ODPOWIEDZ
28 y/o, 185 cm
Blade against the rain, carving out your name
Awatar użytkownika
I don't want no one to feel your body after me.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona, jej
postać
autor

after the silence
Years have reshaped us, leaving only traces of who we were.
Yet in this moment, the past feels close enough to touch.
  Wystarczyło kilka odwiedzin w prywatnym przedszkolu i pokaźna suma pieniędzy przekazana wraz z opłatą z góry za trzy miesiące, aby Rose otrzymała miejsce w grupie tygrysków dużo szybciej, niż inne dzieci, wpisane na listę oczekujących. Wiedział, że dla Rose tak nagła przeprowadzka, nowa sytuacja, otoczenie, obce dzieci, to wszystko na pewno było dużym obciążeniem, ale córka była dzielna i pozytywnie nastawiona do zmian, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Na pewno czuła, że atmosfera bywała chwilami napięta, ale zarówno Pablo, jak i Edward starali się, żeby nie obarczać jej sprawami dorosłych.
  Rivera odwiózł Eddiego do studia tatuażu, a potem pojechał z kilkulatką do przedszkola i odprowadził ją, upewniając się, że zabrali wszystko na jej pierwszy dzień. Rose miała za sobą adaptację przedszkolną, więc pożegnanie nie trwało długo, chociaż mężczyzna przedłużył przytulenie, bardziej sam tego potrzebując. Patrzył na swoje dziecko jeszcze przez chwilę, obserwując jak wita się z przedszkolanką i podchodzi do jednego ze stolików z pudełkiem śniadaniowym, a potem ruszył się, na odchodne przypominając jeszcze kierowniczce, że nikt poza nim i Edwardem nie ma prawa odebrać Rose i o każdej próbie ma natychmiast zostać poinformowany.
  Ostatnio był jeszcze bardziej wyczulony na każdy najmniejszy gest, okazując czułość Eddiemu i Rose jeszcze bardziej, niż zwykle, zdając sobie sprawę przy każdym rozstaniu, nawet na zaledwie kilka godzin, że może to być ostatni raz, kiedy ich widzi. Zawsze żył w napięciu, mniejszym lub większym. martwiąc się o coś lub o kogoś. Tragiczna śmierć Marii, matki Rose, boleśnie przypomniała mu, że to samo może spotkać i każdą inną bliską mu osobę. W każdej chwili.
  Zaparkował na parkingu podziemnym, jak najbliżej miejsca pracy Milo. Odpalił szluga w wyznaczonym do palenia miejscu i naciągnął kaptur czarnej bluzy na głowę, wciągając dym do płuc, jednocześnie rozglądając się uważnie, bo trudna sytuacja nie zwalniała go z bycia czujnym i przygotowanym na wszystko, wręcz przeciwnie.
  Wyciągnął dłoń z papierosem nad kosz z popielniczką i strzepnął popiół, wodząc wzrokiem po tablicy przedstawiającej rozkład podziemnych uliczek targowych oraz reklamy, a potem sprawdził ile znajduje się wyjść ewakuacyjnych i wyjazdów z tego parkingu. Zdusił peta na metalowej obręczy śmietnika, wsunął dłonie do kieszeni i ruszył powolnym krokiem do jednego z wyjść i przeszedł przez zaniedbany korytarz, pokryty kurzem i pajęczynami, z którego wyszedł na jedną z podziemnych ulic. Była szeroka, a z obu stron ciągnęły się rzędy sklepów, restauracji, warsztatów i innych lokali, było chaotycznie i kolorowo, chociaż o tej porze, kiedy wszyscy zdążyli już zjeść śniadanie i dojść do pracy, stosunkowo spokojnie.
  Był tu już kilka razy, żeby rozeznać się po otoczeniu i rzucić okiem na lokal, w którym pracował jego młodszy brat. Informację o miejscu pracy znalazł na jego koncie na Instagramie, więc nie włożył w te poszukiwania jakiegoś wielkiego wysiłku. Wcześniej, kiedy ten był jeszcze w rodzinie zastępczej, trochę mu zajęło, aby go namierzyć, ale później wszystko szło już z górki, szczególnie odkąd chłopak zaczął udzielać się w sieci. Wyglądało na to, że młody ułożył sobie życie i radził sobie całkiem nieźle, co było akurat bardzo pozytywnym akcentem.
  Podszedł bliżej wejścia do Simply Fix It, rozejrzał się jeszcze ukradkiem, po czym wszedł do środka, wybierając moment, w którym nie było klientów. Niepostrzeżenie obrócił tabliczkę z otwarte na zamknięte i jak gdyby nigdy nic ruszył do zagraconej lady, nasłuchując odgłosów dobiegających zza jednego z niedużych regałów. Pablo oparł się o drewniany blat, pokryty smarem, klejem i czymś, czego nie potrafił nazwać, bokiem i bez zniecierpliwienia czekał, aż Milo wyłoni się zza półek i do niego podejdzie. W końcu usłyszał irytujący dźwięk dzwonka nad drzwiami.
  Przesunął kciukiem po swojej dolnej wardze i nabrał powietrza przez nos, wbijając wzrok w twarz młodego chłopaka z kręconymi włosami, który właśnie się do niego zbliżał. Ostatni raz widzieli się wiele lat temu. Jeden był wtedy dzieckiem, drugi wchodził w wiek nastoletni, wszystko było inne. Obaj się zmienili i gdyby Pablo nie widział jego aktualnych zdjęć w sieci, to być może w ogóle by go nie poznał, gdyby minęli się gdzieś w tłumie.
  一 Cześć 一 odezwał się swobodnie, rezygnując z oficjalnego dzień dobry czy zwracania się na Pan. Uniósł powoli dłoń i zsunął kaptur z głowy, pociągając przy tym krótko nosem. 一 Szukam prezentu dla męża. Lubi vintage, jakiś fajny sprzęt. Chcę mu zrobić niespodziankę, ale sam kompletnie się na tym nie znam 一 przyznał, przyjmując na twarz lekki uśmiech i odrobinę fałszywego poczucia winy. Jedyną prawdziwą informacją było to, że ma męża, ale nie miał z powodu kłamstw jakichś wielkich wyrzutów. Od czegoś musiał przecież zacząć, a na pewno nie chciał zaczynać z grubej rury.

