-
Don't try me. I'm the kindest rude person You'll ever meet.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Niska temperatura grudniowych nocy w Toronto oraz zdecydowanie za dużo sherry sprawiło, że Milo wcisnąwszy się pod prysznic nie chciał z niego wychodzić. Wystarczyło parę stopni poniżej zera by zmrozić jego najlepsze intencje i gościnność, zwłaszcza, że odkąd odkrył limitowaną edycję żelu pod prysznic w lokalnym spożywczaku (cinnamon bun, Rivera był zachwycony) jego czas namakania, pienienia i bezczynnego sterczenia pod natryskiem wydłużył się co najmniej o dodatkowe pięć minut.
Woda posiadała jednakowoż tę cudowną właściwość cucenia najbardziej nietrzeźwych umysłów i wkrótce Milo przypomniał sobie o obecności gościa, następnie przypomniał sobie, że to przecież tylko Dylan, po to, aby zaraz za gardło ścisnęła go panika, bo - to AŻ Dylan. W jego mieszkaniu, w którym co prawda nie trzymał na wierzchu nic szczególnie kompromitującego, ale ścianę obok, może nawet zaraz za drzwiami!
Odetchnął pełną piersią dla animuszu, a trochę dlatego, że na krótko zapomniał, że to konieczne, a drobne wzorki na kafelkach zatańczyły mu przed oczami. Oparł się o nie skronią, wsparł się ręką, kolana ugięły się pod nim odrobinę, a kilka mokrych kosmyków przykleiło mu się do czoła. Przez parę kolejnych minut do akompaniamentu przyjemnie szumiącego ukropu Milo debatował nad swoim żałosnym, rozmiękłym (aczkolwiek nie wszędzie i nie do końca) jestestwem, żenującym crushem i króciutko rozważał, czy w ogóle wychodzić spod prysznica. Bo mógłby tu przecież zostać, zamiast wystawiać się na śmieszność, na czyhające z każdej strony ryzyko i...
Od dłuższego momentu wpatrywał się tępo w jeden kafelek i udawał, że nie zauważał łagodnego zainteresowania tematem Gauthiera okazywanego przez południowe rejony swojego ciała, bo wyjątkowo nie był to czas na tête-à-tête z własną wyobraźnią. Musiał wziąć się w garść. To znaczy, zebrać się w sobie.
一 Joder.
W kuchni wygodnie łączonej z salonem Dylan rzeczywiście poczuł się domowo. W samej koszulce, i nie umknęło to uwadze Rivery, wilgotnej tu i ówdzie i przyklejającej się gdzieniegdzie do ciała, Gauthier przeprowadzał rewizję lodówki.
一 Suche. Suche ciuchy. Jasne. Tak 一 zgodził się mechanicznie; artykułowanie porządnych, złożonych zdań leżało obecnie poza granicami jego możliwości, tak krasomówczych jak i opartych o zdolność skupienia. On sam dopiero teraz pochylił głowę by sprawdzić co założył na siebie i odkrył, że nie licząc bluzy założonej tył na przód, nie było tragicznie. Była trochę workowata, granat przeszedł w pruski wypłowiały błękit po dwudziestym praniu i strzępił się jej rękaw, ale nadal była ciepła i dość miękka, aby Milo sięgał po nią chętnie i z przyzwyczajenia. Dresowe spodnie reprezentowały inną parafię i choć dopiero wyciągnął je z prania, na kieszeni widać było wielką tłustą plamę, z jaką nie poradził sobie detergent. Skarpetki, dwie różne, przynajmniej nie dziurawe, Rivera wybierał na podstawie satysfakcjonującej, gwarantującej ciepło grubości.
一 Znajdę ci, może i sweter będzie. 一 I mimo, że dopiero co przyszedł, obrócił się bardzo powoli, sztywno i z sercem na ramieniu. 一 Zapytaj ASAPa o funkcje mikrofali, powie ci co ustawić, żeby nie zwęgliło ci pizzy, mogłem ostatnio przesadzić z mocą 一 dodał na odchodnym, myślami będąc już koło ewentualnych opcji jakie mógł zaproponować Dylanowi w temacie czegoś suchego i w rozmiarze. Rivera osobiście lubił oversize, sympatyzował ze wszystkim co komfortowe (nie musiało koniecznie wyglądać), ale częściej do głosu dochodziła jego praktyczna natura alarmująca, że za długi rękaw na stanowisku roboczym to ryzyko podpalenia, przewrócenia czegoś albo, najgorzej, zniszczenia jakiegoś delikatnego komponentu, stąd kwiatki takie jak zestaw w jakim nosił się obecnie były rzadkością.
Dylan miał jakkolwiek dziwne szczęście tej nocy, bo Milo nie tylko odkrył w swojej szafie dawno zapomniane i możliwie pasujące spodnie, ale przypomniał sobie o istnieniu starej bluzy, którą zwędził parę lat temu któremuś znajomemu.
Smoki z Sacramento.
Z naręczem skrupulatnie złożonych i niepasujących do siebie dresów Milo wrócił do salonu nadal rumiany od wrzątku, jakim zlał się pod prysznicem i spragniony, by taki sam ukrop, tylko o smaku herbaty, wlać w siebie na dobranoc.
一 Tylko szanuj, prawdziwe dolce gabbana, co nie? ASAP, Netflix.
Sam uwił się na kanapie ciesząc jak nigdy z obecności grubego, pstrokatego koca.
Dylan Gauthier
Woda posiadała jednakowoż tę cudowną właściwość cucenia najbardziej nietrzeźwych umysłów i wkrótce Milo przypomniał sobie o obecności gościa, następnie przypomniał sobie, że to przecież tylko Dylan, po to, aby zaraz za gardło ścisnęła go panika, bo - to AŻ Dylan. W jego mieszkaniu, w którym co prawda nie trzymał na wierzchu nic szczególnie kompromitującego, ale ścianę obok, może nawet zaraz za drzwiami!
Odetchnął pełną piersią dla animuszu, a trochę dlatego, że na krótko zapomniał, że to konieczne, a drobne wzorki na kafelkach zatańczyły mu przed oczami. Oparł się o nie skronią, wsparł się ręką, kolana ugięły się pod nim odrobinę, a kilka mokrych kosmyków przykleiło mu się do czoła. Przez parę kolejnych minut do akompaniamentu przyjemnie szumiącego ukropu Milo debatował nad swoim żałosnym, rozmiękłym (aczkolwiek nie wszędzie i nie do końca) jestestwem, żenującym crushem i króciutko rozważał, czy w ogóle wychodzić spod prysznica. Bo mógłby tu przecież zostać, zamiast wystawiać się na śmieszność, na czyhające z każdej strony ryzyko i...
Od dłuższego momentu wpatrywał się tępo w jeden kafelek i udawał, że nie zauważał łagodnego zainteresowania tematem Gauthiera okazywanego przez południowe rejony swojego ciała, bo wyjątkowo nie był to czas na tête-à-tête z własną wyobraźnią. Musiał wziąć się w garść. To znaczy, zebrać się w sobie.
一 Joder.
W kuchni wygodnie łączonej z salonem Dylan rzeczywiście poczuł się domowo. W samej koszulce, i nie umknęło to uwadze Rivery, wilgotnej tu i ówdzie i przyklejającej się gdzieniegdzie do ciała, Gauthier przeprowadzał rewizję lodówki.
一 Suche. Suche ciuchy. Jasne. Tak 一 zgodził się mechanicznie; artykułowanie porządnych, złożonych zdań leżało obecnie poza granicami jego możliwości, tak krasomówczych jak i opartych o zdolność skupienia. On sam dopiero teraz pochylił głowę by sprawdzić co założył na siebie i odkrył, że nie licząc bluzy założonej tył na przód, nie było tragicznie. Była trochę workowata, granat przeszedł w pruski wypłowiały błękit po dwudziestym praniu i strzępił się jej rękaw, ale nadal była ciepła i dość miękka, aby Milo sięgał po nią chętnie i z przyzwyczajenia. Dresowe spodnie reprezentowały inną parafię i choć dopiero wyciągnął je z prania, na kieszeni widać było wielką tłustą plamę, z jaką nie poradził sobie detergent. Skarpetki, dwie różne, przynajmniej nie dziurawe, Rivera wybierał na podstawie satysfakcjonującej, gwarantującej ciepło grubości.
一 Znajdę ci, może i sweter będzie. 一 I mimo, że dopiero co przyszedł, obrócił się bardzo powoli, sztywno i z sercem na ramieniu. 一 Zapytaj ASAPa o funkcje mikrofali, powie ci co ustawić, żeby nie zwęgliło ci pizzy, mogłem ostatnio przesadzić z mocą 一 dodał na odchodnym, myślami będąc już koło ewentualnych opcji jakie mógł zaproponować Dylanowi w temacie czegoś suchego i w rozmiarze. Rivera osobiście lubił oversize, sympatyzował ze wszystkim co komfortowe (nie musiało koniecznie wyglądać), ale częściej do głosu dochodziła jego praktyczna natura alarmująca, że za długi rękaw na stanowisku roboczym to ryzyko podpalenia, przewrócenia czegoś albo, najgorzej, zniszczenia jakiegoś delikatnego komponentu, stąd kwiatki takie jak zestaw w jakim nosił się obecnie były rzadkością.
Dylan miał jakkolwiek dziwne szczęście tej nocy, bo Milo nie tylko odkrył w swojej szafie dawno zapomniane i możliwie pasujące spodnie, ale przypomniał sobie o istnieniu starej bluzy, którą zwędził parę lat temu któremuś znajomemu.
Smoki z Sacramento.
Z naręczem skrupulatnie złożonych i niepasujących do siebie dresów Milo wrócił do salonu nadal rumiany od wrzątku, jakim zlał się pod prysznicem i spragniony, by taki sam ukrop, tylko o smaku herbaty, wlać w siebie na dobranoc.
一 Tylko szanuj, prawdziwe dolce gabbana, co nie? ASAP, Netflix.
Sam uwił się na kanapie ciesząc jak nigdy z obecności grubego, pstrokatego koca.
Dylan Gauthier
-
But don't you worry there's no hurry for tomorrow 'cause today's still youngnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Na wpół wisząc na bujających się drzwiach lodówki, Dylan obrzucił gospodarza leniwym spojrzeniem od czubka głowy po niedopasowane skarpetki. Wilgotne kosmyki powoli wracających do standardowego skrętu loków i złożony z losowych elementów dresik roztaczały przytulny i domowy nastrój, przez który Gauthier poczuł się jakby cofnął się o parę lat i ponownie odbierał brata z nocowania u znajomych, bo zaszkodziła mu ilość słodkich przekąsek i napojów gazowanych wciągniętych zamiast normalnego posiłku. Sam nie miał okazji na takie rozrywki, ale patrząc na to z boku wspominał to pozytywnie, o ile z odrobiną zazdrości i poczuciem straconej okazji. Teraz zdaje się, że otrzymał szansę nadrobienia tego w nieco zakrzywionej i znacznie bardziej pijackiej wersji, a ciepłe uczucie w żołądku na widok gospodarza dogrywało do poczucia nostalgii. Albo był po prostu głodny.
- Dzięki, jesteś naj... - urwał, kiedy Milo znikał za zakrętem, doceniając starania by znaleźć mu nowe ciuchy, chociaż oddelegowanie do dalszego konwersowania z maszyną wybiło go z rytmu i zatrzymało niedokończone słowo na końcu jego języka. Przełknął je z powrotem, ignorując pikanie spanikowanej lodówki ogłaszającej, że jego niezdecydowanie co z niej wyjąć trwa zdecydowanie za długo o mój boże zamknij te drzwi, i odwracając się w stronę ASAPa by łypnąć na niego nieufnym spojrzeniem. Dylan z założenia nie miał nic przeciwko technologii i elektronicznym sprzętom domowym, nigdy jednak nie musiał z nimi rozmawiać. I gdzieś pod całkowitym brakiem zrozumienia jak to wszystko działało czuł się zwyczajnie głupio, kiedy poszukiwał odpowiednich słów i zbierał się w sobie by wypowiedzieć je na głos.
- Hej, uh, ASAP? Nie chcę cię znowu zamęczać, ale wiesz może jak ustawić mikrofalę? Odgrzewamy pizzę... z lodówki... chyba wczorajszą - zapewnił wszystkie informacje, jakie jego zdaniem były niezbędne do wykonania powierzonego zadania. Oferta Milo wypowiedziana jeszcze na początku ich pełnej przygód drogi za nic nie brzmiała wtedy tak skomplikowanie jak okazała się w praktyce. Przestępując z nogi na nogę i mieląc w dłoni dolny róg koszulki poczekał aż robocik się namyśli i, o dziwo, przekaże mu dokładne instrukcje. Z tego wszystkiego dopiero po ustawieniu trybu na mikrofali przypomniał sobie o fakcie, że pizza nie została jeszcze zlokalizowana i wrócił do lodówki, którą w końcu łaskawie zamknął po wydobyciu odpowiedniego talerza. Znajomy szum zapowiadający ciepły posiłek, albo przynajmniej ciepłe naczynie z zimnym posiłkiem, zapewnił go o poprawnym wykonaniu powierzonego zadania chwilę przed tym jak Rivera ponownie wyłonił się zza rogu z naręczem ubrań.
- Ah, oczywiście. Czysty jedwab, huh? - odparł, odbierając pożyczoną odzież i przechodząc kilka kroków do krzesła przy jadalnianym stole, przez którego oparcie przerzucił kolejno bluzę i spodnie od dresu. Z braku chęci na przetransportowanie się do łazienki, oraz potrzeby by się jakkolwiek chować - drużyna koszykarska przygotowała go na wszystko - zabrał się za odklejanie od skóry wilgotnego materiału kolejno noszonej koszulki i ciężkich od wody jeansów. Raz dwa wymienił je na suche odpowiedniki, uznając, że tak czy siak wyschnie pod nimi w swoim czasie, po czym rozwiesił swoje ubrania na krzesłach i wrócił do przedpokoju by zrobić to samo porzuconymi wcześniej bluzami.
- To, uh, co on tak właściwie robi? - dopytał siedzącego na kanapie Milo w trakcie przekręcania na odpowiednią stronę wywiniętego do wewnątrz rękawa. - Albo, czekaj, czego nie robi? I... serio jest połączony z twoim telewizorem? - dodał, jako że ten fakt dotarł do niego z opóźnieniem, jak już znajome logo wyświetliło się na ekranie. Mieli tu do czynienia ze znacznie bardziej rozwiniętą technologią niż sięgało jego własne pojmowanie. - I też na przykład, gasi światło czy coś? - dorzucił do listy, podwijając do łokci rękawy pożyczonej bluzy i cofając się do kuchni, zawołany pikaniem mikrofali. Pogrzebał w szafkach i rozdzielił dwa parujące kawałki pizzy na osobne talerze, z którymi zawędrował do czekającego na kanapie Milo.
- Oglądałeś Too hot to handle? - zaproponował, podsuwając gospodarzowi talerz pod nos. - Oczywiście ogląda się to dla fabuły. I Lany. Dogadałaby się z ASAPem - zauważył, śmiejąc się z własnego żartu i siadając wygodniej, przy okazji podkradając Milo kawałek koca.
