-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkitakpostaćautor
Uniósł jedną brew na jej słowa, ale w zasadzie to miała rację, chociaż mieszkał z nią, to nie mógł się tam odnaleźć, dla niego to wszystko było zbyt skomplikowane. Zastawa na zwykły dzień, zastawa na uroczystości, kieliszek do wina, kieliszek do wody... Chociaż na kieliszkach to się akurat znał, ale właściwie nauczył się tego tylko dlatego, żeby jej zaimponować. Wiedział w jakich lokalach pokazuje się Ivenne, więc musiał po prostu odrobinę się dostosować, dopasować do tej pięknej damulki, którą była.
- Jak Ty zawsze pakujesz te obiady, w te pojemniki, zamiast zostawić w garnku. Normalne kobiety zostawiają obiady w garnku Ivy - pokręcił głową, tylko, że skąd niby Wade miał wiedzieć, co robią normalne kobiety, jak jego relacje z przedstawicielkami płci przeciwnej, opierały się albo na szybkich numerkach w motelach, albo na dziwnych zażyłościach z koleżankami z "pracy", które mogły się skończyć tym, że chciały go zabić, albo coś w tym stylu. Ivenna była pierwszą kobietą, z którą wszedł w jakiś normalny związek, nie prawdziwy, bo udawany przecież, ale na swój sposób zwyczajny.
Może dlatego nie umiał jej zabić, bo była jakąś taką kotwicą, która trzymała go przy normalności? Pierwiastkiem dzięki któremu mógł poczuć, chociażby przez chwilę, że może i on zasługuje na coś innego? Że może gdyby ukrył się gdzieś odpowiednio daleko, może mógłby się odciąć i żyć inaczej?
Tylko czy potrafił?
Chatka była niewielka, stara, poryta grubą warstwą kurzu i pajęczynami, ale miała w sobie coś nostalgicznego. U Wade'a przywoływała wiele wspomnień, tych gorszych i tych lepszych. Tu kiedyś wylądował z raną postrzałową i myślał, że już z tego nie wyjdzie. Ale tu też grał w pokera ze swoim jedynym przyjacielem. To było tuż przed jego śmiercią, więc w zasadzie... to też było bolesne wspomnienie.
Przekraczając próg zdjął z sufitu jakieś pajęczyny, może nawet kilka pająków rozbiegło się po pomieszczeniu, szukając schronienia między deskami w podłodze. Wade'a jednak wcale to nie ruszyło. Kiedy wszedł do salonu od razu podciągnął sobie drewniany stolik do kanapy, rzucił na niego torbę i zaczął czegoś szukać po szafkach. W ogóle nie przejmował się Ivy. Zerknął tylko na nią katem oka, gdy przeszła przez salon w tej koszulce i szortach, które jej kupił na stacji benzynowej. Wyglądała według niego dziwnie, wolał ją w tych wyszukanych, kobiecych kreacjach, chociaż...
Na jej widok na moment się uśmiechnął, jakoś tak ciepło. Może w innej rzeczywistości właśnie tak by się nosiła, byliby normalnymi ludźmi, a on na przykład kierowcą ciężarówki, a nie gościem, który działa na zlecenie mafii.
Westchnął ciężko rozkładając na stoliku jakieś papiery. Wydruki opatrzone czyimiś zdjęciami, dużo informacji, a na przodzie zdjęcie jej ojca z jakimś facetem.
Kiedy weszła do salonu z tymi kubkami z herbatą to chciał jej coś powiedzieć, otworzył usta, żeby powiedzieć jej, że chce jej coś pokazać, ale wtedy ona usiadła mu na kolanach, a po plecach Wade'a przeszedł dreszcz. Nie mógł jeszcze do końca sprecyzować czy jest przyjemny, ale na pewno nie był to dreszcz obrzydzenia. Z jego płuc wyrwało się westchnienie, kiedy jej usta dotknęły jego policzka. Nawet nie wiedział, kiedy wstrzymał powietrze. Oparł rękę na jej krągłym udzie. Chciał jej powiedzieć, że ma coś ważnego, że nie ma na to czasu, że to nie jest odpowiednia pora, a najlepiej, żeby po prostu zostawiła go w spokoju. Zamiast tego zerknął na zegarek na swoim nadgarstku. Nadgarstku, który wciąż był oparty na jej nodze. Dochodziła druga. Chyba jemu też się należało trochę odpoczynku. Zwłaszcza, że czuł, że w tym miejscu mogą sobie na niego pozwolić.
- Może masz rację, przyda się reset... - stwierdził, a jego dłoń jakoś tak odruchowo przesunęła się po jej udzie ciut wyżej. Wiedział, że nie powinien tego robić, a jednak wtulił twarz w jej włosy, które jeszcze pachniały tą tanią farbą.
