33 y/o, 186 cm
łyżwiarz figurowy wygnany po aferze dopingowej
Awatar użytkownika
I always wanted to die clean and pretty, but I'd be too busy on working days - so I am relieved that the turbulence wasn't forecasted, I couldn't have changed anyways.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
postać
autor

just because you've forgotten
that don't mean you're forgiven



2010

Miejscami jak to, Lazare Moreau gardził teatralną pogardą wyuczoną u własnej matki; brzydził się nimi na wzór ostentacyjnie okazywanej przez nią awersji. Tak samo jasny jak ona - jasnowłosy, jasnooki, jakby promień lutowego słońca uwięziony w osiemnastoletnim ciele - tak samo jak ona ostentacyjnie mrużył oczy pod ostrzałem bladawych neonów, wykrzywiał wargi w przerysowanym niesmaku, marszczył nos urażony ostrym zapachem przemysłowych środków do mycia podłóg. Nie marmuru, ale imitacji marmuru - i to było żałosne; nikt przy zdrowych zmysłach nie dałby się przecież nabrać.

Jeśli była w nim krzta zawiści względem szkolnej gawiedzi, której wolno było po zajęciach (wówczas więc, gdy Lazare szofer zawoził na treningi) wybrać się na zakupy warte całej tygodniówki, na trzeci z rzędu seans tego samego, miernego filmu o durnych superbohaterach, na kolację złożoną z tłustej pizzy, mlecznego szejka, i - oczywiście - potem bólu brzucha i mdłości, to chłopak nie pozwalał sobie jej okazywać, skutecznie zamaskowanej typowymi dlań przejawami przeświadczenia o własnej wyższości nad każdym, któremu w głębi duszy zazdrościł.

I gdyby nie pogłoska podszepnięta mu przez kogoś na treningu (z mieszaniną pogardy i przekory) -

- Słyszałeś? O tym podobno-jakimś-cudzie z Yorkdale Mall?!
- przez próg centrum handlowego z pewnością nie przestąpiłby aż do Świąt, jeśli nie dłużej, na zakupy udając się w towarzystwie rodzicielki do butików, w których witano zieloną herbatą (dla niego) i kieliszeczkiem Prosecco (dla niej), i w których ekspedientki nazywano "asystentkami", a przymierzalnie - "garderobą".


2025


O tej porze dnia nocy, tafla artyficjalnego lodu była oczywiście pusta - z ciemności wydobywana jedynie przez przygasające świetlówki, wierne, choć zmęczone życiem. Lazare nie zdziwiłby się, gdyby pamiętały go jeszcze - te same, weteranki - sprzed piętnastu lat. Wewnątrz, przychodziło mu czasem do głowy, nie zmienił się chyba wcale. Z zewnątrz był tylko trochę roślejszy i bardziej zmęczony.

Muzyka dobiegała już nie z potężnych, zawieszonych nad lodowiskiem głośników, które na spoczynek oddawały się o dwudziestej drugiej trzydzieści, a z porzuconego przez blondyna na bandzie telefonu. Za cicho by naprawdę ją posłyszeć ilekroć Lazare naprawdę nabierał tępa - ilekroć skalpelom płoz nakazywał ciąć powierzchnię bez litości i z żywą agresją - ale cały muzykalny podkład i tak był tu tylko dla picu. Lazare muzykę miał dziś w sobie.

Przewidywalną, zapętloną samą w sobie. Smutną. Coś, do czego nikt w życiu pozwoliłby mu naprawdę występować, ale na widownię składał się teraz wyłącznie nocny stróż - tak znużony pracą już w pierwszej godzinie swojej zmiany, że Lazare nie podejrzewałby go o jakiekolwiek próby krytyki. Krytyka wymagała wszak wysiłku.

Nikt go, w każdym razie, nie przegonił. Może ktoś go rozpoznał - i pozwolił mu zostać z litości. Albo wręcz przeciwnie - nikt twarzy skrytej w cieniach szarego kaptura bluzy nie połączył z nagłówkami wrzeszczącymi o sportowym skandalu sprzed paru miesięcy, i nie widział zatem przyczyny, dlaczego nie pozwolić samotnemu łyżwiarzowi na jeszcze jedno okrążenie, jeszcze jednego axla.

Nie przyszedł tu, żeby ćwiczyć - przyszedł, żeby wreszcie coś poczuć. Nie liczyłoby się zatem wcale, czy ruchy nadgarstków planował jeszcze przed ich wykonaniem, czy lądował płynnie, gładko, czy ukos bioder do ostatniego suwu stóp utrzymywał pod idealnym kątem. Ale Perfekcja przychodziła nawet wtedy, kiedy Lazare jej nie chciał. Jak choroba, której nie da się wyleczyć. Jak sama Śmierć - gdy przychodzi nieproszona.


2010

Na pierwszy rzut oka chłopak wyglądał jak ktoś, w kim można się zakochać.

Na pierwszy rzut oka chłopak nie wyglądał na nic specjalnego. Za wysoki jak na ten sport, to po pierwsze. I chudy w sposób, w który często chudzi są synowie emigrantów - nie zaś smukły, jak zahartowane rygorem treningów ciała młodych sportowców z dziada-pradziada. Burzy ciemnych kędziorków wpadających mu do oczu nie zaakceptowałby na prawdziwym lodowisku żaden szanujący się trener. No i nogawek nasuniętych spodni nasuniętych na łyżwy - to, to już zakrawało o zagrożenie dla zdrowia!

Lazare podszedł do krawędzi bandy - lawirując w znienawidzonym tłumie plebsu, przestymulowany już masówką towarów atakujących go z każdej możliwej strony. Mimo, że nie widział chłopaka nigdy wcześniej - tylko słyszał o nim w szatni, w plotkach dotyczących nowego sezonu, i najróżniejszych widzimisię sponsorów - natychmiast wyłowił go w tłumu. Przytrzymał w polu widzenia, całą sylwetkę obejmując bystrym, oceniającym spojrzeniem błękitnych tęczówek. Zagryzł wargę, w myślach próbując samego siebie przekonać, że to na pewno nie będzie nic wyjątkowego, ale w kościach czując już, że cały jego świat zostanie zaraz przeprojektowany względem zupełnie nowych zasad.

Na sekundę, zanim Nadir zaczął taniec. Jak zapach ozonu przed burzą. Jak przeczucie końca świata, które przychodzi o jeden oddech za późno.


2025

Teraz, prawie pół życia później, Lazare poczuł go, zanim świadomie o nim pomyślał, i usłyszał go, zanim go zobaczył. Serce tracące nagle zwykły rytm. Szelest na peryferiach lodowiska. Był w pół lotu, kiedy to do niego dotarło.

Wylądował niby poprawnie, ale zwyczajnie brzydko, z koniuszkami palców muskającymi lód, z niepłynnym ruchem hamowania, z kontrolą nad własnym ciałem utraconą między jedną myślą, a drugą.

Nadir.

Jesteś -


Przez chwilę trwał, ze wzrokiem utkwionym w sufit i piersią rozszalałą przyspieszonym oddechem, jak zwierzę w świetle samochodowych reflektorów, czując, jak ogarnia go popłoch, panika. Potrzeba żeby raz w życiu porwać się na coś radykalnego - na walkę lub ucieczkę, na akt prawdziwej odwagi albo prawdziwego tchórzostwa. A potem, jak zawsze - zimno. Lazare wycofał się w siebie, nakazał twarzy zamienić się w maskę, sercu - w niezawodny, perfekcyjnie logiczny system, w którym nie ma miejsca na miłość pomyłki.

Nie pokonał dzielącej ich odległości, nie zamknął dystansu - wypełnił go tylko ironią, głosem, który nie brzmiał jak jego zwykły ton - tylko jakby jego wersja po pożarze.

Okropna nawierzchnia - stwierdził, koniuszkiem płozy trącając Bogu ducha winną powierzchnię lodu. Nie patrzył w stronę, po której przeczuwał obecność Nadira. Nie musiał. Jego sylwetkę nosił przecież po wewnętrznych stronach powiek jak znak wodny; i tę wersję sprzed piętnastu lat, i tę sprzed kilku miesięcy - Nie wiem jak ty to znosiłeś.

Przełknął, zamrugał. Pociągnął nosem - wszystko, żeby tylko kupić sobie czas na znalezienie odpowiednich słów. Bezskutecznie.

