- 
				 survival taught me when to show my scars and when to hide themnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskiepostaćautor survival taught me when to show my scars and when to hide themnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskiepostaćautor
Zabawa tego wieczoru była przednia – Ginny uwielbiała nastrój tego lokalu, fakt, że pojawiali się w nim przeróżni ludzie, demonstrujące różne kultury a także dekady! Serio, czworo hipisów w kącie lokalu wyglądało, jakby zatrzymali się w latach sześćdziesiątych. Nawet sytuacja z wróżką – czy kimkolwiek była ta kobieta – nie pozwoliła, żeby Stone straciła swój radosny nastrój. W końcu był piątek! Koniec tygodnia. Jej ulubiony dzień, jednak nie ze względu na to, że kolejnego dnia nie musiała iść do pracy – bo przecież ona uwielbiała spędzać wiele nadmiarowych godzin na swojej służbie. To był dzień karaoke!
— I'm a genie in a bottle, you gotta rub me the right way...
Jeżeli w grę wchodziło ś p i e w a n i e, to nie trzeba było jej namawiać. Dawniej wstydziła się przeokropnie. Zamykała się w swoich czterech ścianach, pisała piosenki dla samej siebie, grała na gitarze, śpiewając tak cicho, że ledwo samą siebie słyszała. Natomiast teraz – kilka lat później, kilka doświadczeń więcej – nie wstydziła się tego, zwłaszcza że obiektywnie patrząc miała naprawdę ciepły i kojący głos. A na tle innych niedoświadczonym amatorów wypadała naprawdę dobrze!
— If you wanna be with me, I can make your wish come true...
Ginny była właśnie w trakcie wykonywania jednej ze swoich ulubionych piosenek popu lat dwutysięcznych, które dla obecnej młodzieży, z którą pracowała, była już muzyką retro. Ubrana w krótki biały top i długie luźne spodnie, kończyła właśnie śpiewać utwór, oddając w tym całą siebie – i nawet poruszając tłum, by śpiewał razem z nią, bo na szczęscie średnia wieku klientów baru była bliższa jej wiekowi niż dzisiejszej młodzieży. Zresztą jeżeli się nie myliła, to osoby niepełnoletnie raczej nawet nie mogły wchodzić do barów z burleską. Nieważne! Stone była w swoim żywiole! Tak zupełnie innym od tego, jak prezentowała się na co dzień. Jednakże trzeba było przyznać, że w tym w y d a n i u, wyglądała naprawdę pociągająco.
— Just come and set me free baby, and I'll be with you...
Jej spojrzenie nagle odnalazło z n a j o m y wzrok w tłumie. Zatrzymawszy się na nim, nie pozwoliła sobie na przerwanie swojego występu. Nie uciekła też swoim spojrzeniem, nie pozwalając mu na wygraną w tym nienazwanym starciu. Była tutaj prywatnie i nie miała zamiaru udawać, że swojej prywatności nie posiadała. Nie miała też się czego wstydzić, co to, to nie. Budowała swoją pewność siebie latami, nie było tak łatwo jej zburzyć.
— I'm a genie in a bottle baby, come, come, come on and let me out.
Zakończyła swoje wystąpienie szerokim uśmiechem. Odłożywszy mikrofon na swoje miejsce, zeszła po niewielkich schodkach, wędrując bezpośrednio w kierunku Azriela. Zatrzymała się pół kroku przed nim, uniosła dumnie głowę do góry i z bezczelnym uśmiechem zacytowała.
— Coraz częściej na siebie wpadamy, Serrano. Zaczynam się martwić, że mój nieodparty urok podziałał na ciebie — powiedziała, witając go dokładnie tak samo, jak on podczas ich ostatniego spotkania. Tylko tym razem okoliczności były zupełnie inne, a wręcz można powiedzieć, że działały na niekorzyść Azriela, bo czy spodziewała się spotkać go w takim miejscu? Oczywiście, że nie! To jeszcze bardziej podkręcało wersję, że ktoś tutaj chyba ma jakąś małą o b s e s j ę.
Azriel Serrano
- 
				 a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Dla niego te dwa dni były niczym pieprzone wakacje na All Inclusive. Ciężko mu było sobie przypomnieć kiedy mógł wyjść ze znajomymi na miasto bez ciągłego przypominania reszcie, że nie wypije kolejnego drinka, bo rano idzie do pracy. Tym razem jednak mógł zaszaleć. Z czystym sumieniem zdezerterować z własnego mieszkania, bo jego siostry miały ten swój babski wieczór.
