Travis Whitman


data i miejsce urodzenia
12/09/1995, Toronto, Kanadazaimki
On, jegozawód
Aplikant w wydziale ds. narkotykówmiejsce pracy
Toronto Police Serviceorientacja
Heteroseksualnydzielnica mieszkalna
Scarborough, Malvernpobyt w toronto
Od zawszeumiejętności
Dobry z niego kierowca - ma prawo jazdy, radzi sobie na skrzyżowaniach, nie boi się objazdów i wie, że jak auto zaczyna wydawać niecodzienne dźwięki, to nie zwiastun przygody, tylko sygnał, że doprasza się o randkę z mechanikiem.Przeszkolony policjant - potrafi zachować zimną krew, szybko zauważyć, kiedy coś jest nie tak, wyłapać detale, które innym umykają i zareagować, zanim zrobi się naprawdę źle… albo zanim Billy z działu IT wyniesie z socjalnego dwa ostatnie pączki, które sam miał zamiar zjeść.
Radzi sobie z domowymi naprawami - potrafi naprawić cieknący kran, uszczelnić okno, wymienić gniazdko i ogarnąć spłuczkę, zanim ktoś uzna, że może to już najwyższy czas sprzedać mieszkanie.
Gotuje głównie na patelni. Zero w tym finezji, ale jest bezpiecznie i zjadliwie.
Nie przepada za gadaniem, ale zna się na ludziach - wie, kiedy warto coś powiedzieć, a kiedy wystarczy siedzieć obok i nie zadawać zbędnych pytań.
słabości
Nie lubi mówić o sobie - jeśli ma do wyboru powiedzieć, co naprawdę czuje, albo naprawić spłuczkę, to zacznie szukać klucza francuskiego.Ma odruch robienia wszystkiego samemu. Zanim poprosi o pomoc, musi się upewnić, że nie da się tego załatwić siłą lub śrubokrętem.
Nie znosi bezsensownych kłótni - nie dlatego, że nie potrafi się odezwać, tylko z tego względu, że Travis woli się ewakuować, zanim powie o jedno słowo za dużo. Zwykle w takich momentach kończy z narzędziem w ręku przy zawiasie, który skrzypi od tygodnia - bo przynajmniej on w końcu przestanie drzeć mordę.
Nie potrafi odpuścić, kiedy już coś bierze na siebie. Czasem zostaje w czymś dłużej, niż trzeba – bo nikt mu nie powiedział, że może przestać.
Ma tendencję do odkładania na później rzeczy, które dotyczą tylko jego. Badania, formalności, przepalona żarówka w łazience - wszystko może poczekać. Jak długo? Zależy, kogo zapytać. Siostra twierdzi, że do końca świata. Najbliższy kumpel – że do chwili, gdy Travis uzna to za właściwe.
I tak, czasem potrafi przez 3 dni chodzić z bolącym zębem, zanim zapisze się do dentysty. Ale to tylko dlatego, że pewnie samo przejdzie. Plot twist? Z reguły nie przechodzi.
Znajdujące się na przedzie sali krzesło było o wiele za małe. I plastikowe. Zdecydowanie nieodpowiednie dla kogoś jego postury. Liczącego sobie około 30 lat. Dorosłego. Przez chwilę patrzył na nie z miną typową dla człowieka, który zastanawia się nad tym czy jeszcze może się wycofać. Ale nie. Nie zrobił tego. W końcu obiecał Lucasowi, że przyjdzie – a obietnic nie zwykł łamać. Nawet takich, które składane były 8-letniemu dziecku. Usiadł więc. Ostrożnie. Jakby istniało rzeczywiste ryzyko tego, że krzesło się… pod jego ciężarem załamie.
- Dobrze moi drodzy! – nauczycielka klasnęła w dłonie. – Naszym ostatnim gościem jest dzisiaj…
- Travis. – mruknął Lucas. Cicho. Pod nosem. Tak jakby niekoniecznie chciał, żeby inni usłyszeli. – Mój wujek. Policjant.
