#1
Sadie siedziała po turecku na wilgotnej trawie, w miejscu, które znała jak własną pracownie. Marmur nagrobka chłodził jej plecy, gdy odchyliła się nieznacznie, opierając o niego głowę. Sukienka na ramiączkach, w kolorze ciemnego granatu, kleiła się do skóry, przesiąkniętej upałem dnia i lekką mgiełką wieczoru. Na ramionach miała przewieszoną męską, za dużą koszulę - stary nawyk, coś jak tarcza. Pachniała kurzem, winem i latem.
Szkicownik leżał otwarty na kolanach. Ołówek prowadził się sam, kreśląc linie, które znała na pamięć. Rysowała powoli, z namaszczeniem, tak jakby każda kreska mogła przywołać go z powrotem. Tylko oczy. Zawsze oczy. Patrzyły na nią z papieru, a ona nie wiedziała już, czy to jego spojrzenie, czy wyobrażenie o nim, które pielęgnowała zbyt długo.
Butelka wina, prawie pusta, stała obok wśród trawy. Co jakiś czas sięgała po nią, upijając łyk, który palił w gardle i koił myśli. Alkohol nie odurzał jej do końca - tylko rozmywał kontury rzeczywistości, czynił wspomnienia zbyt wyraźnymi.
- Wiesz, że nienawidzę tu przychodzić? - powiedziała cicho, a głos zabrzmiał prawie jak obcy. – Bo to jedyne miejsce, w którym mogę udawać, że jeszcze jesteś.
Zatrzymała się, odłożyła ołówek i wsunęła palce we włosy, które rozsypały się w nieładzie na jej ramionach.
- Ale i tak przychodzę. Jestem żałosna, że minęło tyle czasu, a ja nadal nie mogę się pozbierać.
Noc gęstniała. Latarnie przy bramie zapaliły się, rzucając długie cienie. Sadie wtuliła twarz w kolana, zamknęła oczy. Serce biło jej zbyt mocno, nie wiedziała czy to z emocji czy z alkoholu. Nie lubiła tych dni, kiedy znowu pozwalała sobie na te emocje. Przecież chodziła na terapie, pracowała i udawała, że wszystko jest w porządku.
Ostatni łyk wina, ostatnia kreska na szkicowniku. Światło gasnącego dnia zatańczyło na nagrobku. Powinna się już zbierać.
Clifford Bloomfield