-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
- Jasne. Wydaje mi się, że przesadzasz, ale sprawdzimy to - odparła, bo nie chciała dłużej dyskutować na temat tego, że Cece najwyraźniej była jedną z tych osób pozbawionych zdrowych zmysłów skoro sama siedziała teraz na terenie kampusu.
Przynajmniej tyle dobrego, że Marquis nie miała problemów z wykonywaniem poleceń i nad wyraz chętnie postanowiła siedzieć grzecznie za swoim biurkiem i czekać na to, aż Evina skończy obchód i sprawdzi źródło hałasów w dalszej części budynku. Chciała załatwić to w miarę szybko chociaż nie warto było specjalnie porzucać ostrożności. Na wypadek, gdyby jednak faktycznie na terenie kampusu kręcił się ktoś niebezpieczny.
Widziała to zdziwienie na twarzy doktorantki, gdy już wróciła ze zwiadu, na którym widziała zdecydowanie więcej niż powinna. Nagie pośladki podstarzałego profesora zapewne będą ją prześladowały jeszcze przez jakiś czas, ale najważniejszym było to, że faktycznie nic złego się nie działo w budynku.
- Nie ma problemu. Nie wiesz nawet ile telefonów dziennie dostajemy z bezpodstawnymi zgłoszeniami, bo komuś coś się zdawało lub przewidziało - odpowiedziała, podchodząc bliżej do biurka Cece. - Jest późno, na zewnątrz grasuje seryjny morderca i po prostu się poddałaś paranoi. Mózg potrafi wyczyniać przedziwne rzeczy.
Jej spojrzenie od razu padło na wyjętą przez kobietę butelkę alkoholu i niemal od razu uśmiechnęła się z pewnym rozbawieniem. No tak. Nie powinna być tym szczególnie zaskoczona.
- Widzę, że całkiem nieźle jesteś tutaj zaopatrzona - zażartowała, ale nie miała prawa o tego, aby ją krytykować skoro sama również miała w swoim gabinecie jakąś butelczynę lub dwie.
Cece Marquis
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiShe/hertyp narracjiczas narracjipostaćautor
— Każdy zawsze mówi, że przesadzam... — wymruczała niezbyt zadowolona z tego wszystkiego Cece. Nie wiedziała, co powinna powiedzieć Evinie. Jej mózg działał na wrażliwych emocjach, które były w stanie pociągnąć ją naprawdę daleko. Zwłaszcza gdy dochodziły do tego wszystkie wiadomości. Te niezbyt chętnie przez nią słyszane. Wolałaby móc zatkać uszy, przestać myśleć o czymkolwiek poważnym i skupić się nad tym, co stanie z Eviną, gdy zniknęła za drzwiami.
Choć w głowie miała wiele, to nie profesora Ruchacza.
Stała jak wryta z otwartą buzią, próbując przekminić, co właściwie działo się w jej głowie. Nie tego się spodziewała. Wiele mogło się dziać, wiele mogło się zdarzyć, ale żeby połączyły się te dwie kropki w trakcie, których ona zaczynała mieć problemy? Zamrugała kilka razy oczami. Nie tego się spodziewała. Zagryzła swoją dolną wargę, zastanawiając się, co właściwie powinna zrobić.
— No, ale czy... nie mogłam pomyśleć sobie o tych złych rzeczach? — spytała, próbując być w miarę uparta. Były znaki, a gdy się pojawiały, trzeba było prosić o pomoc. Kogo innego miałaby poprosić, jak najbardziej zaufaną policjantkę w okolicy? Komu innemu poda zdrowe ziółka? — miał sznurek, był krzyk, sama przez moment w to wierzyłaś, Evina — powiedziała poważnym tonem, jakby miała to być najważniejsza sprawa pod słońcem. Zresztą Swanson też musiała uwierzyć w jej historię. Inaczej nie pojawiłaby się tutaj.
— Słońce, pytanie brzmi tylko, czy pijemy razem, czy wracasz do ukochanej z butelką ode mnie? — spytała jeszcze przepraszającym tonem. Mogły się napić, albo uciec i zniknąć w czeluściach nocy. Pytanie brzmiało. Picie, czy niepicie i powrót do domu?