Słysząc informacje o zawodzie wykonywanym przez mężczyznę, przez klasę przeszło wyraźnie słyszane „ooo!”. Ktoś szepnął coś o radiowozie. Inny dzieciak zastanawiał się czy ma przy sobie pistolet. Travis tylko skinął głową. Na jego twarzy nie pojawił się jednak żaden uśmiech. Nie wyszedł z jego strony żaden gest, który miałby zachęcić dzieciaki do zadawania pytań. Ale może wcale nie był on potrzebny?
- Możecie zadawać pytania. – kontynuowała nauczycielka. – Tylko pamiętajcie o zasadach. Jedno pytanie na raz. I nie krzyczymy.
Nie trzeba było długo czekać. Pierwsza ręka wystrzeliła w górę niemalże natychmiast.
- Czy zawsze chciał pan zostać policjantem?
Potrzebował chwili, żeby udzielić odpowiedzi. Jakoś to poskładać. Wiedział, po co idzie do szkoły, ale pomimo tego - nie był przygotowany. Nie naprawdę.
- Nie. Najpierw chciałem naprawiać rzeczy. Komputery, silniki, rowery, cokolwiek. Ale potem... zrozumiałem, że ludzie psują się szybciej niż sprzęty.
- A pan jest jego wujkiem, tak? - jako następny odezwał się chłopiec z pierwszej ławki, marszcząc przy tym brwi z taką powagą, jakby właśnie próbował rozgryźć jakąś wyjątkowo trudną zagadkę. - Bo Billy też ma wujka, ale ten wujek mieszka z jego mamą. I jest tatą jego siostry.
Na te słowa Lucas zamarł. Wbił wzrok w piórnik. Natomiast Travis tylko uniósł lekko brwi - nie zirytowany, raczej zdziwiony. I może lekko rozbawiony. Spojrzał z nieco większą uwagą na chłopca. Zero złośliwości. Tak mu się przynajmniej wydawało. To co widział, to była tylko czysta dziecięca logika, która próbowała dopasować go do jakiegoś znanego schematu.
- Lucas to mój siostrzeniec - odpowiedział spokojnie. - A jego tata… cóż, po prostu go nie ma.
Z tyłu klasy Lucas nadal udawał, że nie słyszy; że go to w ogóle nie obchodzi. Tyle tylko, że kiedy starasz się udawać tak mocno, z reguły uzyskujesz wręcz przeciwny efekt.
Travis nie powiedział już nic więcej. Nie musiał. W klasie zapadła chwila ciszy. Kolejna chwila. Nie była długa, ale za to - wyczuwalna. Zanim ktokolwiek zdecydował się ją przerwać, nauczycielka postanowiła się wtrącić. Uśmiechnęła się nieco nerwowo. Machnęła ręką. Zachęcająco.
– Dobrze, to może teraz kolejne pytanie? Ktoś jeszcze?
- A czy pan ma żonę? - padło w końcu z jednej z ławek z przodu. Cicho, ostrożnie, jakby zadająca pytanie dziewczynka sama nie była pewna, czy to odpowiedni moment.
Lucas znowu się spiął. Nie tak wyraźnie jak wcześniej, ale wystarczająco, by nauczycielka to dostrzegła i natychmiast zareagowała.
- Pamiętajmy, kochani, że nie wszystkie pytania muszą być prywatne, dobrze? - powiedziała łagodnie, choć stanowczo.
W klasie na moment zapadła cisza. Travis spojrzał najpierw na dziewczynkę, potem na Lucasa. I wreszcie – po krótkim zawahaniu – skinął głową.
- W porządku - odezwał się spokojnie. - To akurat łatwe pytanie. Nie mam żony. Ale byłem kiedyś w poważnym związku. Takim, przy którym człowiek zaczyna się zastanawiać, czy to już na zawsze. - Kilkoro dzieci spojrzało po sobie z minami mówiącymi coś w stylu o wow, to brzmi poważnie. - Tyle tylko, że wtedy dużo pracowałem. Nawet nocami. Namawiali mnie, żebym przeszedł na wyższe stanowisko. I… w pewnym momencie wszystko zaczęło się rozmijać.
Na chwilę zawiesił głos. Wyglądał tak, jakby myślami wrócił do tamtych dni. Do tamtych decyzji. Wbrew pozorom – nie było to tak odległe.
- Staraliśmy się, ale czasem to po prostu nie wystarcza. Nawet jeśli obojgu zależy.
