-
It came without ribbons, it came without tags. It came without packages, boxes, or bags.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Nie oddała się nikomu ani niczemu tak w stu procentach, pomijając być może teatr, który początkowo rzeczywiście pochłaniał bardzo dużo jej energii. Stając na jego deskach Carrie po raz pierwszy czuła, że była we właściwym miejscu, choć odkąd jej drogi zawodowe skrzyżowały się z Lando, jej własna wiara w siebie nieco podupadła. Teraz nie była już pewna, czy rzeczywiście radziła sobie tak dobrze.
Nie była pewna, czy porzucenie ścieżki, jaką było prawo, okazać miało się właściwą decyzją.
W ostatnim czasie nie myślała jednak o tym aż tak bardzo. Pojawiała się na próbach i być może nawet szło im nieco lepiej, niż dotychczas, ale Carrie wcale nie zamierzała świętować sukcesu. Nie planowała też nadawać temu większego znaczenia, przynajmniej do czasu, aż ta zmiana stanie się czymś permanentnym. Na to może rzeczywiście mieli szansę, skoro w ciągu ubiegłego tygodnia Carys ani nie próbowała zamordować go spojrzeniem, ani też nie rzuciła pod jego adresem ani jednego skrajnie niemiłego komentarza.
Ograniczała się wyłącznie do tych, które można opisać jako n e u t r a l n e.
Myślami była bowiem przy kimś innym. Przy m ę ż c z y ź n i e, choć takim, który na co dzień poruszał się na czterech łapach. W dodatku chyba stopniowo wracał do zdrowia, o czym jego lekarz informował Carys na bieżąco. Sama zresztą nie odmawiała sobie niemal codziennego zaglądania do lecznicy, aby upewnić się, że pies, którego jakiś czas temu znaleźli przy drodze, miał się całkiem dobrze. Wracał do zdrowia, a to napawało Pillbury nieopisaną radością. Co więcej, możliwość doświadczenia tego, jak z dnia na dzień nie tylko nabierał sił, ale też coraz bardziej się do niej przekonywał, niesamowicie ją rozczulała.
To zaś sprowadziło do niej myśl, że ciężko byłoby jej z tego zrezygnować.
A choć warunków do zatrzymania psa nie posiadała w o g ó l e, coraz częściej zastanawiała się nad tym, jak by to było, gdyby jednak zdecydowała się dać mu dom. Brzmiało to jak niesamowicie szalony pomysł, ale nie chciała, aby trafił w niewłaściwe ręce. Była zdania, że wycierpiał się zdecydowanie zbyt dużo, aby znów go na to narażać. Zasługiwał na to, by w końcu było mu lepiej.
Z taką myślą pojawiła się dziś pod lecznicą, kiedy trochę się już ściemniało. Z naprzeciwka zamajaczyła jej jakaś postać, jednak w panującym półmroku nie poznała jej od razu. Dopiero kiedy znalazła się pod drzwiami, jej spojrzenie spoczęło na twarzy Lando. Choć mogła wydawać się tym widokiem zaskoczona, wcale nie dziwił jej on aż tak bardzo. Ilekroć tu zaglądała, asystentka lekarza przebąkiwała coś także o jego wizytach. — Cześć — odezwała się, poprawiając pasek torebki znajdującej się na jej ramieniu.
Skoro zmierzali tam oboje, najpewniej lada moment miało zrobić się n i e z r ę c z n i e.
Lando Mangione
-
the smells of Christmas are the smells of childhood
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Poza tym męczyło go coś jeszcze – myśl o tym, że był w tej lecznicy sam. Jasne, byli tam weterynarze, asystenci, ale nie mieli czasu na to, by dotrzymywać towarzystwa każdemu zwierzakowi, który był u nich na leczeniu. Musieli skupić się na swojej pracy.
To znaczy, że j e g o pies był samotny. Właśnie, jego pies, ponieważ w ostatnich dniach zdążył się do niego przywiązać. Codzienne wizyty, powolne otwieranie się na siebie i zbliżanie sprawiło, że Lando poczuł na tyle poważną więź z tym czworonogiem, że widział go jako swojego i nie umiał wyobrazić sobie tego, że miałby teraz przekazać go w ręce schroniska lub jakiejś fundacji. Za bardzo by go to męczyło.
I za bardzo by tęsknił, dlatego zaczął myśleć o tym, żeby dać mu dom, choć miał wątpliwości.