Milo Rivera
Myre
Sterowanie cudzą postacią bez uzgodnienia. Nie gram z AI.
23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Poniedziałki zawsze kojarzyły mu się z dostawami i zamieszaniem, dezorganizacją i Lianem spóźniającym się o parę godzin, proszącym o alibi. W przeciwieństwie do wielu innych osób i powszechnej opinii, jakoby ten dzień tygodnia był z góry naznaczony jakąś trafnością, Milo wcale w to nie wierzył. Wierzył natomiast w nieuchronność nadchodzących obowiązków i w to, że chcąc nie chcąc, będzie zmuszony wyjść poza strefę napraw i zająć się papierkologią.
Właśnie dlatego nienawidził poniedziałków.
Jedynym plusem tych dni była mniejsza aktywność klientów (większość przychodziła jednak bliżej weekendu, jakby dopiero wtedy łapali oddech i przypominali sobie o rzeczach niezwiązanych z pracą) przez co miał więcej czasu na śledzenie z wypiekami na twarzy stron z komponentami, zamawianie ich i katalogowanie, aby wszystko miało swoje miejsce jak już kurier rzucał mu paczkę pod nogi.
No nienawidził tego pryszczatego pierdolca.
Dzień był deszczowy, rano Toronto zaatakowała gęsta mżawka z rodzaju tych, co nie formowały się w większe krople, lecz tych, które wisiały w powietrzu i oblepiały człowieka zaraz po wyjściu spod dachu. Milo po paru krokach czuł się tak, jakby wciągnął na grzbiet świeżo wypraną bluzę i jeansy, co to nie zdążyły jeszcze doschnąć.
Nienawidził tego uczucia na skórze.
Ale były plusy: przynajmniej nie był skazany na przemykanie cichcem przez korytarz własnego mieszkania, bo od kiedy Dylan przeniósł się do wolnego pokoju i przyszło im dzielić przestrzeń na porządku dziennym, Rivera czuł się tam jak w więzieniu. I nie chodziło o to, że go nie lubił. Przeciwnie, lubił aż za bardzo i na tym właśnie polegał problem.
Lubił swoją pracę tak długo, jak polegała ona na grzebaniu w elektronice, projektowaniu nowych układów i od czasu do czasu spaleniu czegoś albo z przypadku (rzadziej) albo dla funu (zdecydowanie częściej).
Dzwonek nad drzwiami rozwrzeszczał się na cały sklep, a Milo, który właśnie przeprowadzał delikatną operację polegającą na podgrzewaniu starej cyny i odklejaniu mikroprocesora od płyty głównej westchnął z irytacją, tak, że pewno słychać go było w części przeznaczonej dla klientów. No szlag by trafił tego, kto akurat w tym momencie musiał wpierdolić się tu z butami.
Wyłączył lutownicę, odłożył dyszę na widełki, pęsetką puścił swojego pajączka na cieniutkich miedzianych nóżkach i choć nie ruszył się z miejsca od razu, przez bardzo wymowną minutę nasłuchiwał i patrzył krzywo w stronę drzwi prowadzących z zaplecza za ladę. Może, jeśli tylko wmówi to sobie dostatecznie mocno, delikwent się zniecierpliwi i da mu święty spokój?
A za chuj, jak stanął tak stał i chyba oczekiwał obsługi.