Z tyłu klasy Lucas nie odrywał wzroku od ławki. Ale ręce miał już spokojnie ułożone, nie ściśnięte w pięści. Chyba sobie z tym radził. Jakoś. Nauczycielka natomiast przez moment wyglądała, jakby zapomniała, że to wciąż oficjalne spotkanie. Patrzyła na Travisa uważnie - nie chłodno, ale z czymś, co trudno było rozczytać. Może z zaskoczeniem. Może z niepokojem. A może z czymś jeszcze innym. Dopiero po nieco dłuższej chwili lekko potrząsnęła głową, wracając do swojej roli.
- No dobrze - powiedziała, klaszcząc raz w dłonie. Tym razem już zdecydowanie. - To może teraz coś o pracy? Mundur? Radiowóz? Może chcielibyście zapytać o odznakę?
- A gdzie ma pan odznakę? Może pan pokazać?
- Dlaczego nie ma pan munduru?
- Czy naprawdę macie pistolety?
- A kajdanki też pan ma? W kieszeni?
- Czy policjanci jedzą pączki?
- A czy pan kiedyś gonił złodzieja?
Travis odpowiadał cierpliwie. Pokazał odznakę. Wyjaśnił, że mundur nosi tylko na służbie. Tak samo broń i kajdanki. A pączki? Zdarza się. Jak każdemu. Dzieci słuchały uważnie. Ktoś próbował policzyć, ile razy policjant może dziennie zjeść pączka, zanim będzie miał problem z zapięciem kamizelki. I właśnie wtedy padło:
- A czy może pan nas kiedyś przejechać radiowozem?
W reakcji na to pytanie Travis uniósł lekko brew. W klasie na moment zapadła cisza, po czym gdzieś z ostatnich ławek rozległo się ciche „ej, przecież przejechać to znaczy po kimś!”, a zaraz potem dzieciaki zaczęły się śmiać. Głośno. Wyraźnie tą wpadką rozbawione.
- Przewieźć, Owen. Przewieźć radiowozem - poprawiła go nauczycielka. Choć była uśmiechnięta, jej ton wyraźnie wskazywał, że to nie czas na śmiech i docinki.
- No właśnie – przytaknął jej Travis. – Bo jakbym miał was przejechać… to bym miał później znacznie więcej raportów do napisania.
W efekcie tego śmiech znów przetoczył się po klasie. Nawet Lucas parsknął pod nosem.
- Ale jak będziemy grzeczni… to może nas pan kiedyś przewieźć? - zapytał Owen, już bez towarzyszącego temu pytaniu śmiechu, całkiem poważnie.
- To zależy od waszej nauczycielki - odpowiedział Travis, wzruszając ramionami. - Ale jak się kiedyś trafi okazja… to czemu nie?
- Czyli… trochę tak, a trochę nie? - upewnił się Owen, mrużąc oczy.
- Coś w tym stylu - przyznał Travis, uśmiechając się lekko. - Ale jesteście na dobrej drodze.
Owen pokiwał głową z powagą, jaka odmalować może się tylko na dziecięcej twarzy. Wyglądał na usatysfakcjonowanego otrzymaną odpowiedzią. Widać tyle mu wystarczyło. Tym razem.
Nauczycielka spojrzała na zegarek.
- Dobrze, moi drodzy. To był nasz ostatni gość w tym tygodniu, więc podziękujemy panu Travisowi.
Klasa zgodnie zawołała „Dzię-ku-je-my!” – nie całkiem równo, ale z typowym dla 8-latków zapałem. Travis wstał z plastikowego krzesła. Ostrożnie. Jakby nadal obawiał się, że to się pod nim rozleci. Zerknął na Lucasa – ten tylko lekko się uśmiechnął, jakby chciał powiedzieć: dzięki, że przyszedłeś. Travis odwzajemnił to krótkim skinięciem głowy.
- Dzięki, że mnie posłuchaliście – zwrócił się do dzieci. – Fajnie było tu z wami. Macie dobrą nauczycielkę. Nie wszyscy mają takie szczęście.
- Dobrze moi drodzy! – nauczycielka klasnęła w dłonie. – Naszym ostatnim gościem jest dzisiaj…
- Travis. – mruknął Lucas. Cicho. Pod nosem. Tak jakby niekoniecznie chciał, żeby inni usłyszeli. – Mój wujek. Policjant.
