ODPOWIEDZ
30 y/o
For good luck!
178 cm
adwokatka w Vishwakar, Bradford & Grant Llp
Awatar użytkownika
Wait till you're announced
We've not yet lost all our graces
The hounds will stay in chains
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
typ narracji
czas narracji
postać
autor

Korytarz na trzecim piętrze sądu w Toronto przypominał wąski tunel, w którym czas płynął inaczej. Wszystko miało tu specyficzny rytm – szelest papierów, stukot obcasów o marmurową posadzkę, przytłumione szepty prawników, którzy udawali, że są spokojni. Na standardy Charlene – kakofonia, która działała na nią jak kawiarniany szum – rozpraszała wszystkich, tylko nie ją. Stała przy ścianie, z teczką pod pachą, drugą ręką bawiąc się cienkim srebrnym pierścionkiem. W jej spojrzeniu było coś niecierpliwego, choć z zewnątrz wyglądała na kobietę, która ma wszystko pod kontrolą. Była jedną z tych osób, które potrafią czekać, ale nigdy naprawdę nie znoszą tego robić. Zegar nad drzwiami wskazywał 9:47, a sędzia oczywiście się spóźniał. Zawsze to robił. Charlene westchnęła i przesunęła wzrok po korytarzu — znajome twarze, znajome miny, nawet kawa w plastikowym kubku pachniała jak wczoraj. I wtedy go zobaczyła.

Carnegie.

Zanim ich spojrzenia się spotkały, ciało zareagowało za nią — lekkie spięcie mięśni, drgnienie w ramieniu, które zdradzało więcej, niż by chciała. Cholera jasna. Gdyby ktoś ją zapytał, powiedziałaby, że wolałaby spotkać dziś swojego byłego promotora z prawa cywilnego niż jego. Ale los miał specyficzne poczucie humoru. Szli w przeciwnych kierunkach, ale oczywiście — jak zawsze — musieli skończyć dokładnie w tym samym miejscu. Przed tą samą salą. Charlene nie zamierzała udawać, że go nie widzi. Nie była typem, który odwraca wzrok. Zrobiła więc to, co robiła najlepiej — podniosła głowę, ułożyła kąciki ust w coś pomiędzy półuśmiechem a wyzwaniem i odezwała się pierwsza.
Proszę, chociaż raz nie mów, że to ta sama sprawa.
Zanim zdążył odpowiedzieć, wypuściła krótkie, ledwo słyszalne westchnienie.
To jest zawsze ta sama sprawa — dodała już ciszej, bardziej do siebie niż do niego. W rzeczywistości nie chodziło o konkretny pozew, klienta czy przepis. Między nimi wszystko było zawsze tą samą sprawą — rywalizacją, którą nikt nie ogłaszał, ale oboje traktowali jak wojnę. I nawet jeśli udawali, że to przypadek, że ich ścieżki znów się przecięły, oboje wiedzieli, że przypadków w tej branży nie ma. Charlene przesunęła się kilka kroków w bok, udając, że szuka miejsca, by oprzeć się o ścianę. Prawda była taka, że chciała zyskać odrobinę przestrzeni — choćby po to, żeby jego zapach nie mieszał się z zapachem jej kawy. Nie spojrzała na niego ponownie. Nie musiała. Wiedziała, że patrzy. Wiedziała też, że pewnie się uśmiecha — tak, jak robił to zawsze, gdy chciał ją wyprowadzić z równowagi. W środku czuła jednak znajome napięcie. Takie, które pojawia się, gdy ktoś zbyt dobrze zna twoje tempo, twoje słabe punkty, twoje gesty.

