ODPOWIEDZ
36 y/o
For good luck!
185 cm
neurochirurg Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Darkness cannot drive out darkness: only light can do that. Hate cannot drive out hate: only love can do that.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkimieszane
typ narracji
czas narracji
postać
autor

001
stylówka

---
Sygnał.
Jeden, drugi, trzeci.
Cisza.

I potem jego głos. Jonathan.
Ten sam ton, który kiedyś potrafił go rozbroić w ciągu sekundy. Głos, który sprawiał, że Neal opuszczał gardę, nawet jeśli tylko na moment. Teraz chropowaty, zmęczony, jakby wypowiadany z dna czegoś ciemnego i zimnego, z jakiejś piekielnej studni.
Siedział na kanapie z niedopitą kawą w dłoni, słuchając nagrania, i przez chwilę nie rozumiał. Nie przyjmował do wiadomości. Mózg, ten wyćwiczony, niezawodny mechanizm stworzony do analizy i działania, po prostu odmówił współpracy. Dźwięki rozlewały się w powietrzu jak trucizna. Każde zdanie wchodziło w niego jak skalpel, rozcinając wszystko, co przez lata zaszywał grubymi nićmi obojętności.
„Tonę, Neal.”
Te dwa słowa sprawiły, że nagle zrobiło się zbyt cicho. Nawet zegar na ścianie jakby przestał tykać.

Nie – wyszeptał.
Bez przekonania, drżąco.
Zerwał się z miejsca tak gwałtownie, że kubek uderzył o podłogę, rozpryskując czarne plamy po dywanie. Jeszcze przez moment wpatrywał się w telefon, jakby ten miał mu odpowiedzieć, że to żart, że zaraz Jonathan zadzwoni znowu. Ale nie zadzwonił.
Puls przyspieszył. Krew dudniła w uszach.
Nie był już neurochirurgiem. Nie był kimś ważnym. Nie był nikim.
Był tylko człowiekiem, który właśnie zrozumiał, że może stracić jedyną osobę, która kiedykolwiek widziała w nim coś więcej niż chłód i precyzję.

Złapał klucze. Płaszcz. Telefon.
Nie myślał. Nie analizował.
Po prostu ruszył.
Schody w dół, biegł po nich szybko, przeskakując po kilka stopni na raz. Ulica, zbyt jasna od świateł, zbyt obca. Serce waliło w piersi jak oszalałe, a dłonie trzęsły się tak bardzo, że ledwo był w stanie wbić numer w ekran.
Odbierz... błagam... odbierz...

Głos automatycznej sekretarki zabił w nim powietrze.
Nie pamiętał, jak znalazł się w samochodzie. Silnik zawarczał, koła zapiszczały, światło świateł odbiło się w jego oczach. Jechał na autopilocie, dłonie zaciśnięte na kierownicy, szczęka spięta do bólu. Każda sekunda była za długa. Każda minuta mogła być ostatnia.
– Nie możesz mi tego zrobić. Nie teraz.
Mówił sam do siebie, jakby próbował przekonać rzeczywistość, że wciąż ma coś do powiedzenia. Że jeszcze zdąży.
Bo musiał zdążyć.

Jonathan był wszystkim, czego potrzebował i czego pragnął, a czego nigdy nie potrafił wypowiedzieć na głos. Wszystkim, co wypierał, udając, że wystarczy mu praca, rutyna, sukces. A teraz to wszystko przestało mieć sens. Bo jakiekolwiek znaczenie ma bycie najlepszym, jeśli nie ma już nikogo, kto by to zobaczył?
Świat za szybą rozmazywał się w smugach światła. Neal miał wrażenie, że jedzie przez własne wspomnienia – jego śmiech, dotyk, ten głos, który kiedyś brzmiał jak dom. Teraz był tylko echem, z każdym kilometrem słabszym.
Zaciskał palce na kierownicy, aż stawy pobielały.
Nie mógł oddychać.
Nie mógł stracić go po raz drugi.
Wytrzymaj, Jon – wyszeptał przez zęby. – Błagam cię, wytrzymaj.

I wtedy po raz pierwszy w życiu naprawdę płakał. Cicho. Bezgłośnie. Jak ktoś, kto wreszcie zrozumiał, że wszystko, co uważał za niewzruszone, było zbudowane na piasku.