Joder 一 sapnął podkurwiony, że przeszkadza mu się przy tak wymagającym skupienia zabiegu, zamknął mocno oczy, aż zobaczył pod powiekami plamy i wyjątkowo niechętnie odsunął się od roboczego blatu.
Typ był wyższy co najmniej o dwie głowy od niego (co już się nie spodobało, jakby nie liczyć samego faktu, że nieznajomy w ogóle się tu pojawił), gapił się jak sroka w gnat (i to też go drażniło, bo na litość boską, wiedział, że jest utytłany na przodzie koszuli, ale nie przychodził tu żeby wyglądać) i do tego jeszcze przylazł bez jakiegokolwiek konkretu. Innymi słowy, ulubiony sort klienta nie tylko na poniedziałek, na kiedykolwiek.
Stanął za ladą, oparł obie dłonie o krawędź blatu i wsparł się o niego całym swoim niezbyt imponującym ciężarem. Chodziło wyłącznie o efekt.

Aha 一 podsumował krótko, lakonicznie i bez entuzjazmu. 一 No to wysepka z tym... tym tam, sto jeden prezentów na rocznicę jest koło Taco Bell, me vale.
I couldn't care less doskonale oddawało wyraz twarzy, jakim Rivera emanował w tym momencie i to w każdym języku, żywym czy wymarłym. Z jakiegoś powodu mężczyzna sterczący między regałami nie budził w nim zaufania, pewnikiem Milo nie powierzyłby mu nawet czajnika, więc tylko z tego powodu nie pożegnał się i nie wrócił do swoich krzemowych skarbów na zapleczu. Zamiast tego obserwował go uważnie celowo unikając unoszenia spojrzenia. Miał problem z utrzymywaniem tak bezpośredniego kontaktu wzrokowego, dlatego częściej patrzył ludziom na buty i dłonie.
Dlaczego ten człowiek tak go wkurwiał?
Nie rozumiał skąd to nieprzyjemne uczucie zimna i cierpnięcia na karku, a ścisk w żołądku też nie kojarzył mu się z poranną porcją płatków Kapitana Cruncha. Coś było nie tak, nie wiedział tylko co.

Nie lepiej byłoby zajrzeć do sklepu z antykami? 一 podsunął ostrożnie, ważąc słowa na końcu języka. To, że mężczyzna nie opuścił sklepu pomimo dość szorstkiego nawet jak na Milo powitania już budziło podejrzenia, więc należało ostrożnie zbadać teren. Jedna dłoń Rivery dyskretnie osunęła się pod blat, gdzie palcami wyczuł scyzoryk. Dopiero go wyczyścił, wymienił kilka śrubek i naoliwił mechanizm, a chociaż kusiło by mocno ścierną pastą polerską usunąć wyżłobione na rączce P, to nadal dało się je wyczuć pod opuszką.
Jego szósty zmysł od dawna milczał, mniej więcej od czasów, kiedy Estella zgarnęła go z ulicy i wyprowadziła jako tako na ludzi, nie mniej, Milo wciąż miał w sobie to zdziczenie charakterystyczne dla osób, które pół życia spędziły w ruchu i były zdane same na siebie. Teraz się rozbudziło, trąciło zaspaną intuicję i kazało czekać.



Pablo Rivera-Sahin
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
28 y/o, 185 cm
Blade against the rain, carving out your name
Awatar użytkownika
I don't want no one to feel your body after me.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona, jej
postać
autor