Ktoś zawołał nazwisko, ale nie ich. Charlene zerknęła na zegar. Dziewięć pięćdziesiąt dwa. Sędzia pewnie wciąż siedział na poprzedniej rozprawie. Odetchnęła, prostując się.
Świetnie, będziemy tu jeszcze kwadrans. Może zdążysz wymyślić coś błyskotliwego, zanim wejdziemy — powiedziała, tym razem z lekkim uśmiechem. Nie czekała na odpowiedź. Nie potrzebowała jej. Wystarczyło, że znów czuła to znajome napięcie między nimi — cienką nić łączącą dwie osoby, które nigdy nie powinny stać po tej samej stronie korytarza, ale zawsze kończyły w tym samym miejscu.

Harold Carnegie
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
🥞
zapchajdziury / kontrolowanie mojej postaci / bezsensowne używanie przemocy bądź erotyki / posty wrzucane na odpierd*l raz na rok
34 y/o
For good luck!
191 cm
adwokat w philips and gardner llp
Awatar użytkownika
trochę czaruś, trochę gbur, ale w przeważającej części adwokat skoncentrowany na tym, by w szyldzie kancelarii znalazło się w końcu jego nazwisko
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Gdyby poprosić osoby z jego najbliższego otoczenia o to, aby sklasyfikowały go za pomocą jednego słowa, najpewniej padłoby na d u p e k.
Harold nie szczycił się bowiem nieposzlakowaną opinią, czego nigdy też nie uznawał za ujmę na własnym honorze. Wierzył, że ludzie widzieli go w ten sposób głównie dlatego, jak wytrwały był w dążeniu do celu. Charakteryzował go przeogromny upór, ale dzięki temu zwykle odnosił zamierzony skutek.
I tak też bywało na sali sądowej.
Nie znaczy to jednak, że każda sprawa okazywała się w y g r a n a. Czasami zwycięstwo kosztowało go nieco więcej nerwów, więcej zaangażowania, a także kolejne apelacje, które pochłaniały dużo czasu, papierologii i wyłącznie odwlekały korzystny dla niego wyrok. Tym, kto z zadziwiającą skutecznością rzucał mu te kłody pod nogi, był nie kto inny, jak Goddard.
Ta sama, która teraz zajmowała miejsce po drugiej stronie korytarza.
Nie musiał nawet zastanawiać się nad tym, czy z n ó w walczyć mieli w tej samej sprawie. Wystarczył jeden rzut okiem w jej stronę, aby zyskał głębokie przekonanie, że tak właśnie było. Los najwyraźniej zbyt mocno polubił sobie z nich kpić, bo kiedy tylko Harold zerknął kątem oka w stronę numeru drzwi, pod którymi stała, znów upewnił się, że się nie pomylił.
Po raz kolejny mieli znaleźć się po przeciwnej stronie barykady.
Ta świadomość nie sprawiła jednak, że z jego ust starty został zaczepny uśmiech, z którym podszedł bliżej niej. Przystanął niedaleko z jedną dłonią wsuniętą do kieszeni garniturowych spodni, podczas gdy w drugiej trzymał aktówkę z najważniejszymi dokumentami.
Dziś nie miała czekać go żadna w a l k a. Nie było jego klienta, który nie był potrzebny przy dzisiejszym załatwianiu formalności. Bo tak, wizyta w sądzie miała być krótka i owocna, choć pewien cień obawy pojawił się w jego umyśle na widok brunetki. Wiedział bowiem, że kiedy tylko zyska ku temu okazję, zrobi wszystko, aby pokrzyżować mu plany.
On zresztą to samo zrobiłby dla niej.
Chyba to mają na myśli, kiedy mówią o przeznaczeniu — odparł, lustrując jej sylwetkę spojrzeniem. Była atrakcyjna, na swój sposób też pociągająca, a to, jak bardzo działała mu na nerwy, wyłącznie dodatkowo dodawało jej uroku. Przynajmniej w tych chwilach, kiedy sytuacja między nimi była dość n e u t r a l n a, bowiem gdyby opuścili teraz salę po jego przegranej, na pewno nie spoglądałby na nią z ani odrobiną sympatii.
Powiódł spojrzeniem w stronę drzwi, za którymi najwyraźniej coś jeszcze trwało. Dopiero po chwili ponownie przeniósł je na Charlene. — Chcesz powiedzieć, że stoisz tu od godziny, którą nam wyznaczono? Samo jego nazwisko powinno ci powiedzieć, że to nie odbędzie się punktualnie — skinął głową w stronę papierów, które na pewno wcześniej otrzymała.
I tak, dokładnie z tego samego powodu on pojawił się z drobnym opóźnieniem. Wiedział, że przydzielony im sędzia nie szanuje cudzego czasu, więc, cóż, sam skłonny był zaryzykować spóźnieniem.
Robił to nie pierwszy raz, a i tak zawsze docierał przed rozpoczęciem.

