23 y/o
For good luck!
171 cm
wyprowadza psy i opierdala się za kasą w fox theatre
Awatar użytkownika
⋆❆₊⁺ merry christmas, i could care less ⁺₊❆⋆
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/on, i don't mind
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Bardzo źle? Nie no, nie bardzo źle — odpowiedziała na jego pytanie, kręcąc przecząco głową. Wcale nie wyglądało źle, to znaczy już nie, szkła i krwi było stanowczo mniej niż te kilka minut temu i widok ran wcale nie budził aż tak wielkiej grozy. — Ale wykurwiście też raczej nie, tak szczerze mówiąc.
Natychmiastowy protest Lucasa był odrobinę zaskakujący, więc pierwszą reakcją Indie na jego stanowcze "nie" były ściągnięte brwi i skonfundowana mina. Niby potrafiła zrozumieć jego logikę oraz fakt, że zaangażowanie Zaylee, Charlotte albo jakiejkolwiek osoby trzeciej siłą rzeczy wiązało się z dodatkowym zamieszaniem, na które może nie mieli tutaj teraz specjalnie przestrzeni, ale to zamieszanie wydawało jej się przecież zupełnie nieuchronne, więc równie dobrze mógłby to już mieć z głowy.
No ale i tak będziesz im musiał przecież powiedzieć, nie? To już mógłbyś od razu — spytała szczerze skonsternowana, ale na tym poprzestała. Nie zamierzała się z nim przecież o to kłócić ani na cokolwiek naciskać, tym bardziej, że to wszystko nie miało na nią najmniejszego wpływu, więc finalnie tylko wzruszyła ramionami i pozwoliła mu zrobić tak, jak uważał.
Czas, który Miller spędził na rozmowie z mechanikiem, Indie poświęciła na znalezienie własnego telefonu i skontaktowanie się z Panią Strickland po tym, jak dotarło do niej, że ta przecież zeszłaby na zawał gdyby wróciła do domu przed nimi i nie zastała na miejscu uradowanego jej widokiem Drania. Tylko Caldwell nie za bardzo miała ochotę przyznawać się do realnego powodu, dla którego mieli być leciutko spóźnieni, więc wysmarowała jakiegoś ogólnikowego smsa w którym nigdy nie nazwała bezpośrednio przyczyny tej całej obsuwy oraz obiecała, że wszystko było okej i że w ciągu najbliższej godziny powinni już być w domu. Chwilę jej to wszystko zajęło, głównie z racji na to, że bardzo starała się nie brzmieć w tej wiadomości na nerwową albo jakkolwiek roztrzęsioną, więc Lucas wrócił do niej akurat krótko po tym, jak wreszcie kliknęła "wyślij".
Pół godziny. Kiwnęła głową krótko ze zrozumieniem, zaraz jednak obracając ją w stronę bagażnika, z którego zaniosło się kilka piskliwych szczeknięć. Już miała obrócić się na pięcie żeby się tym zająć, ale potrzebowała najpierw ustosunkować się do słów Millera i jego uprzejmej propozycji.
Co? Chyba żeś się z chujem na głowy pozamieniał — tak skwitowała tę jego sugestię, bo to nie tak, że nie doceniała tej oferty, doceniała i to bardzo, ale nie było po prostu takiej możliwości. No po prostu nie. Żadnej siły na tym świecie, która mogłaby sprawić, że Indie zgodziłaby się zostawić go z tym wszystkim samego. — Nie zostawię Cię tu tak przecież samego — wyjaśniła już łagodniejszym tonem, chcąc ocieplić trochę przekaz po tym jak zorientowała się, że może zabrzmiało to napastliwie, choć napastliwe w najmniejszym stopniu być nie miało. — Nie zostawimy, znaczy się — poprawiła się zaraz, gdy Drań zaczął stanowczo domagać się uwagi i dobiegający z bagażnika dźwięk szczekania przybrał na sile, a skoro ręce miała już znów wolne, to Indie absolutnie nie zamierzała mu tej uwagi odmawiać i ruszyła mu z odsieczą.