— Myślałem, że wyjechałeś.

nadir al khansa
judasz
przemocy względem zwierząt i rażąco niedbałej interpunkcji; poza tym, nic co ludzkie nie jest mi obce
30 y/o, 190 cm
łyżwiarz figurowy, wieczny uciekinier
Awatar użytkownika
most days I am a museum of things I want to forget
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

001
if only I’d forget you after one last dance
but you’re everywhere, yes you are
in every melody and in every little scar

Nie pamięta. Smaku kahk, rozpływającego się daktylową melodią po języku, gdy ten definiował czasy luksusu w jego życiu. Starannie zawinięty wypiek stawał się wszak nagrodą po treningu, choć stwardniały już przez mijające godziny; ukrywaną z palącym zażenowaniem prawdę, iż pochodziły z rodzinnego sklepiku po tym jak nie wyprzedały się poprzedniego dnia. W chaotycznym umyśle piętnastolatka ta — uciążliwa przy rówieśnikach — myśl ginie jednakże w dudniącym w piersi pragnieniu. Wybijany rytm przez serce przyśpiesza, gdy sukcesywnie pokonuje aleje barwnych witryn sklepowych, a oczy sukcesywnie gubią się wśród nieosiągalnych dóbr. Wystarcza mu samo spojrzenie rzucane przelotnie, by nie zboczyć z obranej trasy. Podekscytowanie łaskocze skórę Nadira pokrytą wyblakłą już opalenizną, kiedy szczupłe palce sznurują ciasno sznurowadła ciemnych wysłużonych łyżew.
Błądzi na moment po lodowej tafli między ludźmi, nim wybrzmi j e g o utwór; przehandlowany u starszego dozorcy za jedno z trzech matczynych kahk. Pisany mu już w dziecięcych czasach, kiedy igła starego gramofonu wędrowała w wyżłobieniach winyla otrzymanego od babci. Dość niepewnie rusza wraz z pierwszymi dźwiękami eposu Umm Kulthum, zatracając się w pisanej opowieści... يلا نعيش في عيون الليل Ruchy Nadira były płynne, choć mijające się z perfekcją obserwowaną u zawodowców. Półświadomie przekształcał podpatrzone u innych figury, intuicyjnie płynąc z muzyką — tonął? Jakby tańczył dla funtów na zatłoczonym kairskim bazarze, otulonym zapachami przypraw, przekrzykiwaniem handlarzy oraz trzeszczącym dźwiękiem radia zacinającego się na Alf Leila wa Leila. I przysiągłby, iż z przymkniętymi powiekami czuł na skórze ciepło egipskiego słońca.

Wiedziałeś, że kahk symbolizuje radość?

Powraca do swych korzeni, lecz późna pora dawała złudzenie obdarcia tego miejsca ze wspomnień. W pozbawionym zgiełku korytarzu, gdzie echo jego kroków cicho niosło się w półciemnościach, nie doszukiwał się widma swojego życia przed. Nieobecne spojrzenie trzymał w ryzach przed sobą, podążając wyrytą w pamięci trasą niczym lunatyk.
Wiedział — na kilkanaście kroków przed zbliżeniem się do okolic lodowiska — że jego planowana samotność zostanie zakłócona. Czy przeczuwał, bądź naiwnie się łudził, kim okaże się skąpana w słabym świetle jarzeniówek postać? Przeszłość w końcu go dosięgła — zakradając się do serca kłującym bólem — kiedy opierał się o bandę, nieopodal od pozostawionego na niej telefonu. Mechanicznym ruchem sięgnął do bezprzewodowych słuchawek, wpychając je następnie niedbale w kieszeń spodni. Teraz to nie jego muzyka władała lodowym parkietem, który został podbity pod nieobecność marnotrawnego syna.

Nie pamięta. Uczucia palących płuc, kiedy szczupła klatka piersiowa unosi się nierytmicznie. I tego głębszego wdechu po zaplątaniu swego spojrzenia z jego. Wędrującym nad taflą lodowiska do nieznanego — będąc w tym pełni nieświadomym — które zacząć miało wybijać rytm młodzieńczego serca. Skłamałby — lecz nigdy nie dostrzegał w tym powodu do wstydu — gdyby zapierał się, iż nie poznał twarzy jasnowłosego chłopaka opierającego się o bandę. Nie znał go jednakże, a wyłącznie nazwisko przebijające się światłem wschodzącej gwiazdy na sporadycznie oglądanych przez niego turniejach łyżwiarskich. Unosząc dłoń ku górze w zapewne nieoczekiwanym powitaniu, nie pragnął poznać niedostępnej postaci o perfekcyjnych ruchach, lecz wszystko kryjące się za tym spojrzeniem...
...bo wtedy w jego oczach jaśniał wręcz na tle innych niczym gwiazda na bezchmurnym niebie.

Dzisiejszej nocy w Toronto przewidywane są zachmurzenia.

Skrywając się w cichej muzyce płynącej z telefonu, niczym cień wślizguje się na taflę, by prawie bezszelestnie powitać płozami dawną lodową przyjaciółkę. Zapierał się w sobie — to tylko omamy i nerwowo napinając przy tym mięśnie, spoglądał zaklęty na ciało pochłonięte w tanecznym wirze; tym niedostępnym dla szerszej publiki. Spojrzenie Nadira samoistnie wędrowało za męską sylwetką, wiążąc na moment czarem bezruchu. La - wpadając w zasadzkę tafli jasnych oczu - za - wyrywając się do przeklętych łuków jego ust - re. Wyprze z pamięci za parę godzin również fakt, że nozdrza delikatnie rozszerzyły się z nadzieją na przechwycenie boleśnie znanego zapachu; namacalnego dowodu na jego obecność.
I nim wybrzmiał głos Lazare zdążył jeszcze pomyśleć — co czułeś?
Okropna; słowo przez kilka uderzeń serca paliło policzek Nadira, niczym wymierzony cios. Kąciki ust drgnęły w grymasie, gdy sam przypisał słowom ukryte znaczenie — m u s i a ł o skrywać się za chłodno wymawianymi sylabami. Ona na swój sposób go stworzyła, ponieważ na niej godzinami treningów tkał drogę do teraźniejszości.
Do żadnej innej nigdy lepiej nie pasowałem — Starannie obdzierał każde słowo z emocji, które nim brutalnie szargały. Wszak wytrzymywał znacznie więcej pod ostrzałem nieprzychylnych spojrzeń po wkroczeniu do świata należącego do Moreau. I nie chodziło wyłącznie o nawierzchnię.
Czy nie stać Cię na więcej... — ...niż to? I wszystko związane z tym miejscem oraz nim. Wkłada poniekąd słowa w usta Lazare, oskarżycielsko broniąc tego, co mu pozostało; nie odbieraj mi tego, bo Twój wybór już zapadł. Spojrzeniem dalej wędrował po konturze profilu jego twarzy, starając się mimowolnie doszukać wszelkich zmian po wieczności minionych miesiącach. Z obawą szukał odpowiedzi na dalej szumiące mu w myślach pytanie; od pierwszych sczytanych nagłówków informujących o upadku mężczyzny. Przeczuwając przy tym, iż nigdy tak naprawdę nie posiadał prawa do prawdy.
Uciekłem, uciekłem, uciekłem, u-cie-kłem, u-c-i-e-k-ł-e-m; rozbijało się w nim dźwięczną histerią, zwieńczoną opuszczeniem ze świstem powietrza z płuc, kiedy usilnie dusił w sobie tańczącą na skraju języka odpowiedź. Przed ponownym wypuszczeniem z siebie słów, niebezpiecznie zadrżały mu wargi ze skrajności uczuć.
I nie powinienem był wracać? — Równie bezmyślnie po tym pytaniu przekroczył granicę, wyrysowaną w swych myślach. Lekkimi ruchami konsekwentnie zmniejszał dzielący ich dystans, choć napinające się mięśnie do ucieczki zdawały się nadal walczyć z potrzebą głupiego serca. Odejdź, روحي intruzie, błagam Cię i przeklinam, odejdź. Gdyż samo spoglądanie na jego sylwetkę rozdrapywało nadal niezagojoną ranę i bólem wkradało się do pogrzebanych miesiące temu wspomnień.

Pamięta wszystko.
Wierszem zapisane na skórze, gdzie błądziły niegdyś cudze dłonie.

lazare moreau
33 y/o, 186 cm
łyżwiarz figurowy wygnany po aferze dopingowej
Awatar użytkownika
I always wanted to die clean and pretty, but I'd be too busy on working days - so I am relieved that the turbulence wasn't forecasted, I couldn't have changed anyways.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
postać
autor

W pierwszym odruchu, Lazare pragnął zaprzeczyć. Wytłumaczyć się jakoś, zręcznie wywinąć ze słów, które natychmiast zdradziłyby jego desperację, jego tęsknotę. Albo inaczej: tą samą metodą, której używał w wywiadach i na tak nienawidzonych przez siebie bankietach organizowanych przez matkę, zamydlić przeciwnikowi rozmówcy oczy jakąś wdzięczną dygresyjką, jakąś umiejętnie zaserwowaną wymówką wzmocnioną o czarujący uśmiech. Uciec – tak, jak od dziecka uciekał w siebie, gdy ogarniał go paraliż niemocy. Uciec – tak, jak zawsze ostatecznie uciekał Nadir, pozostawiając Lazare we mgle niezrozumienia.

