29 y/o
For good luck!
197 cm
dumny właściciel i czekoladnik w SOMA Chocolatemaker
Awatar użytkownika
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
typ narracji
czas narracji
postać
autor

Ostatnim razem kiedy ktoś instruował go i pilotował w jakimkolwiek zakresie było przyuczanie do zawodu gdy miał niecałe siedemnaście lat. Wówczas zamiast pokrzykującego, poobijanego dresa w kark dyszała mu ciotka Eloise (choć również metaforycznie, bo kobiecina sięgała mu ledwo do ramienia) choć język jakim się posługiwała był dość podobny. Być może dzięki temu tak szybko wchłonął instrukcje Kamińskiego i nie zaangażował się w wymówki.
Kaczka na trójnogu i myszojeleń nie do końca były elementem jego wizji na SOMę, widział to nieco bardziej klasycznie wyobrażając sobie, że to, co stworzył na poczekaniu by obłaskawić Kamińskiego zniknie pod warstwą czegoś, co dla odmiany miałoby wartość artystyczną. Teraz jednak, gdy spontanicznie pojawił się plan na dziecięcy kącik, Felix utknął w ogniu krzyżowym dwóch ambiwalentnych podejść. Z jednej strony miałoby to sens - hala była dostatecznie obszerna, by zagospodarować pewną część pod wybieg strefę dla najmłodszych, z drugiej zaś, Hathaway w głębi duszy naprawdę nie znosił tych rozwrzeszczanych, brudzących stworzeń z wyłączeniem swojego siostrzeńca. Nie był do końca przekonany, czy on SOMA wytrzyma takie oblężenie.
Ja? A nie, to nie mój 一 odżegnał się zaraz, niechętnie odrywając wzrok od schnącej na betonie żółtej farby. 一 Mam siostrzeńca po prostu, jest w wieku w którym dzieciaki najwyraźniej przechodzą przez różne obsesje tematyczne. Teraz są dinozaury, ale słyszałem już coś o smokach, więc za tydzień to równie dobrze może być już zupełnie co innego.
Ciężko było sobie wyobrazić, by ktokolwiek o zdrowych zmysłach i nie przyciśnięty najgłębszą desperacją powierzyłby Hathawayowi dziecko na przechowanie, sam zresztą zdawał sobie sprawę z tego, że nie był ani przykładem ani nie znał się jakoś specjalnie na obsłudze człowieka w stadium larwalnym. Często gdy Catherine z różnych względów rozjeżdżał się dyżur, Felix po prostu zabierał Nico na basen, żeby pooddychać trochę chlorem i upewnić się, że w przyszłości chłopak nie utopi się podczas obozu letniego.
Poza tym Felix bardzo lubił rozsiąść się na trybunach, przez pierwsze parę minut poobserwować śliczną ratowniczkę prowadzącą zajęcia z dzieciakami by na resztę zajęć wsiąknąć w swoje tabelki i listę zamówień na poręcznym przedpotopowym laptopie.

Małe szybkie 一 potwierdził ze skinieniem głową, po dłuższym namyśle kreśląc farbą faktycznego jelenia, już z większej odległości, tak, jak zalecał Kamiński. 一 I ptaki byłyby całkiem niegłupim pomysłem, razem z tym tam...
Przykucnął przy tej pauzie i tym razem eksperymentalnie skierował dyszę pod kątem, co okazało się bardzo pomocne przy tworzeniu zaimprowizowanego światłocienia na rogaczu. W przeciwieństwie do kaczek i innych fantastycznych stworzeń jakie ożywił na gołej ścianie, jeleń przynajmniej wyglądał jak jeleń, głównie dlatego, że była to jedna z bardzo mocno zawężonej puli obiektów, których naoglądał się na żywo z bardzo bliska, wielokrotnie, i do tego zdarzało mu się je od czasu do czasu rysować na marginesie skoroszytu.
Naturalnie widać było brak znajomości technik i doświadczenia Remigiusza, w wielu miejscach farba znów postanowiła sobie ścieknąć po tym, jak siła przyzwyczajenia robiła swoje i kazała mu zbliżać rękę w puszką bliżej ściany, mimo to sam w sobie jeleń wyglądał dość wiarygodnie. Nie na tyle, by Hathaway świadomie zechciałby go zostawić na widoku, oczywiście.

SOMA ma ponad osiemdziesiąt lat. Wcześniej była tu tkalnia, mamy nawet jakieś antyczne krosno na zapleczu, bo nikt się po nie nie zgłosił, a szkoda było wyrzucać. Chcieli podobno burzyć cały blok produkcyjny, ale ciotce udało się wydębić choć jedno skrzydło, reszta poszła pod buldożer 一 streścił pokrótce rys historyczny, o którym sam wiedział niewiele więcej. Był o wiele bardziej skupiony na finezyjnym wywijaniu rogów przy pomocy cieńszej dyszy, którą w międzyczasie bez pytania podwinął Kamińskiemu spod trampek. Podpatrzył to wcześniej, tamtej nocy na tyłach zakładu, gdzie prawie spuścił mu wpierdol zanim postanowił jednak dać szansę.
No i tak wyszło, że zamiast wyrabiać sobie kartotekę w policyjnym rejestrze przysposobiła mnie na cukiernika. Taka trochę... hmm, delikatna zmiana kierunku zawodowego.
Wychodziło na to, że w chwilach, w których Felix nie rozmyślał intensywnie i nie zostawiało się go z czasem do szczegółowego namysłu, bocznymi drzwiami dało się od niego wyciągnąć przynajmniej część informacji, co do których udzielania nie był specjalnie skory. Jelenie poroże było bodaj jego ulubionym elementem całego zwierza, czy to na żywo czy w 2D.

Mamy tu jednego skazanego ze skutkiem... nie, bez skutku się okazało, dwie osoby po samym ogólniaku... 一 Wliczając w to samego Felixa, który postanowił zagwarantować sobie w ten sposób anonimowość nie kłamiąc. 一 ...trochę straumatyzowanych dzieciaków i inne ciekawe przypadki, szczerze mówiąc nie wiem kiedy to się stało, że zaraz obok manufaktury zaczęliśmy prowadzić działalność terapeutyczną. I tak to wszystko widzisz, trzeba jakoś doglądać i... hmm, chyba nie jest tak źle.
Pytanie, czy miał na myśli ogół wszystkich tych osobliwości dotyczących SOMy, czy jelenia, który poza kilkoma niedociągnięciami i brakiem obeznania posługiwania się takim medium artystycznym wyszedł w miarę schludnie.

Coś ci to rozjaśniło, czy nie bardzo?


