Za to Miles potrafił angażować się w stu procentach, z Paige tak było, dawał z siebie wszystko, do momentu, w którym to wszystko nawet, zaczęło być i tak za mało. Starał się do samego końca, a kiedy już nie widział nadziei, to wtedy zaproponował rozwód. A ona tak chętnie go przyklepała, że serce pękło mu na pół. Nie spodziewał się, że ktoś jeszcze kiedyś je sklei. Ale teraz to czuł. Jakby Cece nakleiła jakiś metaforyczny plasterek na jego złamane serce i dała jeszcze mu buziaka, żeby się lepiej zagoiło. To był dobry plasterek, pełen jej ciepła, pełen jakiejś takiej czułości, którą przecież okazywała mu już wcześniej w tych zupach, w tych kanapkach i w tych zmartwionych spojrzeniach, gdy opowiadał o ciężkiej zmianie w pracy.
-
 Tak, ale nie wiedziałem jeszcze, że to... jest to - powiedział spokojnie, ale zmarszczył zaraz brwi. To jest to. Teraz to czuł, że to właśnie było to. Trochę nagle to na niego spadło, gdy oglądali sobie Harry'ego Pottera, gdy Miles starał się zaprosić Cece na randkę. Na początku trochę się wahał, ale teraz kiedy patrzył w jej wielkie, rozmarzone oczy, nie miał już żadnych wątpliwości, że to to. Tylko chyba jeszcze nie potrafił do końca powiedzieć co, nazwać to.
Uśmiechnął się szeroko na jej słowa. Kiszki grały mu marsza, ale czy miał ochotę na trzecią rundę? Trzecią, czwartą i piątą. A to, że Miles wolał Cece od kolacji, to naprawdę sporo znaczy, bo on był łasuchem, trochę jak ten Kubuś Puchatek.
-
 Z Tobą Cece, to nawet na dwie następne - puścił jej oczko i pewnie gdyby tylko zrobił krok w jej kierunku, to mógłby zdjąć z niej tę koszulkę i znowu zapomnieć o kolacji. Ale nie zrobił, bo ona wtedy wyskoczyła z tym niedźwiadkiem. Znowu zmarszczył brwi i to tak groźnie.
-
 Kubuś Puchatek? - jęknął -
 taki głupiutki miś, czy taki łasuch? - zapytał i tym razem to zrobił krok w jej kierunku, ale wtedy zaczął mu kipieć makaron, bo Miles jak zwykle rozkręcił kuchenkę na maksa. W sumie to całe szczęście, bo potem to by mogli znowu spalić się we własnych pocałunkach, a przy okazji ten sos i makaron i jeszcze Mielsową kuchnię.
-
 Wino, na wyjątkową okazję - powiedział wesoło, a kiedy już sobie usiedli, podał Cece jeden kieliszek, a drugi wziął dla siebie -
 to za tę kolację i żeby było takich więcej - wzniósł toast, trochę zjedli. Wypili po kieliszku i Miles nalał im po następnym i wtedy stwierdził, że musi jej to powiedzieć. O tym przeniesieniu. Chociaż wcale tego nie chciał, ale Cece zasługiwała na szczerość. 
-
 Cece… muszę Ci coś powiedzieć - zaczął i utkwił w niej jakieś takie zmartwione spojrzenie -
 to nie jest nic złego, ale też nie dobrego... bo to może trochę skomplikować - dodał znowu i odłożył widelec, chociaż i tak talerz Milesa był praktycznie pusty. Podrapał się po karku, no ale teraz to już musiał to z siebie wydusić.
-
 Przenoszą mnie, na trochę, no i to właściwie moja decyzja... Bo chciałem, odciąć się od pewnych rzeczy - powiedział spokojnie nawet na chwilę nie spuszczając z niej spojrzenia. Trochę to komplikowało, bo jednak będzie go w domu zdecydowanie mniej. Mniej czasu dla niej, a kiedy on teraz chciał mieć go właśnie więcej, dużo więcej. Utkwił w niej spojrzenie czekając na reakcję.
Cece Marquis