Problem leżał tylko w tym, że Nadir miał rację. Pasował do okropnych rzeczy. Pasował do wytartej nawierzchni komercyjnego lodowiska, do bladych jarzeniówek udających światło dnia, do pstrokatego patchworku wystawianych w pobliskich witrynach produktów. Pasował do ekstremów i improwizacji, do pomyłek i radosnych niedociągnięć; do rzeczy, które samemu Lazare nigdy nie uszłyby płazem, do rzeczy, których w sportowym środowisku zwykło się unikać niczym ognia.

Wreszcie, Nadir pasował też do Lazare. Zawsze, zawsze pasował do Lazare. Najokropniejszej z możliwych rzeczy osób, jaka mogła mu się przytrafić.

Lazare zmarszczył brwi, pozwalając im zbiec się ciasno u nasady ładnie wykrojonego nosa. Czuł na sobie wzrok bruneta - to czujne, bystre spojrzenie pięknych, ciemnych oczu. Czego Nadir szukał? Siniaków po lazarowym upadku z piedestału? Pokory, której Moreau powinien się wyuczyć w bólu porażki?
Czegokolwiek szukał, znalazł tylko chłód błękitnych tęczówek i niewzruszoną, wypłaszczoną linię nieuśmiechniętych warg. Nieważne, jak wiele wysiłku Lazare musiał teraz spożytkować na utrzymywanie pozorów opanowania i choćby namiastki neutralnoścl. Pokręcił głową, zmęczony, ostatkiem sił opierając się pokusie, by wdać się z Nadirem w słowną potyczkę. Matka zawsze go uczyła, że obojętność i niewzruszenie były najlepszą formą rewanżu.

(Szkoda tylko, że Lazare zdążył już zapomnieć za co w ogóle się na Nadirze mści - i czy za cokolwiek.)

— Tego nie powiedziałem — rzucił, zmuszając się do milczenia nim powiedziałby o parę kolejnych słów zbyt wiele (o tęsknocie, o tym, jak bardzo się martwił, o tym, że może gdyby Nadir nie zniknął tak nagle, i w jego życiu sprawy nie posypałyby się niczym lawina). Zrobił jeden krok. Drugi. Nie patrzył pod nogi – ze wzrokiem wbitym w Al Khansę, gładzącym wysokie linie jego kości policzkowych tak, jak pogładzić coś można ostrzem sztyletu. Wychodził mu na spotkanie – płynnym, choć powolnym suwem po tafli lodu, z każdym krokiem zaprzeczając samemu sobie, negując instynkt przetrwana. - Przecież masz prawo robić co tylko chcesz, Nadir.

Chciał go dotknąć. C h r y s t e, tak bardzo chciał go dotknąć.

Wyciągnąć dłoń, przesunąć po tej znajomej linii ramienia, poczuć ciepło, którego brak od miesięcy trawił go od środka jak przewlekła, i być może śmiertelna choroba. Chciał go sobie wziąć - ku sobie, w siebie, zamknąć go we wnykach ramion i upewnić się, że nie rozmawia z cieniem ani złośliwym wytworem własnej wyobraźni, tylko tym chłopcem z krwi i kości, który uczył go kreślić esy i floresy Abdżadu na płótnie własnego ciała. Bo przecież Nadir mógł być fatamorganą, mirażem, niczym więcej niż obietnicą oazy, która kusi, i która rozpływa się w gorącym powietrzu kiedy tylko po nią sięgnąć.

W chwilach jak ta - których tak idiotycznie pragnął nienawidził samego siebie bardziej niż zwykle, bardziej niż wydawało się to fizycznie wykonalne. Nienawidził własnych stóp, popychających go ku Nadirowi niczym ćmę ku żywemu ogniowi świecy. Nienawidził własnych dłoni - głodnych, drżących dłoni, które kiedyś tak czule uczyły się tej topografii – niepewne najpierw, młode, z czasem coraz śmielsze, coraz bardziej pewne, jakby sam Nadir uczył je drogi. Pamiętał fiolet nadirowych żył, jak rozgałęzienia rzeki pod skórą w barwie cynamonu. Pamiętał, jak spłycał się oddech chłopaka, gdy palce Lazare zahaczały o te miejsca, gdzie ciało było najwrażliwsze. Pamiętał niekontrolowane drżenie jego mięśni. Źrenice rozszerzone rozkoszą.

I teraz – patrząc na niego z tej śmiesznej, coraz mniejszej odległości – musiał zabić w sobie impuls, by spróbować to wszystko odzyskać.

Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy ich cienie zaczęły na siebie nachodzić.

- Doszły mnie słuchy, że planujesz wrócić w tym sezonie? - spytał; spokojnie, jakby w jego wnętrzu wcale nie panoszyła się pożoga - Moje gratulacje. Kadra będzie mocniejsza z tobą na pokładzie.


nadir al khansa
judasz
przemocy względem zwierząt i rażąco niedbałej interpunkcji; poza tym, nic co ludzkie nie jest mi obce
30 y/o, 190 cm
łyżwiarz figurowy, wieczny uciekinier
Awatar użytkownika
most days I am a museum of things I want to forget
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Niebywałe, po ponad stu latach w 2013 roku w Kairze spadł śnieg — czy znów przyjdzie taki dzień, gdy pustynia zadrży pod bielą? Lód.
Wkradający się do serca Nadira rozdzierającym ukłuciem, kiedy Lazare ze spokojem kreślił swoim opanowanym głosem odpowiedzi. Unoszące się między nimi niczym niedostrzegalna ludzkim okiem granica; głupcze, nie podążaj za nią.... Przez moment — trwający wieczność — w ciszy, przyglądał się rozmówcy rosnącym wrażeniem, iż stała przed nim wyłącznie boleśnie piękna figura lodowa. Ledwo opanował drżenie ciała — ta obojętność ostra niczym sztylet dopadała za każdym razem jego skóry! Chłód bijący od lodowej tafli również dosięgał policzków mężczyzny, powoli muskając je kłującymi pocałunkami.
Nadal był tutaj pomimo wszystko obcy. Wyrwany za młodu z korzeniami, które nie potrafiły się przebić przez zmrożoną warstwę ziemi, by złączyć się z nią więzią. Był dzieckiem słońca, lecz jego promienie nie dosięgały tutaj jego duszy. Niegdyś łudził się, że ten płomień, to uczucie przywiązania wzniecało w nim to spojrzenie, które teraz pozostawało skute lodem.
Nie musiałeś — Szeptem nadal zaklina się w więzieniu własnych założeń. Tak cichym, jakby nieprzeznaczonym naprawdę dla rozmówcy, a wyłącznie uszom należącym do niego samego. Usta Al khansy same układały się w wyrazy, wyginając zgrabnie do każdej sylaby, choć poprzysiągł sobie wszak odpowiedzenie mu dokładnie tym samym; bolesnym milczeniem. Uciekł pośpiesznie na chwilę od niego spojrzeniem, lecz doskonale wiedział, że na własne życzenie wpadł w pułapkę. I nienawidził się — och, do ostatniego uderzenia serca — za każdą najmniejszą reakcję na postawę Lazare, gdyż żałował, iż nie potrafił stać się wyłącznie lustrem dla emocji jasnowłosego mężczyzny.
A Ty masz? — Wypowiedział bez zastanowienia te słowa, wraz ze krzywiznami warg malującymi na jego twarzy niemały grymas. Głęboko w to wierzył, że właśnie on jako ostatni mógł wobec niego używać wolności jako argumentu. Czy rozumiał ją jak on?
Gdy na niego spoglądał — pomimo upływającego czasu w rozłące — dźwięczało mu w duszy zdanie niegdyś zasłyszane od dziadka zwracającego się do babci; أفكّر فيك وأشتعل كغصن من الأثل (Myślę o tobie i zapalam się jak gałązka tamaryszku) Ten ogień jadnak...
...wędrował pod warstwą skóry szlakami zniszczenia, przenikał głębiej w swej pożodze, by osadzić się wreszcie w spojrzeniu hebanowych oczu. I przysiągłby, że zatańczyłby na koniuszkach palców, gdyby w śmiałym geście wyciągnął dłoń przed siebie. W umyśle przez to próbował zakrzyczeć natarczywe myśli, jak daleko potrzebował sięgnąć, by musnąć delikatnie odsłoniętą skórę. Sprawdzić następnie, czy nadal kość obojczyka prowadziła tym samym znanym szlakiem i odszukać na koniec rytmu tańczącego serca pod ciepłem własnej dłoni. Więzić zamierzał te rozważania, choćby obrócić go miały w nędzy popiół.
Jeszcze się nad tym zastanawiam — Odpowiedział dopiero po głębokim — jak na jego nieszczęście dość głośnym — wdechu, by pochwycić ponownie w wodze rozszalałe w nim emocje. Och; nie zamierzał podawać mu na tacy odpowiedzi, choćby pytanie należało wyłącznie do tych kierowanych z uprzejmości, a nie ku uzyskaniu jakichkolwiek informacji. Zwykła — niestety typowa niekiedy dla Nadira — dziecięca zagrywka, pojawiająca się zazwyczaj jako pierwsza oznaka przegrywanej kłótni. W duszy jednak pogratulował sobie entuzjastycznie, iż nie wywarczał do niego; nie jest to Twój interes.
Ta kadra jest w rozsypce, więc nawet nowicjusz byłby dla niej zbawienny — Przyozdobił słowa wzruszeniem ramion, gdyż los kadry nigdy nie leżał na samym szczycie listy jego priorytetów życiowych, a czasami nawet głęboko gdzieś kiełkowała w nim myśl o własnym sabotażu uwolnieniu się od tego. W dodatku nie potrafił przyjąć tego k o m p l e m e n t u, w którego najprościej na świecie nie potrafił po prostu uwierzyć. Nie chciał już wierzyć w żadne jego słowa. Przekrzywił swoją głowę nieznacznie, przyglądając się mu być może zbyt uważnie, niż byłoby to w tej sytuacji konieczne.
Masz w tym chyba swoją zasługę — Chciał mu wejść pod skórę zaszyć się w niej i zostać tak długo, aż wypaliłby drogę uczuciom skrywanym przez Lazare — czy istniały? Czy k i e d y k o l w i e k istniały? W tonie głosu Nadira nie wybrzmiewała jednak kpina — nigdy nie zdołałby żadnej ku niemu posłać z takiego powodu — lecz coś usilnie wciskanego w ciasne granice neutralności, bo przecież przestał interesować się nim miesiące temu. A tak naprawdę pod zranioną skorupą, nadal gdzieś istniał ten chłopak pragnący zapytać; co planujesz?
Co
planujesz
teraz? Zdławione w gardle pytanie, rozbijało się teraz dźwięcznie po umyśle mężczyzny. Pragnął nie chciał wiedzieć o żadnej rzeczy związanej z nim, gdyż tak usilnie — wręcz desperacko — starał się rozsupłać zaciśnięte nici ich losu. Wyswobodzić się ostatecznie z ciasnych objęć żywionych do niego uczuć...
... bo tracił oddech, a potrzebował znowu oddychać. U wo l n i ć się. Gdyby miał w sobie choć trochę rozwagi, pozwoliłby płozom swych łyż wykreślić na nierównej tafli lodowiska drogę, którą podążyłby wbrew wszystkiemu; daleko od niego. Te jednakże tkwiły ustawione pod tym samym kątem od czasu, kiedy zamarł od jego bliskości.


