Na ogół był jak otwarta księga. 
K r ó t k a.
Bardzo krótka.
Z kolorowymi obrazkami.
Właściwie Ken swoje zwoje myślowe wspaniałomyślnie wysilał jedynie w pracy, ścigając przestępców (sporadycznie) i kiedy tworzył aż nadto skomplikowane i szczegółowe sposoby na podryw (nałogowo). Na próżno zatem było szukać w jego arsenale mrocznych sekretów czy trupów pogrzebanych  w szafie - to wymagało finezji, której zdecydowanie mu brakowało. Prowadzenie podwójnego życia? Z pewnością nazwałby hipotetyczną żonę imieniem równie hipotetycznej kochanki przy pierwszej nadarzającej się okazji. Mordercze zapędy? Bez wątpienia na swoją potencjalną ofiarę wytypowałby utajnionego psychopatę, który zagrałby kartą uno reverse i błyskawicznie posłałby go na drugi świat. 
Nie, on wolał sobie życie u ł a t w i a ć aniżeli niepotrzebnie je utrudniać. Dzięki temu w nocy spał spokojnie, a w ciągu dnia największym zmartwieniem było pojawienie się mszycy na hodowanych przez niego pomidorach, natomiast jego rówieśnicy w tym samym czasie skarżyli się na dłużące się procesy rozwodowe, rosnące w zastraszającym tempie alimenty czy postępującą bezlitośnie łysinę. I kto tu był w tej sytuacji największym przegrywem?
Kiedy Emilio tak go bezczelnie rugał, Kenneth tęsknym wzrokiem odprowadzał ludzi wchodzących do teatru. Nie dlatego, że ogromnie marzył o wystawianej dzisiaj sztuce - nie, po prostu zazdrościł im, iż nie musieli chłonąć tej n e g a t y w n e j energii, którą aktualnie emanował jego kompan. Potrząsnąwszy głową z czymś na kształt rozczarowania, skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. 
 — 
Ciszej, bo dzieci to jeszcze usłyszą i będą przez Ciebie płakać, okrutniku  — burknął półszeptem, rzucając mu przy tym krytyczne spojrzenie. — 
Powinienem Cię był zabrać na ryby. Albo coś równie nudnego. Jak szachy  — uzupełnił po namyśle i to uszczypliwie, ponieważ aktualnie Emilio był marudą i niszczycielem zabawy w najczystszej postaci, a przecież nie taki był cel tego dzisiejszego wyjścia. Narażając się na bardzo prawdopodobny uszczerbek na zdrowiu, Kenny klepnął przyjaciela po plecach i rozciągnął wargi w szerokim uśmiechu. — 
Zacznij żyć, staruszku — bo w końcu dzieliło ich aż pięć lat różnicy, więc w jego głowie Contreras był tak naprawdę s e n i o r e m. Kto wie, może następnym razem zorganizuje im wycieczkę po domach spokojnej starości, by mógł sobie już wytypować miejscówkę na 
niedaleką przyszłość?
Wznosząc oczy ku niebu, niemrawo podążył za przyjacielem, nawet nie dręcząc go przez te piętnaście sekund rozmową. I dopiero gdy zatrzymali się przed budką, ponownie odwrócił się w stronę Emilio i konspiracyjnie ku niemu się nachylił, bo przed nimi w kolejce stała jakaś k o b i e t a, a nie mógł pozwolić, by posłyszała ten niesamowicie 
wrażliwy temat ich rozmowy. 
 — 
Mieszany, mieszany? Z ostrym sosem?  — zaczął dla niepoznaki głośno, ale zaraz ściszył głos do szeptu. — 
To nigdy nie słyszałeś o piekle mężczyzn? — upewnił się jeszcze, patrząc na niego z cieniem nadziei majaczącym się na twarzy, bo po cichu liczył, że może jednak Emilio miał już jakąś wiedzę w tej kwestii i miłosiernie podzieli się z nim swoją wielką mądrością wynikającą z sędziwego wieku.
emilio contreras