- Dziwnie tak wyglądasz... - mruknął, ale jakoś tak spokojniej, jakoś tak bardziej jak jej mąż, który czasem po prostu lubił się z nią droczyć, bo przecież... rzekomo ją kochał. Teraz sam nie wiedział jak jest naprawdę, co w ogóle w tej chwili jest prawdą. Czy jeszcze jakakolwiek istnieje?
Ona zawsze działała na niego uspokajająco, nawet jeśli to wszystko, to była tylko gra. Ale jej dotyk był jak lekarstwo, jak coś, co sprawi, że nawet on może wreszcie spać spokojnie.
- Ale tylko dzisiaj, bo jutro musimy coś z tym zrobić - powiedział ciszej, a jego ciepły oddech omiótł jej kark, przysunął się jeszcze bliżej i musnął wargami jej szyję.
To było dziwne nie czuć jej mocnych zmysłowych perfum, tylko jakiś tani motelowy żel pod prysznic. Wszystko tu było dziwne, brak jej blond loków, to dziwne ubranie, i tylko jej spojrzenie było mu znajome, spojrzenie i jej dotyk.
ivenna hawke
- Jak Ty zawsze pakujesz te obiady, w te pojemniki, zamiast zostawić w garnku. Normalne kobiety zostawiają obiady w garnku Ivy - pokręcił głową, tylko, że skąd niby Wade miał wiedzieć, co robią normalne kobiety, jak jego relacje z przedstawicielkami płci przeciwnej, opierały się albo na szybkich numerkach w motelach, albo na dziwnych zażyłościach z koleżankami z "pracy", które mogły się skończyć tym, że chciały go zabić, albo coś w tym stylu. Ivenna była pierwszą kobietą, z którą wszedł w jakiś normalny związek, nie prawdziwy, bo udawany przecież, ale na swój sposób zwyczajny.
Może dlatego nie umiał jej zabić, bo była jakąś taką kotwicą, która trzymała go przy normalności? Pierwiastkiem dzięki któremu mógł poczuć, chociażby przez chwilę, że może i on zasługuje na coś innego? Że może gdyby ukrył się gdzieś odpowiednio daleko, może mógłby się odciąć i żyć inaczej?
Tylko czy potrafił?
Chatka była niewielka, stara, poryta grubą warstwą kurzu i pajęczynami, ale miała w sobie coś nostalgicznego. U Wade'a przywoływała wiele wspomnień, tych gorszych i tych lepszych. Tu kiedyś wylądował z raną postrzałową i myślał, że już z tego nie wyjdzie. Ale tu też grał w pokera ze swoim jedynym przyjacielem. To było tuż przed jego śmiercią, więc w zasadzie... to też było bolesne wspomnienie.
Przekraczając próg zdjął z sufitu jakieś pajęczyny, może nawet kilka pająków rozbiegło się po pomieszczeniu, szukając schronienia między deskami w podłodze. Wade'a jednak wcale to nie ruszyło. Kiedy wszedł do salonu od razu podciągnął sobie drewniany stolik do kanapy, rzucił na niego torbę i zaczął czegoś szukać po szafkach. W ogóle nie przejmował się Ivy. Zerknął tylko na nią katem oka, gdy przeszła przez salon w tej koszulce i szortach, które jej kupił na stacji benzynowej. Wyglądała według niego dziwnie, wolał ją w tych wyszukanych, kobiecych kreacjach, chociaż...
Na jej widok na moment się uśmiechnął, jakoś tak ciepło. Może w innej rzeczywistości właśnie tak by się nosiła, byliby normalnymi ludźmi, a on na przykład kierowcą ciężarówki, a nie gościem, który działa na zlecenie mafii.
Westchnął ciężko rozkładając na stoliku jakieś papiery. Wydruki opatrzone czyimiś zdjęciami, dużo informacji, a na przodzie zdjęcie jej ojca z jakimś facetem.
Kiedy weszła do salonu z tymi kubkami z herbatą to chciał jej coś powiedzieć, otworzył usta, żeby powiedzieć jej, że chce jej coś pokazać, ale wtedy ona usiadła mu na kolanach, a po plecach Wade'a przeszedł dreszcz. Nie mógł jeszcze do końca sprecyzować czy jest przyjemny, ale na pewno nie był to dreszcz obrzydzenia. Z jego płuc wyrwało się westchnienie, kiedy jej usta dotknęły jego policzka. Nawet nie wiedział, kiedy wstrzymał powietrze. Oparł rękę na jej krągłym udzie. Chciał jej powiedzieć, że ma coś ważnego, że nie ma na to czasu, że to nie jest odpowiednia pora, a najlepiej, żeby po prostu zostawiła go w spokoju. Zamiast tego zerknął na zegarek na swoim nadgarstku. Nadgarstku, który wciąż był oparty na jej nodze. Dochodziła druga. Chyba jemu też się należało trochę odpoczynku. Zwłaszcza, że czuł, że w tym miejscu mogą sobie na niego pozwolić.
