

Nie mówi się o tym głośno — o tym, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami, kiedy noc zastyga na klatce schodowej, a kroki sąsiadów milkną. W dzieciństwie nauczyła się spać z ciałem zwiniętym w kulkę, wierząc, że wszyscy śpią z dłonią na brzuchu. Nie dlatego, że tak było wygodniej — tylko dlatego, że wtedy łatwiej było przetrwać burzę; czasem przechodziła bokiem, a czasem uderzała, zanim Mara zdążyła się schować.
Bo jego pięść była szybsza od serca.
Ojciec. Głos pamięta lepiej niż twarz. Jego krzyk wbijał się zawsze pod żebra i zostawał tam na długo. Bił — nagle, gwałtownie, z miłością, której nie dało się zrozumieć. Najgorsze było to, że za każdym razem płakał szybciej niż ona. „Widzisz, do czego mnie doprowadzasz?” – mówił, a Mara milczała, bo milczenie pozwalało szybciej dotrwać do przeprosin. Czasem przynosił lody, raz podarował jej stary aparat po dziadku, żeby mogła „lepiej zobaczyć świat”. Miłość w tym domu bolała. Tak po prostu.
Matka. Najpierw była od niego silniejsza, potem coraz słabsza, aż w końcu — była tylko cisza i jej dłoń na głowie córki. Chroniła ją jak mogła, ale jej siły w końcu się wyczerpały. „Nie zawsze będzie tak ciężko, Mara” — powtarzała, kiedy chowała się z nią w łazience, słuchając, czy to już koniec, czy dopiero początek. Była jak plaster po rozcięciu — koiła, ale nie leczyła rany. Pachniała tytoniem i płynem do demakijażu, powtarzała, że zła noc to nie koniec świata, a tylko kolejny rozdział, przez który trzeba przejść. Szeptała, że wszystko się ułoży, chociaż nigdy nie powiedziała, jak długo będzie trzeba czekać.
Mara czekała osiemnaście lat.
Uciekła, kiedy tylko mogła — tak jak ucieka się z płonącego domu — bez planu, bez żalu, z tym, co zdążyła złapać po drodze. Miała osiemnaście lat i plecak z rzeczami, które nie miały wartości dla nikogo poza nią. Stary aparat po dziadku. Zeszyt z listą marzeń, które bała się wypowiedzieć na głos. Za dużo swetrów, za mało planów. Przez pierwsze miesiące spała tam, gdzie było miejsce. Przyjaciele, którzy nagle stali się rodziną na jedną noc. Sofy, na których uczyła się spać w ubraniu. Często budziła się przed świtem, nasłuchując, czy ktoś nie wrócił, żeby ją przegonić. Żadne miejsce nie pachniało domem. Ale nigdzie nie czuła się aż tak spokojnie.
Nauczyła się patrzeć na świat przez szkło — z dystansem.
Zdjęcia? Robiła wszystkim i wszystkiemu, ale tylko na własnych warunkach. Sport, ulice, często ludzie — zawsze pod światło, zawsze z rezerwą. W kadrze nie było miejsca na sentymenty. W życiu — też nie. W kadrze łapała momenty, które zostają pod skórą – drobne gesty, spojrzenia, ciszę między słowami, ból i tęsknotę. Szorstkie uczucia; niepozorne minuty; rzeczy, które umykają, kiedy się ich nie zauważa. Nie szukała piękna. Szukała prawdy.
Tej, która nie potrafi zostawić człowieka w spokoju, nawet gdy wszystko wokół jest już inne.