Milo Rivera
- Dzięki, jesteś naj... - urwał, kiedy Milo znikał za zakrętem, doceniając starania by znaleźć mu nowe ciuchy, chociaż oddelegowanie do dalszego konwersowania z maszyną wybiło go z rytmu i zatrzymało niedokończone słowo na końcu jego języka. Przełknął je z powrotem, ignorując pikanie spanikowanej lodówki ogłaszającej, że jego niezdecydowanie co z niej wyjąć trwa zdecydowanie za długo o mój boże zamknij te drzwi, i odwracając się w stronę ASAPa by łypnąć na niego nieufnym spojrzeniem. Dylan z założenia nie miał nic przeciwko technologii i elektronicznym sprzętom domowym, nigdy jednak nie musiał z nimi rozmawiać. I gdzieś pod całkowitym brakiem zrozumienia jak to wszystko działało czuł się zwyczajnie głupio, kiedy poszukiwał odpowiednich słów i zbierał się w sobie by wypowiedzieć je na głos.
- Hej, uh, ASAP? Nie chcę cię znowu zamęczać, ale wiesz może jak ustawić mikrofalę? Odgrzewamy pizzę... z lodówki... chyba wczorajszą - zapewnił wszystkie informacje, jakie jego zdaniem były niezbędne do wykonania powierzonego zadania. Oferta Milo wypowiedziana jeszcze na początku ich pełnej przygód drogi za nic nie brzmiała wtedy tak skomplikowanie jak okazała się w praktyce. Przestępując z nogi na nogę i mieląc w dłoni dolny róg koszulki poczekał aż robocik się namyśli i, o dziwo, przekaże mu dokładne instrukcje. Z tego wszystkiego dopiero po ustawieniu trybu na mikrofali przypomniał sobie o fakcie, że pizza nie została jeszcze zlokalizowana i wrócił do lodówki, którą w końcu łaskawie zamknął po wydobyciu odpowiedniego talerza. Znajomy szum zapowiadający ciepły posiłek, albo przynajmniej ciepłe naczynie z zimnym posiłkiem, zapewnił go o poprawnym wykonaniu powierzonego zadania chwilę przed tym jak Rivera ponownie wyłonił się zza rogu z naręczem ubrań.
- Ah, oczywiście. Czysty jedwab, huh? - odparł, odbierając pożyczoną odzież i przechodząc kilka kroków do krzesła przy jadalnianym stole, przez którego oparcie przerzucił kolejno bluzę i spodnie od dresu. Z braku chęci na przetransportowanie się do łazienki, oraz potrzeby by się jakkolwiek chować - drużyna koszykarska przygotowała go na wszystko - zabrał się za odklejanie od skóry wilgotnego materiału kolejno noszonej koszulki i ciężkich od wody jeansów. Raz dwa wymienił je na suche odpowiedniki, uznając, że tak czy siak wyschnie pod nimi w swoim czasie, po czym rozwiesił swoje ubrania na krzesłach i wrócił do przedpokoju by zrobić to samo porzuconymi wcześniej bluzami.
- To, uh, co on tak właściwie robi? - dopytał siedzącego na kanapie Milo w trakcie przekręcania na odpowiednią stronę wywiniętego do wewnątrz rękawa. - Albo, czekaj, czego nie robi? I... serio jest połączony z twoim telewizorem? - dodał, jako że ten fakt dotarł do niego z opóźnieniem, jak już znajome logo wyświetliło się na ekranie. Mieli tu do czynienia ze znacznie bardziej rozwiniętą technologią niż sięgało jego własne pojmowanie. - I też na przykład, gasi światło czy coś? - dorzucił do listy, podwijając do łokci rękawy pożyczonej bluzy i cofając się do kuchni, zawołany pikaniem mikrofali. Pogrzebał w szafkach i rozdzielił dwa parujące kawałki pizzy na osobne talerze, z którymi zawędrował do czekającego na kanapie Milo.
- Oglądałeś Too hot to handle? - zaproponował, podsuwając gospodarzowi talerz pod nos. - Oczywiście ogląda się to dla fabuły. I Lany. Dogadałaby się z ASAPem - zauważył, śmiejąc się z własnego żartu i siadając wygodniej, przy okazji podkradając Milo kawałek koca.
Milo Rivera
-
Don't try me. I'm the kindest rude person You'll ever meet.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Z pewnością nie był przygotowany na striptiz w wykonaniu skrzydłowego studenckiej drużyny koszykarskiej w swoim salonie, nie w tym życiu i, Rivera był tego absolutnie pewien, nie w żadnym kolejnym. Wiedząc, że każda skrajna reakcja od zbyt intensywnego wgapiania się po dziewiczo płoche wykręcanie głowy byłaby co najmniej podejrzana, Milo po prostu skromnie uciekł spojrzeniem w bok, w jakiś luźny kabel przełożony na krzyż z innym. Do czego on prowadził...?
一 ASAP jest... nie wiem 一 wyznał bardzo krótko i wyjątkowo szczerze. Zabawa frędzlami jakie skubał na krańcu koca okazała się nagle bardzo angażująca. 一 Początkowo był tylko projektem, bo potrzebne mi było to stypendium. Potem dodałem mu kilka funkcji, sprawdziłem z czym da się go połączyć, a wierz mi, w dobie powszechnego pierdolca na punkcie inteligentnych rozwiązań dla domu zintegrowanie takiego urządzenia jest proste. Kwestia podpięcia modułu, dogrzebania się do kodów źródłowych oryginalnego oprogramowania... 一 Przez co Rivera miał na myśli sposoby nie do końca legalne, ponieważ mało która firma pozwalała sobie na korzystanie z rozwiązań Open Source, ale tego Dylanowi zdradzać nie musiał. 一 ...no i robi co chcesz. Musi być po prostu kompatybilny.
Ucieczka w surowy, techniczny monolog była jego wybawieniem. Rozmyślanie o mikrokontrolerach pomogło mu odparować niedawny widok Gauthiera w połowicznym negliżu, ale nijak nie przygotowało na werbalny atak, który nadszedł razem z talerzem pizzy, w formie pozornie niewinnego pytania.
一 Ta, coś widziałem 一 mruknął gorzko, starając się za wszelką cenę nie wybuchnąć histerycznym śmiechem; wątpił jednak, by mówili w tym momencie o tym samym. 一 Możemy obejrzeć, nie przyjrzałem... znaczy się, nie obejrzałem go chyba do końca. I dzięki za pizzę, myślałem, że weźmiesz sobie oba kawałki.
Dopiero teraz, gdy wręczono mu gumowatą Margheritę i zachęcono do jedzenia Milo poczuł, że faktycznie był głodny i gdyby nie Dylan, zapewne zdałby sobie z tego sprawę dopiero następnego dnia, może koło południa, jak już wygrzebałby się z pościeli. Wziął kęsa by przez jakiś czas nie musieć się odzywać, zwłaszcza, że w tej chwili nie do końca ufał swojej zdolności odfiltrowywania tego, co można było powiedzieć od tego, z czym za żadne skarby świata nie powinien był się uzewnętrzniać. Był jednak łaskawy, bo widząc, że Gauthier nie jest przyzwyczajony do konwersowania z jeżdżącym po domu ekspresem do kawy, po prostu podał mu konwencjonalnie pada, by mógł wybrać film.
Telewizor ogrzewał ich ciepłym światłem wraz z tym w kuchni, o którym zapomnieli, ale żadnemu nie chciało się wstawać by je gasić. Było zresztą przyjemnie, sennie i przez śnieg padający gęsto za oknem, w jakiś sposób dziwnie cicho. Odbiornik był przyciszony, a dla Milo, który był przyzwyczajony do traktowania wszystkich przetworzonych elektronicznie dźwięków jako stanowiącego tło szumu, oznaczało to nowy wariant wydłużającej się gry w „kto pierwszy zaśnie".
一 Dylan. Hej, Dylan. Śpisz? 一 rzucił na wydechu, półszeptem, częściowo zakopany pod kocem, ale z udem przeciągniętym po wierzchu. Inaczej byłoby za gorąco. 一 Bo ja nie wiem czy ci ścielić, czy postawić fort z poduszek.
Nie pamiętał w jakim stanie zostawił swoje łóżko, czy było wyjątkowo schludnie zaścielone i nakryte patchworkowym pledem czy utytłane czymś, cóż, pastą termoprzewodzącą, albo z plamą po capri-sunie, albo i w ogóle niewidoczne przez porozrzucane komponenty. Czasami, kiedy szukał czegoś naprędce i potrzebował tego na cito, wygarniał z szaf kontenery, wydzierał szuflady i wysypywał ich zawartość prosto na materac, by dopiero w takich warunkach znaleźć jeden mały kabelek, jakąś diodę albo kondensator. Potem, oczywiście, wszystko zostawiał na wierzchu i sypiał na podłodze na jednym kocu i jakimś zdobycznym jaśku, tak długo, aż nie rozbolały go plecy i nie zmusił się do sprzątania.
Jego supermocą, najwyraźniej, była skolioza, szczególnie, że w tym momencie również leżał wygięty esowato w pozycji znanej w żargonie specjalistów od jogi jako „umierający łabędź".
一 Jeżeli nadal gramy, to mam pytanie. Czemu się ze mną trzymasz?
Jak na tę godzinę i ten etap post-imprezowego zjazdu, nie brzmiało to aż tak dziwnie. Leżąc dalej w prawdopodobnie najniewygodniejszej (dla zwykłego śmiertelnika) pozycji Milo nie widział jego twarzy, co najwyżej kawałek kolana i fragmentarycznie bark, poza tym połacie pstrokatego koca i zapodziany, pusty talerz.
Dylan Gauthier
一 ASAP jest... nie wiem 一 wyznał bardzo krótko i wyjątkowo szczerze. Zabawa frędzlami jakie skubał na krańcu koca okazała się nagle bardzo angażująca. 一 Początkowo był tylko projektem, bo potrzebne mi było to stypendium. Potem dodałem mu kilka funkcji, sprawdziłem z czym da się go połączyć, a wierz mi, w dobie powszechnego pierdolca na punkcie inteligentnych rozwiązań dla domu zintegrowanie takiego urządzenia jest proste. Kwestia podpięcia modułu, dogrzebania się do kodów źródłowych oryginalnego oprogramowania... 一 Przez co Rivera miał na myśli sposoby nie do końca legalne, ponieważ mało która firma pozwalała sobie na korzystanie z rozwiązań Open Source, ale tego Dylanowi zdradzać nie musiał. 一 ...no i robi co chcesz. Musi być po prostu kompatybilny.
Ucieczka w surowy, techniczny monolog była jego wybawieniem. Rozmyślanie o mikrokontrolerach pomogło mu odparować niedawny widok Gauthiera w połowicznym negliżu, ale nijak nie przygotowało na werbalny atak, który nadszedł razem z talerzem pizzy, w formie pozornie niewinnego pytania.
一 Ta, coś widziałem 一 mruknął gorzko, starając się za wszelką cenę nie wybuchnąć histerycznym śmiechem; wątpił jednak, by mówili w tym momencie o tym samym. 一 Możemy obejrzeć, nie przyjrzałem... znaczy się, nie obejrzałem go chyba do końca. I dzięki za pizzę, myślałem, że weźmiesz sobie oba kawałki.
Dopiero teraz, gdy wręczono mu gumowatą Margheritę i zachęcono do jedzenia Milo poczuł, że faktycznie był głodny i gdyby nie Dylan, zapewne zdałby sobie z tego sprawę dopiero następnego dnia, może koło południa, jak już wygrzebałby się z pościeli. Wziął kęsa by przez jakiś czas nie musieć się odzywać, zwłaszcza, że w tej chwili nie do końca ufał swojej zdolności odfiltrowywania tego, co można było powiedzieć od tego, z czym za żadne skarby świata nie powinien był się uzewnętrzniać. Był jednak łaskawy, bo widząc, że Gauthier nie jest przyzwyczajony do konwersowania z jeżdżącym po domu ekspresem do kawy, po prostu podał mu konwencjonalnie pada, by mógł wybrać film.
Telewizor ogrzewał ich ciepłym światłem wraz z tym w kuchni, o którym zapomnieli, ale żadnemu nie chciało się wstawać by je gasić. Było zresztą przyjemnie, sennie i przez śnieg padający gęsto za oknem, w jakiś sposób dziwnie cicho. Odbiornik był przyciszony, a dla Milo, który był przyzwyczajony do traktowania wszystkich przetworzonych elektronicznie dźwięków jako stanowiącego tło szumu, oznaczało to nowy wariant wydłużającej się gry w „kto pierwszy zaśnie".
一 Dylan. Hej, Dylan. Śpisz? 一 rzucił na wydechu, półszeptem, częściowo zakopany pod kocem, ale z udem przeciągniętym po wierzchu. Inaczej byłoby za gorąco. 一 Bo ja nie wiem czy ci ścielić, czy postawić fort z poduszek.
Nie pamiętał w jakim stanie zostawił swoje łóżko, czy było wyjątkowo schludnie zaścielone i nakryte patchworkowym pledem czy utytłane czymś, cóż, pastą termoprzewodzącą, albo z plamą po capri-sunie, albo i w ogóle niewidoczne przez porozrzucane komponenty. Czasami, kiedy szukał czegoś naprędce i potrzebował tego na cito, wygarniał z szaf kontenery, wydzierał szuflady i wysypywał ich zawartość prosto na materac, by dopiero w takich warunkach znaleźć jeden mały kabelek, jakąś diodę albo kondensator. Potem, oczywiście, wszystko zostawiał na wierzchu i sypiał na podłodze na jednym kocu i jakimś zdobycznym jaśku, tak długo, aż nie rozbolały go plecy i nie zmusił się do sprzątania.
Jego supermocą, najwyraźniej, była skolioza, szczególnie, że w tym momencie również leżał wygięty esowato w pozycji znanej w żargonie specjalistów od jogi jako „umierający łabędź".
一 Jeżeli nadal gramy, to mam pytanie. Czemu się ze mną trzymasz?
Jak na tę godzinę i ten etap post-imprezowego zjazdu, nie brzmiało to aż tak dziwnie. Leżąc dalej w prawdopodobnie najniewygodniejszej (dla zwykłego śmiertelnika) pozycji Milo nie widział jego twarzy, co najwyżej kawałek kolana i fragmentarycznie bark, poza tym połacie pstrokatego koca i zapodziany, pusty talerz.
