

Nadszedł czas szkoły, to bardzo się z tego cieszyła, zmiana środowiska, nowe otoczenie, nowe przyjaźnie. Rzeczywistość jednak okazała się zupełnie inna. Oczywiste było to, że jej rodzice nie chcieli, żeby była szczęśliwym dzieckiem, a jedynie najlepszym, jakie się da. Addison od zawsze chodziła do najlepszych szkół w Toronto. Nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że tak trzeba było. Prywatne placówki z historią, marmurowymi korytarzami i nauczycielami, którzy znali jej nazwisko, zanim znała tabliczkę mnożenia. Dzieci z rodzin takich jak jej, nie miały dzieciństwa, miały CV pisane od przedszkola. Już w podstawówce była tą "grzeczną i zdolną". Zawsze miała wyprasowaną koszulę, znała odpowiedzi na pytania i mówiła „dzień dobry” z uśmiechem, nawet gdy bolał ją brzuch. W domu uczyła się dłużej, niż jej rówieśnicy grali na podwórku. Nie miała wielu przyjaciół, raczej znajomości „wizerunkowe”. Dzieci bały się jej rodziny i tego, że każde słowo może się odbić echem na zebraniach rady szkoły. Addison nauczyła się być lubiana, ale nie kochana. Akceptowana, ale nie rozumiana.
Addison uczęszczała do jednej z najbardziej prestiżowych szkół licealnych w Toronto – miejsca, gdzie dzieci polityków, prawników i biznesmenów uczyły się, jak nosić mundur z dumą i jak nigdy nie okazywać słabości. Uniformy były wyprasowane, emocje – nieobecne, a porażki – zakazane.
Była wzorową uczennicą – nie dlatego, że to kochała, ale dlatego, że wiedziała, że ktoś zawsze patrzy. Dyrekcja znała jej nazwisko, zanim jeszcze pojawiła się na pierwszym apelu. Nauczyciele wiedzieli, że „to ta od Lennoxów” – nie miała prawa nie błyszczeć.
To podczas lat licealnych pojawił się u niej okres buntu, jednak nigdy nie okazywała go wprost, to byłoby dla niej zbyt prostackie. Addison wolała to robić w bardziej wyrafinowany sposób. Zaczęła pisać anonimowe felietony do szkolnej gazetki, krytykujące elitarne podejście szkoły, toksyczną presję sukcesu i „szklane domy” wpływowych rodzin. Czuła się niczym serialowa "Plotkara". Co często ją bawiło, oczywiście zdarzało jej napisać nawet o własnej rodzinie, żeby nie było za bardzo podejrzane, że o niej nikt, nic nie piszę. A wolała pozostać anonimowa. W ostatniej klasie udało jej się ukończyć szkołę z wyróżnieniem.
Addison dostała się na prawo bez większego zaskoczenia. Miała idealne oceny, znakomite wyniki z LSAT-u i referencje, które otwierały drzwi jeszcze zanim zapukała.
Jednak pierwszy raz w życiu… mieszkała sama.
Rodzinny dom z marmurami i zimnymi kolacjami zamieniła na nowoczesne, zbyt czyste mieszkanie w centrum, w którym echo rozbrzmiewało zbyt głośno. Nie tęskniła za rodziną. Tęskniła za sobą — tą, którą nigdy nie pozwolono jej poznać. Była zawsze przygotowana na zajęcia, wykładowcy wręcz ją uwielbiali, jednak czegoś jej brakowało.
Na drugim roku poznała doktoranta filozofii prawa, który prowadził ćwiczenia z etyki zawodowej. Inteligentny, sarkastyczny, o spojrzeniu człowieka, który zbyt dobrze zna ludzkie porażki. Między nimi szybko zaiskrzyło, intelektualnie, emocjonalnie, fizycznie. Był od niej starszy, miał partnerkę. Choć twierdził, że "to skomplikowane, a ich relacja rozwijała się najpierw w spojrzeniach, potem w rozmowach, wreszcie — w ukryciu. Addison wiedziała, że to błąd. Ale to był pierwszy raz, kiedy ktoś zobaczył ją bez masek. A mimo to… nie wybrał jej. Odszedł bez słowa. Zostawił list. Już drugi w jej życiu, którego nie otworzyła.
Ukończyła studia z wyróżnieniem. Zdała Bar Exam w pierwszym podejściu. Otrzymała oferty pracy z najlepszych kancelarii w Toronto. Po zdaniu Bar Exam z wyróżnieniem Addison została oficjalnie przyjęta jako pełnoprawna adwokatka. Dostała własny gabinet z widokiem na jezioro Ontario, własny laptop i telefon służbowy, który nigdy nie przestawał dzwonić.