Remigiusz Kaminski
default (dc: default_1010)
Completely ruthless when pissed off
27 y/o
For good luck!
182 cm
mechanik w Scarborough Auto Care
Awatar użytkownika
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smile
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Raz na jakiś czas kontrolnie rzucając okiem w stronę tworzonego przez mężczyznę zwierzęcia kopytnego i słuchając jego wywodu na temat historii całego zakładu, rozsiadł się ze skrzyżowanymi nogami przy części ściany jaką zarezerwował sobie na małe szybkie powoli nabierające odpowiednich kształtów. Nie było to na tyle proste jak przekładanie na kartkę papieru czy beton faktycznego elementu flory lub fauny, który był w stanie zobaczyć na własne oczy i zakatalogować w pamięci, jednak nie można powiedzieć by bawił się przy tym źle. Wolną dłonią wystukując na spodniach rytm wypełniającej halę piosenki zamalowywał, przesuwał elementy i powiększał stworka by zrobić sobie miejsce na więcej potencjalnych detali. I chociaż w teorii robienie sobie z jednej ściany brudnopisu nie przybliżało ich szczególnie do zakończenia, ani nawet rozkręcenia remontu, Remik dokładnie tego w tym momencie potrzebował by rozgrzać trochę swoją inspirację. Zdaje się, że jego kumple, z jakimi miał nieprzyjemność się spotkać, siłą wytrzepali z niego te skrawki weny, które zebrał jeszcze przy pierwszej rozmowie na temat przejęcia całego tego projektu. Albo zrobił to sam, gdzieś między krzyczeniem w poduszkę a rozbiciem jednego z ostatnich nieuszczerbionych kubków w swojej kuchni.
Podczas opowieści o ciotce, rzucił na mężczyznę szybkie, pytające spojrzenie, chociaż nie wtrącił się z żadnym komentarzem, zamiast tego dając sobie chwilę na przyjrzenie się jego próbom powołania do życia całkiem przyjemnego dla oka jelenia. Oceniając po tempie z jakim Felix zaakceptował nowe zajęcie i jak wiele słów wypływało z jego ust na minutę, on także zdawał się tego potrzebować.
- Powiedzmy. Czym jest krosno? - dopytał po całym tym wywodzie, zawieszając się na rzeczy, która zwróciła jego uwagę na samym początku. Bo przecież to było najważniejszą informacją jaką mógł od niego otrzymać. Przemielił w głowie wszystko co usłyszał na temat pracowników przybytku, łapiąc się na pewnej dozie zaskoczenia, kiedy lokal okazał się czymś więcej niż tylko bezduszną maszynką do zbijania kasy. Kto by pomyślał.
- To co, macie tu jakieś... schronisko dla znajd? - podsumował, tym razem nie odrywając wzroku od drobnych kropek z białej farby mających robić za zęby. Po kilku sekundach intensywnej kontemplacji sięgnął jednak po żółtą. Nie był pewny co, ale coś w międzyczasie tknęło go nieprzyjemnie, wzburzając dotychczasową sielankę w jakiej pracował ostatni kwadrans. Jego usta zaciśnięte były w cienką linię, dłoń spoczywająca na nogawce jeansów wbijała paznokcie w materiał, a zmarszczka między jego brwiami niekoniecznie symbolizowała skupienie na robocie. - Zajebiście - skomentował sucho, bez wybijających się emocji w głosie. - Fajna lekcja historii i inne takie, ale bardziej, co chcesz z tym miejscem zrobić? Nie że sierociniec, ale klimat dla wiesz. Klientów. Albo dla ciebie, obojętnie - naprowadził go bardziej na kierunek mogący faktycznie pomóc mu przy pracy. Nie prosił o historię życia każdej osoby, która postawiła nogę na zapleczu. Zwłaszcza, że teraz sam zaliczał się do tej grupy szczęśliwców i ostatnie czego potrzebował to myślenie o swoim życiu i jak dotarł do tego momentu, malując z pamięci raptora obok jelenia, nad którego rogami rozdrabniał się dwumetrowy facet poznany w nocy w alejce. Nie żeby to jakoś szczególnie odbiegało od normy. Dziwniejsze było to, że tam sam człowiek chwilę wcześniej fuczał na niego i obklejał go plastrami jakby faktycznie się nim przejmował. Podobnie najwidoczniej było z resztą osób jakie zaciągał w to miejsce z ulicy.
- Obramowanie na koniec, jak już ze wszystkim skończysz, żeby go nie przykryć - podrzucił mimochodem, chociaż wciąż nie odrywał wzroku od dinozaura na ścianie jakby ten personalnie go uraził. - Najlepiej ciemny brąz. Jak dodasz trochę białych akcentów to bardziej ożyje - dodał, bezwiednie podnosząc dłoń do twarzy i lekko skubiąc brzeg plastra wystający spod maseczki, przy okazji zostawiając na policzku smugi z ciemnozielonej farby.

Felix Hathaway
29 y/o
For good luck!
197 cm
dumny właściciel i czekoladnik w SOMA Chocolatemaker
Awatar użytkownika
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
typ narracji
czas narracji
postać
autor

Skupiony na powoływaniu do życia swojego jelenia na krótką chwilę zapomniał o zamówieniach, fakturach, spisach, remanencie i po części nawet o tym, że Kamiński nie należał do grona osób, z którymi w pierwszej kolejności zechciałby odsłaniać się z tymi mniej oficjalnymi anegdotami dotyczącymi SOMy. Czasami tylko łapał go suchy kaszel, kiedy przez nierówno założoną maseczkę byle jak zawiązaną z tyłu co chwilę wraz z oddechem łapał opary farby.
Że krosno? No... 一 Na krótki moment dźwięk agresywnego opsikiwania ustał, a Hathaway utkwił wzrok w jakimś punkcie wysoko nad ich głowami. Zastanawiał się. 一 A bo ja wiem? Postawili na zapleczu i tak stoi, ale za chuj nie wiem po co i jak to właściwie miało działać.
On również nie miał zielonego pojęcia, jeszcze wzruszył ramionami jakby chciał to zaakcentować - również i to, że bez tej wiedzy żyje mu się całkiem dobrze - i na próbę końcem małego palca precyzyjniej rozmazał wilgotną farbę tak, by wyostrzyć końcówkę poroża.

Z reguły znajdy są dobrymi pracownikami 一 wtrącił zaraz, tonem świadczącym o doświadczeniu stojącym za tym spostrzeżeniem. 一 Miałem kilku po szkołach z jakimiś papierkami chuj wie skąd, po tygodniu zwalniali się sami albo histeryzowali, że mnie prawnikiem poszczują.
Nikt jeszcze po prawdzie tego nie zrobił, ale na wszelki wypadek Felix przestał posługiwać się standardową skalą oceny zdolności zawodowych przy rozmowach rekrutacyjnych i w dupie miał, czy człowiek który miał w perspektywie dołączyć do zespołu miał jakiekolwiek szkoły, referencje czy zawodowy dorobek ukierunkowany na sprzedaż lub cukiernictwo. Wychodził z założenia, że wszystkiego można się było nauczyć - sam był zresztą żywym przykładem, że z największej porażki dało się coś wykrzesać - o ile kandydat miał faktyczne chęci.

Poza tym ci po szkołach dziwaczą. Wydaje im się, że jak zapłacili za papier i przebalowali trzy lata na jakimś stażu w Alpach czy innych Wyspach Kokosowych, to wszystko im się należy.
Felix uwielbiał te złote dzieci weryfikować, czasami trwało to kwadrans podczas krótkiego wywiadu, czasami wspaniałomyślnie dawał im tydzień, może dlatego, że znudzony rutyną w jakiej od dawna się obracał potrzebował raz na jakiś czas urozmaicić sobie codzienność.
Zapytany o swoją wizję na SOMę mężczyzna wzruszył znów ramionami i potoczył spojrzeniem po nietkniętych farbą ścianach, w pełnym skupieniu jednak bez pomysłu posiadającego wyraźne kontury.