Słysząc informacje o zawodzie wykonywanym przez mężczyznę, przez klasę przeszło wyraźnie słyszane „ooo!”. Ktoś szepnął coś o radiowozie. Inny dzieciak zastanawiał się czy ma przy sobie pistolet. Travis tylko skinął głową. Na jego twarzy nie pojawił się jednak żaden uśmiech. Nie wyszedł z jego strony żaden gest, który miałby zachęcić dzieciaki do zadawania pytań. Ale może wcale nie był on potrzebny?
- Możecie zadawać pytania. – kontynuowała nauczycielka. – Tylko pamiętajcie o zasadach. Jedno pytanie na raz. I nie krzyczymy.
Nie trzeba było długo czekać. Pierwsza ręka wystrzeliła w górę niemalże natychmiast.
- Czy zawsze chciał pan zostać policjantem?
Potrzebował chwili, żeby udzielić odpowiedzi. Jakoś to poskładać. Wiedział, po co idzie do szkoły, ale pomimo tego - nie był przygotowany. Nie naprawdę.
- Nie. Najpierw chciałem naprawiać rzeczy. Komputery, silniki, rowery, cokolwiek. Ale potem... zrozumiałem, że ludzie psują się szybciej niż sprzęty.
Travis zamilkł po swojej odpowiedzi, a w klasie zapanowała krótkotrwała cisza. Przez ułamek sekundy można było odnieść wrażenie, że dzieci rzeczywiście mają zamiar przemyśleć wypowiedziane przed chwilą słowa. Ale nie tym razem. Nic z tego. W końcu to były tylko dzieci. Nie przyszły tu po życiowe refleksje. Przyszły tu po ciekawostki. I po odznakę, którą ktoś pozwoli im przymierzyć.Travis urodził się w 1995 roku i wychował w Guildwood - cichej i spokojnej dzielnicy we wschodnim Toronto. To okolica, w której każdy się zna, przestępczość jest niska, a społeczność sobie bliska. To miejsce, gdzie nie obawiasz się zostawić otwartych drzwi i nie przekręcasz klucza w zamku. Po śmierci ojca, strażaka, został sam z matką i młodszą siostrą. Miał wtedy piętnaście lat. Zmuszony został do tego, aby szybciej dorosnąć. Wziąć na siebie część obowiązków. Pewną odpowiedzialność. Starał się pomagać we wszystkim, na tyle, na ile tylko był w stanie.
W tamtych latach dużo czasu spędzał w domu swojego najlepszego przyjaciela - po sąsiedzku. To było to miejsce, w którym jeszcze mógł być nastolatkiem. Nie musiał zachowywać się jak dorosły. Mógł po prostu być. Sobą. Może właśnie dlatego tak dobrze się tam czuł. Niewykluczony jest jednak również inny powód. Znaczenie mogło mieć również to, że był zauroczony siostrą przyjaciela. Tessą. Dziewczyną rok starszą. Aktywistką ratującą zwierzęta. Początkowo naprawdę ją podziwiał. Robiła dokładnie to, w co wierzyła. Potrafiła tą wiarą zarazić innych. Była pełna zapału i energii. Z czasem jednak ich relacja zaczęła się zmieniać. Oddalili się od siebie. Nie w jednej chwili. To był powolny proces. Nie było tu jednego przełomowego momentu. Coraz rzadziej ją widywał. Coraz mniej rozumiał. Z czasem zaczęły docierać do niego różne historie. Słyszał, że zaczęła okradać rodziców; że wynosiła z domu cenne rzeczy. Znacznie więcej czasu niż wcześniej spędzała w mieszkaniu jednego ze znajomych - również aktywisty. Tyle tylko, że tam nie zajmowali się już tylko ratowaniem zwierząt. Ćpali. Pili. Imprezowali. Świętowali hucznie każdą akcję, która zakończyła się sukcesem - niezależnie od tego, co faktycznie zrobili.