Ale one nie brały się z jakiejś winy po stronie psa. Po prostu nie był pewny, czy będzie w stanie poświęcić mu dość uwagi między pracą a teatrem. Szukał już jednak sposobów na to, by wszystko ze sobą pogodzić, a myśląc o tym, wciąż odwiedzał psa.
I na dziś również miał taki plan.
Jakimś cudem jeszcze nigdy w lecznicy nie wpadł na Carrie, ale mimo to wiedział, że ona również tu przychodziła. Asystentka najwyraźniej albo lubiła plotkować, albo uznała za przekazanie im tych informacji za ważne, bo Lando również właśnie od niej dowiedział się o tym. A ta wiadomość wcale go nie zaskoczyła – od początku spodziewał się tego, że jej również los tego psa nie będzie obojętny. Bo nawet jeśli potrafiła być potworna, miała też dobrą stronę, którą pokazała właśnie w momencie, gdy ratowali psa.
Jednakże przez to, że zawsze się mijali, kiedy usłyszał za sobą jej głos, był zaskoczony. Obejrzał się wtedy na szatynkę, którą pospiesznie omiótł spojrzeniem. – Cześć – odpowiedział, po czym dość niezdarnie uniósł dłoń i wskazał palcem na drzwi lecznicy. – Ty też…? – nie dokończył, ale oczywiste powinno być to, co zamierzał powiedzieć.
Podobnie, jak w sumie oczywisty był jej powód wizyty. Po co innego miałaby się tutaj zjawić?
Carrie Pillbury
-
It came without ribbons, it came without tags. It came without packages, boxes, or bags.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Ono najwyraźniej nie było aż tak istotne, jak życie i zdrowie psa, którego przed kilkoma dniami znaleźli na drodze, i który teraz dochodził do siebie w lecznicy.
Bo tak, futrzak miał się znacznie lepiej, a choć nie sposób powiedzieć, że wrócił już do pełni sił, wszystko wskazywało na to, że właśnie tak się stanie. Kiedy po raz pierwszy Carrie usłyszała tę prognozę, odetchnęła z przeogromną ulgą, ponieważ zamartwianie się o psa spędzało jej sen z powiek. Przez pierwsze dwie noce niemal nie zmrużyła oka, a obecnie i tak raz po raz uciekała w jego stronę myślami.
Nic więc dziwnego, że w końcu zaczęła dochodzić do podobnych wniosków, jak Lando.
Nie pomyślała jednak o tym, że on też mógłby chcieć go dla siebie. Wiedziała, że był zainteresowany jego losem, ponieważ dziewczyna, którą widywała tu regularnie, wspomniała o nim kilkakrotnie. Początkowo chyba dlatego, że myślała, iż byli sobie bliscy, a później… Carrie odniosła wrażenie, że Lando zainteresował ją nawet za bardzo, dlatego sama nauczyła się dość szybko ucinać temat.
Ostatnie, na co miała ochotę, to słuchanie tego, jak ktoś się nad nim zachwyca.
Mimo początkowej niechęci, dziś nie zareagowała na niego oschle. Zważywszy jednak na to, że moment psiego kryzysu mieli już za sobą, odnalezienie się na niewojennej stopie nie było wcale takie proste. — Naprawdę cię to dziwi? — zapytała, omiatając go spojrzeniem. A choć miała w zwyczaju uszczypliwości, tym razem w tonie jej głosu nie kryła się żadna pretensja. Próbowała rozmawiać z nim w n o r m a l n y sposób. — Zaglądam tu co jakiś czas. Uznałam, że będzie potrzebował towarzystwa — wyjaśniła lekko, nieznacznie wzruszając przy tym ramionami.
Nie sądziła, aby koniecznym było tłumaczenie się przed nim, jednak skoro wpadli tu na siebie, nie widziała przeszkód, dla których nie miałaby wprowadzić go w temat. Znajdowali się tu przecież z tego samego powodu, a skoro dla tego zwierzaka byli w stanie zapomnieć o kłótni i współpracować, może dziś też mogli jakoś to jednak wytrzymać?
Lando Mangione
-
the smells of Christmas are the smells of childhood
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
I najwyraźniej był gotowy sam mu to zapewnić, skoro rozważał wzięcie go pod swój dach. Była to poważna decyzja, której nie chciał podjąć pochopnie, szczególnie, jeśli nie byłby w stanie odpowiednio zadbać o tego psa, ale… Naprawdę nie chciał się z nim rozstawać, a później zastanawiać nad jego losem.
