ODPOWIEDZ
31 y/o, 172 cm
nauczycielka w Beaches Montessori
Awatar użytkownika
Don't call me "baby"
Look at this godforsaken mess that you made me
You showed me colors you know I can't see with anyone else
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona
postać
autor

C Z W A R T A



Co ona do jasnej cholery tu robiła?
Cechą charakteru, którą można było jej przypisać niemalże od razu było to, że Daisy z a w s z e pamiętała o osobach na których jej zależało. Troszczyła się i dbała o relacje, nawet jeśli ten nieprzyjemny głos w jej głowie uparcie — ilekroć padało jego imię przypominał jej, że nie p o w i n n a. Właściwie, to każdą trzeźwo myślącą komórką swojego ciała wiedziała, że już dawno powinna pozwolić mu odejść… Żal ściskał jej serce, ból niejednokrotnie uderzał z każdym kolejnym, coraz bardziej świadomym oddechem, bo nie było i c h. Niekiedy, nawet te najpiękniejsze, z pozoru najczystsze historie miłosne dobiegały końca. A okrutnie samolubnym z jej strony było dalsze trzymanie go w swoim życiu. Żywy obraz przyszłości, której pragnęła, marzeń, których nie udało się spełnić, uczuć, które musiała w sobie zatrzymać, próbować zdusić, gdy tak desperacko próbowały wydostać się na zewnątrz.
Byli przeszłością…
A jednak tkwili splątani w teraźniejszości i ona — z małym tortem, który specjalnie dla niego upiekła, który z wielką czułością przygotowywała mu co roku, gdy byli razem i nawet rok temu — gdy przekazała mu to przez wspólnego znajomego, bo tak krótko po rozstaniu nie była w stanie kontrolować się — nie okazywać tęsknoty i ciągle tlących się w jej środku uczuć — ale zawsze pamiętała. Nie powinna i tą decyzję wcale łatwo nie było jej podjąć, gdy trzymając kolejnej nieprzespanej nocy swoją małą siostrzenicę w ramionach tak uderzało ją, że ż y c i e właśnie się zmieniło. Zbyt szybko, zbyt brutalnie, a ona nie miała najmniejszego prawa wymagać od niego tak dużej zmiany. Była pogubiona, chcąc dobrze, kierując się naprawdę szczerymi intencjami złamała swoje własne serce i teraz stała przed domem dawnej miłości myśląc tylko o tym, jak bardzo chciała by to w s z y s t k o zupełnie inaczej wyglądało, jak trudnym zadaniem okazało się być przyjaciółką i jak bardzo zagłuszała swój własny rozsądek, bo Laurie też powinien mieć szansę by ruszyć do przodu, a ona mu jej nie dawała.
— Wszystkiego najlepszego! — przywitała go z uśmiechem, gdy otworzył drzwi. Zapowiedziała się, na tyle na ile krótką wiadomość ”jeśli jesteś w domu, to w nim zostań, bo jadę do Ciebie” można było nazwać zapowiedzią. — Pewnie myślałeś, że zapomniałam. Wiem, że jest późno, ale pieczenie tego ciasta też wymaga czasu — dodała cicho się śmiejąc i od razu unosząc w górę pudełko, jakby próbowała nim przekupić go, zatuszować wszelkie swoje winy. Mimowolnie swoim wzrokiem zlustrowała jego sylwetkę, dla niej nadal, choć jako przyjaciółka nie śmiałaby nigdy tego powiedzieć na głos, to był cholernie atrakcyjnym mężczyzną, a cały ten fakt podbijał jego charakter; troska, zaangażowanie w relacje, gdy byli razem, czy nawet teraz… Wspierał ją dalej, choć nie musiał, choć miał pełne prawo po prostu wykopać ją ze swojego życia.
— Wychodzisz gdzieś? Nie chcę Ci przeszkadzać, ale chciałam też do Ciebie przyjechać…Masz pełne prawo być też padnięty po pracy! Uch, ale dobra, nie zajmę Ci wiele czasu — nie była pewna. Właściwie to nigdy nie brała ani obecności innych ludzi, ani ich uczuć za pewnik. Tylko przy Laurie’m pozwoliła sobie na wiarę i jak skończyła? Wycofując się z powodu własnych obaw, nie wątpliwości. W imię pozwolenia mu na lepsze życie, swobodniejsze, na korzystanie z młodości.. A jednak jak przeklęty duch przeszłości ciągle była w pobliżu…


laurie colborne
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
stokrotka
33 y/o, 187 cm
konserwator dzieł sztuki museum of contemporary art
Awatar użytkownika
knock knock, i'm here for you (who's there?) just the eternal fool
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiżeńskie
postać
autor

