Remigiusz "Remi" Florian Kamiński


data i miejsce urodzenia
17.06.1998r. | Toronto, Kanadazaimki
on/jegozawód
mechanik samochodowymiejsce pracy
Scarborough Auto Careorientacja
homoseksualnadzielnica mieszkalna
Malvernpobyt w toronto
od urodzeniaumiejętności
otwieranie zamków za pomocą prowizorycznych wytrychów; sztuka wizualna w formie malarstwa, szkicu, rzeźbienia w drewnie i graffiti; szycie, cerowanie i szeroko pojęte DIY; rozkładanie samochodów na części pierwsze i (jak ma dobry powód) składanie ich z powrotem w całość; wiedza jakie elementy auta da się niepostrzeżenie podmienić i jakie najlepiej sprzedają się na czarno; prawo jazdy typu G; wspinaczka, ale nie tyle skałkowa co po płotach i drzewach; majsterkowanie, naprawa sprzętów domowych i drobne prace remontowe typu cekolowanie ścian czy kładzenie kafelek słabości
klaustrofobia po utknięciu w zepsutej windzie na dwie godziny kilka lat wstecz; porywczy temperament i brak instynktu samozachowawczego; całkowita niechęć zrozumienia nowszej technologii; wybrakowana empatia; zerowa cierpliwość i zdolność usiedzenia w bezruchu; uzależnienie od nikotyny ciągnące się od czternastego roku życia
Remigiusz Florian Kamiński urodził się jako trzecie i ostatnie dziecko w pierwszym pokoleniu imigrantów zarobkowych, przybywających z odległego kraju za Oceanem Atlantyckim - Polski. Jego przyjście na świat nie cechowało się niczym szczególnie godnym uwagi, poza faktem, że wybrał na to możliwie najgorszy moment, pełne pięć tygodni przed planowaną datą narodzin, i prawie że połowa porodu odbyła się na tylnym siedzeniu starego Forda Fiesta przy nieprzerwanym potoku przekleństw, mających na celu pospieszenie rzężącego silnika. Po już nieco mniej spektakularnym dokończeniu porodu na łóżku szpitalnym, Remigiusz od pierwszych chwil został okrzyknięty najgłośniejszym i najbardziej nieznośnym noworodkiem na oddziale. Spokojnie można powiedzieć, że pielęgniarki trafiły w punkt - nie przeszło mu to ani zaraz po wypuszczeniu ze szpitala, ani przez resztę życia.
Pierwsze kroki postawione w ciasnej klitce zwanej domem rodzinnym (mieszkaniem komunalnym), używając chwiejnego kredensu z kryształową zastawą po babci jako podpórki, zwiastowały koniec względnego spokoju w domu Kamińskich. Zwłaszcza, kiedy następne kroki postawione zostały nie w poziomie, a w pionie, doprowadzając matkę do stanu przedzawałowego, a ojca do sięgnięcia po następne piwo. Od tego momentu znajdował się wszędzie - i to dosłownie - na szafach, pod łóżkami, w kablach za telewizorem, wtykając palce w kontakty pod choinką, a później coraz dalej, włącznie z dachem bloku mieszkalnego i piwnicznymi boksami należącymi do sąsiadów, przy czym nie sposób było ustalić jak udało mu się rozpracować otwieranie kłódek bez użycia klucza. Wszelkie ostrzeżenia były dla niego jedynie sugestią, a drzwi i okna zaledwie przeszkodą w wielkiej przygodzie odkrywania otaczającego go świata.
