-
Świąteczny psi renifer
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/hertyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
To miała być bardzo szybka akcja.
Wspólne oglądanie filmu, tak żenującego, że przy dreszczach żenady trzeba się napić shota. Wszystko wydawało się gotowe. Przekąski, napoje, a nawet popisowe dania Claire. Ona zawsze dbała o gości w domu rodzinnym. Wszystko starała się dopiąć na ostatni guzik. Tak by wyglądało wręcz idealnie. Tylko w momencie pojawienia się Stonesa, zdała sobie sprawę z największej wpadki, jaką popełniła jako perfekcyjna pani domu.
Pierdolony brak alkoholu na alkoholowym maratonie reality show.
Mogło pizgać zimnem, śnieg mógł robić zawieje stulecia, ale fakty za nimi przemawiały. Trzeba było ruszyć wprost do sklepu z alkoholem. Podkoszulka, koszulka, sweter, polar, gdzieś pomiędzy znalazła się jeszcze bielizna termiczna, a dodatkowo kurtka, czapka, szalik i rękawiczki. Na nogach miała przepiękne śniegowce, które wyglądały jakby przeżyły zdecydowanie zbyt wiele zim. Tak cała gotowa ruszyła wraz z Ericem wprost na prawdziwą misję. Miała tylko nadzieję, że będą w stanie wrócić do domu. Cali opatuleni przyszli do ulubionego sklepu. Monopolowego. Był dla Claire jak brokat zdobiący dobrze wykonany makijaż. Kropka nad literką i.
— Ja pierdole Eric — wymruczała, kiedy weszli do sklepu. Czując falę ciepła, westchnęła cała zrelaksowana. Dopiero później chwyciła za chusteczkę i bardzo głośno się wysmarkała w chusteczkę. To zło już nawet nosem jej wychodziło. Prawdziwa zimowa ka-ta-stro-fa — rozumiem, że robimy zapasy stulecia, ale... ja już chcę do domu — wydukała lekko skołowana, kiedy wkroczyła do sklepu. Rozejrzała się delikatnie po nim. Oprócz sprzedawcy byli jedyni, a światła nagle zaczęły migać. Postanowiła to zignorować. Za to na dworze zrobiło się ciemno — mam na sobie osiem warstw, a i tak czuję, jakby miało mnie coś odmrozić — westchnęła z niezadowolenia, spoglądając ciekawskim wzrokiem na półki z alkoholem. Największe pytanie dnia dzisiejszego brzmiało... co powinna wypić?
-
Jingle bells, jingle bells
Jingle all the way
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Ogólnie gdyby nie pośpiech spowodowany przymusem zostania nieco dłużej w pracy, to zajechałby do sklepu, by kupić alkohol a tak... cóż, było mu głupio, że tak z pustymi rękami - jedyne czym mógł poczęstować, to gumy do żucia. Miętowe. Mroźno miętowe, więc biorąc pod uwagę, iż na zewnątrz była pizgawica, to raczej Price nie będzie chętne by się poczęstować ale oczywiście planował jej zaproponować... za jakiś czas.
Już myślał, że zaczną maraton a tu proszę, misja specjalna. No cóż, jak trzeba, to trzeba - chociaż było mu smutno, że musieli wyjść na tę zimnicę. Gdy przedzierali się przez zaspy oraz śnieg, Eric miał wrażenie, jakby właśnie uczestniczył w wyprawie we Władcy Pierścieni - normalnie zacząłby nucić nawet piosenkę z filmu, lecz ze względu na warunki pogodowe, nucił sobie to tylko i wyłącznie w głowie. Szkoda, że nie mogliśmy zamówić ubera...
Stones poczuł ulgę, kiedy wreszcie znaleźli się wewnątrz sklepu monopolowego.
- Mam wrażenie, że zaraz oboje zmienimy się w figury lodowe. - odparł, chuchając sobie w dłonie. Nagle Eric sobie coś przypomniał. Szybko wyciągnął zapalniczkę z kieszeni i próbował wydobyć z niej ogień, lecz ta odmawiała posłuszeństwa.
- Świetnie. Nie działa. - już planował ją rzucić, gdy przypomniał sobie, że to nie jest zabawka i pewnie za jakiś czas, gdy zostanie ocieplona, zacznie działać z powrotem.
