Najwidoczniej miał wielkiego pecha w życiu, że to znowu do niego wróciło. Wewnętrznie cieszył się jak mało kto, bo czasami w nocy przypomniało mu się o tej sprawie i siedział nad segregatorem, próbując wymyślić jakieś łączące się ze sobą elementy. Czasami też budził się zlany potem i chwytał za pistolet, który leżał gdzieś w bliskiej okolicy a potem musiał łykać tabletki, by się uspokoić. Cała ta sprawa zniszczyła jego zdrowie psychiczne i racjonalność, więc miał nadzieję, że gdy wszyscy z tego gangu zostaną zamknięci to on powróci do normalności.
Żonę przez to stracił, całą chęć do życia, została mu córka, którą chciał chronić za wszelką cenę. A nie było lepszego sposobu niż zamknięcie tego rozdziału raz a dobrze, zamiast modlić się codziennie, by los nie zwrócił się przeciwko niemu.
Kiwnął głową i skierował się z nią na parking, nie mówiąc kompletnie nic. Gdy tylko zeszli to gorączkowo się rozejrzał, jakby nie wiadomo co miało się stać, ale jego przeczucie mówiło, że ktoś może ich śledzić, szukać albo chcieć zamordować. Nawet i jeśli w okolicy nie było żadnego samochodu to szedł ostrożnie analizując wszystko, co mu w oczy wpadło.
Odetchnął dopiero, gdy usiadł za kierownicą i oparł się o nią. Potarł palcami swoje czoło, próbując zebrać sensownie myśli, ale zanim zaczął gadać, łyknął kilka leków, które wyciągnął z buteleczki, z podłokietnika. Jak najszybciej potrzebował dobrze się wyspać albo ponownie odwiedzić psychiatrę, bo nie czuł się za dobrze. Jednocześnie musiał to załatwić tak, by Diane, jego była żona, w ogóle się o tym nie dowiedziała. Nie chciał mieć nieprzyjemności i ciągać się z nią po sądach, bo dałby sobie rękę uciąć, że te informacje wykorzystałaby w niecny sposób.
—
Dużo ćwiczysz? — mruknął, by rozwiać ciszę pomiędzy nimi. Nawiązywał do jej rozchylonej torby, w której znajdowały się rękawice bokserskie. Kątem oka zdążył je zauważyć. —
Jesteś za ładna na taki sport — skwitował i oparł się wygodnie, wbijając swój wzrok w szybę, a raczej w ścianę, która znajdowała się przed samochodem.
Posiedział tak chwilę, jakby czekając na cud z nieba, albo może na to, by psychotropy zaczęły działać (gdyby rzeczywiście miało do tego dojść to musiałby tu siedzieć z pół godziny, a najpewniej koleżanka tyle czasu nie miała).
—
Nie chce mi się czytać tych dokumentów, możesz opowiedzieć i skan mi wysłać na pocztę. Chyba, że mogę je pożyczyć do domu — powiedział i obrócił głowę w jej stronę, by obserwować jej reakcję na swoje słowa. Doszedł do wniosku, że była aż nadto chłodna i bezuczuciowa na pracę w policji, wszędzie były jakieś granice, a ona je przekraczała kilkukrotnie.
Dobrze, że jeszcze nie wymyślił sobie tego, że jest kimś podstawionym i chce go wystawić, bo wtedy chyba by ją zamordował.
Mazarine Winters