Witamy w Toronto! Zachęcamy do rejestracji i wspólnej zabawy! Kliknij tutaj, jeśli chcesz stać się prawdziwym Kanadyjczykiem!
[01/09/25] Witamy wrzesień, a wraz z nim nowe kalendarium, czeka Was trochę swojskiego klimatu na Polish Harvest & Food Festival. Wpadło również nowe ogłoszenie, więc zachęcamy do zapoznania się z jego treścią!
Aby wykonać twardy reset, należy wcisnąć kombinację shift + ctrl + r lub ctrl + F5 (w wersji dla Mac: command + options + r lub command + shift + r)
O tej porze dnia nocy park był w zdecydowanej większości opustoszały. Do nielicznych odwiedzających zaliczali się dwaj wieczorni biegacze i powoli snujący się po ścieżce właściciel grubego jamnika, który wyglądał na równie zadowolonego ze spaceru, co ponuro drepczący za nim pies. Zanna odprowadziła tę szczególną parę nieco rozbawionym spojrzeniem, zanim zdecydowała się zsiąść ze swojego skutera, by po niecałych trzech minutach spaceru przysiąść na wciąż ciepłej od słońca kamiennej ławeczce. Z troską położywszy obok siebie kask, westchnęła ze słyszalną ulgą, kiedy tylko chłodny wiatr owiał jej twarz. Przymknęła oczy i zwróciła głowę w stronę jeziora, wsłuchując się w jego miarowe fale. W niewielu miejscach spokój przychodził do niej z taką łatwością, nawet jeśli teoretycznie w żadnym parku po zmroku nie powinna była się pokazywać, bo nigdy nie wiadomo, kto się czai w ciemnościach. Uważała, że znajdowała się wystarczająco blisko wejścia do parku, w dodatku w otoczeniu latarni, by mogła jeszcze nie zawracać sobie tym głowę. Zresztą, wcale nie było tak późno. Dla Zanny każda chwila, w której mogła zaznać takiego spokoju, była na wagę złota i nie rezygnowała z niej łatwo... Dlatego zupełnie nie rozumiała swojej impulsywnej decyzji, żeby napisać do Maddena i zaprosić go właśnie tu. Rhys Madden. Dziwny człowiek. Nie mogła powiedzieć, żeby darzyła go jakąkolwiek sympatią, a jednak odkąd ukradkiem podrzucił jej swoją wizytówkę, gościł w jej myślach częściej niż ktokolwiek inny. Arogancki dupek. Zadzierający nosa gbur. Policjant o niezwykłych odruchach serca. Zwykły palant. Do momentu, w którym poznali się na posterunku, nawet jej nie zauważał, a teraz nagle postanowił “pomóc, kiedy powinie jej się noga”, bo “w dalszym jest gliną i wie, na co stać ludzi Lippiego”, bla bla. Nie bardzo rozumiała, dlaczego w ogóle to robił. Czy chciał ją wystawić, kiedy swoją jedyną okazję na telefon zużyje właśnie na niego, a nie na Lippiego? Czy może miało to służyć jego wyraźnie autodestrukcyjnym skłonnościom? A może jakieś pokręcone jedno i drugie? Bo szczerze wątpiła, czy brudnego gliniarza było stać na taką bezwarunkową pomoc… … chyba, że właśnie będzie oczekiwał czegoś w zamian. Tylko czego mógłby chcieć? W całej hierarchii rodziny Vittoria znajdowała się na szarym końcu, miała kompletnie zerową siłę sprawczą. Chociaż może całe te rozważania powinny zaczekać na to, czy Madden w ogóle się pojawi. Poprosiła go o najbardziej wiarygodną głupotę, jaka akurat wpadła jej do głowy (i chyba czuła się trochę nieswojo z tym, że tamtego wieczora obserwował ją tak pilnie, że zapamiętał, gdzie trzymała swoje tabletki), ale przeklęty gliniarz nawet nie odpisał, tylko o d c z y t a ł wiadomość, więc na dobrą sprawę nie miała pewności, czy w ogóle się pojawi. Cóż, nawet jeśli wszystkie jego słowa okażą się być równie puste, co jego nadęte ego, to ona przynajmniej spędzi kilka przyjemnych, spokojnych chwil na brzegu jeziora.