Nie był już lekarzem.
Nie był już pewny siebie.
Był tylko człowiekiem, który pędził nocą przez miasto, próbując uratować miłość, którą zbyt długo udawał, że potrafi zabić w sobie.
Gdy stanął pod drzwiami Jonathana zaczął natarczywie wciskać dzwonek, naprzemiennie z pukaniem do drzwi, w dłoni wciąż ściskając telefon.

Jonathan Lane
palermo
nie lubię kierowania moją postacią i wiecznych śmieszków w grach, ale poza tym piszę dosłownie wszystko
35 y/o
For good luck!
186 cm
szef kuchni w Archeo
Awatar użytkownika
Utalentowany szef kuchni, który pod eleganckim opakowaniem sukcesu i męskiej siły skrywa duszę człowieka, złamanego przez tempo życia i samotność.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
typ narracji
czas narracji
postać
autor

Rozgrzane prętem wspomnienia, myśli i emocje Jonathana wżynają się w sam środek zobojętniałego przez czas i doświadczenie serca. Szarpnięciem żalu rozrywają również szew powściągliwości, gdy przebywając w pustym salonie (samotnie), siada pod kanapą, oparty o jej front. Łokcie, ułożone luźno na dźwigniach zagiętych kolan, wiszą smętnie w pół oparte, w pół w powietrzu. Z podobną melancholijną nutą i bijącym od niego cierpieniem duszy opuszcza również głowę w dół. Pozwala włosom opaść niesfornie na twarz i nanieść na nią cień niepokoju, gdy napięcie wokół niego wzrasta, a milczenie potęguje ów wrażenie.
Jedynie ciężki oddech wypełnia ciszę w pomieszczeniu.
Myśli płyną po meandrach głowy powoli, rozrzedzone przez działanie leków na depresję i wtłoczonych w ciało procentów. Chłód wieczornego wiatru, wlatującego zza otwartej okiennicy, osadza się na ciele nieprzyjemnym dreszczem.
Gdyby tylko mógł, rozszarpałby na strzępy każdy z tych posępnych obrazów, jakie maluje mu w głowie pędzel pamięci; schowałby chętnie przed oczami duszy narzędzia tworzenia. Zapomniałby o rozstaniu z Daisy, o latach braku kontaktu z Nealem, o samotności i desperackim pragnieniu stabilności. Zapomniałby najchętniej o wszystkim, co świadczyło o słabości jego głowy: o osobach z przeszłości; nawykach, których nie był w stanie w sobie stłumić; pracoholizmie, który z dnia na dzień odbierał mu radość doświadczania życia (wtrącał go w rutynę i poczucie niewystarczalności).
Zapomniałby również o wachlarzu nawiedzających go raz za razem wspomnień.
Ale nawet tego nie potrafi.
Głowa, pełna od krytyki, zalewa myśli goryczą doznania.
Prawdę o sobie – skrzętnie ukrytą pod maską powściągliwości i męskiej dumy – próbuje bezskutecznie chwycić w dłoń, zacisnąć mocno w uścisku pozornej obojętności i przytrzymać pod napięciem skostniałych w złości paliczków.
Dziś mu nie wychodzi.
Dziś pozory to za mało.
Maska pęka, a głowa truchleje od ciężaru presji.
W pustym salonie, wśród niedomkniętych okien i szmeru zegara, siedzi zgarbiony, z głową niemal schowaną między nogami. Miękko zapadnięty w sobie, z przymkniętymi oczami, jakby ciężar ich otwarcia mógł go rozerwać. Leki otują go lepko, trzymają go bliżej wewnętrznych demonów, a zmysły i trzeźwość gasną w nim powoli, jak światła na ulicy po północy.
To wtedy sięga po słuchawkę. Głos sam zsuwa mu się z języka i łamie w połowie, gdy nagrywa się na sekretarkę Neala. Nie wie co mówi, mówi w smutku i w amoku.
Urywa kilkukrotnie, dławiony przez emocje.
W milczeniu słychać tęsknotę. Żal za utraconą lata temu przyjaźnią. Kroplę niemocy. Przede wszystkim jednak, słychać również wypowiadaną na głos prośbę o pomoc. Błaganie o ratunek, słyszane między wierszami, gdy zakańcza wywód absurdalnie deseprackim:
Obiecuję. Więcej nie zadzwonię.
...więcej mnie nie będzie.

