Na jego korzyść, no bo na chuj stwarzać sobie dodatkowe problemy, było już trochę późno. Taka szarówka, ludzi też niespecjalnie wielu, a ci, którzy słyszeli te krzyki – nawet nie reagowali. Znaczy, oglądali się za siebie, robili krok w bok, nikt mu tam nogi nie podłożył, także essa. Plusem było również, że do pewnego momentu planu, jaki rysował, nie napotkał na swojej drodze nawet jednego gliniarza. Jednego. Dwóch, bo w sumie to nieszczęścia zawsze chodzą parami. Ash miał farta tego wieczoru. Gdyby tylko kobieta goniąca go chciała odpuścić, to byłoby już cacy. No ale niestety. Pędziła za nim jak kojot z kreskówek. Kurtz raz po raz robił jakieś uniki, by na te pojedyncze postacie co to znajdywały się na chodniku nie wpaść, a gdy nadarzyła się ku temu pierwsza lepsza okazja, skręcił w bok, wpadając do wąskiej uliczki. Jakby wierzący był, to pewnie modliłby się o to, żeby go nie zauważyła. Kilkadziesiąt kroków dalej zwolnił, zatrzymał się i odwrócił licząc, że nieznajoma pominie uliczkę i pociśnie dalej. Nic z tego. Babka niemal obijając się o ścianę sąsiedniego budynku, ruszyła za nim w dalszy pościg – chyba jakieś jaja – niewiele myśląc, odwrócił się, łapiąc większy oddech i pognał dalej.
Miał wrażenie, z każdym kolejnym przebiegniętym metrem, że źle trafił. Ona chyba musiała biegać nałogowo. Nie chciała odpuścić wariatka. Ash jeszcze raz skręcił w jedną z uliczek, w lewo, potem w prawo, na końcu, gdzieś jak źródło wody na pustyni, dostrzegł drzwi. Niewiele myśląc, wpadł w nie tak, że byłoby przesadą napisać, że je rozpierdolił, ale też stwierdzenie „otworzył je” to ciut za mało. Obejrzał się jeszcze za siebie, ale ta dziewczynka nie chciała odpuścić. No co za piczka. I co? Na końcu korytarza, na który wpadł jakiegoś domostwa, znajdowała się winda. Otwierała się. Idealnie, nie? Niemalże zajebiście. Wpadł do niej, pierdolnął o jej ścianę, wciskając wszystkie przyciski naraz, łącznie z tym, który ma przyśpieszyć zasuwanie się drzwi. Chuj z tego, jak goniąca go kobieta szła jak przecinak. I jak już wydawało się, że już mu się udało, wpadła za nim do tej windy. Tak samo, jak on – a może bardziej – zapierdoliła o tę samą tylną ścianę – ale zajebałaś – dosłownie tak to skomentował, parskając krótko. Nie żadne „ejj dobra, sorry, przepraszam” i skrucha, nic z tych rzeczy. Odsunął się tylko od kobiety i choć sapał jak lokomotywa, szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy – kurwa, ale akcja – wycedził, dodając zaraz – masz. co ty się na żartach nie znasz? – dosłownie, ale to dosłownie rzucił w nią tą torebką, czy portfelem uznając, że tak naprawdę to przecież nic się nie stało. A widna zamknęła się, charcząc złośliwie, ruszając w górę.
Yvonne M. Wyatt