white dove | wydział zabójstw Toronto Police Service
so many invisible strings tie me to the way that you bleed
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor
we fight every night for something
when the sun sets we're both the same
T a m t e n wieczór w Mimmo's pozostawił go z większą ilością pytań, niż odpowiedzi - oraz desperacką potrzebą ich rozwiązania. Nie wiedział dlaczego podsunął barmance schowaną pod świstkiem banknotów wizytówkę. Pozornie ten mały gest był pozbawiony znaczenia - gdyby chciała, mogłaby odnaleźć do niego numer w ten czy inny sposób, lub po prostu następnym razem podejść do niego gdy oboje znajdowali się w barze. Wizytówka nie była nawet bezpośrednią ofertą pomocy czy nawiązania kontaktu - zaledwie jego możliwością, z której Morán mogła skorzystać, lub mogła ją zignorować. Ale choć usiłował postrzegać ten gest jako mały, jednocześnie zdawał się mieć ogromną wagę, a on nie potrafił znaleźć satysfakcjonującej odpowiedzi na to, dlaczego w ogóle zdecydował się to robić. Może to ten instynkt policjanta, którego praca dla Lippi'ego nie potrafiła całkowicie zdusić. Panika, która ogarnęła dziewczyną tamtej nocy wyraźnie pokazała mu, że musiała mieć nieprzyjemne doświadczenia z częścią osób z baru, w którym mimo wszystko pracowała. Wiązała się z tym jakaś historia - historia, której uparcie nie chciał poznać, a jednocześnie ciekawość zżerała go od środka. Chociaż to dzwoniąc do Lippi'ego gdy wylądowała w areszcie bezpośrednio poprosiła o pomoc, dopiero tamtej nocy w Mimmo's dostrzegł ją jako osobę, która mogła jej naprawdę potrzebować. A może natchnęła go do tego ruchu iskra, którą dostrzegł schowaną głęboko w jej ciemnych tęczówkach. Iskierka buntu, pogardy dla miejsca, w którym przebywała - dla ludzi, którymi się otaczała. Ta sama, która przenosiła się również na niego, sączyła jad w jej słowa, obudowywała ją wysokim murem, który miał schować wszystkie jej słabości przed światem zewnętrznym. Morán nosiła maskę, za którą chowała się przed innymi - maskę, pod którą wydawało mu się, że dostrzegł coś znajomego. Coś, co również tkwiło gdzieś głęboko w nim, schowane pod stertą goryczy, złości i zmęczenia, którego nie był w stanie wyzbyć się żadną ilością snu. Nie widział jej od tamtego czasu. Gdy zniknął na zapleczu i wyczołgał się z niego dwie godziny później, kobiety nie było już za barem, tak samo jak wszystkich pozostałych gości. Lippi nie potrzebował od niego niczego więcej przez następne dni i nie miał powodu, by wracać do Mimmo's - a jednak jego myśli nieustannie skręcały w kierunku lokalu w świadomości, że o n a prawdopodobnie tam jest. Jednak na pytanie dlaczego w ogóle myślał o Suzannie Morán, która prawdopodobnie podarła jego wizytówkę na drobne kawałki nim wyrzuciła ją do kosza, nie był w stanie znaleźć nawet akceptowalnej wymówki. Wchodząc tego wieczoru do pubu odruchowo spojrzał w kierunku baru, za którym znalazł inną osobę. Ukłucie rozczarowania zagościło w jego podświadomości gdy kierował się do Lippi'ego i zniknęło dopiero, gdy telefon Maddena rozświetlił się wiadomością. Wiadomością, którą odruchowo pragnął zignorować, jakby jego umysł dostrzegał to, z jaką szybkością chwycił za telefon, jak często zastanawiał się nad jej o s o b ą, jakby ta jego część, która nauczyła się przetrwania w życiu, które prowadził, chciała go od tego odsunąć. Zwiększyć między nimi dystans, nie interesować się kobietą, nie zbliżać do nikogo w tym zepsutym świecie, do którego trafił z własnej winy - a w którym pozostał z wyboru, choć Morán mogła się z jego definicją nie zgadzać. Wątpliwość nie trwała dłużej, jak jedno uderzenie serca - po którym sięgnął po urządzenie, odpisał na wiadomość. Odruchowo, wręcz automatycznie ruszył do baru, do miejsca, w którym ostatnio widział, że odkładała swoje leki. Chłodne powietrze niosło ze sobą obietnicę nadchodzącej jesieni, uderzając go w twarz gdy opuszczał wnętrze swojego samochodu i ruszał w stronę lokalizacji, którą mu przesłała. Dostrzegł ją z daleka - rozświetloną w blasku latarni, siedzącą na kamiennej ławce w towarzystwie z kaskiem obok. Wyciągnął pudełko z kieszeni kurtki, tabletki zagrzechotały w środku, obwieszczając jego nadejście z daleka. - Masz tylko jedno opakowanie? - spytał, wyciągając rękę z tabletkami w jej stronę. Pomimo słów, których używał, w jego głosie nie brzmiała uraza ani irytacja tym, że poprosiła go o tak nieistotną rzecz. Jego wzrok uważnie prześlizgnął się po jej twarzy - czujnym spojrzeniu, wydatnym nosie i pełnych ustach, nim zawędrował niżej, odruchowo sprawdzając, czy wszystko było z nią w porządku. Noc, w której widziała go po raz ostatni pozostawiła na jego twarzy ślady, które wciąż nie zniknęły całkowicie. Gdy światło latarni padło na jego profil, uwydatniło siny ślad i dwie, drobne rany w okolicy łuku brwiowego, które dawno już się zasklepiły i nie wymagały szycia - ale odznaczały się od jasnej skóry czerwonymi kreskami. - Coś się stało? - zapytał, mając podejrzenie, że jedno opakowanie tabletek nie było jedynym powodem, dla którego go tutaj wezwała.
