ODPOWIEDZ
33 y/o, 186 cm
łyżwiarz figurowy wygnany po aferze dopingowej
Awatar użytkownika
I always wanted to die clean and pretty, but I'd be too busy on working days - so I am relieved that the turbulence wasn't forecasted, I couldn't have changed anyways.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
postać
autor

I was happy in the haze of a drunken hour
But Heaven knows, I'm miserable now


Cotygodniowe spotkania grupy wsparcia pachniały lurowatą kawą z pokaźnego rozmiarami termosu, cienkim papierem tanich kołonotatników wchodzących w skład obowiązkowego wyposażenia każdego z uczestników i czymś, co przypominało mu zapach szatni po treningu — zmęczenie ludzi miało swój własny, ciężki aromat. Lazare zwykł przychodzić ostatni, i wychodzić pierwszy - a gdy już na spotkaniach się znalazł, łatwo było dostrzec jak bardzo jest ku temu niechętny. Zawsze siadał z boku, może nie chcąc rzucać się w oczy komukolwiek, go mógłby go rozpoznać i połączyć z sylwetką oglądaną niegdyś w telewizji, a może zwyczajnie po to, by mieć jak najbliżej do wyjścia. Skrzyżowane ramiona i wzrok wbity w popękane kafelki podłogi wcale nie dodawały mu przystępności, a wręcz przeciwnie - pogłębiały tylko wrażenie, że blondyn cały się jeży, i nawet gdyby ktoś spróbował, zwyczajnie nie da się dotknąć. Ani fizycznie, ani emocjonalnie - jakby od całej reszty zgromadzonych tutaj straumatyzowanych nieszczęśników zawsze dzieliła go przezroczysta, ale nieprzepuszczalna ściana.

Mimo wielokrotnych zachęt ze strony prowadzących grupę - stoickiego, siwowłosego terapeuty z wieloletnim doświadczeniem, i towarzyszącej mu w ramach praktyk, aż nazbyt empatycznej i entuzjastycznej studentki ostatniego roku psychologii - Lazare nie zamierzał się odzywać i co tydzień dotrzymywał tej obietnicy z żelazną konsekwencją.

Sadie - jak wszystkich innych uczestników grupy - znał z widzenia, i tylko z imienia. Bo to, które wypisane miała na obowiązkowej plakietce (zbyt wesołej na okoliczności: HELLO! MY NAME IS...), zapamiętał z nieznanych sobie przyczyn. Może zapadła mu w pamięć, bo była - jak on sam - jedną z młodszych delikwentów w tym miejscu. A może dlatego, że - jak on sam - zdawała się tutaj z jakiegoś powodu nie pasować.

Zawsze siadała dwa krzesła dalej - a więc jeszcze bliżej drzwi niż sam LaRochelle - i w tej samej, jakby lekko skulonej pozie, niby próbowała schować się we własnym ciele. Kiedy prowadzący zadawał pytania grupie, spojrzenie blondynki przeskakiwało w bok, czasem, przelotnie, muskając sylwetkę Lazare. Czuł je, ale go nie podtrzymywał - domyślając się, że te zerknięcia nie są zaproszeniem, a jedynie przypadkiem. Zresztą, ze wszelkich rzeczy, jakich Lazare tutaj nie szukał, najbardziej nie szukał tu przyjaciół.

I tego dnia nie byłoby wcale inaczej - zwinąłby się ze spotkania tak szybko, że niektórzy w ogóle zapomnieliby, że się na nim w pierwszej kolejności pojawić. Ale w chwili, w której zbierał się do wyjścia, irytująca melodyjka telefonu oznajmiła, że właśnie otrzymał nową wiadomość. Ta zaś - że jego kierowca się spóźni, w sumie ciężko powiedzieć ile. Lazare zdezerterował więc do łazienki, i zamajaczył w niej tak długo, aż głosy rozchodzących się uczestników grupy zaczęły milknąć. Dopiero wówczas wychynął ze sterylnego pomieszczenia, i ruszył korytarzem, w nadziei, że na nikogo już się tutaj nie natknie.

Ale zamiast kompletnej pustki, los podrzucił mu Sadie - ostatnią osobę, która jeszcze ostała się w ich cotygodniowej przestrzeni, stojącej teraz przy automacie z kawą i walczącej z wiecznie zaciskającym się przyciskiem.