Biały dym opuścił jego usta i przez chwile w milczeniu obserwował jak ten znikał w ciemności. Przekazał elektronicznego papierosa kumplowi i oparł się wygodnie o ścianę, wkładając dłonie do kieszeni spodni. Irytowało już go to czekanie na resztę ich dosyć skromnej ekipy składającej się z sześciu osób. Powinien już się przyzwyczaić, że reszta miała w dupie umówioną godzinę i jak za każdym razem punktualny był tylko on i Aiden. Jednak… Zawsze czekali na resztę i narzekali na ten stan rzeczy. Była to pewnego rodzaju niezmienna.
Skrzywił się nieznacznie, gdy poczuł w ustach liquid, który był o smaku gumy balonowej. Popatrzył na kumpla z wyrzutem, a gdy ten uśmiechnął się pod nosem i wbił pod jego żebra łokieć. Azriel rzadko palił. Jedynie podczas imprez, a ten sukinsyn specjalnie podsunął mu urządzenie wiedząc, że nie lubił słodkiego smaku.
- AIDEN!!!!!! - niska brunetka wparowała pomiędzy nich i wtuliła się w ramiona jego kumpla, próbując skraść pocałunek z jego ust. Mia jak zawsze wprowadzała w ich grupę trochę chaosu. Przywitał się z jej bratem zdawkowo i pokiwał głową, gdy ten oznajmił, że reszta dołączy do nich później. Następnie uniósł jedną brew do góry, gdy brunetka wbiła swój paznokieć pomalowany na różowo w jego czarną koszulkę. - Dziś ze mną zaśpiewasz Zi! Znalazłam… - nie dał jej nawet dokończyć tego zdania. Pochylił się, żeby zrównać ich wzrok i z bezczelnym uśmiechem na ustach uraczył brunetkę słodkim… - Nie. Nie będę wydurniał się i śpiewał z tobą tego badziewia. Poszukaj innej ofiary na swoje miłosne ballady. - odwrócił się do niej tyłem i zaczął kierować swoje kroki w stronę lokalu. Wiedział, że przez pół wieczora Mia będzie go męczyła o te karaoke, bo jako jedyny w tej grupie miał głos, który nie wykurzy całego lokalu po pierwszej zwrotce.
Na samym wstępie uderzyła w niego głośna muzyka i gwar rozmów, który rozpraszał dźwięki wokalu ochotniczki, która stała na środku sceny trzymając w swych dłoniach mikrofon. Dopiero, gdy przepchał się przez tłum do baru i zamówił dla siebie whisky z lodem, to zerknął na scenę.
Virginia C. Stone.
Przechylił głowę zaciekawiony na bok, gdy oglądał występ blondynki i ani na moment nie odwrócił swojego spojrzenia, gdy przyłapała go na tym bezwstydnym podglądaniu. Uniósł swojego drinka do ust, gdy jego nemezis powoli schodziła po schodach ze sceny i o dziwo zmierzała w jego kierunku. Mia zaciekawiona dźgała go w bok, gdy Virginia stanęła przed nim z tym niepodobnym do siebie uśmiechem.
- Nic nie mogę poradzić na to, że ciągnie mnie do podejmowania złych wyborów. Gustuję w kłopotach, a ty nimi jesteś. - nachylił się, żeby to powiedzieć do jej ucha, żeby dokładnie usłyszała jego słowa pomimo głośnej muzyki. Ta wersja Stone była dla niego zagadką. Jedną wielką niewiadomą, ale bez mrugnięcia okiem przyjął tą rzuconą rękawicę i zamierzał sprawdzić granice blondynki.
- Niezłe przedstawienie. Przegrałaś zakład czy próbujesz mi się przypodobać Stone? - tym razem to on bezczelnie się uśmiechnął. W końcu to on miał tutaj kiepskie poczucie humoru. - Może chociaż pozwolisz sobie postawić drinka czy to nie wchodzi w twój oficjalny kodeks? - tym razem to on jej się przyglądał jakby chciał odkryć jej wszystkie sekrety, które zazwyczaj to ona zbierała na jego temat.