Nie wiem 一 odparł rozbrajająco szczerze; odstawił puszkę pod filar, tam, gdzie odpoczywał notatnik z ołówkiem Kamińskiego, po czym wytarł sobie obie ręce w spodnie i cofnął się o parę kroków, aby rzucić okiem na coś, co bardziej przypominało zeszytowe doodle niż fachowy projekt. 一 Z tym na skwerze sobie poradziłeś i bez mojej ingerencji, to się nie będę wpierdalał.
To była jego jedyna wskazówka, zupełnie nieniosąca sensownej informacji. Dał mu po prostu wolną rękę bo przecież mural nie wpłynąłby w żaden sposób na architekturę wnętrza, a w najgorszym wypadku tak, jak wspomniał Kamiński poprzedniego wieczora: można było przecież zawsze zamalować.
Jego jelenie zwykle lepiej wyglądały na papierze, kreślone z nudów końcem długopisu albo te dawniejsze, mazane ołówkami o obranych nożem końcówkach. Pierwszy raz stosował medium w postaci sprayu i wyraźnie czuł, że jego Bambi ma spore braki, zdaniem Kamińskiego brakowało mu białych akcentów.

To jest jeszcze chłyst 一 mruknął pod nosem, tonem zapowiadającym jasno, że Hathaway skończył swoją zabawę w malarza pokojowego i nie planował brać znów puszki do ręki. Prędzej odłożone na bok listy zamówień, przy których znów krążył myślami. 一 Chłysty nie mają zwykle plam, jeżeli o to ci chodzi, ale jeśli uważasz, że powinien to śmiało. I zostaw kurwa ten plaster zanim sobie zapaskudzisz 一 zgrzytnął natychmiast, gdy kątem oka wypatrzył jak Kamiński palcami co najmniej kilku odcieni zieleni przyozdabia sobie prawy profil twarzy, zbliżając się niebezpiecznie w stronę opatrunku w gwiazdki. Nie po to skakał wokół niego przez bity kwadrans żeby mu teraz bezczelnie podskubywał limitowaną edycję dziecięcych plasterków.
Przespacerował się z powrotem pod stolik, zauważył nieakceptowalny brak herbaty w kubkach i licząc, że do czasu jego powrotu Kamiński nie wydrapie sobie połowy policzka, poszedł doparzyć im cytrynowego earl greya.


Chociaż wrócił do podliczania w słupkach i porównywania poprzednich zamówień w kącie obszernej sali, sporadycznie podnosił wzrok znad papierów (noszących ślady ciepłych brązów i beżowych półtonów, bo zdążył wymaśtykać je palcami) i spoglądał na Kamińskiego czasami znikającego mu za jakimś filarem, a czasami przyuważał go w jakiejś zupełne niedorzecznej pozycji. Łapał perspektywę.
Przerwa za dwadzieścia minut? 一 Bardziej stwierdził niż zapytał, bo dochodziła czternasta i konieczność obiadu nie był czymś, co należałoby poddawać pod debatę. 一 Curry zielone czy czerwone?
To był jedyny wybór na jaki Felix był skłonny przystać w ramach zarządzanego fajrantu; sam właśnie kompletował swoją część zamówienia i z niezadowoleniem stwierdził, że z menu wykreślili jego ulubione, morelowe chlebki naan.



Remigiusz Kaminski
default (dc: default_1010)
Completely ruthless when pissed off
27 y/o
For good luck!
182 cm
mechanik w Scarborough Auto Care
Awatar użytkownika
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smile
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Im dłużej ciągnęła się rozmowa o zbieranych przez Felixa sierotach z ulicy, tym bardziej przycupnięty pod ścianą Kamiński gubił skrawki dobrego humoru, trzymającego się go na ślinę od przekroczenia progu lokalu. Cały ten dzień był dla niego jednym z rodzaju tych dziwnych, podczas których lepiej było iść z prądem i zajmować własną uwagę dowolnym tematem, który pozwoliłby mu nie rozważać znajdowania się na skraju czegoś. Źle było już nocą i szczerze wierzył, że danie się przetrzepać będzie dostatecznym rozwiązaniem problemu. Za słabo, przeszło mu przez myśl i zgrzytnął zębami z rosnącą ochotą rzucenia wszystkiego w pizdu. Dopiero kiedy tam przyszedł usilne próby poukładania sobie w głowie okazały się nadaremne i o ile jeszcze chwilę wcześniej szokująco często otwierająca się jadaczka Felixa była nawet przyjemną odmianą, aktualnie nie chciał od niego wiele więcej niż żeby się przymknął. Chwiał się gdzieś na granicy kontroli, bezwiednym parsknięciem śmiechem zgadzając się z jego opinią na temat ludzi wykształconych inaczej, zaraz ponownie wywracając oczami kiedy ten okazał się niezbyt pomocny. Złośliwość, którą chciał w niego wymierzyć, przyszła do niego o kilka sekund za późno i uwięzła mu w gardle po przegapionej okazji. Nie był w swojej najlepszej formie. Za to miał okazję po raz kolejny spojrzeć na majestatycznego jelenia.
- Akcenty, nie jebane plamki. Ale to twój płaski jeleń, ja go tykać nie zamierzam - wytknął, chętny by zamknąć temat, jako że bynajmniej nie planował dyskutować z typem wyraźnie zafiksowanym na punkcie zwierzyny leśnej na temat technik artystycznych. A zwłaszcza nie w aktualnym humorze.
Tym razem pustka wypełniająca halę została przyjęta niemalże z ulgą. Basy ciągnące po podłodze od ustawionego w rogu boomboxa skutecznie wygłuszały splątane myśli, zwłaszcza kiedy przeczołgał się w jego stronę by podkręcić głośność i pozwolić by muzyka przejęła większość jego świadomej uwagi. Ta podświadoma poszła za ciosem rozpędzenia podczas malowania dinozaurów i wrócił do okna, przy którym zaczął rozciągać bluszcz jeszcze zanim Felix rozproszył go swoim agresywnym pracoholizmem, by zabrać się za faktyczną robotę.
Wskoczenie w wir malowania okazało się prostsze niż się obawiał. Nawet z parą oczu raz na jakiś czas wżynającą mu się między łopatki, był w stanie przełożyć to co sobie dotychczas rozplanował na jedną ze ścian. Żywe liście pnące się od brzegów framugi nabrały kształtu, sięgając na tyle wysoko, na ile Remik był w stanie sięgnąć z ziemi, a w kilku miejscach pojawiły się różnokolorowe kropki i krzyżyki, symbolizujące położenie tego wszystkiego, co żyło na razie wyłącznie w głowie Kamińskiego.
Kiedy następnym razem usłyszał głos gospodarza, w ruch zdążyła ruszyć przygotowana drabina. Stał półtora metra nad ziemią, podnosząc się na palcach zamiast postawić jeszcze jeden krok w górę na metalowych szczeblach, z językiem zagryzionym między zębami, kiedy ostrożnie dodawał obramówkę dziobu niewielkiego kolibra rubinobrodego, jakiego umieścił na zwisającym spod sufitu pnączu.
- Zwykłe - odparł, nie odrywając wzroku od małego zbitka kolorów by nie spartaczyć sprawy jednym nieprzemyślanym ruchem. Nie miał w zwyczaju zaglądania darowanemu koniowi w zęby, a w tym wypadku niekoniecznie obchodziło go w jakim kolorze byłoby owe podrzucone jedzenie. Zwłaszcza, że nie pamiętał czy wepchnął w siebie cokolwiek jadalnego zanim wyszedł rano z domu. - Ty nie miałeś czasem mieć przerwy cały ten czas? - dopytał, a po postawieniu ostatniej ostrożnej kropki odwrócił się na drabinie, podpierając się dłonią o jej szczyt, by rzucić mu oceniające spojrzenie z góry. Nawet lubił tę perspektywę, była zdecydowanie przyjemniejsza od warczenia na niego z dołu. Przyglądał mu się krótką chwilę w milczeniu, a kiedy ponownie się odezwał, było to w kwestii, która tknęła go jeszcze kilka godzin wcześniej. - I czemu jeszcze w ogóle tu jesteś? - dorzucił, najwidoczniej uznając, że czas na przerwę w robocie nadszedł już teraz, a nie za dwadzieścia minut. - Masz zamknięty lokal, możesz sobie, nie wiem, iść popierdalać po łące i zbierać kwiatki. Jak mi nie ufasz to wiesz, słusznie, ale do tego pewnie masz kamery, a wyraźnie nie zamierzasz mi podrzucić swojej wizji artystycznej - tu zsunął wzrok na trzymane przez mężczyznę dokumenty i zmarszczył czoło. - Tak ci się nudzi czy naprawdę nie potrafisz żyć bez tego czegoś? - upewnił się, wskazując ruchem brody w dół. - Bo jak tak to wiesz... Niedobrze. Bo zdajesz sobie sprawę, że mógłbyś sobie tu przyciągnąć leżaczek i zimne piwo i świat by się nie zawalił? - upewnił się, wyraźnie niezadowolony z jego metod spędzania czasu, ale równocześnie zafascynowany tym przypadkiem. Nie pojmował takiej dedykacji względem przykrych obowiązków i na jego miejscu momentalnie korzystałby ze spokoju ducha oferowanego przez brak klienteli i reszty rozrywek związanych z prowadzeniem lokalu gastronomicznego. Fakt, że ten tego nie robił grał mu na nerwach nawet jeśli nie dotyczyło go to personalnie.


