now it's just me and a hundred square feet of bittersweet memories
deleted the playlist, but i still hear all your favourite melodies
Jako młoda dziewczyna wiele razy słyszała jak ludzie mówią, że każda akcja ma swoje konsekwencje. Niektóre z nich bywały pogmatwane, same w sobie trudne i wręcz przyprawiające o pulsujący ból głowy, a jeszcze inne na tyle proste iż zapominano o nich praktycznie momentalnie. Nic nie mogło zakończyć się od razu, nieważne od stojącego za daną decyzją, bądź też dłuższą chwilą, emocjonalnego nacechowania. Przekonała się o tym na własnej skórze stosunkowo szybko, bo dokładnie wtedy gdy skuszona dziecięcymi pokusami i pewna siły swojego niewinnego wyrazu twarzy, kłamała przed rodzicami powtarzając, że na pewno nie zbiła ulubionego wazonu matki. Jej starania niczego nie wnosiły, a moc jaką miał jej dziecięcy uśmiech okazał się być jedynie marnym złudzeniem służącym do poprawienia jej humoru.
Jej rodzice z a w s z e zdawali się znać ukrytą za jej słowami prawdę co zazwyczaj kończyło się reprymendą, a w skrajnych przypadkach również i szlabanem mającym na celu w pełni wybić jej z głowy podobne akcje. Ojciec powtarzał, że dobre kłamstwo potrafiło otworzyć przed człowiekiem wiele ścieżek, ale jedynie w pracy w tak wymagającej dziedzinie jak prawo, a nie w życiu prywatnym. Wierzyła mu, oczywiście że tak — dlaczego miałaby nie? Thaddeus był człowiekiem wymagającym i wyjątkowo zimnym, ale dla rodziny potrafił zrobić wiele.
To właśnie takie działania, wyjątkowo skłonne do zapadania w pamięć, przyczyniły się do tego, że jako dorosła kobieta starała się unikać kłamstwa jak ognia. Doskonale wiedziała, że prędzej czy później każda źle wypowiedziana rzecz wróci do niej ze zdwojoną siłą, a radosne podejście do życia jakie obrała przez kilka ostatnich lat również ostro kontrastowało z czystym kłamstwem, nieważne jak bardzo uzasadnionym. A tak przynajmniej myślała — w wyniku wydarzenia sprzed dwóch miesięcy Seraphine powoli zaczynała stawać się hipokrytką.
Okłamywała sama siebie praktycznie każdego dnia już od kilku tygodni. Rozpadała się od środka, wiedziała o tym, ale jej duma i upartość nie pozwalały jej na podjęcie dalszych działań. Utknęła w swego rodzaju pętli bez wyjścia, żmudnej i męczącej. Zamknęła się w sobie, przybrała szczęśliwą maskę i zakopała się w pracy i wszystkim tym, co potrafiło odciągnąć jej umysł od negatywów i męczących ją koszmarów. Winiła się za śmierć przyjaciółki i nie potrafiła przyjąć sobie do wiadomości, że nic z tego, co stało się tamtego wieczoru, było jej winą.
Jej ucieczka od rzeczywistości, czyli tak naprawdę jedynej przyjaciółki, która wiedziała co faktycznie wydarzyło się podczas jej pobytu w Seattle, miało również w tym pomóc. Niewinne kłamstwo mające na celu chronić samą Seraphine, która drżała na myśl o poproszeniu o pomoc, oraz Alice z własnym bagażem traumatycznych doświadczeń na plecach, szybko przekształciło się w coś poważniejszego.
Odcięła ją od siebie. Kompletnie.
Przestała odbierać telefony, nie spoglądała na żadne komunikatory w strachu, że zobaczy migające tam jej imię i, co najważniejsze, cofnęła wyciągniętą w jej stronę pomocną dłoń.
Tą samą, którą zaoferowała po tym jak Alice uwolniła się od Szatana i tą samą, która miała stanowić otwarte zaproszenie.
Zabolało ją to bo przecież obiecała, że będzie obok niej, ale jeszcze bardziej bolało ją to co działo się w jej własnej głowie.
Myśli nie mogła wyciszyć nawet jeśli bardzo tego chciała.
Jednakże za każdym, nawet najmniejszym gestem ciągnęła się cała fala konsekwencji. Wiedziała w końcu o tym od dziecka.
I tak też było tym razem.
Zupełnie nie spodziewała się pukania do drzwi o tak późnej godzinie. Jej wzrok mimowolnie zwrócił się w stronę tykającego za ścianie zegara i Seraphine mogła jedynie rozszerzyć oczy ze zdziwienia. Goście rzadko, n i g d y, nie przychodzili o tej godzinie — co najwyżej zamawiane przez nią okazjonalnie jedzenie ratujące przed gotowaniem w tragiczny dzień. Dzisiaj jednak czuła się wyjątkowo dobrze, więc wszystko miała przygotowane i załatwione. Do czasu. Zebrała się z kanapy w pośpiechu, omal nie potykając się przy tym o kręcącego się po mieszkaniu kota, i zatrzymała przed drzwiami wejściowymi. Przybrała szeroki uśmiech na twarz, dokładnie taki, jakiego używała w pracy gdy chciała ukryć swój zły humor. Kryło się za nim wiele negatywnych emocji, na szczęście zupełnie nierozpoznawalnych przez osoby, które nie były jej bliskie — pewnie gdyby tylko pracowała z jakimś przyjacielem to od razu rozgryzł by jej gierki i usilne próbowanie zamaskowania piętrzących się w jej życiu problemów. Na szczęście jednak tak nie było.
Drzwi zaskrzypiały głośno gdy w końcu je otworzyła.
Nie zwróciła na to jednak w ogóle uwagi. Jej pełne skupienie skierowane było w stronę osoby stojącej na korytarzu.
Dokładnie tej samej, o której myślała każdego dnia, ale odsuwała od siebie coraz bardziej.
Cholera jasna.
Seraphine otworzyła usta by coś powiedzień, c o k o l w i e k, ale żadne słowo nie chciało opuścić jej krtani. Prawie tak jakby zamarzła w miejscu bez możliwości zrobienia nawet najprotszej czynności.
I, niestety, z jakiegoś powodu wcale jej to nie dziwiło.
Alice Krueger