Lando może nie wyglądał na bardzo emocjonalnego faceta, ale to wcale nie znaczy, że taki nie był. Kiedy na czymś mu zależało, nie potrafił być obojętny. A najwyraźniej zaczęło mu zależeć na psie, który niespodziewanie pojawił się w jego życiu… I do którego przywiązał się nie tylko on, ale chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że Carrie mogło zależeć równie mocno.
Może do myślenia powinno dać mu to, że odwiedzała psa równie często, co on, ale prawdę powiedziawszy nie zastanawiał się nad tym. Podobnie jak nad tym, że rzeczywiście z każdą wizytą coraz więcej sympatii okazywał mu nie tylko pies, ale też asystentka weterynarza. Może byłby bardziej spostrzegawczy, gdyby przychodząc tutaj nie był aż tak skupiony na swoim nowym czworonożnym przyjacielu, przez co pewne sygnały mu umykały. – Też o tym pomyślałem – przyznał, nawet lekko rozbawiony, bo widocznie oboje myśleli podobnie, martwiąc się o tego nieszczęśnika, który na szczęście powoli dochodził do siebie, co przyniosło ulgę także Mangione. – Ale wychodzi na to, że miał aż zanadto towarzystwa – stwierdził, biorąc pod uwagę to, że oboje dość często nachodzili go, co oznaczało, że wcale nie był taki sam.
I dobrze. Lando nie był zazdrosny o uwagę, jaką poświęcała psu. Cieszył się, że zwierzak nie był sam. Tym bardziej, że to miejsce mogło być dla niego straszne, jak przecież było dla większości zwierząt, nawet jeśli w rzeczywistości nie działa im się tam krzywda.
– To nie każmy mu dłużej na siebie czekać, jeśli nie przeszkadza ci, że też wejdę – zaproponował, otwierając przed nimi drzwi. Zwykle bywali tutaj osobno, ich relacje, choć ostatnio mniej napięte, nadal nie miały nic wspólnego z bliskimi, więc ta sytuacja była dziwna. Lando czuł się z nią dziwnie i spodziewał się, że Carrie również, więc wcale nie zdziwiłby się, gdyby nie miała ochoty wejść tu razem z nim.
Carrie Pillbury
-
It came without ribbons, it came without tags. It came without packages, boxes, or bags.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Wtedy jeszcze byłaby z tego powodu szczęśliwa, jednak im więcej mijało czasu, tym bardziej nabierała przekonania co do tego, że ta historia nie miała zakończyć się szczęśliwie. Później też zaczęła łudzić się, że ewentualny czip, którego mogli znaleźć przy zwierzaku, nie da powiązania z nikim konkretnym, ponieważ nie chciała martwić się tym, że pies trafił w złe ręce.
A przecież mógł w takim być, skoro doprowadzono go do takiego stanu.
Już w tamtym momencie podświadomie zaczęła myśleć o tym, jak wyglądałaby jej codzienność, gdyby wzięła na siebie takie zobowiązanie. Wiedziała, że pewne rzeczy musiałaby dostosować, ale na pewno z łatwością przyzwyczaiłaby się do spacerów, a wtedy, kiedy sama musiała być w pracy, towarzystwa psu dotrzymywałby ktoś z jej współlokatorów.
Ten scenariusz wydawał się więc nie tylko realny, ale przede wszystkim d o b r y, dlatego Carrie poświęcała mu coraz więcej myśli. Nie wpadła jednak na to, że podobny pomysł mógł kręcić się po umyśle Mangione’a, ale może wcześniej powinna wziąć pod uwagę to, że on jak zwykle pokrzyżuje jej plany.
Uniosła jedną brew i omiotła go spojrzeniem. Zwykle spędzała w środku przynajmniej kilkadziesiąt minut, co w jego towarzystwie miało brzmieć jak męczarnia, jednak nie mogła przecież kazać mu odejść. Zresztą, gdyby to zrobiła, Lando najpewniej i tak zrobiłby jej na złość i pierwszy przekroczyłby próg lecznicy.
Nie miała więc innego wyboru.
