ODPOWIEDZ
24 y/o, 188 cm
leje wina do kielicha jej (ajajajajaj) emptiness
Awatar użytkownika
"Cóż ja jestem? – samotny, niczyj, obcy wszędzie i każdemu."
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkimęskie
postać
autor

dwa
Spierdalał. To znaczy – biegł bardzo szybko – ale w skrócie – wiadomo. Co jakiś czas tylko oglądał się za siebie, starając się upewnić, że jest wystarczająco daleko, by wpaść w przypadkową uliczkę, by zgubić ogon. Tylko powiedzmy to wprost – żaden z niego Bolt, cardio też nie robi codziennie, ale się starał. Tylko ten głos z tyłu, babskie darcie, że „złodziej!”, że tam „łapać go!” i takie tam bzdury, na które Kurtz nie reagował. Powtarzając, co by to było jasne – spierdalał, z niewielką torebką w ręku, albo portfelem większym od przeciętnego. I szczerze, bawił się przy tym, jak przy nowej, kolejnej odsłonie FC, która jak wiadomo – ma być tą „fifą”, wyjątkową, to będzie ten rok!
Na jego korzyść, no bo na chuj stwarzać sobie dodatkowe problemy, było już trochę późno. Taka szarówka, ludzi też niespecjalnie wielu, a ci, którzy słyszeli te krzyki – nawet nie reagowali. Znaczy, oglądali się za siebie, robili krok w bok, nikt mu tam nogi nie podłożył, także essa. Plusem było również, że do pewnego momentu planu, jaki rysował, nie napotkał na swojej drodze nawet jednego gliniarza. Jednego. Dwóch, bo w sumie to nieszczęścia zawsze chodzą parami. Ash miał farta tego wieczoru. Gdyby tylko kobieta goniąca go chciała odpuścić, to byłoby już cacy. No ale niestety. Pędziła za nim jak kojot z kreskówek. Kurtz raz po raz robił jakieś uniki, by na te pojedyncze postacie co to znajdywały się na chodniku nie wpaść, a gdy nadarzyła się ku temu pierwsza lepsza okazja, skręcił w bok, wpadając do wąskiej uliczki. Jakby wierzący był, to pewnie modliłby się o to, żeby go nie zauważyła. Kilkadziesiąt kroków dalej zwolnił, zatrzymał się i odwrócił licząc, że nieznajoma pominie uliczkę i pociśnie dalej. Nic z tego. Babka niemal obijając się o ścianę sąsiedniego budynku, ruszyła za nim w dalszy pościg – chyba jakieś jaja – niewiele myśląc, odwrócił się, łapiąc większy oddech i pognał dalej.
Miał wrażenie, z każdym kolejnym przebiegniętym metrem, że źle trafił. Ona chyba musiała biegać nałogowo. Nie chciała odpuścić wariatka. Ash jeszcze raz skręcił w jedną z uliczek, w lewo, potem w prawo, na końcu, gdzieś jak źródło wody na pustyni, dostrzegł drzwi. Niewiele myśląc, wpadł w nie tak, że byłoby przesadą napisać, że je rozpierdolił, ale też stwierdzenie „otworzył je” to ciut za mało. Obejrzał się jeszcze za siebie, ale ta dziewczynka nie chciała odpuścić. No co za piczka. I co? Na końcu korytarza, na który wpadł jakiegoś domostwa, znajdowała się winda. Otwierała się. Idealnie, nie? Niemalże zajebiście. Wpadł do niej, pierdolnął o jej ścianę, wciskając wszystkie przyciski naraz, łącznie z tym, który ma przyśpieszyć zasuwanie się drzwi. Chuj z tego, jak goniąca go kobieta szła jak przecinak. I jak już wydawało się, że już mu się udało, wpadła za nim do tej windy. Tak samo, jak on – a może bardziej – zapierdoliła o tę samą tylną ścianę – ale zajebałaś – dosłownie tak to skomentował, parskając krótko. Nie żadne „ejj dobra, sorry, przepraszam” i skrucha, nic z tych rzeczy. Odsunął się tylko od kobiety i choć sapał jak lokomotywa, szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy – kurwa, ale akcja – wycedził, dodając zaraz – masz. co ty się na żartach nie znasz? – dosłownie, ale to dosłownie rzucił w nią tą torebką, czy portfelem uznając, że tak naprawdę to przecież nic się nie stało. A widna zamknęła się, charcząc złośliwie, ruszając w górę.