- Panie szanowny, nie ma może Pan żadnej zapalniczki? Albo farelki może? - spytał, lecz sprzedawca tylko pokręcił głową, a Eric westchnął.
- Pewnie ma, tylko jest sknerą. - powiedział, nachylając się do ucha towarzyszki. Naprawdę nie byłby zaskoczony, jeśli na zapleczu gość miałby przenośny kaloryfer lub farelkę.
- Bierzmy czym prędzej alkohol i spadajmy z... - nie dokończył, ponieważ światła zaczęły gasnąć, co ani trochę nie oznaczało niczego dobrego. Miał wrażenie, jakby z każdą minutą, jego organizm się wychładzał. Pragnął odrobiny ciepełka, czy to tak wiele? Zgarnął z półki butelkę whiskey choć miał wrażenie, że mu zaraz z tych rąk wypadnie.
Claire Price
-
Świąteczny psi renifer
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/hertyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
— Żadne figury lodowe — mruknęła, a na jej twarzy wymalował się naturalny grymas. Gdy wspominasz o złych rzeczach, one najczęściej się po prostu dzieją. Claire pokręciła głową, ale wtedy do głowy wpadł jej cudowny plan — ale takiego loda solo bym ojebała — to co pomyślała, to przekazała całkiem głośno. Dobry lodzik nawet w taką temperaturę by wszedł idealnie — podobno lepiej jeść zimne w zimnie, a gorące w ciepłym — tak kiedyś słyszała, ale to było durne tłumaczenie w tym momencie. Sama nie wiedziała aż, co powinna powiedzieć. Brzmiała jak totalna debilka i zdawała sobie z tego sprawę — kurwa zaczęłam brzmieć jak Paulo Coelho Toronto — wybełkotała Price, mając odrobinę zmieszaną głowę. Co mogła powiedzieć? W jakiś sposób do głowy przychodziły jej same najgorsze kwestie dialogowe.
— A ty co? — spytała, unosząc jedną brew do góry — dziewczynka z zapalniczką? — tylko z tą biedną bajką skojarzył się jej Stones. Może coś w tym naprawdę było? Pewnie oboje byli tak zmrożeni jak ona. Chodzące, biedne kosteczki lodu.
— Daj spokój, panu kasjerowi. On też chce wrócić do domu — mruknęła Price, widząc minę kasjera. Widocznie miał tak samo dość pracy, jak oni wędrówki do tego miejsca. Nic dziwnego. Przy takiej pogodzie najlepiej się siedzi we własnych czterech ścianach — i mu się nie dziwię — też by się z losowymi ludźmi.
— Chyba... — zaczęła, widząc jak światło po prostu gaśnie — nie kupimy alkoholu — odparła, patrząc za szybę. Tam zamieć śnieżna wydawała się tylko wzmagać. Mogli tylko pomarzyć o powrocie do cieplutkiego domu Price — nie masz gotówki, co? — zagadnęła, unosząc jedną ze swoich brwi do góry. W końcu mogli kupić, upić się tu i spróbować dojść do domu — umrzemy — powiedziała przerażonym tonem, nerwowo przełykając ślinę. Zostali zamknięci w jakimś sklepie monopolowym pozostawieni sami sobie. Cudownie. Chociaż był jeszcze sprzedawca.
-
Jingle bells, jingle bells
Jingle all the way
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
- Tego… się nie spodziewałem. - powiedział, bo on aktualnie marzył o gorącej herbacie lub kawie, ostatecznie whisky. Fakt faktem, też gdzieś czytał, że w chłodne dni, dobrze było jeść chłodne rzeczy, bo nie było aż takiej dużej różnicy temperatur, niż jaka była w lecie, kiedy sięgało się np. właśnie po lody.
- To mamy trochę odmienne zachcianki w tym momencie. - powiedział, chuchając sobie w dłonie, lecz to guzik dawało. Westchnął głośno.
Parsknął śmiechem, gdy usłyszał kolejne słowa Price.
- Dokładnie tak. Gratuluję, 10 punktów dla Ciebie. - odparł i normalnie zacząłby bić brawo, lecz ze względu na panujące zimno odpuścił sobie to.
