ODPOWIEDZ
28 y/o
For good luck!
196 cm
strażak na zasiłku, student psychologii uniwersytet
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
typ narracjityp narracji
czas narracji-
postać
autor

Być może powodowała to jakaś nostalgia wywołana faktem, że Oleander powoli, ale nieuchronnie, zbliżał się do trzydziestki, ale te dzisiejsze zimy wydawały mu się zupełnie inne niż w dzieciństwie. Czy wywoływało to globalne ocieplenie, czy tylko wybiórcze funkcjonowanie jego pamięci - trudno było stwierdzić. Ilekroć jednak zbliżał się grudzień, środkowy Everhart zawsze zaczynał niecierpliwie wypatrywać gęstych, bielutkich warstw śniegu i mroźnych temperatur zwiastujących rychłe nadejście Świąt Bożego Narodzenia.

Śnieg, który rozpuszczał się tego ranka na chodnikach, przypominał raczej cienkie pasma brudnej waty niż puchate białe chmurki nadal występujące w oleandrowej pamięci, a temperatury oscylowały wokół zera, sprzyjając co najwyżej poczuciu nieprzyjemnej wilgoci i rozwijaniu się najróżniejszych wirusów i bakterii. Na uczelni w tym samym czasie zaczynał się sezon na grypę oraz na przygotowania do egzaminów. Mało fortunna kombinacja, nakazująca Everhartowi regularnie zarywać ostatnio noce. I to robić to z zatkanymi zatokami, i wybitnie nieatrakcyjnie cieknącym nosem.

Z ostatniej infekcji wyszedł ledwie parę dni wcześniej, nadal czując się trochę osłabiony. Wciąż jeszcze nie rozumiał, jaki związek jego wypadek i odejście ze straży pożarnej miał, do cholery, z jego odpornością na wszelkie choróbska i infekcje, ale jakaś relacja musiała między nimi istnieć. Pracując w remizie, Ollie nie chorował praktycznie nigdy. Odkąd zaczął studia, coś wiecznie zdawało się przyplątywać żeby utrudniać mu i tak już momentami niełatwe życie.

Przejście dla pieszych na ostatnim skrzyżowaniu przed kawiarnią, w której umówił się z bratem, brunet przekroczył ostrożnie - z dłońmi w kieszeniach, ale wciśniętych w nie na tyle płytko, by móc prędko zamortyzować upadek gdyby zawiodły go równowaga, grawitacja i wprawa w nawigowaniu śliskich powierzchni z protezą. Balzac's niedawno stało się ich miejscem — w bezpiecznej połowie drogi między kampusem, a domem, w którym Ares za długo nadal rezydował pod adresem byłej dziewczyny.

Ollie spóźniał się już siedem minut, co oznaczało, że Ares będzie na niego czekał — jeśli faktycznie wyszedł z domu. Zazwyczaj to Ollie był wcześniej, ale odkąd przyszło mu równoważyć zajęcia, prace dorywcze i pisanie referatów po nocach, punktualność stała się dla niego coraz rzadszym luksusem. Co gorsza, dzisiaj spóźnienie miało jakby inny smak. Jakby coś w Oleandrze spowalniało mu kroki, i rozpraszało jego uwagę w drodze do kawiarni. Jakby już przeczuwał, że młodszy brat jest dzisiaj w tym stanie, którego nie rozumiał. I nie lubił.

Zaciągnął się chłodnym, nieprzyjemnie łaskoczącym płuca powietrzem i przyspieszył kroku. Tępy, tajemniczy ból, który lekarze nazywali fantomowym doskwierał mu dzisiaj nieco bardziej niż w większość dni - pewnie z racji niedoboru snu i nadmiaru kofeiny. Wielogodzinna mordęga nad pracą z psychopatologii, którą zajął się poprzedniego wieczora, nie pomogła. Nie pomogło i to, że zaraz po niej miał zmianę na nocnym dyżurze w uniwersyteckiej bibliotece.

Tuż przed wejściem do wnętrza, Everhart zatrzymał się na moment - nie po to, żeby złapać oddech, ale żeby przygotować się mentalnie na najbliższą godzinę czy dwie. Spotkania z Aresem były proste i skomplikowane jednocześnie. Łatwe, bo przecież Axel Ares był po prostu jego młodszym bratem. Trudne - bo czasami Ollie nie mógł nic poradzić na to, że jakby zwyczajnie go nie rozpoznawał.