Yvonne M. Wyatt
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
pato ranger
za dużo pomysłów, żeby się ograniczać
27 y/o, 171 cm
dźwiękowiec || CBC Toronto
Awatar użytkownika
Skryta w najgłębszym cieniu – zawsze z boku, na drugim planie, poza ciekawskim, oceniającym spojrzeniem. Ale kiedy się odzywa jej sylwetka rysuje się na nowo, wyłania się z mroku. Beznamiętny głos przebija się przez ciszę, słowa dźgają jak małe igły. Celnie wymierzone, zawsze w punkt. W zmęczonych ślepiach rzadko widać zaciekawienie – jakby szukanie szczęścia w życiu przychodziło jej z trudem. Bo się pogubiła. Zbłądziła, zaufała nieodpowiednim osobom, straciła to co najcenniejsze. Przed twarzą trzyma maskę naśladującą idealne oblicze, ale jeśli przyjrzysz się dokładniej nie przejdziesz obojętnie obok popękanej powłoki. Uważniejszy obserwator zobaczy to, co inni zignorują – prawdę.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkifruit roll-up
postać
autor

p i ę ć.
it is opportunity that makes the thief
Kłopoty wciąż do niej lgnęły – nawet takie, z którymi nie miała i nie powinna mieć do czynienia. Bo tym razem pech nie trafił w nią, wycelował w kogoś zupełnie innego. Kogoś nieznajomego, kogo teoretycznie powinna mieć w głębokim poważaniu, bo miała zbyt wiele swoich własnych problemów by niepotrzebnie angażować się jeszcze w czyjeś. Ale była też pełna sprzeczności i na każdym kroku sama się o tym uświadamiała. Nic dziwnego, że ostatecznie zaangażowała się w czyjś problem, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Ale od początku...
Celem była inna kobieta – wszystko stało się tak szybko, że trudno było jakkolwiek sprawnie zareagować. Złodziejaszek wykorzystał to, że po chodniku przetaczała się masa ludzi. Wykorzystał lukę, chapnął za torebkę i przeciskając się między przechodniami utorował sobie idealną drogę ucieczki. Większość osób była jedynie obserwatorami tego drobnego rabunku, ale Yvonne przechodziła na tyle blisko tego zdarzenia, że nie mogła po prostu zignorować okradzionej kobiety. Zwłaszcza, że niespełna miesiąc wcześniej doświadczyła czegoś bardzo podobnego – wtedy też znalazła się w nieodpowiednim miejscu i czasie. I też straciła torebkę. Teraz musiała się w niej odezwać ta sławetna solidarność jajników.
Najpierw ciszę przeciął krzyk poszkodowanej. Dosłownie sekundy później Yvonne był ja w pościgu, rozpychając się łokciami i próbując obrać jak najszybszą drogę między pieszymi. Nie było to łatwe, gdy oczami musiała również stale obserwować zbiega, którego w tłumie łatwo mogła stracić z pola widzenia.
Szybko we znaki dała jej się kondycja – powietrze łapała z coraz to większym trudem, a nogi zdawały się wyhamowywać swoją dynamiczność. Kiedyś przebiegłaby podobny dystans bez problemu, ale zbiegiem lat te sportowe zacięcie się w niej uspokoiło, więc nie była już tak wysportowana jak za dzieciaka. Dawała radę za nim biec tylko dlatego, że była silnie motywowana. I skoncentrowana na celu – odzyskaniu torebki tej biednej babeczki, która nawet zrzuciła ze stóp szpilki, by rzucić się za złodziejem, ale niestety odpadła w przedbiegach.