- Chociaż wolałbym by zakończenie mojej baśni było nieco inne. - dodał, przypominając sobie, że dziewczynka na końcu umarła. Jasne, może i w ostatnich dniach nie wiodło mu się jakoś specjalnie zajebiście, lecz wierzył, że będzie dobrze. Burze po jakimś czasie przechodzą, a każda góra ma szczyt, więc nie wchodziło się ciągle na nią - jasne, można było się poślizgnąć i cofnąć, ale kiedyś wreszcie dotarło się tam, gdzie można było podziwiać piękne widoki.
- Przecież nic złego nie robię. - powiedział, przewracając oczami i wzruszając ramionami, kompletnie nie rozumiejąc o co Price chodzi.
- Jakby miał farelkę to raz dwa by byłoby tu cieplej. - taka prawda. Farelki robiły dobrą robotę i Eric je doceniał - szczególnie w tak chłodne dni jak ten.
Słysząc pytanie o gotówkę, Stones sięgnął do kieszeni.
- Mam…. 20 dolców. Ile za to mogę kupić? - spytał sprzedawcę, kładąc banknot na ladę. Sam był zaskoczony, ponieważ wydawało mu się, że w tych spodniach nie miał w ogóle pieniędzy.
- Cóż… jedną bądź dwie butelki taniego wina lub maksymalnie dwie butelki piwa albo jedną mniejszą butelkę czegoś mocniejszego. - odpowiedział sprzedawca, a Eric spojrzał na Claire.
- Którą opcję wybierasz? - spytał, bo on poszedłby w coś mocniejszego.
Claire Price
-
Świąteczny psi renifer
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/hertyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
— Brzmisz jak kobieta w ciąży — odparła, słysząc komentarz dotyczący jego upodobań. Co prawda to Claire miała dziwniejsze. Jednak podobno znacznie zdrowsze. Lody na zimno, herbata na ciepłe dni. Podobno w ten sposób powinno to funkcjonować. Kobieta mogła to jedynie przetestować, a marzyły się jej takie dobre, pistacjowe lody, które mogłaby schrupać na raz.
— Czy to dziesięć punktów dla Ravenclaw? — parsknęła krótko, unosząc oba kąciki ust do góry. Co mogła powiedzieć więcej? Była ukontentowana wszystkim, co działo się dookoła niej i przede wszystkim była za to wdzięczna. Za własną mądrość Krukona, bo odkąd obejrzała pottera, to była jego największą fanką — może zostanę czarodziejką i wyczaruję magiczną setunię? — szkoda tylko, że nie posiadała ani żadnej różdżki, ani tym bardziej setuni za pazuchą. Jakieś nędzne ochlapy alkoholu zostawiła w domu. Tam wszystko było bezpieczne zamknięte na kilka spustów, a tu... miała uzupełnić zapasy o kolejne napary bogów.
— Komentujesz Eric, komentujesz — a ludzi pracujących najlepiej nie komentować. Ona o tym doskonale wiedziała, a Stones powinien tym bardziej. Pracując w korpo, spotykał się z różnym typem człowieka. Basią z HR'u, Halinką z marketingu. Każdy działał inaczej i inne sytuacje powodowały u niego prawdziwe wkurwienie — jakby miał prąd, to pewnie by działała — stwierdziła, bo prądu faktycznie już nie było. Te farelke teraz mógł sobie wstawić do kakaowego oczka, a i tak byc nic to nie dało.
— Jednak zostałeś moim Bogiem — stwierdziła cała zadowolona, widząc banknot. Teraz to jej zaimponował. Odpowiedni facet na odpowiednim miejscu.
— Dwie Maryjki brzmią jak coś, czym możemy się ugrzać — bo co im po jednej małej butelce czegoś mocnego? Albo po dwóch butelkach piwa? Nawet ich dobrze nie jebnie, a już zdąży ulecieć — jedna twoja, druga moja — uniosła sugestywnie brwi, a później spojrzała na kasjera. Jakiś czas spędzą tu w trójkę, więc — a pan pije z nami? — dopytała z czystej grzeczności, czekając na reakcję mężczyzny. Uśmiechnęła się delikatnie.
