nic do powiedzenia, a dlatego, że zdecydowanie bardziej wolał pokazywać swój tok myślenia odpowiednim osobom, jednocześnie ucząc go ich.
   Dlatego jednocześnie słuchał i robił swoje, tak jak przywykł przez lata radzenia sobie najlepiej, jak potrafił. Przytyk, który tak naprawdę przytykiem wcale nie był, miał na celu zwyczajnie nazwać to, co należało w przyszłości zrobić lepiej. Co Milo być może będzie musiał kiedyś zrobić lepiej, kiedy sytuacja będzie dużo bardziej niebezpieczna, niż dziś.
   一 Gdybyś wiedział, popełniłbyś ich więcej 一 odparł całkowicie neutralnym, ale twardym tonem, nazywając fakty po imieniu. To jednak prawda, że nie przyszedł się licytować ani nikomu nic wypominać. Wbrew pozorom uważał, że Milo radził sobie bardzo dobrze, mimo mniejszych potknięć, prowadził dobre życie. Na pewno lepsze, niż gdyby przed laty zamiast zostać w miejscu, kontynuowałby podróż z rodziną. Po tym, jak pociąg odjechał bez niego było tylko gorzej, ale tego wiedzieć nie mógł. Bo przecież… Nie obchodziło go to. I całe szczęście.
   Kiedy zawiązał już bandaż, niezbyt dokładnie, ale wystarczająco, poruszył nadgarstkiem, obracając dłoń, a potem zgiął i rozprostował palce, sprawdzając na ile przeszkadza mu rozcięta skóra. Obrączka zalśniła kilka razy w świetle lamp na suficie i mężczyzna zerknął na nią przelotnie, uciekając myślami do męża, który nieświadomy jego dzisiejszej wycieczki, spędzał przedpołudnie w pracy.
   Na jego czole pojawiła się lekka zmarszczka, gdy Milo znowu wyrzucał z siebie słowo za słowem, jakby walczył o złoty medal w ilości niepotrzebnie wyrzucanych z głowy myśli. Z drugiej strony nawet nie pomyślał, żeby go uciszyć, bo przyjemnie słuchało się jego głosu po tych wszystkich latach. Zawsze był tak wygadany? Uniósł kącik ust, spoglądając na ziemię, kiedy przypomniał sobie jaki był z niego zdeterminowany grzdyl, który osiągał cel nawet zalewając się łzami i krwawiąc z kolan.
   一 Nigdy cię nie zgubiłem 一 powiedział cicho, ale na tyle głośno, aby Milo na pewno to usłyszał. Dopiero wtedy uniósł na niego wzrok i wbił go w twarz szczupłego chłopaka. Pablo patrzył intensywnie, pewnie i bez cienia strachu, dlatego często nie patrzył ludziom w oczy, głównie dlatego, żeby nie wprowadzać ich w niepokój lub żeby nie odczytali tego jako wyzwania.
   Mówił prawdę. Nigdy nie zgubił Milo, co też różniło go od reszty braci. Nie w jego intencji leżało zostawienie go wtedy na dworcu, co w zasadzie było najlepszym, co mogło mu się przytrafić, więc i szybko odnalazł brata, ale postanowił nie wciągać go po raz drugi w świat, który by go zniszczył. Ani sentyment, ani tęsknota nie były wystarczającymi powodami, żeby nie dać Milo szansy na lepsze życie. To najcenniejsze, co mógł mu podarować, jednocześnie mając na niego oko. Z daleka.
   一 Powiem wprost, żeby nie marnować ani twojego, ani swojego czasu. Nie przyszedłem tu dla ciebie, również nie dla mnie 一 oznajmił wychodząc powoli zza lady, jakby był u siebie, po drodze wysuwając z kieszeni spodni telefon. Oparł się pośladkami o drewniany blat i przekręcił urządzenie wyświetlaczem w stronę Milo, pokazując mu zdjęcie Rose. 一 Zrobiłem to dla niej. Jesteś jedyną 一 zaczął, robiąc chwilową pauzę, żeby podkreślić słowo jedynąrodziną małej, nie licząc jej rodziców. Pytała już o dziadków, wujków, ciocie, kuzynów, a ja z oczywistych względów nie jestem obecnie w stanie wytłumaczyć jej czemu nigdy ich nie widziała i mam nadzieję, że nie zobaczy 一 dokończył, zdradzając tym samym, że sam również odciął się od rodziny. 一 Chcę żeby cię poznała 一 dodał jeszcze, naturalnie dawkując informację, na początek przedstawiając to, od czego wypadało zacząć.

Milo Rivera
Myre
Sterowanie cudzą postacią bez uzgodnienia. Nie gram z AI.
23 y/o
Welkom in Canada
170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjigłównie przeszły
postać
autor