Obserwowany przez okno, Ares siedział bokiem do drzwi, w kurtce rozpiętej o parę centymetrów za głęboko przy tej pogodzie, choć być może była to wyłącznie interpretacja godna (nad)opiekuńczego brata.
Ollie uniósł dłoń i dotknął klamki, świadomie decydując, że mądrego studenta psychologii, gotowego, żeby nadgorliwie diagnozować zdrowie psychiczne wszystkich swoich bliskich, zostawi dzisiaj za progiem. Jakkolwiek nie kusiło go głębiej zastanowić się nad zmianami w zachowaniu brata, które coraz częściej - i coraz wyraźniej - zdarzało mu się wyłapywać przez filtr niby-zwyczajnej codzienności.

- Cześć, Ax... Ares - rzucił od progu, w porę reflektując się nim użyłby niewłaściwego imienia, i jednocześnie błogo nieświadomy, że nie on jeden w ostatnim czasie w ten sposób witał się z najmłodszym Everhartem I, jeszcze bardziej ironicznie, odsuwając sobie krzesło przy ich stoliku: - Co u ciebie, młody?

Ares Everhart
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
oleander
z przecinkami przejdzie wszystko
23 y/o
For good luck!
183 cm
tancerz w The Painted Lady
Awatar użytkownika
I just want you for my own
More than you could ever know
Make my wish come true
All I want for Christmas is you, ooh, yeah
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkidowolne
typ narracji3 osoba
czas narracjiprzeszły
postać
autor

Ares jakoś niekoniecznie lubił święta, niekoniecznie też lubił zimę samą w sobie - jasne, śnieg był bialutki i ładny, tak fajnie się czasem iskrzył, ale tak poza tym było zimno, trzeba było na siebie zakładać kilka warstw ubrań i w ogóle jakoś tak... meh. Już samo to, że dni były krótkie, a noce dłuższe, niekoniecznie sprzyjało dobremu samopoczuciu większości ludzi na planecie, bo jednak jesteśmy wszyscy raczej przystosowani do życia w dzień, a niekoniecznie w nocy. Ares często przesypiał całe dnie, ale głównie dlatego, że pracował wieczorami i w nocy - w końcu był tancerzem w klubie, a to jednak wiązało się z występami głównie późnym wieczorem. W dzień zwykle odsypiał, potem szedł trochę poćwiczyć układ, wracał do domu coś zjeść, obejrzeć i wziąć prysznic, a potem szedł znów do pracy. Miał jednak szczęście, bo lubił swoją pracę, tak autentycznie sprawiała mu ona frajdę, więc jakoś łatwiej było mu znieść to, że bardzo rzadko - de facto - widuje światło słoneczne. Tak czy inaczej jednak, za zimą nie przepadał, a święta jakoś nie kojarzyły mu się z niczym aż tak dobrym i miłym. Może to był wynik choroby, może to przez to, że nigdy przesadnie nie czuł się związany ze swoją rodziną i tak naprawdę - gdyby go zapytać - powiedziałby, że w tej rodzinie kochał go jedynie jego starszy brat.
Cieszył się na spotkanie z bratem, bo ostatnio nie mieli okazji się widywać zbyt często. Prawdę mówiąc Ares w ogóle rzadko spotykał się z kimkolwiek, bo głównie dzielił czas między pracę a swoje mieszkanie, więc widywał się najczęściej ze współpracownikami i ze współlokatorką, a tak poza tym... no, poza tym niezbyt utrzymywał z kimkolwiek kontakt. Ach, no i ostatnio widział się z Warrenem, ale nadal było mu głupio z powodu swoich reakcji na mężczyznę tamtego dnia, więc starał się tego spotkania za bardzo nie wspominać.
Z zamyślenia o tamtej wizycie wyrwał go głos brata, który w międzyczasie zdążył nie tylko wejść do knajpki, ale także podejść do stolika. Ares wyprostował się, trochę zaskoczony tym nagłym - w jego mniemaniu - pojawieniem się, ale zaraz przywołał uśmiech na usta i poprawił się na krześle, odruchowo poprawiając też kurtkę, zupełnie jakby próbował wyglądać możliwie jak najbardziej normalnie.
- Cześć, braciszku - przeczesał włosy palcami, jakby nie bardzo wiedział co zrobić z rękami. - U mnie...? Właściwie po staremu. - wzruszył lekko ramionami, uśmiechając się nieco niepewnie. - Praca, dom, seriale, sen, potem znowu to samo... Chyba nie działo się nic przełomowego. A u ciebie?

oleander everhart
palermo
nie lubię kierowania moją postacią i wiecznych śmieszków w grach, ale poza tym piszę dosłownie wszystko
ODPOWIEDZ

Wróć do „Balzac's Coffee Roastery”