-
Jingle bells, jingle bells
Jingle all the way
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
- Może być. Chociaż pewnie koniec końców to i tak Gryffindor wygra. Zawsze tak było. - odparł, wzruszając ramionami i przypominając sobie, jak podczas podsumowań punktów, wygrana zawsze wędrowała do jednego domu - nota bene jak robił sobie test na "do jakiego domu przydzieli Cię Tiara Przydziału" wyszedł mu właśnie Gryffindor - poza tym, zaskoczyła go, ponieważ niewiele osób wybierało Ravecnclaw.
- Wingardium setunium. - powiedział tak, jakby właśnie wypowiadał zaklęcie, machając przy okazji ręką lecz ostatecznie coś mu nie wyszło, bo setunia przed nimi nie wylądowała.
- Spróbuj Ty. Może Ci lepiej pójdzie. - odparł, wzdychając po porażce. Oczywiście wiedział, że to są żarty - chociaż w młodości długo marzył o liście zapraszającym do Hogwartu. A może byłem po prostu zwykłym mugolem?
- No sorry że mam buzię. Jak Ci to bardzo przeszkadza, to mogłaś iść sama. - odrzekł, wyrzucając ręce do góry, bo co z tego że komentował? Miał siedzieć cicho, jak mysz pod miotłą? Nie dodał od siebie nic więcej, tylko zaczął czytać etykiety alkoholi stojących na pobliskich półkach i kilka poważnie zwróciło jego uwagę.
- Chyba tu kiedyś wrócę. - rzucił do samego siebie, a następnie odbyła się akcja z położeniem banknotów na ladzie. Posłał w kierunku Claire uśmiech i skinął głową, nie mając nic przeciwko dwóm winom.
- Polecam się i spoko. - odparł, a pan sprzedawca zaraz przyniósł wybrany przez Pierce alkohol. - W sumie dobrze, że nie terminal nie działa, bo coś czuję, że nieźle bym tu hajs przejebał. - stwierdził, a gdy przed nim stanęło wino, podziękował i dał Claire jedną. Przed otwarciem stuknął butelką o butelkę.
- Właśnie, jeśli Pan chce, to zapraszamy. - Stones nie miał nic przeciwko, bo czemu miałby mieć? A faktem było, iż trochę tu zagoszczą, ponieważ powrót do domu był dość... ryzykowny. Gorzej, że Eric zaczynał powoli odczuwać coraz większy głód.
Claire Price
-
Świąteczny psi renifer
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/hertyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
— Nie po prostu jak kobieta — skwitowała krótko panienka Price, wbijając ostry wzrok w Erica. Kobieta w ciąży... Dobre sobie! Mógł już rzucić najprostszym argumentem, który nazywał się Zespół Napięcia Przedmiesiączkowego, a zamiast tego wybrał... coś totalnie innego, co jej absolutnie nie pasowało. Westchnęła cicho. Przecież była dziewicą, co miałaby więcej zrobić.
— Tylko jeśli Dumbledore żyje — powiedziała poważnym tonem Marshall, wbijając wzrok w Erica. — a on już umarł — dodała z cwanym uśmiechem na ustach. Jak wiadomo kto umarł, ten nie żyje. W takim rozrachunku nie miała czym się przejmować. Przymknęła na moment oczy, zastanawiając się nad tym, co właściwie powinna zrobić. Z rozmyślań wyciągnął ją na nowo Stones. Czegoś takiego zdecydowanie się nie spodziewała.
— Eric... — zaczęła poważnym tonem, wbijając w niego wzrok. Co mogła mu powiedzieć więcej? No, zaraz usłyszycie — teraz to ja czuję wstyd — powiedziała poważnym tonem Marshall i finalnie westchnęła ciężko — przepraszam, jestem mugolem — żadnej setuni nie uniosą. Nie będą niczym Harry Potter w trakcie turnieju trójmagicznego, próbujący przywołać do siebie miotłę. Chociaż może magia nie działała na alkohol?
— Znalazł się pan obrażalski — mruknęła pod nosem Charity, kręcąc niechętnie głową. Co mogłaby powiedzieć więcej? Wzruszyła ramionami. Ona często czepiała się innych. Tego się w niej nie zmieni.
— Przecież ja też mam pieniądze, ale na karcie... — wymruczała, spoglądając na niego. Oboje by zbankrutowali. Chociaż znali pojemność własnych żołądków. Chwilę by imprezowali i klęczeliby przy toalecie, oddając treść — ile moglibyśmy stąd wynieść? — na pewno tyle, by mogli się struć. Tyle było wystarczające, ale czy zostawiliby tu połowę zawartości portfela? W to już naprawdę Price wątpiła.