I sam nie wie, co to znaczy.
(Więcej nie zadzwonię?
Więcej nie chcę żyć?
)
Wiadomość urywa się, jak oddech, który osłabiony procentami, cichnie nieco. Telefon, osunięty z dłoni, opada powoli, z pustym i ostatecznym dźwiękiem, jakby cały dom zamarł, czekając na to, co nadejdzie później.
Omdlewa. Więcej nie pamięta nic.

Wybudza go dźwięk dzwonka, gwałt pukania i ten kurewsko silny ból głowy, który chyba chce rozłupać czaszkę w pół. Jonathan stęka krótko, niemrawo, przykładając dłoń do czoła, jakby chciał tym gestem zatamować ból fizyczny i ból istnienia.
Bezskutecznie. Silne ukłucia, jak igły wbite podskórnie, nie dają o sobie zapomnieć. Cholera!.
Otwiera usta, wciąż nieco nieprzytomny i zdezorientowany:
Już, kurwa... – mruczy niezadowolony, dźwigając się na nogi. Przez chwilę waha się, czy opaść na kanapę, czy ponieść cielsko dalej. Upór intruza, pukającego do drzwi, oraz towarzyszący temu przeszywający dźwięk dzwonka, który sztychem dźwięku wchodzi gładko w głowę, przekonuje go jednak do tego, że lepiej ukrócić ten przykry precedens i być może wyprosić gościa.
IDĘ! – krzyczy nieco zachrypniętym głosem przez korytarz, wlokąc się wolno do drzwi.
Nic nie przygotowuje go na to, co następuje później.
Neal. Neal PIEPRZONY Levesque, który ignorował go setki razy wcześniej. Dlaczego nie robi tego teraz? Z ust wyrywa mu się krótkie, pełne zaskoczenia:
Ty... dlaczego...?
Nie spodziewa się jego obecności. Nie jest na nią gotowy, mimo że sam do niego dzwonił... ale obudzony ze snu po lekach i alkoholu, niemal o tym nie pamięta – jakby sytuacja ta miała miejsce lata świetlne temu. I jakby Neal był mu marą, a nie stojącą mu przed drzwiami rzeczywistością.
Niech Cię szlag, Neal!
Czasem wolałby przytępić zmysły, osowieć w pozie ignoranta i ostudzić ogień myśli, byle tylko nie myśleć o straconych szansach, tęsknocie bliskości i kruszejących w dłoni materiach wspomnień. Leki zamiast jednak wygładzić poczucie beznadziei, tylko je wzmocniają, a ból po obudzeniu zdaje się piętnować ciało dodatkowym niepokojem. Piaski majaczących w głowie obrazów z przeszłości, rozbite w nim, uciekają rozsądkowi.
Wspomnienia o szkole, echo trwałych relacji, których dzisiaj w życiu nie doświadcza, odbicia przeszłości... wszystko to usypuje się między palcami jak miałki piasek i wycieka łatwo spod pięści zaciśniętych emocji.
Zmarnowałes benzynę. Możesz wracać
Rzuca sucho, popędzany do tych słów przez dumę. Jest pewien, że wygląda dziś jak gówno. Tak się czuje. Tak NIE CHCE być przez niego widziany.
Nigdy więcej.
Wciąż jestem gorszy od Ciebie... musisz być z tego powodu przeszczęśliwy, co, Neal? Ostatnią z myśli zostawia dla siebie.
Niech Cię szlag, Neal... – powtarza już ciszej, mniej buńczucznie, opierając się w zmęczeniu o framugę drzwi.
Nie zamyka przed mężczyzną drzwi, choć powinien. Przymyka oczy, czując jak widok zasnuwają mu mroczki. To świadectwo osłabionego organizmu. A może mentalna słabość DO NIEGO?
Głowa może się buntować dalej, ale ciało wciąż pamięta o słodyczy ich niegdysiejszego kontaktu.

Neal Levesque
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Antagonista
prowadzenia postacią, pompatyzmu i rozwleczonych opisów (ale emocje i refleksyjność, która nastraja w postach, jest jak najbardziej pożądana), postów tworzonych przez AI i generyczności
ODPOWIEDZ

Wróć do „Porzucone”