Felix Hathaway
29 y/o
For good luck!
197 cm
dumny właściciel i czekoladnik w SOMA Chocolatemaker
Awatar użytkownika
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
typ narracji
czas narracji
postać
autor

Nie ingerował proces w twórczy, bo gówno się na tym znał. Podobnie rzecz się pewnie miała z Kamińskim, który cały chuj wiedział na temat dostawców, targowania się z terminami, jakością surowca i jego pochodzeniem. Stąd kolejny przytyk w stronę zajęcia, jakie znalazł sobie w ramach własnych kompetencji wycisnął z Hathawaya zmęczone westchnienie i skłonił do rozmasowania sobie nasady nosa.
Wedle życzenia wybrał z menu najbardziej tradycyjne curry jakie rzuciło mu się w oczy.
Widzę, że mój wolny czas i jego forma spędza ci sen z powiek 一 wymamrotał znad telefonu, dokumenty i rozliczenia kalkulowane na szybko w słupku trzymając asekuracyjnie w drugiej ręce, na wypadek, gdyby Kamińskiemu strzeliło do głowy po raz kolejny nakłonić go przymusowo do odpoczynku. 一 To jedna z niewielu rzeczy jakie robię porządnie, więc robię. Po prostu.
W kubku postawionym odważnie na podłodze, dość niedaleko jego poruszającego się przy rozpisywaniu planów tygodniowych łokcia, wciąż jeszcze leżakowała resztka chłodnej, cytrynowej herbaty, ale wolał bawić się długopisem przeplatanym w tę i z powrotem między palcami. Przestał na moment tylko po to by odchylić się koślawo w bok i rzucić okiem na powoli nabierający kolorów mural.
Pozbawiony podobnych do remigiuszowych rozterek cieszył się w miarę przyzwoicie spędzonym popołudniem (bez względu co na ten temat uważały osoby postronne) i chociaż od niedospania oczy pobolewały go póki co łatwym do zignorowania, ale nieprzyjemnym bólem pulsującym gdzieś od środka czaszki, curry trzymało go przy życiu. Tego, co będzie robił po dostawie i zjedzeniu obiadu jeszcze nie zdążył zaplanować.

Nie chcesz sobie zrobić przerwy? 一 zapytał, ironicznie wciąż w temacie i od drugiej strony. 一 Mimo wentylacji to nadal jest zamknięte pomieszczenie jednak. Nie nawdychałeś się za bardzo tych oparów? Stąd ta urzekająca troska, Kamiński? 一 zaćwierkał znad swoich kartek, pasiasto mazianych farbą, w roli pamiątki po debiucie jelenia sprzed paru godzin. Nadal miał beże i brązy na palcach, ale po zaschnięciu, kiedy zaczęły się okruszać nie przeszkadzały mu aż tak bardzo. Bardziej drażnił go jakiś błąd w obliczeniach, opiewający co prawda tylko na zawrotną kwotę dziesięciu centów, mimo to Felix dostawał piany na pysku za mniej. Brak dokładności podnosił mu ciśnienie sprawniej niż mocne espresso.
No dobra, Picasso 一 zaanonsował niemal uroczyście, uznając, że bez względu na to jak kurewsko by go ta różnica w obliczeniach nie frasowała, tak mogła zaczekać z pół godziny. Plik kartek wyrównał postukując nimi o podłogę, przełożył nimi brulion i pstryknął uroczyście długopisem. 一 Idziemy na fajrant, dla odmiany gdzieś, gdzie da się oddychać bez ryzyka pylicy.
Opary farb intensywnością przypominały mu te, jakie gromadziły się w kuchni, kłębiły na korytarzach i wsiąkały w człowieka w niektóre dni, i chociaż Felix przez większość czasu sercem i duszą był w zakładzie nawet wówczas, gdy nie było go w nim fizycznie, czasami miał dosyć. Nie wiedział jak to wygląda w przypadku gburowatych furiatów z artystyczną żyłką i zacięciem do bijatyki, ale podejrzewał, że w jakimś stopniu musiało być podobnie, przynajmniej częściowo.