Dylan Gauthier
-
But don't you worry there's no hurry for tomorrow 'cause today's still youngnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Chociaż sam zadał to pytanie, a nawet i kilka dodatkowych, otrzymana odpowiedź dotarła do niego zaledwie częściowo. Nawet w pełnej trzeźwości potrzebowałby powtórzenia przynajmniej dwa razy by przyswoić, ale i tak nie do końca zrozumieć, kwestię modułów i kodów źródłowych, a aktualny stan pozwolił mu zaledwie na wysłuchanie i pokiwanie głową by pokazać, że naprawdę go słuchał. Nawet jeśli nie byłby w stanie powtórzyć zbyt wiele z otrzymanych informacji. Wniosek był jeden - ASAP był zdecydowanie zbyt skomplikowanym urządzeniem by Dylan przestał patrzeć na niego jak na przybysza z kosmosu, jednak zaczynał pojmować jego użyteczność. Chociaż tak i tak był wdzięczny za otrzymanie do ręki najzwyklejszego, fizycznego pada by wklepać nazwę reality show w pasek wyszukiwania, do tego stopnia że wszelkie potknięcia językowe Milo nie zwróciły jego najmniejszej uwagi. Zresztą, sam miał niemałe problemy z plączącym się językiem, czepianie się go za to samo byłoby zwyczajną hipokryzją.
I tak oto skończyli wyłożeni na kanapie dzieląc się powykręcanym kocem, oglądając grupę desperatów w skąpych strojach kąpielowych i coraz rzadziej dzieląc się komentarzami na temat akcji rozgrywającej się na ekranie. Z głową wyłożoną praktycznie poziomo na oparciu kanapy i przekręconą tylko by widzieć telewizor przynajmniej jednym okiem, Dylan pozwolił sobie wyłączyć myślenie i po prostu egzystować w stanie upojenia, najedzenia i rozgrzania przemarzniętych na śniegu kończyn. Dużą rolę w tym procesie odegrał już pusty kubek po herbacie, który w pełni przywrócił mu czucie w opuszkach palców. Wątpił by kiedykolwiek faktycznie się nauczył, że branie śniegu w gołe dłonie zawsze kończyło się takim samym dyskomfortem.
Ze stanu uśpienia funkcji kognitywnych wyrwały go dopiero magiczne słowa: fort z poduszek.
- Możemy? Znaczy ten fort. Chcesz zrobić fort z poduszek? - upewnił się czy aby nie był to żart, ani propozycja rzucona bez przemyślenia przez przysypiający umysł. Sam miał jeszcze dość energii by kontynuować nocne rozrywki, zwłaszcza po podbiciu entuzjazmu przez ciekawą propozycję. - Nigdy nie budowałem fortu z poduszek - przyznał, jako że co najwyżej zdarzało mu się przynosić dzieciakom koce i poduszki, aby zająć ich uwagę i czas, kiedy sam musiał ogarniać dom. Ostatnimi czasy zdarzało mu się nadrabiać to, na co nie miał okazji w dzieciństwie, ale na to jeszcze nie wpadł i w tej chwili wydawało mu się to najlepszą potencjalną rozrywką. Tymczasowo jednak nie ruszył się z miejsca, czekając na potwierdzenie ze strony Milo, chociaż szybciej doczekał się kontynuacji ich gry z drogi do mieszkania. Zmarszczył czoło, podnosząc wzrok na sufit i mieląc w głowie niespodziewane pytanie. Nie było dla niego do końca wygodne.
- A czemu nie? Masz poczucie humoru, lubię słuchać jak opowiadasz o tych swoich maszynach i nie jesteś bucem jak połowa populacji - wyliczył na palcach podniesionej ręki i odchylił czwarty palec, dając sobie chwilę na przemyślenie co dalej. I ugryzienie się w język przynajmniej dwukrotnie. - Dobrze się z tobą czuję. Komfortowo. No i masz fajne loczki - dorzucił na zakończenie, usatysfakcjonowany pełną dłonią argumentów. Mógłby powiedzieć mu więcej. Przyznać, że od pierwszego spotkania chciał wziąć od niego numer, ale nie w celu ułatwienia kontaktu na temat stanu odstawianego do naprawy motocykla, że jego uśmiech rozświetlał mu dzień i że z nikim innym nie chciałby gubić się po nocach po parku by dostać kawałek odgrzewanej pizzy. Tylko, że to wymagałoby naruszenia granic przyjaźni i ciągnęło za sobą ryzyko utraty najlepszej znajomości jaką zyskał w dorosłym życiu, a na to zdecydowanie nie był gotowy. Chociaż kontynuacja gry zdecydowanie otwierała mu furtkę do wybadania terenu i zaspokojenie własnej ciekawości.
- Moja kolej. Kto jest najbardziej w twoim typie? Jakbyś musiał wybrać - doprecyzował, odcinając mu drogę wykręcenia się z pytania i wskazując na ekran telewizora by rozjaśnić, że chodzi mu o uczestników programu. Dziesiątka prawie-że-modeli z równym podziałem na kobiety i facetów nie dawała aż tak szerokiego wachlarza różnorodności, jednak nie wiedział jak lepiej zakamuflować pytanie o orientację leżącego obok siebie precelka.
Milo Rivera
I tak oto skończyli wyłożeni na kanapie dzieląc się powykręcanym kocem, oglądając grupę desperatów w skąpych strojach kąpielowych i coraz rzadziej dzieląc się komentarzami na temat akcji rozgrywającej się na ekranie. Z głową wyłożoną praktycznie poziomo na oparciu kanapy i przekręconą tylko by widzieć telewizor przynajmniej jednym okiem, Dylan pozwolił sobie wyłączyć myślenie i po prostu egzystować w stanie upojenia, najedzenia i rozgrzania przemarzniętych na śniegu kończyn. Dużą rolę w tym procesie odegrał już pusty kubek po herbacie, który w pełni przywrócił mu czucie w opuszkach palców. Wątpił by kiedykolwiek faktycznie się nauczył, że branie śniegu w gołe dłonie zawsze kończyło się takim samym dyskomfortem.
Ze stanu uśpienia funkcji kognitywnych wyrwały go dopiero magiczne słowa: fort z poduszek.
- Możemy? Znaczy ten fort. Chcesz zrobić fort z poduszek? - upewnił się czy aby nie był to żart, ani propozycja rzucona bez przemyślenia przez przysypiający umysł. Sam miał jeszcze dość energii by kontynuować nocne rozrywki, zwłaszcza po podbiciu entuzjazmu przez ciekawą propozycję. - Nigdy nie budowałem fortu z poduszek - przyznał, jako że co najwyżej zdarzało mu się przynosić dzieciakom koce i poduszki, aby zająć ich uwagę i czas, kiedy sam musiał ogarniać dom. Ostatnimi czasy zdarzało mu się nadrabiać to, na co nie miał okazji w dzieciństwie, ale na to jeszcze nie wpadł i w tej chwili wydawało mu się to najlepszą potencjalną rozrywką. Tymczasowo jednak nie ruszył się z miejsca, czekając na potwierdzenie ze strony Milo, chociaż szybciej doczekał się kontynuacji ich gry z drogi do mieszkania. Zmarszczył czoło, podnosząc wzrok na sufit i mieląc w głowie niespodziewane pytanie. Nie było dla niego do końca wygodne.
- A czemu nie? Masz poczucie humoru, lubię słuchać jak opowiadasz o tych swoich maszynach i nie jesteś bucem jak połowa populacji - wyliczył na palcach podniesionej ręki i odchylił czwarty palec, dając sobie chwilę na przemyślenie co dalej. I ugryzienie się w język przynajmniej dwukrotnie. - Dobrze się z tobą czuję. Komfortowo. No i masz fajne loczki - dorzucił na zakończenie, usatysfakcjonowany pełną dłonią argumentów. Mógłby powiedzieć mu więcej. Przyznać, że od pierwszego spotkania chciał wziąć od niego numer, ale nie w celu ułatwienia kontaktu na temat stanu odstawianego do naprawy motocykla, że jego uśmiech rozświetlał mu dzień i że z nikim innym nie chciałby gubić się po nocach po parku by dostać kawałek odgrzewanej pizzy. Tylko, że to wymagałoby naruszenia granic przyjaźni i ciągnęło za sobą ryzyko utraty najlepszej znajomości jaką zyskał w dorosłym życiu, a na to zdecydowanie nie był gotowy. Chociaż kontynuacja gry zdecydowanie otwierała mu furtkę do wybadania terenu i zaspokojenie własnej ciekawości.
- Moja kolej. Kto jest najbardziej w twoim typie? Jakbyś musiał wybrać - doprecyzował, odcinając mu drogę wykręcenia się z pytania i wskazując na ekran telewizora by rozjaśnić, że chodzi mu o uczestników programu. Dziesiątka prawie-że-modeli z równym podziałem na kobiety i facetów nie dawała aż tak szerokiego wachlarza różnorodności, jednak nie wiedział jak lepiej zakamuflować pytanie o orientację leżącego obok siebie precelka.
Milo Rivera
-
Don't try me. I'm the kindest rude person You'll ever meet.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Świadomość, że poza nim kanapę okupuje facet, o którym ostatnio myślał zdecydowanie zbyt często i nie w sposób do jakiego przywykł myśleć o ludziach, przypominała mu drapiącego, niedającego odczepić się rzepa. Nie był w stanie zasnąć, choć w innych okolicznościach Milo pochrapywałby już na swoim końcu sofy od co najmniej kwadransa, a pomimo miękkości szerokiej poduszki i puchatego, rozgrzanego koca, bez względu na pozycję w żadnej nie czuł się do końca komfortowo.
Stąd nagły entuzjazm i podłapanie motywu z budową fortu przyszło mu nieoczekiwanie z odsieczą, na jaką z ulgą i w pewnym sensie, z zaciekawieniem, Rivera przystał.
一 No 一 zgodził się niezbyt elokwentnie, bo akurat walczył z potężnym ziewnięciem. A potem Dylan poczęstował go tak nieprawdopodobną informacją, że Milo usiadł gwałtownie, rozbudzony i zdumiony tym niestandardowym wyznaniem. 一 Ale, że nigdy-nigdy? Nie no, to tak nie może być, joder 一 zaakcentował tym ostatnim ważność przedsięwzięcia, bo przecież nawet on z długą i niechlubną historią kiepskiego dzieciństwa posiadał jakieś wspomnienia związane z budową fortecy z poduszek.
一 Łap się koca, odpowiesz mi w trakcie 一 podyktował, czując, że po pierwsze, z oczywistych względów był wręcz predysponowany do roli nadzorcy tej konstrukcji, a po drugie, nie chciał by Dylan zdał sobie sprawę, że rzucone niby mimochodem pytanie było dla niego aż tak ważne.
Wolał słuchać i jednocześnie ciągnąć z różnych części mieszkania krzesła z wystarczająco wysokim oparciem.
一 Czekaj. Mam poczucie humoru? 一 zainteresował się i aż zatrzymał w pół drogi, na środku salonu. Dotąd wydawało mu się, że żarty wychodziły mu bardziej z przypadku niż faktycznego zamierzenia, a większość znanych mu osób śmiała się częściej z niego niż dzięki niemu.
Masz fajne loczki.
Krzesło spadło z hukiem, oparciem obijając mu boleśnie kostkę i przez naprawdę krótki moment Milo zobaczył przed oczami gwiazdy. Miał ochotę rozpłakać się z miejsca, pytanie tylko czy przez nowe połacie osiniaczeń na ciele czy przez bardzo nietypowy, nigdy wcześniej niesłyszany komplement, na jaki nie wiedział jak zareagować.
一 Dzięki 一 wydusił z siebie przeponowo, na wydechu, ewidentnie boleściwie i wciąż zgięty w pół. 一 To wiele dla mnie znaczy, poważnie, jak widzisz aż mnie złożyło.
Palcami podwinął sobie przydługą nogawkę dresowych spodni i omiótł opuszkami felerną kostkę, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Pulsowała tępym bólem i zwiastowała kłopoty z założeniem ulubionych trampek w kolejnych dniach, na co miał zacząć pieklić się z samego rana. Póki co zobowiązał się do budowy fortu, więc podniósł krzesło i dopchnął je już z większą ostrożnością pod szkielet, jaki należało nakryć kocem i pledem, z jakim dołączył do Dylana parę minut po obłożeniu budowli poduszkami dla równowagi. Nie chcieli drugiego incydentu z krzesłem.
Pytanie o typ uderzyło w niego tak niespodziewanie jak wspomniane oparcie, aczkolwiek tutaj Milo zdołał utrzymać kamienną twarz. Z nadgarstka właśnie ściągał zębami jedną ze swoich nieśmiertelnych gumek, jakimi smagał się nawykowo, natomiast dłońmi trzymał mocno w górze supeł, jaki planował zabezpieczyć frotką. Obejrzał się tylko niby obojętnie w stronę telewizora, zmarszczył nos na widok rudej Emmy, bez przekonania pokiwał głową na boki po kilkusekundowym mignięciu Josha wyglądającego, jakby wyrwali go z jednej z australijskich plaż i wreszcie nie mogąc się zdecydować na żaden konkret, musiał zdobyć się na kompromis.
Szczerość w tym wypadku nie była problemem, bo Milo nie czuł się skrępowany swoją orientacją. Po prostu wychodził z założenia, że podobnie jak nikogo nie obchodził jego ulubiony kolor czy rodzaj diody, tak samo sprawy mają się w tym temacie, więc nie wyskakiwał z tym otwarcie.
一 Nie wiem, Ingrid? Ingrid chyba jest całkiem spoko. Ingrid i może Owen, ma coś takiego, wiesz. Nie jest napompowany jak Josh, wspominał coś o klubie czytelniczym i tak najprędzej to chyba... a, bo ty o typ pytałeś 一 zreflektował się w pół wywodu, ale w tym samym momencie przyszło mu do głowy potencjalne ulepszenie fortu, więc Dylan musiał zaczekać, aż Rivera przytarga ze swojego pokoju długi przewód choinkowych lampek. Zamierzał rozwiesić je w środku. 一 Prawdę mówiąc, nigdy się nie zastanawiałem nad czymś takim jak typ. To raczej... 一 urwał, na poczekaniu i bóg jeden wie skąd wyciągając wsuwkę do włosów, jaką teraz trzymał w zębach. Potrzebował zamocować kabel, a przede wszystkim zastanowić się nad tym, co właściwie chciał powiedzieć.
Nieruchomy, zogniskowany na zręcznie rozplątywanym w palcach przewodzie wzrok Milo nie zdradzał zbyt wiele na temat jego stosunku co do samego pytania. Wyrażał raczej zagubienie na terenie, który był dla niego grząski i słabo zbadany, w przeciwieństwie do dobrze opisanego świata elektroniki i jasnych komunikatów.
一 Hmm. Nie wiem. Ja chyba po prostu chciałbym, żeby to był ktoś, kto wskoczyłby w moje braki jak puzzel, i vice versa. Żeby... no. To chyba powinno się czuć, co nie?
Niewiele wynikało z tej odpowiedzi, poza tym, że pośrednio Rivera udzielił mu informacji z jaką wcale nie chciał się wychylać; nie miał doświadczenia, nie znał się na ludziach, a jego wyobrażenie odnośnie typu opierało się głównie o aspekt praktyczny, emocjonalny, a dopiero w dalszym wyobrażeniu o jakieś cechy stricte wizualne.
O wiele prościej byłoby, gdyby zgodnie z prawdą mógł odpowiedzieć: Moim typem jest Dylan Gauthier, ale proszę, nie mów mu tego.
Z oczywistych względów to nie wchodziło w grę.
一 No dobra, a twój typ?