Charlene Goddard
gall anonim
unikam wątków nierozwijających relacji oraz opisów przemocy na tle seksualnym i przemocy nad zwierzętami
30 y/o
For good luck!
178 cm
adwokatka w Vishwakar, Bradford & Grant Llp
Awatar użytkownika
Wait till you're announced
We've not yet lost all our graces
The hounds will stay in chains
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
typ narracji
czas narracji
postać
autor

Oparła się o chłodną ścianę korytarza, krzyżując ręce na piersi. Na końcu korytarza ktoś rozmawiał przez telefon, stuk obcasów przerywał monotonię ciszy, a z oddali dobiegało charakterystyczne skrzypienie drzwi sal sądowych. Typowy poranek w tym miejscu — nerwowy, przesiąknięty zapachem kawy i tanich perfum. Spojrzała na Harolda przelotnie, z tą samą obojętnością, z jaką przeglądała akta spraw, które już dawno wygrała. Był tu. Oczywiście, że był. Gdyby miał w sobie odrobinę przyzwoitości, omijałby te same godziny, ale Carnegie najwyraźniej nie znał pojęcia taktu.
Wiesz, zaczynam podejrzewać, że pracuję na tytuł pracownika miesiąca — rzuciła chłodno, poprawiając mankiet. — Nie dość, że jestem tu przed sędzią, to jeszcze znowu muszę oglądać twoją twarz o tej porze — nie było w tym cienia uśmiechu. Tylko ton, który balansował gdzieś między zmęczeniem a ironią. Jeśli coś mogło ją wyprowadzić z równowagi bardziej niż opóźnione rozprawy, to tylko on — z tym swoim wiecznym spokojem, jakby żadna klęska nie była w stanie go dotknąć. Harold coś powiedział, ale Charlene nie zamierzała dawać mu tej satysfakcji, by wyglądało, że naprawdę słucha. Zerknęła na zegarek, potem na drzwi sali, które wciąż pozostawały zamknięte, a wreszcie znów na niego.
A ty? — spytała po chwili, tonem, w którym nie było ani grama ciekawości. — Co cię tu sprowadza o tej porze? Nie przypominam sobie, żebyś był rannym ptaszkiem.

