ODPOWIEDZ
29 y/o, 185 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
hokeista, który miewa problemy z agresją
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/jej
postać
autor

2# Theo Bauer & Mara Blackwell
Przez cały ten fejkowy trening, gdzie Mara robiła im zdjęcia, nie potrafił się skupić. Zarząd pozwolił mu brać w nim udział to prawda, ale dalej obowiązywał Theo zakaz gry w oficjalnych rozgrywkach. Niesamowicie go to wkurwiało, bo na lodowisku dawał z siebie więcej niż 100%, mocno angażując w każde, kolejne rozgrywki, ale trener, ani zarząd ani biurwa z HRu, która od zawsze go nie lubiła, uparcie brnęli w zaparte, nie słuchając rzewnych argumentów blondyna.
Theo doszukiwał się winnych we wszystkich tylko nie w sobie i było tak za każdym kolejnym razem gdy zrobił coś nieodpowiedzialnego, albowiem jego wielkie ego nie dopuszczało do siebie faktu, że mógłby się mylić. Tym razem winne były okoliczności przyrody, barman, który dolewał mu zbyt dużo alkoholu do drinków (szkoda tylko, że koledzy z drużyny chłopaka, nigdy nie odwalili po nim żadnego szajsu), no i ten gość co go Bauer bez większego powodu zaatakował. Jeszcze bardziej wkurwiał Theo fakt, że nikt nie zwracał uwagi na to, że i on ucierpiał - o czym świadczyło wyraźnie odznaczające się na twarzy chłopaka, piękne limo i plaster zakrywający kilka szwów, które musieli mu założyć w szpitalu, bo oberwał od swego przeciwnika butelką, BUTELKĄ!
Najbardziej wkurwiony był jednak na tego co go tam nagrał; pierdolone pismaki chodziły za nimi wszędzie, gdzie tylko dane im było wejść. Grał już od kilku lat i zdążył się przyzwyczaić do ich stałej obecności, ale nie znaczyło to, że nie przeszkadzało mu to, że nie mógł się nawet spokojnie wyszczać w krzakach w czasie zakrapianych procentami wypadów z kolegami, bo zaraz za jego plecami pojawiał się, jakiś debil z aparatem i robił mu kompromitujące zdjęcie.
Trening opuścił więc w paskudnym humorze, jedyną pocieszającą myślą było to, że w domu czeka na niego ukochany pies, jedyny wierny przyjaciel z którym od dwóch lat dzielił smutki życia doczesnego, Spławik to go dopiero rozumiał. Już miał wychodzić z Scotiabank, gdy na jego drodze stanęła Blackwell. W przypływie geniuszu (albo głupoty), niewiele myśląc o konsekwencjach swego działania, złapał ją pod rękę i uprzednio rozglądając dokoła, by upewnić, że nikt ich nie widzi, zaciągnął swe nemesis z dzieciństwa do składziku, bo potrzebował zamienić z nią kilka słów, na osobności oczywiście.
W pomieszczeniu panował półmrok, ciemność zakłócało kilka głuchych promieni słońca, które z trudem przeciskały się pomiędzy szparami metalowej rolety. Przez dłuższą chwilę nie odzywał się wcale, patrzył tylko starając się oceniając to,jak bardzo się na niego wścieka. Uczucie niezrozumiałej złości istniało pomiędzy ich dwójką od zawsze, a sam Theo nie potrafił określić dlaczego dziewczyna właśnie tak na niego działa.
Czasem mam wrażenie, że w tym mieście nie ma już innych fotografów – rozpoczął spokojnie, jego dłoń nieustannie zaciskała się na ramieniu Mary, ale nie było to nic brutalnego, zwyczajny uścisk. – Chociaż może po prostu masz na moim punkcie obsesje i nie możesz przetrawić tego, że ktoś inny mógłby nam robić zdjęcia - dodał, unosząc jedną brew do góry, jego usta wygięły się w drapieżny półuśmiech. Być może zaciągnął ją do tego składziku w zupełnie innym celu i powinien przejść do konkretów, ale lubił z nią igrać, tak po prostu z nudów, a ona zawsze tak słodko się irytowała, nie potrafiąc pozostać obojętną na wszystkie słowa Theodora.