Dylan Gauthier
Stąd nagły entuzjazm i podłapanie motywu z budową fortu przyszło mu nieoczekiwanie z odsieczą, na jaką z ulgą i w pewnym sensie, z zaciekawieniem, Rivera przystał.
一 No 一 zgodził się niezbyt elokwentnie, bo akurat walczył z potężnym ziewnięciem. A potem Dylan poczęstował go tak nieprawdopodobną informacją, że Milo usiadł gwałtownie, rozbudzony i zdumiony tym niestandardowym wyznaniem. 一 Ale, że nigdy-nigdy? Nie no, to tak nie może być, joder 一 zaakcentował tym ostatnim ważność przedsięwzięcia, bo przecież nawet on z długą i niechlubną historią kiepskiego dzieciństwa posiadał jakieś wspomnienia związane z budową fortecy z poduszek.
一 Łap się koca, odpowiesz mi w trakcie 一 podyktował, czując, że po pierwsze, z oczywistych względów był wręcz predysponowany do roli nadzorcy tej konstrukcji, a po drugie, nie chciał by Dylan zdał sobie sprawę, że rzucone niby mimochodem pytanie było dla niego aż tak ważne.
Wolał słuchać i jednocześnie ciągnąć z różnych części mieszkania krzesła z wystarczająco wysokim oparciem.
一 Czekaj. Mam poczucie humoru? 一 zainteresował się i aż zatrzymał w pół drogi, na środku salonu. Dotąd wydawało mu się, że żarty wychodziły mu bardziej z przypadku niż faktycznego zamierzenia, a większość znanych mu osób śmiała się częściej z niego niż dzięki niemu.
Masz fajne loczki.
Krzesło spadło z hukiem, oparciem obijając mu boleśnie kostkę i przez naprawdę krótki moment Milo zobaczył przed oczami gwiazdy. Miał ochotę rozpłakać się z miejsca, pytanie tylko czy przez nowe połacie osiniaczeń na ciele czy przez bardzo nietypowy, nigdy wcześniej niesłyszany komplement, na jaki nie wiedział jak zareagować.
一 Dzięki 一 wydusił z siebie przeponowo, na wydechu, ewidentnie boleściwie i wciąż zgięty w pół. 一 To wiele dla mnie znaczy, poważnie, jak widzisz aż mnie złożyło.
Palcami podwinął sobie przydługą nogawkę dresowych spodni i omiótł opuszkami felerną kostkę, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Pulsowała tępym bólem i zwiastowała kłopoty z założeniem ulubionych trampek w kolejnych dniach, na co miał zacząć pieklić się z samego rana. Póki co zobowiązał się do budowy fortu, więc podniósł krzesło i dopchnął je już z większą ostrożnością pod szkielet, jaki należało nakryć kocem i pledem, z jakim dołączył do Dylana parę minut po obłożeniu budowli poduszkami dla równowagi. Nie chcieli drugiego incydentu z krzesłem.
Pytanie o typ uderzyło w niego tak niespodziewanie jak wspomniane oparcie, aczkolwiek tutaj Milo zdołał utrzymać kamienną twarz. Z nadgarstka właśnie ściągał zębami jedną ze swoich nieśmiertelnych gumek, jakimi smagał się nawykowo, natomiast dłońmi trzymał mocno w górze supeł, jaki planował zabezpieczyć frotką. Obejrzał się tylko niby obojętnie w stronę telewizora, zmarszczył nos na widok rudej Emmy, bez przekonania pokiwał głową na boki po kilkusekundowym mignięciu Josha wyglądającego, jakby wyrwali go z jednej z australijskich plaż i wreszcie nie mogąc się zdecydować na żaden konkret, musiał zdobyć się na kompromis.
Szczerość w tym wypadku nie była problemem, bo Milo nie czuł się skrępowany swoją orientacją. Po prostu wychodził z założenia, że podobnie jak nikogo nie obchodził jego ulubiony kolor czy rodzaj diody, tak samo sprawy mają się w tym temacie, więc nie wyskakiwał z tym otwarcie.
一 Nie wiem, Ingrid? Ingrid chyba jest całkiem spoko. Ingrid i może Owen, ma coś takiego, wiesz. Nie jest napompowany jak Josh, wspominał coś o klubie czytelniczym i tak najprędzej to chyba... a, bo ty o typ pytałeś 一 zreflektował się w pół wywodu, ale w tym samym momencie przyszło mu do głowy potencjalne ulepszenie fortu, więc Dylan musiał zaczekać, aż Rivera przytarga ze swojego pokoju długi przewód choinkowych lampek. Zamierzał rozwiesić je w środku. 一 Prawdę mówiąc, nigdy się nie zastanawiałem nad czymś takim jak typ. To raczej... 一 urwał, na poczekaniu i bóg jeden wie skąd wyciągając wsuwkę do włosów, jaką teraz trzymał w zębach. Potrzebował zamocować kabel, a przede wszystkim zastanowić się nad tym, co właściwie chciał powiedzieć.
Nieruchomy, zogniskowany na zręcznie rozplątywanym w palcach przewodzie wzrok Milo nie zdradzał zbyt wiele na temat jego stosunku co do samego pytania. Wyrażał raczej zagubienie na terenie, który był dla niego grząski i słabo zbadany, w przeciwieństwie do dobrze opisanego świata elektroniki i jasnych komunikatów.
一 Hmm. Nie wiem. Ja chyba po prostu chciałbym, żeby to był ktoś, kto wskoczyłby w moje braki jak puzzel, i vice versa. Żeby... no. To chyba powinno się czuć, co nie?
Niewiele wynikało z tej odpowiedzi, poza tym, że pośrednio Rivera udzielił mu informacji z jaką wcale nie chciał się wychylać; nie miał doświadczenia, nie znał się na ludziach, a jego wyobrażenie odnośnie typu opierało się głównie o aspekt praktyczny, emocjonalny, a dopiero w dalszym wyobrażeniu o jakieś cechy stricte wizualne.
O wiele prościej byłoby, gdyby zgodnie z prawdą mógł odpowiedzieć: Moim typem jest Dylan Gauthier, ale proszę, nie mów mu tego.
Z oczywistych względów to nie wchodziło w grę.
一 No dobra, a twój typ?
Dylan Gauthier
-
But don't you worry there's no hurry for tomorrow 'cause today's still youngnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Nagłe zerwanie się z miejsca powoli przysypiającego Milo wzięło go z zaskoczenia i teraz nadeszła kolej Dylana by posłać mu nieco zdezorientowane spojrzenie, pomimo własnego entuzjazmu. Nie sądził, aby było w tym cokolwiek aż tak specjalnego, jednak ton głosu kumpla sugerował, że przekazał mu właśnie bardzo istotną informację i koniecznie musieli zmienić ten stan rzeczy. Nie planował narzekać. Podniósł się z kanapy, niemalże mechanicznie łapiąc koc zgodnie z poleceniem, jakby nawet chwila zawahania miała sprawić, że zawalą ten niezmiernie istotny projekt jakim była konstrukcja fortu w środku jego salonu.
- Opowiem? - powtórzył po nim, zbierając puchatą narzutę w rękach i marszcząc czoło w braku zrozumienia co było od niego oczekiwane. - Że... że czemu nie budowałem fortu? Nie wiem, jakoś... nie było kiedy - luźno wzruszył ramionami, ponownie rozkładając koc i szukając jego brzegu i wszystkich czterech rogów, by ułatwić jego dalszą instalację. - Jak byłem sam to zajmowali się mną raczej dziadkowie i ciotki i zgaduję, że nikt nie był fanem rozwalania całego salonu dla dzieciaka, który wpadł tam tylko na kilka godzin? Potem... potem miałem inne rzeczy na głowie. Wiesz, starszy brat, rozwód, ktoś musiał się zająć matką i tak po prostu... W końcu byłem za stary za takie zabawy - podsumował, nie chcąc wchodzić za głęboko w nudnawą listę zajęć, które powstrzymywały go przed typowymi dziecięcymi zabawami. Nie miał urazy do swoich rodziców, a przynajmniej już nie miał, chociaż ojca traktował z pewnym dystansem i wątpił by miało to ulec zmianie. - To byłoby pewnie mniej zaskakujące jakbym zaczął od tego, że pierwszy raz nocowałem u znajomych jak miałem siedemnaście lat. I tylko dlatego, że uciekłem z domu - wyznał z podszyciem rozbawienia. W dużym skrócie ominęła go większość rozrywek wiązanych tradycyjnie z zostawaniem u kogoś na noc. Znał to z filmów i opowieści rodzeństwa, na tym więc opierał swoją wiedzę w temacie.
Podniósł wzrok na Milo, kiedy ten dramatycznie zatrzymał się z krzesłem na środku pokoju, i nie zdążył nawet potwierdzić jego pytania w żaden sensowny sposób zanim ten owego krzesła nie upuścił. Wzdrygnął się na widok oparcia zderzającego się z nogą gospodarza, momentalnie ruszając w jego stronę i porzucając swój ostrożnie rozprostowywany koc.
- Pokaż to, guło - polecił, kucając na podłodze tuż przed nim i czekając aż ten skończy wstępne oględziny by samemu ostrożnie obejrzeć opuchniętą kostkę. - Trzeba będzie ją obłożyć. Masz lód? - dopytał, spoglądając na niego z dołu i zerkając w stronę lodówki. Nie grzebał mu w zamrażarce, tak daleko się po pizzę nie zapędził, ale był gotowy zebrać się i dokończyć przetrząsanie jego kuchni by zrobić mu porządny okład. Chociaż jego pacjent wydawał się być bardziej zainteresowany kontynuacją budowy aniżeli swoją potencjalną kontuzją i Dylan powoli podniósł się z podłogi by podążyć za nim do rozgrzebanego fortu.
- Jak tu skończymy to zajmę się tą kostką, okej? Tylko już nic nie noś, dokończę z krzesłami - zaoferował się i dopchnął do konstrukcji resztę fundamentów, po czym zabrał się za wykonywanie prostych poleceń by wesprzeć głównego inżyniera w przygotowywaniu prowizorycznego namiotu. Następująca po tym rozmowa o typach wciągnęła go w niespodziewany rollercoaster emocji.
Pierwsze wspomnienie o Ingrid przypominało kopniaka wymierzonego prosto w przeponę. Wycisnęło z niego powietrze, trochę zabolało, chociaż przeważała przy tym niekomfortowa pustka i zimne poczucie, że przecież mógł się spodziewać, czy nie dlatego był ostrożny? Zanim w pełni zdążył przejść przez chociażby pierwsze stadium żałoby, otrzymał drugie imię, które sprawiło, że poprzednia reakcja wydała mu się całkowicie i wręcz żałośnie przesadzonym dramatyzmem. Dopiero po tym dotarł do niego faktyczny sens wypowiedzi i zbłąkana myśl, że skoro podobał mu się też Owen to może oznaczało, że także miałby u niego jakąś szansę? Zdusił tę myśl w zarodku. A przynajmniej spróbował. Wynurzył się z wiru własnych myśli dopiero kiedy Milo opisywał swojego idealnego partnera i mimowolnie uśmiechnął się na przedstawiony opis. Tak, to brzmiało dobrze.
- Chyba? Zależy czy mowa o związku czy o przelizaniu się z kimś w klubowej łazience, ale tak, z założenia tak - potwierdził zgodnie z własną wiedzą. U niego wchodziło to w dwie osobne kategorie, chociaż ten diagram Venna czasem się na siebie nachodził. Pozwolił sobie przełknąć wyznanie, że stojący przed nim chłopak znalazłby się w obu.
- Mój typ... - mruknął, niemalże zaskoczony, że pytanie zostało odbite w jego stronę. Podrapał się po potylicy i obrzucił krytycznym wzrokiem ekran. - Wizualnie raczej wszyscy? Nie powiem żebym był szczególnie wybredny, ale faktycznie za dużo mięśni to przesada - tu zgodził się z Milo, sięgając po trzymany przez niego przewód, by pomóc z mocowaniem go wewnątrz fortu. - Ty je miałeś tak po prostu na wierzchu? - upewnił się, odnosząc się do lampek, chociaż nie potrafił zetrzeć z twarzy entuzjastycznego uśmiechu na myśl o namiastce świątecznej atmosfery jaką mieli sobie właśnie zapewnić. - Jeszcze nie przepadam jak ktoś na mnie patrzy z góry, a tak poza tym to mi rybka. Dopóki no, faktycznie da się dogadać, bo chamów nie znoszę - dokończył myśl, starając się zapewnić dostatecznie satysfakcjonującą odpowiedź pomimo braku sensownych przemyśleń od kiedy Milo podzielił się swoimi. Miał trochę do rozważenia.
Kiedy skończyli z lampkami wrzucił pod rozwieszony koc przygotowane poduszki i ułożył z kilku równy stosik, który po chwili zachęcająco poklepał.
- Kładź się i noga na to, zaraz wracam - polecił i wycofał się spod zadaszenia by zgodnie z wcześniejszą obietnicą znaleźć lód i wrzucić kilka kostek do foliowego woreczka, który zawinął w szmatkę. Z tak przygotowanym kompresem wrócił do swojego pacjenta.
Milo Rivera
- Opowiem? - powtórzył po nim, zbierając puchatą narzutę w rękach i marszcząc czoło w braku zrozumienia co było od niego oczekiwane. - Że... że czemu nie budowałem fortu? Nie wiem, jakoś... nie było kiedy - luźno wzruszył ramionami, ponownie rozkładając koc i szukając jego brzegu i wszystkich czterech rogów, by ułatwić jego dalszą instalację. - Jak byłem sam to zajmowali się mną raczej dziadkowie i ciotki i zgaduję, że nikt nie był fanem rozwalania całego salonu dla dzieciaka, który wpadł tam tylko na kilka godzin? Potem... potem miałem inne rzeczy na głowie. Wiesz, starszy brat, rozwód, ktoś musiał się zająć matką i tak po prostu... W końcu byłem za stary za takie zabawy - podsumował, nie chcąc wchodzić za głęboko w nudnawą listę zajęć, które powstrzymywały go przed typowymi dziecięcymi zabawami. Nie miał urazy do swoich rodziców, a przynajmniej już nie miał, chociaż ojca traktował z pewnym dystansem i wątpił by miało to ulec zmianie. - To byłoby pewnie mniej zaskakujące jakbym zaczął od tego, że pierwszy raz nocowałem u znajomych jak miałem siedemnaście lat. I tylko dlatego, że uciekłem z domu - wyznał z podszyciem rozbawienia. W dużym skrócie ominęła go większość rozrywek wiązanych tradycyjnie z zostawaniem u kogoś na noc. Znał to z filmów i opowieści rodzeństwa, na tym więc opierał swoją wiedzę w temacie.
Podniósł wzrok na Milo, kiedy ten dramatycznie zatrzymał się z krzesłem na środku pokoju, i nie zdążył nawet potwierdzić jego pytania w żaden sensowny sposób zanim ten owego krzesła nie upuścił. Wzdrygnął się na widok oparcia zderzającego się z nogą gospodarza, momentalnie ruszając w jego stronę i porzucając swój ostrożnie rozprostowywany koc.