Im starszy był, tym gwałtowniej zwiększał się obszar jaki uznawał za swój teren. Zaczynając od niewielkiego mieszkania, przez resztę bloku i osiedla, drogę do szkoły i sam nowy, fascynujący budynek, z którego miał ochotę uciec od pierwszego dnia. I dokładnie to robił, wymykając się nauczycielom i opiekunom poza teren placówki, nad strumienie i rzeczki, aż do lokalnych lasów, gdzie zaczął spędzać lwią część szkolnego tygodnia. Podobnie jak na wycieczkach po opuszczonych domach na obrzeżach miasta, ozdabianiu sypiących się ścian autorskimi malunkami i włóczeniu się nocami po parkach z paczką znajomych. Wagary i ogólny brak szacunku względem autorytetów regularnie wpakowywały go w szlabany narzucane przez rodziców od niechcenia, z braku laku, kiedy pas zdawał się nie działać, a krzyki spotykały się wyłącznie z przewracaniem oczami. I właśnie podczas tych licznych dni spędzonych w zamknięciu Remik zaczął eksperymentować. Znudzony kolorowaniem krajobrazów na rozrzuconych po podłodze kartkach od drukarki dobrał się do kuchenki i z ciekawości podpalił róg pierwszej lepszej zarysowanej gryzmołami strony. Od tamtego momentu zalane abstrakcyjnym połączeniem kolorów kawałki papieru rysunkowego znikały trawione przez płomienie tańczące w ceramicznej umywalce, zostawiając po sobie zwęglone, dymiące skrawki później spuszczane w toalecie. Pod ogień poszły też kawałki niewykorzystanej plasteliny, sprawnie ukrywane przed rodzicami kartki z uwagami od nauczycieli i znalezione po domu szpargały. Z czasem zaczął poszukiwać czegoś więcej. Drobne przypalenia na meblach uchodziły uwadze rodziców przez dobre miesiące, a nawet lata, aż nie puścił z dymem zasłonki w pokoju dziecięcym.
To, co inni nazwaliby buntem młodzieńczym, dla Remigiusza stanowiło typowy czwartek. Ograniczenia narzucane przez społeczeństwo i rodzinę przeszkadzały mu od kiedy pamiętał, a im dalej w las, tym więcej uchodziło mu na sucho. Nieudolne ukrywanie pierwszej paczki papierosów w wieku czternastu lat przeszło bez echa, poza zawiedzionymi spojrzeniami rzucanymi przez matkę, kolejne uwagi za opuszczone lekcje kończyły się pogrożeniem ojcowskim pasem, a zanikanie z domu do godzin późnonocnych niezależnie od dnia tygodnia przestało być szczególnie kwestionowane. Tymczasem najmłodszy Kamiński korzystał z życia tak jak potrafił najlepiej - w samotności, z dala od zgiełku miasta, gubiąc się między drzewami z notatnikiem i podłamanym ołówkiem. Gdy wszelkie inne sposoby zwrócenia jego uwagi na dalszą edukację i rozwijanie się w stronę potencjalnego przyszłego zawodu zawiodły, ojciec zdecydował się wziąć go za chabety i zaciągnąć do pomocy w swoim warsztacie samochodowym podczas wakacji przed ostatnim rokiem szkoły średniej, wpajając mu podstawy działania silników i akumulatorów, wyrównywania ciśnienia opon, wymiany rozbitych szyb, dziurawych opon czy urwanych lusterek. Był to moment przełomowy, bo chociaż jego podejście do życia nie uległo zmianie, śliskie od smaru narzędzia, precyzyjnie dokręcone śrubki i warkot naprawionego zapłonu przypadły mu do gustu bardziej niż ktokolwiek by się spodziewał. Spędzał w zakładzie długie godziny, ucząc się fachu i znajdując rozrywkę w dochodzeniu do tego jak działały konkretne mechanizmy. Kiedy, zdaje się, że cudem, prześlizgnął się do zakończenia roku szkolnego na ledwo akceptowalnych ocenach i frekwencji, od razu przeszedł do pracy na pełen etat pod okiem ojca.
Kilka pierwszych lat dorosłości spędził pomieszkując z rodzicami, grzebiąc w autach i odkładając każdy grosz by jak najszybciej zyskać samodzielność i zacząć żyć w pełni na własnych zasadach. Czas wolny spędzał włócząc się po lasach, imprezując do białego rana, bądź uciekając przed policją, by ojciec nie musiał po raz kolejny stawić się po niego na posterunku. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim, już od długich lat, pod powierzchnią chował się pewien sekret. Trzymany na trzy spusty, często uparcie ignorowany, nieakceptowany i wywracający światopogląd Remika do góry nogami za każdym razem, gdy o nim myślał. W końcu Remigiusz Kamiński nie jest gejem. Małe potknięcia tu i tam zdawały się zaprzeczać tej tezie, jednak przewijające się przez jego życie dziewczyny stanowiły doskonałą zasłonę dymną, w którą sam wolał wierzyć. I wierzył, nawet po tym, kiedy nawalony jak Messerschmitt spotkał jednego z braci na mieście, będąc w wyjątkowo kompromitującej sytuacji. Nawet po tym jak brat sprzedał go ojcu i w jeden wieczór stracił zarówno dom, pracę, jak i całą rodzinę.