   Od wielu lat przykładał ogromną wagę do szczegółów. Wypracował nawyki, dzięki którym był wyjątkowo spostrzegawczy i nie tylko zapamiętywał przedmioty, kolory i słowa, ale zwracał uwagę na najmniejsze gesty, mimikę twarzy i wzrok. Wystarczyła krótka obserwacja Milo, żeby zauważył nie tylko poplamione ubranie, co absolutnie go nie obchodziło, ale i uciekający wzrok i spięcie mięśni, świadczące o tym, że nie czuje się zbyt komfortowo. Przez chwilę zastanawiał się w ogóle czy to możliwe, że go rozpoznał. Zaraz jednak przekonał się, że nie. W zasadzie nie było nic dziwnego w tym, że chłopak był nieufny. Pablo w końcu nie wyglądał jak nieszkodliwy pracownik biurowy, który zabłądził.
   Kiedy się odezwał, mężczyzna o mało co się nie uśmiechnął, rozbawiony nastawieniem brata. Schował się w swoim małym sklepie, pewnie w jeszcze mniejszym świecie, zatracając w otoczeniu sprzętu, który na pewno był dużo bardziej przystępny i prostszy w obsłudze, niż ludzie. W końcu to ludzie byli źródłem jego problemów, zdradzonego zaufania, porzucenia, trudności w adaptacji, braku poczucia bezpieczeństwa. Pablo był jednym z nich. A mimo wszystko tu byli, znowu razem.
   一 Chyba nie masz zbyt wiele klientów z takim podejściem 一 mruknął lekko zachrypniętym głosem, co było dla niego bardzo charakterystyczne. Czasami brzmiało to jakby mruczał, zamiast mówić. Nie zdradził się ze znajomością hiszpańskiego, przynajmniej jeszcze nie. Nadal obserwował go uważnie, bo nie wiedział czego może się spodziewać, bo też darzył obcych ograniczonym zaufaniem, bo też miał swoje demony, które bardzo trudno było uśpić. Przesunął językiem po swoich wargach, rejestrując powolny ruch, dłoń, która zniknęła z pola widzenia.
   一 Nie 一 powiedział zdecydowanie i twardo, jakby chciał podkreślić, że nie tylko nie było lepiej iść do sklepu z antykami, ale absolutnie nie ma, i nie miał, tego w planach. To już mogło nasunąć myśli, że nie wybrał tego lokalu przypadkowo. Nie ruszał się z miejsca, za to umyślnie wsunął dłonie w kieszenie bluzy, jakby chciał po coś sięgnąć. 一 Jestem pewien, że to właśnie tutaj znajdę to, czego szukam 一 odparł, nieznacznie przekrzywiając głowę. W przeciwieństwie do Milo nie bał się nawiązywać kontaktu wzrokowego, wręcz przeciwnie. Czasami robił to nawet nachalnie, z premedytacją, bo to najczęściej pod presją ludzie zdradzali się z prawdziwymi zamiarami. Wystarczyło się skoncentrować. Nachylił się trochę w jego stronę i kiwnął głową na wnętrze sklepu.
   一 Na pewno masz coś, co mnie zainteresuje 一 dodał, a potem zrobił krok w jego stronę. Ruch nie był szybki i gwałtowny, chociaż poczuł spięcie mięśni, świadczące o tym, że był gotowy na wszystko. Nie wiedział czego się spodziewać, co było zawsze najgorszą możliwą opcją, ale i w pewien sposób interesującą. Od kilku lat nie czuł czegoś podobnego, a teraz chcąc czy nie chcąc musiał wrócić do gry i chociaż wolałby tego nie robić, to jakaś jego cząstka chyba trochę za tym tęskniła.
   Pomyślał o Edwardzie, co nie było niczym dziwnym, bo ten gościł w jego myślach przez prawie cały czas. Specjalnie wybrał na odwiedziny młodszego brata czas, w którym jego mąż pracował. Nie rozmawiał z nim dużo o swoim planie odnośnie nawiązania kontaktu z Milo, co już samo w sobie było niecodzienne. Mówił bardzo ogólnikowo, unikając tematu; chciał to załatwić sam, a obecność Eddiego mogłaby go w trakcie rozpraszać. Trudno było mu się z nim rozstawać, nawet na chwilę, ale wiedział, że ta sytuacja jest niecodzienna i wymaga niecodziennego podejścia. Przynajmniej narazie.
   一 Więc rusz się i zaproponuj coś. Cena nie gra roli 一 dodał, a ton jego głosu i ostry wzrok mógłby zmieszać pobocznego obserwatora. Czy na pewno dalej chodziło o zwykłe zakupy? Dochodziła dziesiąta rano w poniedziałek i wątpliwe, aby ktokolwiek w najbliższym otoczeniu spodziewał się ujrzeć taką scenę w zapomnianym przez boga sklepiku. I nikt nie ujrzy, bo szarzy ludzie nie zwykli ignorować tabliczek z napisem zamknięte. Na chuj drążyć?

Milo Rivera
Myre
Sterowanie cudzą postacią bez uzgodnienia. Nie gram z AI.
23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

W przeciwieństwie do przykrego człowieka psującego mu jak dotąd całkiem udany poniedziałek, Milo miał w dupie szczegóły i zazwyczaj nie czaił się na każdego przypadkowego wannabe criminal zaglądającego do sklepu po wskazówkę topograficzną, pytającego o drobne czy inne głupoty, jakie zwykł zbywać wzruszeniem ramion. Tym razem nie sposób było nie zwrócić uwagi na przekręconą tabliczkę na drzwiach - i to nie jego własną ręką - czy ton, jakim posługiwał się ten gringo na jego terenie.
Coś było nie tak.
Słysząc kolejne bardzo wymijające wtrącenia, Rivera parsknął niemal bezgłośnym, przydechowym śmiechem niewiele mającym wspólnego z wesołością.