lazare moreau
33 y/o, 186 cm
łyżwiarz figurowy wygnany po aferze dopingowej
Awatar użytkownika
I always wanted to die clean and pretty, but I'd be too busy on working days - so I am relieved that the turbulence wasn't forecasted, I couldn't have changed anyways.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
postać
autor

Podczas gdy Nadira frustrować mogły te jego własne reakcje, które uważał za dziecinne, i które nie zawsze był w stanie ostatecznie skontrolować i ukrócić, Lazare reagował na nie głęboką, i odczuwaną kompletnie wbrew własnej woli, czułością. Gdyby spoglądał na Nadira wyłącznie przez pryzmat bieżącego momentu - jak jeden dorosły mężczyzna na drugiego, i jak rywal na rywala - pewnie o wiele łatwiej byłoby mu wyłączyć wszelkie emocje, zracjonalizować własne reakcje, i po prostu odejść, własną przyszłość oddzielając od wspólnej przeszłości grubą i nieprzekraczalną granicą.

Ale patrząc na Al Khansę, Lazare widział go jak w kalejdoskopie złożonym ze wszelkich wersji bruneta. Takiego, jakim był dzisiaj, i takiego, jakim jawił się Lazare przed paroma miesiącami, ale nie tylko. Obejmując Nadira spojrzeniem, Lazare widział go też jako stawiającego pierwsze kroki na lodzie nastolatka, i rozentuzjazmowanego pierwszymi sukcesami, młodego chłopaka. I łatwo mu też było wyobrazić sobie Nadira jeszcze sprzed czasów, w których się poznali - tego chłopca z jednej kultury wrzuconego przez los prosto w inną, kompletnie odmienną rzeczywistość. Tego dzieciaka, który na tle rówieśników wyróżniał się nie tylko kolorem skóry i zawartością pudełka na lunch, ale i poziomem wrażliwości, zdolnością obserwacji świata, talentem - i przekleństwem jednocześnie - do odczuwania wszelkich emocji o wiele intensywniej niż ktokolwiek inny z jego otoczenia.

To względem tego właśnie dziecka - nie nawet Nadira tu i teraz - Lazare o wiele trudniej było się wyzbyć sympatii i współczucia. O wiele trudniej było mu po prostu odejść bezpowrotnie, wiedząc, że zostawiając Nadira takim, jakim był on dziś, opuszczałby też jego młodszą, samotną i bezbronną wersję, którą tak bardzo chciał wziąć w obronę przed całym groźnym światem.

Może zaspokajał tym jakieś własne, nienazwane emocjonalne potrzeby. Może próbował wyobrazić sobie, że gdyby poznali się jako mali chłopcy, przyszłość byłaby dla nich łaskawsza, a życie od początku prowadzone wspólnie - zwyczajnie łatwiejsze.

Co, o ironio, wcale jednak nie oznaczało, że dzięki temu potrafił opanować własne reakcje na wszelkie zaczepki Nadira.
- To twoja własna opinia? - spytał, unosząc brew i krzyżując ramiona na piersi - Czy powtarzasz to, co wyczytałeś w gazetach?

Tak, słowa Nadira zapiekły, szczypiąc Lazare prosto w nadal łase na komplementy, i wrażliwe na wszelką krytykę ego, ale - paradoksalnie - przyniosły mu też jakiś rodzaj dziwnej, natychmiastowej ulgi. Były bowiem przynajmniej dowodem, że nadal nie był Nadirowi obojętny. Lazare widział, jak bardzo Nadir stara się nie pozwolić emocjom na wyswobodzenie się spod lejców samokontroli, i nie zamierzał go też dalej prowokować - przynajmniej nie przez kontynuację tego tematu. Odetchnął jednak głęboko na myśl, że wciąż się liczył; i że Al Khansa wciąż cokolwiek czuł, patrząc na niego - nawet, jeśli uczuciom tym najbliżej było do niechęci albo irytacji.

Lazare pokręcił głową i odsunął się o pół kroku - jakby rezygnował, albo odpuszczał, ale w istocie tylko zmieniał taktykę. Zamiast kontynuować słowną potyczkę, która ich obydwu doprowadziłaby tylko do tego samego ślepego zaułka, w którym zazwyczaj wspólnie lądowali we własnym towarzystwie, przeniósł wzrok na łyżwy bruneta, na sposób, w jaki Nadir balansował ciałem na płaszczyźnie lodu. Cmoknął cicho, z mieszaniną dezaprobaty i troski, i nim Nadir zdążyłby zareagować, Lazare uklęknął na chłodnej tafli, wyciągając dłoń ku nasadzie nadirowej łydki, po wewnętrznej stronie kolana, tam, gdzie splatały się delikatne, a jednak wytrzymałe ścięgna. Tam, gdzie ciało trzydziestolatka zawsze było najbardziej kapryśne, najbardziej podatne na kontuzje.
- Trener o tym wie? - zapytał, rzeczowo i niemal chłodno, jakby w tym rodzaju bliskości nie było wcale nic ryzykownego, nic dziwnego. Zadarł głowę, patrząc wprost na Nadira, jednocześnie palcami prawej dłoni odnajdując miejsce, w którym tendon lewej łydki znaczyło ledwie wyczuwalne, ale niezaprzeczalne zgrubienie, dawne uszkodzenie z tendencją do odzywania się przy bardziej intensywnych treningach. Niby niegroźne na krótką metę, ale bolesne, i posiadające potencjał, żeby przerodzić się w większy problem; zdradzone w sposobie, w jakim Nadir poruszał się na lodzie - i nawet w tym, jak stał, cały ciężar ciała nieznacznie przenosząc na jego prawą stronę. Lazare znał go przecież na pamięć. Nie potrafił przestać.
Nie odwracając wzroku od bruneta, Lazare zwiększył presję kciuka; nacisnął, odpuścił. Odkaszlnął lekko.
- Paskudna sprawa. Założę się, że boli - rzucił, choć równie dobrze jak i o uszkodzeniu ścięgna, mógłby teraz pewnie mówić i o sobie - Pamiętasz, żeby okładać to lodem?