Parę promieni słońca przeciekało przez siatkę i dopiero w tym naturalnym świetle, kiedy poprzez pooddychać Hathaway miał w gruncie rzeczy na myśli zapalić, widać było, że w czarnych włosach albo popielata farba liznęła go sama, albo wtarł ją sobie w zapomnieniu palcami, albo nareszcie dostał tej osławionej kurwicy i zaczął siwieć.
Nie odzywał się zbytnio śledząc w skupieniu znajomego dachowca z połową ucha i wygryzionym futrem na karku, obwąchującego kontener za którym zazwyczaj on i obsługa zostawiali mu karmę. Dzisiaj mu się zapomniało, więc na przykre ukucie wyrzutu sumienia mruknął pod nosem jakieś „czekaj, trzymaj“ i zniknął na chwilę na zapleczu, zostawiając Kamińskiego siedzącego na schodach, z dwoma papierosami i pudełkami jeszcze nieotwartego curry.
Jak na październik i kanadyjskie warunki pogoda dla odmiany postanowiła nie być pizdą i uśmiechnęła się tym jednym cieplejszym dniem pomiędzy zimnymi i smętnymi jak pizda, na zarumienionym przedwieczornie niebie pojawiło się kilka bardzo drobnych, ospale żeglujących chmur, a mural, jaki Remigiusz zostawił podczas swojej pierwszej połowicznie autoryzowanej wizyty wygrzewał się teraz w złotej godzinie.
Z zaplecza wygrzebał się Felix, z puszką kociego żarcia i wetkniętą weń łyżką przeskoczył nad rozprostowaną nogą Kamińskiego po czym przemaszerował żwawo w kierunku burego, pręgowanego sierściucha obserwującego go oceniająco zza śmietnika.

Kurwa, ale się roztyłeś 一 przywitał go uprzejmie, gdy przykucnął aby wyłożyć mu mięsną papkę do pstrokatej miseczki. Zapewne pomysł Nancy, to zwykle ona dbała, by Vincent (nazwany tak zapewne przez częściowy brak ucha) miał w swoim kącie czysto i schludnie. 一 No i czego chcesz, hmm? Masz żarcie, masz wodę, co ci niby brakuje?
Kot ocierał mu się o łydki, kolana i kręcił się dookoła pomimo górki świeżego jedzenia, mrucząc jak odpalony silnik i barankując go łbem, więc Hathaway na odchodne smagnął go ręką po grzbiecie i prostując się zamarudził jeszcze trochę w przygarbieniu by podrapać zwierzę za uchem, tym, którego jeszcze mu coś niecoś zostało.



Remigiusz Kaminski
default (dc: default_1010)
Completely ruthless when pissed off
27 y/o
For good luck!
182 cm
mechanik w Scarborough Auto Care
Awatar użytkownika
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smile
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Powieka drgnęła mu niebezpiecznie na sugestię odczuwania w stronę nieuleczanego pracoholika czegokolwiek leżącego obok troski. Gdyby tylko stał bliżej zawłaszczonej przez Remika drabiny przedstawiłby swój protest bardziej dosadnie, tymczasem zadowolił się tylko przewróceniem oczami, by uznać temat za zamknięty. Nawet jeśli sam go zaczął. Dalej grało mu to na nerwach, nie podchodził przychylnie do bujania się za blisko kiedy chciał skupić się na samej sztuce, instynkty kazały mu trzymać głowę na sprężynie nawet jak znał obserwatora lepiej niż po jednym piwie, a potrzeba oglądania przy tym pliku papierów symbolizujących niedolę w jaką wcisnęła się rasa ludzka na własne życzenie bynajmniej nie pomagała z przyjęciem tego bez słowa. Fakt, że najzwyczajniej w świecie nie potrafił odpuszczać, także niezaprzeczalnie dolewał oliwy do ognia.
Wychodząc z budynku Kamiński upewnił się tylko czy iście istotne dokumenty zostały na swoim miejscu pod filarem. Mając je na wyciągnięcie ręki, podczas mijania się z mężczyzną w drzwiach na podwórze, kto wie czy byłby w stanie powstrzymać się przed zajumaniem ich by ostentacyjnie zutylizować je w kontenerze na odpady, na który aktualnie patrzył podczas odpalania czubka ściskanego w zębach papierosa. Wylosował mu się mentolowy z klikanym filtrem, jeden z kilku eksperymentalnych jakie zaplątały mu się w paczce. Wydmuchując dym skinął głową na polecenie Felixa i przytrzymał w palcach jego własny zwitek tytoniu, chociaż bardziej zainteresowany był czworonogiem jaki podobnie do niego zdawał się zadomowić na tym terenie.
- Serio nie ma żadnego rodzaju przybłędy jakiego byś tutaj nie skompletował - skomentował i zaśmiał się krótko, trochę chrapliwie od w pełni zalecanej przez lekarzy mieszanki dymu papierosowego i rozpylonej farby jaka oblepiała mu układ oddechowy. Nieznacznie zmrużył oczy, wodząc wzrokiem za dłońmi Felixa zaplątanymi w kocim futrze. I pomyśleć, że te same palce jeszcze niedawno zaciskały się na jego karku za znajdowanie się w dokładnie tym samym miejscu co futrzak. - Musi gdzieś zostawić pchły - podrzucił pomocnie i bezwiednie podniósł do ust nieswojego papierosa. Dopiero czując nie ten smak jakiego by się spodziewał zorientował się o swoim błędzie i marszcząc brwi opuścił rękę z powrotem na kolano.
- Twój? - upewnił się, na wpół faktycznie zainteresowany odpowiedzią, na wpół żałując pytania już kiedy wypadło z jego ust. Nie obchodziło go to, i nie powinno obchodzić, co Felix odprawiał z jakimś dachowcem. - Nie, niech zgadnę. Tak wyszło, że dajesz mu żarcie, ale nie zamierzasz go wziąć do domu chociaż już wyraźnie jest od ciebie zależny, bo... - obrzucił go spojrzeniem od stóp po głowę jakby próbował przeanalizować jego duszę. - Co, za duża odpowiedzialność? - zgadł, chociaż w tej chwili mierzył go własną miarą. Dokładnie z tego powodu sam nigdy nie zajmował się niczym poza złotą rybką, nie chciał mieć na barkach innej żywej istoty kiedy sam ledwo potrafił utrzymać się przy życiu. Nawet jeśli spytany o to wprost raczej zaprzeczałby pełną piersią - przecież radził sobie doskonale i absolutnie nic go nie przerastało. Nigdy.
- Jak się wabi? - dorzucił, tym razem darując sobie udawanie, że nie chciał wiedzieć. Zwierzęta były w porządku. W odróżnieniu od ludzi, z nimi dogadywał się całkiem nieźle i czuł się w ich otoczeniu całkiem komfortowo. Raczej. Chyba że jakieś goniło go z obnażonymi zębami, w tych przypadkach specjalne traktowanie nie obowiązywało. Pochylił się na schodku i zacmokał, po czym upchnął papierosa między wargi i wyciągnął rękę, pocierając o siebie palcami jakby miał cokolwiek do zaoferowania małemu pchlarzowi. Zdawało się, że był przynajmniej dostatecznie przekonującym aktorem by zwierzę zrobiło w jego stronę kilka kroków i obwąchało jego rękę, co uznał za zaproszenie by podrapać je między nierównymi uszami.