- Pokaż to, guło - polecił, kucając na podłodze tuż przed nim i czekając aż ten skończy wstępne oględziny by samemu ostrożnie obejrzeć opuchniętą kostkę. - Trzeba będzie ją obłożyć. Masz lód? - dopytał, spoglądając na niego z dołu i zerkając w stronę lodówki. Nie grzebał mu w zamrażarce, tak daleko się po pizzę nie zapędził, ale był gotowy zebrać się i dokończyć przetrząsanie jego kuchni by zrobić mu porządny okład. Chociaż jego pacjent wydawał się być bardziej zainteresowany kontynuacją budowy aniżeli swoją potencjalną kontuzją i Dylan powoli podniósł się z podłogi by podążyć za nim do rozgrzebanego fortu.
- Jak tu skończymy to zajmę się tą kostką, okej? Tylko już nic nie noś, dokończę z krzesłami - zaoferował się i dopchnął do konstrukcji resztę fundamentów, po czym zabrał się za wykonywanie prostych poleceń by wesprzeć głównego inżyniera w przygotowywaniu prowizorycznego namiotu. Następująca po tym rozmowa o typach wciągnęła go w niespodziewany rollercoaster emocji.
Pierwsze wspomnienie o Ingrid przypominało kopniaka wymierzonego prosto w przeponę. Wycisnęło z niego powietrze, trochę zabolało, chociaż przeważała przy tym niekomfortowa pustka i zimne poczucie, że przecież mógł się spodziewać, czy nie dlatego był ostrożny? Zanim w pełni zdążył przejść przez chociażby pierwsze stadium żałoby, otrzymał drugie imię, które sprawiło, że poprzednia reakcja wydała mu się całkowicie i wręcz żałośnie przesadzonym dramatyzmem. Dopiero po tym dotarł do niego faktyczny sens wypowiedzi i zbłąkana myśl, że skoro podobał mu się też Owen to może oznaczało, że także miałby u niego jakąś szansę? Zdusił tę myśl w zarodku. A przynajmniej spróbował. Wynurzył się z wiru własnych myśli dopiero kiedy Milo opisywał swojego idealnego partnera i mimowolnie uśmiechnął się na przedstawiony opis. Tak, to brzmiało dobrze.
- Chyba? Zależy czy mowa o związku czy o przelizaniu się z kimś w klubowej łazience, ale tak, z założenia tak - potwierdził zgodnie z własną wiedzą. U niego wchodziło to w dwie osobne kategorie, chociaż ten diagram Venna czasem się na siebie nachodził. Pozwolił sobie przełknąć wyznanie, że stojący przed nim chłopak znalazłby się w obu.
- Mój typ... - mruknął, niemalże zaskoczony, że pytanie zostało odbite w jego stronę. Podrapał się po potylicy i obrzucił krytycznym wzrokiem ekran. - Wizualnie raczej wszyscy? Nie powiem żebym był szczególnie wybredny, ale faktycznie za dużo mięśni to przesada - tu zgodził się z Milo, sięgając po trzymany przez niego przewód, by pomóc z mocowaniem go wewnątrz fortu. - Ty je miałeś tak po prostu na wierzchu? - upewnił się, odnosząc się do lampek, chociaż nie potrafił zetrzeć z twarzy entuzjastycznego uśmiechu na myśl o namiastce świątecznej atmosfery jaką mieli sobie właśnie zapewnić. - Jeszcze nie przepadam jak ktoś na mnie patrzy z góry, a tak poza tym to mi rybka. Dopóki no, faktycznie da się dogadać, bo chamów nie znoszę - dokończył myśl, starając się zapewnić dostatecznie satysfakcjonującą odpowiedź pomimo braku sensownych przemyśleń od kiedy Milo podzielił się swoimi. Miał trochę do rozważenia.
Kiedy skończyli z lampkami wrzucił pod rozwieszony koc przygotowane poduszki i ułożył z kilku równy stosik, który po chwili zachęcająco poklepał.
- Kładź się i noga na to, zaraz wracam - polecił i wycofał się spod zadaszenia by zgodnie z wcześniejszą obietnicą znaleźć lód i wrzucić kilka kostek do foliowego woreczka, który zawinął w szmatkę. Z tak przygotowanym kompresem wrócił do swojego pacjenta.
Milo Rivera
-
Don't try me. I'm the kindest rude person You'll ever meet.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Podobnie jak Dylan, Milo nie miał doświadczenia z typowo dziecięcymi zabawami, natomiast on na pewnym etapie swojego życia postanowił wypróbować kilka na własną rękę. Fort był jednym z jego lepszych dokonań, spodobał mu się koncept odizolowania się tym, co wpadło w ręce i nie uważał, by żywotność choinkowych światełek była ograniczona wyłącznie do okresu bożonarodzeniowego.
Rivera miotał się od sypialni do salonu stale coś donosząc, a to poduszkę, a to odkopany bóg wie skąd koc w kratę, ale słuchał.
O kilku z rzeczy o jakich Dylan wspomniał niby mimochodem wiedział lub się ich domyślał:
Starszy brat – pasywna aura odpowiedzialnego i sprawującego kontrolę nad otoczeniem była wyjątkowo trudna do niezauważenia, gdy spędziło się z Gauthierem nieco więcej czasu.
Rozwód – tyle wywnioskował, nie do końca celnie, ze sporadycznych wtrąceń zawierających się wyłącznie w temacie rodzeństwa i ojca.
Ktoś musiał zająć się matką – ???
Brakujący element w historii budził w nim jakąś uwierającą niewygodę, która zmuszała, by całym sobą skupił się raz jeszcze na wszystkim co wiedział na temat Dylana. Czyżby coś pominął? Rivera umarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Nie wiedział, czy luka w informacjach jakie posiadał wynikała z jego własnego roztrzepania, czy po postu zawsze omijali ten temat, a on nie zwrócił uwagi. To, że Dylan zamiast wyjaśnić odskoczył w stronę lakonicznego zrzucenia winy za przegapione dzieciństwo na karb wieku nawet dla kogoś tak niedyskretnego i niezaprzyjaźnionego z meandrami emocjonalnej części ludzkiej natury było wystarczającym sygnałem, aby nie rozdrapywać być może i tak przypadkowo przemyconej nieścisłości.
Przynajmniej nie teraz, kiedy Gauthier wyglądał na beztrosko rozcieszonego procesem konstruowania fortu i myśl o tym, że z głupiej ciekawości dyktującej mu drążenie tematu mógłby sprawić mężczyźnie przykrość, Rivera miał ochotę strzelić się w pysk na odlew. Nie, to nie był właściwy moment.
一 Uciekłeś z domu? Ty? 一 Milo wzniósł zarówno brew jak i akcent. 一 Siedemnastolatek na gigancie, wow. Lubisz życie na krawędzi, co? 一 wtrącił, zanim przeanalizował jak to brzmiało i pożałował, że nie ugryzł się w język. 一 Ale to podobno czasami zdrowe. Coś... tak gdzieś słyszałem, nie wiem, że to niby sposób na odreagowanie i jakiś sygnał dla obu stron, czy jakoś... jakoś tak 一 domknął kulawo, trochę w taki sposób, jakby mówił nie tylko do Dylana obskubującego skraj koca i liczył, że opakowanie poprzedniego trącącego niezamierzonym cynizmem komentarza załagodzi ten wydźwięk.
Nie chciał być przecież przykry. Nie chciał też być osobą, która przez pryzmat własnych doświadczeń umniejszałaby cudze przeżycia, ale w niektóre dni nawet on był odrobinę mniej empatyczny, nieco pochopny i wystarczył byle impuls, by na nowo rozpakować pudło ponurych wspomnień wkopanych byle jak w tył głowy, poza marginesik świadomości.
Czas, jaki spędził na ulicach zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych można było datować w miesiącach, o ile nie w latach i pomimo, że Milo naprawdę bardzo chciał być szczery w swoim współczuciu i zrozumieniu, czuł, że jakiś jego fragment, ten brzydszy i egoistyczny wciąż w nim żyje i ma się, niestety, całkiem dobrze. Kłopotliwy dualizm zlepiony z empatii i chęci cofnięcia czasu tylko po to, by znaleźć Dylana krążącego po Toronto bez celu oraz niepasującego, wstydliwego żalu za własne zmarnowane lata o dziwo nie był niemożliwy do pogodzenia. Wymagał elastyczności, ale Milo specjalizował się w takich specyficznych aliansach emocjonalnych i odkładał ich zrozumienie na później. Teraz wiedział – tak podpowiadała mu wszelka logika, terabajty materiałów z zakresu nieswoich, ale użytecznych sesji terapii behawioralnych i ostatnio nabyty, mocno kordialny charakter jego intencji względem Gauthiera – że właściwym kierunkiem jest skupienie się na Dylanie.
一 Możesz zawsze nocować u mnie. Kiedy tylko chcesz, na kanapie, albo w takim o, w bunkrze ze wszystkiego.
Być może padło to trochę w zbyt poważnym jak na późnonocne pijackie aktywności tonie, nie wiedział nawet, czy wciąż obracali się wokół tematu nastoletnich zaległości, ale chciał to powiedzieć. Czuł, że musi to zrobić, a Dylan powinien to usłyszeć, nie przeszkodziło mu w tym nawet mocne rozkojarzenie i efekt domino na linii oparcie krzesła-prawa kostka.
Syknął przez zaciśnięte zęby na wdechu, wykrzywił się malowniczo i zrobił boleściwy skłon do przodu, aby podciągnąć nogawkę i sprawdzić... nie wiedział co. Po uderzeniu był najwyżej czerwony ślad, nic nie zdążyło jeszcze spuchnąć, więc liczył naiwnie, że lada moment zapomną o sprawie.
一 Czy mam co? 一 palnął bezmyślnie, bo czuł się tak, jakby jedyny proces jaki obecnie działał na pełnej parze był tym odpowiedzialnym za wrażenia bólowe. 一 Ah, joder, lód. Mam, ale to chyba nie będzie konieczne...?
Jego twarz, do niedawna we wszystkich odcieniach niezadowolenia przybrała sztywną, pozornie neutralną barwę w momencie, w którym Dylan postanowił obadać rzecz po swojemu. Po raz kolejny w odstępie ledwo kilku minut Rivera skonfrontował się z gorzkim rozczarowaniem wobec samego siebie, gdy przypomniał sobie infantylny, teraz wydający się wręcz irracjonalny żal. Wyglądało na to, że z nich dwóch to Gauthier potrafił lepiej pogodzić się z przeszłością i mówić o niej z większą łatwością, Milo podejrzewał nawet, że być może częściowo już ją rozpracowywał, podczas gdy on sam tkwił w martwym punkcie i nie wiedział w którą ruszyć stronę. Do tego jeszcze zamiast zatopić się w ponurym rozpamiętywaniu, Dylan machnął przysłowiowo ręką i właśnie troskał się nad obitą kostką zapewne nie myśląc już o niczym poza fortem i woreczkiem lodu.
Widząc go pochylonego i zafrasowanego nad urazem, który jeszcze nie zdążył przeobrazić się w coś poważnego, Milo miał nieludzką wręcz ochotę rozgrzebać mu palcami te uczochrane włosy.
一 Nic mi nie będzie 一 stęknął niezadowolony, że jego rola została sprowadzona do roli nadzoru budowlanego. 一 Mogę nosić, rąk mi nie odjęło!
Ale Dylan nie pozwolił mu przytaszczyć nawet taboretu z kuchni, więc niepocieszony zajął się światełkami i zamiast narzekać, pozwolił sobie na nagrodę pocieszenia; typ Gauthiera.
Jemu wystarczyłoby, gdyby uplasował się w tej systematyce przynajmniej w kategorii gromady.
Siedząc sztywno i w napięciu, jakby światełka miały jakieś przebicie, Milo czekał... nie wiedział na co tak naprawdę liczył, ale zdecydowanie na coś bardziej konkretnego niż wszyscy, za dużo to przesada i nie przepadam, jak ktoś na mnie patrzy z góry.
W takiej koncepcji czuł, że pasowałby do tych niezbyt wygórowanych wymagań w sam raz, a to, ze względu na brak precyzji skłaniało go do zdrowego sceptycyzmu. Zamiast przypływu nadziei poczuł zawód, że nie usłyszał niczego, co mogłoby pasować tylko do niego.
Czekając, aż Dylan wróci z kuchni Rivera westchnął sobie kilka razy od serca, zaklął pod nosem parę razy na supeł na kablu i rozwiesił wreszcie lampki, które ociepliły wizerunek przytulnej fortecy zachęcając, by do niej wejść i już zostać.
Wyłożył się zatem na płasko, z brodą dociśniętą do klatki piersiowej, bo poduszka była za duża, ale za szybko się rozleniwił aby coś z tym zrobić, zerknął w stronę snopu światła padającego z kuchni po czym wbił wzrok w swoje bose stopy, kilka razy podkurczył palce i rozprostował je z nudów.
Potem w ruch poszedł zestaw gumek na nadgarstku.
一 A gdybyś miał tak stwierdzić po naszych znajomych, czy coś? Słowo, nikomu nie powiem, może nawet bym ci trochę pomógł?
To było idiotyczne. Już samo założenie, że ktoś, kto wykazywał takie naleciałości osoby będącej przynajmniej w spektrum autyzmu mógłby przydać się jako skrzydłowy, było niesamowitym nawet jak na Riverę, fikołem logicznym. Na dodatek nie przemyślał tego zupełnie i teraz, gdy dotarła do niego świadomość, że właśnie zaoferował się do ewentualnego zwiększenia szans Gauthiera u kogoś, kim sam nie był, poczuł, jakby ktoś wymierzył mu cios prosto w żołądek.
Dylan Gauthier
Rivera miotał się od sypialni do salonu stale coś donosząc, a to poduszkę, a to odkopany bóg wie skąd koc w kratę, ale słuchał.
O kilku z rzeczy o jakich Dylan wspomniał niby mimochodem wiedział lub się ich domyślał:
Starszy brat – pasywna aura odpowiedzialnego i sprawującego kontrolę nad otoczeniem była wyjątkowo trudna do niezauważenia, gdy spędziło się z Gauthierem nieco więcej czasu.
Rozwód – tyle wywnioskował, nie do końca celnie, ze sporadycznych wtrąceń zawierających się wyłącznie w temacie rodzeństwa i ojca.
Ktoś musiał zająć się matką – ???
Brakujący element w historii budził w nim jakąś uwierającą niewygodę, która zmuszała, by całym sobą skupił się raz jeszcze na wszystkim co wiedział na temat Dylana. Czyżby coś pominął? Rivera umarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Nie wiedział, czy luka w informacjach jakie posiadał wynikała z jego własnego roztrzepania, czy po postu zawsze omijali ten temat, a on nie zwrócił uwagi. To, że Dylan zamiast wyjaśnić odskoczył w stronę lakonicznego zrzucenia winy za przegapione dzieciństwo na karb wieku nawet dla kogoś tak niedyskretnego i niezaprzyjaźnionego z meandrami emocjonalnej części ludzkiej natury było wystarczającym sygnałem, aby nie rozdrapywać być może i tak przypadkowo przemyconej nieścisłości.