— Dobra Stones — zaczęła, nie zwracając uwagi na kasjera. Wydawał się być w totalnie innym świecie, kiedy Claire otwierała butelkę — za króla lisza, lorda freona i za... — i finalnie wzniosła szkło bardzo wysoko — NARNIĘ!! — najważniejszy punkty programu odhaczony, można pić dalej.
-
Jingle bells, jingle bells
Jingle all the way
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
- Niech Ci będzie, że po prostu jak kobieta - rzucił, wzruszając ramionami.
Zrobił smutną minę, dalej uważając śmierć Dumbeldora jako jeden ze smutniejszych momentów w Harrym Potterze. Pamiętał doskonale, że kiedy oglądał część pt. Książę Półkrwi po raz pierwszy, miał ochotę krzyknąć, lecz udało mu się milczeć. Za to osoba siedząca obok płakała.
- Echh, co racja, to racja. - odparł, przyznając rację Price - Dumbeldore is dead. Aż mu się przypomniał ten viralowy Voldzio krzyczący Harry Potter is dead, heeeheeheee. Mógłby to puścić tylko... wolał oszczędzać baterię.
Słysząc wyznanie Claire, Eric upadł na kolana, jakby właśnie usłyszał strasznie smutną wiadomość.
- Ja... nie mogę w to uwierzyć. Myślałem... myślałem, że jesteś czarownicą. - odparł, wzdychając głośno. Pan sprzedawca to pewnie zaczął myśleć, że trafili mu się stuknięci klienci, ale Stones miał to naprawdę gdzieś. Było zimno, śnieżyca na zewnątrz a więc warunki idealne do odgrywania scenek.
Po chwili wstał.
- Nieprawda, nie obrażam się. - powiedział, przewracając oczami. - Po prostu mówię. - dodał. Nagle jakby wpadł na pewien pomysł, a żarówka zaświeciła nad jego głową.
- A czy mógłby Pan... nas sobie zapisać? W sensie kupilibyśmy na zeszyt i oddali pieniądze w ciągu... dwóch? Trzech dni? Nie wiem czy Pan tak może i zrozumiem jeśli nie, lecz to jest.... wyjątkowa sytuacja. - wyjaśnił, robiąc oczy kota ze Shreka.
Gdy sprzedawca postawił przed Stonesem butelki, Eric poprosił o otworzenie, ponieważ nie mieli przy sobie otwieracza - Eric piwo by otworzył zapalniczką lub kluczami ale wina wolał nie próbować otwierać, gdyż albo w środku wylądowałyby drobinki z korka, albo uszkodziłby szyjki butelek.
Sięgnął po butelkę, obserwując, jak Claire unosi szkło z entuzjazmem.
- Za Narnię! Za Aslana! - krzyknął, przypominając sobie Opowieści z Narnii i automatycznie przypomniał sobie, jak sprawdzał swoją szafę, ponieważ bardzo chętnie odwiedziłby taki kraj, gdzie żyją baśniowe stwory i gdzie byłby kimś ważnym. Mógłby być nawet przywódcą armii rycerskiej, bo czemu nie?
Zaraz więc wziął kilka łyków wina.
- O i to jest to, czego było mi trzeba. - powiedział, stukając palcem o butelkę.
Claire Price
-
Świąteczny psi renifer
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/hertyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Wywróciła oczami. Miała własne zachcianki, które potrafiły być momentami naprawdę durne, ale zawsze poprawiały jej humor. Lody, burgery, frytki, a najlepiej wszystko połączone w jednym miejscu i smaku. Potrzebowała tego do szczęścia. Wystarczyłoby zaledwie przymknąć na moment oczy, by oddać się stu procentowemu szczęściu. Może wtedy mogłaby chodzić z cały czas zadowoloną buzią. Chwilowo było oto trudno.
Uniosła brodę z dumnym uśmiechem. Uwielbiała słyszeć takie słowa. Były jak łechtanie jej ego. Miała rację. Żyjąc z pełną rodziną, często musiała udowadniać każdą decyzję i słowo. Szarpać za włosy, bić się i przepychać, byle móc dostać się do ulubionego ciastka. Ravenclaw mógł wygrać, a ona była z tego powodu przedumna, bo kto umarł, ten nie żyje.