Dopiero kiedy wysłała wiadomość Maddenowi, naszła ją nagła refleksja, że nie powinna spotykać się z nim w miejscu, w którym zasadniczo nikogo już nie było. Opustoszałe miejsce publiczne, w dodatku późnym wieczorem, powinno być ostatnim miejscem spotkania z kimś takim jak brudny glina. Z kimś z półświatka. Normalnie przecież nikomu pracującemu dla Lippiego nie zaproponowałaby jakiejkolwiek formy prywatnej rozmowy, nie przeszłoby jej to nawet przez myśl… ogarniał ją wstręt na samą myśl, bo prawdopodobnie każdy z zebranych tam mężczyzn odebrałby podobną propozycję jako zaproszenie do czegokolwiek, co akurat im po głowie chodziło. Nie byłoby to postrzegane jako zwykłe spotkanie, Zanna miała silne przeczucie, że każdy z nich odczytałby to jako transakcję, w której to oni byli górą, ponieważ to ona czegoś od nich chciała. Zgadywanie, czego mogliby chcieć w zamian prawdopodobnie przyprawiłoby ją tylko o mdłości i ból głowy, dlatego nawet nie próbowała. I chodziło tu zarówno o to, że to mógłby być ktoś pokroju Tony’ego-amanta, jak i Manciniego, który był psychopatą, czerpiącym energię z cudzego strachu i władzy, jaką z jego pomocą zdobywał. Trochę z zaskoczeniem dla samej siebie odkryła, że powodem, dla którego w ogóle napisała do Maddena, mógł być fakt, że nie zaliczyła go na razie do żadnej z grup. Nie dawał wrażenia kogoś obrzydliwego, ponieważ ani przez sekundę nie czuła, żeby obłapiał ją wzrokiem. Poza tym, że zdecydowanie zaliczał się do nadętych dupków, nie wydawał jej się być kimś szczególnie okrutnym. Przynajmniej nie w taki sposób, jak Mancini. Rzadko myliła się co do ludzi, ale może detektyw jeszcze ją czymś niemile zaskoczy – ostatecznie nikt, kto pracował dla Lippiego, nie był krystalicznie czysty. Podobne myśli doprowadziły ją do punktu, w którym zaczęła rozważać, czy może na wszelki wypadek nie byłoby lepiej, gdyby Madden jednak się nie pojawił. Przynajmniej nie, dopóki nie ustali, czego by chciał w zamian za tę chęć niesienia pomocy. “Wyobraź sobie, że mimo wszystko wciąż jestem gliną.” Hm. Dopiero zagrzechotanie tabletkami przywróciło ją do świata rzeczywistego i obwieściło coś, na co z jednej strony czekała, a z drugiej czego w wyniku nadmiernego myślenia trochę się obawiała. Przyjechał. Niespodziewanie dotrzymał słowa, ale nie potrafiła określić, jak się z tym czuła. Bo owszem, zdał test, pofatygował się przez prawie całe miasto z tabletkami, w dodatku późnym wieczorem i w jakiś sposób zrobiło się jej miło, w jakiś sposób też udowodnił, że mogła na nim polegać… choć może z podobnymi myślami powinna poczekać, aż się dowie, dlaczego to zrobił i jaką cenę przyjdzie jej za to ewentualnie zapłacić… … bo Madden