Z przygotowywanym przez lata zapleczem finansowym dał radę wynająć małe mieszkanie, w którym pierwszy raz zderzył się z wyzwaniami prawdziwej dorosłości. Dobre kilka miesięcy zajęło mu doprowadzenie do porządku wszystkich przeciekających rur i przepalonych przewodów, odrestaurowanie pokrytych niezidentyfikowaną substancją ścian i uzupełnienie braków w podstawowych meblach, jednak ostatecznie, korzystając z wieloletniego doświadczenia, ponownie stanął na nogi z pracą w nowym zakładzie i miejscem do życia niestanowiącym bezpośredniego zagrożenia dla zdrowia każdego, kto zdecyduje się przekroczyć próg. Poza zyskaniem podstawowych umiejętności przetrwania na własną rękę, jego codzienność nie uległa szczególnej zmianie - wciąż najlepszą rozrywkę stanowiło dla niego wyrywanie się z miasta w skopanym Fordzie F-150, postawionym na nogi w pocie czoła w ramach personalnego projektu, naginanie cierpliwości stróżów prawa i pakowanie się w potyczki z osobami, których powinien unikać. I tak jak Ziemia wciąż kręci się wokół Słońca, tak Remigiusz Kamiński dalej jest zwyczajnie niereformowalny.
Pierwsze kroki postawione w ciasnej klitce zwanej domem rodzinnym (mieszkaniem komunalnym), używając chwiejnego kredensu z kryształową zastawą po babci jako podpórki, zwiastowały koniec względnego spokoju w domu Kamińskich. Zwłaszcza, kiedy następne kroki postawione zostały nie w poziomie, a w pionie, doprowadzając matkę do stanu przedzawałowego, a ojca do sięgnięcia po następne piwo. Od tego momentu znajdował się wszędzie - i to dosłownie - na szafach, pod łóżkami, w kablach za telewizorem, wtykając palce w kontakty pod choinką, a później coraz dalej, włącznie z dachem bloku mieszkalnego i piwnicznymi boksami należącymi do sąsiadów, przy czym nie sposób było ustalić jak udało mu się rozpracować otwieranie kłódek bez użycia klucza. Wszelkie ostrzeżenia były dla niego jedynie sugestią, a drzwi i okna zaledwie przeszkodą w wielkiej przygodzie odkrywania otaczającego go świata.
Im starszy był, tym gwałtowniej zwiększał się obszar jaki uznawał za swój teren. Zaczynając od niewielkiego mieszkania, przez resztę bloku i osiedla, drogę do szkoły i sam nowy, fascynujący budynek, z którego miał ochotę uciec od pierwszego dnia. I dokładnie to robił, wymykając się nauczycielom i opiekunom poza teren placówki, nad strumienie i rzeczki, aż do lokalnych lasów, gdzie zaczął spędzać lwią część szkolnego tygodnia. Podobnie jak na wycieczkach po opuszczonych domach na obrzeżach miasta, ozdabianiu sypiących się ścian autorskimi malunkami i włóczeniu się nocami po parkach z paczką znajomych. Wagary i ogólny brak szacunku względem autorytetów regularnie wpakowywały go w szlabany narzucane przez rodziców od niechcenia, z braku laku, kiedy pas zdawał się nie działać, a krzyki spotykały się wyłącznie z przewracaniem oczami. I właśnie podczas tych licznych dni spędzonych w zamknięciu Remik zaczął eksperymentować. Znudzony kolorowaniem krajobrazów na rozrzuconych po podłodze kartkach od drukarki dobrał się do kuchenki i z ciekawości podpalił róg pierwszej lepszej zarysowanej gryzmołami strony. Od tamtego momentu zalane abstrakcyjnym połączeniem kolorów kawałki papieru rysunkowego znikały trawione przez płomienie tańczące w ceramicznej umywalce, zostawiając po sobie zwęglone, dymiące skrawki później spuszczane w toalecie. Pod ogień poszły też kawałki niewykorzystanej plasteliny, sprawnie ukrywane przed rodzicami kartki z uwagami od nauczycieli i znalezione po domu szpargały. Z czasem zaczął poszukiwać czegoś więcej. Drobne przypalenia na meblach uchodziły uwadze rodziców przez dobre miesiące, a nawet lata, aż nie puścił z dymem zasłonki w pokoju dziecięcym.
