ODPOWIEDZ
30 y/o, 172 cm
psycholog kliniczny w Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
empatyczna i wrażliwa, nie mająca szczęścia w związkach
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Mavi przecięła ulicę, mijając grupkę turystów z aparatami i ruszyła w stronę wejścia do George Restaurant. Spóźniła się ledwie kilka minut, ale i tak czuła potrzebę usprawiedliwienia. Przez dobry kwadrans krążyła po okolicy, szukając wolnego miejsca do zaparkowania. Dopiero za trzecim razem ktoś wyjechał z zatoczki przy bocznej alejce i tylko dlatego nie spóźniła się bardziej. Wnętrze restauracji było eleganckie, ale nie przesadnie wystylizowane. Przeszklona ściana wpuszczała do środka popołudniowe światło. Obsługa była dyskretna, gości nie było wielu. Znała to miejsce z polecenia przyjaciółki – ich ulubiona kuchnia, świetny wybór win, i coś, co kiedyś Amy nazwała “przyjazną intymnością”.
Rozejrzała się szybko. Amy siedziała bokiem do wejścia, ale Mavi od razu ją rozpoznała – nie tylko po sylwetce, ale po geście ręki, którym coś właśnie opowiadała Adamowi. Miała na sobie zieloną sukienkę midi z krótkim rękawem i ulubione kolczyki w kształcie drobnych kółek, które często nosiła na mniej formalne spotkania. Włosy – ogniście rude – spięła niedbale klamrą, odsłaniając kark. Adam siedział naprzeciwko, z łokciem opartym swobodnie o stół. Miał na sobie jasnoniebieską koszulę i ciemne spodnie. Krótko przystrzyżone włosy i wąsy, które postarzały go o dobre dwadzieścia lat. Sprawiał wrażenie spokojnego i czujnego zarazem – jakby zawsze miał na uwadze otoczenie, ale nie tracił koncentracji na osobie, z którą był w danym momencie. Zawsze patrzył na Amy z uczuciem.
Komunikowali się gestami, spojrzeniem, półsłówkami, które w relacjach długoletnich par pojawiały się naturalnie. Amy od razu się wyprostowała, gdy zauważyła Mavi, a Adam uniósł dłoń w powitaniu.
– Przepraszam, spóźniłam się – powiedziała, podchodząc do stolika i zdejmując torebkę z ramienia – Krążyłam, szukając parkingu.

Przywitała się z nimi obojgiem – najpierw z Amy, przytulając ją krótko, a potem z Adamem, którego objęła na moment ramieniem w przyjacielskim geście. Usiadła naprzeciw nich, starając się nie rozpraszać tym, że ostatnio tak rzadko się widywali. Z McBeth znały się od czasów liceum. Były różne, ale trzymały się razem przez lata. Obiecały sobie na przestrzeni lat różne dziewczyńskie rzeczy, takie jak bycie druhną na swoich ślubach czy chrzestną dziecka.
- To co zamawiamy? - sięgnęła po menu, równocześnie poprawiając ramiączko kremowej, opinającej ciało sukienki. Upięte wysoko włosy odsłaniały smukłą szyję i nowe, kołyszące się przy każdym ruchu głowy kolczyki, które na pewno obgada z Amy jeszcze tego samego wieczoru. Skupiając się na menu, nie zauważyła w pierwszej chwili zmieszania swoich przyjaciół.
- Właściwie to czekamy na kogoś jeszcze - przyznał ostrożnie Adam, co spowodowało, że Mavi podniosła wzrok zaalarmowana. Skruszony ton, niepewne spojrzenia. Wtem drzwi wejściowe zakomunikowały przybycie nowego gościa. Amy i Adam spojrzeli w tamtą stronę, a Mavi mogłaby przysiąc, że w tej chwili wiedziała już kto to.

- Nie gniewaj się - Amy sięgnęła do niej ręką, ale ona nie odwzajemniła uścisku. Odkąd rozstali się z Marwanem, zdarzało się im widywać. Nadal mieli wspólnych znajomych, którzy starali się zachować wobec nich neutralność i nie sprzyjać żadnej ze stron. Mavi poczuła się jednak mało komfortowo w narzucanej sytuacji. Posłała zabójcze spojrzenie przyjaciółce, a następnie zielonkawe oczy skierowały się na Marwana. Serce zabiło mocniej.