Kilka razy próbował jakoś zareagować. Coś powiedzieć. Cokolwiek zrobić. Bez skutku. Po pewnym czasie od jej rodziny słyszał już tylko: „To nie ma sensu. Tessa i tak nikogo nie słucha.”. Nie wtrącał się więc. Odpuścił. Zajął się swoimi sprawami. Czasami tylko jeszcze spoglądał w jej stronę. Być może pod wpływem jakiegoś sentymentu. A później… w jakiś czas później Tessa zginęła podczas jednego z włamań. Niewłaściwe miejsce, niewłaściwy czas. Znalazła się tam, gdzie być nie powinna. Sprawy wymknęły się spod kontroli – i właśnie ona stała się tego ofiarą. Jedyną ofiarą.
Travis dowiedział się o tym wszystkim nieprzypadkowo – był u swojego przyjaciela, gdy do ich domu dotarła wiadomość. Na własne oczy widział, jak jej rodzina się w jednej chwili załamała. Choć wcześniej uparcie powtarzali, że Tessa i tak nikogo nie słucha, tego dnia nikt nic takiego nie powiedział. Nawet jeśli już dawno temu spisali ją na straty – była ich córką. Siostrą. Kimś dla nich ważnym. To właśnie wtedy coś w nim się zmieniło. Nie chciał już być kimś, kto tak po prostu stoi z boku. Kto tylko patrzy. Kto milczy, bo przecież „nie ma prawa się wtrącać”. Po ukończeniu szkoły średniej złożył więc papiery do Ontario Police College. Nie mówił o tym nikomu. Nie robił z tego głośnej sprawy. To zresztą nie byłoby w jego stylu. Po prostu uznał, że może warto spróbować.
- A pan jest jego wujkiem, tak? - jako następny odezwał się chłopiec z pierwszej ławki, marszcząc przy tym brwi z taką powagą, jakby właśnie próbował rozgryźć jakąś wyjątkowo trudną zagadkę. - Bo Billy też ma wujka, ale ten wujek mieszka z jego mamą. I jest tatą jego siostry.
Na te słowa Lucas zamarł. Wbił wzrok w piórnik. Natomiast Travis tylko uniósł lekko brwi - nie zirytowany, raczej zdziwiony. I może lekko rozbawiony. Spojrzał z nieco większą uwagą na chłopca. Zero złośliwości. Tak mu się przynajmniej wydawało. To co widział, to była tylko czysta dziecięca logika, która próbowała dopasować go do jakiegoś znanego schematu.
- Lucas to mój siostrzeniec - odpowiedział spokojnie. - A jego tata… cóż, po prostu go nie ma.
Z tyłu klasy Lucas nadal udawał, że nie słyszy; że go to w ogóle nie obchodzi. Tyle tylko, że kiedy starasz się udawać tak mocno, z reguły uzyskujesz wręcz przeciwny efekt.
Travis nie powiedział już nic więcej. Nie musiał. W klasie zapadła chwila ciszy. Kolejna chwila. Nie była długa, ale za to - wyczuwalna. Zanim ktokolwiek zdecydował się ją przerwać, nauczycielka postanowiła się wtrącić. Uśmiechnęła się nieco nerwowo. Machnęła ręką. Zachęcająco.
– Dobrze, to może teraz kolejne pytanie? Ktoś jeszcze?
Rąk w górze było sporo, choć mniej niż wcześniej. Entuzjazm lekko przygasł - jakby dzieci, choć wciąż ciekawe, zaczęły się zastanawiać, czy na pewno im wolno.Po ukończeniu szkoły średniej Travis rozpoczął szkolenie w Ontario Police College, a niedługo później podjął się pracy w Toronto Police Service. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy on zaczynał swoją policyjną karierę, jego młodsza siostra skończyła szkołę. A w chwilę później na świecie pojawił się Lucas. Owoc miłości, która… cóż, nie okazała się miłością wielką. Ojciec chłopaka zniknął niemalże tak samo szybko jak się pojawił w życiu jego siostry. Tyle tylko, że pozostawił po sobie pamiątkę.
Travis początkowo miał do siostry pretensje - powiedział jej kilka gorzkich słów. Może o kilka za dużo. Ale później, bez dalszych komentarzy, po prostu zaczął działać. Nie przepraszał. Nie tłumaczył. Po prostu działał. Zabrał się za remont jednego z pokojów w rodzinnym domu. Zorganizował łóżeczko dziecięce. Kupił rzeczy, których nikt mu nie kazał kupować. Ale też nikt nie musiał. Travis widział, że pomoc była potrzebna – więc pomagał. Tak jak to miał w zwyczaju.
