Ostatnie zawirowania w jej życiu powodowały, że niechętnie wracała do własnego domu, do miejsca które miało dać jej poczucie rodzinnego ciepła oraz bezpieczeństwa. Może dawniej chętniej tutaj powracała po kolejnych turniejach czy też treningach, ale teraz? Wydawało jej się, że dom to jedyne co jeszcze trzyma jej małżeństwo na szczępach, że może to jedyne co jeszcze ich łączy. Florence całe życie była posłuszna systemowi, była idealna, poprawna, nawet i wierna. Z czasem jednak poczuła, że się dusi w tym dziwnym życiu, krystalicznie białym, z facetem którego poznała w szkole, tym pierwszym i jedynym, perfekcyjnym. W teorii wtedy była młoda i głupia, naiwna że każdy inny napotkany koleś na jej drodze nie da jej tego co Primose, że jego intencje nie będą szczere, że poleci tylko na jej pieniądze z kortu. Tych o dziwo miała dużo, ale ciągłe inwestowała je dalej w siebie, w swoje treningi i sztab osób, które stały za nią. Teraz w teorii to wszystko się skończyło, miała teraz więcej czasu na to aby bywać w domu, a więc wprost odwrotnie do tego co miała dawniej. Kiedyś każdy wyjazd dłużył się, zmieniał w następny. Teraz z kolei spędzała więcej czasu w domu, ale mimo to czuła się nieswojo. Każdy wyjazd na event sportowy czy propozycja reklamy na drugim krańcu świata wydawały się lepszą alternatywą niż rozbijanie się po tym dosyć mocno ekskluzywnym domu. O dziwo wszystko w tym miejscu zaczynało ją irytować, przez pieprzoną mozaikę na podłodze po dolną łazienkę i nawet głupią sypialnię. Wciąż jednak stanowili oboje o własności tej posiadłości więc z jakimikolwiek zmianami czekała do rozstrzygnięć, oczywiście tych na sali rozpraw. Rozwód wydawał się być bliższy niż kiedykolwiek, chociaż dawniej był w ich związku ogień tak teraz wydawało się, że żyją wręcz oddzielnie. Ona nie kryła, że chce się uwolnić, spróbować życia którego nigdy nie miała przez pryzmat własnych reguł, zasad czy nawet kariery. W końcu chciała też uciec od nazwiska, którego w ostatnich dniach paliło niemiłosiernie.
Przez swoją karierę nigdy nie poczuła się tak beznadziejnie, tak mocno na celowniku pismaków. Nie rozumiała z początku o co to zamieszanie, nie było jej wtedy w Toronto. Ale teraz już chciała dostać odpowiedzi na swoje pytania, chciała tej konfrontacji bo inaczej udusi się od nadmiaru niewiedzy i kumulacji dziwnych pytań. To on ją władował w ten pierdolnik.
- Jesteś?! - wydarła się, kładąc klucze na marmurowym kuchennym blacie, kolejnej fanaberii, której w teorii nie potrzebowali. Czy ktoś kiedykolwiek tu gotował? Zaczekała na niego z dalszą porcją jadu i tego co miała na języku, chciała go zobaczyć i po prostu spytać prosto w oczy.
- Mam nadzieję, że masz dobre wytłumaczenie na to co się dzieje. Co żeś odjebał Prim? - to było pytanie mocne i dobitne, wycelowane w niego, w jej nadal bądź co bądź męża. A skoro ona miała otrzymywać ciosy rykoszetem z tego tytułu to chociaż chciała poznać tą historię, może i nawet zrozumieć. Inaczej lepiej aby od razu nazywała siebie
Florence Montgomery, wróciła do nazwiska panieńskiego.
Primose Quinn