— Zacina, jak wszystko tutaj — rzucił, przekraczając próg sali spotkań i stając obok, w bezpiecznej, ale nie anonimowej odległości. — Trzeba uderzyć dwa razy z boku.

Z samego wierzchu chylącej się ku upadkowi piramidki papierowych kubków, Lazare ściągnął dwa, odwracając je na tyle sprawnie, że nie musiał przy tym dotykać ich rantów.

— Zrób dwie, jeśli możesz - poprosił - Choć pewnie obydwoje zdajemy sobie sprawę, że kawa o tej porze to gwarancja nieprzespanej nocy.


Sadie Mansfield
judasz
przemocy względem zwierząt i rażąco niedbałej interpunkcji; poza tym, nic co ludzkie nie jest mi obce
28 y/o, 165 cm
mój narzeczony żyje, a ja zaczynam nowe życie
Awatar użytkownika
Every time I close my eyes, it's like a dark paradise. No one compares to you, I'm scared that you won't be waiting on the other side.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#3
Cotygodniowe spotkania miały w sobie coś z powtarzalnego snu, w którym elementy się zmieniały, ale atmosfera pozostawała ta sama. Zawsze ten sam korytarz o zbyt ostrym, szpitalnym świetle. Ten sam zapach taniej kawy z automatu, który wsiąkał w ubrania tak, że czuła go jeszcze w drodze do domu. Ten sam piszczący dźwięk przesuwanych krzeseł i szelest kartek, gdy uczestnicy zapisywali kilka słów w tanich kołonotatnikach rozdawanych na pierwszych zajęciach. Sadie przychodziła tu od miesięcy i zdążyła zauważyć, że nawet pauzy między wypowiedziami różnych osób wydają się mieć swój ciężar.
Dziś przyszła w luźnej, lnianej koszuli w kolorze ciemnej zieleni, z rękawami podwiniętymi do łokci, i w czarnych, prostych spodniach z lekkiego materiału. Na stopach miała płaskie, czarne sandały, które cicho stukały o posadzkę, kiedy przemierzała korytarz. Włosy spięła niedbale w niski kok, kilka kosmyków wymknęło się i opadało na twarz, jakby próbując ją odgrodzić od reszty świata.
Na początku sesji wzięła miejsce w stałym punkcie - dwa krzesła od drzwi, pod ścianą. Plecak zsunęła pod nogi, trzymając stopę na jednym z pasków. Ten nawyk pojawił się dawno, jeszcze zanim musiała się czegoś naprawdę bać. Dziś jednak poczucie kontroli i tak było złudne, bo każde pytanie prowadzącego miało w sobie haczyk, nawet jeśli ton terapeuty był łagodny.
Nie słuchała wszystkiego co mówią uczestnicy. Wzrok błądził po twarzach, które znała z widzenia, a myśli odpływały. Przyglądała się, jak dłonie jednej z kobiet wciąż ugniatają chusteczkę, aż ta staje się cienkim sznurkiem. Jak ktoś inny rysuje w marginesie notatnika spiralę, bez przerwy, przez cały czas mówienia. Zastanawiała się, jakie gesty ona sama powtarza, gdy odpuszcza kontrolę.
Kiedy spotkanie dobiegło końca, jak zwykle nie rzuciła się do wyjścia. Została jeszcze chwilę, pod pretekstem kawy z automatu, który z niewiadomych przyczyn zawsze stawiano w najzimniejszym miejscu całego budynku, aż dostała gęsiej skórki w środku lata.
- Zacina, jak wszystko tutaj - usłyszała obok. Głos, który znała z tych rzadkich, krótkich wtrąceń na sali.
Rzuciła mu krótkie spojrzenie, bez uśmiechu, ale też bez irytacji:
- Spróbuję zapamiętać - przyjęła od niego dwa kubki. Wzięła je ostrożnie, jakby bała się, że któryś się rozwarstwi w palcach. Kawa zaczęła lecieć, wypełniając cienkie ścianki tektury ciemnym, parującym płynem.
- Cukier? - zapytała odruchowo, nim wybrała po jego odpowiedzi odpowiednią opcję na automacie.
Na moment zawahała się, trzymając w dłoniach gorący karton. Nie wiedziała, czy powinna wyjść czy zostać. Po ostatnim roku można było odnieść wrażenie, że zapomniała jak zachowywać się wśród ludzi.
- Dziwnie tu cicho, kiedy już wszyscy wyjdą - rzuciła, jakby to była myśl, która sama wydostała się na głos.