Virginia C. Stone
- 
				 survival taught me when to show my scars and when to hide themnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskiepostaćautor survival taught me when to show my scars and when to hide themnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskiepostaćautor
W tych okolicznościach spotykały się dwa światy – ten, w którym była poważnym urzędnikiem państwowym i ten, w którym była dawną sobą. Stan upojenia blondynki nie pozwolił jej zauważyć, że zderzenie tych przestrzeni życiowych mogłoby stanowić pewien problem – wychodzący na światło dzienne w późniejszym czasie. Sama postać Azriela przyciągała jej uwagę tak wystarczająco mocno, żeby jej wewnętrzna potrzeba konfrontacji popchnęła ją w jego
— Ja? Ja jestem totalnym przeciwieństwem kłopotów. Czysta jak łza — powiedziała, oburzając się przesadnie i gestykulując. Wskazała na samą siebie dłońmi, po czym uniosła je do góry, by na otwartych dłoniach ułożyć swój podbródek i uśmiechnąć się niewinnie. Jej duże oczy wręcz błyszczały, piękny uśmiech i kręcone włosy nadawały jej dziewczęcego uroku, a całość była jeszcze podkreślona przez biały ubiór. Chodząca cnotka! — Aczkolwiek uważałabym na słowa, Serrano, i do czego niechcący się przyznajesz — powiedziała, potakując głową i spoglądając na niego wymowie. Stone wszystko słyszy! Bardzo wyraźnie! A ten bezczelnie przyznawał się do podejmowania złych wyborów. Niemal stąpał po cienkim lodzie... przynajmniej jeżeli Virginii uda się zapamiętać takie szczegóły z ich rozmowy.
— Pudło. Jestem sobą. Nic więcej mnie nie obchodzi — powiedziała, wyraźnie pokazując mu, że nie robiła niczego dla kogoś – z tego obowiązku wywiązywała się w swojej pracy – prywatnie grała na siebie. Na sto procent. Nikt inny nie był tak ważny. Jasne, znajomi, koleżanki, przyjaciele, to wszystko było cholernie ważne! Jednakże nauczona swoimi doświadczeniami życiowymi na szczycie stawiała siebie, więc nie miała zamiaru nikomu się przypodobać. Mogła jeszcze obśmiać jego kiepski żart, ale tym razem sobie darowała. Nie była w nastroju do uszczypliwości tylko zabawy!
— Nawet nie wiesz, jaki właśnie popełniłeś błąd, Serrano — powiedziała to, gdy jej dłoń wylądowała na jego ramieniu, jak chciałaby pocieszająco poklepać go po pleckach, bo właśnie wpakował się w kłopoty. Nie czekała na jego reakcję czy odpowiedź, od razu skierowała się w stronę baru. Była mała i szczupła, więc bez problemu przecisnęła się pod sam bar i prędko złapała uwagę jednego z barmanów. Złożyła prędkie zamówienie, podając konkretną nazwę drinka i zerknęła w stronę Azriela, dając mu znać, że skoro stawiał, to też może coś sobie zamówić, a gdy barman zajął się przygotowywaniem zamówienia, to blondynka ponownie przeniosła wzrok na Serrano.
— Wiesz, zaskoczyłeś mnie. Raczej obstawiałabym spotkać cię w jakimś zatęchłym, śmierdzącym mocnymi papierosami barze, w którym siedzą ponurzy trzydziestolatkowie o mentalności starców, niż w tak ciekawym i kolorowym miejscu — powiedziała, całkowicie umyślnie – co było wymalowane na jej twarzy – sugerując mu, że... miała go za większego sztywniaka! A może nadal nim był? Może znalazł się tutaj przypadkowo? Jeszcze tego nie wiedziała, ale jej zaciekawione spojrzenie sugerowało, że bardzo chciała się dowiedzieć.
Azriel Serrano
- 
				 a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
- Nawet i łza pozostawia po sobie ślad Stone. - uniósł swoją dłoń i powoli przesunął opuszkami palców po jej policzku. Nawet ten niewinny ruch był wyważony, bo przy tej kobiecie musiał pilnować się na każdym kroku. Obiecał sobie tamtego dnia, że już nigdy więcej nie dopuści do sytuacji, w której ta słodka blondynka będzie miała okazję zajrzeć za jego mury. Nie mógł się jednak powstrzymać, bo wiedział, że denerwowała się w ten uroczy sposób, gdy zachowywał się w ten sposób i ją osaczał. Chociaż w ich przypadku ciężko było zrozumieć tą grę, gdzie słowa i spojrzenia miały swoją pierwszoplanową rolę.
