ODPOWIEDZ
33 y/o, 183 cm
weterynarz w Leslieville Animal Hospital
Awatar użytkownika
Uśmiech rzadko znika mu twarzy, chociaż kiedyś stracił serce. Ale ma już nowe!
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#1.
outfit

Strasznie się nie wyspał. Zazwyczaj nie miał takich problemów. Szczególnie, gdy wracał zmęczony po pracy. Wystarczyło, że przyłożył głowę do poduszki we własnym łóżku i zaraz był ululany. Wczoraj jednak przewracał się z boku na bok i budził go najmniejszy szmer, jaki generowały jego koty, urządzając sobie nocne (nielegalne) wyścigi. Stresował się jak przed jakimś egzaminem albo pierwszą randką. A przecież umówione na jutro spotkanie nie było żadną z tych opcji. Właściwie nie miał pojęcia, jak ma je określić. Pierwszy raz w życiu umówił się na coś takiego i nie znał nikogo, kto miałby to za sobą. Mógłby pewnie zagadać do ludzi, których poznał rok temu w szpitalu. Może któreś z nich już przez to przeszło i mogłoby mu coś doradzić? Ale jakoś było mu głupio zagadywać o tak intymne momenty. Nie chciał też robić wielkiej imprezy w szpitalu z tej okazji. Dodatkowe spotkania z lekarzami albo działem marketingu placówki, to byłby jakiś koszmar. Na szczęście udało się dogadać tak, żeby spotkać się kameralnie. Myślał, że obudzi się tego dnia podekscytowany, ale chyba tak nie było. Sam już nie wiedział, jak się czuł.
W pracy wychodził z siebie, żeby jakoś się ogarnąć i nie doprowadzić do jakiejś katastrofy. Los, jak zwykle, był dla niego łaskawy i zesłał mu na ten dzień same drobiazgi. Ale i tak mogłoby być lepiej. Kiedy ubierał się przed lustrem we własnym mieszkaniu, zastanawiał się, czy ta szrama idąca przez pół przedramienia nie wygląda jakoś dziwacznie. Chyba nie robiła z niego agresywnego kryminalisty, przecież to było tylko udrapanie przez kota, który bardzo nie chciał, żeby ogolono mu brzuszek do USG. Tak się zdarza, Holden. Wszystko z tobą okej.
Dotarł na miejsce pół godziny przed czasem. Czekając przy stoliku przy oknie, jak zapowiedział, rozważał, czemu w ogóle zdecydował się na ten lokal. Wydawało mu się, że pokaże to w jakiś sposób, że o siebie dba. Swobodniej czułby się pewnie w McDonaldzie, ale pokazywanie komuś, kto ofiarował ci nowe serce, że igrasz ze swoim cholesterolem, nie byłoby chyba w porządku. Holden był tutaj pierwszy raz i nie wiedział, czy powinien zgrywać stałego bywalca. Nie chciał przecież robić z siebie pajaca i okłamywać tej kobiety, z którą był umówiony. Nie zasługiwała przecież na takie traktowanie. Z jego perspektywy zasługiwała na wszystko, co najlepsze. Ale co on właściwie miał jej do zaoferowania? Jak można się odwdzięczyć za to, co zrobiła? Na to odpowiedzi jeszcze nie znalazł, a został mu jakiś kwadrans. Niedobrze.
— Dzień dobry! Znaczy się cześć. No chyba że wolisz formalności, to dzień dobry. — Wstał z miejsca, gdy do niego podeszła i zaczął się plątać jak czternastolatek. Wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić. Całe to podekscytowanie, którego spodziewał się od rana, uderzyło go dopiero teraz. Poczuł, jak robi mu się gorąco. W głowie szumiało mu od emocji i radości, jaką w jego oczach wniosła za sobą do pomieszczenia. Za to też się szybko skarcił. Przecież nie wnosiła euforii, tylko śmierć jakiegoś bliskiego sobie mężczyzny.
— To dla ciebie. Domowej roboty. Bardzo chciałem przynieść jakiś prezent, ale nie byłem w stanie wymyślić niczego, co byłoby równie wartościowe jak to, czym wy obdarowaliście mnie. No to stwierdziłem, że skoro i tak się nie mogę równać, to postawię chociaż na coś sprawdzonego. — Postawił na stoliku przed nią spory, ładnie (i własnoręcznie) ozdobiony słoik. Etykietka informowała, że w środku był dżem truskawkowy z letniego sezonu 2025.
— Może zamówię ci coś do picia? Albo jedzenia? Możesz też opędzlować od razu ten słoik, ale bez sztućców może być niego niewygodnie. — Uśmiechnął się, starając się mimo wszystko nie wyglądać na kogoś ogarniętego euforią, tylko tak... radosnego w granicach normy i kultury. Nie chciał jej spłoszyć ani zniechęcić do siebie w przeciągu pierwszego kwadransa ich interakcji. Nie pokładał żadnych nadziei w tej relacji, po prostu nie chciał, żeby runęła, zanim w ogóle zakiełkuje.