- Może masz rację, przyda się reset... - stwierdził, a jego dłoń jakoś tak odruchowo przesunęła się po jej udzie ciut wyżej. Wiedział, że nie powinien tego robić, a jednak wtulił twarz w jej włosy, które jeszcze pachniały tą tanią farbą.
- Dziwnie tak wyglądasz... - mruknął, ale jakoś tak spokojniej, jakoś tak bardziej jak jej mąż, który czasem po prostu lubił się z nią droczyć, bo przecież... rzekomo ją kochał. Teraz sam nie wiedział jak jest naprawdę, co w ogóle w tej chwili jest prawdą. Czy jeszcze jakakolwiek istnieje?
Ona zawsze działała na niego uspokajająco, nawet jeśli to wszystko, to była tylko gra. Ale jej dotyk był jak lekarstwo, jak coś, co sprawi, że nawet on może wreszcie spać spokojnie.
- Ale tylko dzisiaj, bo jutro musimy coś z tym zrobić - powiedział ciszej, a jego ciepły oddech omiótł jej kark, przysunął się jeszcze bliżej i musnął wargami jej szyję.
To było dziwne nie czuć jej mocnych zmysłowych perfum, tylko jakiś tani motelowy żel pod prysznic. Wszystko tu było dziwne, brak jej blond loków, to dziwne ubranie, i tylko jej spojrzenie było mu znajome, spojrzenie i jej dotyk.
ivenna hawke
-
find what you love and let it kill younieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Wiedziała, co oznaczają położone na stole dokumenty i zdjęcia. Gdy Wade oswajał się z jej ciepłem, zapachem i gestami, Ivenna przesunęła zmęczonym spojrzeniem po większych literach i paru obcych, a paru znajomych twarzach. Zamrugała gwałtownie by odgonić łzy, gdy jej oczy spotkały się z tymi ojca na jednej z fotografii, a Wade jakimś c u d e m przyznawał jej rację.
Przełknęła ślinę.
— „Okropnie”, już mówiłeś — przypomniała, choć sama nie wiedziała który przymiotnik był gorszy. Nie wyglądała jak ona, i to było pewne, a zagubienie swojej własnej tożsamości w tej drastycznej zmianie wizerunku nie należał do przyjemnych i łatwych. Przeciwnie, Ivy nie potrafiła oswoić się z nowym odbiciem w lustrze, ale próbowała nie histeryzować z tego powodu. Mieli większe zmartwienia, niż jej żal, że przestała podobać się mężowi z chwilą założenia większego, chowającego jej krągłości ubrania. Dbała o siebie podczas ich małżeństwa; pilnowała koronkowych piżamek i przylegających sukienek, ułożonych loków i perfum w strategicznych punktach ciała. Teraz małżeństwo okazało się niczym innym jak transakcją, więc upodobania Wade’a nie powinny jej obchodzić. A jednak obchodziły, gdy drżała pod jego krótkim pocałunkiem, namacalnie łagodniejąc w jego objęciach. Jej ciało rozluźniało się, a sylwetka poddawała dotykowi ani trochę słabiej, niż w dniach przed zamachem.
— Tylko dzisiaj — kłamała; za obietnicą nie stało przekonanie, że jutro pozwoli mężczyźnie pracować do późna. Jego fałsz zmienił rzeczywistość kobiety; jej siła i niezależność całkiem niknęły, gdy przychodził zmrok i czas na zamknięcie ciężkich powiek. Potrzebowała wtedy obok silnych ramion mężczyzny, a dopóki tkwiła w tej sytuacji z Jonesem, miała się domagać by pełnił tę funkcję.