nadir al khansa
judasz
przemocy względem zwierząt i rażąco niedbałej interpunkcji; poza tym, nic co ludzkie nie jest mi obce
30 y/o, 190 cm
łyżwiarz figurowy, wieczny uciekinier
Awatar użytkownika
most days I am a museum of things I want to forget
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

U c i e c z k a

Wszystko obracało się złudnie wokół tego jednego słowa, jakby mięśnie od zawsze gotowe były na wybranie od dawna wydeptywanej ścieżki. Szalała w nim burza, bo przy niewielu czuł się jak w pułapce wewnętrznego konfliktu. Był uciekinierem; płynęło to w jego żyłach ojcowską krwią, wiążąc jego ciało cichym przekleństwem i zdawało się, że pogodził się z pisanym mu losem, gdy raz za razem lekko drżącymi dłońmi wodził po skórzanej powierzchni kierownicy. A jednak w r a c a ł pomimo uczuć, pod których ciężarem niejednokrotnie uginał się w lęku. Bo był niewątpliwie głupcem, iż mimo wszystko wracał do L....
...bo gdyby nie wszystkie te wspomnienia pulsujące pod skórą w rytm pędzącego serca, to przepadłby bez wieści lata temu.
Zacisnął szczękę mocniej aż do nieprzyjemnego ukłucia po bokach żuchwy, gdy uparcie walczył o zduszenie w sobie iskierki zadowolenia, bo - na litość boską czy nieboską - kąciki ust drgnęłyby jeszcze ku górze w czymś mogącym uchodzić za uśmiech. Kiedyś rzuciłby mu triumfalnym - ha - a potem rozciągnął wargi w promiennym uśmiechu, lecz teraz przywilej wdzierania się pod skórę, kończył się na tych okruchach wzmagających wyłącznie głód uczuć.
Moja opinia czy gazet? Myślę i zapewne to wiesz, że nigdy nie obchodził mnie jakoś specjalnie los drużynyNie tak jak Twój, ale sama myśl o wypowiedzeniu tych słów przywołała na usta lekki grymas. Pokręcił lekko głową do podkreślenia zaprzeczenia w swych słowach, wzbudzając przy tym ciemne loki do chaotycznego tańca. Niecny głos z głębi duszy podjudzał go w dalszym igraniu w tym temacie, jakby pragnął spłonięcia w żarze choćby nienawiści. Czymś w i ę c e j od duszącej obojętności; nieobecności! Nadir westchnął jednak cicho, starając się podążyć za wyparciem, jakoby sam śledził z tęsknotą informacje o nim. — Trudno jednak nie słyszeć o tych wieściach... nawet mile stąd, prawdziwe przekleństwo.

W innym życiu - zapewne z rozsądniejszą wersją Nadira, niesłuchającego swojego omylnego serca - ta scena rozegrałaby się w teatrze ich życia zupełnie inaczej:

[Zmarszczyłby w oburzeniu ciemne brwi, obserwując te szczegóły zmieniające się w zachowaniu Lazare, bo wszak już dawno pogodziłby się z chłodną taflą blokującą dostęp do myśli i serca. Zbawienna obojętność stałaby się kluczem do wygrania tej wewnętrznej potyczki, toczonej latami pod spojrzeniem błękitnych oczu. Nim jednak zdążyłby zapleść ręce na piersi niczym wyznaczenie granicy, poraził go dotyk dłoni drugiego łyżwiarza na swoim ciele. W tym świecie z sercem obdartym z ⁣jakiejkolwiek miłości⁣ nostalgii nagłym szarpnięciem do tyłu wyrwałby się spod uroku, by o b c e palce po raz ostatni przestały wędrować ścieżkami po jego mięśniach w poszukiwaniu takich słabości. Spojrzałby wtedy na niego z góry pustym spojrzeniem i rzekłby przed odejściem jedynie gorzkie; przestań...]

Przestań, przestań, przestań... teraz ta gorycz mogłaby jedynie rozpłynąć się niczym cykuta po jego języku; czy skonałby wtedy w męczarniach w lodowatych objęciach tafli lodowiska? Wystarczyło mrugnięcie oczu i nagle stracił to pozorne panowanie nad sytuacją, którą powoli rozgrywał w myślach. Spomiędzy ust zdołał wyłącznie wypuścić nieokreślony zlepek dźwięków, świadczący o pomyślności zastawionej na niego pułapki. Mógł tylko dla swego spokoju zamknąć to w jednym zdaniu, wypowiadanym niczym mantrę;

To; sparaliżowany ze wzrokiem wpatrzonym w ulękniętą przed nim sylwetkę; przecież; starał się pojąć, w jakiej jego grze stał się nieszczęsnym pionkiem; nic; by następnie powoli unosząc głowę ku górze z zaciśniętymi powiekami, tkać w duszy przekleństwa; takiego!
Na niego, na siebie, na nich! Wszak Al Khansa pod palcami znającymi te szlaki zbyt dobrze czuł ogień, choć oddzielany przez marną warstwę materiału spodni. I z równie absurdalną zadumą wybrzmiewającą w myślach; czy to zostawi po sobie jak zawsze ślad?
يا للمفارقة! Zgrubienie odnalezione tak sprawnie przez Lazare w dużej mierze świadczyło o niewątpliwych wadach stylu jazdy Nadira, lecz do prawdziwego ujawnienia się nakładających mikrourazów doszło zaledwie kilka miesięcy wstecz. Tuż przed własnym eksodusem dławiąc się przez rozdzierające emocje, pozwolił im wypłynąć za żarliwie na ostatnim treningu, nakładając tym ciężar zemsty najwidoczniej wyłącznie na siebie.
A co, zamierzasz mu donieść? — Wspomnienie trenera otrzeźwiło umysł bruneta na tyle, by powrócić do Moreau z prawie to prowokacyjnym spojrzeniem, wołającym wręcz niemo do niego; dalej, powiedz mu wszystko! Dopiero po upłynięciu chwili pożałował znowu zbyt gwałtownej odpowiedzi.
Nic mu nie mówiłem... ale to i tak zapewne mój ostatni sezon, więc kto przesadnie przejmowałby się ryzykiem w tej kwestii. Nie zamierzam wracać za rok — Delikatnie starał się wyswobodzić łydkę ze znajdującej się na niej dłoni blondyna, lecz był w tym równie beznadziejny jak w panowaniu nad własnymi słowami. Odszukując spojrzeniem jasne oczy, czuł - prawdopodobnie dość zuchwale utwierdzał się sam w poznaniu go do boleści własnego serca - że Lazare doskonale wyczytał z niego, iż nie łyżwiarstwo grało w ostatnim zdaniu drugie skrzypce.
Inne urazy bolały gorzej — Nadal kluczył w odpowiedziach gdzieś wokół prawdy, skrywając się w ich ukrytym dnie. I tylko on wiedział, że pod naciskiem na mięsień ugryzł się w język, by uchronić się przed zdradliwą mimiką. Czy chodziło Nadirowi przecież o kontuzję? — Potrafię sam o siebie zadbać — Dopiero po tych słowach dwoma wyżłobieniami płóz łyżew na tafli, zwiększył dzielącą ich odległość o - nadal marny - krok. Choć wypowiedział te słowa z taką ostrością przeplataną pewnością o ich prawdzie, to jego niewątpliwe upadki w chorobie nie byłyby tego najlepszym świadectwem.
Czemu to robisz? — Teraz to Nadir przykucnął nagle, przechwytując w impulsie zawieszoną jeszcze w powietrzu dłoń Lazare, by zacisnąć na niej niczym kajdany swoje długie palce. Uniósł ją lekko na wysokość ich twarzy, jakby pojmana miała stać się dowodem tego. Problemem w tym pytaniu było jednakże to, iż powód tego zuchwałego ruchu uchodził dla Nadira za niewystarczającą odpowiedź; p o w i e r z c h o w n ą.


lazare moreau
33 y/o, 186 cm
łyżwiarz figurowy wygnany po aferze dopingowej
Awatar użytkownika
I always wanted to die clean and pretty, but I'd be too busy on working days - so I am relieved that the turbulence wasn't forecasted, I couldn't have changed anyways.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
postać
autor

Kiedyś złapawszy się na haczyk tego zawadiackiego, młodzieńczego uśmiechu, Lazare schwytałby Nadira w ramiona – ukradkowo, za winklem szatni albo w półmroku korytarzy ośrodków treningowych, do których wysyłano ich na wycieńczające, a jakimś cudem jednak i słodkie turnusy przygotowujące młodych sportowców na nadchodzący sezon. Ignorując różnicę wzrostu, minimalną niby, a jednak nadal to Moreau – i tak już przecież rosłego jak na realia ich sportowej kategorii – czyniącego tym o ciut drobniejszym. Ignorując wszelkie żartobliwe sprzeciwy Al Khansy, w buńczucznej naiwności zakładając, że ta beztroska może trwać –
Jeśli nie wiecznie, to przynajmniej d ł u ż e j niż to, co ostatecznie sprezentował im los.