lazare moreau
Sad
kiedyś tego nie było
33 y/o, 186 cm
łyżwiarz figurowy wygnany po aferze dopingowej
Awatar użytkownika
I always wanted to die clean and pretty, but I'd be too busy on working days - so I am relieved that the turbulence wasn't forecasted, I couldn't have changed anyways.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
postać
autor

Lazare przejął od Sadie cienki kartonowy kubek z tą samą ostrożnością, z jaką ona go podała – jakby oboje bali się, że te marne ścianki nie wytrzymają ciężaru parującej cieczy. Jego dłonie były smukłe, uderzająco ładne jak na mężczyznę; Sadie, na skutek pół-świadomie prowadzonych przez siebie obserwacji, mogła pamiętać, że na spotkaniach blondyn często splatał je ciasno ze sobą, aż jaśniały mu kłykcie, a ścieżki żył na przedramionach uwypuklały się nieco, prześwitując spod jasnej skóry subtelnym tonem błękitu i fioletu. Jakby tylko w ten sposób mógł utrzymać w ryzach to, czego nigdy nie wypowiadał na głos.
– Nie, dzięki - z lekkim uśmiechem odmówił propozycji słodzika - Nawet cukier by tego nie uratował.

Upił łyk - ostrożnie, przeczuwając ukrop wrzątku, i przez chwilę może nie tyle delektował się smakiem kosztowanego napoju, co przynajmniej pozwalał go sobie przyswoić. Psychiatra przestrzegał go przed wpływem kofeiny na poziom lęku i stresu, ale psychiatra przestrzegał go przed całym mnóstwem rzeczy... Więc gdyby Lazare miał religijnie słuchać się każdej jednej z tych rekomendacji, pewnie w ogóle nie wychodziłby już z domu. Tak - nawet na spotkania zalecanej mu grupy wsparcia.

- Szczerze? - uniósł wzrok znad rantu kubka, przenosząc spojrzenie na stojącą obok rozmówczynię. Podobało mu się, jak głęboki kolor lnianej koszuli podkreślał barwę jej oczu, i jak ta niedbała kotara z włosów – kilka kosmyków wymykających się z upięcia – tworzyła przed nimi rodzaj miękkiej przesłony. Wydawało mu się, że dziewczyną miotają teraz dwa zupełnie różnorakie instynkty naraz: żeby odejść i zostać, żeby odsunąć się, ale żeby i poszukać bliskości w tej samej, dzielonej przez nich chwili - Chyba wolę ciszę, niż te podchwytliwe pytania... - wzruszył ramionami, nawiązując do dynamiki panującej w grupie, która nie uciekła i jego uwadze. Czasami, nawet gdy miał ochotę odpowiedzieć na którąś z kwestii prowadzącego, powstrzymywała go obawa, że sam na siebie zastawi w ten sposób jakiś śmieszny rodzaj pułapki, i - raz w nią wpadłszy - kompletnie straci już kontrolę nad własnymi, szczelnie skrywanymi przed światem emocjami - Czasem mam wrażenie, że cisza jest tutaj szczersza niż niektóre odpowiedzi.

Jakimś sukcesem był niewątpliwie fakt, że przy Sadie wypowiedział największą ilość słów jaką zdarzyło mu się do tej pory wypowiedzieć w tym budynku za jednym zamachem. Zerknął na dziewczynę kolejny raz, unosząc kubek jakby w geście poufnego, nieformalnego toastu.

– Pewnie wiesz - założył, może dość zuchwale przyzwyczajony do grania głównej roli we własnym życiu - Że jestem tutaj dopiero od paru tygodni. A ty... wygląda, jakbyś znała każdy kąt tego miejsca... - Zawiesił głos, zostawiając między nimi trochę przestrzeni, i dając Sadie wolność zadecydowania, czy podchwyci temat, czy jednak go porzuci, opuszczając nie tylko rozmowę, ale i miejsce ich cotygodniowych spotkań.