Przynajmniej nie teraz, kiedy Gauthier wyglądał na beztrosko rozcieszonego procesem konstruowania fortu i myśl o tym, że z głupiej ciekawości dyktującej mu drążenie tematu mógłby sprawić mężczyźnie przykrość, Rivera miał ochotę strzelić się w pysk na odlew. Nie, to nie był właściwy moment.
一 Uciekłeś z domu? Ty? 一 Milo wzniósł zarówno brew jak i akcent. 一 Siedemnastolatek na gigancie, wow. Lubisz życie na krawędzi, co? 一 wtrącił, zanim przeanalizował jak to brzmiało i pożałował, że nie ugryzł się w język. 一 Ale to podobno czasami zdrowe. Coś... tak gdzieś słyszałem, nie wiem, że to niby sposób na odreagowanie i jakiś sygnał dla obu stron, czy jakoś... jakoś tak 一 domknął kulawo, trochę w taki sposób, jakby mówił nie tylko do Dylana obskubującego skraj koca i liczył, że opakowanie poprzedniego trącącego niezamierzonym cynizmem komentarza załagodzi ten wydźwięk.
Nie chciał być przecież przykry. Nie chciał też być osobą, która przez pryzmat własnych doświadczeń umniejszałaby cudze przeżycia, ale w niektóre dni nawet on był odrobinę mniej empatyczny, nieco pochopny i wystarczył byle impuls, by na nowo rozpakować pudło ponurych wspomnień wkopanych byle jak w tył głowy, poza marginesik świadomości.
Czas, jaki spędził na ulicach zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych można było datować w miesiącach, o ile nie w latach i pomimo, że Milo naprawdę bardzo chciał być szczery w swoim współczuciu i zrozumieniu, czuł, że jakiś jego fragment, ten brzydszy i egoistyczny wciąż w nim żyje i ma się, niestety, całkiem dobrze. Kłopotliwy dualizm zlepiony z empatii i chęci cofnięcia czasu tylko po to, by znaleźć Dylana krążącego po Toronto bez celu oraz niepasującego, wstydliwego żalu za własne zmarnowane lata o dziwo nie był niemożliwy do pogodzenia. Wymagał elastyczności, ale Milo specjalizował się w takich specyficznych aliansach emocjonalnych i odkładał ich zrozumienie na później. Teraz wiedział – tak podpowiadała mu wszelka logika, terabajty materiałów z zakresu nieswoich, ale użytecznych sesji terapii behawioralnych i ostatnio nabyty, mocno kordialny charakter jego intencji względem Gauthiera – że właściwym kierunkiem jest skupienie się na Dylanie.
一 Możesz zawsze nocować u mnie. Kiedy tylko chcesz, na kanapie, albo w takim o, w bunkrze ze wszystkiego.
Być może padło to trochę w zbyt poważnym jak na późnonocne pijackie aktywności tonie, nie wiedział nawet, czy wciąż obracali się wokół tematu nastoletnich zaległości, ale chciał to powiedzieć. Czuł, że musi to zrobić, a Dylan powinien to usłyszeć, nie przeszkodziło mu w tym nawet mocne rozkojarzenie i efekt domino na linii oparcie krzesła-prawa kostka.
Syknął przez zaciśnięte zęby na wdechu, wykrzywił się malowniczo i zrobił boleściwy skłon do przodu, aby podciągnąć nogawkę i sprawdzić... nie wiedział co. Po uderzeniu był najwyżej czerwony ślad, nic nie zdążyło jeszcze spuchnąć, więc liczył naiwnie, że lada moment zapomną o sprawie.
一 Czy mam co? 一 palnął bezmyślnie, bo czuł się tak, jakby jedyny proces jaki obecnie działał na pełnej parze był tym odpowiedzialnym za wrażenia bólowe. 一 Ah, joder, lód. Mam, ale to chyba nie będzie konieczne...?
Jego twarz, do niedawna we wszystkich odcieniach niezadowolenia przybrała sztywną, pozornie neutralną barwę w momencie, w którym Dylan postanowił obadać rzecz po swojemu. Po raz kolejny w odstępie ledwo kilku minut Rivera skonfrontował się z gorzkim rozczarowaniem wobec samego siebie, gdy przypomniał sobie infantylny, teraz wydający się wręcz irracjonalny żal. Wyglądało na to, że z nich dwóch to Gauthier potrafił lepiej pogodzić się z przeszłością i mówić o niej z większą łatwością, Milo podejrzewał nawet, że być może częściowo już ją rozpracowywał, podczas gdy on sam tkwił w martwym punkcie i nie wiedział w którą ruszyć stronę. Do tego jeszcze zamiast zatopić się w ponurym rozpamiętywaniu, Dylan machnął przysłowiowo ręką i właśnie troskał się nad obitą kostką zapewne nie myśląc już o niczym poza fortem i woreczkiem lodu.
Widząc go pochylonego i zafrasowanego nad urazem, który jeszcze nie zdążył przeobrazić się w coś poważnego, Milo miał nieludzką wręcz ochotę rozgrzebać mu palcami te uczochrane włosy.
一 Nic mi nie będzie 一 stęknął niezadowolony, że jego rola została sprowadzona do roli nadzoru budowlanego. 一 Mogę nosić, rąk mi nie odjęło!
Ale Dylan nie pozwolił mu przytaszczyć nawet taboretu z kuchni, więc niepocieszony zajął się światełkami i zamiast narzekać, pozwolił sobie na nagrodę pocieszenia; typ Gauthiera.
Jemu wystarczyłoby, gdyby uplasował się w tej systematyce przynajmniej w kategorii gromady.
Siedząc sztywno i w napięciu, jakby światełka miały jakieś przebicie, Milo czekał... nie wiedział na co tak naprawdę liczył, ale zdecydowanie na coś bardziej konkretnego niż wszyscy, za dużo to przesada i nie przepadam, jak ktoś na mnie patrzy z góry.
W takiej koncepcji czuł, że pasowałby do tych niezbyt wygórowanych wymagań w sam raz, a to, ze względu na brak precyzji skłaniało go do zdrowego sceptycyzmu. Zamiast przypływu nadziei poczuł zawód, że nie usłyszał niczego, co mogłoby pasować tylko do niego.
Czekając, aż Dylan wróci z kuchni Rivera westchnął sobie kilka razy od serca, zaklął pod nosem parę razy na supeł na kablu i rozwiesił wreszcie lampki, które ociepliły wizerunek przytulnej fortecy zachęcając, by do niej wejść i już zostać.
Wyłożył się zatem na płasko, z brodą dociśniętą do klatki piersiowej, bo poduszka była za duża, ale za szybko się rozleniwił aby coś z tym zrobić, zerknął w stronę snopu światła padającego z kuchni po czym wbił wzrok w swoje bose stopy, kilka razy podkurczył palce i rozprostował je z nudów.
Potem w ruch poszedł zestaw gumek na nadgarstku.
一 A gdybyś miał tak stwierdzić po naszych znajomych, czy coś? Słowo, nikomu nie powiem, może nawet bym ci trochę pomógł?
To było idiotyczne. Już samo założenie, że ktoś, kto wykazywał takie naleciałości osoby będącej przynajmniej w spektrum autyzmu mógłby przydać się jako skrzydłowy, było niesamowitym nawet jak na Riverę, fikołem logicznym. Na dodatek nie przemyślał tego zupełnie i teraz, gdy dotarła do niego świadomość, że właśnie zaoferował się do ewentualnego zwiększenia szans Gauthiera u kogoś, kim sam nie był, poczuł, jakby ktoś wymierzył mu cios prosto w żołądek.
Dylan Gauthier
-
But don't you worry there's no hurry for tomorrow 'cause today's still youngnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Sarkazm wylewający się z ust Milo w reakcji na tę małą ciekawostkę z jego okresu dorastania odbił się niewielką zmarszczką przemykającą przez jego czoło w wyrazie zaskoczenia. Prawdę mówiąc spodziewałby się czegoś podobnego, jednak nie od niego. Doskonale wiedział jak to brzmiało, jak typowym i szczeniackim zagraniem było spakowanie manatków by dla własnej satysfakcji chociaż raz trzasnąć drzwiami i udawać przez całym światem, że nie zamierzało się wracać. Ba, wiele osób miało za sobą pierwszą próbę jeszcze przed końcem podstawówki, kiedy to kilka godzin włóczenia się po parku z małym plecaczkiem pełnym przekąsek i ulubionych zabawek wydawało się największą życiową eskapadą i postawieniem na swoim. Ci, którzy nie zażyli zasmakować tej odrobiny wolności przez pierwsze lata samoświadomości, odbijali to sobie w okresie buntu młodzieńczego, walcząc z niesprawiedliwym systemem wymagającym od nich posprzątania pokoju. Ucieczka Dylana wynikała z desperacji. Była pierwszą szczerze egoistyczną decyzją jaką podjął przez lata, jak raz postawił na siebie i chociaż do teraz borykał się z poczuciem winy za chęć porzucenia rodzeństwa dla własnego spokoju ducha, nie żałował postawienia ojca na nogi. Gdyby nie terapia szokowa, ciągnące się za tym dyskusje i kompromisy, zapewne do teraz odprawiałby brata do szkoły, robił ojcu lunche i pilnował by jego rachunki były opłacone na czas. W tamtym momencie wybrał siebie i swoją przyszłość.
Jednak Milo o tym nie wiedział. Nie miał skąd o tym wiedzieć. Dokładnie to musiał sobie uświadomić by pozwolić niewielkiemu, przygaszonemu uśmiechowi na wpłynięcie na swoją twarz w reakcji na jego wycofanie z wcześniejszego komentarza. Jedynym, co tak naprawdę wybijało go w tej chwili z rytmu, był fakt, że jeszcze chwilę wcześniej Milo wydawał się szczerze zainteresowany powodami jego ograniczonych doświadczeń.
- Powiedzmy, że zadziałało - zgodził się ogólnikowo z tym co gdzieś kiedyś słyszał, nie czując by był to dobry moment na rozwijanie tematu. Zresztą, bynajmniej nie planował robić z tego swojego małego pity party, zwłaszcza mając świadomość jak grząską historię rodzinną miał sam Rivera. Niektóre szkielety warto było zostawić w szafie, przynajmniej do nadejścia lepszego momentu na walca ze wspomnieniami o rozbitym dzieciństwie.
- Zawsze? - złapał go za słówko, podnosząc ciekawsko brew i uśmiechając się jak wampir, któremu właśnie przypadkowo udzielono zaproszenia do przekroczenia progu domostwa. - Następnym razem odhaczymy bitwę na poduszki i pobiję cię w Mario Kart - podjął za nich tę decyzję i skinął sobie głową w ramach zatwierdzenia planu. W teorii daliby radę ogarnąć to teraz, jednak prawdę mówiąc w tej chwili nie czuł się zbyt pewnie w swoich umiejętnościach sterowania małym autkiem na tęczowej drodze, a nie było opcji by zaryzykował oddaniem mu zwycięstwa bez porządnej walki.
Bitwa na poduszki wymagała także pewnej sprawności i braku aktywnych kontuzji, a w oczach Dylana gospodarz właśnie stracił ten status. Miał szczęście, że w ogóle dostał pozwolenie na dalsze bieganie po mieszkaniu, Gauthier najchętniej posadziłby od razu by mieć całkowitą pewność, że potencjalne obicie nie zmieni się w nic gorszego. Co jak co, ale był samozwańczym ekspertem w temacie kontuzji, zwłaszcza tych problematycznych i źle zrośniętych.
- Będzie - odparł zwięźle i na temat, nie planując wchodzić z nim w dyskusję. Z tego co było mu wiadome, tylko on w tym towarzystwie miał jakiekolwiek doświadczenie w pierwszej pomocy, zwłaszcza tej prowizorycznej i harcerskiej, a jakby kto pytał był w końcu na studiach medycznych i było to przecież zaledwie rzut beretem od tytułu ortopedy. Udowodnił to już chwilę później, porządniej owijając szmatkę wkoło kostek lodu by te przypadkowo nie dotykały bezpośrednio jego skóry, bo to mogło skończyć się raczej dodatkowymi problemami zamiast pomóc.
Zdążył klęknąć w wejściu do ich świeżo zbudowanej fortecy i zatrzymał się w miejscu, uderzony w twarz kolejnym pytaniem, którego się nie spodziewał. Zamrugał szybko, jakby otrząsając się po siarczystym policzku, i zawiesił wzrok na oparciu jednego z krzeseł podtrzymujących całą konstrukcję. Zacisnął dłoń na zimnym okładzie, podążając spojrzeniem za łagodnym blaskiem kolorowych lampek i pozwolił by te odwróciły jego uwagę od niewygodnego kwestionowania. Naprawdę usilnie powstrzymywał się też przed wyśmianiem jego propozycji pomocy. Nawet nie wiedział jak bardzo byłby w stanie ułatwić mu sprawę.
- Jak tu ładnie, lampki to zdecydowanie dobry wybór - pochwalił, bezwstydnie próbując pochlebstwem odciągnąć Riverę od tematu, który sam zaczął. Już od jakiegoś czasu kopał się za to w myślach, bo nowa wiedza o preferencjach kumplach była cenna, jednak teraz nie wiedział jak wybrnąć z tej rozmowy bez wyjawiania zbyt wiele o samym sobie. Bowiem istniał jeden bardo z istotny problem. Dylan nie potrafił kłamać.
- Uwaga, zimne - ostrzegł, po dokładnej obserwacji oświetlenia zwracając się w końcu do wyłożonej na poduszkach stopy i układając lodowe zawiniątko wkoło zaczerwienionej od uderzenia kostki. Jakby nie widział tej małej kraksy na własne oczy zapewne nawet nie zwróciłby na nią uwagi, teraz jednak wolał pozbyć się problemu zanim ten naprawdę się nim stanie. W końcu jeśli ogarną to teraz, potrzeba zawożenia go z samego rana na pogotowie znacząco spadała i zamierzał zrobić wszystko w swojej mocy by całkowicie tego uniknąć. Tak jak unikał zadanych przez Milo pytań i gryzącego go przez to poczucia winy. Naprawdę nie chciał go tak zbywać. Z ciężkim westchnieniem przetoczył się na plecy by w końcu położyć się wewnątrz ich misternie przygotowanego fortu i wbił wzrok w kocowe zadaszenie. Mógłby dla świętego spokoju rzucić jakimś pierwszym lepszym imieniem, jednak miał wrażenie, że miałoby to odwrotny efekt. Co jakby Milo naprawdę zaczął próbować go swatać?
- Aż tak samotnie wyglądam, że chcesz mi skrzydłować? - upewnił się, stawiając na humor i posyłając mu rozbawione spojrzenie. Oddało mu to dość wewnętrznej równowagi by zebrał się na faktyczną odpowiedź. - Nie bujam się w żadnym naszym znajomym, to ci powiem od razu. I chyba po prostu... sam nie wiem czego do końca chcę? Bo wiesz, łatwo powiedzieć lubię ciemne włosy, mam słabość do piegów i w sumie fajnie jak facet umie mnie rozbawić, ale takie odhaczanie budek w praktyce nic nie znaczy. Wolę to twoje, co ty tam... że to się czuje, nie? To chyba najważniejsze - wyrzucił z siebie coś na pograniczu bełkotu i przemyśleń od serca, samemu nie do końca zdając sobie sprawę, że przypadkowo powiedział mu nieco więcej niż planował.