już najwyraźniej zapłacił swoją. Co prawda słyszała od Tony’ego, że “chłopcy Vita spuścili mu wpierdol”, ale Tony wiele rzeczy gadał i mógł się po prostu przechwalać. Szczęśliwie z całego zajścia mężczyźnie najbardziej zapadła mu w pamięć nierówna potyczka z detektywem (w wyniku której coś chyba sobie uszkodził, bo nosił ortezę na ramię i bark), bo nie zaczął nagle traktować Zanny jakoś inaczej, a wszelkie negatywne emocje skupił właśnie na nim. Morán skupiła się na wypowiadanych przez policjanta słowach, chcąc wyłapać, w jakim był nastroju po pokonaniu takiej trasy. O dziwo, brzmiał zupełnie neutralnie, nie wyczuła irytacji, drwiny czy lekceważenia. Wzrok, którym ją obdarzył, odczuła jako badawczy, jakby się upewniał, czy też raczej chciał przekonać, że to nie z powodu potencjalnego wypadku go tutaj wezwała. – Są na receptę, więc ogólnie to mam jedną fiolkę, ale rozsypuję je sobie na kilka, żeby zawsze mieć do nich dostęp w miejscach, gdzie bywam najczęściej – wyjaśniła, biorąc od niego małe opakowanie specjalnie tak, żeby go nie dotknąć – dziękuję – dodała jeszcze trudnym do określenia tonem, ale z pewnością brakowało w nim negatywnych emocji. Nie spuszczała z niego spojrzenia, odkąd tylko pojawił się w zasięgu jej wzroku, co ze względu na jego wzrost wcale nie było proste, więc poklepała miejsce koło siebie, dając mu znać, że wolałaby, żeby usiadł koło niej niż tak nad nią wisiał. Jeśli usiądzie, będzie też mogła z bliska obejrzeć, jak mocny wycisk dali mu ludzie Lippiego. – Masz całe żebra? – zapytała jeszcze dla pewności, zanim przeszła do faktycznego powodu ich dzisiejszego spotkania. – Nic się nie stało. Sprawdzałam cię – wyznała w końcu bez żadnego cienia skruchy, być może z dystansem, którego nie potrafiła się na tę chwilę pozbyć, ale za to głosem pozbawionym wrogości. Wzrok Zanny cechowała badawczość, mająca na celu wysondować nastrój Maddena. Jak zareaguje na jej słowa, czy zachowa się zgodnie ze swoim aroganckim podejściem, czy może, może, czymś ją zaskoczy? – Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że przyjedziesz. Nie odpisałeś mi – zarzuciła mu z naganą głosie i chwilowo zmarszczonym nosem – ale przyjechałeś – oblicze Zanny znów stało się neutralne. – Powiedz mi… dlaczego tak naprawdę to robisz? Jaką cenę ma twoja pomoc? Bo wolałabym wiedzieć już, żeby móc ocenić, czy byłoby mnie na nią stać – przechyliła lekko głowę na jedną stronę, patrząc na niego z oczekiwaniem. Nie do końca planowała sformułować to zdanie tak, jakby faktycznie rozważała wejście z nim w jakikolwiek sojusz, ale z drugiej strony to ona poprosiła go o to, żeby tutaj przyjechał, więc ciężko było ukryć swoje intencje.