- Niechcący? Nie pomyślałaś, że bardzo sobie cenię twoje wykłady na temat dokonywania dobrych wyborów? - w jego głosie pojawiła się ta nutka sarkazmu, gdy czujnie obserwował jej aż przesadną gestykulację.
Ta propozycja nigdy nie powinna paść pomiędzy nimi. Rozsądny mężczyzna odwróciłby się i wrócił do swoich znajomych. Przez chwilę stał w miejscu, chłonąc głośną muzykę i atmosferę tego miejsca. W jego wnętrzu trwała walka. Wbrew wszystkiemu wybrał ją. Nie zdając sobie sprawy, że tego wieczoru ten dość nieistotny wybór będzie rzutować na inne decyzje, które w przyszłości będą na niego czekać. W końcu sam jeszcze przed chwilą powiedział jej, że gustuje w kłopotach.
Wychylił szklankę i wypił resztę swojego drinka, odkładając szkło na ladzie tuż koło niej. - Whisky. - te jedno słowo skierował w stronę barmana, który zaczął przygotowywać drinka dla jego towarzyszki. Z jego gardła wyrwał się zdawkowy śmiech na jej słowa. - Zatęchły bar, ponurzy trzydziestolatkowie… - powtórzył za nią i zrobił niewielki krok w jej stronę, który mogła uznać za przypadek. To nie był przypadek. - Może wcale nie chodzi o to, gdzie mnie widzisz. Tylko o to, gdzie chciałabyś mnie spotkać. Nie prowokuj mnie Stone. - mogła poczuć jego oddech na swojej skórze, gdy nachylił się w jej stronę. Tak jakby w tej chwili chciał skraść całą jej uwagę. - Ale jeśli naprawdę chcesz zobaczyć mnie w innym miejscu... - zawiesił głos i przesunął swoje spojrzenie na jej pełne usta. - ...wystarczy poprosić. Skoro masz mnie za takiego nudziarza, to pokaż mi co znaczy w twoim słowniku dobra zabawa.
To nie była propozycja. Ani obietnica.
To było wyzwanie.
Virginia C. Stone
- 
				 survival taught me when to show my scars and when to hide themnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskiepostaćautor survival taught me when to show my scars and when to hide themnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskiepostaćautor
— Ukryta dusza romantyka? — zapytała, unosząc brew do góry. Chwilę walczyła o powagę, ale zaraz roześmiała się, bo jednak nie potrafiła jej utrzymać – nie spodziewałaby się, że Serrano może mieć taką wersję samego siebie.
Natomiast jego kolejna riposta ją... zaskoczyła. Ginny nie zdążyła tego ukryć, gdyż jej usta same lekko się rozchyliły, a ona wpatrywała się w Azriela tymi swoimi dużymi, ufnymi oczkami. Zawiesiła się na moment, a przestrzeń pomiędzy nimi wypełniła cisza. Ostatecznie przymknęła buzię i uśmiechnęła się. Tak po prostu. Nie przekornie, nie zawistnie, nie przebiegle Tylko szczerze.
— To zapewne ostatnie, o czym mogłabym pomyśleć — odpowiedziała, przyznając się do pracy. Mogłaby spróbować skontrować jego wypowiedź, ale nie była w takim nastroju. Pozwoliła się zaskoczyć i nie miała problemów z przyznaniem się do tego.
Chwilę później barman postawił jej zamówienie, a jej dłoń od razu powędrowała do drinka, żeby upić trzy łyki i odstawić go z powrotem. Wtedy okazało się, że Azriel znalazł się nagle – i niebezpiecznie – blisko. Jej wzrok powędrował do góry, tym razem była lekko zaskoczona, jednakże nie dała tego po sobie poznać. Wręcz przeciwnie, przymrużyła nieco oczy, odrzuciła włosy do tyłu i stała twardo, bez ruchu, bez zawahania i bez zająknięcia się, że ta bliskość mogłaby być dla niej niekomfortowa.
Serrano nie otrzymał od niej słownej odpowiedzi. Zamiast tego wpatrywała się w niego swoim intensywnym spojrzeniem. Dookoła nich było bardzo głośno, jednakże pomiędzy nimi zapadła gęsta cisza. Ginny wykonała jeden mały, niewinny ruch, którym było oblizanie górnej wargi językiem. Akurat wtedy, gdy Azriel koncentrował na jej ustach swoje spojrzenie. Na tym mogłaby zaprzestać, wykonać krok do tyłu, roześmiać się i zmienić temat bądź kontynuować go. Jednak ona zamiast tego przysunęła się do niego bliżej – wspinając się już na swoje palce – by jej buzia znalazła się na wysokości jego ucha.