Mara Blackwell
sałata
byleby nie ai
28 y/o, 175 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Prawdę mówiąc, Mara nawet nie udawała, że jest zadowolona z tego, jak się dziś potoczył jej dzień. Praca dla "Athlete's Eye" – tej ich nowej, błyszczącej platformy o sportowcach „po godzinach” – niby była szansą na niezłe portfolio, ale ostatnie tygodnie przypominały raczej misję ratunkową niż fotograficzną przygodę. Redakcja wyraźnie zasugerowała, że mają dość „zbuntowanego dzieciaka z lodu” na okładkach. Liczyli na nową serię zdjęć Theo, coś bardziej ludzkiego, miękkiego, ocieplającego wizerunek. Cokolwiek, co nie przypominałoby kolejnego skandalu, który trzeba potem odkręcać w mediach.
„Mara, postaraj się złapać coś nowego w Bauerze. Pokaż, że jest prawdziwy, nie tylko wściekły.” Najchętniej napisałaby im, że prawda boli, ale przecież nie od tego jest. Od tygodni chodziła za nim z aparatem, wyłapując te krótkie momenty, kiedy nie grał pod publiczkę, ale był po prostu sobą. Było ich zaskakująco mało. A dziś miała za sobą zarwaną noc, a przy sobie całkiem kiepski humor i kawę rozpuszczalną z automatu i szum w głowie, który nie chciał ucichnąć, odkąd rano odebrała ten pieprzony telefon z redakcji. Ale przyszła, jak zawsze – aparat, bluza, słuchawki na szyi, mina „nie podchodź, chyba że chcesz stracić rękę”.
Praca przy różnej maści sportowcach była dla niej codziennością, ale Theo nie należał do ludzi, których łatwo się znosi. Zawsze głośny, zawsze na scenie, zawsze z tą miną, jakby cały świat był mu coś winien. Król zamieszania, który musiał odcisnąć swoją obecność na wszystkim w promieniu pięciu metrów.
Przez większość treningu robiła swoje, nie patrząc, czy zwraca na nią uwagę. Stała za bandą, skupiona na świetle, ruchu, na tym jednym ułamku sekundy, który decydował, czy zdjęcie złapie prawdę, czy tylko udawaną pozę. Kiedy jej praca dobiegła końca schowała swoje rzeczy do torby i skierowała się do wyjścia. Na korytarzu pachniało kurzem i przepaloną kawą. A Bauer pojawił się znikąd, jak zwykle za blisko. Pachniał adrenaliną, drażniącym zapachem sportowca i tym czymś, co zawsze wyprowadzało ją z równowagi. Zanim zdążyła rzucić ripostę, złapał ją pod ramię i zaciągnął do składziku. Półmrok, zamknięte drzwi, echo ich oddechów odbijające się od ścian.
Jego dotyk był znajomy, trochę zbyt bliski jak na kogoś, z kim się ciągle droczysz, a trochę tak, jakby każde z nich sprawdzało, ile można sobie jeszcze pozwolić. Przez chwilę stali nieruchomo, a Mara czuła, jak serce lekko jej przyspiesza – nie dlatego, że się boi. Raczej dlatego, że w tej grze o przewagę nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś przestanie żartować.
– Zawsze masz talent do wybierania najgorszych momentów na pogadanki, wiesz? – rzuciła w końcu, głosem trochę niższym niż zwykle, bo małe pomieszczenie i tak niosło każde słowo dalej, niż chciała. – Ale skoro już tu jestem, śmiało, możesz mi po raz kolejny wmówić, że kręcę się za tobą jak satelita - dodała cicho, z lekkim rozbawieniem, nawet nie próbując ukryć sarkazmu. – Tak, Theo, mam obsesję na Twoim punkcie. Siedzę tu po nocach i modlę się, żeby jeszcze raz zrobić ci zdjęcie w twoich śmiesznych getrach. — szepnęła. — A tak poważnie, wiesz, że naprawdę nie jestem tu dla twojego ego. Zaskakujące, co?