— Tak naprawdę to jestem latającą świnią — powiedziała poważnym tonem Claire, prostując sobie ramiona. Zdecydowanie, a by uruchomić latania musiała pierdnąć, by z jej tyłka poleciała tęcza. W ten sposób funkcjonowała wręcz idealnie. Własne wyobraźnia Price zawsze płatała figle. Chociaż ten huk spadającego śniegu z dachu, był dla niej wystarczająco straszny, by delikatnie podskoczyła. Spojrzała przerażona to na kasjera, to na Erica. Chyba zima naprawdę nadeszła.
Tylko czy pojawią się Biali Wędrowcy?
Faceci zawsze tak mówią. Niby się nie obrażają, ale każdy wie o co chodzi. Zbyt często to robią, milczą i myślą, że kobiety nie zwracają na to uwagi. Sprzedawca jeszcze coś burknął, że żadnego sprzedawania na zeszyt. Wszystko idzie z jego pensji. Widać, że trafili na typowego alkoholowego Grincha.
Roześmiała się wesoło, kiedy zaczęły się przepiękne toasty. Dla takich chwil warto było żyć. Ona chciała kosztować każdego najmniejszego kęska. Choć wino nie wydawało się zbyt dobre, bo po chwili Claire bardziej przypominała krztuszącego się kota kłaczkiem. Alkohol wleciał tam, gdzie nie powinien. Aż westchnęła cicho pod nosem.
— T-tak — powiedziała ciut drżącym głosem i finalnie westchnęła głośno — Eric... a czy my w ogóle wrócimy do domu? — spytała lekko zdenerwowanym głosem. Za oknem odbywała się prawdziwa zamieć śnieżna, a choć mieli alkohol to... Claire tak czy siak się denerwowała, co się stanie dalej.
-
Jingle bells, jingle bells
Jingle all the way
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejtyp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
- Ale... ale jak to...? - spytał, bo Price ani trochę mu świni nie przypominała. - Nie masz ogonka, chyba, że go ukrywasz? - oczywiście zaglądać jej do spodni nie miał zamiaru ale no, nic charakterystycznego nie odstawało - a przynajmniej nie zauważył, gdy za nią szedł. Czy właśnie się wydało, że gapił jej się na tyłek? Owszem.
- Czy to znaczy... że masz skrzydła i możemy stąd odfrunąć w siną dal? - spytał całkowicie poważnie - choć w rzeczywistości doskonale wiedział, iż żadną świnią nie była i nigdzie polecieć nie mogli, dopóki nie uspokoi się to, co można było dostrzec za oknem. No ale poudawać mogli - Eric to w ogóle poczuł się trochę niczym jakiś aktor, a publicznością był Pan sprzedawca we własnej osobie (którego mina zdradzała tyle, że powoli miał ich dość). On jako dzieciak udawał, że jest Supermanem i potrafi latać. Raz nawet na jednej z imprez dał pokaz latania, lecz zakończył się on potłuczeniem razem z siniakami, a znajomi mieli ten filmik zachowany w swoich telefonach. Eric gdy sobie o tym przypomniał, szybko pokręcił głową, jakby chciał pozbyć się tego wspomnienia. Cringe jak chuj.
Jego również rozbawiły toasty, dlatego sklep zaczął rozbrzmiewać nie tylko śmiechem Claire ale także i Erica, który śmiał się nawet wtedy, gdy Price zaczęła kaszleć z powodu zakrztuszenia. Oczywiście jak na dobrego kumpla przystało, zaczął ją klepać po plecach by jej przeszło.
- Wrócimy... na pewno wrócimy. - powiedział, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco i pozytywnie - choć rzecz jasna dopuszczał do siebie myśl, iż tak naprawdę mogli tu utknąć i nie wrócić. Nie no, przecież na pewno już jeździły wozy odśnieżające ulice.
- Zobaczysz, nim się obejrzysz, będziemy z powrotem u Ciebie. - dodał, stukając butelką o butelkę Claire, by następnie upić kilka łyków. Musieli wrócić, bo nie widziało mu się zamarznięcie tutaj - choć pewnie byliby na pierwszych stronach gazet oraz artykułów w necie.
Claire Price