Felix Hathaway
29 y/o
For good luck!
197 cm
dumny właściciel i czekoladnik w SOMA Chocolatemaker
Awatar użytkownika
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
typ narracji
czas narracji
postać
autor

Papiery odpoczywały bezpiecznie w zgrabnym pliku wrzuconym między kartki brulionu, zaraz obok cytrynowej herbaty, o której obaj zapomnieli i właśnie stygła, tam, gdzie Hathaway kręcił się przez całe przedpołudnie i planował spożytkować drugie pół dnia. Nie rozumiał dlaczego Kamiński w całkiem relaksującym zajęciu polegającym głównie na przepisywaniu liczb i podsumowywaniu ich na boku widział ósmy grzech główny i nie musiał, zwłaszcza, że wcale nie miał obowiązku wnikania w jego osobiste powody, dla których chętniej siedział przykuty do biurka niż zbierał doświadczenia towarzyskie w każdy weekend, a i tak z jakiegoś powodu to robił.
Może pochodzili jednak z zupełnie innych światów.
Z takim wnioskiem Felix poszedł bratać się z kotem, zostawiając na schodach gorące curry i Kamińskiego z dopalającym się papierosem i nieprzemijalną potrzebą komentowania wszystkiego co znalazło się w zasięgu jego zainteresowania. Większość z zaczepek zbywał milcząco, bo zdążył zauważyć bezcelowość wojowania z kimś, komu nigdy nie kończyła się chęć podejmowania dyskusji na każdy temat. Tak, jakby cisza sprawiała mu fizyczny ból.
Co ty 一 mruknął wymijająco, śledząc wzrokiem sztywno wyprostowany, zagięty na samym koniuszku koci ogon. 一 Po prostu tutejszy.
Ale Remigiusz już produkował własne wnioski i Felix uznał, że zaoferowanie mu możliwości wyrzucenia z siebie wszystkich kreatywnych rozwinięć powodów, dla których nie posiadał nic poza podeschniętym kaktusem było najlepszym co mógł zrobić. Mógł również zaczekać, aż dostanie zadyszki.

Raczej konsekwencja. Za rzadko bywam w domu, żeby zapewnić mu opiekę. Po co mu nieobecny właściciel?
Kot przestał się łukowato przeciągać i zastrzygł uszami, zaciekawiony odgłosem pstrykających palców i nowym człowiekiem okupującym mały skwer. Był przyjazny, a przede wszystkim przekupny, dlatego prawdopodobnie z wizją zaskarbienia sobie garści smaczków podreptał prosto do Kamińskiego i w pierwszej kolejności zwęszył zapachy jakie wsiąkły mu w palce. Farba, czekolada i rozpuszczalnik.

Vincent 一 odparł krótko, gdy prostował się i otrzepywał energicznie spodnie na udach. Kocia sierść momentalnie wzbiła się i zawisła w promieniach słońca, kurzu i papierosowego dymu wędrującego smugami w nieruchomym powietrzu. 一 Jak Vincent van Gogh, bo bez ucha. Nie mój pomysł, Nancy wyraziła się zresztą jasno: jestem ignorantem i brakuje mi kultury, a ja nie zaprzeczę, bo bym kurwa skłamał. I nie gnieć już, oddaj.
Wyciągnął rękę i wybrał spomiędzy palców Kamińskiego swojego niedokończonego, wypalonego do połowy papierosa po czym nieufnie spojrzał na filtr. Miał wrażenie, że nie zdążył go spłaszczyć, z drugiej strony nawet jeżeli Remigiusz po złośliwości lub z przypadku postanowił go oślinić, kompletnie mu to zwisało.
Aktywnie węszący Vincent wyczuł curry w przesiąkających sosem pudełkach i mimo, że miska pod kontenerem wciąż była pełna, coraz trudniej było go utrzymać z daleka od ich własnego obiadu. Zwierzę kręciło się jakby wyczuło walerianę, przewracało na bok prezentując widowiskowo potężną tuszę, nie mniej jakaś dzikość nakazywała mu odtoczyć się i odejść o parę kroków za każdym razem, gdy jakaś dłoń próbowała dosięgnąć puchatego brzucha. Być może miał złe doświadczenia.

Zostaw już tego kiepa i zjedz coś. 一 W ten sposób Hathaway przemycił swoją szorstką dawkę troski, nieświadomie robiąc dokładnie to samo, co ledwo chwilę temu z satysfakcją wytykał Kamińskiemu. Nie jego sprawa, nie jego problem, nie jego obowiązek ani nawet prawo, mimo to pomiędzy jedną gównianą dyskusją prowadzącą donikąd a filozoficzną dysputą na temat odpowiedzialności względem domowych zwierząt Felix miał na względzie jego prawdopodobnie pusty żołądek. I chociaż nie przyznałby się do tego wprost, tak, jak nie indagował przesadnie podczas opatrywania go ledwie kilka godzin temu, tak w jakiś czysto ludzki sposób nie było mu to obojętne.
Usiadł zaraz obok przeganiając tym samym oburzonego kota, papierosa zgasił na podeszwie buta i zostawił go w pustej puszce po kocim żarciu. W ręce wziął swoje curry, rozpieczętował jednorazowe drewniane sztućce i zajrzał do środka.

Gdyby było za ostre to wołaj, oba są niby identyczne, ale do mojego mieli dodać tabasco.