Przez lata, gdy już miała swoje pierwsze, własne cztery kąty, spała z kluczami w ręku. Do dziś potrafi zerwać się z łóżka po najlżejszym dźwięku. Noc? To nie czas na odpoczynek. To czas, kiedy wracają wszystkie głosy, których nie da się wyciszyć. Pamięta każde słowo ojca, każde milczenie matki, każde trzaskające drzwi. Pamięta nawet zapach starej podłogi w kuchni. Wszystko to nauczyło ją czujności i ostrożności — każda noc, każdy dzień zapisał się w niej, zostawiał ślad i nauczył, jak przetrwać, nie odsłaniając się za bardzo. Teraz wie, jak długo trzeba patrzeć ludziom w oczy, żeby nie poczuli się nieswojo — i kiedy odwrócić wzrok, żeby nie zobaczyli za dużo. Nauczyła się oddychać cicho, zamykać drzwi na klucz, zostawiać dom, zanim będzie za późno. Zna cenę przetrwania, bo zapłaciła z góry – dzieciństwem, które zbrązowiało w bliznach.
A im więcej blizn, tym mniej słów.
Dlatego nie marnuje ich bez potrzeby. W ciszy czuje się pewniej niż w tłumie zdań, które nic nie znaczą. Jak już mówi – to konkretnie, ostro, pewnie. Riposta zamiast usprawiedliwienia, spojrzenie zamiast wymówki. Ludzie mówią, że jest trudna. Może i jest, ale nie znosi gadania dla samego gadania. Szczerość czasem boli, ale przynajmniej jest prawdziwa. Rozmowa to luksus – pozwala sobie na nią tylko wtedy, gdy trzeba bronić własnych granic.
- Fotografka freelancerka, specjalizacja: portret, dokument, wydarzenia sportowe; czasem coś artystycznego, ostatnio coraz częściej;
- Po ucieczce z domu mieszkała u przypadkowych ludzi, potem wynajęła z koleżanką pokój na poddaszu, teraz ma niewielkie mieszkanie. Jej styl życia długo balansował na granicy biedy, ale z każdym rokiem zdobywała coraz większe uznanie — nie dzięki znajomościom, ale determinacji i portfolio. Pracowała dla kilku portali, obsługiwała małe wydarzenia, potem powoli zaczęła być rozpoznawalna na alternatywnej scenie. Dzisiaj jest freelancerem, ceni niezależność. Nikt jej nie dyktuje tematów; robi swoje projekty, czasem bierze zlecenia dla pieniędzy. Lubi sport (zwłaszcza hokej), a jednocześnie ciągnie ją w stronę sztuki i dokumentu — to daje jej poczucie sensu;
- Jej najbardziej znana seria zdjęć to „Toronto by Night” — surowe portrety ludzi po drugiej stronie miasta, skąpane w nocnym blasku; jej zdjęcia są głównie cenione w środowisku alternatywnym, nie na billboardach, ale na undergroundowych wystawach i w klimatycznych magazynach, Mara jest królową niszy, nie mainstreamu;
- Lubi rzeczy autentyczne, prawdziwe portrety ludzi, uchwycone „kradzione” momenty, niepozowane sceny;
- Trochę ekscentryczna – nosi kolorowe skarpetki nie do pary, ma notes ze szkicami twarzy z metra, w domu trzyma rośliny w starych kubkach po jogurcie;
- Jej kaktusy mają imiona;
- Nigdy nie lubiła być po tej stronie obiektywu, ale od niedawna uczy się self-portrait;
- Ma swoją filozofię: „Każde zdjęcie to czyjaś historia, ja tylko wybieram moment, w którym ją złapię”;
- Blizny — pod ubraniami, na przedramionach i plecach. Nie opowiada o nich, nie pozwala dotykać;
- Woli być cicha niż uprzejma. Jeśli coś mówi, to nie po to, żeby zapełnić ciszę, tylko żeby postawić kropkę;
- Mara nie szuka szczęśliwego zakończenia. Szuka świętego spokoju. I póki go ma, to wystarcza;
- Przez lata zbierała paragony z ważnych dni. Paragon z dnia, w którym uciekła z domu, przechowuje w portfelu – wyblakły, ledwo czytelny;
- Ma tylko kilka zdjęć z dzieciństwa, nie szuka starych znajomych. Lubi anonimowość bardziej niż sentyment;
- Nie znosi lukru – ani w kawie, ani w słowach;
- Nocą spaceruje po pustych ulicach, lubi beton i ciemność, bo tam nikt nie zadaje pytań.