Milo Rivera
Jednak Milo o tym nie wiedział. Nie miał skąd o tym wiedzieć. Dokładnie to musiał sobie uświadomić by pozwolić niewielkiemu, przygaszonemu uśmiechowi na wpłynięcie na swoją twarz w reakcji na jego wycofanie z wcześniejszego komentarza. Jedynym, co tak naprawdę wybijało go w tej chwili z rytmu, był fakt, że jeszcze chwilę wcześniej Milo wydawał się szczerze zainteresowany powodami jego ograniczonych doświadczeń.
- Powiedzmy, że zadziałało - zgodził się ogólnikowo z tym co gdzieś kiedyś słyszał, nie czując by był to dobry moment na rozwijanie tematu. Zresztą, bynajmniej nie planował robić z tego swojego małego pity party, zwłaszcza mając świadomość jak grząską historię rodzinną miał sam Rivera. Niektóre szkielety warto było zostawić w szafie, przynajmniej do nadejścia lepszego momentu na walca ze wspomnieniami o rozbitym dzieciństwie.
- Zawsze? - złapał go za słówko, podnosząc ciekawsko brew i uśmiechając się jak wampir, któremu właśnie przypadkowo udzielono zaproszenia do przekroczenia progu domostwa. - Następnym razem odhaczymy bitwę na poduszki i pobiję cię w Mario Kart - podjął za nich tę decyzję i skinął sobie głową w ramach zatwierdzenia planu. W teorii daliby radę ogarnąć to teraz, jednak prawdę mówiąc w tej chwili nie czuł się zbyt pewnie w swoich umiejętnościach sterowania małym autkiem na tęczowej drodze, a nie było opcji by zaryzykował oddaniem mu zwycięstwa bez porządnej walki.
Bitwa na poduszki wymagała także pewnej sprawności i braku aktywnych kontuzji, a w oczach Dylana gospodarz właśnie stracił ten status. Miał szczęście, że w ogóle dostał pozwolenie na dalsze bieganie po mieszkaniu, Gauthier najchętniej posadziłby od razu by mieć całkowitą pewność, że potencjalne obicie nie zmieni się w nic gorszego. Co jak co, ale był samozwańczym ekspertem w temacie kontuzji, zwłaszcza tych problematycznych i źle zrośniętych.
- Będzie - odparł zwięźle i na temat, nie planując wchodzić z nim w dyskusję. Z tego co było mu wiadome, tylko on w tym towarzystwie miał jakiekolwiek doświadczenie w pierwszej pomocy, zwłaszcza tej prowizorycznej i harcerskiej, a jakby kto pytał był w końcu na studiach medycznych i było to przecież zaledwie rzut beretem od tytułu ortopedy. Udowodnił to już chwilę później, porządniej owijając szmatkę wkoło kostek lodu by te przypadkowo nie dotykały bezpośrednio jego skóry, bo to mogło skończyć się raczej dodatkowymi problemami zamiast pomóc.
Zdążył klęknąć w wejściu do ich świeżo zbudowanej fortecy i zatrzymał się w miejscu, uderzony w twarz kolejnym pytaniem, którego się nie spodziewał. Zamrugał szybko, jakby otrząsając się po siarczystym policzku, i zawiesił wzrok na oparciu jednego z krzeseł podtrzymujących całą konstrukcję. Zacisnął dłoń na zimnym okładzie, podążając spojrzeniem za łagodnym blaskiem kolorowych lampek i pozwolił by te odwróciły jego uwagę od niewygodnego kwestionowania. Naprawdę usilnie powstrzymywał się też przed wyśmianiem jego propozycji pomocy. Nawet nie wiedział jak bardzo byłby w stanie ułatwić mu sprawę.
- Jak tu ładnie, lampki to zdecydowanie dobry wybór - pochwalił, bezwstydnie próbując pochlebstwem odciągnąć Riverę od tematu, który sam zaczął. Już od jakiegoś czasu kopał się za to w myślach, bo nowa wiedza o preferencjach kumplach była cenna, jednak teraz nie wiedział jak wybrnąć z tej rozmowy bez wyjawiania zbyt wiele o samym sobie. Bowiem istniał jeden bardo z istotny problem. Dylan nie potrafił kłamać.
- Uwaga, zimne - ostrzegł, po dokładnej obserwacji oświetlenia zwracając się w końcu do wyłożonej na poduszkach stopy i układając lodowe zawiniątko wkoło zaczerwienionej od uderzenia kostki. Jakby nie widział tej małej kraksy na własne oczy zapewne nawet nie zwróciłby na nią uwagi, teraz jednak wolał pozbyć się problemu zanim ten naprawdę się nim stanie. W końcu jeśli ogarną to teraz, potrzeba zawożenia go z samego rana na pogotowie znacząco spadała i zamierzał zrobić wszystko w swojej mocy by całkowicie tego uniknąć. Tak jak unikał zadanych przez Milo pytań i gryzącego go przez to poczucia winy. Naprawdę nie chciał go tak zbywać. Z ciężkim westchnieniem przetoczył się na plecy by w końcu położyć się wewnątrz ich misternie przygotowanego fortu i wbił wzrok w kocowe zadaszenie. Mógłby dla świętego spokoju rzucić jakimś pierwszym lepszym imieniem, jednak miał wrażenie, że miałoby to odwrotny efekt. Co jakby Milo naprawdę zaczął próbować go swatać?
- Aż tak samotnie wyglądam, że chcesz mi skrzydłować? - upewnił się, stawiając na humor i posyłając mu rozbawione spojrzenie. Oddało mu to dość wewnętrznej równowagi by zebrał się na faktyczną odpowiedź. - Nie bujam się w żadnym naszym znajomym, to ci powiem od razu. I chyba po prostu... sam nie wiem czego do końca chcę? Bo wiesz, łatwo powiedzieć lubię ciemne włosy, mam słabość do piegów i w sumie fajnie jak facet umie mnie rozbawić, ale takie odhaczanie budek w praktyce nic nie znaczy. Wolę to twoje, co ty tam... że to się czuje, nie? To chyba najważniejsze - wyrzucił z siebie coś na pograniczu bełkotu i przemyśleń od serca, samemu nie do końca zdając sobie sprawę, że przypadkowo powiedział mu nieco więcej niż planował.
Milo Rivera
-
Don't try me. I'm the kindest rude person You'll ever meet.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Leżąc pod baldachimem z koca, na wąskiej, ale wygodnej poduszce i obserwując jak Dylan okłada mu kostkę woreczkiem z lodem (nie obyło się bez niezadowolonego posykiwania, podkurczania palców i marszczenia nosa) wciąż próbował zidentyfikować co wyrwało się z niego ledwie chwilę temu. Ze wszystkich osób, przy których coś takiego mogło się zdarzyć Gauthier był ostatnią jaką Milo chciał potraktować tak szorstko.
一 Mhm, też lubię, jakoś pasuje 一 wymamrotał bezpłciową uwagę na temat lampek pod nosem, z obiema dłońmi splecionymi w koszyczek na piersi, z lekko ściągniętymi brwiami i ustawicznie skubiąc dolną wargę zębami.
Czy w ogóle miał to na myśli? Przecież nigdy nie żywił do nikogo urazy za perypetie wieku dorastania na ulicy.
Nie żywił, prawda?
一 Słuchaj... 一 zaczął niepewnie, językiem zwilżył sobie nieco usta spierzchnięte od przesuszonego przez grzejniki pracujące ile fabryka (i ile jemu samemu udało się na to wpłynąć) dała powietrza. 一 Ja naprawdę mówiłem poważnie, z tym tam, no, z wpadaniem kiedy chcesz. Nie chodziło mi o to, że... moment, zgubiłem wątek. 一 Często zdarzało mu się gubić myśl, która zaledwie parę sekund wcześniej w jego głowie brzmiała prosto i schludnie. 一 To nie tak, że mam to gdzieś czy coś, bo w ogóle to chyba dopiero teraz widzę związek między tym, co powiedziałeś o byciu bratem i odpowiedzialności, a tym tam, tą ucieczką. Neta. Po prostu mam problem z łączeniem kropek, to jest, z, mhmm, palabras, palabras... nie wiem, chyba po prostu jestem głupi i nie potrafię przewidzieć jak niektóre rzeczy, to, o czym mówię może zostać odebrane?
Nie wiedział również jak wytłumaczyć to, co zapewne doskonale wyjaśniłaby trafnie postawiona przez specjalistę diagnoza. Być może w obecnych czasach, w miejscach takich jak Toronto, Los Angeles czy Nowy Jork ludzie byli bardziej świadomi niż mieszkańcy małej, portowej Ensenady, gdzie problemy z nauką leczyło się kablem od prodiża, trudność ze skupieniem tłumaczono lenistwem, a wyraźny zgrzyt w komunikacji pomiędzy rówieśnikami zdawał się wynikać z braku chęci. Potem nikt nie pytał, ulica za nic miała delikatność, więc na długi czas Milo zupełnie nie potrzebował żadnego tłumika, u Blaytonów indywidualność strzyżono na krótko jak trawę, a Pillesterom zależało głównie na najlepszych ocenach, więc nauczył się do większości spraw podchodzić zadaniowo.
Jedynie Estella czasami mierzwiąc mu włosy pytała, czy interesuje go cokolwiek poza nieczułą elektroniką, na co on zwykł odpowiadać, że ta przynajmniej wysyła mu jednoznaczne komunikaty.
一 Poza tym zawsze wydawałeś się wszystkim matkować, ten odpowiedzialny profil mnie zmylił.
Bez pojęcia czy powinien temat skończyć i odpuścić czy ciągnąć dalej (obie opcje w odczuciu człowieka pozbawionego w dużej mierze zdolności rozpoznawania atmosfery były równie właściwe) zerknął kontrolnie na bok, czy Dylan nadal go słucha i czy czasem nie zasnął.
Szczęśliwie (lub nie, zależy z której strony na to spojrzeć) rozmowa skręciła w stronę typów, sympatii i szans, których w obecnym przekonaniu Milo nie miał u Gauthiera zbyt wiele. Mimo to, choć ton jakim Dylan to wtrącił bardziej domyślnej osobie pewnie zasygnalizowałby, że jest to jedynie zabieg mający na celu uwypuklenie miałkości tak prostych wytycznych, Rivera aż obrócił głowę z suchym, bolesnym trzaskiem i spojrzał na mężczyznę szeroko otwartymi oczami labradora, któremu obiecano spacer.
一 Ja mam ciemne włosy i piegi 一 zauważył bardzo rzeczowo, zupełnie w oderwaniu od wydźwięku ich rozmowy. Teraz liczyło się tylko stwierdzenie faktu, domysły nie były jego mocną stroną. 一 I na ogół tylko ty śmiejesz się z moich żartów, i... hej. Dylan 一 zawiesił nagle głos, niejako orientując się, że w swoich snutych na głos domysłach zapędził się za daleko i powinien coś z tym fantem jak najszybciej zrobić. Zmrużył oczy, obrócił się na bok (mokre pacnięci zasygnalizowało, że zrzucił z kostki woreczek z lodem) po czym uniósł się na łokciu tak czymś ucieszony, że nie mogło to być nic dobrego. 一 Mam rozumieć, że chcesz mnie przelecieć?
To był żart, przeciągnięty o parę sekund głośnego milczenia, a zakończony gromkim śmiechem, jaki wykręcił Riverę w kłębek na kocu. Kostka odezwała się bólem karając za złośliwość, ale to głupia wesołkowatość wycisnęła mu łzy z kącików oczu. Co z tego, że serce biło mu jak oszalałe przeskakując co dwa uderzenia jak wtedy, gdy zafundował sobie łagodny stan przedzawałowy pięcioma espresso.
一 Och, vale, vale, żartowałem oczywiście! Boże, szkoda, że nie wiedziałeś swojej miny...
Po prawdzie to i on jej nie widział, bo motał się w pościeli jak mokry pies i w trakcie zgubił jedną soczewkę, zakładał jednak, że jakaś reakcja nastąpiła.
一 Jeśli zamierzasz tu dzisiaj spać, to spoko. Ja chyba pójdę do siebie, bo ze mną się nie wyśpisz. Jestem podobno bardzo ruchliwy kiedy... no, jak śpię, czasami budzę się w ogóle poza materacem, ale mniejsza o to. Przynieść ci więcej kocy, czy jest okay tak jak jest?
Dylan Gauthier
一 Mhm, też lubię, jakoś pasuje 一 wymamrotał bezpłciową uwagę na temat lampek pod nosem, z obiema dłońmi splecionymi w koszyczek na piersi, z lekko ściągniętymi brwiami i ustawicznie skubiąc dolną wargę zębami.
Czy w ogóle miał to na myśli? Przecież nigdy nie żywił do nikogo urazy za perypetie wieku dorastania na ulicy.
Nie żywił, prawda?
一 Słuchaj... 一 zaczął niepewnie, językiem zwilżył sobie nieco usta spierzchnięte od przesuszonego przez grzejniki pracujące ile fabryka (i ile jemu samemu udało się na to wpłynąć) dała powietrza. 一 Ja naprawdę mówiłem poważnie, z tym tam, no, z wpadaniem kiedy chcesz. Nie chodziło mi o to, że... moment, zgubiłem wątek. 一 Często zdarzało mu się gubić myśl, która zaledwie parę sekund wcześniej w jego głowie brzmiała prosto i schludnie. 一 To nie tak, że mam to gdzieś czy coś, bo w ogóle to chyba dopiero teraz widzę związek między tym, co powiedziałeś o byciu bratem i odpowiedzialności, a tym tam, tą ucieczką. Neta. Po prostu mam problem z łączeniem kropek, to jest, z, mhmm, palabras, palabras... nie wiem, chyba po prostu jestem głupi i nie potrafię przewidzieć jak niektóre rzeczy, to, o czym mówię może zostać odebrane?
Nie wiedział również jak wytłumaczyć to, co zapewne doskonale wyjaśniłaby trafnie postawiona przez specjalistę diagnoza. Być może w obecnych czasach, w miejscach takich jak Toronto, Los Angeles czy Nowy Jork ludzie byli bardziej świadomi niż mieszkańcy małej, portowej Ensenady, gdzie problemy z nauką leczyło się kablem od prodiża, trudność ze skupieniem tłumaczono lenistwem, a wyraźny zgrzyt w komunikacji pomiędzy rówieśnikami zdawał się wynikać z braku chęci. Potem nikt nie pytał, ulica za nic miała delikatność, więc na długi czas Milo zupełnie nie potrzebował żadnego tłumika, u Blaytonów indywidualność strzyżono na krótko jak trawę, a Pillesterom zależało głównie na najlepszych ocenach, więc nauczył się do większości spraw podchodzić zadaniowo.