— Jesteś całkiem inny — szepnęła smutno. Smukłe palce lekarki sunęły z czułością po głowie mężczyzny, teraz pozbawionej fryzury, którą tak uwielbiała. Nie miała jednak na myśli wyglądu fizycznego, nie w całości. — Inny, ale ten sam. Nie rozumiem — chwyciła go za podbródek i zmusiła, by spojrzał w jej oczy. Przypominała sarnę na sekundy przed zderzeniem z reflektorami samochodu terenowego, bez wątpienia, ale całą swoją kruchość i ufność oddawała mężczyźnie który stał za jej upadkiem. Drżąc - ze strachu, ze zmęczenia, ze słabości - odsunęła materiał tandetnej koszulki na tyle, by pokazać mu siniaka na ramieniu. W miejscu, które szarpał kilka godzin wcześniej pozostał ślad który zniknie, ale o którym Ivy nie miała zapomnieć już nigdy. — Ty mi to zrobiłeś. Ty, ale nie ty… — powiedziała. Jej zachowanie kontrastowało z wypowiadanymi słowami. Zamiast prosić o dystans, zamiast uciekać, Ivy przylegała do niego ściślej, trącając czubek jego nosa swoim. — Dlaczego… — musnęła jego wargi swoimi, tak delikatnie jak trzepot skrzydeł motyla, jak najlżejszy podmuch wiatru. — Dlaczego nie jesteś sobą, ale teraz dotykasz mnie tak samo? — jej dłoń zamknęła się wokół jego, opartej na nagim udzie kobiety. Poznała tej nocy dwie skrajnie różne wersje tego samego mężczyzny; jedną zdolną do zadania wielkiej krzywdy i drugą, zdolną ochronić ją przed wszelką krzywdą. Nie potrafiła odnaleźć się w tym emocjonalnym pierdolniku, ale pragnęła czuć jego ciało przy swoim.
Tylko tak mogła oddychać.
Wade W. Jones
Przełknęła ślinę.
— „Okropnie”, już mówiłeś — przypomniała, choć sama nie wiedziała który przymiotnik był gorszy. Nie wyglądała jak ona, i to było pewne, a zagubienie swojej własnej tożsamości w tej drastycznej zmianie wizerunku nie należał do przyjemnych i łatwych. Przeciwnie, Ivy nie potrafiła oswoić się z nowym odbiciem w lustrze, ale próbowała nie histeryzować z tego powodu. Mieli większe zmartwienia, niż jej żal, że przestała podobać się mężowi z chwilą założenia większego, chowającego jej krągłości ubrania. Dbała o siebie podczas ich małżeństwa; pilnowała koronkowych piżamek i przylegających sukienek, ułożonych loków i perfum w strategicznych punktach ciała. Teraz małżeństwo okazało się niczym innym jak transakcją, więc upodobania Wade’a nie powinny jej obchodzić. A jednak obchodziły, gdy drżała pod jego krótkim pocałunkiem, namacalnie łagodniejąc w jego objęciach. Jej ciało rozluźniało się, a sylwetka poddawała dotykowi ani trochę słabiej, niż w dniach przed zamachem.
— Tylko dzisiaj — kłamała; za obietnicą nie stało przekonanie, że jutro pozwoli mężczyźnie pracować do późna. Jego fałsz zmienił rzeczywistość kobiety; jej siła i niezależność całkiem niknęły, gdy przychodził zmrok i czas na zamknięcie ciężkich powiek. Potrzebowała wtedy obok silnych ramion mężczyzny, a dopóki tkwiła w tej sytuacji z Jonesem, miała się domagać by pełnił tę funkcję.
— Jesteś całkiem inny — szepnęła smutno. Smukłe palce lekarki sunęły z czułością po głowie mężczyzny, teraz pozbawionej fryzury, którą tak uwielbiała. Nie miała jednak na myśli wyglądu fizycznego, nie w całości. — Inny, ale ten sam. Nie rozumiem — chwyciła go za podbródek i zmusiła, by spojrzał w jej oczy. Przypominała sarnę na sekundy przed zderzeniem z reflektorami samochodu terenowego, bez wątpienia, ale całą swoją kruchość i ufność oddawała mężczyźnie który stał za jej upadkiem. Drżąc - ze strachu, ze zmęczenia, ze słabości - odsunęła materiał tandetnej koszulki na tyle, by pokazać mu siniaka na ramieniu. W miejscu, które szarpał kilka godzin wcześniej pozostał ślad który zniknie, ale o którym Ivy nie miała zapomnieć już nigdy. — Ty mi to zrobiłeś. Ty, ale nie ty… — powiedziała. Jej zachowanie kontrastowało z wypowiadanymi słowami. Zamiast prosić o dystans, zamiast uciekać, Ivy przylegała do niego ściślej, trącając czubek jego nosa swoim. — Dlaczego… — musnęła jego wargi swoimi, tak delikatnie jak trzepot skrzydeł motyla, jak najlżejszy podmuch wiatru. — Dlaczego nie jesteś sobą, ale teraz dotykasz mnie tak samo? — jej dłoń zamknęła się wokół jego, opartej na nagim udzie kobiety. Poznała tej nocy dwie skrajnie różne wersje tego samego mężczyzny; jedną zdolną do zadania wielkiej krzywdy i drugą, zdolną ochronić ją przed wszelką krzywdą. Nie potrafiła odnaleźć się w tym emocjonalnym pierdolniku, ale pragnęła czuć jego ciało przy swoim.