Oparła się ramieniem o półkę, przechyliła głowę i zmierzyła go przeciągłym, trochę poirytowanym spojrzeniem. Wciąż był bardzo blisko, przeszkadzało jej to mniej niż sama była gotowa przyznać. Zamiast tego uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, ironicznie, przewrotnie, zupełnie jakby to ona miała tu przewagę.
– Jeśli chciałeś być bliżej, wystarczyło poprosić. Poklepałabym Cię po ramieniu, nawet bez okazji – rzuciła lekko, chociaż w jej spojrzeniu nie było miejsca na żart. Wszystko zastygło w tym nieuchwytnym doyku. Cisza między nimi zrobiła się jeszcze gęstsza, znajoma – była jedną z tych, które zawsze proszą się o kłótnię albo o coś zupełnie odwrotnego.


Theo Bauer
29 y/o, 185 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
hokeista, który miewa problemy z agresją
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona/jej
postać
autor

Był przyzwyczajony do słów Mary, była wyjątkowo przewidywalna – on atakował, ona odpowiadała mu tym samym, nie szczędząc brzydkich słów, wyzwisk czasem i agresji.
Kochanie to nie moja wina, że ciągle jesteś nie w humorze, – zamruczał w odpowiedzi zadowolony czerpiąc z złego samopoczucia dziewczyny, jakąś dziwaczną, sadystyczną uciechę. Kilka lat temu, jak jeszcze była młodsza to może i by mu było przykro, a wyrzuty sumienia nie dawałyby mu spać (głównie za sprawą ojca Mary do którego nie miał żadnego szacunku i którym gdzieś głęboko, na samym skraju świadomości, bał, że się stanie), teraz, gdy już byli duzi, a mamusie nie przygotowywały im kanapek do szkoły, pozwalał sobie na bardzo wiele.
Pomimo, że była dość wysoką kobietą to Theo dalej był od niej wyższy, zniżył się więc trochę, tak by usta znajdowały się na wysokości jej ucha, rzekł – Być może po prostu Ci czegoś brakuje, dobrze wiesz, gdzie mieszkam, moje drzwi niezmiennie pozostają dla Ciebie otwarte – gdy mówił, prawie jak skrzydełka motyla, delikatnie muskał skórę za uchem swoimi ustami, nie robił tego specjalnie, ale znajdował się bardzo, bardzo blisko – po prostu jakoś tak wyszło.
Po chwili wyprostował się, jak gdyby nigdy nic, na jego twarzy nie pojawił się nawet cień rumieńca czy zawstydzenia, dalej był tak samo butny, ale może też trochę bardziej z siebie dumny.
Dobra, jezu – wywrócił oczyma, bo znów zaczynała ten swój nudny wywód, co go zupełnie nie interesował. Śmieszne były te jego wieczne zmiany samopoczucia, ten chłopak zdecydowanie miał coś nie tak z głową, to jak szybko zmieniał swoje maski to było coś wręcz niesamowitego i wartego przebadania; przed chwilą brzmiał jak ktoś czuły, trochę jakby chciał Marę zachęcić do czegoś więcej, trochę jakby dziewczynę podrywał i zaraz powrócił do typowego siebie czyli zadufanego w samym sobie palanta.
Nie wiem po co się produkujesz, jakby obchodziło mnie to co myślisz o mnie i moim wyjebanym w kosmos ego. - zmarszczył brwi, a jego buzia wprost wygięła się w coś co wyglądało, jak obrzydzenie, ręką przeciągnął po blond włosach i westchnął cicho, patrzył jej prosto w oczy, gdy próbował ubrać w usta to co chciał jej powiedzieć. – No i ja nie zaciągnąłem Cię tutaj tak sobie z nudów, mam do Ciebie sprawę – to nie była oczywiście prawda, bo w jego głowię nie pojawił się wcale jakiś mastermind wyższy level plan, tak jak przeważnie, działał impulsywnie – Muszę kogoś namierzyć, a Ty mi w tym pomożesz. – zakończył pewnym siebie, pod uwagę nawet nie brał opcji, że ona mu odmówi, ale nawet gdyby tak się zdarzyło to w swym zanadrzu posiadał cały arsenał naboi, jakimi mógłby w jej stronę wystrzelić. Lubił grać brudno, nie miał z tym nigdy żadnego problemu, a już szczególnie gdy jego przeciwnikiem była Blackwell.