– Mhm. Prawdziwe przekleństwo - Lazare powtórzył za brunetem. Kwaśno - ze słowami zatrutymi ironią, której nawet nie pofatygował się tłamsić. - Nie wątpię.
Nie chciał myśleć o milach, które ich dzieliły w ostatnich miesiącach w rezultacie nadirowej dezercji. Nie chciał myśleć o tym, że nieobecność Nadira mogła być jego wyborem – że uciekł odszedł zupełnie dobrowolnie, i dokładnie w tym momencie, w którym Moreau potrzebował go najbardziej, najmocniej, choć przecież sam jawnie nigdy by się do tego nie przyznał, zbyt skutecznie nauczony

nie prosić
nie tęsknić
nie pragnąć.
يا للمفارقة! Quelle ironie!

Nie było sensu w ukrywaniu, że technicznie, Lazare zawsze był zwyczajnie lepszy - i nie miało to nic wspólnego z talentem, a wyłącznie, w najprostszej możliwej interpretacji, wywodziło się z czasu praktyki, z lat wykradzionych dzieciństwu i spędzonych na lodzie, na salach gimnastycznych, na ciągnących się w nieskończoność teoretycznych zajęciach omawiających wszelkie możliwe aspekty praktykowanego przezeń sportu. Kariera Lazare nie była wszakże - w przeciwieństwie do tej, którą rozwijał Nadir - efektem cudu cudownego przypadku, nagłego objawienia i kilku szczęśliwych splotów okoliczności. Karierę Lazare zaplanowano na długo przed tym, jak chłopiec mógłby zidentyfikować w sobie wolną wolę. Zamiast wyboru, dano mu pełną sukcesu przyszłość, i prędko wytresowano go tak, aby nigdy tego daru nie próbował kwestionować. No bo jaki człowiek kwestionuje miłość matki? Jaki człowiek miałby czelność pogardzić wielością poczynionych przez nią wyrzeczeń? Tylko zły.

A Lazare nie chciał być zły. Lazare zawsze chciał być dobry, dobry, n a j l e p s z y -

Rzucony na kolana
Z klęczek obserwował, jak gwałtownie zmienia się krajobraz nastroju Nadira. Pamiętał jeszcze własną obsesję na punkcie tych delikatnych fluktuacji - całe godziny spędzone na ukradkowym studiowaniu, który grymas oznacza jaką emocję, i jak szybko potrafią się one przeplatać. W innym świecie spędziłby całe życie rejestrując każdą najmniejszą różnicę w tym, jak układały się brwi bruneta, jak wargi, i jaki rodzaj rumieńca rozpływał się po wysokich szczytach jego smukłych policzków.

- Naprawdę myślisz, że zniżyłbym się do takiego poziomu? - Pokręcił głową. Przez myśl przebiegło mu, jak bardzo chłopięca, nieomal dziecięca była to obawa: że Lazare nakabluje, może w rewanżu, albo w przejawie niesprowokowanej niczym złośliwości. Nie byłoby w tym, być może, nic szczególnie nieprzeciętnego - świat sportu, na ich poziomie, był brutalny i rzadko kierował się ideałami lojalności, albo honoru. Nie byłby pierwszym, kto pozornemu przyjacielowi wbił nóż w plecy.

(Czy przecież sam Lazare nie padł ofiarą bardzo podobnego zachowania?)

Nie podobało mu się tylko, jak intensywny przypływ nagłej czułości wzbudził w nim ten przejaw nadirowego lęku.

- Naprawdę? - Próbował zamaskować troskę, choć wyszło to jedynie średnio-skutecznie. Nie dało się ukryć, że obawa o los (kariery) Nadira zabarwiła to pytanie smutnym, lękliwym tonem. Lazare odchrząknął. Spróbował jeszcze raz, odrobinę pewniej: - Naprawdę? - I za chwilę, by dodać typowego sobie jadu - Kolejna zmiana kariery, Nadir? - Jego język potknął się o ostatnią sylabę męskiego imienia, zaplątał w akcent naokoło r. Smutnym było pomyśleć, że Lazare mógłby wyjść z wprawy. Nadir, Nadir, Nadir.

Mielił w myślach kolejną uszczypliwość, oglądając dostępne sobie słowa jak kolekcję małych, ostrych sztyletów - i tak się tym zaaferował, że aż stracił czujność. Błąd - głupi, godny kompletnego nowicjusza. Na igrzyskach tego typu nieuwaga mogłaby go kosztować miejsce na podium albo umowę ze sponsorem. Teraz jednak konsekwencją był zwrot akcji - to, jak Nadir nagle odsunął się, wyswobodził, i jak - jeszcze prędzej - zaskoczył Moreau nowym rodzajem bliskości. Uścisk jego palców wokół nadgarstka Lazare palił jak żywy ogień. I Lazare chciał więcej - świadomość jak piorun, pędzący ścieżką żył i ścięgien od dłoni, przez ramię, na wskroś serca, przez środek splotu słonecznego i zygzakiem wzdłuż łuku żeber, aż do lędźwi.

W bladym świetle tanich żarówek nie dało się ukryć rumieńca.

- Nie wiem - Teraz to Lazare zareagował zbyt szybko, zbyt szczerze. Zagryzł wargi tak mocno, że jeszcze chwila, a pociekłaby z nich krew - Ale przestanę, jeśli tylko mi powiesz, żebym -

Przestań, przestań, przestań.
- przestał.

nadir al khansa
judasz
przemocy względem zwierząt i rażąco niedbałej interpunkcji; poza tym, nic co ludzkie nie jest mi obce
30 y/o, 190 cm
łyżwiarz figurowy, wieczny uciekinier
Awatar użytkownika
most days I am a museum of things I want to forget
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

15,000 mil
Okolice piętnastu tysięcy mil na liczniku wysłużonego auta przybyłe po kilkumiesięcznej tułaczce ostatecznie okazały się niewystarczające w ucieczce przed nim, gdyż ciągle żył w jego myślach. Jego imię wybrzmiewało w nich znienacka między jednym uderzeniem serca a drugim, jakby ciało Nadira za oczywistość brało obecność tego drugiego. Niczym wyuczone rozpoznawać najmniejsze detale w otoczeniu świadczące o jego pojawieniu się; nim niegdyś pełne nadziei spojrzenie odszukało tej bliskiej sercu sylwetki w tłumie innych.
A naiwnym byłoby twierdzić, że Nadir zdołałby porwać się na ucieczkę od n i e g o, gdy tak naprawdę od zawsze nieświadomie uciekał od
s i e b i e.