Sadie Mansfield
judasz
przemocy względem zwierząt i rażąco niedbałej interpunkcji; poza tym, nic co ludzkie nie jest mi obce
28 y/o, 165 cm
mój narzeczony żyje, a ja zaczynam nowe życie
Awatar użytkownika
Every time I close my eyes, it's like a dark paradise. No one compares to you, I'm scared that you won't be waiting on the other side.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie skomentowała od razu jego uwagi o cukrze. Uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, wydawał się kontrastować z tą cienką granicą ostrożności, jaką oboje zachowali przy przekazywaniu sobie kubków. Zamiast odpowiedzi tylko uniosła lekko brew, jakby przyznając mu rację, bo rzeczywiście, żadna ilość słodzika nie byłaby w stanie ukryć faktu, że to, co pili, miało niewiele wspólnego z kawą.
Zaskoczył ją, kiedy powiedział więcej. Nie liczbą słów, a ich ciężarem. Słuchała, stojąc z kubkiem przy piersi, i przez moment miała wrażenie, że ta rozmowa wymknęła się spod reguł tego miejsca. Tutaj zwykle mówiono fragmentami, pojedynczymi zdaniami, urwanymi myślami. To, co powiedział, brzmiało jak coś, co mogłoby paść na sali, ale nie padło. I może właśnie dlatego utkwiło jej w pamięci bardziej.
Dostrzegła, jak przytrzymuje kubek z tą samą uważnością, z jaką często splatał dłonie podczas spotkań. Smukłe palce, kłykcie bielejące pod naporem, drobne żyły prześwitujące pod skórą jak cienkie linie atramentu na pergaminie. Zawsze sprawiał wrażenie człowieka, który musi coś ściskać, żeby nie rozpaść się w środku.
- Cisza przynajmniej nie kłamie - odezwała się półgłosem, dopiero po chwili, jakby testowała na języku własne słowa. To było bliskie jej samej, bo często wybierała milczenie zamiast odpowiedzi, które i tak nie potrafiłyby oddać tego, co naprawdę czuła.
Podniosła wzrok, gdy uniósł kubek w geście przypominającym nieformalny toast. Przez sekundę złapała jego spojrzenie i zauważyła, że nie było w nim pustki, jak dotąd na sali. Bardziej czujność, może próba odczytania jej reakcji. To krótkie spotkanie oczu wydało jej się bardziej osobiste niż wszystkie tygodnie siedzenia w jednym pomieszczeniu.
- Znam tylko swój kąt - przyznała, wzruszając ramionami. - Reszta wciąż jest dla mnie obca.
Nie wiedziała, czy chciał, by podchwyciła temat. Brzmiał, jak ktoś przyzwyczajony do tego, że jego słów słucha się dłużej, ale też jak ktoś, kto dopiero uczy się dzielić je z kimkolwiek. A ona? Nie była pewna, czy potrafiła dać więcej niż to, co właśnie powiedziała.
Upiła łyk. Napój zdążył trochę ostygnąć, ale nadal smakował tak samo nijako. Patrzyła, jak para unosi się jeszcze nad kubkiem, rysując chwilowy kształt, który zaraz się rozmywał. Trochę jak rozmowy, które gasły, zanim naprawdę się zaczęły.
Zamilkła, pozwalając, by cisza zrobiła się gęstsza. Ale nie była to cisza ciężka. Raczej coś w rodzaju przestrzeni - kruchy, neutralny azyl, w którym mogli po prostu stać obok siebie, bez konieczności wymuszania dalszych słów.
Sadie upiła jeszcze jeden łyk, krzywiąc się lekko, bo kawa zdążyła już zgorzknieć. Odstawiła kubek na krawędź automatu i przesunęła po nim palcami, jakby wahała się, czy go zostawić, czy zabrać ze sobą.
- Nie wiem, czy to kwestia miejsca, czy ludzi, ale zawsze mam wrażenie… jakby czas tu płynął inaczej - powiedziała cicho, zerkając w bok, nie na niego. - Dłuży się, a potem nagle znika.
Nie spojrzała na niego od razu, dała mu przestrzeń, by odpowiedział albo przemilczał. Ale tym jednym zdaniem, rzuconym gdzieś między kubek a korytarz, pokazała, że nie chciała jeszcze zupełnie urwać rozmowy.

lazare moreau
Sad
kiedyś tego nie było
33 y/o, 186 cm
łyżwiarz figurowy wygnany po aferze dopingowej
Awatar użytkownika
I always wanted to die clean and pretty, but I'd be too busy on working days - so I am relieved that the turbulence wasn't forecasted, I couldn't have changed anyways.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
postać
autor