Aislynne Lennox
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
33 y/o, 176 cm
Neurochirurg w North York General Hospital
Awatar użytkownika
Młoda, utalentowana neurochirurg, która wydawałoby się spędza zbyt wiele czasu na to by dbać o swoją karierę. Po utracie swojego narzeczone, próbuje wiec skupić się na tym co wychodzi jej najlepiej - pomaganie innym.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

IV.
[outfit]
Utrata miłości nie jest tak bolesna, jak nasz opór
przed jej zaakceptowaniem

Ciągle żyła tamtymi chwilami. Tym w jaki sposób odebrano jej ukochaną osobę. Los nie był łaskawy, los też nie wybaczał, a raczej ona nie potrafiła do końca wybaczyć sobie i całemu światu. Wiele razy przelewała swoją złość, rozgoryczenie za to co się stało. utraciła ukochanego ale chyba nie to było tak frustrujące jak świadomość, że nie powiedziała mu tak wiele. Nie dała mu po raz ostatni do zrozumienia, jak bardzo go kochała. Jak wiele oddałaby, za tą jedną, jedyną. Ostatnią chwilę, nawet minutę, którą mogłaby spędzić ze swoim narzeczonym. Wierząc w to, że przecież nie mogła zostawić tego w taki sposób, jak nie zamknięty rozdział. Ciągle biła się z myślami, strasznymi myślami. olejny dzień przepełniony tymi samymi myślami. Oddalała się coraz bardziej, jakby pragnęła po prostu zniknąć. Każdy dzień zaczynał się dla niej niemal tak samo. Próbowała się przekonać, do tego że wyjście z łóżka to jednak rozsądny pomysł. Nie mogła ciągle leżeć i wpatrywać się w nicość. Jeszcze kilka miesięcy temu, po prostu przymykała oczy. Wyczekiwała aż nadejdzie noc i znowu zasypiała. Trudno sobie wyobrazić, że kiedyś tak energiczna kobieta, teraz jest cieniem samej siebie. Robiła sobie ogromną krzywdę. Zadręczając się niemal za każdym razem, kiedy jej myśli powędrowały w innym kierunku. Jak ona w ogóle mogła myśleć o czymś innym niż jej zmarli bliscy.

Nie potrafiła płakać. Wydawać się mogło, że już wypłakała wszystko co dało się wypłakać.