white dove | wydział zabójstw Toronto Police Service
so many invisible strings tie me to the way that you bleed
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor
Przywracając skupienie Morán na rzeczywistości nie był w stanie zignorować lekkiego zaskoczenia, które odmalowały się na jej oszczędnej w mimice twarzy. Stanowiło to pierwszą przesłankę stojącą za prawdziwym powodem, dla którego wysłała do niego wiadomość - powodem, którego kompletnie nie był na razie świadomy. Zdawał sobie sprawę z tego, jakie mógł sprawiać wrażenie - w Mimmo's, lub poza nim, dla każdej osoby postronnej. Było w tym wiele jego własnej winy, czy też celowości. Nie miał w zwyczaju wyprowadzać ludzi z błędu gdy zakładali o nim najgorsze, pielęgnował wręcz tę opinię nie chcąc, by jakakolwiek osoba ośmielała się zaczepiać go we wnętrzu pubu lub - co gorsza - poza nim. Zapewniało mu to aurę nietykalności, ale też pewien psychiczny komfort, który przestały dawać mu pochwały i podziękowania. Czy powinno obchodzić go to, że ktoś uważał go za złą osobę, jeśli w głębi duszy nią był? A jednak mimo wszystko, mimo tego pogodzenia się z tym, w jaki sposób postrzegał go świat, zaskoczenie Morán odrobinę go ubodło, choć nie wiedział dlaczego. Z jego perspektywy było to naturalnym, że jeśli barmanka poprosiła go o pomoc z czymś tak trywialnym jak przywiezienie jej leków, zabrał je i wsiadł z powrotem w samochód by je jej przywieźć. Miał jednak na tyle samoświadomości by wiedzieć, że nie mogła posądzać go o tego typu altruizm - nie po tym, w jaki sposób zachowywał się w Mimmo's lub wtedy, na komisariacie, gdy tak naprawdę jego złość ukierunkowana była w stronę Lippiego, ale Suzanna była najbliższą osobą, na której mógł bezpośrednio ją wyładować. Dlatego nic nie odpowiedział - jedynie skinął głową na jej podziękowania, widząc, że w duchu wcale nie była tak wdzięczna, jak okazywały jej słowa. W duchu czekała na coś, co miało pojawić się po przekazaniu jej tabletek. - Nic mi nie jest - odrzucił oszczędnie, kwaśno rejestrując, że musiała wiedzieć o tym, co się wydarzyło. Nie było to kłamstwem, jego żebra nie były złamane - a wiedziałby to już z doświadczenia - tylko obite, ale wciąż jego mimika zafalowała pod grymasem bólu gdy siadał na ławce obok niej. Tony bardzo chciał się zemścić, ale nie miał do tego warunków - Lippi więc upewnił się, że na zapleczu będzie odpowiednia ilość osób by go p r z y t r z y m a ć, gdy pijany, obity starzec nieudolnie próbował wyrządzić mu szkody. Delegował to zadanie na kogoś innego gdy Maddenowi udało się chwycić jego ranne ramię w trakcie uderzenia, wybijając nadszarpnięty staw całkowicie z barku. Samo wspomnienie tej nocy sprawiło, że wściekłość znów zamigotała w głębi jego spojrzenia - nawet, jeśli tylko na chwilę. Wyjawienie powodu, dla którego Morán do niego dziś napisała, skutecznie odwróciło jego uwagę od Lippi'ego i wszystkich jego ludzi. Ze wszystkich potencjalnych powodów, o których był w stanie pomyśleć, ani jeden nie był tak trywialny. - Sprawdzałaś, czy przyjdę? - parsknął śmiechem, powtarzając jej słowa - ale w tym śmiechu nie było złośliwości czy wrogości, a jedynie rozbawiona reakcja na coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Sięgnął do kieszeni ciemnoszarej, jeansowej kurtki wyciągając z wnętrza niemal świeżą paczkę papierosów. - Dlaczego nie miałbym przywozić ci leków, skoro o nie poprosiłaś, a ja nie miałem nic innego do roboty w tym czasie? Wyciągnął ze środka jednego dla siebie i, gdy wetknął go sobie do ust, podsunął paczkę w jej kierunku w ofercie. Papierosy, które palił, były prawdopodobnie zbyt podłe na jej standardy więc nie przywiązywał się do koncepcji tego, że po nie sięgnie, ale mimo tego zaoferował. Szczególnie słysząc to, co mówiła - ponieważ najwyraźniej bardzo potrzebowała zapalić. - Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz, Morán - westchnął, wyciągając z wnętrza kartonika zapalniczkę. Papieros wciąż tkwił w jego ustach, ale miał zbyt wielką wprawę by przez to nie móc dalej się komunikować. - Czego powinienem od ciebie chcieć, żeby pasowało to do obrazu mnie, który sobie wykreowałaś w głowie? Bo nie sposób było zignorować tego, że choć zdanie o nim miała prawo mieć złe, złośliwość i niechęć, którymi go obdarzała, stały w kontraście z prośbą o pomoc, na którą się zdecydowała.