Niecały rok po narodzinach Lucasa rozpadł się jego związek z dziewczyną, z którą był od dłuższego czasu. Przestali się rozumieć. Ona czuła się zepchnięta na dalszy plan. Miała dość tego, że cokolwiek zaplanowali – wystarczyło, że zadzwoniła jego siostra, a Travis odwoływał wszystko, bo musiał do niej jechać. Do tego znaczenie miała też jego czasochłonna praca. Nawet kiedy był w domu, jej zdaniem zbyt często myślami był gdzie indziej. Na początku próbowała to znieść. Później pojawiły się pretensje. Coraz częstsze pretensje. W końcu – awantury. Rozstali się, kiedy obydwoje poczuli się tym wszystkim zmęczeni. Zrozumieli, że nie będą w stanie tego przeskoczyć. Obydwoje wszak znajdywali się wówczas na innych etapach życia.
- A czy pan ma żonę? - padło w końcu z jednej z ławek z przodu. Cicho, ostrożnie, jakby zadająca pytanie dziewczynka sama nie była pewna, czy to odpowiedni moment.
Lucas znowu się spiął. Nie tak wyraźnie jak wcześniej, ale wystarczająco, by nauczycielka to dostrzegła i natychmiast zareagowała.
- Pamiętajmy, kochani, że nie wszystkie pytania muszą być prywatne, dobrze? - powiedziała łagodnie, choć stanowczo.
W klasie na moment zapadła cisza. Travis spojrzał najpierw na dziewczynkę, potem na Lucasa. I wreszcie – po krótkim zawahaniu – skinął głową.
- W porządku - odezwał się spokojnie. - To akurat łatwe pytanie. Nie mam żony. Ale byłem kiedyś w poważnym związku. Takim, przy którym człowiek zaczyna się zastanawiać, czy to już na zawsze. - Kilkoro dzieci spojrzało po sobie z minami mówiącymi coś w stylu o wow, to brzmi poważnie. - Tyle tylko, że wtedy dużo pracowałem. Nawet nocami. Namawiali mnie, żebym przeszedł na wyższe stanowisko. I… w pewnym momencie wszystko zaczęło się rozmijać.
Na chwilę zawiesił głos. Wyglądał tak, jakby myślami wrócił do tamtych dni. Do tamtych decyzji. Wbrew pozorom – nie było to tak odległe.
- Staraliśmy się, ale czasem to po prostu nie wystarcza. Nawet jeśli obojgu zależy.
Z tyłu klasy Lucas nie odrywał wzroku od ławki. Ale ręce miał już spokojnie ułożone, nie ściśnięte w pięści. Chyba sobie z tym radził. Jakoś. Nauczycielka natomiast przez moment wyglądała, jakby zapomniała, że to wciąż oficjalne spotkanie. Patrzyła na Travisa uważnie - nie chłodno, ale z czymś, co trudno było rozczytać. Może z zaskoczeniem. Może z niepokojem. A może z czymś jeszcze innym. Dopiero po nieco dłuższej chwili lekko potrząsnęła głową, wracając do swojej roli.
- No dobrze - powiedziała, klaszcząc raz w dłonie. Tym razem już zdecydowanie. - To może teraz coś o pracy? Mundur? Radiowóz? Może chcielibyście zapytać o odznakę?
Zadziałało. Dzieciaki się ożywiły. Ręce wystrzeliły w górę niemal jednocześnie.Kolejne lata były spokojne. Normalne. Bez wielkich zwrotów akcji. Praca, dom, rodzina. Travis robił swoje. Tak jak zwykle. Dzień po dniu. I nie narzekał – nawet jeśli bywały dni, kiedy czuł się naprawdę zmęczony. Czasem wyskoczył na piwo z kolegami z jednostki. Czasem wpadł do siostry. Czasem wyciągnął Lucasa na lody. Zdarzały się też randki. Bez zobowiązań, bez planów. Czasem jeden wieczór, czasem dwa. Nic poważnego. Tak po prostu - żeby się oderwać od szarej codzienności.