Wdech i wydech.
Nie zatrzymywała się, choć serce biło jej jak szalone. Mknęła przed siebie, wymijając wszystkich, którzy stawali na jej drodze. W pewnym momencie myślała już, że go zgubiła. Jakby rozmył się w powietrzu, a przecież wciąż go wypatrywała i śledziła go wzrokiem. Dopiero po chwili dostrzegła boczną uliczkę, która wydawała się być idealną drogą ucieczki. Wpadła w wąski przesmyk z impetem i właśnie wtedy ponownie go namierzyła. Nie dała sobie nawet chwili na odpoczynek – nogi niemal od razu wpadły znów w ruch, jak u zaprogramowanej maszyny.
Nieznajomy w końcu wpadł na drzwi, a ona za nim. Nic ją nie obchodziło, miała ochotę złapać go za fraki i wyrwać mu z rąk tę cholerną torebkę. Tak naprawdę nawet nie wiedziała gdzie dokładnie się znajdowała i że może właśnie wparowała komuś do mieszkania. Ale to nie miało znaczenia, bo skumulowała w sobie wszystkie siły, które jeszcze w sobie miała i czym prędzej ruszyła w stronę windy, która zaraz miała zamknąć się jej tuż przed twarzą. Ale była szybsza niż te żelastwo. Wpadła do niego z hukiem. Dosłownie.
„Ale zajebałaś.”
Z trudem łapała oddech.
Ciesz się, że nie w ciebie — wychrypiała tylko wyraźnie zmęczona tym maratonem. Nawet nie miała siły zagrodzić mu drogi, by jej nie uciekł, ale na szczęście drzwi windy się zakleszczyły. Nagle dostała torebką w brzuch, bo nawet nie była gotowa na złapanie jej, a ten chłopak odskoczył w naprzeciwległy kąt.
Spojrzała na niego unosząc brew, bo gadał tak niedorzecznie, że aż nie mogła uwierzyć w to co słyszy.
Żartach? — zapytała, starając się unormować oddech. — Kradzież to żart? — ponowiła, bo gdy wypowiadała te słowa absurd całej tej sytuacji stawał się jeszcze bardziej namacalny. — Nie wyjdziesz stąd, po moim trupie — Zbliżyła się do niego, chwytając do ręki torebkę, która chwilę wcześniej leżała na ziemi. Palce drugiej dłoni szybko odnalazły materiał jego bluzy i wkręciły się w niego w taki sposób, by trudno było ich się pozbyć. W tym ruchu nie brakowało impulsywności – najchętniej naparłaby na niego całym ciałem albo wymierzyła jakiegoś kopniaka w krocze, żeby upewnić się, że nie zwieje.
Winda zawyła przeraźliwe, jakby wciągała ich z niewyobrażalnym trudem. Można było wręcz odnieść wrażenie, że całość giba się na boki. Aż w końcu stanęła. Byli zamknięci w tym metalowym pudełku.
Ty tępoto, kto ci kazał wciskać wszystkie przyciski, to stara winda... — powiedziała, gdy kątem oka dostrzegła, że każdy z guzików się świeci. Pewnie to, że wparowali do środka z takim impetem też mogło być powodem awarii, ale o tym już na głos nie powiedziała.

Ash Kurtz
-
gracz =/= postać; wydłużanie postów na siłę; szanuję granice innych, więc wszystko do dogadania.
24 y/o, 188 cm
leje wina do kielicha jej (ajajajajaj) emptiness
Awatar użytkownika
"Cóż ja jestem? – samotny, niczyj, obcy wszędzie i każdemu."