Tylko tak mogła oddychać.
Wade W. Jones
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
ivy
nic o niczym
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkitakpostaćautor
Kiedy przypomniała mu jego własne słowa to Wade poruszył się niespokojnie. To wcześniej powiedział, żeby jej dopiec, okropnie... ale czy naprawdę tak myślał? Może w tamtej chwili, kiedy miał jej za złe to wszystko, co się wydarzyło, to tak. Ale czy mógł mieć jej to za złe?
Czy była w tym jej wina?
Chyba tylko jego, chociaż to też nie było do końca tak, bo prawdziwie winny był po prostu jej ojciec. Gdyby był kimś innym, jakimś prostym człowiekiem... Ale wtedy Wade w ogóle nie poznałby Ivy, więc w zasadzie to coś mu zawdzięczał. W pewnym sensie, chociaż to wszystko było złe, to było też dobre. A najbardziej to było zagmatwane.
Wade westchnął ciężko.
- Nie okropnie, ale nie jak Ty - powiedziała, ale czy Wade w ogóle miał prawo mówić Ivy, że nie jest jak ona? Skoro to wszystko, co między nimi było to było zlecenie, okrutna gra?
Chyba nie miał.
A jednak jego dłoń przesunęła się po jej karku, tuż pod linię włosów, powoli, chyba z czułością, chociaż Wade w tej chwili sam nie wiedział, czy w ogóle powinien okazywać jej to uczucie, jakiekolwiek, żeby znowu tylko wciągać ją jeszcze bardziej w kłopoty. Ale przecież... i tak już mieli przejebane. Teraz to były tylko dwie opcje, albo się poddać i poczekać aż ich znajdą, albo coś z tym zrobić. On nie zamierzał się poddać, chociaż... dzisiaj może odrobinę.
Kiedy jej palce wylądowały na jego głowie, drgnął, ale to dlatego, że ten dziwny przyjemny dreszcz przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa.
- Ivy, teraz wszystko będzie inne - rzucił w odpowiedzi na jej słowa, dość spokojnie, chociaż czuł w żołądku ścisk, kiedy to mówił, kiedy tylko o tym myślał. Może nawet odrobinę się przyzwyczaił do tej ich gry? Może była mu ciut wygodna? Zbierał informacje, ale był w takim miejscu, w takim momencie, że był bezpieczny, ona też była, bo to on miał ją zabić. Pracował na zlecenie jednych, zyskiwał zaufanie drugich, to był moment, kiedy wszystko się zatrzymało, czekało tylko, aż Wade wykona robotę. Wykonał ją, a później zawalił najbardziej jak się dało.
Kiedy go do tego zmusiła, to podniósł głowę, żeby spojrzeć w jej oczy. Piękne oczy, które w pewnym momencie naprawdę zaczęły mu się podobać, mimo, że miał przecież to tylko udawać. Tylko kiedy? Kiedy to się stało?
Wzrokiem ześlizgnął się na jej ramię, gdy podwinęła koszulkę, na ten siniak. Robił gorsze rzeczy, mógłby do niej strzelić, zamiast siniaków mogłaby wszędzie dookoła być jej krew.
Nie, tak naprawdę by nie mógł. Opuszkami palców przejechał delikatnie po jej ramionach, po śladach, które na nich zostawił.
- Chyba lepiej, że ja, niż oni... - powiedział, bo o tym też musiał pomyśleć, że gdyby do samochodu wciągnęli ją ludzie, którzy zabili jej ojca, to nie skończyłoby się na siniakach. Krew musiała by się przelać. Może jeszcze się przeleje. W ich idealnym świecie wcale jej nie było, ale w tym, w którym znaleźli się teraz Wade czuł jej metaliczny zapach.
Podniósł głowę w momencie, w którym musnęła swoim nosem ten jego, a później złożyła na jego wargach ten delikatny pocałunek. Tak krótki, tak lekki, że nie pasował wcale do tej scenerii, a jednak sprawił, że z jego płuc znowu wydarło się to ciężkie westchnienie.
- Ivy, Ty... nie wiesz jaki ja jestem - rzucił, ale najgorsze było to, że on sam nie wiedział, bo Wade Jones nie powinien trzymać jej na kolanach, nie powinien dotykać i nie powinien w ogóle marzyć o tym, żeby znowu ją pocałować, a jednak to robił.