W pracy miał opinię człowieka solidnego. Przełożeni próbowali namawiać go nawet na coś więcej - szkolenie nowych, stanowisko sierżanta, wydział. Cokolwiek. Ale on tylko kręcił głową. Za każdym razem. Nie z lenistwa, nie z braku ambicji. Zwyczajnie nie czuł, że to ten moment, w którym potrzebowałby czegoś więcej. Odpowiadało mu to, co miał. Odpowiadało mu to, w jaki sposób to wszystko funkcjonowało. Tak naprawdę – dla Travisa to był czas, w którym jego życie było poukładane.
Być może to właśnie dlatego w tym momencie pojawiła się ona. Kompletnie się tego nie spodziewał.
Nie szukał nikogo. Nie myślał nawet o związku. Mimo tego jednak z czasem zaczął zauważać, że rozmowy przy drzwiach szkoły stają trochę dłuższe niż powinny. Dostrzegł, że coraz częściej wymieniają uśmiechy. Zauważył, że kiedy odbiera Lucasa ze szkoły, to zawsze zbyt długo stoi przy drzwiach do klasy. Tak jakby czekał na coś więcej niż tylko dziecko. Wreszcie, pewnego dnia, zaprosił ją na kawę. Sam nie był do końca pewien, dlaczego to zrobił. Może coś w niej przyciągało go bardziej, niż był gotów przyznać. Może po prostu przestał się przed tym bronić. A później wszystko potoczyło się szybko. Zanim obejrzał się, zamieszkali razem. Wszystko zaczęli razem planować. Co jednak jest w tym przypadku istotne – ten związek był inny od poprzednich. Spokojniejszy. Dojrzalszy. Głębszy? Ona nie chciała być z nim tylko z nazwy. Chciała być dla niego prawdziwą partnerką. Pomagać, kiedy trzeba. Odciążać, kiedy widziała, że bierze na siebie za dużo. Mówiła wprost, że nie chce być tylko obok – że chce we wszystkim uczestniczyć. Prosiła o to, żeby jej zaufał.
Travis próbował – zwłaszcza na początku. Dzielił się z nią swoimi przemyśleniami. Pytał o zdanie na różne tematy. Starał się nie odsuwać na bok. Zdawać by się mogło, że faktycznie wpuścił ją do swojego świata. Możliwe, że oboje przez moment wierzyli, że im się udało. A potem zachorowała jej matka. Wszystko potoczyło się szybko – szpital, opieka, telefony, dojazdy. Przez kilka dni była zupełnie poza zasięgiem. Zajęta, rozbita, zmęczona. Travis nie miał do niej żalu. Nie czuł się pozostawiony ze wszystkim sam. Nic z tych rzeczy. On po prostu… po prostu nie chciał dokładać jej więcej. Znów starał się zajmować wszystkim sam. Lucasem. Domem. Rachunkami. Wieloma innymi sprawami. Bo czuł, że tak było trzeba. Nawet się nie zorientował, kiedy wrócił do swoich starych nawyków. Do schematu: zrobić wszystko samemu, szybko, sprawnie, nie zawracać innym głowy. Nie dzielił się już myślami. Nie mówił jej o tym, że jest zmęczony. Nie prosił o wsparcie. Nie dlatego, że go nie chciał. Robił to z myślą o niej – a przynajmniej tak sobie powtarzał.
Ona zaś to widziała. Próbowała jakoś na niego wpłynąć. Dopytywała. Przypominała, że przecież są w tym razem. Tyle tylko, że Travis - choć słuchał - działał już po swojemu. Z powrotem w rytmie, w którym od zawsze czuł się najbezpieczniej. A przecież jeszcze chwilę wcześniej naprawdę wierzył, że im się uda - że to jest to; że tym razem będzie inaczej. Planował oświadczyny. Nie jako gest, nie pod wpływem impulsu. On naprawdę to rozważał. Miał nawet kupiony pierścionek – schowany w dolnej szufladzie, w starym pudełku po zegarku. Wiedział, w jaki sposób chce to zrobić. Gdzie. Co konkretnie chce powiedzieć. Tyle tylko, że z każdym kolejnym dniem coraz trudniej było znaleźć odpowiedni moment. Trudniej było udawać, że wszystko działa tak samo jak wcześniej. I trudniej było też wierzyć, że ona tego nie czuje.