Remigiusz Kaminski
default (dc: default_1010)
Completely ruthless when pissed off
27 y/o
For good luck!
182 cm
mechanik w Scarborough Auto Care
Awatar użytkownika
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smile
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Tematyka kota, o ile porywająca, została przerwana przez dziwaczne wyznanie, na którym Remik zawiesił się bardziej niż na fakcie, że odpowiedzialność i konsekwencja były w jego słowniku zbyt blisko siebie by jakkolwiek je rozróżniać, więc, w swoim własnym rozumowaniu miał całkowitą rację.
- Tylko nie mów że siedzisz tu częściej niż w domu - mruknął z wyraźnym brakiem zrozumienia wymalowanym na twarzy. Ponownie, nie żeby go to jakoś szczególnie interesowało, ale miał wrażenie jakby właśnie doświadczał bliskiego spotkania pierwszego stopnia z całkowicie nowym typem osobnika. Sam także nie spędzał w swoim mieszkaniu zatrważającej ilości czasu, to była przede wszystkim baza wypadowa, jednak nie oznaczało to też, że bytował głównie w warsztacie pod pierwszym lepszym samochodem z wyciekiem oleju. Jak nie chwytał się podrzucanych mu ofert szybkiego zarobku ani nie ozdabiał sąsiedztwa wszystkimi kolorami tęczy spędzał długie godziny na włóczeniu się po parkach i lasach, buszował po opuszczonych budynkach i szkicował wszystko co wpadło mu w oko. Fakt, że spotkał go tam zarywającego noc dawał mu jednak obraz tego jak Hathaway mógł pożytkować swój czas. - Zresztą, jebać, nie moja sprawa. Nie wiem czemu w ogóle... Może tylko idź czasem na spacer, co? Popatrz na jakiegoś jelenia na żywo, może akcenty ci lepiej wyjdą - dodał, hamując własne niezrozumiałe myśli. Koniec końców nigdy nie był osobą narzucającą innym jak mają żyć, a potencjalne wywody na temat stylu życia zostawiał sobie raczej dla ludzi ponad pewnym progiem podatkowym. Bardziej niż pracoholicy na nerwach grały mu tylko snoby. I wszelkie organy ścigania.
Zajęty mizianiem kota tylko połowicznie zarejestrował zarówno wyjaśnienie co do jego imienia jak i fakt, że Felix w międzyczasie odebrał swoją dawkę podręcznego raka, chociaż na pierwsze zareagował parsknięciem przez nos.
- Nancy? - podłapał zamiast ciągnąć temat łaszącego się kota szczerze wierzącego, że da radę cokolwiek ugrać widowiskową gimnastyką na betonie. Ani kwestii kultury, której znajomością sam nie był w stanie się szczególnie szczycić. Imię typa znał tylko przez fakt, że był dość powalony by odciąć sobie ucho, nie kojarzył co dokładnie tworzył, a na widok jego twórczości pewnie wzruszyłby ramionami bez zdolności podania jego nazwiska z pamięci. Podczas zajęć z historii sztuki w liceum raczej bujał się w opuszczonym domu dwie przecznice od budynku szkoły, gdzie sam tworzył własną historię ze sztuką. Rzucił mu krótkie, krzywe spojrzenie na polecenie brzmiące zatrważająco podobnie do tonu jakim odzywała się do niego matka kilka lat wstecz. Miało to także dokładnie ten sam efekt - chociaż poza filtrem na fajce między palcami Remika nie zostało już zbyt wiele zdatnego do wypalenia tytoniu, przeciągał czas do wygaszenia niedopałka tak długo jak tylko się dało. W końcu przycisnął go butem do betonu tuż pod schodami i sięgnął po pudełko, z którego pierwszy widelec wylądował w jego ustach jeszcze zanim Felix skończył zdanie.
Mógł poczekać.
Zaczęło się od delikatnego szczypania, szybko rozchodzącego się na każdy fragment języka dotykanego przez porcję ryżu z piekielnym sosem, a później wypełniającego jego jamę ustną od brzegu do brzegu i sięgającego po gardło. Odchrząknął, najpierw z zaciśniętymi wargami w zaciśniętą pięść, a po szybkim przełknięciu wszystkiego co miał w ustach, z łzawiącymi oczami przechylił się w przód by parokrotnie splunąć na ziemię między swoimi nogami i oczyścić kubki smakowe po zmasowanym ataku. W międzyczasie bez słowa wyciągnął pudełko z morderczym curry w stronę prawowitego właściciela.
- Jesteś pojebany - skomentował, kiedy odzyskał zdolność normalnego oddychania bez wrażenia, że każdy następny wdech wypali mu płuca. Można by było pomyśleć, że po latach picia czystej wódki byłby odporny na mocniejsze smaki, jednak jego brak doświadczenia z nadmiarem przypraw wygrywał tę wojnę. Tabasco akceptował wyłącznie w szotach i wychodziło na to, że nie miało to za szybko ulec zmianie.

Felix Hathaway
29 y/o
For good luck!
197 cm
dumny właściciel i czekoladnik w SOMA Chocolatemaker
Awatar użytkownika
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
typ narracji
czas narracji
postać
autor

Kamiński, poza innymi wkurwiającymi cechami sprawiającymi, że jego towarzystwo było bardzo kreatywną męczarnią, posiadał osobliwy dar intuicyjnego czytania między wierszami, jakąś bierną umiejętność rozpakowywania ukrytych sensów i znaczeń zimujących pod niedopowiedzeniami i powierzchownym mamrotaniem Felixa. I poza tym, że było to irytujące w jakiś bardzo uwierający jego spokój ducha sposób, było to również coś nowego i Hathaway nie wiedział jeszcze, czy bardziej mu to imponuje czy sprawia, że ochota do ukręcenia mu łba wzrastała z chwili na chwilę.
Może 一 odparł płasko, choć wiedział, że i z tej lakonicznej deklaracji Kamiński wyciągnie spodziewane owszem. Wystarczyło jedno spojrzenie na cienie stale zamieszkujące obwódki jego oczu by wiedzieć, że równie rzadko jak własne mieszkanie Felix oglądał poduszkę.
Słysząc typowo szorstką, przyjemną jak i cały zresztą Kamiński wymówkę mężczyzna parsknął śmiechem, krótkim i gardłowym, jakby przy okazji zmieścił w nim jeszcze kichnięcie.

Idź na spacer.
Jasne 一 rzucił pozornie lekkim, niedbałym tonem sugerującym, że w ogóle to rozważał. 一 Totalnie. Zapiszę się jeszcze na jogę, zacznę jeździć do pracy rowerem i założę greenstagrama.
Ale była to złośliwość bez złośliwości, bardziej w otoczce marudnego żartu niż rzeczywistego przytyku, głównie dlatego, że Hathaway po prostu nie wiedział jak zareagować na coś, co... właśnie. Było troską? Przecież Kamiński nie miał ani jednego powodu by pochylać się nad jego niezdrową rutyną. Typowym smalltalkiem? Nie, żaden z nich nie praktykował tego szczególnego rodzaju neurozy. Więc czym?

No Nancy. Ta Nancy, która pracuje na kasie.
I zabrania mi pojawiać się w zasięgu wzroku klientów, zbyt delikatnych i pełnych oczekiwań, by konfrontować ich z kimś tak serdecznym jak ja.
Z drugiej strony, liczby przemawiały do niego bardziej, sam zauważył, że sprzedaż osiągała swój peak w miejscu, w którym zmianę przejmowała śliczna filigranowa dziewczyna z podejściem do kupujących, a największy spadek wychylał się ilekroć to on zmuszał się do stanięcia za ladą, z plastikowym, wyglądającym na bolesny uśmiechem i kubkiem smolistej kawy w ręce. Nie był mistrzem pierwszego wrażenia, podobnie jak każdego następnego, Hathawaya - i tu też najwyraźniej podobnie jak Kamińskiego - przyjmowało się jakim był, albo nienawidziło i kropka.
Para z otwartego kartonika curry buchnęła mu w twarz, którą przetarł z grubsza rękawem po czym wbił badawcze spojrzenie w pływającego po wierzchu kurczaka; nie był w stanie telepatycznie ocenić, czy to była jego porcja czy nie, ale kątem oka przyuważył, że Remigiusz pierwszy wyrwał się na test smaku, więc wolał zaczekać na reakcję.
I słusznie, bo zaledwie parę sekund po łapczywym kęsie dusza Kamińskiego niemal opuściła ciało.

Mhm 一 mruknął przeciągle, z ciężkim, w pełni usatysfakcjonowanym spojrzeniem osadzonym na jego czerwieniejącej twarzy. 一 Więc zgaduję, że to chyba moje.
Odebrał swoje curry, drugie pudełko wsunął mu z powrotem w ręce trącając go w przelocie przypadkowo łokciem w ramię, trochę niezdarnie chyba chciał mu również z rozpędu oddać swój drewniany widelec, ale po chwili zorientował się, że przecież nie ma po co. Ot, automatyzm ruchowy, szybszy niż myśl.
Z zadowoleniem przywitał się z dobrze kojarzoną ostrością papryki, wymieszał sos z ryżem i tylko raz musiał poruszyć stopą by odgonić krążącego wokół Vincenta.