To sklep z elektroniką, a nie kościół. Mogę pomóc z reanimacją drobnego AGD, ale jak szukasz pojęć abstrakcyjnych, sensu istnienia czy innych głupot, to spróbuj za rogiem.
Absurdalnie rzucający się w oczy Luca, najbardziej odklejony i najmniej incognito gość od trawy jakiego Rivera kiedykolwiek poznał, zwykle urzędował pod budką z zapiekankami i oferował alternatywę dla wszystkiego, co akurat zdawało się być kłopotem potencjalnego nabywcy. Milo wolał jednak nie proponować rozwiązania, skoro nieznajomy ewidentnie przyszedł szukać problemu.
Nagłe ukrócenie dystansu skręciło mu wnętrzności w supełek i na kokardkę, ale z wyrazu Rivera wciąż był płaski, nieelastyczny i oporny, mimo, że dłoń spoczywająca pod ladą na rączce rozkładanego właśnie scyzoryka bielała gdy zaciskał mocno palce.

No to proponuję wypierdalać 一 odparł płasko, bo skoro musiał, również potrafił być przyjemny i serdeczny w obyciu jak papier ścierny. Nie lubił kiedy mu grożono, a nawet jeśli nieznajomy nie wyłożył niczego wprost, sama jego obecność po tej stronie drzwi wystarczała aby Milo przeszedł twardo do defensywy. Na tym etapie rozważał wyłącznie, czy wizytę zawdzięczał komuś, komu lekkomyślnie zaaranżował przelew na parę dyszek z konta oszczędnościowego na miejscowe schronisko dla kotów, czy był to rezultat drobnych prac dodatkowych, jakie wykonywał parę lat temu w Sacramento. Zawsze wierzył w nieuchronność podatków, cywilizacje pozaziemskie i wybiórczość karmy.
Poza tym, że Rivera źle reagował na groźby, równie kiepsko znosił gdy zapędzano go w róg i osaczano, a uwięziony pomiędzy wąską klitką za ladą a kimś, kto widocznie musiał być jakimś pamiętliwym pędzlem nie uznającym prawa przedawnienia, zaczynał myśleć kategoriami dotąd przytłumionymi. Dyplomacja na nic się nie zdała, takie niepraktyczne fanaberie można było zastosować kiedy miało się luksus czasu i znajomość człowieka, stąd Milo płynnie pocwałował w kierunku rozwiązań praktycznych.
Nie uraczył go żadnym wstępem godnym głównego bohatera filmu akcji, nie ostrzegł w żaden werbalny sposób; życie niejednokrotnie mu udowodniło, że lepiej być nierozmownym gburem niż wygadanym krzykaczem z obitym ryjem, a w to, że ten poniedziałek okaże się jego szczęśliwym i ktoś ruszy mu z odsieczą zwyczajnie nie wierzył. W jego dotychczasowym doświadczeniu nie było podziału na takie dni, albo zapracował sobie na przysłowiowy kawałek chleba i ciepły kąt (faktyczną pracą lub włamaniem) albo koczował nocami na parkingach wielkopowierzchniowych marketów. Albo był dość inteligentny, aby przekonać, że o wiele bardzie opłaca się go posadzić za ekranem komputera, albo lizał rany i przenosił się do innego miasta na wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, bo tych wysepek ludzkich, modnych aglomeracji o akceptowalnej temperaturze i wygodnym dostępem do nieostrożnych turystów było tam do wyboru do koloru.
Tylko, że jeszcze nikomu nie strzeliło do łba, żeby nachodzić go w miejscu pracy i to nie dawało mu spokoju. Kimkolwiek był człowiek wkurwiający go od samego wejścia i na dzień dobry, zadał sobie trud, by wcześniej wybadać gdzie mógłby być potencjalnie najprostszym celem, a Milo nie miał ochoty sprawdzać do czego.
W wyraźnej kontrze ich wzrostu i postury, Rivera miał tę łatwość, że w ciasnocie dobrze znanego sobie metrażu potrafił poruszać się na oślep, mieścił się między regałami i choć dawno nie wietrzył głowy na dachach gęstej, municypalnej sieci zabudowań, niewiele utracił z dawnej zwinności. Postawił wszystko na jedną kartę skoro i tak czuł, że nie ma innego wyboru, wywinął się zza rogu podniszczonej lady i na widok wyciąganej do niego ręki odbił gwałtownie w bok, zmieniając odrobinę obrany kurs. Liczył na element zaskoczenia, jako że z jakiegoś powodu większość znanych mu osób (a szczególnie często tych zupełnie obcych) uważała go za niegroźnego i godnego najwyżej klepnięcia przez plecy z politowaniem, nauczył się jednak, że dzięki temu zyskał dodatkowy atut, nawet jeśli odrobinę cierpiało przy tym jego ego. No cóż, zdecydowanie większe szkody był w stanie wyrządzić przy klawiaturze porządnego komputera.
Zamierzał się na klatkę piersiową, która chwilę temu ładnie odsłonięta prezentowała się na cel, ale w dynamice ich zaimprowizowanego tańca między półkami stracił okazję i wybrał żebra znajdujące się przynajmniej na dogodnej wysokości. To był moment, mimo że świat nagle zdawał się zawężać do Simply Fix It.
Niestety, żebra simply nie chciały dać się dziabnąć, bo mężczyzna w ostatnim momencie zasłonił się asekuracyjnie ręką i ostrze scyzoryka wplątało się w materiał bluzy.
Przez chwilę Milo nie wiedział nawet czy w ogóle sięgnął celu, dopiero ciepło jakie odczuł na palcach nie upewniło go, że przynajmniej drasnął skórę. Inna rzecz, że obecnie w ogóle nie operował pojęciami logicznymi, właściwie – Milo nie myślał w ogóle. Raz uruchomiony tryb przetrwania skutecznie odcinał zbędne procesy, takie jak nadmierne zastanawianie się czy wytykanie ewentualnych konsekwencji, na ten moment Rivera był intuicyjny, reagujący i wiedziony automatyzmem.