W odbiciu lustrzanym niekiedy — również jak kilka miesięcy temu — zaniepokojonym spojrzeniem starał doszukać się zmian. Wszelkich oznak świadczących, iż naprawdę znów tracił siebie. To poczucie kontroli nad własnym ciałem czy nawet nad cholernymi myślami, kołaczącymi się burzliwie w głowie. Pierwszy zwiastun apokalipsy czaił się w drżeniu dłoni pojawiającym się niespodziewanie, by zmuszać go do desperackiego tuszowania tej niedoskonałości na treningach. Tak samo drżące porankami, gdy obracał w palcach kolejną dawkę leku; tabletkę nieszczęsnego Duralithu. Obdarowującego go często tym przygniatającym uczuciem przytępienia, a właśnie wtedy najczęściej sennym spojrzeniem wędrował do przegubu nadgarstka, by następnie pod opuszkami palców wyczuć przeklęte zgrubienie blizny. Nawet tak nie zdołał uciec przed sobą, bo był swoim osobistym w i ę z i e n i e m. Dlatego z paskudnie kłującym pod skórą wstydem raz za razem przykrywał to przekleństwo pod płaszczem przeróżnych nawarstwiających się przeciwieństw losu. A Lazare wszystko nieświadomie — a zapewne również nie ze swojej winy, czystym przypadkiem krzyżując swoją drogę z jego — komplikował, gdy rozbudził w nim potrzebę wracania.
Zatrzęsła się w fasadzie zaczepna postawa Nadira, kiedy zmiana w tonie głosu rozmówcy zdawać się mogło, iż wymalowała się między nimi niczym złudna fatamorgana; przesłyszał się? Kąciki ust wnet niebezpiecznie drgnęły do zaskoczonego grymasu, jakby litościwie błagał własny umysł, by nie sprawiał z niego najzwyklejszego głupca.
Najwyraźniej jestem człowiekiem wielu talentów — Przecedził dokładnie przez zęby odpowiedź, z niechęcią zmuszając się wręcz do tego. Twarz przyozdobił cynicznym uśmiechem, bo nie daj Boże, dostrzegł, że Nadira faktycznie to ubodło. Przez moment rozważał różne opcje odgryzienia się na nim, jednak przy tym czując się jednocześnie jak głupi szczyl. Przekrzywił głowę powoli, by udać — wcale nie spędzające mu sen z powiek — zatroskanie karierą, lecz tą należącą do rozmówcy. — Jeszcze chwila, a pomyślę, że mówisz to z zazdrości, Lazare.
Nienawidził łaskoczącego ciepła mknącego po ciele, gdy bawił się na języku dźwiękami jego imienia.
11 cali
Nie więcej niżeli jedenaście cali dzieliło jego twarz od twarzy Lazare. Oczy skierowane ku oczom; związani tym spojrzeniem, które w śmiałych myślach Nadira mogłoby przenieść ich do przeszłości. Gdyby tylko postarał się wystarczająco, to cały świat z hukiem skurczyłby się wyłącznie do granic jasnych tęczówek. Zdołałby może wtedy uwierzyć, iż spoglądał na niego tamten — zaginiony gdzieś między jedną niezłożoną nigdy obietnicą a naiwnym marzeniem o innej przyszłości — chłopak, który poruszał się jakby do rytmu uderzeń jego serca. Półprzytomnie chwycił się jeszcze myśli, iż szczypiące uczucie w policzki mogło wiązać się wyłącznie z chłodem bijącym od lodowej tafli, a nie bliskością skóry przy skórze...
bo nie myślał przecież, ile siły potrzebował, by szarpnięciem sprawić, iż ich ciała wpadłyby na siebie w czystym p r z y p a d k u. Nie myślał już wcale.
Nie zdążył się nawet zbyt dobrze zastanowić, dlaczego nadal więził dłoń drugiego mężczyzny, gdyż został zaatakowany odpowiedzią, nim zdołał sprawnie unieść gardę. Słowa ugodziły go w przeponę, ponieważ na moment poczuł, iż tracił oddech. Prze - błagam nie - sta- nigdy, nigdy, nigdy - nę. Torturował się okrutnie przez wieczność ostatnim wyrazem, wyciągnięty nim zza własnych murów. Wycofaj się; szeptało coś z głębi duszy, gdy powoli opuścił dłoń Lazare, wahając się przy tym — co dalej? Rozluźnione z uścisku palce nadal wszak spoczywały na gładkiej powierzchi jego skóry i nie zsunęły się z niej nawet za cenę własnego spokoju. Płytki wdech.
A jeśli nie powiem? — Wydech. Wraz z całym szaleństwem pchającym go do wypowiedzenia tych słów. Jego własne zdradzieckie dłonie prawie to niedostrzegalnie drżały, potrzebując pochwycić się czegoś — tych policzków muśniętych rumieńcem; choćby na moment zamknięty do granic tego nieszczęsnego lodowiska.— A jeśli nie chcę tego powiedzieć? — Nadir wręcz prowokacyjnie wyszeptał ku niemu, choć bez większych trudności dałoby się przypisać temu również znamiona oskarżenia. Cóż z nim takiego robił?
Powiesz mi wtedy...co z Tobą? Urwane przed końcem, jakby nagle zabrakło mu tchu. Pewnie gdyby nie oszałamiający ból w klatce piersiowej, to poczułby się iście żałośnie, prosząc prawie o ochłapy czegoś; nie prawdy, nie uczucia, nie przeszłości, nie nie nie nie nie.... jego?

Przecież masz prawo robić, co tylko chcesz, Nadir Lazare.
Stój, bo znowu nim wzejdzie słońce, staniesz się tylko jego jedną z chwil i mglistym wspomnieniem.

lazare moreau
33 y/o, 186 cm
łyżwiarz figurowy wygnany po aferze dopingowej
Awatar użytkownika
I always wanted to die clean and pretty, but I'd be too busy on working days - so I am relieved that the turbulence wasn't forecasted, I couldn't have changed anyways.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
postać
autor

Tnąc ciszę na wskroś, słowa Nadira zawisły między nimi jakby brzeszczot w powietrzu — niebezpieczne, i choć urwane w połowie, gotowe do zadania kolejnego, i ostatecznego tym samym ciosu. Lazare stał się nagle zbyt świadomy własnej cielesności - tępego bólu w centrum splotu słonecznego, napięcia toczącego się tuż pod skórą, każdego, pojedynczego oddechu unoszącego jego klatkę piersiową w walce o najmniejszy choćby haust tlenu.

(A jednak nie cofnął się ani o krok.)

11 cali.
To wciąż był dystans, ale taki, w którym każde spojrzenie ważyło tonę. Blade światło lamp odbijało się w tęczówkach Nadira migotliwym skrzeniem; jego oczy miały kolor gryczanego miodu liźniętego promieniem słońca, choć większość zwyczajnych fanów pewnie nazwałaby je po prostu "brązowymi". Ale Lazare nie był jakimś tam fanem. Był wielbicielem. Wyznawcą, być może. I pewnie właśnie z racji tej różnicy, siła jego woli - jak zawsze, tak boleśnie przewidywalnie - coraz bardziej uginała się teraz pod naporem ich bliskości.

10 cali.
Ich oddechy zaczynały się splatać. Nie w supeł jeszcze, i nie w węzeł gordyjski, ale na tyle ciasno już, by Moreau mógł wyobrazić sobie smak nadirowych warg. Kawa, sezam. Nikotyna, albo tylko jakiś jej dawno zapomniany cień. Słodycz i gorycz jednocześnie. Potrzeba, by jeszcze bardziej zmniejszyć dzielącą ich odległość i poczuć ten smak na własnych wargach, uderzyła Lazare tak mocno, że niemal wprawiła go w stan krótkiego zamroczenia. Próbował rozpędzić ją serią mrugnięć, głębszym oddechem.

(Na marne).

9 cali.
Dotykając Lazare, dłoń Nadira drżała tak, jak - Lazare mógł sobie wyobrazić - muszą drżeć dłonie topielców. Jakby brunet szukał ostatniej deski ratunku; czegoś, czego mógłby się uchwycić zanim zdążyłby utonąć. Czy mało to się słyszało o tragicznych historiach chłopców, którzy nieroztropnie poszli pobawić się na dzikich lodowiskach, nie bacząc na to, jak cienki był lód? Czy rzadko to przestrzegano ich przed podobnym ryzykiem?

(Lazare chciał, i jednocześnie nie potrafił go uratować).

8 cali.
- Powiesz mi wtedy...?

Wszelkie możliwe odpowiedzi więdły Lazare w gardle, usychały jak dziwne kwiaty - i nie dało się ich ani przełknąć, ani wypluć. Chciał powiedzieć Nadirowi coś mądrego, albo przynajmniej popisać się jakąś prawdziwie kąśliwą ripostą, ale jego umysł był pusty, a serce pełne popłochu. Stracić go teraz, (znowu) pozwolić mu odejść - byłoby tragedią.

(Więzić go przy sobie - aktem okrucieństwa).

7 cali.
Ilekroć ze sobą byli, w przeszłości - niezależnie, czy kochali się w otulinie drogiej pościeli z egipskiego jedwabiu, czy zwyczajnie pieprzyli w pośpiechu potajemnych schadzek - jakaś część Lazare głęboko wierzyła, że to już na pewno ten ostatni raz, jakby z posiadaniem Nadira wiązał się pewnik, że kiedyś w końcu trzeba będzie go stracić, bo przecież wszystko co dobre, szybko się -

6 cali.
Ale tym razem czuł, być może zupełnie naiwnie i głupio, że mogłoby być inaczej. Gdyby tylko postarali się obydwaj, gdyby zawalczyli w równym tempie, z równą wolą. Teraz, gdy Lazare nie miał już nic do stracenia, i kiedy to przypadek, albo telepatia, nakazały im znów na siebie trafić.

5 cali.
Świat skurczył się gwałtownie. Nie było już tafli lodu, nie było pustych trybun, nie było neonów na zewnątrz, i ich światła wpadającego do wnętrza budynku przez fantazyjną, choć nieco tandetną architekturę okien. Zostało tylko to: oddech wpadający w oddech, mikrodrżenia mięśni, odbicie Lazare w źrenicach Nadira, i Nadira - w źrenicach Lazare.

4 cale
Ich wargi dzieliła kwestia jednego kroku, jednego wychylenia w przód. Lazare widział wszystko: blizenkę po niedawnym zacięciu podczas golenia, miejsce w kąciku ust, w którym kiedyś goił się drobniutki zajad, wyrazisty zarys łuku Kupidyna, miejsce najwrażliwsze kiedyś na jego pocałunku.
- Nadir - udało mu się wyszeptać, słabo, błagalnie. Jakby jego ciało wcale nie nakazywało mu nachylić się bliżej, bliżej, na spotkanie zbawieniu, albo ostatecznej katastrofie - Proszę...