— Jeśli jesteś gotowy zobaczyć to, że mnie lubi bardziej niż ciebie — stwierdziła, beztrosko wzruszając przy tym ramionami. Kącik ust wygięty w nieznacznym uśmiechu sugerował, że tym razem wcale nie próbowała mu dopiec. Jakaś jej część, ta o wiele bardziej wrażliwa od tego, co pokazywała mu zwykle, cieszyła się, że ten futrzak miał na kogo liczyć.
A skoro tę kwestię mieli już za sobą, Carrie weszła do środka i od razu podążyła w odpowiednim kierunku. Tam, standardowo już, przywitało ich machanie puchatego ogona. — Cześć, nicponiu — odezwała się, nie wycofując własnej torebki po tym, jak znalazł się w niej psi nos. Tak, zdążył już przyzwyczaić się do tego, że przemycała mu tutaj smaczki.
Lando Mangione
-
the smells of Christmas are the smells of childhood
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Ale odzew był zerowy. To znaczy, widział, że ludzie rozczulali się nad jego historią, ale to nie wzruszony tłum interesował Lando. Chciał jedynie dowiedzieć się, czy ma jakąś rodzinę, ale nic na to nie wskazywało. Najwyraźniej, jak już wcześniej z Carrie założył, mógł być po prostu niechcianym ciężarem, którego ktoś się pozbył.
I jak Mangione miałby go zostawić na pastwę losu? To nie wchodziło w grę.
Przy czym rozważając swoje plany, w ogóle nie pomyślał o tym, że Pillbury być może też będzie chciała dać mu domu. Sam nie wiedziałby czemu, ale to w ogóle nie przyszło mu do głowy, dlatego tak skupił się na tym, że to musi być on… Ale mógł też myśleć o tym w ten sposób również dlatego, że chciał, żeby ten futrzak pozostał w jego życiu i był gdzieś blisko, bo Lando zwyczajnie się do niego przywiązał. I naprawdę polubił jego towarzystwo.
Na tyle, że był coraz bardziej gotowy na to, aby pozwolić mu na zburzenie własnej rutyny.
– To przekupstwo – ocenił, widząc, co tu się kroiło. W takim układzie werdykt, kogo psiak lubił bardziej, byłby nieuczciwy, biorąc pod uwagę to, że Carrie zwyczajnie oszukiwała, przychodząc ze smakołykami do psa.
Lando aż pożałował, że sam na to nie wpadł.
Niestety, teraz już było za późno, więc mógł tylko przywitać się ze swoim nowym przyjacielem, bez przekupstwa. Chociaż przez chwilę się zawahał i kiedy miał się odezwać, nagle przypomniał sobie o tym, że Carrie też tutaj była. Zerknął na nią kątem oka i posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, chcąc jej powiedzieć, żeby uważała sobie, bo wiedział, jak mogła zareagować.
Ale nie zamierzał przez nią inaczej traktować psa, na którym po chwili skupił się już w pełni. – A co to za przystojniak dzisiaj tak dobrze wygląda? – odezwał się tym wyższym tonem głosu, którzy ludzie rezerwują dla zwierząt i dzieci. Lando położył dłoń na ciele psa i pogłaskał go ostrożnie, nie chcąc przypadkiem zadać mu bólu. W końcu wciąż dochodził do siebie po tym, co go spotkało.
Carrie Pillbury
-
It came without ribbons, it came without tags. It came without packages, boxes, or bags.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Gdyby było inaczej, na pewno ktoś bardziej by się o niego zatroszczył. Pod tym względem odzew był jednak zerowy, co z niejasnych powodów Carrie przyjęła z ulgą. Choć minęło zaledwie kilkanaście dni, ona zdołała przywiązać się do tego czworonoga, przez co jego los nie był jej obojętny. Chciała, żeby trafił we właściwe miejsce, przez co zaczęła zastanawiać się nad tym, czy nie powinna wziąć go do siebie.
Mogła spodziewać się tego, że pod tym względem trudno będzie jej dogadać się z Lando. Wiedziała przecież, że on również przejmował się losem tego czworonoga, ale mimo to nie pomyślała, że nagle dojdą do takiego samego wniosku. To mogło okazać się problematyczne, ponieważ nie raz udowodnili już, że nie byli w stanie ze sobą współpracować.
Chęć przygarnięcia psa znów mogła wywołać między nimi wojnę.