Może była zwyczajnie zmęczona tym by jej oczy zalały się łzami, gorzkimi i pełnymi bólu, który trwał w niej niemal przez cały ten czas. Ciężar tego, że ona żyje. Pozbawiona jakiegokolwiek sensu do życia i chęci do walki by nastało lepsze jutro. Musiała jednak wierzyć, że nadejdzie ten dzień, że wszystko to stanie się łatwiejsze. Bez tego nie potrafiła funkcjonować, bez wiary ale też bez swoich bliskich, którym mogła już tylko dziękować w nieskończoność. Nie chciała stać się osobą, która odtrąciła wszystkich. Tym bardziej, że znała swojego narzeczonego bardzo dobrze i on nie pozwoliłby na jej rozpacz. Właśnie dla niego podjęła jedną z najtrudniejszych decyzji w swoim życiu. Oddanie organów do przeszczepu, to coś co przecież było częścią jej własnej kariery. Ciągle spotykała się z tym, jako neurochirurg. Ciągle walczyła o życie innych, tak bardzo jak pragnęła zawalczyć o życie swojego ukochanego. Niestety, nie dało się tego przeciągać. Nie dało się zrobić nic więcej a wtedy musiała podzielić się tym, co mógł zaoferować tak wielu.
Obawiała się tego spotkania, nie czuła radości, podekscytowania. Jedynie strach przed samą sobą, czy będzie w stanie spojrzeć na mężczyznę, który nosi w swojej klatce piersiowej serce jej wielkiej miłości. Czy poczuje coś, co nie będzie dla niej krzywdzące. Nie chciała przecież żeby złość, w jakikolwiek sposób przejawiała się w tym, jak odbierze jego osobę. W jakimś sensie, nie chciała też być tą, która miałaby zostać odrzucona. W tym momencie po prostu biła się już tylko ze swoimi własnymi myśli. Z samą sobą. Nie mogła spać, jeść ani pić. Nawet krótkie rozmowy sprawiały jej problem. Skupienie się w pracy również było dla niej ogromny wyczynem. Chociaż dla wszystkich próbowała uchodzić za kogoś, kto wcale nie stresuje się tym spotkaniem. Nie próbowała robić niczego na siłę, ale zwyczajnie potrzebowała do tego odpowiedniego czasu. Nawet nie chodziło tutaj już o chęci, a raczej ich brak. Wszystko to co przeżywała, na pewno zostanie z nią już na zawsze. Nie dało się tak po prostu wymazać. Pamięć powinna być silniejsza od tego, co mogło się wydarzyć. Od chwil, które ciągle mogły być dla niej pięknym wspomnieniem. Radosnym powrotem do tego kiedy naprawdę była szczęśliwa. Tylko czy była gotowa na ten krok, by spotkać się z kimś, kto w ten niewytłumaczalny sposób, jest dla niej tak bliski. Nie chodziło przecież o sam organ, o to że uratowało mu to życie. Cieszyła się przecież tym, że jest jedną z kilku osób, którym udało się pomóc. Czuła w tym wszystkim ukojenie, coś co pomagało jej przejść z delikatnym uśmiechem, bez niepotrzebnego zadęcia i złości.
Pojawiając się tutaj, nie zastanawiała się nad tym, czy to odpowiednie miejsce, czy wypadało. Czy może lepiej byłoby spotkać się w szpitalu albo gdziekolwiek indziej. Chyba to i tak nie zmieniłoby wiele. Jedynie co poczuła w tym momencie to strach, ogromny. Przeszywający ją na wskroś strach. Bała się tego, że właśnie tak to się skończy. Widząc jego entuzjazm, jego radość w życiu poczuła się głupio. Ona przecież nie przynosiła nic innego jak ból, cierpienie. Przecież to wszystko nie powinno się łączyć z tym, że on żył teraz swoim drugim życiem. Delikatny uśmiech na twarzy blondynki, zdradzał jej nerwowość ale też szczerą chęć zrozumienia i wspólnej radości. Radość, która powinna się teraz pojawiać. Niepewnie podeszła bliżej, słuchając go bez słowa. Nie mając chyba zbyt wiele do powiedzenia albo po prostu zbierając swoje myśli. Coś co nie zabrzmiało by zbyt depresyjnie.
- Cześć, wystarczy cześć - kąciki jej ust poruszyły się w małym rozbawieniu. Widząc również jego nerwowość instynktownie zapragnęła zrobić coś co dałoby mu otuchę, możliwość na rozluźnienie się. Nie brało się to tylko z tego, że często musiała zmagać się z podenerwowaniem w swojej pracy. Obcując z pacjentami ale też z ich rodzinami. Tak naprawdę od zawsze miała w sobie sporo empatii, coś z czym nie dało się ani przejść obojętnie obok ludzkiej tragedii ale też pozwalało jej świetnie odnaleźć się w podobnych sytuacjach.
- Dla mnie? Wiesz, że nie musiałeś - posłała mu delikatny, ciepły uśmiech, w tym samym momencie czując coś, co z pewnością było dla niej niespodziewaną reakcją. Nie chciała się rozczulać ale sam gest był czymś czego się nie spodziewała. Przez krótką chwile, znowu w milczeniu wpatrywała się w własnoręcznie przygotowany słoik z dżemem truskawkowym - Mam ochotę już teraz go spróbować, a to przecież idealne miejsce do tego - mogła to zrobić ale chyba teraz próbowała po prostu być. Zrozumieć to jak bardzo stresujące to spotkanie musiało być dla niego. Z pewnością o wiele bardziej niż dla niej, choć to też nie tak, że można to w jakikolwiek sposób porównywać.
- Możemy się czegoś napić i spróbować twojego dzieła - zaśmiała się, chyba tylko dlatego, że ten pomysł wydawał jej się tak szalony, może nawet zbyt szalony jak na to, że jest to ich pierwsze spotkanie, że przecież kompletnie się nie znają. Może to wszystko po prostu miało się tak potoczyć.