— Tylko uważaj, bo możesz nie udźwignąć tego, co nazwę zabawą — odpowiedziała szeptem, grając w jego własną grę, odważniej niż mógł się tego spodziewać. Po swoich słowach wycofała swoją twarz do tyłu, jednak tylko nieznacznie, więc nadal pozostawała bardzo, bardzo blisko, a jej duże, piękne ślepia wpatrywały się w jego oczy, jakby chciała pokazać mu, że miał do czynienia z zawodnikiem, który gra albo o wszystko, albo o nic, i lepiej byłoby – dla niego samego – żeby zastanowił się, czy chce podejmować takie r y z y k o.
— Nie wyglądasz na kogoś, kto dotrzymałby mi kroku... udowodnij mi, że się mylę — powiedziała zaczepnie, po czym niespodziewanie wycofała się do tyłu, chwytając tylko swojego drinka, którego była zmuszona wypić w przyśpieszonym tempie, jeżeli nie chciała, żeby zaraz jej piękne, białe ubranko było całe kolorowe. Po chwili mała, drobna blondyneczka zniknęła w tłumie ludzi, który bawił się do tanecznej muzyki, a ona wtopiła się pomiędzy nich. Nie oglądała się za siebie ani na moment, jakby była pewna, że jeśli Azriel naprawdę zechce, to znajdzie ją bez problemu. A wtedy dopiero okaże się, czy faktycznie dotrzyma jej kroku.
Azriel Serrano
- 
				 a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
- Nie wyglądam na takiego? - nie wyprowadził jej z błędu. Pozwolił jej wierzyć w tą wersję samego siebie, która była daleka od rzeczywistości. Bo czy można było nazwać romantykiem niespokojną duszę, która nigdy nie miała styczności z pewnymi wartościami? Był spaczony pod tym względem. Używał pięknych słów, bo te działały i wykorzystywał sytuację na swoją korzyść. Szybko jednak się nudził i nigdy nie brał na poważnie możliwości ustatkowania, bo liczyły się dla niego inne cele. Był dupkiem, chodzącą katastrofą, ale jak każdy miał swoją drugą stronę, którą okazywał nielicznym.
Czyżby Stone była odpowiedzią na jego wszystkie grzechy?
Karą, która miała nauczyć go pokory, gdy uważnie studiował każdy jej ruch, który jak na ironię wyglądał na niewinny. Mógłby jednak przysiąc, że robiła to wszystko z premedytacją, jakby chciała mu pokazać, że ona również dobrze czuła się w tego typu gierkach. Zaledwie tylko kilka milimetrów dzieliło ich usta od siebie. Wystarczyłby jeden mały ruch, żeby ich usta złączyły się w pocałunku.
Ta granica pozostała nienaruszona.
Niedopowiedzenia pomiędzy nimi utrzymywały zainteresowanie sprawiając, że ten wieczór nie miał zakończyć się na sztywnej wymianie kilku zdań pomiędzy nimi.
Cisza, która zazwyczaj była dla niego schronieniem, teraz paliła w gardło. Nie poruszył się od razu. Oparł się o bar, nie spuszczając swojego wzroku z drobnej sylwetki kobiety, która znikała wśród tłumu, świateł i dymu. Nie spieszył się, gdy wręcz leniwym gestem uniósł szklankę z whisky do ust, powoli sącząc alkohol, który pozostawiał swój aromat na koniuszku języka. Przez krótką chwilę miał ochotę po prostu odpuścić. Wrócić do znajomych i utrzymać kontrolę, która jako jedyna mu pozostała. Było jednak za późno.
Wsunął dłonie do kieszeni, ruszając w stronę tłumu. Pozwolił jej czekać na siebie, bo nie biega się za kimś takim jak Virginia Stone. Nie wtedy, gdy możesz dojść tam, gdzie ona pewnym krokiem. Nie było trudno ją znaleźć. Pojawił się obok niej, na tyle blisko, że mogła poczuć ciepło jego ciała. Nie dotknął jej, nie naruszył w żaden sposób jej przestrzeni osobistej.