Unosiła brew w ten charakterystyczny sposób, który doprowadzał współpracowników do szału. Nie miała w tym geście niczego przesadnego — tylko zimną pewność siebie. Każdy, kto ją znał, wiedział, że Charlene Goddard nie marnowała słów. Jeśli coś mówiła, to zawsze z powodem. Poprawiła torbę na ramieniu i przeszła kilka kroków w bok, by stanąć bliżej drzwi sali, przy okazji omijając grupkę młodych aplikantów, którzy próbowali nieudolnie wyglądać na zajętych. Jej wzrok przesunął się po nich jak po przedmiotach, które po prostu znalazły się na jej drodze. Potem wróciła spojrzeniem do Harolda. Był ubrany jak zawsze — zbyt dobrze jak na tę porę dnia, zbyt pewnie jak na człowieka, który w ciągu najbliższych godzin prawdopodobnie usłyszy od niej coś, co wbije go w ziemię (przynajmniej w jej mniemaniu). Nie mogła się zdecydować, czy to ją irytuje, czy bawi. Oparła się o framugę drzwi, zakładając nogę na nogę. Światło z okna padało na jej twarz, podkreślając wyraziste rysy i perfekcyjnie ułożone włosy. Nawet tutaj, w miejscu, gdzie połowa prawników wyglądała jak po całonocnej walce z kodeksem cywilnym, ona zachowywała nienaganną prezencję. Nie planowała rozmowy, nie szukała jej — ale on miał w sobie coś, co sprawiało, że cisza między nimi zawsze wydawała się za długa.
Znowu to samo — dodała w końcu, zerkając na niego kątem oka. — Zaczynam mieć wrażenie, że Toronto jest za małe dla nas dwojga — ton jej głosu nie był ani chłodny, ani ciepły. Raczej rzeczowy, z tym ledwie wyczuwalnym podtekstem, który kazał każdemu mężczyźnie, z jakim rozmawiała, zastanowić się, czy właśnie został obrażony, czy może jednak skomplementowany.

Zamilkła i spojrzała na tabliczkę z nazwiskiem sędziego przy drzwiach. Nie lubiła czekać. Nie lubiła ludzi, którzy każą jej czekać. A już najmniej lubiła to robić w towarzystwie Harolda Carnegie. Ale, jakimś dziwnym trafem, to nigdy jej nie powstrzymywało przed tym, by znowu znaleźć się dokładnie w tym samym miejscu.

Harold Carnegie
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
🥞
zapchajdziury / kontrolowanie mojej postaci / bezsensowne używanie przemocy bądź erotyki / posty wrzucane na odpierd*l raz na rok
34 y/o
For good luck!
191 cm
adwokat w philips and gardner llp
Awatar użytkownika
trochę czaruś, trochę gbur, ale w przeważającej części adwokat skoncentrowany na tym, by w szyldzie kancelarii znalazło się w końcu jego nazwisko
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Wiele osób w ich zawodzie mówiło o p o w o ł a n i u. Próbowali udawać, że w ich działaniach kryło się coś więcej, niż próba zbicia majątku na niefarcie innych osób. Harold nigdy nie próbował tego udawać. Nie ograniczał się jednak wyłącznie do kwestii zarobkowych, ponieważ dla niego ta praca była czymś, co naprawdę lubił robić.
W gruncie rzeczy dlatego, że to właśnie w niej mógł dowodzić, że nie miał sobie równych.
Bo właśnie tym była dla niego każda rozprawa. Walką o to, po której stronie znajdował się ktoś silniejszy. Sprawiedliwość już dawno przestała grać pierwsze skrzypce, kiedy w grę wchodziły coraz to nowsze precedensy. Carnegie wiedział, jak je wykorzystać. Wiedział, jak wyciągnąć z bagna nawet największych drani, dlatego był aż tak pewny siebie.
To jednak nie znaczy, że nie zdarzały mu się porażki.
Choć za nic w świecie nie przyznałby tego na głos, Goddard stanowiła całkiem dobrego oponenta. Miała w sobie nie tylko pazur, ale i wyjątkową determinację, by dowieść swego. Miał świadomość tego, że wielu mu podobnych lekceważyło ją, bo przecież była k o b i e t ą. Z przyjemnością przyglądał się temu, jak z nią przegrywali.
Mając ją naprzeciw siebie wiedział, że będzie dobrze przygotowana. To zaś sprawiało, że dzisiejsza f o r m a l n o ś ć mogła okazać się nie tylko formalnością. Tym jednak będzie martwił się, gdy rzeczywiście do tego dojdzie.
Teraz jednak wygiął usta w pełnym satysfakcji uśmiechu. Jeśli próbowała mu dopiec, nie odniosła sukcesu. W gruncie rzeczy dlatego, iż wiedział, że gdyby nie interesował jej w ogóle, nie poświęciłaby mu uwagi, a jednak cały czas była obok, a z jej ust raz po raz wydobywały się kolejne słowa. — Oboje wiemy, że to drugie absolutnie ci nie przeszkadza — stwierdził, podczas gdy na jego ustach wymalował się zaczepny uśmiech. Tak bardzo, jak pewien był tego, że miała go za dupka, równie przekonany był o tym, że uchodził raczej za przystojnego.
Powiódł spojrzeniem po korytarzu, który z każdą kolejną chwilą coraz bardziej zapełniał się ludźmi. Nikt jednak nie zwracał uwagi na ich dwójkę. — Nie? — uniósł ku górze jedną brew. Tak się składało, że wstawał zwykle bardzo wcześnie. W ogóle nie najlepiej sypiał. — Ciekawe. Czegoś jeszcze o sobie się od ciebie dowiem? — zapytał, wracając spojrzeniem do jej twarzy. Jeśli w tej kwestii rzeczywiście bazowała na własnych osądach, w ogóle nie udało jej się go rozpracować.
Sprawiła natomiast, że na jego twarz po raz kolejny wkradł się zadziorny uśmiech. Omiótł spojrzeniem jej sylwetkę, całkiem zgrabną zresztą, a później nieznacznie wzruszył ramionami. — Na to istnieje akurat całkiem proste rozwiązanie. Zawsze możesz się wycofać — zasugerował, opierając się o ścianę naprzeciw niej. Robił to wyłącznie po to, aby ją zirytować, bo choć nie znał jej poza pracą, zdołał już przekonać się o tym, że nie należała do osób, które skłonne byłyby tak łatwo się wycofać.
Nawet jeśli za przeciwnika miała mieć jego.
Znów zerknął w stronę drzwi, za którymi poprzedni interesanci zdecydowanie nie zaczęli się spieszyć. — Nie zainteresowałaś się drugą stroną, co? — zapytał, dla siebie zachowując fakt, że sam zrobił dokładnie to samo. Z jakiegoś powodu założył, że ta sprawa będzie dostatecznie łatwa, by nie zaprzątać sobie głowy tym, kto będzie reprezentował przeciwnika jego klienta.
I popełnił błąd, skoro najwyraźniej miała to być ona.