Nic mu nie jest, powiedział. Ale jak siadał, to wyraźnie widziała grymas bólu na jego twarzy, więc jasnym było, że tylko zgrywał twardziela. Posłała mu sceptyczne spojrzenie, ale nie komentowała tego dalej – Tony i tak wyglądał gorzej od niego, więc właściwie można by uznać, że Madden zdecydowanie wygrał całe starcie. Co z jej punktu widzenia stanowiło bardzo ważną informację: detektyw mógł się stawiać ulubionym ludziom Lippiego, a i tak kończył tylko z pokazowym pogrożeniem paluszka, bez większych konsekwencji, które mogłyby narazić jego zdrowie lub życie. Co było bardzo interesujące, bo najwyraźniej Vittorio cenił sobie swojego psa na smyczy bardziej niż to pokazywał. To odkrycie oraz fakt, że Madden oferował pomoc sprawiły, że w Zannie obudził się pragmatyzm. Normalnie nie wchodziła w gangowe relacje, poprzestając jedynie na wiedzy o nich. Hierarchia to, sojusze tamto – nigdzie nie byłaby traktowana jako pełnowartościowy członek, więc świadomie rezygnowała z udziału w festiwalu zdobywania uznania i okazywaniu lojalności, przyglądając się wszystkiemu z daleka. Nie wpływało to dobrze na jej notowania wśród ludzi Lippiego, ale ekipa pracująca w barze zawsze była dla niej w porządku i to jej wystarczało. Dopiero poza Mimmo’s musiała wspinać się na wyżyny kreatywności lub, w ostatecznej ostateczności, wykonać ten cholerny telefon do Lippiego. Dlatego perspektywa posiadania kogoś po swojej stronie wydała jej się być przynajmniej warta rozważenia. Co szkodziło zorientować się w nowych możliwościach, nawet jeśli te łączyły się bezpośrednio w konieczność kontaktu z Maddenem. Wywróciła oczami, kiedy usłyszała jego śmiech, ale nie odebrała go negatywnie – nie brzmiał ani drwiąco, ani arogancko. Osobiście jednak nie wiedziała, co było w tym takiego zabawnego. – Ponieważ musiałeś się pofatygować ze środka West Endu aż na sam kraniec Scarborough? – zapytała, jakby mówiła o czymś skrajnie oczywistym. – To nie jest trasa, którą się pokonuje w pięć czy nawet w dziesięć minut – zauważyła, bo jakby nie było, ciągnęła się prawie przez całe miasto. Co prawda nie wybrała nabrzeża na spotkanie celowo, po prostu czasami się tu zatrzymywała po dostawach, tak jak dzisiaj, ale nadal. – Mogłeś pójść zrobić cokolwiek. Na przykład pójść spać – dodała, bo ona po skończonej pracy i braku innych obowiązków, myślała już tylko o tym, żeby wskoczyć do łóżka. Sen mógł nadejść dopiero wiele godzin później, ale nie zmieniało to faktu, że byłaby stosunkowo bezpieczna pod, co najważniejsze, własną kołdrą. Sięgnęła po zaoferowanego papierosa bez mrugnięcia okiem – uznała, że trochę nikotyny, nieważne jakiej jakości, dobrze jej zrobi… Choć może właśnie nie? Może nie powinna się tak przy nim rozluźniać? Rzuciła mu uważne spojrzenie z ukosa, ale Madden w dalszym ciągu nie wykazywał żadnych niebezpiecznych zamiarów. Podejrzewała nawet, że z obitymi żebrami, te mogłyby stanowić dla niego wyzwanie. Skorzystała z wyciągniętej w jej stronę zapalniczki i już po chwili wypełniła płuca nikotynowym dymem, który następnie powoli wypuściła przez usta. Cóż, paliła gorsze. Teraz to ona parsknęła śmiechem, jednak pozbawionym rozbawienia. – Wykreowałam sobie w głowie? Powiedz mi więc, Madden, co miałam sobie wykreować o tobie na podstawie twojego dotychczasowego zachowania, hm? – uniosła brew, patrząc na niego z wyczekiwaniem. Nie potrafiła jednak ukryć, że choć starała się zachować spokój i całkowitą neutralność, tak w tym momencie poczuła pierwsze ukłucie irytacji – ten jej specjalny rodzaj, który miała zarezerwowany tylko dla detektywa. – Nie jestem głupia, w tym świecie nie ma nic za darmo, więc powtórzę: co chciałbyś przez to osiągnąć i czego oczekujesz w zmian? – wbiła w niego świdrujące spojrzenie, oczekując konkretnej odpowiedzi i tego, że będzie ją traktował p o w a ż n i e. Na razie wciąż się zastanawiała, czy w ogóle faktycznie miał tę pomoc na myśli, czy robił sobie z niej jaja, bo dziwnie unikał odpowiedzi na jej bardzo proste pytanie. Nie była nawet w stanie wyobrazić sobie, że mógłby chcieć jej pomóc tak po prostu, bo bezinteresowność w tym świecie zwyczajnie nie istniała, o czym zdążyła się parę razy nieprzyjemnie przekonać. Czemu Madden miałby być inny. Przesunęła wolną ręką po zaplecionych w warkocz włosach i przerzuciła go sobie na jedno ramię. Na moment odwróciła głowę w stronę jeziora, rozkoszując się chłodnym wiatrem, jaki właśnie stamtąd napłynął, choć już chwilę później mocniej owinęła się czarną bluzą. Nie było jej zimno, przynajmniej jeszcze nie, ale wiatr znad jeziora zawsze był wyjątkowo przenikliwy. W zastanowieniu wypuściła spomiędzy ust kolejny obłok dymu.
