

Sam do armii trafił jako osiemnastolatek, świeżo po szkole, kiedy większość znajomych wybierała kierunki na studia. Jego decyzja była szybka i jednoznaczna, podyktowana też środowiskiem, w którym dorastał. Piechota dawała to, czego potrzebował i co zawsze miał w wdomu – jasne zasady, proste reguły, potrzebną musztrę i poczucie, że jego codzienność ma znaczenie.
Pierwsze lata służby to było po prostu szkolenia, rotacje oraz zadania, które po prostu wydawały się bardziej wymagające, niż były w rzeczywistości. Aż do momentu, kiedy przyszła pierwsza misja, w Afganistanie. Pierwszy raz zobaczył, jak śmierć kolegi z plutonu przychodzi bez ostrzeżenia, jak rozkazy wydawane z góry nie mają nic wspólnego z tym, co naprawdę dzieje się w polu, tu i teraz. Tam nauczył się, że wojna to nie heroizm – to przede wszystkim wybuchy, błędy i przypadek.
Oraz, że wojna to zmiana. To adaptacja. Samego siebie do warunków.
Druga rotacja utwierdziła go w tym, że coś się w nim zmienia. Coraz rzadziej pisał listy do domu, coraz rzadziej śmiał się z żartów kolegów rzucanych przy ognisku. Każda kolejna tylko to pogłębiała.
Po sześciu latach w piechocie złożył papiery do jednostki specjalnej JTF2. Wiedział, że to droga dla nielicznych, że panowała tam selekcja, która łamała nawet najlepszych. Tygodnie prób, bezsenności, wyczerpania oraz presji psychicznej. Wielu poddawało się, on i nieliczni utrzymali się. Nie dlatego, że był najsprawniejszy, a dlatego że w nim już wtedy było mniej do złamania niż w innych. Po ukończeniu rocznego szkolenia operatorskiego przeszedł do działań w małych zespołach, gdzie żąden margines błędu już nie istniał. Pierwsze lata w jednostce specjalnej jeszcze bardziej go wyizolowały. Operacje kontrterrorystyczne, rozpoznanie, akcje za granicą w miejscach, których nigdy nie zobaczyłby przeciętny obywatel czy zwyczajny wojskowy. Po kilku latach służby przyszedł jego czas na dowodzenie. Najpierw dostał kilkuosobowy zespół, potem, skoro się sprawdził, całą drużynę. Odpowiedzialność za ludzi jeszcze bardziej go utwardziła, bo widział, że młodsi szukają w nim wsparcia, a on... nie potrafił go dać inaczej niż w formie surowych rozkazów.