Może zadziałało to jak jakaś… samospełniająca się przepowiednia.
Bo w końcu go zostawiła.
Pewnego dnia powiedziała, że muszą porozmawiać. Poważnie porozmawiać. Nie zrobiła mu żadnej sceny. Nie prosiła go o to, żeby się zmienił. Nie czekała też, aż zacznie się ze wszystkiego tłumaczyć. Usprawiedliwiać. Po prostu powiedziała mu, że odchodzi; że już dłużej w taki sposób nie może funkcjonować. I przeprosiła. Przeprosiła za to, że im się nie udało.
- A gdzie ma pan odznakę? Może pan pokazać?
- Dlaczego nie ma pan munduru?
- Czy naprawdę macie pistolety?
- A kajdanki też pan ma? W kieszeni?
- Czy policjanci jedzą pączki?
- A czy pan kiedyś gonił złodzieja?
Travis odpowiadał cierpliwie. Pokazał odznakę. Wyjaśnił, że mundur nosi tylko na służbie. Tak samo broń i kajdanki. A pączki? Zdarza się. Jak każdemu. Dzieci słuchały uważnie. Ktoś próbował policzyć, ile razy policjant może dziennie zjeść pączka, zanim będzie miał problem z zapięciem kamizelki. I właśnie wtedy padło:
- A czy może pan nas kiedyś przejechać radiowozem?
W reakcji na to pytanie Travis uniósł lekko brew. W klasie na moment zapadła cisza, po czym gdzieś z ostatnich ławek rozległo się ciche „ej, przecież przejechać to znaczy po kimś!”, a zaraz potem dzieciaki zaczęły się śmiać. Głośno. Wyraźnie tą wpadką rozbawione.
- Przewieźć, Owen. Przewieźć radiowozem - poprawiła go nauczycielka. Choć była uśmiechnięta, jej ton wyraźnie wskazywał, że to nie czas na śmiech i docinki.
- No właśnie – przytaknął jej Travis. – Bo jakbym miał was przejechać… to bym miał później znacznie więcej raportów do napisania.
W efekcie tego śmiech znów przetoczył się po klasie. Nawet Lucas parsknął pod nosem.
- Ale jak będziemy grzeczni… to może nas pan kiedyś przewieźć? - zapytał Owen, już bez towarzyszącego temu pytaniu śmiechu, całkiem poważnie.
- To zależy od waszej nauczycielki - odpowiedział Travis, wzruszając ramionami. - Ale jak się kiedyś trafi okazja… to czemu nie?
- Czyli… trochę tak, a trochę nie? - upewnił się Owen, mrużąc oczy.
- Coś w tym stylu - przyznał Travis, uśmiechając się lekko. - Ale jesteście na dobrej drodze.
Owen pokiwał głową z powagą, jaka odmalować może się tylko na dziecięcej twarzy. Wyglądał na usatysfakcjonowanego otrzymaną odpowiedzią. Widać tyle mu wystarczyło. Tym razem.
Nauczycielka spojrzała na zegarek.
- Dobrze, moi drodzy. To był nasz ostatni gość w tym tygodniu, więc podziękujemy panu Travisowi.
Klasa zgodnie zawołała „Dzię-ku-je-my!” – nie całkiem równo, ale z typowym dla 8-latków zapałem. Travis wstał z plastikowego krzesła. Ostrożnie. Jakby nadal obawiał się, że to się pod nim rozleci. Zerknął na Lucasa – ten tylko lekko się uśmiechnął, jakby chciał powiedzieć: dzięki, że przyszedłeś. Travis odwzajemnił to krótkim skinięciem głowy.
- Dzięki, że mnie posłuchaliście – zwrócił się do dzieci. – Fajnie było tu z wami. Macie dobrą nauczycielkę. Nie wszyscy mają takie szczęście.
zgoda na powielanie imienia
takzgoda na powielanie pseudonimu
takZgody MG
poziom ingerencji
wysokizgoda na śmierć postaci
niezgoda na trwałe okaleczenie
niezgoda na nieuleczalną chorobę postaci
niezgoda na uleczalne urazy postaci
takzgoda na utratę majątku postaci
niezgoda na utratę posady postaci
nie