white dove | wydział zabójstw Toronto Police Service
so many invisible strings tie me to the way that you bleed
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor
Madden znał wielu ludzi, którzy oczekiwali pomocy zawsze, gdy o nią poprosili. Przez myśl nie przechodziło im nawet, że ktoś mógłby jej nie udzielić - i to nie tylko w Mimmo's, w którym każda pomoc wiązała się z pewną zapłatą. W swoich latach w policji szybko przekonał się, że odznaka była w tym samym stopniu osiągnięciem - na które teraz pluł sobie w brodę - co obowiązkiem tworzonych przez nią zobowiązań. Domaganie się uwagi i ratunku stało się dla niego sygnałami, których nie miał prawa zignorować, reagując na każde, najmniejsze wezwanie niezależnie od własnych pobudek bądź planów na wieczór. Tym samym była praca dla Lippi'ego. Mafiozo nie sięgał po argumenty nuklearne zbyt często, a jednak zawsze, gdy potrzebował czegoś od Rhysa, wypowiadał swoje prośby tym samym tonem głosu, który sugerował, że nie spodziewał się odmowy. Oczywistym było dla niego, że pomoc zostanie mu udzielona, że zrobi to, o co go prosił, zresztą nie tylko on - a wszyscy w najbliższym otoczeniu gangstera. Właśnie dlatego podejście Morán zbiło go z tropu. Jej niezrozumienie, związane z tym, że pofatygował się przez pół miasta by przywieźć jej to, o co go poprosiła - jakby dla niej oczywistym było, że wiązała się z tym zapłata, którą zamierzał podać wraz z plastikowym opakowaniem na leki. A z kolei dla niego choć pomoc przez wiele lat, na wiele sposobów była czymś automatycznym, odpowiedzenie na wiadomość dziewczyny było zaskakująco łatwe. I nawet teraz, gdy dowiedział się, że zrobił to wszystko na marne, nie wzbudziło to w nim żadnych, negatywnych uczuć - jedynie ciekawość, która już kiełkowała w jego głowie w tym miejscu, w którym zagnieździła się Suzanna Morán. - Może poszedłbym, gdybyś napisała wprost, że zamierzasz mnie sprawdzić - odrzucił, choć bez powagi w głosie. Wypuścił powietrze z ust, a obłok dymu zagościł pomiędzy ich dwójką na krótką chwilę, nim uleciał w stronę ciemniejącego nieba. Jej irytacja nie miała prawa natrafić na podatny grunt - nie tym razem. Ponieważ ta jej desperacka potrzeba zrozumienia, potrzeba usłyszenia od niego żądań i warunków tego drobnego aktu pomocy, malowała fałszem jego własny obraz, który stworzył w oparciu o ich spotkanie na komisariacie. Morán nie wydawała się prosperować za ladą Mimmo's, ani piąć w górę w hierarchii, która nagradzała bezwzględną posłuszność i okrucieństwo. Tamtego wieczoru przy barze dostrzegł potwierdzenie tego, co widział też teraz - w jej potrzebie niezwracania na siebie uwagi, w workowych ciuchach chowających drobną sylwetkę, uprzejmości podszytej głęboko skrywaną niechęcią, oraz wreszcie w tej chwili, w próbie sprawdzenia jaką miał cenę. Dostrzegł potrzebę przetrwania. W tym świecie nie było nic za darmo - ale sposób, w jaki to wypowiedziała, okazał się być dla niego ważniejszy niż same użyte przez nią słowa. - Przywiezienie ci leków jest pierwszym krokiem do osiągnięcia moich mrocznych celów, czy to chciałabyś usłyszeć? - odrzucił, nic nie robiąc sobie z jej poirytowanego tonu. Odwrócił się, spoglądając na jej profil gdy jej własny wzrok uciekł gdzieś w dal, w stronę wody. - Nie jesteś taka jak oni, Morán. Nie jesteś drapieżnikiem. Westchnął, strzepując nadmiar popiołu z końcówki papierosa wprost na trawę za ich kamienną ławeczką. - Jeśli napisałaś do mnie, musiałaś nie mieć nikogo innego pod ręką, kto mógłby ci teraz pomóc - dodał, krótko, pragmatycznie, ponieważ miał wrażenie, że tego w tej chwili szukała - logiki, sensu. - Nie wydaje mi się, żeby za przywiezienie komuś pigułek, których potrzebuje, dostawało się w tym życiu medal. Ponieważ nawet w jego oczach o skrzywionym spojrzeniu na życie, coś takiego było ludzką przyzwoitością.