prologue
I'm missing all these memories,
maybe they were never mine?
Drzwi otworzył z tym samym odruchem, z jakim otwierał je każdemu kurierowi czy sąsiadowi, który akurat wpadł pożyczyć szklankę cukru. Nie spodziewał się nikogo szczególnego, a na pewno nie jej; widok Daisy sprawił, że przez krótką chwilę wszystko zamarło. To nie tak, że kompletnie przespał fakt, że miał dzisiaj urodziny – miał przecież kalendarz, a kilkoro bliskich wysłało mu nawet od rana życzenia, ale nie planował żadnych fajerwerków, żadnego świętowania. Był gotów przeżyć ten dzień w ciszy, przy laptopie, z czymś odgrzanym na szybko, może z kieliszkiem wina, a potem po prostu zasnąć na kanapie.
Widok jej ramion otulonych płaszczem i znajomy zapach, który zawsze unosił się wokół Daisy, przywołał w nim obrazy, od których uciekał przez ostatnie miesiące – ich kuchnia pachnąca wanilią i kawą o poranku, jej włosy rozsypane na jego poduszce, śmiech, którym potrafiła rozbroić go nawet w najgorsze dni. Wspomnienia wdzierały się nieproszone, paląc w gardle jak dym, a on próbował je odgonić, bo każdy z tych obrazów miał ten sam, nieprzyjemny rezultat: kiedy odchodziły, on zostawał, z pustym miejscem obok siebie i świadomością, że to, co mieli, już nie wróci.
A jednak, teraz była tutaj: stała przed nim z tortem, z uśmiechem, który był niebezpiecznie znajomy i uderzająco niewłaściwy w swojej naturalności. To, że pamiętała, miało w sobie coś niewiarygodnego, nawet jeżeli doskonale wiedział, że nie należała do osób, które zapominały. Owszem, byli w kontakcie – krótkie wiadomości, sporadyczne telefony, może nawet wyjście na kawę, kiedy oboje byli w okolicy, ale to wszystko przecież nic nie znaczyło. To, że wciąż t r u d z i ł a się, by przygotować coś specjalnie dla niego... to było więcej niż obowiązek, więcej niż przyjazny gest, a przynajmniej tak podpowiadał mu mózg. Nic więc dziwnego, że na jej widok odezwało się w nim coś, co od miesięcy starał się spychać do najciemniejszych otchłani pamięci.
Chciał coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Czuł, że jedno nieuważne słowo mogłoby zawalić delikatną konstrukcję, na której trzymali się oboje – konstrukcję, która już i tak z trudem utrzymywała balans między przeszłością, a teraźniejszością. amiast tego spojrzał na pudełko, na jej dłonie i na jej oczy – nieco zbyt rozświetlone, nieco zbyt uważne. Dziwna mieszanina wdzięczności i żalu ścisnęła mu żołądek.
Daisy — powiedział w końcu, głosem niższym niż zwykle, trochę zachrypniętym od milczenia przez niemalże cały dzień. — Nie spodziewałem się. — To było najbliższe prawdy zdanie, na jakie było go stać. Nie chciał mówić, że się cieszy, choć czuł przebłysk czegoś podobnego. Nie chciał też dać jej do zrozumienia, że ten gest niósł ze sobą ogromny ładunek emocjonalny, choć właśnie tak było. Był rozdarty: chciał zatrzymać ją w progu, poprosić, by nie wchodziła, a jednocześnie już wyobrażał sobie, jak stawiają tort na kuchennym blacie i kroją pierwsze kawałki.
To wszystko było zbyt kruche i niebezpieczne. Stojąc tak naprzeciw niej czuł też, jak bardzo brakowało mu tego, że ktoś p a m i ę t a. Że dla kogoś jest ważny w taki sposób, o którym dawno temu nauczył się nie myśleć. Nie, nie dla kogoś. Dla niej. Nie mógł się oszukiwać, że nie chodziło tylko i wyłącznie o nią.
Zrobił więc krok w bok, ustępując miejsca w drzwiach. Nie potrafił jej odesłać, choć dobrze wiedział, że to by było prostsze i być może mądrzejsze. — Wchodź. Przepraszam za bałagan — dodał krótko. Jego spojrzenie, pełne mieszanki zmęczenia, wdzięczności i tlącego się gdzieś w tle żalu, mówiło więcej niż wszystkie słowa, które mógłby teraz wymyślić; może dlatego uciekł wzrokiem, samemu czekając, by wejść do środka i zająć czymś ręce, co mogłoby choć trochę pomóc mu się uspokoić.

Daisy Jenkins
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
31 y/o, 172 cm
nauczycielka w Beaches Montessori
Awatar użytkownika
Don't call me "baby"
Look at this godforsaken mess that you made me
You showed me colors you know I can't see with anyone else
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona
postać
autor