To, co inni nazwaliby buntem młodzieńczym, dla Remigiusza stanowiło typowy czwartek. Ograniczenia narzucane przez społeczeństwo i rodzinę przeszkadzały mu od kiedy pamiętał, a im dalej w las, tym więcej uchodziło mu na sucho. Nieudolne ukrywanie pierwszej paczki papierosów w wieku czternastu lat przeszło bez echa, poza zawiedzionymi spojrzeniami rzucanymi przez matkę, kolejne uwagi za opuszczone lekcje kończyły się pogrożeniem ojcowskim pasem, a zanikanie z domu do godzin późnonocnych niezależnie od dnia tygodnia przestało być szczególnie kwestionowane. Tymczasem najmłodszy Kamiński korzystał z życia tak jak potrafił najlepiej - w samotności, z dala od zgiełku miasta, gubiąc się między drzewami z notatnikiem i podłamanym ołówkiem. Gdy wszelkie inne sposoby zwrócenia jego uwagi na dalszą edukację i rozwijanie się w stronę potencjalnego przyszłego zawodu zawiodły, ojciec zdecydował się wziąć go za chabety i zaciągnąć do pomocy w swoim warsztacie samochodowym podczas wakacji przed ostatnim rokiem szkoły średniej, wpajając mu podstawy działania silników i akumulatorów, wyrównywania ciśnienia opon, wymiany rozbitych szyb, dziurawych opon czy urwanych lusterek. Był to moment przełomowy, bo chociaż jego podejście do życia nie uległo zmianie, śliskie od smaru narzędzia, precyzyjnie dokręcone śrubki i warkot naprawionego zapłonu przypadły mu do gustu bardziej niż ktokolwiek by się spodziewał. Spędzał w zakładzie długie godziny, ucząc się fachu i znajdując rozrywkę w dochodzeniu do tego jak działały konkretne mechanizmy. Kiedy, zdaje się, że cudem, prześlizgnął się do zakończenia roku szkolnego na ledwo akceptowalnych ocenach i frekwencji, od razu przeszedł do pracy na pełen etat pod okiem ojca.
Kilka pierwszych lat dorosłości spędził pomieszkując z rodzicami, grzebiąc w autach i odkładając każdy grosz by jak najszybciej zyskać samodzielność i zacząć żyć w pełni na własnych zasadach. Czas wolny spędzał włócząc się po lasach, imprezując do białego rana, bądź uciekając przed policją, by ojciec nie musiał po raz kolejny stawić się po niego na posterunku. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim, już od długich lat, pod powierzchnią chował się pewien sekret. Trzymany na trzy spusty, często uparcie ignorowany, nieakceptowany i wywracający światopogląd Remika do góry nogami za każdym razem, gdy o nim myślał. W końcu Remigiusz Kamiński nie jest gejem. Małe potknięcia tu i tam zdawały się zaprzeczać tej tezie, jednak przewijające się przez jego życie dziewczyny stanowiły doskonałą zasłonę dymną, w którą sam wolał wierzyć. I wierzył, nawet po tym, kiedy nawalony jak Messerschmitt spotkał jednego z braci na mieście, będąc w wyjątkowo kompromitującej sytuacji. Nawet po tym jak brat sprzedał go ojcu i w jeden wieczór stracił zarówno dom, pracę, jak i całą rodzinę.
