Dziwnie mu było z faktem, że rzeczy znowu zaczęły składać się do kupy. Najpierw, pod koniec trasy koncertowej jego zespołu, dostał ofertę pracy jako fizjoterapeuta w Vancouver. Chcąc wreszcie zająć się "swoim" zawodem, a także poniekąd uciec od nieobliczalnego brata, nawet nie czekał z decyzją. Zwłaszcza, że chłopaki z zespołu też wspólnie orzekli o nieoficjalnym disbandzie zespołu, który i tak dla niego był raczej poboczną aktywnością, którą ustawił na główną tylko po to, by mieć z czego żyć i nie zdechnąć z głodu. Zabrał zatem tylko swojego psa, manatki, oszczędności (musiał za coś wynająć tam mieszkanie) i mógł rozpocząć nową ścieżkę życia.
Tyle, że nie spodziewał się powrotu po kilku miesiącach. Nie przez robotę, choć po części ona również zadecydowała o podjęciu decyzji w kwestii ponownego zjawienia się w Toronto. Miał wyjątkowe szczęście, mogąc przenieść się po prostu do innego lokalu, w którym pracował jako fizjoterapeuta w Vancouver. Tak się złożyło, że mieli akurat świeżo zwolniony wakat w Toronto, więc zaoferowano mu takie rozwiązanie, gdy przyszedł wyjaśnić główną sprawę. A był nią wyjazd brata, który zostawił kupiony przez Antka dom w rękach niczyich tak właściwie. Jakoś nie uśmiechało mu się go sprzedawać, a nawet jeśli to i tak musiałby tutaj wszystko zorganizować. Musiałby tu zatem wrócić, na dłużej lub na krócej. Wrócił więc na stałe i w sumie cieszył się, bo lubił ten domek. Munch miał się gdzie wybiegać, no i latem mógł posiedzieć sobie na zewnątrz, a nie kisić się w ciasnym mieszkaniu.
Dzisiaj mijały już dwa tygodnie od czasu, gdy skończył się przenosić (znowu) z manatkami i mógł na spokojnie zająć się pracą i odpoczynkiem. No, prawie, bo musiał jeszcze zrobić zakupy. Nie świąteczne, bo w tym roku nie zanosiło się, by jakoś obchodził Boże Narodzenie. Pewnie kupi jakieś przekąski dla pieska w ramach prezentu, a sobie ogarnie może jakąś nową grę do popykania. Musiał jednak coś jeść, bo jego zapasy lodówkowe się skurczyły. Wybrał zatem większy market, gdzie mógł zrobić nieco porządniejsze zapasy.
Tyle, że kompletnie zapomniał o tym, jak śnieg lubił o sobie przypominać w tym miejscu. Co prawda prognozy mówiły o opadach, ale Tony całkowicie umniejszył fakt, że mogły to być faktyczne śnieżyce, a nawet zamiecie. Wstając rano, trochę zmarszczył brwi, widząc dość pokaźną ilość śniegu, który wciąż padał. Nie było jednak tak źle, przynajmniej na tyle, by w ogóle nie wyjść z domu do sklepu. Musiał też przecież mieć co jeść na dzisiaj. Ubrał się zatem i poszedł tam, gdzie miał iść.
W sklepie zastał ludzi, więc mógł odetchnąć z ulgą - nie tylko jemu "odbiło" z zakupami. Może to przez święta, a może po prostu przez fakt, że ludzie w Kanadzie byli zbudowani nieco inaczej gdy chodziło o śnieg. Kanadyjczycy byli wręcz ulepieni ze stali. Mógł to nawet powiedzieć o pani w ciąży (miał nadzieję, że tu się nie mylił), która akurat obserwowała jedną z wyższych półek. To, że nie była stąd było mu absolutnie niewiadome, więc miał prawo się chłop pomylić. Zamiast jednak rozmyślać nad tematami w stylu "z czego składają się Kanadyjczycy" podszedł do kobiety.
— Dzień dobry. Pomóc pani to ściągnąć? — zaproponował, stając tuż obok, natomiast wciąż trzymając dystans. Nie chciał przypadkiem jej wystraszyć, chciał być po prostu miły. Classic Canadian man.
Natalie van Laar