“Może poszedłbym, gdybyś napisała wprost, że zamierzasz mnie sprawdzić.” Bardzo. Zabawne. Zmarszczyła wymownie czoło, obdarzając go odpowiednio powątpiewającym spojrzeniem. Mówienie mu o sprawdzeniu kłóciłoby się z samym sensem sprawdzenia, o czym on przecież doskonale wiedział. Zacisnęła usta, postanawiając nie robić na ten temat komentarza, bo bardzo chciała dzisiejszego wieczora zachować neutralność w emocjach, a przez to czystość w osądach. Czego Madden wcale nie ułatwiał swoim kpiącym pytaniem, bo słyszała pierwsze oznaki poirytowania we własnym głosie, kiedy mu odpowiadała. Jakby nie wiedział, jakim bucem był do tej pory, a już szczególnie na komisariacie. Westchnęła ciężko, przymykając na moment oczy. Czemu ta rozmowa była tak ciężka do przeprowadzenia? Może dlatego, że rosło w niej przekonanie, że policjant nie bierze jej na poważnie. Ale w takim razie dlaczego w ogóle fatygował się przez pół miasta? Musiał mieć w tym jakiś cel. – Widzisz, Madden, kiedy jedna osoba ma potrzebę czegoś i druga jest w stanie jej to coś dostarczyć, to daje to początek transakcji. Transakcja się kończy, kiedy ta pierwsza osoba zapłaci drugiej za zaspokojenie tej potrzeby. Dopóki tego nie zrobi, ma dług – tłumaczyła mu (nie)cierpliwie oczywiste – A ja nie chcę już być nikomu nic dłużna – zakończyła, chcąc utrzymać twardy ton, ale niezamierzenie zabrzmiało to bardziej gorzko niżby tego sobie życzyła. Bo od pięciu lat cała jej egzystencja skupiała się wyłącznie na odpracowywaniu długu i zwyczajnie miała już tego serdecznie dosyć. Choć na swój sposób nauczyła się lawirować w świecie, który nie tolerował słabości, nie sprawiało jej to żadnej przyjemności, a z biegiem czasu wcale nie stawało się prostsze. Ostatnio zaczęła nawet odnosić wrażenie, że było właśnie coraz trudniejsze, że każdy dzień wymagał od niej więcej energii, niż ona mogła z siebie wykrzesać. “Nie jesteś taka jak oni, Morán” Drgnęła lekko na te słowa. Cokolwiek miał przez to na myśli, oczywiście, że nie była. Zbyt słaba, zbyt miękka, pozbawiona chyba każdej cechy i umiejętności, które doceniliby stali bywalcy Mimmo’s, ale za to potrafiła dobrze udawać. Usłyszała też kiedyś, że jest zbyt ładna, więc robiła wszystko, żeby taką nie być. Choć niektórym i tak wystarczał jedynie fakt, że była kobietą i akurat znajdowała się w pobliżu. Niedbałym ruchem strzepnęła popiół z papierosa. – Ale mi w ogóle nie chodzi o tabletki, Madden – potrząsnęła głową, zwracając ku niemu spojrzenie. – To była najbardziej błaha rzecz, jaka mi przyszła na myśl, która, swoją drogą, nigdy mi się nie zdarza, bo kilka tabletek zawsze mam przy sobie – na potwierdzenie swoich słów machnęła gdzieś w stronę swojego skutera, sugerując, że i tam trzyma jedną ze swoich fiolek – Co jeśli wejdę z kimś w konflikt? Co jeśli na trasie przydarzy mi się wypadek? Co jeśli będę potrzebować, żebyś zaświecił przed kimś odznaką? Albo stał za moimi plecami z groźną miną? – wymieniała z rosnącą frustracją, że nie jest traktowana poważnie. – Czy to również miałaby obejmować twoja pomoc? Gdzie jest linia? Co jeśli dana prośba potencjalnie narazi cię na niebezpieczeństwo? Wtedy też się zgodzisz i nie podasz ceny? – spojrzała na niego z niedowierzaniem, zanim nerwowo zaciągnęła się papierosem, którego następnie – również nerwowo – rzuciła na ziemię i przygniotła butem.