Z przygotowywanym przez lata zapleczem finansowym dał radę wynająć małe mieszkanie, w którym pierwszy raz zderzył się z wyzwaniami prawdziwej dorosłości. Dobre kilka miesięcy zajęło mu doprowadzenie do porządku wszystkich przeciekających rur i przepalonych przewodów, odrestaurowanie pokrytych niezidentyfikowaną substancją ścian i uzupełnienie braków w podstawowych meblach, jednak ostatecznie, korzystając z wieloletniego doświadczenia, ponownie stanął na nogi z pracą w nowym zakładzie i miejscem do życia niestanowiącym bezpośredniego zagrożenia dla zdrowia każdego, kto zdecyduje się przekroczyć próg. Poza zyskaniem podstawowych umiejętności przetrwania na własną rękę, jego codzienność nie uległa szczególnej zmianie - wciąż najlepszą rozrywkę stanowiło dla niego wyrywanie się z miasta w skopanym Fordzie F-150, postawionym na nogi w pocie czoła w ramach personalnego projektu, naginanie cierpliwości stróżów prawa i pakowanie się w potyczki z osobami, których powinien unikać. I tak jak Ziemia wciąż kręci się wokół Słońca, tak Remigiusz Kamiński dalej jest zwyczajnie niereformowalny.
Ciekawostki
- Zawsze ma w kieszeni wielozadaniowy scyzoryk, który jest dla niego bardziej niezbędny w codziennym życiu niż portfel czy telefon - bez nich regularnie wychodzi z domu na długie godziny bądź nawet i dni.
- Jest naturalnym blondynem, ale od lat licealnych farbuje się na czarno. Na dobrą sprawę sam już do końca nie pamięta jak naprawdę wyglądają jego włosy, w momencie pojawienia się pierwszych odrostów bezzwłocznie sięga po kolejne pudełko ciemnej farby.
- Posiada bliznę na łuku brwiowym i pod szczęką, są to pamiątki po wypadku w samochodzie pożyczonym od kumpla, kiedy skończył 17 lat.
- Z założenia nie potrafi gotować, nigdy nie miał do tego wyczucia, ale wyniósł z domu rodzinnego kilka sprawdzonych przepisów na polskie dania, które niezmiennie przypominają mu o dzieciństwie.
- Przez zachowywanie rodzimej kultury w domu rodzinnym płynnie posługuje się ojczystym językiem rodziców i jest mu bliżej do polskich niż do kanadyjskich zwyczajów.
- Nie utrzymuje kontaktu z żadnym członkiem rodziny i nie zależy mu na zmianie tego stanu rzeczy, chociaż czasem przyłapuje samego siebie na żalu, że wszystko potoczyło się w ten sposób.
- Dla oszczędności kręci własne papierosy i czasem zdarza mu się kitrać po kieszeniach jointy.
- Został wychowany w silnej wierze katolickiej i chociaż odrzucił ją dawno temu, wciąż łapie się na myśleniu zgodnie z narzuconą doktryną. Podobnie z przekonaniami politycznymi swojego ojca.
- Wciąż posiada telefon z klapką i nie używa żadnych mediów społecznościowych ani aplikacji mających teoretycznie "ułatwić życie".
- Podobnie upiera się przy fizycznych nośnikach danych i słucha muzyki tylko z płyt, przy czym jest to głównie rock z lat 80, stare polskie piosenki słuchane przez jego rodziców i rap.
- Posiada dostatecznie mało rzeczy by być w stanie spakować wszystko co istotne do jednego plecaka. Nie ma to nic wspólnego z planami ucieczki, zwyczajnie nie lubi wiązać się z fizycznymi przedmiotami.
- W związku z powyższym zdarza mu się zbierać zapełnione szkicowniki i robić z nich podpałkę do grilla. Podobnie po rodzinie zostawił sobie tylko jedno zdjęcie trzymane w portfelu, reszta także poszła z dymem.
zgoda na powielanie imienia
niezgoda na powielanie pseudonimu
nieZgody MG
poziom ingerencji
niskizgoda na śmierć postaci
niezgoda na trwałe okaleczenie
niezgoda na nieuleczalną chorobę postaci
niezgoda na uleczalne urazy postaci
takzgoda na utratę majątku postaci
takzgoda na utratę posady postaci
tak