Charlene Goddard
gall anonim
unikam wątków nierozwijających relacji oraz opisów przemocy na tle seksualnym i przemocy nad zwierzętami
30 y/o
For good luck!
178 cm
adwokatka w Vishwakar, Bradford & Grant Llp
Awatar użytkownika
Wait till you're announced
We've not yet lost all our graces
The hounds will stay in chains
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
typ narracji
czas narracji
postać
autor

Uniosła kącik ust, ale w tym uśmiechu nie było nic ciepłego. Raczej coś na kształt pobłażania — takiego, którym obdarza się kogoś, kto mówi oczywistości. Przesunęła wzrokiem po jego sylwetce, nie zatrzymując się dłużej niż trzeba, po czym westchnęła cicho, jakby cała ta rozmowa była drobnym niedopatrzeniem w jej planie dnia.
Och, proszę cię — powiedziała spokojnie, poprawiając mankiet. — Znalazłabym o tej porze wiele przyjemniejszych widoków do oglądania — wypowiedziała to tonem tak chłodnym i lekkim zarazem, że trudno było stwierdzić, czy właśnie mu dogryzła, czy tylko stwierdziła fakt. Oparła się o ścianę i skrzyżowała ramiona, obserwując ludzi przechodzących obok. Korytarz stawał się coraz głośniejszy, ale między nimi panowała osobna cisza — napięta, podszyta czymś, czego żadne z nich nie chciało nazwać.
Wiesz co — dodała po chwili, nie patrząc na niego. — Jeśli odpowiednio dobrze mi zapłacisz, mogę ci powiedzieć dokładnie to, co chcesz usłyszeć — przekrzywiła lekko głowę. — Tylko obawiam się, że nawet mój cennik nie przewiduje aż tak szerokiego wachlarza życzeń — powiedziała to tonem rozmowy o stawkach za godzinę konsultacji, choć w rzeczywistości bawiła się tym. Lubiła te jego próby — niby pewne siebie, niby kontrolowane — a jednak zawsze kończące się tym, że to ona zostawiała ostatnie słowo.