Sadie miała rację -
Lazare zaś nie miał wyboru: jeszcze w dzieciństwie musiał prędko nauczyć się łatania dziur w samym sobie, wypełniania czymś upartej pustki, przytrzymywania się najróżniejszych rytmów, rytuałów i rutyn, żeby tylko nie rozejść się w szwach. Czasem czuł, że gdyby nie bezlitosny rygor sportowych treningów i permanentne dążenie do udoskonalania własnych umiejętności, już dawno zupełnie postradałby zmysły. Kiedyś wydawało mu się jednak, że sprawniej zachowywał pozory, i że jego mechanizmów obronnych nie dało się rozszyfrować tak łatwo. Ale kto to wie - może Mansfield miała po prostu wprawne oko. Albo po wybuchu niedawnej afery, Lazare po prostu stracił cały rezon w maskowaniu własnych słabości.
- W porządku - kiwnął głową, w reakcji na słowa Sadie może nie tyle speszony, co skonsternowany. Fakty były proste (i dość smutne): Lazare Moreau potrafił wywinąć potrójnego axla niemal na zawołanie, i z zakrytymi oczami poruszać się po tafli dowolnego lodowiska, ale w zwyczajnych, międzyludzkich interakcjach - w których żadna ze stron nie miała konkretnego interesu, ukrytego celu, albo potajemnej intencji - często się gubił, czując się tak, jakby tracił zarówno polot, jak i odwagę. I tym razem nie potrafił stwierdzić, czy przypadkiem przestąpił jakąś niewidzialną granicę, wyrywając się przed szereg z założeniem na temat Sadie, którego nie powinien był w pierwszej kolejności w ogóle wysnuwać, czy może był to odpowiedni moment, żeby dziewczynę pociągnąć za język jeszcze trochę? Zapytać, co powstrzymuje ją w takim razie od rekonesansu w pozostałych kątach? Zawahał się, powolną konsumpcją lurowatej kawy kupując sobie jeszcze odrobinę czasu.
Przedziwne było dla Lazare to, jak wielką desperację odnalazł w sobie nagle - jak silną potrzebę, by towarzystwem dziewczyny uraczyć się jeszcze przynajmniej ułamek minuty. To nie tak, że - przynajmniej w teorii - nie miał z kim rozmawiać. Mógł w końcu w każdej chwili umówić się do terapeuty na indywidualne sesje. Mógł zadzwonić do Nadira i milczeć w słuchawkę. Mógł spróbować szczęścia z jednym z wielu znajomych, którzy od czasu afery w większości okazywali się być nagle ciągle niesłychanie zajęci. Ale w każdym z tych kontekstów czułby się tak, jakby musiał się tłumaczyć. Z wydarzeń z ostatnich miesięcy, z własnych zachowań, z siebie.
Fakt, że Sadie wiedziała o nim równie mało, co on o niej, napawał go - z jakiejś przyczyny - poczuciem dziwnego, rozmytego, lecz słodkiego komfortu.
- Chyba wiem o czym mówisz - stwierdził, ostrożnie, żeby w kolejnych swoich założeniach nie posunąć się o jeden krok za daleko - Kiedy tu przychodzę, zawsze na początku modlę się, żeby już było po wszystkim. A potem, kiedy sesja się kończy... - przebiegł spojrzeniem ponad linią ramienia Sadie, zawieszając je na bliżej nieokreślonym punkcie w samym sercu pustki - ...nagle okazuje się, że wolałbym, żeby potrwała jeszcze trochę. I tak co tydzień - wzruszył lekko ramionami. A potem, zanim zdołałby się powstrzymać - A teraz? Czas ci się dłuży, czy znika? - rzucił, dopiero po fakcie zdając sobie sprawę, że powinien to pytanie albo porzucić, nigdy niezadane, albo ubrać w zupełnie inne słowa - Cholera, przepraszam. Chyba wyszedłem z wprawy...

Ale w czym dokładnie - sam nie był tak do końca pewien.

Sadie Mansfield
judasz
przemocy względem zwierząt i rażąco niedbałej interpunkcji; poza tym, nic co ludzkie nie jest mi obce
ODPOWIEDZ

Wróć do „Centre for Addiction and Mental Health”