NPC:
Amy McBeth (l. 30) - rudowłosa, dziennikarka
Adam Bruneau (l. 34) - metys, programista


Marwan Yassin
Obrazek
pepsi cola
ścian tekstu, bo męczą oczy || błędów logicznych || ignorowania czynności postaci || narzucania reakcji/zachowania
30 y/o, 185 cm
korpo-informatyk z artystyczną duszą
Awatar użytkownika
You understand me, so you know that I don't really wanna take you to Miami; I'd rather go Tunisia and just turn off our phones.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#1

Jak to w zabieganym Toronto, w którym połowę dnia spędza się w korkach albo przy biurku, a drugą na próbach zachowania prawdziwego siebie w całym tym pędzie, Marwan i Adam poznali się w pracy. Początkowo mijali się jedynie przy automacie do kawy albo na korytarzu, rzucając krótkim cześć; czasami przetrzymywali sobie drzwi do windy, omawiając pogodę podczas wspólnej podróży lub wypalali papierosa przed wejściem do budynku, narzekając przy tym na zbyt sztywne deadline’y, idiotyczne pytania współpracowników i skróty myślowe managerów, których oboje nie rozumieli. To była znajomość, która rozwijała się powoli podczas lunchów w Queen West, wieczorów spędzonych w biurze, gdy nie opłaca się już wracać do domu na kolację i wydłużających się z każdym dniem rozmów w kuchni przy którejś z kolei kawie, kiedy światło jarzeniówek odbijało się w zmęczonych oczach, a ktoś rzucał półżartem, że może to już nie praca tylko styl życia, na co kręcili z dezaporbatą głowami. Oboje chyba zgadzali się co do tego, że w Toronto łatwiej było o samotność, aniżeli ludzi, którzy naprawdę słuchali, wspierali i uważali. Może właśnie dlatego ich przyjaźń narodziła się w ciszy; bez wielkich rozmów, bez rytuałów, bez potrzeby nazywania czegokolwiek. Po prostu było wiadomo, że jeżeli któryś zadzwoni w środku nocy, to drugi odbierze; że jak usiądą w ciszy to wcale nie będzie niezręcznie, albo że bilety na mecze Raptors zawsze należało kupować w podwójnej ilości. I chociaż różnili się od siebie - Adam był stały jak ramy wieżowca, w którym znajdowały się ich biura, podcza gdy Marwan, pełen wewnętrznego chaosu - w ich przyjaźni nie chodziło o podobieństwo, a o przestrzeń do bycia sobą, niewypowiedziane zrozumienie i swego rodzaju wsparcie, o których nie musieli rozmawiać, aby czuć, że je mieli.
Stojąc po drugiej stronie szyby, Marwan patrzył do wnętrza George Restaurant, próbując w ten sposób ocenić klimat miejsca, w którym lada moment miał się znaleźć. Lubił przeanalizować scenografię, której częścią miał się stać, zanim jeszcze pojawi się w kadrze. Gustował również w klimatycznych wnętrzach jak to, któremu właśnie się przyglądał. Popołudniowe światło spływało przez przeszkloną ścianę niczym płynny bursztyn; obrusy były równo złożone, schludnie ubrana obsługa wydawała się poruszać bezszelestnie, nawet kwiaty w drobnych, matowych wazonach zdawały się być wybrane tak, aby nie konkurować z rozmową, a jedynie ją łagodzić. Wszystko to wyglądało tak bardzo typowo dla Amy i Adama, choć niekoniecznie stanowiło środowisko naturalne Marwana. Odetchnął krótko, poprawił podwinięty rękaw brązowej koszuli i wszedł do środka. Drzwi zamknęły się zanim niemal bezszelestnie, ale jego obecność nie została niezauważona. Amy zamrugała kilkakrotnie, jakby chciała upewnić się, że to właśnie on. Adam zaczął podnosił się ze swojego miejsca, chcąc go przywitać, a może po prostu zwrócić na siebie uwagę, aby wiedział gdzie podejść. Mavi… spojrzała. I to wystarczyło. To nie był pierwszy raz, gdy widzieli się po wszystkim, ale i tak coś w nim drgnęło, jakby przez przypadek wrócił do klatki z emocjami, które uparcie próbował ignorować przez ostatnie kilka miesięcy. Nie wiedział, czy to jeszcze uczucie, czy już tylko pamięć o uczuciach, ale ciało chyba zawsze wiedziało pierwsze, a jego właśnie zassało w gardle. Nie patrzył jednak na nią długo - nie dlatego, że nie chciał, po prostu nie musiał. Znał ją zbyt dobrze, aby nie wyczuć jej napięcia. Dostrzegł dłoń Amy na jej dłoni i to ciężkie, pytające spojrzenie jej zielonych oczu. Podszedł do nich powoli. Najpierw minął ją, przechodząc bokiem, ramieniem blisko jej ramienie, ale zachowując odpowiedni dystans. Cześć, Mavi. - powiedział cicho; ani ciepło, ani chłodno, po prostu jak ktoś, kto zna jej imię zbyt dobrze, aby go nie użyć; jak ktoś, kto nie nauczył się jeszcze jak powinien zachować się w jej towarzystwie. Następnie przytulił krótko Amy z półuśmiechem przyklejonym do twarzy, Adamowi natomiast uścisnął dłoń, choć tym razem trwało to może o sekundę dłużej niż zawsze. Sekundę, w której rzucił do niego cichym dzięki za ostrzeżenie, stary, zaraz przed tym jak zajął jedyne wolne miejsce - obok Mavi, a jakże! Nie tłumaczył się ze swojego spóźniania, nie wyjaśniał dlaczego nie wszedł od razu do lokalu - pewnie dlatego, że powątpiewał, aby w ogóle to zauważyli, po prostu usiadł jakby nic się nie stało, jakby wszyscy byli tam przypadkiem, a on - tym, który najmniej przejmuje się czymkolwiek. Po chwili chwycił jednak za stojącą przed nim pustą szklankę, krzyżując spojrzenie najpierw z Amy, a potem z Adamem. Na Mavi nie spojrzał. Może nie miał odwagi, a może dlatego, że doskonale wiedział co zobaczy. - Coś się dzieje, prawda? Nie planujecie przecież tylko wspólnej kolacji. - odezwał się w końcu, choć sam nie do końca wiedział, czy robił to z troski, czy po to, aby przyspieszyć bieg wydarzeń, skracając tym samym niezręczną sytuację, w której znaleźli się we czwórkę.