Holden Willingham
bochenek
Nic co ludzkie nie jest mi obce.
33 y/o, 183 cm
weterynarz w Leslieville Animal Hospital
Awatar użytkownika
Uśmiech rzadko znika mu twarzy, chociaż kiedyś stracił serce. Ale ma już nowe!
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Kiedy wyobrażał sobie to spotkanie, w głowie odruchowo zakładał, że pewnie jednak odbędzie się w szpitalu i że oprócz niego pojawią się na nim inne osoby, które otrzymały organy akurat od tego mężczyzny. Holden zdawał sobie sprawę, że raczej była marna szansa, że był jedynym szczęściarzem. Im dłużej jednak zastanawiał się nad tą sytuacją, tym robiło mu się gorzej. Obawiał się, że to byłoby coś okrutnie obdartego z intymności i szczerej wdzięczności. Marketingowa feta robiona na pokaz nie przyniosłaby nikomu prawdziwej ulgi. A ta biedna kobieta, która podpisała te wszystkie dokumenty? On na jej miejscu pewnie zapadłby się pod ziemię. To byłoby zbyt wiele emocji, z którymi musiałby sobie poradzić. Poradzenie sobie z własnymi myślami to czasami było za wiele, a przyjęcie jeszcze uczuć wielu rodzin? Oj nie. Pomysł bardzo szybko wyparował z jego głowy, zastępując wizją kameralnego spotkania. I to najlepiej jak najdalej od szpitala. Był wdzięczny każdemu pracownikowi, z jakim miał wtedy do czynienia, ale wolałby już na nich nie patrzeć. A przynajmniej nie w scrubsach.
Tu pachniało wypiekami i kawą, w szpitalu raczej lekami i desperacją. Nigdy w życiu nie wyrzuci z głowy tej mieszanki. Mógł tylko się cieszyć, że w jego pracy pachniało mimo wszystko inaczej. Mimo tego błogosławieństwa od losu i tak czasem trafiała go zapachowa trauma. Rzadko myślał o wypadku, nie śni mu się przebudzenie po operacji czy trudne rozmowy z lekarzami. Najczęściej i znienacka spadają na niego te szpitalne wonie. I nagle w środku miłego spaceru ma ochotę położyć się na chodniku i już nie wstawać. Jest też wierny teorii, że lekarze niosą za sobą ten zapach również po pracy i lepiej liczyć na to, żeby chociażby nie stanąć obok takiego w kolejce w sklepie, bo ma się popsuty dzień. Teoria oczywiście była w rzeczywistości nic nie warta i kompletnie błędna, ale nie przeszkadzało mu to złorzeczyć w myślach na mijanych ludzi, gdy trafił mu się gorszy dzień.
— Niby wiem, że nie musiałem, ale jakbym przyszedł z pustymi rękami, to czułbym się jeszcze bardziej niezręcznie niż teraz. Ostatecznie jestem ze swojej decyzji zadowolony. – Uwierzył od razu, że jej radość nie była udawana i faktycznie nie zrobił z siebie głupka. Jeszcze kilka chwil i uda mu się uspokoić. Stres odejdzie w niepamięć i będzie mógł skupić się wyłącznie na pozytywnych aspektach tego, że żyje i jest na takim magicznym spotkaniu. Nowe serce biło mu w optymistycznych rytmach dużo częściej niż poprzednie, a nigdy nie należał do smutasów bez energii.
— No i to mi się podoba. Co ci zamówić? Daj mi sekundkę. — Przyjął zamówienie na cokolwiek do picia, co sobie wymyśliła i ruszył w stronę lady. Poprosił o to, co wybrała Aislynne, a dla siebie wziął po prostu herbatę z malinami. Poczekał tam, aż ich zamówienia będą gotowe, zapłacił i dopiero wtedy wrócił do stolika, ustawiając na nim filiżanki. Wskazał na łyżeczki leżące na spodeczkach,, które zgarnął po drodze. Przydadzą się, jeśli słodziła i przydadzą się do próbowania przetworów.
— Jeszcze raz dziękuję, że zgodziłaś się na to spotkanie. Chciałem uniknąć przesiadywania w szpitalu, stąd taki wybór lokalu. — Usiadł wygodnie i posłał jej szczery, ciepły uśmiech. Wreszcie zaczynał czuć się sobą, odchodziły mu powody do nadmiernego stresowania się i zaczynał cieszyć się jej towarzystwem.
— Nie wiem, czy mogę o to pytać... to twoje pierwsze spotkanie tego typu? Moje, jak się łatwo domyślić, zdecydowanie tak. Jeżeli są jakieś rytuały przejścia i konwenanse, które powinniśmy zaliczyć, to mów śmiało. Jestem gotowy na wszystko, co sobie wymyślisz. — Nie było trudno go namówić do różnych bzdur. Wobec Lennox czuł dodatkową, kolosalną wdzięczność i sympatię, więc pewnie jakby się postarała, to nawet podżyrowałby jej kredyt. Nie bał się jednak bycia oszukanym. Kobieta, która zdecydowała się na tak piękny gest, nie mogła być zła. Nie w jego świecie.

Aislynne Lennox
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
ODPOWIEDZ

Wróć do „Tori’s Bakeshop”