-
The Grinch stole Christmas and so did I
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Jeśli Marquis jej nie wierzyła to detektywka chętnie zaprowadziłaby ją do profesora Ruchacza, ale była zdania, że zapewne żadna z nich nie potrzebowała tego widoku w swoim życiu. Doktorantka mogła jej uwierzyć na słowo, bo zdecydowanie nie okłamałaby jej w takiej kwestii. Rzetelnie sprawdziła, co się działo na kampusie, a teraz chyba obie mogły spokojnie zakończyć wieczór.
- Miałaś prawo, bo ostatnio sporo się dzieje w mieście, a dodatkowo Halloween sprawia, że ludzi ponosi wyobraźnia - odpowiedziała, a następnie jeszcze przytaknęła jej na słowa o krzykach i sznurze.
Może niekoniecznie w to wierzyła, ale wiedziała czemu ktoś mógłby wysnuć takie przypuszczenia. Od początku była lekko sceptyczna, ale wiedziała, że lepiej zawsze jest sprawdzić każdy ślad niż potem płakać po szkodzie.
Aktualnie jednak miały nieco ważniejsze sprawy, na którym musiały się skupić, a dokładniej chodziło o pewną butelczynę alkoholu, którą Cece w swej wspaniałomyślności wyjęła ze swojego biurka.
- I tak czekać będzie mnie opierdol, gdy wrócę do domu, więc czemu nie... Możemy się razem napić - odpowiedziała, bo zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że narzeczona będzie ją dręczyć o to czemu wróciła tak późno i zapewne znowu oberwie jej się za to, że sprawdzała coś samodzielnie zamiast wezwać wsparcie. - Tylko nie za dużo. Będę potem prowadzić.
W takich okolicznościach nie powinna w ogóle nic pić, ale była typem, który miał zdecydowanie zbyt duża pewność siebie i była przekonana o tym, że niewielka ilość alkoholu we krwi jej nie zaszkodzi jeśli tylko będzie starała się zachować jak największą uwagę podczas jazdy oraz uniknie szarżowania na drogach. Zresztą nie byłby to pierwszy raz i jak dotąd nic się nie stało, więc nie miała powodów do tego, aby jakoś zmienić swoje zdecydowanie nieodpowiednie nawyki.
Cece Marquis
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiShe/hertyp narracjiczas narracjipostaćautor
Reakcja Cece przypominała ludzi, którzy wykupywali papier toaletowy, kiedy ogłoszono pandemię. Wielka, wyolbrzymiona. Tylko w tym momencie rozmawialiśmy o seryjnym mordercy, który atakował nikomu winne miasto. Była histeryczką, miała w sobie coś strachliwego. Taką duszę nie będącą w stanie obejrzeć żadnego horroru, czy zwyczajnej bajki disneya bez podskoczenia. Jej wyobraźnia działała tym bardziej, że została sama sobie pozostawiona na uczelni.
Wystarczyło jedno słowo, poważny wyraz twarzy, by faktycznie w to uwierzyła. Takie sytuacje nie zdarzały się przecież codziennie. Zostajesz na uczelni, idzie sobie studentka z profesorem, by ruchać się w sali wykładowej. To nie miało prawa normalnego bytu. Sama doskonale to czuła, nie wiedząc do końca, co powinna powiedzieć. Zagryzła swoją dolną wargę, próbując uporządkować myśli.
— Jeśli mam być szczera, nienawidzę halloween — rzuciła zrezygnowana Cecille, wzdychając ciężko — nagle te wszystkie straszne rzeczy z telewizji, pojawiają się jednej nocy i aż nie chce się na to patrzeć — westchnęła, jakby to było najgorsze, czego właśnie miałaby doświadczyć. Po części tak właśnie było. Seryjny morderca, halloween, nawet ślady krwi dało się schować pod odpowiednio dobranym ubiorem, twierdząc, że to tylko sztuczne.
— Daj spokój, będę idealnym wytłumaczeniem i dobrą historią na zmianę tematu — roześmiała się Marquis. W końcu tak było. Ej stara, pojechałam do histeryczki, która bała się seryjnego mordercy. Finalnie wyszły zamiast igły, widły w postaci ciut starszego profesora z opuszczonymi spodniami. Każdy potrzebował odrobiny humoru w życiu — jasne, tylko troszeczkę na rozluźnienie — rzuciła, unosząc kąciki ust szerzej. Tak trochę wypiły, a potem rozmawiały jeszcze długo o magicznych zdolnościach roślin.
z/t x2