— A więc randka — powiedziała, ni stąd ni zowąd, w ramach głupiego żartu. W dodatku taka, na którą to ona go zaprosiła, tym samym zwalczając wszelkie stereotypy. Nie mówiąc już o tym, że oficjalnie to ich pierwsza. Pierwsze wyjście poszło kiepsko, ale je ucina i zmienia w pierwszą randkę, licząc od teraz.
Zresztą, jakby miała czekać na to, aż on ją gdziekolwiek zaprosi, w dodatku pod hasłem: randez-vous, to zdechłaby ze starości.
Podniosła się z miejsca z jego pomocą, ale kazała mu zaczekać, bo musiała przecież odebrać rzeczy z szatni, bo ona o szatnię nie zahaczała, gdy wychodziła, a jedynie zaszarżowała prosto do drzwi wyjściowych. Niemniej swoje bambetle odebrała dość sprawnie, rzucając tylko kluczyk na ladę recepcjonistce, a następnie opuściła lokal.
Drogę do lokalu pokonali raczej w ten mało randkowy sposób – bo w milczeniu: nauczyła się, że Damon nie był mistrzem small-talku i chyba nieszczególnie mu to odpowiadało, a także nie trzymając się za ręce – ale to akurat wyznacznik taki, jak żaden.
Wystarczyło na szybko na niego zerknąć, aby mieć poczucie, że bardziej był zajęty analizą i mapowaniem otoczenia, niż na poczuciu, że faktycznie wyciągnęła go na randkę.]
Do lokalu dostali się cudem – nie było kolejki, która ciągnęła się na kilkanaście osób przed wejściem. Obrotna kelnerka dość szybko posadziła ich przy stoliku dla dwójki przy ścianie i zostawiła karty. Menu, a nie te do gry.
Przejrzała jej zawartość, dość szybko decydując się na to, co sama powinna wziąć. A potem przeniosła spojrzenie na Damona. Ciekawe czy w ogóle rozumiał cennik, bo ceny były dojebane. Ale przecież – jak zaprosiła go na randkę, to nie będzie na nim oszczędzała. Inaczej to by była wieś.
— Proponuję ci tomahawka. — Nie tę broń, choć podobny do tej nordyckiej siekierki. — Jest całkiem duży — a przez to drogi — a jak go przejesz, to poprawisz najwyżej czymś innym. — Nawet pokazała mu o czym mowa na karcie, przesuwając swoją, otwartą na odpowiedniej stronie, w jego kierunku. Nie to, żeby nagle była jakąś wielką specjalistką od kawałów mięsa (chyba że od Damona, też był wielkim kawałek mięsa znaczy co). Ale to i owo słyszała, na pewno nie z samych seriali. Lokal przecież też kojarzyła z polecenia i z tego, że raz, a może dwa, była tu z zespołem medycznym w ramach integracji. Tylko wtedy nie była taka „luźna” jak teraz.
Przewróciła parę stron na menu, otwierając na kolorowych napojach w szklankach w kształcie czaszki.
— A tu masz drinki na bazie tequili. Ponoć całkiem niezłe. — Ponoć, bo nigdy tego nie sprawdzała. Senna przecież stroniła od alkoholu z powodów oczywistych – przez wzgląd na własną czujność. I stroniła też od towarzystwa pijanych mężczyzn – również z powodów oczywistych. Tylko wątpliwe, żeby kogoś gabarytów Damona poskładał rozwodniony drink na bazie tequili. Z drugiej strony – tequila była zdradziecka, a Damon możliwe, że nie pił regularnie.
Teraz, skoro była to randka, w dodatku pierwsza, to powinna albo nieopatrznie musnąć jego dłoń swoją, albo zacząć zaczepiać stopą, ale to był Damon. Raczej ani jednego, ani drugiego by nie zrozumiał. Pewnie jeszcze by się odsunął, żeby go nie kopała przypadkiem. Ale tutaj ani jedno, ani drugie nie było mistrzem flirtu.
Ani komunikacji. Tylko czekać, aż wszystko się rozklei, bo jedna nie potrafiła powiedzieć, czego od niego potrzebuje, w obawie, że przekroczy jakieś jego granice, a ten drugi był upośledzony w kompetencjach miękkich i niewiele się domyślał, zostawiając większość spraw samych sobie i w oczekiwaniu na komunikat.
Damon Tae