Pablo Rivera-Sahin
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
28 y/o, 185 cm
Blade against the rain, carving out your name
Awatar użytkownika
I don't want no one to feel your body after me.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona, jej
postać
autor

   Pominął fakt, że wyraźnie powiedział o poszukiwaniach prezentu, bo przecież to był tylko pretekst, być może swojego rodzaju prowokacja ze strony Pablo i on już wiedział, że Milo też wie. Nie wiedział jednak do czego to wszystko zmierzało. Pablo potrzebował go sprawdzić, dowiedzieć się o nim czego więcej, zanim podejmie próbę uświadomienia go w tym, co się dzieje i powierzy najważniejsze zadanie w jego stosunkowo krótkim życiu. Na tym tempie nie wiedział o nim w zasadzie zupełnie nic. Nie miał pojęcia nad jakimi cechami charakteru przez te wszystkie lata pracował, jakim stał się człowiekiem i czy mógł mu w ogóle zaufać. Najlepiej było to sprawdzić w sytuacji stresowej i do tego zmierzał.
   Zmierzał, bo to jeszcze nie chodziło nawet o ten moment.
   Był uważny, dużo bardziej, niż się wydawało. Od dziecka brał udział w coraz bardziej skomplikowanych stresowych sytuacjach i nauczył się dokładnej obserwacji i refleksu, którym mało kto mógł się pochwalić. Dodając do tego umiejętności Edwarda nikt chyba nie dziwił się, że w końcu skończyli jako duet i wykonywali najważniejsze operacje, które zlecano im w pełnym zaufaniu. Tego, czego nikt się nie spodziewał to to, że zaczną dogadywać się nie tylko w pracy i że jednak zaufano im za bardzo. Pablo nie wahał się ani sekundy, żeby tuż po śmierci Marii, zhakować konta organizacji i zabezpieczyć jego, Edwarda i Rose na tyle, aby uciec przed wojną gangów i nie tylko przeżyć, ale zapewnić również przyszłość córce. Gdzieś popełnił jednak błąd i życie właśnie ich teraz weryfikowało. Dlatego potrzebował pomocy.
   No to proponuję wypierdalać.
   Uśmiechnął się lekko, a przez ostry, przeszywający wzrok przebiła się jakaś ciepła iskra, której nie mógł powstrzymać, nawet gdyby chciał. Zapamiętał go właśnie jako upartego, zawziętego małego osła, który pchał się tam, gdzie nie powinien i ostatecznie tylko przeszkadzał. Niektórzy bracia mieli go dosyć, ale Pablo nie. Udawał, że nie widzi, kiedy ten po kryjomu wymykał się, żeby do nich dołączyć, a potem rozkładał ręce, gdy było już za późno, aby odstawić go do domu. Wtedy nie było to może najbezpieczniejsze, ale młody się uczył, również na błędach, a i tak zawsze miał na niego oko. Nawet po ich rozłące w 2014 roku.
   Nie lekceważył go, absolutnie nie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że mógł być zdolny do wielu rzeczy, o które przeciętniacy by go nie podejrzewali, widział to w nim już dawno i podejrzewał, że przez ostatnie lata zdobył jeszcze więcej doświadczenia i umiejętności. Był mimo wszystko ciekawy do czego Milo się posunie i jak wybrnie z tej nieciekawej dla niego sytuacji. Zauważył szybki ruch, szybszy nawet, niż oczekiwał, ale bez problemu zdążył się zasłonić. Dostrzegł błysk ostrza i rozpoznał ten scyzoryk. Zamruczał pod nosem, czując że przeciął mu nie tylko bluzę, ale i skórę, co było godne podziwu. Poczuł pieczenie i gorącą krew zalewającą mu przedramię, ale nie przejął się tym i nie czekał na dalszy rozwój akcji.
   Chwycił chłopaka sprawnie i mocno za nadgarstek, pociągnął zdecydowanie i obrócił, przyciskając jego drobne ciało plecami do swojego torsu. Uderzył jego dłonią o ścianę, co spowodowało, że nóż spadł na ziemię. Wszystko działo się bardzo szybko i cicho. Jedną ręką przytrzymał jego rękę i zaciskał nią wokół jego brzucha, drugą przycisnął jego głowę do swojego ramienia, z wyczuciem częściowo odcinając go na moment od tlenu. Gdyby chciał, mógłby spokojnie i bez ani jednego dźwięku pozbawić go tutaj życia i ulotnić się, zanim ktokolwiek by się zorientował co zaszło.
   一 Tranquilo, Tope 一 powiedział, przytrzymując go na tyle mocno i pewnie, aby nie miał manewru, ale nie na tyle bezwzględnie, żeby całkowicie odciąć mu dopływ powietrza lub sprawić ból. Bardziej jak własne dziecko, które powstrzymuje się od zrobienia sobie krzywdy. Z rozmysłem nazwał go tak, jak robił to kiedyś. Tylko on używał tej charakterystycznej ksywki i robił to pieszczotliwie. Czekał cierpliwie aż poczuje, że jego ciało chociaż trochę się rozluźnia i stopniowo poluźniał również uścisk, ale dalej zachowują ostrożność. Scyzoryk przytwierdził do podłogi ciężkim butem, w razie gdyby Milo chciał się wyswobodzić i po niego sięgnąć. Krew kapała miarowo z jego dłoni, ale to nie było teraz jakoś specjalnie ważne. 一 Soy yo, Pablo.