W ciągu kilkunastu sekund była już z powrotem obok Lucasa, znów z psem na rękach; wciąż nie puścił jej tamten strach o życie Drania, więc wolała trzymać go na rękach, blisko, prawie tak, jakby ktoś zaraz miał spróbować go z tych jej objęć wyrwać.
Zresztą, może jak tu z Tobą zostanę to wyrówna mi się trochę karma. Za tamtą imprezę, tak na przykład — dodała żartobliwie i nawet uśmiechnęła się lekko, chociaż było w tym uśmiechu coś z zażenowania, bo nic z tego, że od tamtej pory minęło już trochę czasu, skoro było jej na ten cały temat równie wstyd co w dzień, w którym obudziła się na jego kanapie. — Może jak będziemy kwita to W KOŃCU będę w stanie o niej zapomnieć i przestanie mi się tamten jebany trawnik śnić po nocach? Kurwa, fajnie by było. Iiiii w sumie to nie wiem na chuj o tym wspominał- no, kurwa, nieważne przecież, nieważne. Masz dla mnie peta?

Lucas Miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
leo
mam alergię na chat gpt i ai w jakiejkolwiek innej postaci, poza tym wszystko cacy
23 y/o
Mark your calendar for Canada Day
189 cm
popcornman w fox theatre
Awatar użytkownika
kocham święta.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji3os
czas narracjiprzeszły
postać
autor

A trzeba było o tym informować kogokolwiek? Bo Lucas serio nie widział w tym jakiegokolwiek sensu. Bo co to da? Każdy tylko się zmartwi, zlecą mu się te wszystkie siostry na charte i będą go kurwa chciały namówić, żeby pojechał do szpitala, bo trzeba to pewnie szyć bla bla bla.. A on naprawdę tego nie potrzebował. Kurwa, w sumie jedyne, co Miller potrzebował to chwili spokoju. Tyle. I może zimnego browara by się chętnie napił. No i towarzystwo Indie jakoś dzisiaj wyjątkowo mu też nie przeszkadzało. Aż dziwne. Chociaż i tak zaproponował jej, żeby już sobie poszła, ale to wcale nie dlatego, że tego chciał, tylko może po prostu się śpieszyła?
A potem powiedziała o tym, że się mu chuj z głową miejscami zamienił i Lucas już widział, że raczej wcale się jej nie spieszyło.
Może jakbym miał chuja na głowie, to ten łoś by się tak na mnie nie rzucił — prychnął, bo może to już był moment, kiedy mogli sobie trochę z tego pożartować? Skoro już byli bezpieczni i raczej pana łosia więcej nie spotkają. Swoją drogą jakim cudem nikt go jeszcze nie złapał? Policji nie było w tym Toronto? LEŚNICZEGO jakiegoś?! Ciekawe czy kogoś zabił? Bo prawie przecież zabił Indie. To może kogoś już skasował tym porożem?
Nie będę się z tobą kłócić, Indie — wzruszył ramionami, kiedy ona go tak zapewniała, że przecież go nie zostawi. Naprawdę tego od niej nie oczekiwał, ale jeśli ona tak chciała, to przecież jej stąd siłą wcale nie usunie. Chociaż tego psa to by mógł wyjebać. Najlepiej kopnąć z buta prosto przed siebie, żeby to jego szczekanie ucichło chociaż na krótką chwilę. Łeb mu pękał od tego zajadania. I już miał jej o tym powiedzieć, poprosić, żeby coś zrobiła z tym szczurem, tylko ona wtedy wspomniała ten wieczór, kiedy Lucas zabrał ją do siebie…
Indie — tylko tyle był w stanie z siebie wydusić, bo jednak chyba nie powinni o tym rozmawiać. Nie. Raczej NA PEWNO nie powinni do tego wracać. Bo nie dość, że się przecież dość mocno wtedy pożarli z rana, to jeszcze i wieczór wcześniej i padło też chyba dużo słów, które paść nie powinny i te wszystkie rany jakoś tak na nowo się otworzyły i może nawet trochę tak jak w tym momencie, kiedy on zajrzał jej jasne, błękitne oczy, tak znajome, a jednak tak niedostępne. Czuł pod skórą te wszystkie emocje, jakieś niedokończone sprawy, które buzowały w krwi. — Nie ma tematu — dodał w końcu, zbierając się w sobie. — Już i tak jesteśmy kwita, przecież mnie opatrzyłaś i wyciągnęłaś z głowy ten przeklęty szajs — wykonał przy tym bliżej nieokreślony gest ręką i aż musiał się kawałek odsunąć, bo ten pies ciągle ale to kurwa ciągle zajadał.