Na jego pytanie uniosła brwi, jakby sama była zdziwiona, że w ogóle zadał trud.
Po co? — zapytała krótko, wzruszając ramionami. — Nie spędzimy tam nawet pół godziny — Znowu ten ton — rzeczowy, lekko znużony, jakby sama myśl o zbyt długim obcowaniu z nim była marnowaniem czasu, którego nigdy nie miała w nadmiarze. Zegar nad drzwiami wskazywał 9:56. Charlene spojrzała w górę, potem z powrotem na niego. W jego spojrzeniu było coś, co znała zbyt dobrze — to przekonanie, że ją rozszyfrował. Nie pierwszy raz, i nie pierwszy raz błędnie. Roześmiała się cicho, dźwięcznie, ale z wyraźną nutą drwiny.
Wiesz, zaczynam się zastanawiać, czy nie przyjmujesz przypadkiem metod tych młodych, świeżo po aplikacji — powiedziała, przekrzywiając głowę z udawaną troską. — Tych, co po każdej rozprawie próbują wyciągnąć drugą stronę na kawę, żeby utrzymać dobre stosunki — zrobiła cudzysłów w powietrzu, a jej głos nabrał miękkiego, prześmiewczego tonu. — Co, Harold? Zaprzyjaźnimy się? — kącik ust drgnął jej w rozbawieniu, choć spojrzenie pozostało twarde. Zatrzymała je na nim na sekundę dłużej, niż powinna — dokładnie tyle, by zostawić po sobie coś niewypowiedzianego.

Potem znów przeniosła wzrok na drzwi.
Jeśli to się jeszcze przeciągnie, zacznę naliczać stawkę za czekanie. Szkodliwe. Za konieczność przebywania z tobą — rzuciła półgłosem, bardziej do siebie niż do niego, ale wiedziała, że usłyszy. Przesunęła palcem po srebrnym pierścionku, gestem, który powtarzała zawsze wtedy, gdy musiała utrzymać spokój. W jej postawie nie było napięcia, ale w powietrzu między nimi — aż za dużo.

Zegar wskazał 9:58. Światło z okna przesunęło się po marmurze, zatrzymując na chwilę na jej dłoni. Charlene wyglądała, jakby nie czekała na sędziego, tylko na moment, w którym znowu będzie mogła zadać cios — słowem, spojrzeniem, czymkolwiek, co przywróci równowagę, jaką zawsze wymuszała wokół siebie. A mimo to, gdy znów poczuła na sobie jego obecność, przez krótką chwilę nie miała wątpliwości: cokolwiek by o nim mówiła, ten sparing nie był jej obojętny.