Milo Rivera
Myre
Sterowanie cudzą postacią bez uzgodnienia. Nie gram z AI.
23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
I have the social energy of a raccoon on Xanax, the commitment instincts of a housecat, and the emotional range of a teaspoon.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Spodziewał się tego. Prędzej czy później przeszłość musiała tym bądź innym równie nieprzyjemnym sposobem przypomnieć o sobie, nie wiedział tylko kiedy i jak. Istniał również bardzo dobry powód, dla którego Milo chętniej ukrywał się za ekranem swojego laptopa lub telefonu niż uczestniczył w szarpaninach i innej maści aktywnościach wykraczających poza wystukiwanie w klawiaturę swoich małych, destrukcyjnych kodów: był raczej mikrej postury, a choć jego atutem w przypadku sytuacji newralgicznych była wyrobiona latami uciekania przed psami (co rozumieć należało w dwójnasób) kondycja przekładająca się na szybkość, w ciasnym pomieszczeniu i przy odciętej drodze ucieczki z człowiekiem, który przerastał go co najmniej o dwie głowy Rivera czuł, że pozostawało mu bardzo niewiele opcji.
Żałował tylko, że to musiało się stać akurat teraz, kiedy sprawy z Dylanem poniekąd się wyklarowały, w perspektywie dwóch, góra trzech miesięcy miał dostać odpowiedź na temat wakacyjnego stażu w CSA, a Baudet miał mu pozwolić przejechać się po podmiejskich zadupiach swoim Camaro. Kurwa, no najgorszy moment na nieestetyczne wykrwawienie się na zapleczu starej budy, do nerek był przywiązany emocjonalnie i poza tym wszystkim naprawdę ale to naprawdę nie miał ochoty odpokutowywać za jakieś głupoty zawinione w okresie, w jakim łapał się czegokolwiek, co mogło zapewnić mu parę groszy w kieszeni.
Ponadto nie podobało mu się, że facet, kimkolwiek był, wyglądał niepokojąco znajomo.
Chwilę później wszystko potoczyło się wyboistym, rozpędzonym tempem, impulsywnie, bez udziału rozumu, głównie dzięki mięśniowym automatyzmom i intuicji, która finalnie po raz kolejny zrobiła go w chuja.
Poczuł jak scyzoryk grzęźnie w materiale bluzy, ale to, że udało mu się przeciąć nim skórę zaskoczyło nawet jego i to na tyle, że unieruchomiony przez kluczowe kilka sekund w stuporze dał się łatwo spacyfikować i przydusić.
Jod...er! Puść! 一 wysapał rozjuszony, czerwieniejąc na twarzy z wysiłku (bezskutecznie próbował ugryźć mężczyznę w przedramię) i wijąc się jak przyciśnięty podeszwą do ziemi koralowiec. Pamiętał, że bracia czasami łapali te pasiaste węże i robili zakłady kto dotknie ogona, a kto stchórzy. Milo wolał zabawę z aretuzami, wśród których należało przejść się zatoką nie dotykając żadnej z nich i unikając parzydełek. Parokrotnie udała mu się ta sztuka, ale raz Pablo musiał wyciągnąć go z wody z paskudnym, rozległym oparzeniem na prawym udzie. Miał wówczas sześć lat i gdyby nie stał wtedy po pas w wodzie wszyscy dowiedzieliby się, że zmoczył kąpielówki.
Metaliczny dźwięk przesuniętego butem scyzoryka nieco go otrzeźwił i Rivera miotnął się jeszcze raz, prawie uderzając mężczyznę w szczękę czubkiem swojej głowy.