Mavi Ayers
Stefi
dużo przemocy mnie triggeruje, brak interpunkcji również, złoszczę się jak ktoś mnie pośpiesza z postami albo jak czyta mojej postaci w myślach
30 y/o, 172 cm
psycholog kliniczny w Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
empatyczna i wrażliwa, nie mająca szczęścia w związkach
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Mavi nie odpowiedziała na powitanie. Właściwie nawet nie była pewna, czy powinna. Skinęła tylko głową, nieco sztywniej niż zamierzała, i odruchowo przesunęła się kawałek w bok, robiąc Marwanowi miejsce przy stoliku. Czuła jego obecność wyraźnie, bardziej niż powinna – jakby siedzieli zbyt blisko, nawet jeśli fizycznie nie było w tym nic niestosownego. Oparła dłonie na kolanach, a potem powoli je splotła, próbując się opanować. Amy odchrząknęła, nieco zbyt teatralnie, chcąc zmienić energię przy stole.
Dobrze powiedziała, spoglądając najpierw na Adama, potem krótko na Mavi, i wreszcie na Marwana. – Mamy coś ważnego do powiedzenia.
Adam wziął łyk wody, jakby zyskiwał czas. Miał wrażenie, że sytuacja wymknęła się im trochę spod kontroli, ale nie chciał się wycofać. Uzgodnili to razem – zrobienie tego w obecności obojga miało sens, przynajmniej na papierze. Teraz czuł, że logika niekoniecznie nadąża za emocjami.
– Chcieliśmy, żebyście tu byli, bo… no cóż – wziął oddech – Bierzemy ślub. W końcu.

Amy posłała mu ciepły, choć lekko spięty uśmiech, po czym znów wzięła głos.
– I chcielibyśmy, żebyście to wy byli naszymi świadkami.
Mavi spojrzała na nią z zaskoczeniem, a potem, mimowolnie, na Marwana. Nie była pewna, czy dobrze usłyszała, czy Amy rzeczywiście właśnie zasugerowała, że mają razem – w duecie – stanąć przy ołtarzu. Powieki drgnęły jej nerwowo, ale usta pozostały zaciśnięte.
– Wiem, że może to brzmi… niezręcznie – dodała szybko Amy Ale zależy nam na was obojgu. Z osobna. Nie chodzi o to, żeby was zestawiać ze sobą znowu. Po prostu… jesteście dla nas ważni.

Adam skinął głową:
– Każde z was. I osobno, i razem, stanowiliście kiedyś coś, co dobrze się nam kojarzyło. Ale to nie dlatego. Po prostu nie wyobrażamy sobie tego dnia bez waszego udziału.
Mavi spuściła wzrok na swoje palce. Przez chwilę nic nie mówiła. Walczyła z odruchem odrzucenia tej propozycji, zanim jeszcze pozwoliła sobie ją przemyśleć. To było niespodziewane. I cholernie trudne. Podniosła wzrok.