Przejechał znowu dłonią po jej ramieniu, po tych siniakach trochę jakby chciał je zetrzeć, zatrzymał palce na jej szyi, mógłby je zacisnąć, ale zamiast tego jego opuszki przesunęły się do jej żuchwy, kciukiem dotknął jej pełnych warg. Chciał ich jeszcze raz skosztować. Chciał, ale bał się, że przepadnie. Musiał myśleć racjonalnie, a Ivenna sprawiała, że się gubił, wariował.
- Chodźmy już spać - powiedział, ale wcale się nie ruszył, zabrał tylko rękę. Teraz oparł ją na jej plecach, luźno, tak jakby to było naturalne, trzymać ją w ramionach, tak blisko siebie.
ivenna hawke
Czy była w tym jej wina?
Chyba tylko jego, chociaż to też nie było do końca tak, bo prawdziwie winny był po prostu jej ojciec. Gdyby był kimś innym, jakimś prostym człowiekiem... Ale wtedy Wade w ogóle nie poznałby Ivy, więc w zasadzie to coś mu zawdzięczał. W pewnym sensie, chociaż to wszystko było złe, to było też dobre. A najbardziej to było zagmatwane.
Wade westchnął ciężko.
- Nie okropnie, ale nie jak Ty - powiedziała, ale czy Wade w ogóle miał prawo mówić Ivy, że nie jest jak ona? Skoro to wszystko, co między nimi było to było zlecenie, okrutna gra?
Chyba nie miał.
A jednak jego dłoń przesunęła się po jej karku, tuż pod linię włosów, powoli, chyba z czułością, chociaż Wade w tej chwili sam nie wiedział, czy w ogóle powinien okazywać jej to uczucie, jakiekolwiek, żeby znowu tylko wciągać ją jeszcze bardziej w kłopoty. Ale przecież... i tak już mieli przejebane. Teraz to były tylko dwie opcje, albo się poddać i poczekać aż ich znajdą, albo coś z tym zrobić. On nie zamierzał się poddać, chociaż... dzisiaj może odrobinę.
Kiedy jej palce wylądowały na jego głowie, drgnął, ale to dlatego, że ten dziwny przyjemny dreszcz przeszedł mu wzdłuż kręgosłupa.
- Ivy, teraz wszystko będzie inne - rzucił w odpowiedzi na jej słowa, dość spokojnie, chociaż czuł w żołądku ścisk, kiedy to mówił, kiedy tylko o tym myślał. Może nawet odrobinę się przyzwyczaił do tej ich gry? Może była mu ciut wygodna? Zbierał informacje, ale był w takim miejscu, w takim momencie, że był bezpieczny, ona też była, bo to on miał ją zabić. Pracował na zlecenie jednych, zyskiwał zaufanie drugich, to był moment, kiedy wszystko się zatrzymało, czekało tylko, aż Wade wykona robotę. Wykonał ją, a później zawalił najbardziej jak się dało.
Kiedy go do tego zmusiła, to podniósł głowę, żeby spojrzeć w jej oczy. Piękne oczy, które w pewnym momencie naprawdę zaczęły mu się podobać, mimo, że miał przecież to tylko udawać. Tylko kiedy? Kiedy to się stało?
Wzrokiem ześlizgnął się na jej ramię, gdy podwinęła koszulkę, na ten siniak. Robił gorsze rzeczy, mógłby do niej strzelić, zamiast siniaków mogłaby wszędzie dookoła być jej krew.
Nie, tak naprawdę by nie mógł. Opuszkami palców przejechał delikatnie po jej ramionach, po śladach, które na nich zostawił.
- Chyba lepiej, że ja, niż oni... - powiedział, bo o tym też musiał pomyśleć, że gdyby do samochodu wciągnęli ją ludzie, którzy zabili jej ojca, to nie skończyłoby się na siniakach. Krew musiała by się przelać. Może jeszcze się przeleje. W ich idealnym świecie wcale jej nie było, ale w tym, w którym znaleźli się teraz Wade czuł jej metaliczny zapach.
Podniósł głowę w momencie, w którym musnęła swoim nosem ten jego, a później złożyła na jego wargach ten delikatny pocałunek. Tak krótki, tak lekki, że nie pasował wcale do tej scenerii, a jednak sprawił, że z jego płuc znowu wydarło się to ciężkie westchnienie.
- Ivy, Ty... nie wiesz jaki ja jestem - rzucił, ale najgorsze było to, że on sam nie wiedział, bo Wade Jones nie powinien trzymać jej na kolanach, nie powinien dotykać i nie powinien w ogóle marzyć o tym, żeby znowu ją pocałować, a jednak to robił.