Zerknęła na szatyna kątem oka, a później pokręciła głową. — To czysta sympatia — poprawiła go, będąc przekonaną o tym, że nawet bez przekąsek zyskałaby sympatię tego zwierzaka. Stuprocentowej pewności mieć nie mogła, ponieważ nigdy nie udało jej się tego sprawdzić. Odkąd go odwiedzała, zawsze przychodziła z czymś, ponieważ chciała sprawić mu trochę przyjemności. Po tym, czego doświadczył w ostatnim czasie, zdecydowanie na to zasługiwał.
Lando zaś sam ściągnął na siebie jej reakcję. Gdyby nie to spojrzenie, które przed chwilą jej posłał, Carrie prawdopodobnie w ogóle nie przywiązałaby uwagi do tego, jak obchodził się ze zwierzakiem. Teraz jednak, kiedy wyczulił ją na to, iż miał zrobić coś, co w ogóle do niego nie pasowało, na ustach Pillbury wymalował się pełen rozbawienia uśmiech. Rzeczywiście prezentowało się to zabawnie, ale jednocześnie musiała przyznać, że było w tym także coś u r o c z e g o.
— Weterynarz wspominał wczoraj, że niedługo będą mogli go wypisać — odezwała się, postanawiając ostatecznie nie komentować tego, co przed chwilą usłyszała. Wspaniałomyślnie skupiła się na wyciągnięciu przekąsek, kilka niewielkich kawałków układając na dłoni, którą moment później wysunęła w stronę zwierzaka.
Nie minęło kilka sekund, a nie było po nich nawet śladu.
Lando Mangione
-
the smells of Christmas are the smells of childhood
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Jednocześnie w ogóle nie brał pod uwagę tego, że mogli być również inni, którzy byliby tym zainteresowani. Nawet Carrie nie wziął pod uwagę, choć zdawało się, że mogła być tym zainteresowana tak samo, jak on. Przecież przychodziła tu równie często, co on, a dziś pokazała mu, że też miała z psem bliską więź, więc…
Czemu z nią miałoby być inaczej?
Mangione chyba po prostu nie chciał mieć już żadnych przeszkód na drodze, bo chociaż wydawało mu się, że wciąż się wahał, to prawda jest taka, że decyzja mogła już zapaść. Tylko do niego to wciąż nie docierało…
Wystarczy spojrzeć na to, jak obchodził się z tym futrzakiem. Od razu widać, że przywiązał się do niego i była między nimi jakaś więź, nawet dość bliska, biorąc pod uwagę to, że dla niego Lando nawet naraził się na wyśmianie przez Carrie, choć ona tego na szczęście mu oszczędziła. To prawdę powiedziawszy zaskoczyło bruneta.
– Też wczoraj z nim o tym rozmawiałem – potwierdził jej słowa i pokiwał głową, uznając, że to rzeczywiście mogła być kwestia, którą powinni ze sobą przegadać, skoro oboje przychodzili tu regularnie odkąd psiak stanął na ich drodze. A skoro Lando rozważał wzięcie go pod swój dach, powinien dać znać Carrie o swoich planach, żeby wiedziała, co później będzie się działo z ich nowym przyjacielem.
Bo nie, nadal nie pomyślał o tym, że ona mogłaby mieć podobny plan.
Lando na chwilę zabrał dłoń ze zwierzaka i zerknął na Pillbury. – Zastanawiałem się nad tym, czy może nie wziąć go do siebie… Nie ma gdzie się podziać, a nie chciałbym, żeby trafił do schroniska – wyjaśnił, po czym wzruszył ramionami. – Poza tym polubiliśmy się i dobrze byłoby mieć go obok – dodał, żeby nie zabrzmiało to tak, jakby robił to tylko ze względu na to, iż nie widział innego wyjścia. Bo wcale nie chodziło o to. Po prostu chciał mieć to psisko obok siebie, bo zdążył się do niego przywiązać i uznał, że mógł być dobrym kompanem. Takim, do którego będzie się lepiej wracało do domu, bo ten już nie będzie tak pusty.
Carrie Pillbury
-
It came without ribbons, it came without tags. It came without packages, boxes, or bags.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
A choć może było to nie w porządku, Carrie nie zdołałoby to przekonać. Poczyniła już założenia, według których stanowili oni najgorsze na świecie osoby i nie powinni odzyskać zwierzaka, któremu nawet w lecznicy było o wiele lepiej, niż przy nich.