Mara Blackwell
sałata
byleby nie ai
28 y/o, 175 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Przez moment patrzyła na Theo tak, jakby próbowała ocenić, ile jeszcze razy dziś zdąży ją wyprowadzić z równowagi, czując, jak jej własne ciało reaguje szybciej, niż pozwalałby na to rozsądek. Theo był zbyt blisko, zbyt pewny siebie, a mimo to – w tej chwili wydawał się bardziej ludzki niż podczas całego treningu. Może to przez to głupie szeptanie przy uchu, może przez znajome ciepło jego dłoni na jej ramieniu. Było coś uzależniającego w tej bliskości, w tej jego pewności, że zawsze może sobie pozwolić na więcej. Czuła muśnięcie ust na skórze, krótkie, prawie niewinne, ale zostawiające ślad. Kiedy wyprostował się z powrotem, Mara odsunęła głowę od półki i spojrzała na niego z tym swoim wyćwiczonym, spokojnym brakiem reakcji.
Trzymała się swojej powściągliwości tylko dlatego, że to dawało jej przewagę – czasem wystarczyło jedno spojrzenie, żeby facet taki jak Bauer sam pogubił się w tych swoich nastrojach. Nie była dobra w okazywaniu, co ją naprawdę rusza. Ale drżenia, które rozlewało się po żołądku, nie dawało się już ignorować. Udawała twardą, zawsze gotowa do ciętej riposty, a jednak coś w tym jego zachowaniu sprawiało, że przez sekundę chciała zostać bliżej. Absurdalne, bo przecież Theo był chodzącą katastrofą, ucieleśnieniem wszystkiego, czego nie chciała już przeżywać. A jednak – coś ciągnęło ją właśnie tam, skąd powinna się wycofać.
Zacisnęła palce na pasku torby, nie spuszczając z niego wzroku.
Ja jestem nie w humorze, a to dobre... I nie zaczynaj znowu o swoich "otwartych drzwiach", Theo, bo serio ktoś kiedyś potraktuje cię poważnie i będzie dramat – rzuciła z przekąsem, zanim zdążył w ogóle złożyć jakąś wielką, romantyczną deklarację, ledwo powstrzymując uśmiech. – Jakie laski lecą na takie propozycje, czy po prostu trenujesz je na mnie, bo masz mnie za odpornego case’a?
Pokręciła głową, opierając się mocniej o półkę, a mimo to nie odsunęła się nawet o centymetr. Czuła pod skórą to całe napięcie, które wisiało w powietrzu zawsze, gdy zbliżali się do granicy żartu i czegoś dużo poważniejszego.

– No dobrze, załóżmy, że się zgodzę, co będę z tego miała? – zapytała, udając, że cały ten układ wcale jej nie interesuje. – Pytam poważnie, Bauer. Przysługa za przysługę? – wykrzywiła usta w cienkim uśmiechu, cały czas patrząc mu w oczy, jakby testowała, czy znowu się wycofa.
Ale gdzieś pod tą całą maską chłodu, w środku aż ją ścisnęło. Prawda była taka, że i tak by mu pomogła. Nie musiał jej niczego obiecywać, nie musiał grać wielkiego twardziela. Po tylu latach tej wiecznej przepychanki była ciekawa, co jeszcze go potrafi złamać. Może nawet bardziej niż chciała się do tego przyznać. Czasem człowiek robi rzeczy nie dla korzyści, tylko dlatego, że ktoś, kto zawsze był blisko, nagle wygląda, jakby naprawdę potrzebował, żeby ktoś został. Ale przecież nie powie mu tego na głos.


Theo Bauer
ODPOWIEDZ

Wróć do „Scotiabank Pond”