– To… – zaczęła, nie wiedząc co powiedzieć. Czuła się zapędzona w kozi róg. Planowały swoje śluby od szkoły średniej, Mavi zachowała nawet segregator z zapiskami i zdjęciami. Kiedyś miał nadejść ten dzień, łudziła się, że zrobią to razem. Nawet przeszło jej przez myśl podczas związku z Marwanem, że zostanie panią Yassin i będą mogły wyprawić podwójne wesele – To... Czemu teraz?
Chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwała Amy, ale poziom zakłopotania przy stoliku szybował w górę i nie zamierzał się zatrzymać.




Marwan Yassin
Obrazek
pepsi cola
ścian tekstu, bo męczą oczy || błędów logicznych || ignorowania czynności postaci || narzucania reakcji/zachowania
30 y/o, 185 cm
korpo-informatyk z artystyczną duszą
Awatar użytkownika
You understand me, so you know that I don't really wanna take you to Miami; I'd rather go Tunisia and just turn off our phones.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Marwan zareagował z opóźnieniem. Może dlatego, że jeszcze przez chwilę próbował przełożyć całą tę scenę z papieru na rzeczywistość, a może dlatego, że nie był pewien, gdzie w tej rzeczywistości postawić samego siebie. Milczał więc kiedy wybrzmiało pytanie Mavi: To… Czemu teraz? , choć dźwięczało mu w uszach i osiadło gdzieś w klatce piersiowej. Chyba właśnie dlatego odruchowo zerknął na Mavi kątem oka, jakby chcąc sprawdzić, że trzymała się jakoś. Zauważył napięcie jej dłoni, drobną zmarszczkę między brwiami i coś w jej spojrzeniu, czego wolałby nie widzieć. Czuł to samo, coś jak dziwne ścieranie między zaskoczeniem i próbą zachowania twarzy. Przesunął nieznacznie łokieć na oparciu krzesła, jakby chciał znaleźć bliżej niej jakiś punkt równowagi. Wycofał się jednak od razu, nie robiąc już nic więcej. To Amy wzięła na siebie ciężar odpowiedzi na pytanie, które zawisło nad nimi.
- Bo czuliśmy, że to dobry moment. - powiedziała cicho, spokojnie, bez wielkiej dramaturgii. - Nie wiemy, czy idealny, ale na pewno… prawdziwy. - dodała, próbując zachować emocjonalny balans, choć głos zadrżał jej nieznacznie przy ostatnim słowie. Adam kiwnął jedynie głową, dodając pełne przekonania: - I nie chcieliśmy robić tego bez was.
Marwan patrzył w bok, gdzieś w głąb sali, gdzie kelnerka cicho poprawiała sztućce przy sąsiednim stoliku. To właśnie tam próbował znaleźć coś, co ułatwiłoby mu zachowanie spokoju. Nie rozproszył się jednak ani na moment, odnotowując uważnie każde słowo wypowiadane przez przyjaciół. Gdy głos Amy zadrżał od emocji, poczuł dziwny skurcz w żołądku, dokładnie tak samo jak, kiedy moment wcześniej Adam powiedział ”z osobna i razem”, co choć rzucone z uprzejmą intencją, zrobiło się nagle zbyt prawdziwe, sprawiając Marwanowi nieokreślony dyskomfort. Jeszcze przez moment nie powiedział zupełnie nic, dając ciszy wybrzmieć, zostawiając Mavi przestrzeń na reakcje, a może po prostu zabierając sobie kolejną chwilę na ułożenie wszystkiego w głowie. - Ślub, serio? - odezwał się w końcu, podnosząc brwi z udawaną powagą, kiedy milczenie całej czwórki zaczęło stawać się nieznośne. - Czyli wszystko, co mówiłeś o małżeństwie było ściemą? - zwrócił się bezpośrednio do Adama, robiąc przy tym krótką pauzę, choć kompletnie nie oczekiwał odpowiedzi przyjaciela. Po chwili dodał z półuśmiechem: - Ale dobra, powiedzmy, że jestem zaskoczony. Zaskoczony i… wzruszony, ale tylko trochę. - dodał, spoglądając krótko na Amy, a zaraz potem na Adama. Taki właśnie był jego sposób na radzenie sobie z emocjami - lekko, żartem, gdzieś między słowami - i chociaż wiedział, że wszyscy przy tym stole znali doskonale ów schemat działania, nie potrafił zrezygnować z niego w tej sytuacji. - I w sumie… gratulacje, naprawdę. - dodał jeszcze znacznie ciszej, zbyt niskim głosem nawet jak na niego. Spojrzał przelotnie na Mavi. Przelotnie wystarczyło jednak, aby znowu poczuł, że czasami czyjaś obecność nie mieści się w żadnej roli - ani byłej, ani świadka, ani przypadkowego gościa przy stole. Ktoś, kto kiedyś był dla niego wszystkim, teraz, choć znajdował się na wyciągnięcie ręki, wcale nie był już blisko, a on sam nie wiedział już co z tym faktem i poczuciem straty zrobić.