- No proszę… Sądziłem, że to ja zniknę bez słowa. - przez kilka długich sekund stał bez ruchu, aż w końcu wyciągnął w jej kierunku dłoń i poprawił za jej ucho niesforny kosmyk włosów, który opadł na jej policzek. - Masz rację. Nie wyglądam na kogoś, kto dotrzymałby Ci kroku. - ujął jej dłoń w ten delikatny sposób i okręcił ją tak, że wpadła prosto w jego ramiona, przylegając swoimi plecami o jego klatkę piersiową. - Ja go po prostu wyznaczam Stone. - tym razem wyszeptał do jej ucha i zaczął się poruszać w takt muzyki.
Virginia C. Stone
- 
				 survival taught me when to show my scars and when to hide themnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskiepostaćautor survival taught me when to show my scars and when to hide themnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskiepostaćautor
Gdyby Stone spojrzała na rozgrywającą się pomiędzy nimi sytuację swoim w pełni trzeźwym i profesjonalnym wzrokiem, nie pozwoliłaby sobie na tak wiele – choć realnie nie pozwoliła sobie jeszcze na nic. Jednakże pewne istniejące do tej pory twarde granice pomiędzy nimi zostały wyraźnie zachwiane, a ona znikając w tłumie i rzucając mu wyzwanie wystawiała ich na jeszcze większą próbę. Ze względu na istniejącą pomiędzy nimi relację zawodową Ginny powinna powiedzieć stop. Aczkolwiek obydwoje byli tylko ludźmi, pomiędzy którymi unosiły się pewne emocje i napięcia, którzy rozgrywali pomiędzy sobą pewną grę – której zasad nigdy nie wyjawiono – i którzy w tym wszystkim starali się jakoś odnaleźć na każdym etapie, kierując się własnymi granicami, przeczuciami, emocjami, a te, tego wieczora, pozwoliły im zapomnieć o tym całym niesprzyjającym tle, pozostawiając naprzeciw siebie dwoje młodych, atrakcyjnych ludzi, którzy w sposób niewytłumaczalny oddziaływali na siebie – ku sobie – z wyczuwalną intensywnością.
To, co mogło tłumaczyć Ginny, że pomimo tej małej intrygi, wcale nie udała się w tłum z nadzieją, iż Azriel podąży za nią. Jej głównym celem tego wieczora było dobrze się bawić. Nic mniej ani nic więcej. Nie było w jej zamiarach żadnego ukrytego dna. Dawała mu szansę na dołączenie do niej podczas tej – w jej mniemaniu – dobrej zabawy, jednakże nie narzucała mu swojego towarzystwa, a widać to było najlepiej po niej samej, gdy znalazłszy się w tłumie ludzi, wtopiła się w niego beztrosko, dołączając do zbiorowiska, będącego teraz jednym żywym organizmem i poruszając się razem z nim, jakby od początku była jego spójną częścią. Zatrzymała się, dopiero gdy jej rozbiegane spojrzenie ponownie natrafiło na
W tym całym hałasie i szumie, Azriel wydawał się niezwykle spokojny i pewny siebie jednocześnie, jakby nienaturalnie wklejony do tego obrazka, który go otaczał, co skupiało jej całą uwagę. Jego gest wydawał się być lekko rozmazany w jej percepcji – dostrzegła i poczuła go, gdy ten już zabierał swoją dłoń. Jednakże nie przestawiła mu się w żaden sposób. Jej pierwszą reakcją było lekkie niezrozumienie na jego słowa, które zupełnie nie łączyły się z jego obecnością w tym tłumie, jednakże nie zdążyła zareagować, powiedzieć czegoś czy nawet się zdziwić, gdy w następnej chwili obiła się plecami o jego klatkę piersiową.
Ten ruch ją zaskoczył, jednak nie wystraszył. Jej usta lekko się rozchyliły, układając w literkę „o”, a ciało mimowolnie napięło, jednak nie była to nieprzyjemna nerwowość, tylko raczej objaw pewnego p o d e k s c y t o w a n i a. Jego szept skutkował mrowieniem skóry na jej karku. Wcześniej nazwałaby jego zachowanie aroganckim i bezczelnym, teraz jej wrażenia i odczucia wskazywały bardziej na pociągające.