Jeżeli wiszę ci jak... jakiś, kurwa, hajs, to... mmmów ile, no! 一 wydyszał, z przerwami na oddech. Nie szarpał się już z taką werwą jak na początku, zgrzał się i zmęczył, mimo to nadal próbował ugryźć mężczyznę w ciasno przyciskające go przedramię. Zaczęła mu też drętwieć prawa ręka, którą wciąż miał uwięzioną w żelaznym uścisku palców, które - i co do tego Rivera nie miał większych złudzeń - pewno gruchotały kości takim pieniaczom jak on.
Panika dźgnęła go precyzyjnie w żołądek, albo może po prostu to był jego własny łokieć, a Milo z przerażeniem odkrył, że nie jest w stanie trzeźwo myśleć ani formułować żadnych logicznych wniosków. To ostudziło go i sprawiło, że odrętwiał z przerażenia jak pozbawiony kości sznycel.

Tope.
Nie załapał od razu, natomiast umarszczył brwi jakby się przesłyszał.
Co?

Tope.
Nie zwrócił nawet uwagi na to, że nieznajomy przeszedł płynnie na jego język ojczysty, Rivera wchłonął to jak zdanie w języku angielskim i nie pojmował, dlaczego ma być spokojny i o co chodzi z tym spowalniaczem dla...


Wiedział, że pomiędzy dedukcją a osiągnięciem pełnego zrozumienia zagnieździło się jeszcze parę myśli, emocje zbyt obce i silne, aby Milo poza ich spostrzeżeniem był w stanie je rozpoznać, nie potrafiłby jednak jednoznacznie stwierdzić ile czasu minęło odkąd Pablo zwrócił się do niego w ten charakterystyczny sposób. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że od paru chwil znów był wolny, swobodny i zdolny do nabierania głębokich oddechów. Nie od razu, w każdym razie.
Pablo?! Neta?!
To, że mężczyzna zarobił piękne, czyste cięcie swoim własnym scyzorykiem było dla Milo jednocześnie tak ironiczne i głupie, że aż miał ochotę się rozpłakać.
Właściwie, to właśnie zapercypował, że wcale nie miał wczesnoprzeziębieniowego kataru, a oczy nie mogą piec go od soczewek, bo ich kurwa nie nosił. Pociągnął dramatycznie nosem ze wzrokiem wbitym w kompletnym niezrozumieniu w prawego buta Pablo, rękawem upstrzonym w plamy po soldermaskach różnej barwy otarł sobie i przycisnął na krótko powieki. Tę samą rękę w chaotycznym, nieprzemyślanym układzie zaraz przytknął sobie do ust, pierś unosiła mu się z każdym głębokim oddechem, a cisza jaka rozwinęła się między nimi była tak uciążliwa, że Milo niemal czuł jej fizyczny ciężar.
Dopiero po dłuższej chwili był w stanie na niego spojrzeć teraz dopiero zauważając kilka znajomych rzeczy, które sprawiały, że Pablo był Pablo.
A potem z precyzją i pełnym rozmysłem kopnął go prosto w piszczel, z mściwą satysfakcją i gorzkim uśmiechem.
Cóż. Milo też nadal był Milo.

Nie chcę cię kurwa widzieć. Wynoś się, ahorita! Ahoritititita, pronto, vete a la chingada!


Pablo Rivera-Sahin
default (dc: default_1010)
Please be kind ❤
ODPOWIEDZ

Wróć do „Path”