Brakowało jej powietrza.
Ilekroć wzrok przesuwał się po jego sylwetce, twarzy. Ilekroć wspomnienia jak bumerang odbijały się w jej głowie, przedzierając się wgłąb, prosto do serca, które Daisy w dniu, gdy postanowiła od niego odejść — jakby przybiła gwoździem do ściany i starała się zapomnieć o istnieniu takiego narządu. A ono biło, nadal — mocno, boleśnie, uporczywie przypominając jej o wszystkim.
Były wieczory, gdy zajęci rozmową nie orientowali się, kiedy nadchodził poranek. Noce, gdy splątane w miłosnych uniesieniach ciała wyrażały sobie więcej niż tysiące możliwych do wypowiedzenia na głos słów. Spojrzenia, które do dziś nawiedzały ją we snach i ta świadomość, że ta jedna decyzja — kierowcy, który spowodował wypadek jej siostry i wszystkie idące za nim konsekwencje, pozbawiły ją dźwięku rytmu jego serca, spokoju, który otulał ją, gdy zasypiała każdej nocy.
Być może, tak było prościej… Winić cały świat, każdą ciemną chmurę, każde przeciwności losu, niżeli zmierzyć się z prawdą, która czyniła z niej osobę odpowiedzialną za ich rozłam… Nie rozstali się dlatego, że nagle pojawiła się Sophie, choć Daisy lubiła w to wierzyć. Rozstali się dlatego, że to ona postanowiła — z dobrych pobudek jak uparcie jej się wydawało — że ten rozdział w swoim życiu musi napisać samodzielnie. Przyznanie się jednak do tego, zmusiłoby ją do drastycznego oderwania plastra, zapomnienia o n i m, a na to najzwyczajniej w świecie nie była gotowa. Nie pozwalała mu odejść, ruszyć dalej… Była egoistką, cholernie pogubioną z równie poharatanym sercem i on — nawet dziś wpuszczając ją do środka, grając w ich wielką przyjaźń pozwalał na sianie jeszcze większego spustoszenia, być może takiego przez które dzisiejszej nocy, żadne z nich nie zaśnie.
— Nie przepraszaj, przecież mieszkaliśmy razem, jestem przyzwyczajona — niewinny żart, a przynajmniej tym był w jej głowie, bo gdy głos z taką lekkością i rozbawieniem to wyrzucił, jej ciało automatycznie się spięło i mocno przygryzła wnętrze swojego policzka. Nie powinna.
— Znaczy wiesz… Mieszkam z pięciolatką, więc na pewno jest u Ciebie czyściej — dodała szybko posyłając mu lekki uśmiech. Starała się nie rozglądać po pomieszczeniach. Trochę dlatego, że nie chciała wypaść na wścibską, a trochę dlatego, że ilekroć znajdowała się w jego lokum paraliżowała ją myśl, że mogłaby znaleźć cokolwiek świadczące o obecności innej kobiety. Nie była na to gotowa. Doszczętnie by ją to złamało, choć przecież ta wizja powinna w końcu stać się rzeczywistością.
— Nie będę Ci zajmować dużo czasu, obiecuję — powiedziała po chwili, gdy stawiała pudełko z tortem na kuchennym blacie. Nie chodziło o to, że Gale w jakikolwiek sposób sprawił, że blondynka poczuła się tu niechciana, absolutnie nie. Ona sama postanowiła wypowiedzieć te słowa w formie obietnicy składanej przed samą sobą. Trzymała się swoich postanowień, przynajmniej tych p r o s t s z y ch. Otworzyła ostrożnie karton wyciągając ciasto na papierowej podkładce. Daisy potrafiła piec — tym jednym zajmowała zawsze swoja głowę. Lubiła to, była w tym dobra i zawsze, gdy tylko była ku temu okazja przygotowywała coś dla innych. Nawet, jeśli dziś tą osobą był mężczyzna, którego sama poprosiła o odejście z jej życia, a jednocześnie ciągle powracała nie pozwalając mu odejść zbyt daleko. Pieprzony pies ogrodnika. Nie potrafiła inaczej.
— Chciałam zrobić coś dla Ciebie, a niewiele rzeczy mi w życiu wychodzi tak jak te ciasta… Pozwól mi tylko na jedną poprawkę… — nie patrzyła się w jego kierunku. Obraz, który kreślił się w jej głowie mógł być znacznie łagodniejszy, a jednocześnie nie kusił tak mocno, boleśnie, jak jego rzeczywista wersja. Blondynka wyciągnęła ze swojej torebki jedną świeczkę, którą wbiła na środek ciasta, a następnie zapaliła zapaliczką, którą również miała. Po tym uniosła w końcu wzrok na mężczyznę.
— Podobno nigdy nie jesteś zbyt stary by zdmuchnąć urodzinowe świeczki, a poza tym życzenie, które wtedy człowiek myśli zawsze się spełnia, więc jako dobra… przyjaciółka, chciałam dopilnować byś nie stracił dziś swojego — nie była przyjaciółką, nie była dobrą osobą, nie była, gdy jedyne o czym myślała to to, że marzyła by objął ją szczelnie ramionami i po prostu trzymał. Jak najdłużej, jak najmocniej…
Chciała się jednak postarać.
Nawet jeśli najwłaściwszą rzeczą było wyjście i zapomnienie o wszystkim, co zarówno kiedyś, jak i dzisiaj się wydarzyło.
— Nie będę Ci jednak nic śpiewać, oboje wiemy, że mam okropny głos — dodała cicho się śmiejąc.


Gale Haverford
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
stokrotka
ODPOWIEDZ

Wróć do „Porzucone”