Przejechał znowu dłonią po jej ramieniu, po tych siniakach trochę jakby chciał je zetrzeć, zatrzymał palce na jej szyi, mógłby je zacisnąć, ale zamiast tego jego opuszki przesunęły się do jej żuchwy, kciukiem dotknął jej pełnych warg. Chciał ich jeszcze raz skosztować. Chciał, ale bał się, że przepadnie. Musiał myśleć racjonalnie, a Ivenna sprawiała, że się gubił, wariował.
- Chodźmy już spać - powiedział, ale wcale się nie ruszył, zabrał tylko rękę. Teraz oparł ją na jej plecach, luźno, tak jakby to było naturalne, trzymać ją w ramionach, tak blisko siebie.
ivenna hawke
-
find what you love and let it kill younieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Nic w tej chwili nie zależało od Ivenny. Nie miała wpływu na to co i kiedy zrobią, co się stanie, jakie decyzje podejmie Wade - niefortunny kierownik tej fatalnej wycieczki, w której ona mogła tylko niczym przedszkolak w odblaskowej kamizelce tuptać za nim małymi kroczkami i trzymać się końca jego rękawa.
Wchodząc do chatki zdecydowała jednak o jedynej rzeczy, która jeszcze do niej należała i której żaden mężczyzna, nawet taki z bronią i trzema fałszywymi paszportami nie mógł jej odebrać. Zdecydowała o pewnej uległości, o zaprzestaniu walki. Odreagowała swoje emocje nieeleganckim szczekaniem w motelu który przyprawiał ją o mdłości, w drodze przez las również pozwoliła sobie na odzywki. Ale chatka była, z założenia, bezpiecznym miejscem i jako kobieta, ż o n a, Ivy zamierzała o to bezpieczne miejsce zadbać. Nie walczyć z mężczyzną, który stał sojusznikiem. Nie szarpać się już, ani słownie, ani fizycznie. Poddała się temu jak on chciał ją prowadzić, przynajmniej na teraz, przynajmniej dopóki nie wyklaruje się kilka kolejnych kroków. Teraz tylko zapadała w jego ciało jak w miękką poduszkę, rozluźniając każdy spięty mięsień pod dotykiem silnych dłoni, które dotychczas uwielbiała. Zmęczona, wyprana emocjonalnie i w stanie nieznanego jej dotychczas otępienia intensywnością tragicznych wydarzeń była j e g o niczym bezwładna laleczka. Tak ufnie przyklejona do jego sylwetki z tym kubkiem herbaty, jak gdyby nie wydarzyło się nic złego, jak gdyby wcale nie powiedzieli sobie rzeczy obrzydliwych.
Ivy nie udawała, że tego wszystkiego nie było - ale pozwalała im obojgu na niezbędny odpoczynek. Przynajmniej tymczasowe odłożenie wyzwań i problemów na odległą półkę, by wzrok sięgał nie dalej niż to, co tuż obok. Jej aksamitna skóra, tembr jego głosu. Oboje tego potrzebowali, chwili wyłączenia się, chwili odpuszczenia.
— Myślisz, że ja nie… — spojrzała krótko na napis na swojej modnej koszulce — nie lubiłam tirowców? — zaśmiała się nawet cicho i krótko, bo jakkolwiek kusząca nie byłaby to grupa zawodowa - nie, stara Ivy jaką znał Wade nie byłaby zainteresowana mężczyzną wykonującym taki zawód. Było to klasistowskie i zdecydowanie spotkałoby się z krytyką mas, ale Ivennę tak wychowano i oceniała mężczyzn w tych kluczowych kategoriach, także zarobkowych.
O, ironio, skoro skończyła z płatnym zabójcą zatrudnionym właśnie na nią.
— Lepiej — szepnęła krótko, drżąc pod delikatnym dotykiem jego palców na tych śladach, które dobitnie przypominały o huku ciał upadających bez uprzedzenia na drogą posadzkę. Może okazało się, że kompletnie nie znała swojego męża, ale jego usta wciąż smakowały bezpieczeństwem a objęcia ramion przywodziły na myśl szereg pięknych - koszmarnie dobrze udawanych - wspomnień, dlatego tak trudno było jej się oprzeć przed wyszarpaniem sobie jeszcze kawalątka komfortu w obliczu dramatu tej nocy. Pozwoliła jego kciukowi rozchylić jej wargi. Nie protestowała, płynęła z prądem, skupiając przede wszystkim na tym by nie patrzeć w stronę rozłożonych na stoliku dokumentów. Nie chciała zasypiać z wyobrażeniem twarzy jakiegoś bandyty ze zdjęcia, z jeszcze większą liczbą pytań. Na to wszystko był czas jutro.
Teraz próbowała dać im obojgu choćby krótkie minuty odpoczynku.