Nie znaczy to, że tam miał pozostać. Pillbury już od pewnego czasu rozmyślała nad tym, co stanie się z nim, kiedy w końcu dojdzie do siebie, a weterynarz nie będzie mógł dłużej go tu trzymać. Wiedziała, że ten dzień w końcu nastąpi, ale pomimo tego, iż pragnęła, żeby wyzdrowiał, opuszczenie kliniki wcale nie musiało oznaczać, że trafi do lepszego miejsca.
To właśnie te myśli sprawiły, że Carys zaczęła rozważać inny scenariusz. Taki, według którego to ona zaangażowałaby się bardziej, do czego w pewnym sensie zobowiązała się już wtedy, kiedy wspólnie z Lando znaleźli tego nieszczęśnika. Czy nie powiedziała przypadkiem, że chciała mieć swój wkład w postawieniu go na nogi? Najwyraźniej nie inaczej było, kiedy chodziło o jego przyszłość.
I to zobowiązanie skłonna była wziąć już na samą siebie.
Dlatego Lando ją z a s k o c z y ł. Kompletnie nie spodziewała się tego, co chwilę później wydostało się z jego ust, dlatego rozchyliła własne, jak gdyby chciała zaprotestować, ale ostatecznie rozmyśliła się. Zdała sobie bowiem sprawę z tego, że po raz kolejny znaleźli się w sytuacji, w której trudno będzie im się ze sobą dogadać. W dużej mierze dlatego, że przecież nigdy nie potrafili dojść ze sobą do porozumienia.
— Właściwie myślałam o tym samym — odezwała się w końcu, chwilę po tym nerwowo przygryzając policzek od środka. — Żeby wziąć go do siebie — doprecyzowała, aby nie pomyślał przypadkiem, iż próbowała mu zasugerować, że to właśnie on powinien zaopiekować się tym czworonogiem.
Teraz prawdopodobnie powinni zachować się rozsądnie. Powinni ocenić, które z nich miało lepsze warunki i mogło poświęcić psu więcej uwagi, której potrzebował, ale myśl o tym zrodziła w umyśle Carrie pewien niepokój. Nie chciała z niego przecież zrezygnować, a narzucanie się Lando nie brzmiało jak dobry pomysł.
Niewykluczone, że z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia.
Lando Mangione
-
the smells of Christmas are the smells of childhood
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
I teraz już był pewny, że nie oddałby go im. Właściwie to nikomu nie chciał go oddać, co z każdą chwilą stawało się coraz bardziej oczywiste, bo przy każdej przeszkodzie znajdował powód, czemu to on powinien wziąć go do siebie. I za każdym razem z coraz większym zaangażowaniem podejmował się walki o niego. Czy to ze sobą, czy z innymi…
I właśnie stanął przed nim najtrudniejszy przeciwnik. Z jednej strony dlatego, że Carrie już wcześniej udowodniła, iż potrafi mu dorównać, a z drugiej strony dlatego, że zdawała się być równie dobrą kandydatką na opiekunkę dla psa, co on. Zależało jej tak samo, jak jemu. Miała swój dach nad głową, jakiś czas pewnie też… Tym bardziej, że do niedawna Lando złośliwie wytykał jej, iż pewnie nie ma żadnych znajomych czy życia.
Teraz pewnie wolałby, żeby było inaczej, co było wymalowane na jego twarzy w momencie, gdy dowiedział się o jej planach.
– Och… – na początek tylko tyle wydostało się z jego ust, ponieważ nie wiedział, co ma powiedzieć. Carrie zaskoczyła go swoją deklaracją na tyle, że pierwszy raz od dawna zabrakło mu słów i właściwie to nie miał pojęcia, co teraz.
W końcu mieli takie samo prawo do tego psa, a walczenie i ściganie się ze sobą, kto pierwszy odbierze go z lecznicy, wydawało się niedojrzałym podejściem do sprawy. To znaczy, że powinni coś ze sobą ustalić.
Tylko co?
Mangione przez chwilę przyglądał się Pillbury w milczeniu, zastanawiając się nad tym, co teraz. – Jakbym wziął go do siebie, to nadal mogłabyś go widywać – zasugerował, najwyraźniej wybierając kierunek przeforsowania tego, by pies trafił do niego. W końcu chciał go. I trudno było mu pogodzić się z myślą, że miałby go oddać Carrie, dlatego zaproponował jej inną opcję. Taką, która była realna do spełnienia dopóki ze sobą pracowali. Potem… Kto by się zastanawiał nad tym, co potem?
Carrie Pillbury