A to coś to jest twoje? — spytał w końcu zmieniając temat. — Bo w sumie widzę pewne podobieństwa — jak na przykład niewyparzony język. Chociaż Indie to przynajmniej miała w sobie też jakieś dobre cechy, a przynajmniej takie, które Lucas lubił i do tego miała ładne oczy, które nie wyglądały, jakby chciały go zabić… czego nie można było powiedzieć o tym Draniu, bo gdyby był większy, to pewnie już by dawno zjadł Millera.
Oczywiście poczęstował Indie papierosem. Sobie też odpalił jednego, a potem pewnie zapalili jeszcze po jednym, bo co oni innego mogli zrobić, kiedy tak czekali na ten holownik. Całe szczęście facet pojawił się na miejscu nawet przed czasem i szybko załadował furkę na hak. Przy okazji próbował się dowiedzieć, co się stało, ale kiedy Miller z Caldwell powiedzieli mu o bliskim poznaniu z łosiem, to ziomek tylko ich wyśmiał i rzucił jakieś dziwne ta, jasne, jakby im kurwa nie uwierzył. No tylko czemu? Co w tym takiego dziwnego? A może chodziło o fakt, że oni to przeżyli? Możliwe. Coś tam jeszcze podyskutowali, a kiedy ziomek odjechał, Lucas ponownie wyciągnął telefon.
Na jaki adres cię odwieźć? — spytał w końcu, odpalając Ubera, a potem uniósł spojrzenie na ciemnowłosą, wyczekując odpowiedzi.

Indie Caldwell
kasik
Używania AI i brak ciągnięcia fabuły do przodu.
23 y/o
For good luck!
171 cm
wyprowadza psy i opierdala się za kasą w fox theatre
Awatar użytkownika
⋆❆₊⁺ merry christmas, i could care less ⁺₊❆⋆
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/on, i don't mind
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

No to fenomenalnie, bo ja z Tobą też nie. — No i pogadane. Akurat całkiem cieszyło ją to, że Miller nie poczuwał się na żadne awantury, bo gdyby faktycznie upierał się przy tym, żeby zostawić go samego, nie miałaby żadnego innego wyboru niż się z nim kłócić. A naprawdę, naprawdę nie chciała tego robić.
Czort jeden wie, co kazało Indie temat tamtej niesławnej imprezy poruszyć i tym samym rozgrzebać, ale ewidentnym było to, że pożałowała tego w tej samej sekundzie, w której skończyła mówić. Trochę miała ochotę sobie w ten własny pusty czerep pierdolnąć, bo gdyby na przykład zatrzymała się i zastanowiła sekundę albo dwie, może zdążyłaby zadać sobie pytanie o to, czy na pewno chciała o tym wszystkim Lucasowi przypominać.
Że było jej wstyd czy głupio, to jedno — nie można było imprezować tyle co Indie i nie mieć na sumieniu dziesiątek dużo bardziej kompromitujących przewinień, więc pogodzenie się z tym, że narobiła sobie obciachu było akurat jedną z najłatwiejszych rzeczy w całym tym procesie. Tamtego wieczoru Caldwell nie mogła przeboleć z jednej, bardzo prostej przyczyny: nie przestawała męczyć jej myśl, że właśnie taką miał zapamiętać ją Lucas. Nieprzyjemną, bezczelną i nieprzyzwoicie napierdoloną, w niczym niepodobną do tej Indie, którą znał sprzed jej zniknięcia. Nie taką osobą chciała być, nie przy nim.