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkimęskie
postać
autor

Ona to jakaś pierdolnięta. Nie dość, że wpadła do tej windy, to jeszcze zaczęła się mądrzyć. Ok, oboje sapali jak typ chorujący na astmę, ale żadne z nich na tym etapie nie chciało odpuścić. ”Ciesz się, że nie w ciebie.” Zbędny komentarz, który Ash puścił bokiem. Cała reszta, to kwestia przypadku. Pewnie można cytować zachowanie kobiety, ale kto by robił.
Żarty. Żarty i to po jej trupie wychodzenie z windy? Kurtz padł plecami o bok, wiedząc, że będzie na nią skazany na pewno przez jedno piętro. Kto wiedział, że ta pieprzona widna zatrzyma się już między tym „zerem”, a piętrem pierwszym. Przemyślenia. Gdy ta jebana winda faktycznie zachrobotała, a potem zatrzymała się między piętrami, Ash zaśmiał się krótko, jakby obcowanie z nieznajomą, tą co go jeszcze chwilę temu goniła, było planem ostatecznym – dobra, już tam weź się nie spuszczaj – jak rasowy strażak, starał się słowem gasić pożar, jaki chciała wywołać. Tylko, że to na nic.
Przyparł do ściany. Przyparty do ściany. Do boku. Ona tam mu wykręcała jego „szmaty”, że głowa mała - easy there cowboy – chyba była za blisko – w porządku, dziewczyno – to słowo „dziewczyno” chyba nie zabrzmiało zbyt dobrze – już tam, luzuj majty – złapał za jej nadgarstki. Wzrok w nią wbił jak gwóźdź wchodzący w drewno. Niemal ile, dwie, może cztery sekundy później popchnął ją, odpychając na drugą stronę. Masło maślane. Kurtz poprawił bluzę, pochylając się do przodu, jakby miało to pomóc w złapaniu większego oddechu – to jakaś twoja znajoma? – zapytał krótko. Był ciekaw, po co ta cała szopka. Nikt poza nią nie ruszył za nim w pościg. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Potem wyprostował się. Rozejrzał po tym małym pomieszczeniu, a następnie wzrok jego zatrzymał się na kobiecie. Stara winda? – starsza od ciebie? – banalne, prostackie niemalże odbicie piłeczki w drugą stronę – sztywniara z ciebie, chociaż kondycję masz dobrą – sypanie jakimś tanim komplementem w takiej sytuacji doskonale nadawało jej prostoty. Sytuacji, nie kobiecie. I gdy zrozumiał, że jeszcze będą ze sobą musieli spędzić trochę czasu, zdjął z siebie tę bluzę, rzucił na ziemie i usiadł w rogu, jak za karę, choć przecież te jeszcze nie uświadczył. Może nie będzie go chciała kopać i obejdzie się tylko na słownej reprymendzie? A może ta nieznajoma będzie to miała gdzieś i koniec końców zachowa się tak, jak powinna – w jego mniemaniu – zamilknąć, nie udzielać lekcji, które i tak niczego nie zmienią – siadaj, co tak będziesz stać. Nie wiadomo jak długo nam się tu zejdzie – bawiła go ta sytuacja cały czas. Poklepał nawet miejsce obok siebie, zerkając na nią z dołu, z tym dziwnym uśmiechem wymalowanym na swoim ryju – masz jakieś imię, czy mogę nazywać cię jak chce? – pociągnął nosem – i wiesz, że ten portfel był kradziony? – uniósł zaczepnie brew, czekając na reakcję dziewczyny. Kobiety. Tej pani, co to go jeszcze chwilę wcześniej goniła, a teraz – cóż, była skazana na jego towarzystwo nawet, jeśli nie chciała, by to się tak skończyło.

Yvonne M. Wyatt
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
pato ranger
za dużo pomysłów, żeby się ograniczać
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ Dzielnica Mieszkalna”