— Czyżby przemawiała przez ciebie klasyczna męska potrzeba pokazania, kto jest tutaj panem i władcą? — zasugerowała z lekkim uśmieszkiem pod nosem, jednocześnie poruszając się wraz z nim w rytm muzyki, więc nie dezerterowała. Nie uciekała od jego nieoczekiwanej bliskości, nie wycofywała się z tej rozgrywki, jednakże świadomie i celowo z nim pogrywała, chcąc odkryć jego własne intencje. Czy chodziło po prostu o to, że Azriel Serrano musiał mieć ostatnie słowo?
Nie czekając na jego odpowiedź, Stone wykorzystała fakt, że prowadził i właśnie dlatego mógł być zaskoczony. W jednym płynnym ruchu odwróciła się w jego ramionach twarzą do niego, zmuszając go do dostosowania kroku. Teraz ich ciała były jeszcze bliżej, a ona mogła spojrzeć mu prosto w oczy.
— Powiedz mi — powiedziała cicho, unosząc brodę do góry, by móc utrzymać kontakt wzrokowy, a jej głos był niski, niemal intymny. Jej dłoń przesunęła się wzdłuż jego ramienia ku górze, zatrzymując się na jego karku. — Robisz to ze wszystkimi, czy ja jestem wyjątkowa? Bo nie potrafię zdecydować, czy powinnam czuć się wyróżniona, czy o s t r z e ż o n a?
Azriel Serrano
- 
				 a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Zazwyczaj tkwił w cieniu - w roli obserwatora, który widział znacznie więcej. Ciekawość była pierwszym krokiem do piekła, bo jak inaczej miał wytłumaczyć swoje czyny. To, że dzisiejszego wieczoru wtopił się w bawiący tłum - tyle, że teraz nie był w roli ofiary. Trzymał kontrolę, a przynajmniej tak sobie właśnie wmawiał. Bo czy w tej ich małej grze ktokolwiek rozdawał karty? Balansowali na cienkiej granicy i nikt nie chciał się ugiąć.
- Może po prostu nie lubię, kiedy ktoś ucieka - nie dał się zbić z tropu, a w jego tonie mogła usłyszeć tą znikomą nutkę rozbawienia. Nie spuszczał z niej wzroku, gdy ich ciała poruszały się w rytm muzyki. Nie odsuwał się od niej, ale również nie naruszał jej przestrzeni żadnym dotykiem. - A może… Ty po prostu lubisz, kiedy ktoś wydaje się panem i władcą. Może to twoja fantazja Stone? Zapewniam cię, że odnajduje się w różnych rolach. - uniósł sugestywnie brwi do góry i cichy śmiech wyrwał się z jego ust. Ta bezczelność przychodziła mu z łatwością w jej towarzystwie. Nie znał jej długo, ale jej reakcje umilały mu wcześniej te ich małe pogawędki. Dziś było jednak inaczej, to napięcie między nimi rosło i nie mogło znaleźć ujścia.
Zmrużył delikatnie oczy, gdy z gracją odwróciła się w jego stronę. Jego dłoń swobodnie oparła się na jej biodrze i pochylił się nieznacznie w jej stronę, jakby nie chciał przegapić żadnego słowa. - O co mnie pytasz? Czy z każdą kobietą tańczę wśród ludzi? A może o moje słowa? - przechylił lekko głowę w bok celowo zmniejszając między ich ustami odległość. Dla kogoś z boku mogłoby się wydawać, że ich usta złączą się zaraz w pocałunku. Oboje jednak wiedzieli, że on testował granicę.
- Myślałem, że takie kobiety jak ty zawsze czują się wyróżnione. Skąd ten brak pewności? A co do ostrzeżenia… To zależy jak bardzo chcesz ryzykować. - przesunął opuszkiem kciuka po jej policzku, a dłoń na jej talii, zacisnęła się mimowolnie. Nie mocno - bardziej jak znak. Mógłby się bawić w zapewnienia i piękne słowa, które sprzedawał każdej kobiecie, ale coś mu mówiło, że takie zagranie z jego strony nie byłoby autentyczne. Nie uwierzyłaby w to. - Wolisz być jedną z wielu czy wyjątkowa? Może na siłę próbujesz znaleźć ostrzeżenia, bo boisz się, że nie przyszłaś tutaj jedynie po zabawę, ale dla tego dreszczyku emocji… - cofnął się odrobinę, tylko tyle, by znów spojrzeć jej w oczy.