Harold Carnegie
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
🥞
zapchajdziury / kontrolowanie mojej postaci / bezsensowne używanie przemocy bądź erotyki / posty wrzucane na odpierd*l raz na rok
34 y/o
For good luck!
191 cm
adwokat w philips and gardner llp
Awatar użytkownika
trochę czaruś, trochę gbur, ale w przeważającej części adwokat skoncentrowany na tym, by w szyldzie kancelarii znalazło się w końcu jego nazwisko
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
typ narracjitrzecioosobowa
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Wydawało jej się, że w ich dysputach zawsze była górą, jednak posiadanie ostatniego słowa nie zawsze musiało oznaczać sukces. Czasem było wyłącznie oznaką desperacji, usilną próbą postawienia na swoim, choć sprawa była już przegrana. Harold znał to z doświadczenia, choć wydawało mu się, że dorósł dostatecznie, by już tego nie robić.
Przemknął spojrzeniem po jej sylwetce, bynajmniej nie czując się urażonym jej słowami. Nie zamierzał też w żaden sposób tego komentować, ponieważ w kwestii własnej prezencji nie potrzebował się dowartościowywać. Było natomiast wiele innych kwestii, w których wbicie mu szpilki mogło okazać się skuteczniejsze.
Z tą jedną Charlene nie trafiła zupełnie.
Zaśmiał się pod nosem, słysząc jej o f e r t ę. Tym razem to on zerknął na nią tak, jakby do reszty postradała rozum. — Gdyby rzeczywiście mi na tym zależało, poszedłbym do terapeuty. Przynajmniej miałbym pewność, że usłyszę coś z sensem — w dużej mierze pewnie dlatego, że po drugiej stronie znajdowałby się ktoś, kto przynajmniej spróbowałby go poznać.
No bo właśnie, pomimo tego, co jej się wydawało, Charlene nie wiedziała o nim n i c. Widziała wyłącznie to, co on sam próbował jej pokazać, a ciężko powiedzieć, by na sali sądowej prezentował się od dobrej strony. Jako obrońca był świetny, niekiedy wręcz bezwzględny, choć to nie stawiało go w najlepszym świetle jako człowieka.
Z drugiej jednak strony, hipokryzją byłoby udawanie, że z nią nie było podobnie.
Wzruszył niedbale ramionami, a z kieszeni spodni wyciągnął telefon, aby na wszelki wypadek upewnić się, że nie próbowano skontaktować się z nim w sprawie ewentualnego opóźnienia. Takie sytuacje zdarzały się, czasami owocowały nawet przełożeniem sprawy na inny dzień, jednak najwyraźniej ta nie miała być jedną z nich.
Nieco znudzony podniósł spojrzenie znad telefonu, aby zerknąć na nią kpiąco. — Naprawdę masz tak niskie mniemanie o sobie, żeby dowartościowywać się myślą o tym, że mógłbym cię gdzieś zaprosić? — zapytał, a kącik jego ust wykrzywił się w bliżej nieokreślonym uśmiechu. Jeśli jej dotychczasowe obelgi miałby uznać za słabe, albo momentami przeciętne, tę musiałby sklasyfikować jako kompletnie pozbawioną sensu. — Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek to zrobił, ale pomarzyć możesz — dodał nieco rozbawiony.
Może gdyby nie była taką z o ł z ą, rzeczywiście by to rozważył. Była przecież zgrabna, całkiem atrakcyjna i na swój sposób pewnie też inteligentna, ale problem pojawiał się za każdym razem, kiedy otwierała usta. W zadziwiająco szybkim tempie potrafiła doprowadzić go do szewskiej pasji, co mogło okazać się ekscytujące, ale również zdradliwe.
I wiedział, że na sali sądowej próbowała wykorzystywać to przeciwko niemu.
Dźwięki dochodzące z wnętrza sali zasugerowały, że w końcu mieli szansę doczekać się swojej kolejki. Nim jednak drzwi otworzyły się, Harold zrobił kilka kroków w ich stronę. — To akurat całkiem dobry pomysł. Na pewno zapłaciliby ci lepiej, niż za skuteczność — skwitował z zaczepnym uśmiechem wymalowanym na twarzy.
W końcu poprzedni interesanci opuścili salę, dzięki czemu nadeszła ich kolej. Jak na udawanego dżentelmena przystało, gestem dłoni zaprosił Charlene do środka.

Charlene Goddard
gall anonim
unikam wątków nierozwijających relacji oraz opisów przemocy na tle seksualnym i przemocy nad zwierzętami
ODPOWIEDZ

Wróć do „Superior Court of Justice”