3 cale.
Z tej odległości Lazare nie potrafił już stwierdzić jednoznacznie, czy to jeszcze on, czy już Nadir - granice między ciałem i ciałem zacierały się słodko, nieubłaganie. Oddychali jednym oddechem, i gdyby się wsłuchać, ich serca musiały bić tym samym, pełnym desperacji rytmem. Lazare wiedział, że jeśli teraz przekroczy granicę, na której chwiali się przecież obydwaj, cały ich świat zmieni się bezpowrotnie.

(I prawdopodobnie - wcale nie na lepsze).

2 cale.

Trzask!


Światła gasną z suchym, elektrycznym dźwiękiem, zatapiając ich sylwetki w nagłej fali gęstego mroku. Nikną neony, niknie zimne halo świetlówek, pozostaje tylko srebrzysty błysk lodu pod ich płozami.
- Koniec tego dobrego! - Reprymenduje ich zbudzony nagle z drzemki dozorca, być może pamiętający jeszcze dwóch szczuplutkich chłopców dokazujących kiedyś na tej samej płaszczyźnie lodu - Co to ma być?! Lodowisko jest zamknięte!

Lazare wyciąga dłoń - otwartą, niepewną. Zaproszenie. Pytanie. Odpowiedź.

Nadir. Wynośmy się stąd?

nadir al khansa
judasz
przemocy względem zwierząt i rażąco niedbałej interpunkcji; poza tym, nic co ludzkie nie jest mi obce
30 y/o, 190 cm
łyżwiarz figurowy, wieczny uciekinier
Awatar użytkownika
most days I am a museum of things I want to forget
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

— Twoje serce kiedyś Cię zgubi, حياتي....

Zatroskanym głosem unosiło się teraz labiryntami jego duszy, gdy teraz ją trzymały kajdany czegoś w i ę k s z e g o. Mającego swój początek jakby w poprzednim życiu, gdyż dni przed t y m nie wzniecały tak niszczycielskiej pożogi. Wypowiadając te słowa z czułością, mama Nadira dość nieświadomie stała się wieszczką dla ukochanego syna. Latami próbował doszukać się w sobie odpowiedzi na choć jedno z gnębiących go pytań; cóż takiego utrzymywało go w orbicie Lazare? To nielogiczne przyciąganie wbrew zdrowemu rozsądkowi teraz odsyłało w zapomnienie każde jego dzielne nakreślone w sercu postanowienie.
Był szaleńcem w uczuciach do niego
kiedyś i był
t e r a z. Zapach tych zapisanych w pamięci perfum wdarł się do nozdrzy chwytającą za serce nostalgią, bo — cholera jasna — był taki realny! Na wyciągnięcie stęsknionych dłoni, które ze map wspomnień sprawdzić mogłyby krzywizny jego ciała, błądząc po nich w wiecznym nienasyceniu dawnymi ścieżkami. Dolna warga zadrżała niebezpiecznie, jakby gotowa do popełnienia niewybaczalnego grzechu lub wyjawienia pogrzebanych dawno słów. Jeszcze moment, jeszcze c h w i l a...
Niespodziewanie nastały ciemności egipskie; wraz z upadkiem tego małego wszechświata od oczu Lazare do Nadira pochłonął ich ciężki płaszcz ciemnicy, krępując ich ciała niczym jedna z dziesięciu nieszczęsnych plag. Brunet po pierwszym szoku zamrugał kilkukrotnie, starając się dostosować wzrok do nieoczekiwanych warunków — a nie daj, Allahu — by nie stracić go w nich. Czy zniknął niczym Eurydyka, gdy wybraniec muz Orfeusz nie podołał zadaniu, odwracając się ku ukochanej? Jeszcze przed chwilą spięte mięśnie rozluźniły się, wyrwane spod intensywnego czaru wiążącego ich spojrzenia.
Koniec tego dobrego! — niczym huk pioruna przeszył sklepową halę, niosąc się jeszcze przez chwilę po niej cichym echem. Czy kiedyś już ten sam głos nie przeganiał ich wieki temu — gdy młodzieńczych serc nie przygniatał jeszcze ciężar dorosłego życia — kiedy młody Nadir uporczywie nalegał na jeszcze jedną godzinę... godzinę za godziną aż do nieba malowanego pasmami jaśniejących gwiazd, ponieważ wtedy cały jego świat ograniczał się na ten czas do granic tafli lodowiska. I niegdyś wykupiłby to u dozorcy za każdy matczyny wypiek, lecz teraz przybył tu bez zapłaty; był bez niczego, tylko on.
W t e d y czuł w sobie lekkość, jak gdyby płozy ledwo muskały lodową powierzchnię — och! — i stopy z łatwością wybijały rytm w głuchej ciszy galerii handlowej, kiedy to naiwnie beztrosko zaciskał palce na dłoni Lazare w pędzie ku niewiadomej.
T e r a z kończyny zdawały się ważyć z tony niewypowiedzianych słów, złamanych obietnic, nieprzespanych nocy i własnego szaleństwa czającego się gdzieś głęboko pod tymi wszystkimi nieszczęściami. Poruszenie się choć o cal wymagało od jego woli sporo wysiłku

I tkwiłby w tym pełnym ociężenia stanie, gdyby nie Nadir. Wynośmy się stąd? Z dłonią wyciągniętą ku niemu w propozycji; pułapce? Czy wpadłby w nią, gdyby splątałby momentalnie swe palce z jego? Lazare zamierzał stąd odejść; myśl przeszyła jego umysł, wybudzając go z krótkiego letargu, lecz nim zdołał zadrżeć we własnej niedoli, pojawiły się kolejne słowa; ze mną? — Nie, ja zostanę... Szept rozsądku zaginął w natarczywym szmerze kakofonii rozszalałej w głowie Al Khansy.(Nie)szczęśliwie pozwolił ponownie sercu porwać się do rytmu wygrywanego boleśnie za żebrami; w pieśni dedykowanej przeklętym przez los.
Zawsze odszukałby dłoń Lazare; w ciemnościach okrywających świat i być może w każdym kolejnym życiu, choćby miała go pociągnąć wyłącznie ku otchłani. Zacisnął na niej swoją, by pociągnąć ku górze oraz nakreślić kolejną zagmatwaną linię przeznaczenia. Zacisnąć wisielczy sznur na własnym gardle?
Wtedy-teraz-wtedy-t e r a z; wspomnienia z rozmytą granicą teraźniejszości malowały ich ucieczkę, bo stawiając kolejne kroki, czuł się jak zamknięty gdzieś między latami. Był tamtym Nadirem przy nim i był obecnym, a może na moment po prostu porzucił do wszystko w ofierze dla trwającej chwili? I dystans dzielący ich od tafli lodowiska, a wyjściowych drzwi galerii stały się w umyśle Nadira mgłami ujętymi w kilkudziesięciu uderzeniach rozszalałego serca.
Kiedy powiew nocnego wiatru zaszczypał go chłodem w policzki, powinien z otrzeźwionym umysłem, wyzwolić z uścisku dłoń drugiego uciekiniera. Nie zrobił tego jednak od razu, opierając się o ścianę budynku ciałem drążącym od nierównego oddechu.
Nie mogę... — Wyszeptane z zaciśniętymi oczami, gdy jeszcze łapał oddech po szaleńczym biegu. Nadal coś w nim się łudziło, iż zdołałby rozplątać zasupłane przez Mojry nicie ich żyć. Czy sprawnym cięciem uwolniłby jego od siebie?
Nie odpowiesz mi, prawda? — Dopiero po uniesieniu powiek oraz zalaniu się niekontrolowanym rumieńcem, pozwolił dłoni Lazare opaść samotnie. Niewiedza paliła bruneta od środka, ponieważ z n a ł go, a jednak gubił się w labiryncie jego życia. I choć nie pownien domagać się od niego — wszak niczego mu winnego — jakichkolwiek wyjaśnień, to frustracja sprawiała, że przekraczał mimowolnie postawione dawno granice.
NieważneW a ż n e! Odezwał się ponownie, nim on zdążył wykonać próbę wybrnięcia z sytuacji. Nie zamierzał na nic więcej liczyć, nieprawdaż? Dlatego kąciki ust drgnęły w słabym uśmiechu, a ciemne oczy ponownie odszukały drogę do tych o kolorze jaśniejącego nieba. — To dobra chwilaNie odchodź, nie teraz... choćbyś miał zniknąć w promieniach słońca. Grało w nim żałośnie nieme błaganie, gdy nadal jego dłoń parzyła szalenie przyjemnie po spotkaniu z jego.

lazare moreau
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ W czasie”