Czuł, że głowa zaczyna pobolewać go w potylicy i pulsować w skroniach, miał jednak nieodparte wrażenie, że tym razem rozpuszczalniki w jakich oparach funkcjonował od ostatnich ośmiu godzin nie miały z tym nic wspólnego. Stojąc uparcie w miejscu zaciskał obie dłonie, jedną na zamkniętym scyzoryku aż do zbielenia kostek, szczęka natomiast uwydatniła mu się pod skórą kiedy ze złości zaciskał zęby.
Być może dobrze się stało, że Pablo nie wspomniał o incydencie z dworca w Prescott w kontekście błogosławieństwa, bo Milo wybiłby mu chyba zęby, albo przynajmniej przetrącił nos.
Słysząc przytyk wypuścił ciężko powietrze przez nos, poruszając jego skrzydełkami ostrzegawczo, po czym przewrócił oczami i wsparł się łokciem o odrapaną, upstrzoną farbą i żywicą ladę.
A potem Pablo odezwał się bodaj tknięty sentymentem, albo pierdolił trzy po trzy posiłkując się jedynym wspomnieniem z nim w roli głównej jakie pamiętał i Milo po prostu nie wytrzymał.
No ja pierdolę, kurwa Paulo Coelho, trzymajcie mnie! Nigdy mnie nie zgubiłeś. Serio Pablo, tyle masz mi do powiedzenia? Okay, dobra! Spoko, powiedz mi w takim razie, bo jestem zajebiście ciekawy 一 jego głos podskoczył o tę nerwową oktawę, ale ciągnął dalej: 一 jak to mnie KURWA MAĆ NIE ZGUBIŁEŚ?! To ja rozumiem, że przez parę lat miałem po prostu takie wykurwne halucynacje, że aż mi wszystkie te okwiecone wspomnienia z cudownym bratem wyparło, NO CHUJ MNIE STRZELI O CZYM TY DO MNIE MÓWISZ TERAZ?!
Z rozpędu uderzył otwartą dłonią w bogu ducha winny blat; ostry, szczypiący ból rozszedł się od palców po łokieć nieprzyjemną falą, ale wściekły i wpatrzony w Pablo Milo nawet się nie skrzywił. Nie drgnął mu kącik ust, nie zająknął się, bo po prostu przestał chwilowo obejmować uwagą tak przyziemne sprawy.
Krótki, wyciśnięty na wydechu i bezgłośny śmiech nie musiał być słyszalny aby odebrać jego ton jako niedowierzający. Kilka sklejonych kalafonią loków zakołysało mu się niebezpiecznie przy obu policzkach, gdy Rivera cofnął powoli rękę i wyprostował się gwałtownie.

Aha, no to nareszcie przekopaliśmy się przez konwenanse, uwaga, Pablo skup się - przechodzimy do rzeczy. Nie jesteś tu dla mnie. To było jasne od początku, ale wiesz co? Nie wciskaj mi kurwa kitu, że nie robisz tego dla siebie. Nie wierzę, że zanim ta zajebiście przyjemna rozmowa dobiegnie końca nie usłyszę czegoś w stylu: mam interes. Milo, potrzebuję pomocy. Hej, czy mógłbyś coś dla mnie zro-... nie, nie. O nie.
Obie dłonie wyciągnął przed siebie i kategorycznie pomachał nimi na znak - w razie, gdyby Pablo cierpiał na wybiórczą głuchotę i niedomyślność - że absolutnie się nie zgadza, bez znaczenia z jakim to zajebistym interesem miał do czynienia.
A potem coś mignęło mu przed oczami i Milo z automatu miał ochotę strzelić go w rękę na oślep, nawet podniósł już swoją, ale przyuważył jakiegoś dzieciaka i początkowo zupełnie nie załapał aluzji.
I nie. Kiedy Pablo doprecyzował na co właściwie patrzy doszedł do wniosku, że tym bardziej wolałby jej nie zgłębiać.
Ciemne oczy Milo przez moment wpatrywały się w ekran, wodziły od detalu do detalu. Rozpoznawał tę samą krzywiznę małego nosa, ten sam uśmiech, choć kształt brody był inny i odcień skóry jaśniejszy. Dziewczynka na zdjęciu wyglądała trochę jak on sam w jej wieku, z burzą ciemnych loków, jakby stworzona by rozrabiać wszędzie gdzie się pojawi i to podobało mu się jeszcze mniej. Przez to trudniej się było kategorycznie odciąć.
Przez dłuższy moment wstrzymywał oddech w płucach, przedramiona skrzyżowane na piersi trzymał nieco za wysoko by wyglądało to naturalnie. Ale po dłuższym momencie przeciągającej się, nieprzyjemnej ciszy Milo odtrącił jego dłoń i odwrócił głowę na bok. Uśmiechnął się za to blado pod nosem, cierpko, z jakimś niewyrażonym żalem.

Wow. Poważnie Pablo, wow. Naprawdę czuję się kurwa, no, tknięty i zaszczycony, i może nawet bym ci pogratulował, ale wyobraź sobie, że za każdym razem kiedy słyszę słowo rodzina, a już zwłaszcza z twoich ust, robi mi się niedobrze, bo wiem czym to dla was jest.
Czymś, co można było po prostu zostawić, kiedy plątało się pod nogami.
Czymś, po co nie opłacało się wracać.
Czymś, o czym można było bez konsekwencji zapomnieć.
Czymś, co można było wykorzystać kiedy trafiła się okazja.

A on był już zmęczony i nie chciał dodawać kolejnego rodzinnego doświadczenia, które prześladowałoby go przez kolejne lata i zmuszało do rozdrapywania tych samych pytań bez odpowiedzi:
Czy był niewystarczający?
Był im niepotrzebny?
Zrobił coś nie tak?
Tam też nie pasował?

Kolejna osoba uznała za właściwe zapukać w okienko nad drzwiami, na co Milo już nic nie powiedział. Nie wykonał nawet żadnego wulgarnego gestu, po prostu zgromił jakiegoś pryszczatego gówniarza spojrzeniem, a szczyl momentalnie się ulotnił wyczuwając, że jego kilkunastoletnie życie waży się na włosku.
Powiedz mi po co przyszedłeś, ale tak naprawdę. Niby gówno mnie to obchodzi, ale mam wrażenie, że przykleisz mi się do dupy tak czy inaczej, a nienawidzę załatwiać takich pierdół na raty. No? O co ci chodzi, co?


Pablo Rivera-Sahin
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
ODPOWIEDZ

Wróć do „Path”