Jedynie Estella czasami mierzwiąc mu włosy pytała, czy interesuje go cokolwiek poza nieczułą elektroniką, na co on zwykł odpowiadać, że ta przynajmniej wysyła mu jednoznaczne komunikaty.
一 Poza tym zawsze wydawałeś się wszystkim matkować, ten odpowiedzialny profil mnie zmylił.
Bez pojęcia czy powinien temat skończyć i odpuścić czy ciągnąć dalej (obie opcje w odczuciu człowieka pozbawionego w dużej mierze zdolności rozpoznawania atmosfery były równie właściwe) zerknął kontrolnie na bok, czy Dylan nadal go słucha i czy czasem nie zasnął.
Szczęśliwie (lub nie, zależy z której strony na to spojrzeć) rozmowa skręciła w stronę typów, sympatii i szans, których w obecnym przekonaniu Milo nie miał u Gauthiera zbyt wiele. Mimo to, choć ton jakim Dylan to wtrącił bardziej domyślnej osobie pewnie zasygnalizowałby, że jest to jedynie zabieg mający na celu uwypuklenie miałkości tak prostych wytycznych, Rivera aż obrócił głowę z suchym, bolesnym trzaskiem i spojrzał na mężczyznę szeroko otwartymi oczami labradora, któremu obiecano spacer.
一 Ja mam ciemne włosy i piegi 一 zauważył bardzo rzeczowo, zupełnie w oderwaniu od wydźwięku ich rozmowy. Teraz liczyło się tylko stwierdzenie faktu, domysły nie były jego mocną stroną. 一 I na ogół tylko ty śmiejesz się z moich żartów, i... hej. Dylan 一 zawiesił nagle głos, niejako orientując się, że w swoich snutych na głos domysłach zapędził się za daleko i powinien coś z tym fantem jak najszybciej zrobić. Zmrużył oczy, obrócił się na bok (mokre pacnięci zasygnalizowało, że zrzucił z kostki woreczek z lodem) po czym uniósł się na łokciu tak czymś ucieszony, że nie mogło to być nic dobrego. 一 Mam rozumieć, że chcesz mnie przelecieć?
To był żart, przeciągnięty o parę sekund głośnego milczenia, a zakończony gromkim śmiechem, jaki wykręcił Riverę w kłębek na kocu. Kostka odezwała się bólem karając za złośliwość, ale to głupia wesołkowatość wycisnęła mu łzy z kącików oczu. Co z tego, że serce biło mu jak oszalałe przeskakując co dwa uderzenia jak wtedy, gdy zafundował sobie łagodny stan przedzawałowy pięcioma espresso.
一 Och, vale, vale, żartowałem oczywiście! Boże, szkoda, że nie wiedziałeś swojej miny...
Po prawdzie to i on jej nie widział, bo motał się w pościeli jak mokry pies i w trakcie zgubił jedną soczewkę, zakładał jednak, że jakaś reakcja nastąpiła.
一 Jeśli zamierzasz tu dzisiaj spać, to spoko. Ja chyba pójdę do siebie, bo ze mną się nie wyśpisz. Jestem podobno bardzo ruchliwy kiedy... no, jak śpię, czasami budzę się w ogóle poza materacem, ale mniejsza o to. Przynieść ci więcej kocy, czy jest okay tak jak jest?
Dylan Gauthier
-
But don't you worry there's no hurry for tomorrow 'cause today's still youngnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Prośba o wysłuchanie brzmiała dość poważnie by wlepił w niego wzrok z obranej już, wygodnej pozycji na kocach wyściełających podłogę ich małego zamku i pozwolił zebrać słowa, nie próbując nawet się wcinać. Kącik jego ust uniósł się jedynie nieznacznie kiedy ten zaczął gubić się w tym do czego dążył, chociaż to także zostawił bez komentarza. Zresztą dobrze, bo jedyne co cisnęło mu się na usta to to jak uroczo marszczył nos próbując przypomnieć sobie sens dopiero co rozpoczętej wypowiedzi. Ze swojego miejsca, ni to blisko, ni szczególnie daleko, miał też doskonały widok na jego roztrzepane loki, robiące co im się żywnie podobało po prysznicu, oraz te lepiej widoczne piegi rozsypane na jego twarzy i szyi. Dając mu zebrać myśli wodził wzrokiem od jednego do drugiego, aż dotarł do kołnierza bluzy i zdał sobie sprawę, że chyba powinien skupić się na tym, co jest mu właśnie przekazywane. A przekazywane było wiele i z następnym oddechem uciekło z niego trochę humoru. Czyli wracali na ten grząski grunt pod nazwą "dzieciństwo".
- Nie jesteś głupi - zapewnił go niemalże automatycznie, jakby tylko to liczyło się z całej wypowiedzi. Dopiero kiedy to zostało przyklepane, wrócił do reszty poruszonych kwestii. Nawet jeśli sam do końca nie wiedział co na to odpowiedzieć. - I mojego ojca też zmylił - przyznał, zapychając własną niepewność humorem i przetarł palcami czoło, kręcąc głową i próbując wziąć to na serio. - Nie dałem ci za dużo informacji, nie kop się przez to. Zawinąłem manatki właśnie przez tą całą... odpowiedzialność. Było jej za dużo zdecydowanie zbyt szybko i w końcu po prostu, nie wiem, coś we mnie pękło. Wylądowałem na kanapie u kumpla na jakiś tydzień i wróciłem do domu, bo pogoniło mnie poczucie winy jak zadzwonił do mnie Oliver - przekazał mu trochę więcej, miętoląc w palcach brzeg podwiniętego do łokcia rękawa pożyczonej bluzy. - Tylko tyle i aż tyle. A jak do tego wszystkiego doszło mogę ci opowiedzieć później, jeśli chcesz. Przypomnij mi kiedyś, za dużo poważnych rozmów na tą godzinę - machnął ręką i posłał mu komfortowy uśmiech. Był wdzięczny, że odrobinę to sobie wyjaśnili. Wcześniejsza interakcja dotycząca jego ucieczki zostawiła mu nieco gorzki posmak w ustach, który teraz zdawał się znikać. I najchętniej zostawiłby te tematy daleko za sobą, dopóki całkiem nie zepsują sobie reszty nocy.
Pożałował tego już chwilę później, kiedy został postawiony twarzą w twarz z efektem swojego zdecydowanie zbyt luźnego języka. Otworzył nieco szerzej oczy kiedy przeanalizował swoją wcześniejsze wyznanie i rzucił niepewne spojrzenie z wymuszonym, neutralnym uśmiechem w stronę Milo wyliczającego wszystkie cechy z jego małego opisu ideału, które całkowicie przypadkowo odhaczał. Przełknął ślinę i prawie się nią zakrztusił, kiedy ponownie usłyszał swoje imię. Doskonale wiedział, że nie powinien na niego w tej chwili patrzeć, jednak ostatecznie nie mógł się powstrzymać i pożałował tego dokładnie tak bardzo jak myślał. Chociaż kolejne pytanie było jeszcze gorsze. Zamarł. Zgubił gdzieś język, zapomniał jak składa się słowa, a jego serce po sekundzie zawieszenia wystartowało z dwukrotną prędkością, jednak wiedział, że musi jakoś zareagować. Świat zdawał się zamarznąć razem z nim, żaden dźwięk nie przerwał ciężkiej ciszy, kiedy panicznie próbował zdecydować się między przyznaniem mu racji, żeby zwyczajnie mieć te tortury z głowy, a odwróceniem tego tak by wyjść z twarzą i może nie stracić opcji noclegowej, ani tym bardziej kumpla. Z odsieczą przyszedł śmiech Milo, a przynajmniej tak wydawało mu się zaledwie przez pierwszą milisekundę, kiedy w końcu był w stanie odetchnąć. Bo wraz z następnym wdechem przyszło też kłucie w klatce piersiowej, dziwna pustka pogłębiająca się kiedy słuchał dźwięku, który przecież dotychczas uwielbiał.
Wymuszając słaby uśmiech i wypuszczając krótki, nie sięgający mu oczu śmiech, spróbował zamaskować wszystko co wydarzyło się w ciągu ostatnich minut. Atak wesołości Rivery dał mu czas na zebranie się w sobie i, chociaż nie czuł się z tym dobrze, zaakceptowanie, że to przynajmniej rozjaśniało sytuację. Skoro cała rozmowa o typach i oczekiwaniach doprowadziła ich do wyśmiania potencjalnego "czegoś więcej", wyraźnie nadszedł czas by zakopał wszystko tak głęboko, by już więcej nie nastąpić na podobną minę. Do połowy dotarło do niego, że Milo zadał mu pytanie.
- Huh..? A, tak, jest okej. Trochę już odpadam, to ta godzina - skorzystał z pierwszej lepszej wymówki, przewracając się na bok i przegrzebując się przez swoje prowizoryczne posłanie by wygładzić nierówności w kocu, na którym leżał, i wpakować się pod drugi. Kiedy dotknął gołą stopą woreczka z lodem, skrzywił się i ponownie usiadł, by zgarnąć okład i po wyłącznie jednym ostrzegawczym spojrzeniu rzucić nim w Milo. - Twój lód, niewdzięczniku - wytknął mu tak wielką ujmę względem jego pielęgniarskiej ekspertyzy i ponownie padł na płasko po uklepaniu sobie poduszki. - Dobranoc. I dziękuję. Za mój pierwszy fort - rzucił za Riverą, posyłając mu ciepły uśmiech. Darował sobie żarty o ruchliwości w łóżku i zachęcanie go do pozostania w forcie. Chyba potrzebował tej nocy dla siebie. Westchnął ciężko, wtulając się w poduszkę, kiedy został w salonie sam. Za nic nie spodziewałby się, że zwykłe wyjście na imprezę doprowadzi go do tego momentu, jednak jak zwykle zamierzał zwyczajnie przyjąć to na klatę i iść dalej.
/zt x2
Milo Rivera
- Nie jesteś głupi - zapewnił go niemalże automatycznie, jakby tylko to liczyło się z całej wypowiedzi. Dopiero kiedy to zostało przyklepane, wrócił do reszty poruszonych kwestii. Nawet jeśli sam do końca nie wiedział co na to odpowiedzieć. - I mojego ojca też zmylił - przyznał, zapychając własną niepewność humorem i przetarł palcami czoło, kręcąc głową i próbując wziąć to na serio. - Nie dałem ci za dużo informacji, nie kop się przez to. Zawinąłem manatki właśnie przez tą całą... odpowiedzialność. Było jej za dużo zdecydowanie zbyt szybko i w końcu po prostu, nie wiem, coś we mnie pękło. Wylądowałem na kanapie u kumpla na jakiś tydzień i wróciłem do domu, bo pogoniło mnie poczucie winy jak zadzwonił do mnie Oliver - przekazał mu trochę więcej, miętoląc w palcach brzeg podwiniętego do łokcia rękawa pożyczonej bluzy. - Tylko tyle i aż tyle. A jak do tego wszystkiego doszło mogę ci opowiedzieć później, jeśli chcesz. Przypomnij mi kiedyś, za dużo poważnych rozmów na tą godzinę - machnął ręką i posłał mu komfortowy uśmiech. Był wdzięczny, że odrobinę to sobie wyjaśnili. Wcześniejsza interakcja dotycząca jego ucieczki zostawiła mu nieco gorzki posmak w ustach, który teraz zdawał się znikać. I najchętniej zostawiłby te tematy daleko za sobą, dopóki całkiem nie zepsują sobie reszty nocy.
Pożałował tego już chwilę później, kiedy został postawiony twarzą w twarz z efektem swojego zdecydowanie zbyt luźnego języka. Otworzył nieco szerzej oczy kiedy przeanalizował swoją wcześniejsze wyznanie i rzucił niepewne spojrzenie z wymuszonym, neutralnym uśmiechem w stronę Milo wyliczającego wszystkie cechy z jego małego opisu ideału, które całkowicie przypadkowo odhaczał. Przełknął ślinę i prawie się nią zakrztusił, kiedy ponownie usłyszał swoje imię. Doskonale wiedział, że nie powinien na niego w tej chwili patrzeć, jednak ostatecznie nie mógł się powstrzymać i pożałował tego dokładnie tak bardzo jak myślał. Chociaż kolejne pytanie było jeszcze gorsze. Zamarł. Zgubił gdzieś język, zapomniał jak składa się słowa, a jego serce po sekundzie zawieszenia wystartowało z dwukrotną prędkością, jednak wiedział, że musi jakoś zareagować. Świat zdawał się zamarznąć razem z nim, żaden dźwięk nie przerwał ciężkiej ciszy, kiedy panicznie próbował zdecydować się między przyznaniem mu racji, żeby zwyczajnie mieć te tortury z głowy, a odwróceniem tego tak by wyjść z twarzą i może nie stracić opcji noclegowej, ani tym bardziej kumpla. Z odsieczą przyszedł śmiech Milo, a przynajmniej tak wydawało mu się zaledwie przez pierwszą milisekundę, kiedy w końcu był w stanie odetchnąć. Bo wraz z następnym wdechem przyszło też kłucie w klatce piersiowej, dziwna pustka pogłębiająca się kiedy słuchał dźwięku, który przecież dotychczas uwielbiał.
Wymuszając słaby uśmiech i wypuszczając krótki, nie sięgający mu oczu śmiech, spróbował zamaskować wszystko co wydarzyło się w ciągu ostatnich minut. Atak wesołości Rivery dał mu czas na zebranie się w sobie i, chociaż nie czuł się z tym dobrze, zaakceptowanie, że to przynajmniej rozjaśniało sytuację. Skoro cała rozmowa o typach i oczekiwaniach doprowadziła ich do wyśmiania potencjalnego "czegoś więcej", wyraźnie nadszedł czas by zakopał wszystko tak głęboko, by już więcej nie nastąpić na podobną minę. Do połowy dotarło do niego, że Milo zadał mu pytanie.
- Huh..? A, tak, jest okej. Trochę już odpadam, to ta godzina - skorzystał z pierwszej lepszej wymówki, przewracając się na bok i przegrzebując się przez swoje prowizoryczne posłanie by wygładzić nierówności w kocu, na którym leżał, i wpakować się pod drugi. Kiedy dotknął gołą stopą woreczka z lodem, skrzywił się i ponownie usiadł, by zgarnąć okład i po wyłącznie jednym ostrzegawczym spojrzeniu rzucić nim w Milo. - Twój lód, niewdzięczniku - wytknął mu tak wielką ujmę względem jego pielęgniarskiej ekspertyzy i ponownie padł na płasko po uklepaniu sobie poduszki. - Dobranoc. I dziękuję. Za mój pierwszy fort - rzucił za Riverą, posyłając mu ciepły uśmiech. Darował sobie żarty o ruchliwości w łóżku i zachęcanie go do pozostania w forcie. Chyba potrzebował tej nocy dla siebie. Westchnął ciężko, wtulając się w poduszkę, kiedy został w salonie sam. Za nic nie spodziewałby się, że zwykłe wyjście na imprezę doprowadzi go do tego momentu, jednak jak zwykle zamierzał zwyczajnie przyjąć to na klatę i iść dalej.
/zt x2
Milo Rivera