— To mi powiedz — proponowała najprostsze dla niej rozwiązanie, wtulając się mocniej w jego sylwetkę. Dłonie zarzuciła na jego kark, gotowa na bycie zaniesioną do łóżka, choć nie zamierzała go popędzać. — Albo pokaż, jeśli nie umiesz opowiedzieć — dodała ciszej, prosto do męskiego ucha, które nieopatrznie także musnęła wargami.
Przecież i tak nie mieli już nic do stracenia.
Wade W. Jones
Wchodząc do chatki zdecydowała jednak o jedynej rzeczy, która jeszcze do niej należała i której żaden mężczyzna, nawet taki z bronią i trzema fałszywymi paszportami nie mógł jej odebrać. Zdecydowała o pewnej uległości, o zaprzestaniu walki. Odreagowała swoje emocje nieeleganckim szczekaniem w motelu który przyprawiał ją o mdłości, w drodze przez las również pozwoliła sobie na odzywki. Ale chatka była, z założenia, bezpiecznym miejscem i jako kobieta, ż o n a, Ivy zamierzała o to bezpieczne miejsce zadbać. Nie walczyć z mężczyzną, który stał sojusznikiem. Nie szarpać się już, ani słownie, ani fizycznie. Poddała się temu jak on chciał ją prowadzić, przynajmniej na teraz, przynajmniej dopóki nie wyklaruje się kilka kolejnych kroków. Teraz tylko zapadała w jego ciało jak w miękką poduszkę, rozluźniając każdy spięty mięsień pod dotykiem silnych dłoni, które dotychczas uwielbiała. Zmęczona, wyprana emocjonalnie i w stanie nieznanego jej dotychczas otępienia intensywnością tragicznych wydarzeń była j e g o niczym bezwładna laleczka. Tak ufnie przyklejona do jego sylwetki z tym kubkiem herbaty, jak gdyby nie wydarzyło się nic złego, jak gdyby wcale nie powiedzieli sobie rzeczy obrzydliwych.
Ivy nie udawała, że tego wszystkiego nie było - ale pozwalała im obojgu na niezbędny odpoczynek. Przynajmniej tymczasowe odłożenie wyzwań i problemów na odległą półkę, by wzrok sięgał nie dalej niż to, co tuż obok. Jej aksamitna skóra, tembr jego głosu. Oboje tego potrzebowali, chwili wyłączenia się, chwili odpuszczenia.
— Myślisz, że ja nie… — spojrzała krótko na napis na swojej modnej koszulce — nie lubiłam tirowców? — zaśmiała się nawet cicho i krótko, bo jakkolwiek kusząca nie byłaby to grupa zawodowa - nie, stara Ivy jaką znał Wade nie byłaby zainteresowana mężczyzną wykonującym taki zawód. Było to klasistowskie i zdecydowanie spotkałoby się z krytyką mas, ale Ivennę tak wychowano i oceniała mężczyzn w tych kluczowych kategoriach, także zarobkowych.
O, ironio, skoro skończyła z płatnym zabójcą zatrudnionym właśnie na nią.
— Lepiej — szepnęła krótko, drżąc pod delikatnym dotykiem jego palców na tych śladach, które dobitnie przypominały o huku ciał upadających bez uprzedzenia na drogą posadzkę. Może okazało się, że kompletnie nie znała swojego męża, ale jego usta wciąż smakowały bezpieczeństwem a objęcia ramion przywodziły na myśl szereg pięknych - koszmarnie dobrze udawanych - wspomnień, dlatego tak trudno było jej się oprzeć przed wyszarpaniem sobie jeszcze kawalątka komfortu w obliczu dramatu tej nocy. Pozwoliła jego kciukowi rozchylić jej wargi. Nie protestowała, płynęła z prądem, skupiając przede wszystkim na tym by nie patrzeć w stronę rozłożonych na stoliku dokumentów. Nie chciała zasypiać z wyobrażeniem twarzy jakiegoś bandyty ze zdjęcia, z jeszcze większą liczbą pytań. Na to wszystko był czas jutro.
Teraz próbowała dać im obojgu choćby krótkie minuty odpoczynku.
— To mi powiedz — proponowała najprostsze dla niej rozwiązanie, wtulając się mocniej w jego sylwetkę. Dłonie zarzuciła na jego kark, gotowa na bycie zaniesioną do łóżka, choć nie zamierzała go popędzać. — Albo pokaż, jeśli nie umiesz opowiedzieć — dodała ciszej, prosto do męskiego ucha, które nieopatrznie także musnęła wargami.
Przecież i tak nie mieli już nic do stracenia.
Wade W. Jones
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
ivy
nic o niczym