Mavi Ayers
Stefi
dużo przemocy mnie triggeruje, brak interpunkcji również, złoszczę się jak ktoś mnie pośpiesza z postami albo jak czyta mojej postaci w myślach
30 y/o, 172 cm
psycholog kliniczny w Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
empatyczna i wrażliwa, nie mająca szczęścia w związkach
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Mavi uniosła szklankę do ust i upiła łyk wody. Przez chwilę przytrzymała szkło przy wargach, jakby to miało dać jej dodatkową sekundę na zebranie myśli. Emocje pulsowały pod skórą – znajome napięcie w żołądku, ten sam ścisk gardła, który znała od lat.
– Gratulacje – powiedziała w końcu, tonem, który zabrzmiał spokojniej, niż się czuła – Naprawdę. To ważna decyzja.
Nie spojrzała przy tym ani na Amy, ani na Adama. Jej wzrok odruchowo powędrował w stronę Marwana, jakby coś w nim – choćby spojrzenie, ledwie gest – mogło potwierdzić, że nie tylko dla niej ta rozmowa jest trudna. Albo że przynajmniej dostrzega jej niewygodę.

Adam uśmiechnął się krótko, choć w tym uśmiechu czaiła się niezręczność, której nie potrafił ukryć. Amy poprawiła się na krześle. Oparła łokieć na stole, ale niemal natychmiast go cofnęła i wyprostowała plecy. Spojrzała na Mavi uważnie – w tym spojrzeniu było ciepło, które zawsze ją charakteryzowało, nawet jeśli ostatnio stawało się coraz rzadsze, coraz trudniej uchwytne. Doskonale sobie zdawała sprawę jak rozstanie z Marwanem było dla niej bolesne.
Zdajemy sobie sprawę, że was zaskoczyliśmy odezwała się cicho I jest niezręcznie, za co przepraszamy. Jednak gdybyśmy wprost powiedzieli o co chodzi, to byście po pierwsze: znaleźli wymówkę i nie przyszli tutaj, a po drugie nie zgodzili się.
Mavi skinęła głową, ale w jej wnętrzu buzował opór. Nie był to sprzeciw wobec nich – Amy i Adama naprawdę darzyła sympatią, miała dla nich miejsce w sercu. Ale coś w niej – może zraniona lojalność, może cień dawnych uczuć – stawało dęba, gotowe się bronić. Jakby ta informacja była zagrożeniem, a nie nowym rozdziałem czyjegoś życia.

– A jak w ogóle planujecie to rozegrać? – zapytała w końcu – Dużo gości? Plener? Kościół? No i przede wszystkim kiedy?
– Właśnie – podchwyciła Amy z wyraźną ulgą, że rozmowa przeszła na bardziej praktyczny grunt. – Myślimy o czymś kameralnym. Ślub raczej świecki, ale z elementami, które są dla nas ważne. Zależy nam na czasie... I waszej pomocy w tym zakresie. Koniec sierpnia?
Mavi zamrugała zaskoczona. Kwestia samego świadkowania zeszła właśnie na bok.
- Że ten koniec sierpnia? Ale to bardzo mało czasu! To Toronto, Amy - spojrzała na Marwana zupełnie tak jak za każdym razem, gdy szukała w nim poparcia. Utkwiła wzrok w jego twarzy o sekundę za długo, po czym spojrzała na Adama i na końcu na Amy.

- No, pierwsza połowa września też może być - dodała przepraszająco, ale już z uśmiechem kogoś, kto wiedział, że ich zgoda jest już tylko formalnością.



Marwan Yassin
Obrazek
pepsi cola
ścian tekstu, bo męczą oczy || błędów logicznych || ignorowania czynności postaci || narzucania reakcji/zachowania
ODPOWIEDZ

Wróć do „George Restaurant”