
- strzelanie
- psychologia
- gra na pianinie i gitarze
- śpiew
- taniec
- gra aktorska (działa pod przykrywką)
- ma koszmary związane z pracą
- ma na sumieniu życie człowieka - innego gliny
- nie potrafi utrzymać rodziny (w sensie zatrzymania jej przy sobie, nie w sensie finansowym), choć bardzo tego chce
Nie dotrzymał własnych obietnic. Nie o to chodziło, że nie chciał, że życie syna go nie obchodziło czy uważał, że zajmowanie się dzieckiem to rola kobiety - nic z tych rzeczy. Po prostu po skończeniu szkoły średniej z internatem w Toronto, po studiach w akademii policyjnej rozpoczął pracę w policji i stosunkowo szybko zajął się coraz poważniejszymi przestępstwami, aż w końcu - po paru latach - dochrapał się stopnia detektywa i stołka w wydziale przestępczości zorganizowanej. Był wciąż młody, bo około trzydziestki, ale bardzo ambitny i praca pochłonęła go praktycznie całkowicie. Coraz mniej bywał w domu, coraz mniej rozmawiał z ukochaną żoną, której jednocześnie powtarzał, że jest całym jego światem: poznali się jeszcze w szkole, przysięgali sobie miłość do grobowej deski, mieli dziecko. Nigdy nie przestał jej kochać i kiedy wyznawał jej miłość z całego serca, robił to szczerze, bo kiedy tylko ją zobaczył na szkolnym korytarzu, nie mógł przestać o niej myśleć i tak mu pozostało do dzisiaj - po prostu nie mógł mówić o pracy, a ta stała się z czasem praktycznie całym jego życiem, pomimo najszczerszych chęci, żeby być w domu, żeby zajmować się synem, żeby po prostu być rodziną dla swojej żony i dziecka.
Wsiąkł w świat przestępczy, zaczął pracować pod przykrywką, żeby rozpracować jedną z największych grup. Zaczął znikać najpierw na całe dnie, później tygodnie, czasem nie dając znaku życia. Oczywiście, że Elise się to nie podobało, tym bardziej, że mieli synka, który urodził się im niedługo po studiach. Zaczęła grozić rozwodem, a on prosił, błagał, obiecywał... Obiecywał i naprawdę próbował zrobić coś, żeby jak najwięcej czasu spędzać z rodziną, ale jednocześnie praca nie dawała mu o sobie zapomnieć, nie dawała wrócić do domu. Czy mógł ją po prostu rzucić i przyjść do domu? Cóż: tu stawał przed wyborem, o którym myślał w odniesieniu do swoich rodziców i okazało się, że to nie takie proste, jak mu się wtedy wydawało. Jeśli by porzucił pracę, musiałby znaleźć coś innego, a on kochał to, co robił i czuł, że się w tym spełnia; poza tym odejście z mafii nie jest tak proste - a przecież odejście nie byłoby odejściem tylko z policji. Nie, kiedy pracuje się pod przykrywką i przez większość czasu funkcjonuje się jako przestępca. Nie, kiedy ma się już na sumieniu rzeczy, za które mogłoby się trafić za kraty do końca życia. Bywały momenty, kiedy sam nie był już pewien, kim jest naprawdę, pośród narkotyków, imprez, morza alkoholu i błyskających w półmroku i papierosowym dymie ostrzy noży czy luf broni. Czy wciąż jest jeszcze gliną, czy może już jednym z nich - z tych ludzi, którzy stali się jego drugą rodziną, którzy go przyjęli jako swojego, zaufali mu, a których on zdradzał...? Czy wciąż jeszcze wierzył w swoje ideały z czasów studiów?
Do mafii przeniknął z podrobioną dokumentacją jako "ten od negocjacji" - były analityk i negocjator firmy ubezpieczeniowej, uciekł ze Stanów z pieniędzmi firmy, by tu zacząć dostatnie życie przestępcy. Został przedstawiony jako dobry manipulator, który umie rozmawiać z ludźmi i wyciągać informacje lub skłaniać ich do robienia rzeczy bez użycia siły fizycznej. Dodatkowo zna sposoby działania policji, bo ma tam swoje dojścia: jego brat był gliną, a jemu jako analitykowi ryzyka w firmie ubezpieczeniowej przydawała się taka wiedza - to jego konik, jego dział zainteresowań. Szef usłyszał podszepty, że ktoś taki się bardzo przyda, że to ważne, że facet nie lubi się z policją, a jednocześnie umie czytać w ludziach jak w otwartej księdze. Na spotkaniu w kawiarence sprawdzianem było przedstawienie mu historyjki o pieniądzach, handlu, złych i dobrych pracownikach; a on (choć to nie zostało mu powiedziane wprost) miał się zorientować, co tu jest kłamstwem. On nie tylko wychwycił wszelkie nieścisłości, ale też wyciągnął z tego wnioski.
Stopniowo ufali mu coraz bardziej, ale konieczny był też sprawdzian: wiadomo było, że ktoś sypnął, nie było tylko wiadomo, kto. Trzeba było do tego dojść, a Dalien - funkcjonujący wśród nich jako potomek Sycylijczyka i Irlandki Valentin Moretti - był jednym z młodszych stażem.
Przywieźli go do starego magazynu, w którym zapach stęchlizny mieszał się z odorem szczurów i... trupa. Postawili go naprzeciw człowieka z workiem na głowie i dali do ręki broń.
- To on nas zdradził, on wsypał tych, którzy teraz siedzą. Pożegnaj się z nim ładnie.
Dalien wiedział, że jeśli tego nie zrobi, to obaj zginą, że wtedy Elise zostanie wdową.
Strzelił.
Kilka dni później dowiedział się, że człowiek, którego zabił, był gliną. Zostawił żonę i dwójkę małych dzieci. Nikt do tej pory nie dotarł do informacji, kto dokonał egzekucji.
Elise w końcu się z nim rozwiodła, nie wytrzymawszy jego ciągłych, niczym nie tłumaczonych zniknięć, tego, że nieraz śmierdział papierosami i alkoholem, że nie umiał wytłumaczyć, gdzie był i co robił, że zdarza mu się krzyczeć w nocy z powodu koszmarów. On przeżył załamanie, bo rozumiał ją i tak cholernie chciał jej wszystko wyjaśnić, chciał ją odzyskać, a jednocześnie nie mógł i czuł, że cokolwiek nie zrobi, to i tak będzie źle. Albo go zabiją, albo trafi do więzienia, albo pozostanie w tym miejscu, w którym jest i nie będzie miał rodziny. A w życiu kochał miłością romantyczną tylko jedną kobietę - była nią właśnie Elise; nigdy nie pokochał nikogo innego i nie sądził, że byłby w stanie w ogóle zwrócić uwagę na kogoś innego.
Nieraz chciał po prostu cofnąć czas - tak byłoby najłatwiej: cofnąć się do lat szkolnych, znów ją poznać na korytarzu, robić podchody, nieśmiało ją podrywać, patrzeć na jej uśmiech, na jej błyszczące oczy i obserwować, jak rozkwita w niej miłość. I nigdy nie wstąpić do tej przeklętej policji. Nigdy nie zostać detektywem. Zacząć wszystko od nowa.