Tobie też by nie zaszkodziło czasami przejść się parkiem zamiast szarpać się z z kimś skoro świt. Nie masz kurwa instynktu samozachowawczego? 一 Pytanie padło w eter zanim zdążył przemyśleć o to czego tak naprawdę chciał się dowiedzieć i czy chciał w ogóle. To nie był jego interes, na dobrą sprawę Kamiński mógł po prostu od wejścia stanąć przy muralu i zająć się reorganizowaniem nudnej industrialnej przestrzeni bez jego asysty, bez dociekań i pierwszej pomocy wciskanej pomimo, że Remigiusz wykręcał się na lewo i prawo. Powód też nie powinien go obchodzić, a jednak między jednym a drugim kęsem kurczaka zagaił temat pozostawiając decyzję do rozwinięcia go lub ucięcia głównemu zainteresowanemu.


Remigiusz Kaminski
default (dc: default_1010)
Completely ruthless when pissed off
27 y/o
For good luck!
182 cm
mechanik w Scarborough Auto Care
Awatar użytkownika
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smile
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Zmarszczył nos w obrzydzeniu rosnącym na każdy kolejny podpunkt wymieniony przez Felixa w wielkim planie przewrócenia swojego życia do góry nogami i wpakowania go do najbliższego rowu. Ciężko stwierdzić tylko czy reagował tak na samo myślenie o jodze, czy bardziej czy bardziej na fakt, że cały ten koszmar został przyrównany do jego oferty wyjścia na świeże powietrze w celu innym niż dokarmienie nałogu. Chociaż to także dało się przecież połączyć. Czystą niechęć wymalowaną na jego twarzy przełamało najpierw parsknięcie przez nos na wyobrażenie sobie go w roli typowego dziecka słońca biegającego za motylkami i głoszącego pokój na świecie znad kubka ze zmieloną trawą, a wszystko to ustąpiło miejsca chwilowej konsternacji, gdy ten dokończył myśl.
- Nie będę nawet pytać - mruknął, nie zamierzając zaglądać pod ten konkretny kamień. Czymkolwiek byłby tajemniczy "greenstagram", mógł pozostać tam skąd przyszedł, jeśli miał wyciągać wnioski z kontekstu, lepiej było trzymać się od tego tematu z daleka dla własnego spokoju ducha. Częściej niż nie miał wrażenie, że zwyczajnie nie nadaje się do aktualnego stanu świata, chociaż zamiast jojczyć nad swoim losem jak depresyjne nastolatki mamroczące o byciu urodzonym w złej epoce, wolał układać sobie życie po swojemu. Egzystował wyłącznie dla samego siebie, stawał okoniem na widok rzeczy, których nie rozumiał i nie chciał rozumieć, otaczając się w zamian wszystkim co chociaż w jakimś stopniu akceptował, nie znosząc słowa sprzeciwu. W ten sposób jak ktoś chciał kręcić się w jego orbicie, musiał przykładowo oswoić się z faktem, że szybciej przyjąłby wiadomość z rozbitego o szybę gołębia niż wymienił telefon na cokolwiek mądrego z dostępem do mediów społecznościowych.
- Aha, ta Nancy - zaakceptował wyjaśnienie, chociaż kompletnie nie kojarzył o kim mowa. Czy kiedykolwiek widział Nancy na oczy? Niewykluczone, sam szczerze wątpił, ale na następny raz zapamięta, a przynajmniej była szansa, że imię zostanie mu w głowie jakby pojawił się tam w czasie gdy lokal będzie faktycznie funkcjonował. Właściwie byłby chętny zobaczyć jak projekt będzie wyglądał w użytku, wypełniony ludźmi, nad głowami których... Spojrzał w przestrzeń i chociaż po części było to wywołane potrzebą dojścia do siebie po zmasowanym ataku na jego kubki smakowe i gardło, poza stającymi w kącikach oczu łzami przyszła do niego także myśl, której wcześniej nie brał pod uwagę. Po kilkukrotnym przełknięciu śliny i pociągnięciu nosem, oraz późniejszym wytarciu twarzy w rękaw, byłby nawet gotowy się nią podzielić, gdyby nie dostał między oczy dociekliwością, która wypchnęła z niego szorstki śmiech. Po części przez opłakany stan jego przepalonego przełyku, po części przez to jak trafione było to pytanie. Najmniejszego.
- Ale mówisz o sobie, czy..? - dopytał, uśmiechając się krzywo i odrobinę zbyt szeroko, spoglądając na mężczyznę spod grzywki, która opadła mu na oczy gdzieś między jednym bolesnym oddechem a następnym. Odrobinę ironiczne, że gdyby nie szarpanie się z kimś, albo raczej bycie szarpanym przez kogoś w środku nocy, nawet by tutaj nie siedzieli, a przynajmniej nie we dwójkę. A Remik być może wcale nie miałby kwitnącego lima. Bo być może nie miałby powodu się w to pakować. - I może to tobie przydałoby się z kimś raz porządnie zlać, hm? Działa nawet lepiej niż spacer - zaoferował i zaśmiał się bez szczególnego humoru, dźgając swoje bezpieczne curry czubkiem widelca. Nie żartował, nie do końca, chociaż nie był jeszcze na tyle wykręcony by być w stanie przyznać to otwarcie przed kimkolwiek, a zwłaszcza przed samym sobą. - Miałem coś do załatwienia. Niekoniecznie dzisiaj, bo jednak miałem jebane plany, ale nie pytali mnie o zdanie, więc... - wzruszył ramionami i zakręcił drewnianym sztućcem między uwalonymi farbą palcami. - No ale chuj z tym, dogadaliśmy się, koniec sprawy. A jakbyśmy się nie dogadali, moim instynktem jest scyzoryk w kieszeni - dodał mimochodem, nabierając na widelec kęs ofiarowanego obiadu. Tak jak nieszczególnie przejmował się swoim aktualnym stanem, tak samo nie mrugnąłby okiem jakby po raz kolejny musiał wbić komuś ostrze pod żebra. Z założenia nosił je z nieco mniej agresywnych pobudek, przykładowo do rzeźbienia w drewnie albo jakby musiał na szybko dokręcić jakąś śrubkę, jednak nie bez powodu był on nazywany wielofunkcyjnym.
- Nie dam się zajebać zanim nie dokończę malować ci ścian, jak to cię tak spina - zapewnił i luźno bujnął się w bok by zaczepnie trącić go ramieniem, chociaż już w następnej chwili między jego brwiami pojawiła się zmarszczka i skupił się na jedzeniu. Oraz na wpatrzonych w siebie intensywnie oczach. Przez kilka uniesień widelca potrafił je ignorować, jednak z czasem stawały się coraz bardziej natarczywe i zanim w pełni to zarejestrował, zlizywał z drobnego kawałka kurczaka nadmiar sosu i rzucał go w stronę żebrzącego kota, który momentalnie rzucił się na darowiznę.

Felix Hathaway
ODPOWIEDZ

Wróć do „SOMA Chocolatemaker”