Virginia C. Stone
- 
				 survival taught me when to show my scars and when to hide themnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskiepostaćautor survival taught me when to show my scars and when to hide themnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskiepostaćautor
Początkowo gdy Serrano mówił – o tej ucieczce i potencjalnych fantazjach Stone – Ginny nie reagowała, nie wycofała się nawet o centymetr, wręcz przeciwnie, jej ciało zareagowało szybciej niż umysł. Palce na jego karku zacisnęły się delikatnie, a na jej buzi pojawił się subtelny uśmiech, który pomimo swej tajemniczości mówił więcej niż słowa. Nie przerywała mu, nie ripostowała go, nie wychodziła mu naprzeciw tak, jak zdarzało się to zazwyczaj – płynęła wraz z jego opowieścią, gdziekolwiek miałoby to ich zaprowadzić. Nawet gdy Azriel balansował już na granicy bezczelności – co normalnie doprowadziłoby ją do szału – teraz jedynie uśmiechnęła się szerzej, okazując swoje ciche uznanie dla swojego przeciwnika.
Jego pochylenie się wcale jej nie spłoszyło, jej ciało nawet nie drgnęło, a jasne spojrzenie z pewnością i dominacją wpatrywało się w jego oczy. Emanowała od niej śmiałość, jednakże nie obojętność. Jej oddech nieznacznie przyśpieszył – nie w reakcji na panikę czy niepewność – raczej na ciekawość i oczekiwanie. Ginny czuła jego dłoń na swoim biodrze, ciężar w jego spojrzeniu, ciepło jego ciała i nie odsuwała się. Nie uciekała.
— Kobiety jak ja? — powtórzyła jego słowa z nutką rozbawienia w głosie. — Interesujące... jak możesz mnie klasyfikować, skoro nie wiesz o mnie prawie nic? — zapytała, przechylając głowę lekko w bok i spoglądając na niego wymownie. W jej głosie nie było słychać oburzenia. Nie odczytywała jego wypowiedzi jako ataku, tylko zwracała uwagę na fakt, że Azriel Serrano znał pewną, charakterystyczną, aczkolwiek bardzo o k r o j o n ą wersję Virginii C. Stone, więc takie sformułowania ja to – i tworzenie pewnych założeń na ich podstawie – mogły go zgubić.
— Masz rację w jednym... przyszłam tu dziś po emocje, po dreszczyk, po dobre wspomnienia i uczucie, że żyję pełnią życia, a nie tylko funkcjonuje. Nie udaję, że jest inaczej i nie wstydzę się tego — mówiła powoli, płynnie, zmysłowo, jednocześnie przesuwając swoje palce wyżej, by zagłębiły się w jego włosy.
— A ty? — odwróciła pytanie, chcąc zobaczyć jego pierwotną reakcję, ale wcale nie chcąc usłyszeć jego odpowiedzi, gdyż ta – jak większość jego słów – byłaby zapewne unikająca, odwracająca sytuację, przenosząca ciężar na cos lub kogoś innego. — Doskonale wiesz, co robisz, prawda? — powiedziała, bardziej stwierdzając niż pytając. Jej umysł nawet w stanie upojenia potrafił analizować konkretne zachowania, nawet gdy się bawiła, to dostrzegała pewne znaki, których Azriel mógł być bardziej lub mniej świadomy – choć sama Stone zakładała jednak wersję bardziej. — Tu mnie dotkniesz, tam przysuniesz, to jest... jak to się nazywa, hmmm, napięcie seksualne — mówiła dalej, przesuwając swoją dłoń w stronę jego policzka, teatralnie udając swoje zastanowienie i puszczając mu oczko w międzyczasie. — Balansujemy na bardzo niebezpiecznej granicy, za którą jak oboje wiemy, jest tylko k o m p l i k a c j a.
Brzmiało poważnie, jednakże Ginny wcale nie wyglądała na przejętą czy zatrwożoną, raczej wyglądała jakby dobrze bawiła się, pomimo świadomości trudności tej całej sytuacji, gdyż to, co pchało ją w stronę Azriela było silniejsze, bądź bardziej omamiające, niż świadomość problematyczności ich zachowania.
— A może po prostu moglibyśmy... — zrobiła pauzę, a jej wzrok na moment spoczął na jego ustach – niemal nieświadomie – po czym powędrował do jego oczu, gdy jej palce przesunęły się na linię jego żuchwy. — ...przestać myśleć?
Niektóre granice istnieją po to, żeby je p r z e k r a c z a ć.
Azriel Serrano