M-hm, tak, okej, nie ma tematu — powtórzyła po nim, przytakując głową w zgodzie. A chociaż nie powiedziała tego na głos, była Millerowi szczerze wdzięczna za to oficjalne potwierdzenie, że chociaż w tym sensie byli kwita — może i nie zmieniało to wiele w ich ogólnej sytuacji, bo taką drobną przysługą z całą pewnością nie odpokutowała swojego zniknięcia (nie była nawet pewna, czy dało się je odpokutować), ale przynajmniej wiedziała, że Lucas chyba jednak nie miał jej tamtej imprezy aż tak bardzo za złe, jak sądziła. I to była naprawdę spora ulga, w zasadzie potencjalnie nawet trochę większa, niż powinna, bo Indie pewnie nie byłaby gotowa tego przed sobą przyznać, ale może — tylko może — nieświadomie karmiła nią pierwsze zalążki płonnych nadziei, takich, których dla własnego dobra nigdy nie powinna była sobie robić.
No więc dobrze się składało, że zmienił temat.
Nie moje — odpowiedziała na jego pytanie, przenosząc wzrok na Drania. Też już zaczynała mieć dosyć jego wątpliwego wykonania koncertu, więc wreszcie uległa i zmobilizowała się do tego, żeby wbrew własnym nerwom jednak odstawić go na ziemię z cichą nadzieją, że może w czymś to pomoże. — Sąsiadki. Dorabiam sobie na wyprowadzaniu psów — wyjaśniła, obserwując jak Drań próbuje zdecydować, czy bardziej interesuje go trawa wzdłuż pobocza, czy dalsze szczekanie na Millera. W końcu nawet trochę zajęło go to pierwsze, chociaż raz na jakiś czas wtórnie przypominał sobie o Lucasie i piłował ryja, ale przynajmniej mieli okazjonalną przerwę od dźwięku ujadania. — No kurwa, wiem, jak dwie krople wody, nie? — podchwyciła, uśmiechając się mimowolnie. Może nie powinna sobie była pozwalać na tyle dowcipów, może nie wypadało, ale swoje problemy od zawsze chroniła żartem i tylko tak potrafiła radzić sobie z tym, co trudne, więc jakoś musiała dać temu wszystkiemu upust i pobłaznować. Chociaż trochę. — Jeszcze też tak język wypierdolę i normalnie mogiła, nigdy nas nie rozróżnisz. Powiedziałabym że zeza też zrobię, ale on to przecież ma jedno oko na Maroko a drugie na Kaukaz, nie wiem czy tak potrafię.
Na pomoc drogową szczęśliwie nie czekali długo, a przynajmniej tak wydawało się Indie — nie miała pojęcia czy to pomoc drogowa dotarła do nich wyjątkowo sprawnie, czy ten czas po prostu upłynął jej szybciej i milej niż się spodziewała, czy może oba na raz, ale miała wrażenie że nie trwało to nawet w połowie tak długo jak mogłoby.
Zanim się zorientowała było już po robocie i Bogu niech będą za to dzięki, bo razem z emocjami opadła też energia i cała ich trójka — z Draniem włącznie, bo nawet on był na tym etapie zbyt zmęczony na dalsze szczekanie — wyraźnie potrzebowała porządnego timeoutu. Buzująca we krwi adrenalina ucichła i organizm dopadło wyczerpanie tak skrajne, że do czasu gdy mechanik odjechał, Indie z Lucasem komunikowała się już tylko jakimiś marnymi półsłówkami i gestami, ostatnie siły przeznaczając na wskazanie mu właściwego adresu. Potem nie odezwała się już słowem — próbujący przetworzyć wydarzenia umysł średnio radził sobie z takimi obciążeniami, więc niewiele zapamiętała ze wspólnej drogi do domu, a jeszcze mniej z pożegnania z Millerem, w zmęczeniu bez najmniejszego żalu pozwalając na to, żeby całe dzisiejsze popołudnie zlało się w jedną, niewyraźną całość, której rozszyfrowaniem zamierzała martwić się dopiero jutro.
koniec
Lucas Miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
leo
mam alergię na chat gpt i ai w jakiejkolwiek innej postaci, poza tym wszystko cacy
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Dzielnica Mieszkalna”